Kobieta z przeszłością - Mackenzie M. - ebook

Kobieta z przeszłością ebook

Mackenzie M.

4,6

Opis

Drugi tom historii Cole’a i Kaylee!
Cole i Kaylee rozstają się. Pojawiły się między nimi bariery, które są nie do pokonania: brak wzajemnego zaufania, skrywane sekrety i niedomówienia. Z tak wielkimi przeszkodami nie mieli szans. Żadne z nich nie chciało odpuścić.
Tymczasem Kaylee grozi niebezpieczeństwo. Okazuje się, że Javier Ramiro od pewnego czasu bacznie ją obserwuje i tylko czeka na okazję, żeby zadać cios. A teraz dziewczyna jest bez ochrony, ponieważ nie ma przy niej Cole’a.
Kaylee wkrótce zostaje porwana, a jej życie zmienia się w koszmar. Na kobietę jak grom z jasnego nieba spadają brutalne tajemnice z przeszłości, które jeszcze bardziej ciągną ją w dół.
Czy Cole jej pomoże? Czy będzie umiał być z nią szczery i wyznać jej prawdę? Czy jednak sekrety zniszczą ich na zawsze?
Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 431

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (135 ocen)
92
33
9
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
karaza

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo lepsza od pierwszej części. Tu coś się dzieje i to całkiem sporo
10
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Iwona0511

Nie oderwiesz się od lektury

Obie części piękne, warte przeczytania ❤️
00
ewitka66

Nie oderwiesz się od lektury

Super historia polecam
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

lubię dobre zakończenia, i dobrze że przy tych wszystkich wydarzeniach takie było
00

Popularność




Copyright ©

M. Mackenzie

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Agata Bogusławska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN:  978-83-8320-185-6

Prolog

Cierpliwość, którą się tak szczycił przez ostatnich kilka lat i dzięki której udawało mu się utrzymać na powierzchni, znikała w zastraszającym tempie. Te lata nauczyły go prześlizgiwania się niezauważonym, żeby nie wpaść w ręce policji – ani tej gwatemalskiej, ani tym bardziej meksykańskiej. Jednak teraz wszystko go wkurwiało. Był zmęczony, głodny, brudny i nieziemsko wściekły.

Czając się w mroku, obserwował ciemnowłosą kobietę. Nie gustował w takich, wolał blondynki, ale tych na swojej drodze prawie nie spotykał – zwłaszcza ostatnimi czasy. W głowie od razu pojawił mu się obraz Bianki, jej jasnych włosów, krągłości, kuszącej cipki, niebieskich oczu. Na samą myśl o niej kutas zaczynał mu sztywnieć, aż musiał poprawić go w spodniach, bo boleśnie ocierał się o materiał. Zrobił krok do tyłu. Potrzebował snu, kąpieli i żarcia. Od braku tych rzeczy zaczynał fiksować, rozum płatał mu figle, a to mogło okazać się dla niego zgubne.

Gęsto porośnięte gałęzie jeszcze bardziej skryły jego postać. Dłonią potarł zakurzoną twarz, chcąc zachować resztki trzeźwości umysłu, gdyż to, co zamierzał zrobić, wymagało od niego skupienia. Skóra mu cierpła w oczekiwaniu, niemal czuł pod nią przyjemne mrowienie, które coraz bardziej kumulowało się między jego nogami, i z ledwo widocznym uśmiechem oblizał spierzchnięte wargi. Nie odrywał wzroku od kobiety znajdującej się za szybą okna, na wprost którego stał, więc dokładnie widział, jakie czynności wykonywała. Był kurewsko głodny. Na potwierdzenie tych myśli z jego brzucha wydobyło się głośne burczenie. Widok kobiety gotującej coś, czego od czasu do czasu próbowała, uruchomił ślinianki i do ust od razu napłynęła mu ślina. Nie miał zamiaru dłużej czekać, bo im dłużej to trwało, tym bardziej zmęczenie dawało mu się we znaki, obciążając powieki. Pochylił się i przeszedł parę kroków w bok. Gdzieś przy drodze, niedaleko miejsca, w którym się skrył, zaszczekał pies.

Javier zastygł w bezruchu, kiedy kobieta uniosła na chwilę głowę. Wiedział, że nie mogła go zobaczyć, jednak nie powstrzymał się przed rzuceniem cichego przekleństwa pod adresem kundla. Robiąc kolejne kilka kroków, nie pochylał się, ale nadal zachowywał należytą ostrożność. Okolica była kiepska, tak samo zapuszczona i uboga jak ta, w której ostatnio mieszkał, co nie oznaczało wcale, że nikt się tu niczym nie interesował. Przywarł plecami do chłodnej ściany i odczuł niewielką ulgę. Przez temperaturę w ciągu dnia jego ciało wręcz błagało o odrobinę czegoś zimnego. Aż zamknął oczy, rozkoszując się chwilą.

Nagle usłyszał zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Napiął mięśnie w oczekiwaniu, wstrzymał oddech i ani myślał go wypuszczać. Nie mógł zdradzić swojej obecności. Jeszcze nie. Niebieskimi oczami lustrował niczego nieświadomą postać nucącą sobie pod nosem jakąś melodię. Widział też poruszające się w ten sam rytm biodra i kutas znowu mu drgnął.

Kiedy kobieta go zauważyła, było już dla niej za późno. Javier jedną ręką wykręcił jej drobne ramię, drugą zasłonił usta i nos. Szarpała się jedynie chwilę, bardzo szybko się poddała, tracąc przytomność, co go wkurwiło, bo on uwielbiał walczącą zwierzynę, a nie taką, która od razu godziła się ze swoim losem.

Sięgnął do tylnej kieszeni spodni, wyciągnął opaski zaciskowe i zaplatając je ze sobą, unieruchomił dziewczynę. Przez chwilę stał, wpatrując się w nią. Leżała na czystej podłodze, zdana na jego łaskę, bezbronna. Nagle zapragnął to wszystko zniszczyć, widzieć strach w jej oczach. Nie chcąc kusić losu, pogasił światła i dopiero wtedy zdecydował się na powrót po swoje rzeczy. Kiedy po raz kolejny znalazł się w budynku, dziewczyna nadal tkwiła w tej samej pozycji. Sprawdził jedynie, czy oddychała, po czym urwał kawałek srebrnej, mocnej taśmy i zakleił jej usta. Teraz mógł zająć się swoimi sprawami.

Godzinę później czuł się jak nowo narodzony. Był najedzony, nie lepił się już od potu, a ubrania znalezione w jednym z pokoi może rozmiarem nie pasowały na niego idealnie, ale nie zamierzał wybrzydzać.

Siedział rozwalony w wysłużonym fotelu, nie spuszczając wzroku z przerażonej postaci. Kuliła się, próbując wcisnąć w najdalszy róg pokoju, na co Javier uśmiechnął się pod nosem. Upił łyk piwa, czym wywołał jej zwiększoną czujność, bo wzdrygnęła się, a w nikłym świetle małej lampki wyraźnie dostrzegał, że drżała na całym ciele. Przez ostatnią godzinę zdążył rozeznać się w układzie domu, więc wiedział, co za chwilę nastąpi. Pobudzony wyobraźnią wstał, przez co ciemnowłosa kobieta cofnęła się, jakby chciała wrosnąć w ścianę. Nie reagował na jej stłumiony przez taśmę głos, szarpiące się ciało i nogi, którymi próbowała go kopnąć. Zarzucił ją sobie na bark, czując zapach jej czystej skóry, od którego aż zakręciło mu się w głowie, i przeszedł w głąb domu, do korytarza, gdzie za drewnianymi drzwiami znajdowały się schody. Prowadziły one do małej piwnicy. Brudny, stary materac, będący wcześniej oparty o ścianę, teraz leżał na kamiennej podłodze.

Nie przeszkadzał mu zapach stęchlizny pomieszany z wilgocią, gdyż w gorszych warunkach przyszło mu się kisić. Rzucił w końcu dziewczynę na materac i dopiero tutaj, w jaśniejszym świetle, zobaczył ją w całej okazałości. Napawał się strachem widocznym w jej szeroko otwartych oczach. Nogami nadal próbowała się odepchnąć, gdy powoli zaczął się rozbierać. Wiedziała już, że nikt jej nie uratuje, że była zdana na jego łaskę i ta świadomość podniecała go jeszcze bardziej. Wreszcie miał władzę.

Walczyła, w dodatku zaciekle. Przewracając ją na brzuch, z podziwem przygniatał drobne ciało, napawał się świeżym zapachem, ocierał się o nią, czując jej naprężone mięśnie. To było jedynie kilka minut, potrzebował ich, bo ostatnimi czasy rżnął same kurwy, śmierdzące dziwki, oblepione potem i spermą innych, a ta pod nim była czymś, co posiadał kiedyś. Posiadał Biancę. Posiadał ją na własność. I to obraz Bianki Sanchez obudził drzemiącą w nim bestię.

Zerwał się z niej natychmiast, po czym nie zważając na niemrawe protesty w postaci wierzgających nóg, stargał z dziewczyny letnią sukienkę. Cienki materiał pękł pod naporem gwałtowności ruchów, podrażnił w niektórych miejscach delikatną skórę, ale nie zatrzymał już potwora. Javier z lekkim utrudnieniem pozbył się ostatniej, dzielącej go od dziewczyny przeszkody. Rozerwał majtki i wbił kutasa między krągłe pośladki. Stłumione, głośne wycie wydobyło się z jej gardła, a ciałem szarpnęła tak, że musiał przytrzymać ją mocniej. Nie wszedł cały, była niesamowicie ciasna. Walcząc, zaciskała mięśnie, przez co odczuwał przyjemność ze zdwojoną siłą. Pragnął być jeszcze głębiej. Wysunął się i wykonał kolejny mocny ruch. Tym razem również krzyczała. Podobał mu się ten stłumiony krzyk, strach, łzy. Pracował biodrami coraz szybciej, coraz mocniej go wbijał, poruszał się jak w amoku, był coraz głębiej. Przestała walczyć, przestała się szarpać, jednak nie chciał jeszcze skończyć. Uniósł się i zwolnił ruchy, z zafascynowaniem obserwując fiuta oblepionego krwią, który znikał między pośladkami. Wysuwał go prawie do końca i wbijał się z powrotem z takim impetem, że materac przy każdym z pchnięć odrobinę się przesuwał. Fascynacja przeobraziła się we wkurwienie, gdy znowu dopadła go myśl, że nie było walki. Upolowana zwierzyna była słaba, a to z kolei sprawiło, że przestał odczuwać podniecenie.

Warknął wściekły, wychodząc z niej, i obróciwszy ją gwałtownie, zerwał jej z twarzy taśmę. Natychmiast się szarpnęła, krzyk poniósł się po kamiennych, pustych ścianach, ale nic więcej nie udało jej się zrobić. Mokry kutas zatkał jej usta, dotarł do gardła i wtedy zaczęła się dławić. Charczenie docierało do uszu Javiera, potęgując doznania, przyspieszało jego chrapliwy oddech. Kiedy zobaczył uciekające w tył czaszki oczy, wycofał się – tylko na chwilę, by dziewczyna, krztusząc się, zdążyła zaczerpnąć powietrza. Tym razem wepchnął go jeszcze głębiej, aż jądra otarły się o jej brodę. Znowu się wycofał, po raz kolejny naparł. Chciał rżnąć ją w każdą dziurę, pragnął zanurzyć się w każdym otworze. Wiedział, że jego zabawa z dziewczyną dopiero się rozkręca, i to samo miał zamiar zrobić z Kaylee Evans, jego Biancą.

Rozdział pierwszy:Uzależniasz, Kaylee

Skutki, jakie mogłyby wyniknąć z drobnego niedopatrzenia jednej z nowo zatrudnionych pracownic, może nie byłyby katastrofalne, ale też nie przyniosłyby nic dobrego. Dlatego Cole musiał przejrzeć teraz wszystkie dokumenty spod jej ręki, by mieć pewność, że był to odosobniony przypadek. Powinien to zlecić komuś postawionemu wyżej niż ona, ale doskonale wiedział, że z dwoma nadprogramowymi zamówieniami jego ludzie pracowali już na pełnych obrotach. Musiał to zrobić sam.

Przelotnie spojrzał na zegarek. Dochodziła dziesiąta wieczorem, a to oznaczało, że siedział w budynku jako jedyny od dobrych czterech godzin. Wstał zza biurka, przeciągnął się, słysząc charakterystyczny dźwięk strzelających kości, po czym ściągnął krawat i rozpiął dwa guziki w koszuli. Zostało mu niewiele akt, jednak bardziej martwił się tym, że nie spotka się dzisiaj z Kaylee. Westchnął poirytowany tym faktem i rozsiadł się wygodnie na sofie, kładąc nogi na szklanym stoliku. Znowu sięgnął po dokumenty.

Przez to, że drzwi do gabinetu zostawił otwarte, zdołał wychwycić cichy dźwięk windy, która zatrzymała się na jego piętrze. Popatrzył w tamtą stronę, zastanawiając się, kto mógł wrócić do biura o tak późnej porze. I wtedy się pojawiła. Serce mu przyspieszyło, tak jak zawsze, gdy ją widział, dodatkowo uczucie ciepła wypełniło każdy zakamarek jego duszy. Wiedział, że to wszystko rozgrywało się za szybko, ale całkowicie zadurzył się w tej kobiecie.

– Kaylee… – Chciał wstać, jednak powstrzymała go ruchem dłoni.

– Nie, nie wstawaj.

Podeszła bliżej, usiadła obok niego i najnormalniej w świecie wtuliła się w jego ramiona. Tego mu właśnie dzisiaj brakowało – jej. Dłuższą chwilę trwali przytuleni do siebie, napawając się bliskością.

– Jadłeś coś? – Dziewczyna odezwała się jako pierwsza i odsunęła nieznacznie. Spojrzała mu w oczy.

W dupie miał jedzenie, kiedy była tak blisko, a on pragnął ją pocałować. Przyciągnął Evans bliżej siebie, sięgnął jej ust, rozchylając je językiem, i wkradł się do ich wnętrza.

Niestety, nie dane mu było długo cieszyć się ich smakiem i ciepłem, bo kobieta odsunęła się, przez co nie powstrzymał cichego pomruku niezadowolenia. Do tego jeszcze zmarszczył brwi.

– Nie chciałam cię rozpraszać – wyszeptała. – Przyniosłam makaron z owocami morza, ale jeżeli już jadłeś…

Dopiero teraz zauważył papierową torebkę znajdującą się blisko jej długich nóg i uśmiechnął się, kiedy nie na torbie zawiesił wzrok, lecz na nagiej skórze.

– Jestem bardzo głodny. Postawisz na biurku?

Evans sięgnęła po torebkę, wstała i podeszła do mebla. Była tak skupiona na czynności, że nawet nie zauważyła, iż mężczyzna poszedł w jej ślady, po czym stanął za nią. Nie zależało mu teraz na jedzeniu. Palcem przejechał po odsłoniętym udzie i wkradł się nim pod materiał sukienki, którą miała na sobie.

– Cole…

– Brakowało mi ciebie przez cały cholerny dzień. – Przyssał się wargami do jej szyi, a dłonią objął gardło, drugą zaś dotarł między uda, do koronkowego materiału.

Nie sprzeciwiła się. Przylgnęła plecami do jego torsu, rozchylając lekko nogi. Jej uległość sprawiła, że uniósł kąciki warg, z których wydostał się przytłumiony jęk, kiedy wilgoć oblepiła mu palce. Kaylee była mokra, gorąca. Pragnął już tylko jej.

Nie potrafił opisać uczuć rozkwitających z każdym dniem, z każdą myślą o niej i zaczynało go męczyć ukrywanie się przed wszystkimi. Gdyby tylko odważyła się na ujawnienie ich związku, byłby w pełni usatysfakcjonowany, bo chciał wyjść z nią do restauracji, poznać ją ze swoimi przyjaciółmi. Niestety, Kaylee wciąż odmawiała, tłumacząc się przeszłością. Raz nawet pomyślał, że była to tylko wymówka, za co zganił się w ułamku sekundy. Zbyt dużo przeszła, zbyt głęboko została skrzywdzona, żeby mógł jej teraz robić wyrzuty.

Poczuł ramiona dziewczyny, gdy sięgała do tyłu, próbując w ten sposób wręcz na oślep uporać się z jego paskiem, więc odsunął ją od siebie i sam odpiął guzik. Spodnie opadły mu do kostek. Wizje, wszystkie fantazje, które chciałby ziścić z nią w roli głównej na tym biurku, przysłoniło jedno pragnienie: musiał znaleźć się w niej.

Tylko to się teraz liczyło.

***

Kaylee sama nie wiedziała, co ją naszło, żeby zachować się jak troskliwa partnerka, którą oficjalnie nie była, i zjawić się w biurze Cole’a z jedzeniem, ale takiego obrotu spraw to się nie spodziewała. Miała zamiar zostawić mu posiłek, ewentualnie dotrzymać towarzystwa i zjeść z nim, natomiast teraz ociekała potem po nieziemskim seksie, jaki zaserwował jej mężczyzna. I musiała przyznać, że była wyzuta z energii, wręcz rozkosznie rozleniwiona.

Podczas zbliżenia odsunęła na bok myśli, zażarcie bombardujące umysł przez ostatnie dni, kiedy nie było przy niej Waydena. Nie cichły nawet na ułamek sekundy, a teraz powróciły ze zdwojoną siłą.

Z miejsca, gdzie leżała, obserwowała Cole’a pochylonego nad czymś, co w jej opinii było czarną magią, i wciąż rozmyślała. Te słowa o posiadaniu dzieci, które ostatnio usłyszała, zachwiały uczuciem, które żywiła do mężczyzny. Nie potrafiła wymazać ich z pamięci, chociaż zadał tylko jedno proste pytanie. Niestety, tym nic nieznaczącym pytaniem sprawił, że bolesna przeszłość znowu rozszarpywała jej serce ostrymi pazurami, nie dając możliwości, by kiedykolwiek zapomniała, chociaż usilnie próbowała… Chciała żyć.

I nagle, z siłą huraganu, uświadomiła sobie jedną rzecz. Słowa o dziecku i fakt, że nigdy się nie zabezpieczali, niezaprzeczalnie świadczyły o tym, że on chciał spłodzić potomka. Nie mogła się mylić. Próbowała nawet przypomnieć sobie każde ich zbliżenie, począwszy od tego w lesie, ale nigdy nie użył z nią prezerwatywy, a przecież nie wiedział, nie mógł wiedzieć, że nie mogła mieć dzieci. Tego w dokumentach nie uwzględnili.

Adrenalina napędzana strachem coraz szybciej pompowała krew w jej żyłach. Niemal czuła kropelki potu okraszające jej czoło.

– Wszystko w porządku? – Nie była pewna, czy dobrze usłyszała, więc spojrzała na mężczyznę nieobecnym wzrokiem. On chciał dziecka. Ta myśl oderwała ją od rzeczywistości. – Kaylee… – Tym razem poczuła dłonie na swoich rękach, i to one przebiły bolesną bańkę, w której się znalazła. – Ty drżysz. Wezwę ci taksówkę, pojedziesz do domu.

– Nie, n-nie – jęknęła. Potarła czoło, starając się jak najmniej spoglądać mu w oczy. Była kłamcą, pieprzonym oszustem, w dodatku tchórzem, i nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. – Jestem trochę przemęczona, to wszystko…

– Wiesz co? Olać resztę. – Wskazał za siebie. – Jedziemy do domu.

– Cole, nie… Miałeś to skończyć, a ja ci przeszkodziłam. – W końcu zebrała się na odwagę, dotarła spojrzeniem do jego ciemnych oczu.

Uśmiechał się i ten uśmiech rozrywał jej wnętrzności, bo go okłamywała, a nie zasłużył na takie traktowanie. Nieważne, ile się znali, zasługiwał na szczerość.

– W taki sposób możesz mi przeszkadzać cały czas.

Wstał, ciągnąc ją za sobą. Chwilę się jej przyglądał, przez co zaczęła drżeć jeszcze bardziej, i nawet gdyby bardzo chciała to powstrzymać, nie potrafiła zmusić się do spokoju.

– Kaylee, nie wyglądasz najlepiej.

– Przepraszam…

– Króliczku, za co ty mnie przepraszasz? – Ujął jej policzki w obie dłonie. – Martwię się po prostu. Jedźmy.

Kwadrans później wyjechali z podziemnego parkingu. Ulice prawie opustoszały, więc wiedziała, że podróż nie zajmie im długo. Nie potrafiła się na niczym skupić. Każde słowo czy zdanie, które do niej kierował, musiał powtarzać przynajmniej dwukrotnie, bo w jej głowie wciąż siedziały myśli o dziecku.

– Co się dzieje? Czy to przez wyjazd w góry? – Poczuła delikatny dotyk na udzie. – Rozmawiałem z Hope…

Hope. Evans miała ochotę pacnąć się otwartą ręką w twarz. Od czasu, gdy Evelyn udało się ją namówić na wyjazd, ani razu nie pomyślała o tym, że będzie tam jego siostra. Znów pomyślała, że uczucie do tego mężczyzny robiło z niej słabą kobietę, narażoną na wszystko, co złe, chociaż była przekonana, że skorupa utworzona wokół jej serca była zbyt gruba, by ktokolwiek mógł się przez nią przedrzeć.

– Nie, Cole, jestem tylko zmęczona – powtórzyła.

Nie miała ochoty na rozmowę. Próbowała zapanować nad kiełkującą złością, gdyż nie mogła wyrzucić tych myśli z głowy, analizując ostatni miesiąc. Szukała jakichś oznak, że pomyliła się w jego ocenie, że Wayden nie zrobiłby czegoś wbrew jej woli. Przymknęła oczy, starając się poskromić chaos, nie pozwolić mu na rozprzestrzenianie się. Nie mogła stracić kontroli, nie taka przecież była.

Ocknęła się, kiedy poczuła dotyk na policzku i gorący oddech, który otulił skórę wokół jej warg.

– Przepraszam, nie wiedziałem, że śpisz.

– Nie spałam. – Uśmiechnęła się słabo.

– Kaylee, na pewno wszystko w porządku?

– Tak. Wszystko jest w porządku – skłamała i poczuła się jeszcze gorzej.

***

Javier wciąż czuł w powietrzu smród trawionego przez płomienie ciała kobiety, jakby otaczał go, nie dając o sobie zapomnieć, mimo że znajdował się już setki mil dalej od budynku, który podpalił, żeby zatrzeć wszelkie ślady swojej bytności. Wyrzutów sumienia czy jakiegoś żalu nie czuł, ale odczuwał satysfakcję – zgasił pełnię życia w jej oczach, zabił radość, bo napawała go jedynie obrzydzeniem.

Uśmiechnął się pod nosem, poprawił plecak i syknął, zapominając o ranie. Poparzył się, stracił na chwilę czujność, a ogień w tym czasie dosięgnął jego dobytku. Spojrzał na osmoloną dłoń. W niektórych miejscach widział czerwoną tkankę, otoczoną bordowo-brunatnymi, poszarpanymi obrzeżami, w innych zaś nabrzmiałe bąble. Zdawał sobie sprawę, że musiał opatrzyć ranę, by nie wdała się infekcja. Nie potrzebował komplikacji.

Samochód, na którego pace siedział, podskoczył na wyboju, przez co Javier znowu uraził rękę. Zacisnął mocno zęby, pragnąc zatłuc kierowcę, i pewnie by tak zrobił. Niestety, nie był tu sam. Kilka towarzyszących mu osób spoglądało na niego wilkiem. Gdyby tylko wiedzieli, z kim mieli do czynienia, zapewne by się nie zatrzymali, ale ukrył rękawiczką bez palców tatuaż znajdujący się na drugiej dłoni. Ten tatuaż na tym terenie byłby gwoździem do jego trumny, miał tego pełną świadomość.

Tumany kurzu, wzbijające się spod kół starego pickupa, gryzły go w gardło, więc odkaszlnął. Utkwił zamyślony wzrok w jednej z desek przy klapie wozu. To była już kolejna podwózka, która przybliżała go do upragnionego celu, i na samą myśl o tym oblizał wargi spierzchnięte od południowego słońca, wyczuwając językiem drobinki piasku i kurzu. Nie zwracał uwagi na brud, głowę zaprzątały mu skrupulatnie układane plany. Za jakieś dwie godziny powinni być w Puebla, tam miała czekać na niego ciężarówka. To ona była tym głównym transportem, bo to nią miał dostać się do Hermosillo. Nie pchał się na teren, z którego pochodził, gdzie się urodził i wychował. Rządy w Juarez się zmieniły, to akurat wiedział, więc nie miał już czego tam szukać. Nie został jednak całkiem sam, o czym przekonał się, kiedy zadzwonił dzień wcześniej do jednego ze swoich dłużników.

Z każdą milą, z każdą minutą był coraz bliżej niej i po raz kolejny uśmiechnął się do siebie, po czym naciągnął daszek czapeczki na oczy.

***

Cole zerwał się z samego rana, chcąc przygotować się przed podróżą, przede wszystkim spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Do późna w nocy próbował zrozumieć, wymyślić przyczynę zachowania Kaylee. Czuł, że coś było nie tak. Chodziła zamyślona, dziwnie przygaszona, ale kiedy dopytywał, wykręcała się zmęczeniem. Możliwe, że faktycznie chodziło tylko o brak snu, pracę, a on bezsensownie doszukiwał się czegoś, co po prostu nie istniało. Problem polegał tylko na tym, że intuicja nigdy go nie zawiodła, a teraz pod skórą czuł dziwne mrowienie.

Przejechał dłonią po zaroście i uniósł ramię, by spojrzeć na zegarek.

Evans nie została u niego wczoraj, chociaż starał się ją przekonać na wszelkie sposoby. Kategorycznie odmówiła zarówno wspólnej nocy, jak i tego, żeby rano po nią przyjechał. Trafił mu się wyjątkowo uparty okaz, dlatego cierpliwie na nią czekał. Została mu niecała godzina.

Donośny dźwięk telefonu zakłócił poranną ciszę panującą w domu, więc sięgnął po urządzenie, marszcząc czoło.

– Słucham? – Nie zdołał powstrzymać ostrzejszego tonu. Dla niego wolne oznaczało wolne. Żadnych telefonów, maili, spotkań, niczego.

– Panie Wayden, przepraszam, że przeszkadzam, ale okazało się, że nie ma jednego pańskiego podpisu na zamówieniach. – Kobieta mówiła szybko. Wiedziała doskonale, że tym telefonem mogła się narazić, czego nikt w firmie nie chciał.

– I to nie może poczekać do poniedziałku?

– Przykro mi, to dokumenty, które kazał pan wysłać dzisiaj.

Zaklął w myślach. Nie uśmiechało mu się nadrabiać drogi i tracić czas, stojąc w piątkowych korkach ciągnących się przez całe miasto. Pozostawało tylko jedno wyjście.

– Przyjedź do mnie.

– Jestem w drodze.

Rozłączył się chwilę później, uśmiechając pod nosem. Właśnie takimi pracownikami się otaczał – takimi, którzy potrafili użyć głowy i pomyśleć.

Wyciągnął z garderoby torbę, wrzucił do niej najpotrzebniejsze rzeczy i zszedł na dół. Musiał poratować się mocną kawą, dobudzić całkowicie, gdyż w planach miał długi dzień z Kaylee. Chciał się nią nacieszyć, zanim dojedzie do nich reszta jego rodziny, pokazać jej kilka ważnych dla niego miejsc. Całkowicie poddał się temu, co do niej czuł, chociaż zarzekał się, że już nigdy nie pozwoli żadnej kobiecie na dotarcie do swojego serca.

Popijał powoli kawę, gdy rozległo się pukanie do drzwi, a że był zamyślony, to filiżanka przechyliła się i część czarnego płynu znalazła się na jasnym materiale koszulki.

– Kurwa – warknął. Dzień zapowiadał się ciekawie.

Nie zaprzątał sobie głowy przebieraniem się, pragnął jak najszybciej załatwić sprawę, więc wpuścił asystentkę do środka.

– Nie chciałam przeszkadzać, ale… – zaczęła.

– Daj spokój – przerwał jej i machnął ręką, wskazując miejsce przy blacie.

Addison wyciągnęła z teczki jedną kartkę, jednocześnie podstawiła mu długopis prawie pod nos. Zamaszystym ruchem wykonał podpis i spojrzał wymownie na kobietę, po czym przeniósł wzrok na swoją koszulkę. Tym samym dał jej do zrozumienia, że był zajęty.

– Trafię do wyjścia. Miłego weekendu, panie Wayden.

Skinął głową, nie bacząc na to, że zachował się niezbyt uprzejmie, ale zaczynał odczuwać dyskomfort w związku z intensywnym zapachem kawy. Dodatkowo to był jego dzień wolny, a do cholery, zaczął go od pracy. Teraz musiał się przebrać.

***

Widok Addison, z którą praktycznie zderzyła się w drzwiach, delikatnie mówiąc, zaskoczył Kaylee. Zrobiło jej się dziwnie duszno, a w połączeniu z kłującym uczuciem ściskającym serce oznaczało to dla niej jedno – poczuła zazdrość. Kobieta jedynie skinęła i wsiadła do taksówki. Evans jeszcze przez chwilę wpatrywała się w tył auta, aż zniknęło za zakrętem. Niepewnie spojrzała w stronę otwartego skrzydła, skąd widziała cały korytarz, zastanawiając się, czy nie zawrócić. Pytanie, co robiła tu asystentka Waydena o ósmej rano, nie potrafiło wyleźć jej z głowy, a wyobraźnia podsycała tę niewiedzę najgorszymi ze scenariuszy, dokładając obraz nagich ciał, i to w chwili, kiedy ujrzała schodzącego ze schodów mężczyznę, który pospiesznie wkładał koszulkę. Rozum kpił z niej, że była jedną z wielu, że tacy mężczyźni się nie zmieniali, dlatego czuła coraz większy ucisk i w sercu, i w żołądku.

– Nie wiedziałem, że już jesteś.

Nim dotarł do niej sens jego słów, poczuła smak kawy na języku i zapomniała o bolącym sercu, niepewności i skołowaniu. Uchyliła powieki, dopiero wtedy, kiedy Cole przestał ją całować.

– Gotowa na zjazd rodziny Hilltonów?

Na nic nie była gotowa. Do tej pory stroniła od takich spotkań, jednak wraz z pojawieniem się w jej życiu Cole’a weszła w inny świat, w ten, do którego nie należała, w którym czuła się dziwnie wyobcowana.

W drodze nad jezioro Birkenhead zasnęła, myśli ją wymęczyły. Czuła się tak, jakby nie zmrużyła oka przez tydzień. Uchyliła powieki w chwili, gdy mijali tablicę z wielkim napisem, i pocierając twarz, odwróciła się w stronę mężczyzny. Uśmiechnął się, przeniósł rękę na jej udo i delikatnie je pogładził. Od razu poczuła pełzające po jej ciele podniecenie. Widocznie była łatwa do odszyfrowania, bo jego wzrok pociemniał, a rysy twarzy się wyostrzyły, palce za to przesunął wyżej.

– To będzie najgorsze kilka mil… – stwierdził.

Kaylee powiodła spojrzeniem za jego dłonią, która kilka sekund wcześniej dotarła do złączenia jej ud, natomiast teraz poprawiała członka uwięzionego w spodniach, po czym wróciła między jej nogi, rozchylając je nieznacznie.

– Cholerny materiał… Rozepnij.

Chyba totalnie zwariowała, bo nie zawahała się, tylko odpięła na moment pas bezpieczeństwa, uniosła pośladki i zsunęła spodnie do kolan, odsłaniając czerwoną koronkę bielizny. Obserwowała zaciskające się na kierownicy pobielałe od wysiłku kłykcie Cole’a, a przez swoje płytkie oddechy, które uciekały spomiędzy rozchylonych pożądaniem warg, usłyszała świst zasysanego powietrza. Dotyk jego skóry wprawił jej ciało w drżenie. Zamknęła oczy, kiedy palcami roztarł wilgoć po śliskich płatkach.

– Cudowna… – wychrypiał. Wzrok nadal miał skupiony na drodze, lecz nagle samochodem szarpnęło. – Pieprzyć to.

Zjechał w wąską ścieżkę, po obu stronach gęsto porośniętą krzakami, po czym gwałtownie wcisnął hamulec. Gdyby nie pasy, Kaylee zaryłaby czołem o deskę rozdzielczą, tego była pewna. Cole w pośpiechu odpinał swoje spodnie, zsunął je tak jak ona do kolan i dosłownie złapał ją pod pachami. Evans poczuła rozkosz rozlewającą się we wnętrzu, kiedy opadła na sterczącą męskość. Nie wiedziała, jak udało jej się wysupłać z nogawek spodni, choć w gruncie rzeczy ta wiedza, przynajmniej w tej chwili, nie była do niczego potrzebna. Teraz liczył się tylko on.

– Uzależniasz, Kaylee… – powtórzył słowa sprzed kilku tygodni.

– Ty też.

Ledwo wypowiedziała te słowa, jej usta już zostały zmiażdżone w chaotycznym pocałunku. Dźwięk obijających się o siebie ciał, miejsce, w którym się znajdowali, i zapach mężczyzny okazały się taką mieszanką, że wystarczyło parę minut i oboje, prawie równocześnie, zdusili swoje krzyki, przywierając do warg drugiej osoby. Zamarli na dłuższy moment, a ich oddechy się zmieszały.

– Przy tobie staję się pięciominutówką. – Zaśmiał się cicho po chwili i otoczył ją ramionami.

– Najlepsze pięć minut mojego życia. – Głos jej drżał, zresztą cała była jak galaretka.

– W nocy zrobimy maraton, dam ci dziesięć minut.

Zachichotała, wtulona w jego szyję.

– Panie Wayden, rozpieszcza mnie pan… Aż dziesięć?

– Może mi się uda, inaczej wyjdę w twoich oczach na niesłownego. Wyzwanie przyjęte.

– Zapomnij. – Evans uniosła głowę, sięgnęła wargami do jego policzka. – Nie będzie seksu.

– Chyba żartujesz – obruszył się. – Mam zamiar brać cię ostro, króliczku. Będziesz krzyczeć moje imię, i to głośno…

Wyobraźnia podsunęła jej obrazy złożonej obietnicy i nie powstrzymała jęku. Obudziła na nowo podniecenie, nie tylko Kaylee, ale także i jego, co kobieta wyczuła, kiedy poruszył biodrami.

***

Gdy w końcu dotarli na miejsce, z wrażenia aż zabrakło jej słów. Naiwnie liczyła na coś małego, skromnego, a stała przed sporych rozmiarów domem, wtopionym w zieleń lasu, w całości wykonanym z drewnianych bali i z ogromnymi oknami. Przez roślinność wokół Kaylee nie odczuwała przytłoczenia towarzyszącego zwyczajnym ludziom, takim jak ona, kiedy oglądali takie cuda.

– Podoba się? – usłyszała za sobą i odwróciła głowę.

Cole wyciągał z bagażnika walizki, obserwując ją z leniwym uśmiechem na twarzy.

– Jest pięknie…

– Chodź, sprawdzimy materac w naszej sypialni. – Dwuznacznie poruszył brwiami.

– Naszej?

– Chyba nie myślałaś, że będziemy spać osobno? – Podszedł bliżej. Rzeczy postawił na trawie i wsunął palce we włosy Kaylee.

Przymknęła oczy, poddając się pieszczocie. Uwielbiała, kiedy zabawiał się jej ciemnymi kosmykami. Wayden o tym wiedział i skrupulatnie wykorzystywał zdobytą wiedzę.

– Nie pozwoliłbym ci na to.

Objęła go w talii, przyciągając bardziej do siebie, i chłonęła woń jego skóry. Nigdy nie przypuszczała, że zapach mężczyzny, zwłaszcza po seksie, mógł być tak obezwładniający. Zmieniał twarde kości w miękką gąbkę, przyspieszał oddech, a jej kobiecość pulsowała nieznośną pustką.

– Mała zmiana planów. – Odsunął się od niej. – Poczekaj tutaj, zwiedzanie domu zostawimy na później. – Nie czekał na odpowiedź, po prostu zostawił ją niedaleko samochodu, pospiesznym krokiem kierując się w stronę budynku. – Tylko nie uciekaj, króliczku! – krzyknął, ale się nie odwrócił. Próbował poradzić sobie z otworzeniem drzwi, jednocześnie nie odkładając bagaży.

– Jakżebym śmiała, panie Wayden?

Cichy śmiech mężczyzny zawibrował jej w uszach, na co od razu poczuła gęsią skórkę. Jeszcze raz spojrzała w stronę, gdzie zniknął Cole, i kręcąc głową, rozejrzała się po terenie. Jezioro na tle gór prezentowało się jak żywcem wycięte z obrazka. Pomyślała, że śni, że to wszystko jest wytworem jej wyobraźni, i wtedy niespodziewanie została przyciągnięta do twardego torsu. Drgnęła, bo nie sądziła, że Wayden zjawi się tak szybko. Odchyliła głowę i roztopiła się we wręcz czarnych oczach.

– Wrzuciłeś torby byle jak?

– Szkoda tracić czas na ich układanie. – Wyciągnął do niej rękę.

Chwyciła ją, czując, jak splata ich palce.

– Przystanek pierwszy: pomost.

Godzinę później nadal siedzieli na niewielkim molo, mocząc nogi w zimnej wodzie, i rozmawiali na luźne tematy. Nawet wtedy potrzebowała jego dotyku. Wystarczyło zaledwie muskanie palcami jej palców.

– Nigdy nie zapytałem, dlaczego Vancouver.

Kaylee uśmiechnęła się pod nosem. Wyciągnęła jedną nogę z wody i położyła dłonie na kolanie, wiedząc, że w ten sposób odcina się od ciepła jego skóry. Tak robiła za każdym razem, kiedy wracała myślami do tego, co było kiedyś, jakby wraz z tym odcinała się także od niego, żeby nie dotarł za głęboko w jej życie. W tym momencie zachowywała się irracjonalnie, jednak taka właśnie była – pełna sprzeczności, dziwactw, demonów.

Nie patrzyła w stronę Waydena, wolała skupić się na otoczeniu, zamiast ujrzeć w jego oczach coś, po czym weekend w górach okazałby się jedną wielką katastrofą, a przypuszczała, że mężczyzna nie skończy na tym jednym pytaniu, bo do tej pory niewiele rozmawiali o jej przeszłości.

– Przez Zmierzch… – sapnęła.

– Przez Zmierzch? – Wydawał się zaskoczony.

– Tak, to taki film o…

– Wiem, co to za film, moje siostry miały hopla na punkcie wampirów. – Zaśmiał się, i tym razem to ona była zaskoczona.

– Miałam kiedyś koleżankę, Carmen… To z nią obejrzałam film i zakochałam się w widokach. Wtedy też dowiedziałam się, że część zdjęć kręcono właśnie w Vancouver. Bardzo ciągnęło mnie do tego miejsca, sama nie wiem dlaczego… Poza tym było dalej niż Stany Zjednoczone, dwie granice… – zamyśliła się za chwilę. – Wiem, że starasz się mnie nie wypytywać, dawkujesz mi pytania.

– Aż tak to widać?

– Nie musisz tego robić, nie jestem taka słaba.

– Kaylee, nie myślę o tobie w ten sposób.

– Poznałeś dziecko Monic? – wypaliła, patrząc mu prosto w oczy.

– Bezpośrednia jesteś. – Grymas niezadowolenia przetoczył się przez jego twarz, dłonią potarł kark. – Nie i nie zamierzam, nie chcę. Ciężko jest załatwić lewe dokumenty? – On też już nie bawił się w subtelność. Tak było nawet lepiej.

– Dante… Moi bracia i… Javier… Tym się zajmowali. Po domu, odkąd pamiętam, walały się tony paszportów, dowodów, praw jazdy… Numery ubezpieczeń… Nie wiem, jak to robili. Dante trzymał mnie od tego z daleka. To on… – zacięła się nagle, czując zbierające się pod jej powiekami łzy. – To pewnie zabrzmi dziwnie, ale czuwał nade mną nawet po śmierci. Kiedy… Kiedy Javier uciekł z więzienia, przyśnił mi się Dante. Stał w jednym miejscu w moim pokoju, mimo że go wołałam… Patrzył na mnie, na podłogę, na mnie i znowu na podłogę. Pamiętam jego błagalny wzrok. Ja, podłoga, ja, cały czas… – Westchnęła i oparła policzek na złączonych rękach leżących na kolanie. Spojrzenie Cole’a nie opuszczało jej twarzy. – Obudziłam się wtedy i musiałam stanąć tam, gdzie on we śnie. To było silniejsze ode mnie. Drewniana klepka w jednym miejscu była luźna, tam znalazłam dokumenty. Kilka sztuk amerykańskich i jedne kanadyjskie. Wtedy dowiedziałam się, że z więzienia uciekło kilkoro przestępców, w tym Javier… Tak znalazłam się tutaj. Dante mnie znał… Znał… Starał się chronić… – Delikatny, jednocześnie bolesny uśmiech rozciągnął jej wargi.

– Nie bałaś się – wyraźnie widziała, jak jego zaciśnięte szczęki pracowały pod skórą na twarzy – że Javier będzie znał nazwiska?

– Oczywiście, że się bałam. Zaufałam snom. W Meksyku… Nie wiem, jak ci to inaczej wyjaśnić, ale wierzymy w takie rzeczy.

– Kaylee, powiedziałaś, że ty… że… – zamilkł, a ona dostrzegła walkę, jaką toczył sam ze sobą. Mięśnie żuchwy wciąż zawzięcie zaciskał. – Czy Javier kiedykolwiek cię… Boże, nie wiem nawet, jak zapytać… Czy on… W sensie…

Evans poczuła serce obijające się o żebra, łomoczące, sprawiające coraz większy ból. Doskonale wiedziała, o co chciał zapytać.

– Każdy seks bez zgody drugiej osoby zwie się jednakowo, jeżeli o to pytasz – wyszeptała, jednocześnie próbowała doszukać się w czarnych oczach obrzydzenia do niej. – Nie znasz uczucia, kiedy jedyną szansą na przetrwanie jest zamknięcie oczu.

Otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale ubiegł go kobiecy krzyk.

– Tak myślałam, że tu jesteście, gołąbeczki!

Odwróciła się gwałtownie. Zza krzaków wyłoniły się dwie kobiety. Hope i Blake. Kaylee zaczęła się podnosić, ale nagle poczuła na karku dłoń, która przyciągnęła jej głowę. Rozsmakowała się w zapachu jego ust.

– Nie pozwolę cię już skrzywdzić, rozumiesz? – zapytał szeptem.

– Tak.

– No to tyle z naszej samotności…

Dopiero wtedy pomógł jej wstać. Otrzepując spodnie, starała się nie patrzeć na Hope wilkiem. Wciąż pamiętała słowa ociekające wściekłością i nie mogła ich ot tak wyrzucić z głowy, nawet zbyt specjalnie się do tego nie przykładała. Zaskoczyła ją natomiast Blake, która po prostu przygarnęła ją do siebie, zostawiając na jej policzku soczysty ślad szminki, po czym została odciągnięta przez Cole’a.

– Chodźcie, mama już się denerwuje. – Kobieta trajkotała jak najęta, nie przejmując się atmosferą między Evans a Hope, po czym pociągnęła za sobą mężczyznę.

– Możesz chwilę poczekać?

Kaylee usłyszała głos Hope i przekręciła głowę. Zdołała jeszcze dostrzec wzrok Waydena, na co bezgłośnie dała znać, że sama sobie poradzi.

– Chciałam przeprosić – zaczęła niepewnie Hope. – Nie mam słów na swoje usprawiedliwienie, ale szczerze przepraszam, Kaylee. Potraktowałam cię podle, nie starając się nawet poznać… Przepraszam.

Mogła się na nią złościć, wykrzyczeć, że ma w dupie te ich cholerne pieniądze i bogactwa. No właśnie, mogła, jednak to była siostra mężczyzny, w którym się zakochała. To była jego rodzina, więc nie chciała roztrząsać dłużej tej sprawy. Uśmiechnęła się za to od ucha do ucha, ruszając przed siebie.

– Jutro wypijesz ze mną butelkę wina, wtedy ci wybaczę.

– Zgoda!

Rozdział drugi:Szykuje ci się potomstwo?

Cole starał się ukradkiem obserwować Kaylee, którą zamęczała Cece – jego prawie trzyletnia siostrzenica. Odkąd tylko mała dowiedziała się, że ma nową ciocię, nie odstępowała Evans na krok. Były nawet momenty, że chciał zareagować, bo wiedział, jak absorbująca i męcząca potrafiła być Cece, jednak kiedy tylko wstawał, słyszał głupie komentarze typu „zazdrośnik” bądź też „samiec Alfa” ze strony męża swojej siostry. Siadał wtedy naburmuszony z powrotem na dupie, mamrocząc coś pod nosem, i znowu obserwował kobietę. O ile jeszcze na początku zabawy Kaylee wyglądała na onieśmieloną, pełną rezerwy, tak po chwili już bawiły się w najlepsze. Totalnie miały w nosie resztę towarzystwa.

To, co powiedziała mu nad wodą, po raz kolejny dogłębnie nim wstrząsnęło, po raz kolejny czuł jej ból, po raz kolejny poprzysiągł sobie, że nie pozwoli nikomu jej zranić i po raz kolejny zapragnął dorwać w swoje łapy tego skurwiela. Jakby wyczuwając, że właśnie o niej myślał, Evans uniosła głowę i napotkała jego spojrzenie. Uśmiechnął się, puszczając jej oczko, na co dziewczyna przyłożyła dłoń do ust, wysyłając mu buziaka, po czym wróciła do zabawy z Cece.

Kiedy jego szyję oplotły ramiona, nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto się na nim uwiesił. Dobrze wyczuwał znajomy zapach perfum.

– Lubię ją.

– To widać, Blakie – prychnął i za chwilę dodał: – Ja też ją lubię.

– To widać, Cole – przedrzeźniała go. – Co z Brianem? Dawno go nie widziałam.

– Powinnaś do niego zadzwonić.

– Nie wiem po co – obruszyła się nagle. Zsunęła ramiona z jego szyi i usiadła obok. Od razu chwyciła za butelkę piwa, po czym uniosła ją wyżej i przechyliła, by upić kilka sporych łyków gorzkiego trunku.

– To dobry facet, nie schrzań tego.

– Nie odpowiedziałeś, gdzie się podziewa.

– Jakieś problemy w rodzinie. – Nie zamierzał zdradzać więcej. Podejrzewał, że trybiki w głowie Blake za chwilę zaskoczą i dobre serce przejmie kontrolę nad upartością rozumu. Taka już była.

– Myślisz, że powinnam zadzwonić?

– Blakie, masz prawie trzydziestkę na karku – stwierdził z politowaniem. – Przecież wiesz, co masz robić.

– Przestań nazywać mnie „Blakie”… Idę odciągnąć małą wampirzycę od przyszłej bratowej. – Zachichotała i chociaż Cole powinien przystopować zapędy siostry, nie zrobił tego. – Zdecydowanie musicie zrobić sobie takiego maluszka.

Blake odeszła, krzycząc coś do Cece, on natomiast poczuł się tak, jakby oberwał w splot słoneczny. Starał się o tym nie myśleć, bo nikt prócz rodziców nie wiedział o jego problemie, ale widząc Kaylee z siostrzenicą, nie mógł nie myśleć, jak wyglądałoby ich życie, gdyby mieli dziecko.

Zacisnął mocno powieki, chcąc odgonić czarne chmury, które niepotrzebnie kłębiły się w jego umyśle. Przy okazji wyzywał się od starych głupców.

– Wszystko w porządku?

Podskoczył, kiedy usłyszał tuż obok głos Evans, po czym wziął głęboki wdech, starając się przybrać najbardziej naturalny wyraz twarzy, na jaki w obecnej sytuacji było go stać.

– Jasne, króliczku, ale błagam, nie strasz mnie. Serce mi kiedyś przez ciebie stanie. – Ostentacyjnie przyłożył dłoń do miejsca, gdzie był ów narząd, i zobaczył błysk w niebieskich oczach kobiety.

Odkąd ją poznał, nie miał dość wpatrywania się w nie i wciąż był pod wrażeniem, jak często zmieniały kolor. Każdego dnia miały inny odcień, każdego dnia nie mógł się temu nadziwić. Teraz było tak samo.

Kaylee pochyliła się do jego ucha. Gorący oddech osiadł mu na skórze, a Cole wyraźnie wyczuł delikatny dotyk warg na zaroście.

– Co innego ci stanie, a nie serce… – wyszeptała.

– Kaylee – syknął przez zaciśnięte zęby – zaraz zgorszę chłopaków. – Wskazał na Wayatta i Alexa.

Pociechy Hope i Roberta zawzięcie się o coś wykłócały, więc co jakiś czas było słychać głośne upomnienia ze strony któregoś z rodziców.

– Ta mała jest słodka. – Evans zmieniła temat. Usiadła obok Waydena, podpierając brodę na wewnętrznej stronie dłoni.

Mężczyzna sięgnął do kosmyka jej włosów, owinął go sobie wokół palca i cieszył się tym, że chociaż tutaj nie musiał ukrywać, że łączyło ich coś więcej.

Zaśmiał się cicho, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.

– O ile wampiry można nazwać słodkimi.

– Zazdroszczę ci rodziny – oznajmiła nagle. Uśmiech na jej twarzy przygasł, jednak nie zniknął do końca. – Mam Angel, kocham ją nad życie, ale tobie zazdroszczę mamy, rodzeństwa.

– Twoi bracia też cię kochali.

Kaylee drgnęła. Wyczuł to wyraźnie, bo jego ręka spoczywała delikatnie na jej plecach. Nie rozumiał, dlaczego w taki sposób zareagowała, dlaczego nagle dostrzegł ledwo widoczny grymas na jej twarzy ani też, dlaczego zbladła.

– Tak, tak… – odpowiedziała szybko.

– Masz ochotę na spacer?

– Ciocia!

– I nici ze spaceru. – Mężczyzna parsknął śmiechem, po czym dodał już szeptem: – Wampirzyca cię zauważyła.

– Cece zaraz pójdzie na popołudniową drzemkę – usłyszeli nad sobą głos Evelyn. – Mam nadzieję, że cię nie zamęcza – zwróciła się bezpośrednio do Kaylee.

– W ogóle.

– Ciocia!

– Uciekam. – Zachichotała i odeszła.

Evelyn i Wayden obserwowali ją przez chwilę, a zaraz potem do uszu mężczyzny dotarło ciche, nieco drżące westchnienie.

– Żałuję, że Oscar nie mógł jej poznać. – Matka postawiła na stole pękaty dzbanek wypełniony lemoniadą z plasterkami cytryny i kostkami lodu. Nie zabrakło również liści mięty.

– Myślisz, że ojciec by ją zaakceptował? – Zerknął na nią z ukosa.

– Ja to wiem, kochanie. Kochał cię i pragnął twojego szczęścia, a ta dziewczyna cię uszczęśliwia.

– Problem polega na tym, mamo, że ja nie będę w stanie jej uszczęśliwić. – Wskazał na dziewczynę, która trzymała w ramionach roześmianą Cece.

– Stary, a głupi… – prychnęła.

I tym zdaniem matka tylko potwierdziła to, o czym on sam myślał: z wiekiem, w dodatku przy Evans, stawał się głupcem.

***

Szarpnęła się, kiedy do niej dotarło, że płucom brakuje powietrza. Szarpnęła, chociaż coś blokowało jej ruchy, jakby pokrywała ją gęsta maź, która nie chcąc wypuścić jej z macek, próbowała pochłonąć ją całą. Nie mogła się poddać. Nie rozumiała dlaczego, ale wiedziała, że tego jednego nie mogła zrobić. Czuła chrzęszczącą między zębami ziemię, jej zbutwiały zapach wraz z odorem rozkładającego się truchła drażnił nozdrza, nie ułatwiał oddychania, tym bardziej że do ust wraz z zatęchłą ziemią dostawała jej się kwaśna woda, tworząc breję, która oblepiała każdy skrawek skóry. Mdłości skręciły dziewczynie żołądek i gula utkwiła jej w gardle.

Przeraźliwe wycie wwierciło jej się w czaszkę, napięło mięśnie, wprawiło serce w szybki galop. Musiała się wydostać, uciekać przed potworem. Kiedy wczepiła palce w gęste bagno, poczuła opór, i to była jej szansa, zapewne jedyna. Uniosła się – raz, drugi, trzeci. Stojąc do kostek zanurzona w grzęzawisku, w końcu była wolna, co jednak nie oznaczało, że bezpieczna. Nie była bezpieczna. Ta myśl przywarła do jej ciała niczym druga skóra, wpasowując się w każde zagłębienie, wypełniając lękiem każdą szczelinę.

Rozejrzała się wokół. Strach się wzmógł, bo nie wiedziała, gdzie się znajduje ani co kryje się za każdym drzewem. Tylko księżyc minimalnie oświetlał nagie, powykręcane konary, wydłużając ich cienie, które ciemniały z każdym jej oddechem. Nie była w stanie przebić się wzrokiem przez czerń czającą się między gałęziami, chociaż wyraźnie widziała, jak te po nią sięgają. Korzenie ożyły, wypełzały spod błotnistej mazi, chcąc opleść jej nogi, zatrzymać ją w miejscu, jakby były w zmowie z potworem, jakby były pod jego rządami.

Kolejne wycie, bliżej miejsca, w którym stała, wprawiło w ruch jej nogi. Sądziła, że nie da rady się ruszyć, że utknęła w bagnie, a jednak biegła, raniąc sobie ręce, stopy, twarz – to wszystko ocierało się o szpony próbujących ją dosięgnąć gałęzi, o ostre kolce, o drzewa. Znowu czuła metaliczny, mdląco-słodki smak krwi w ustach, jak gdyby zostały wypełnione lepką cieczą spływającą jej do gardła. Wtedy też upadła, wypluwając to, co spowodowało nudności. Z oczu nieustannie płynęły jej łzy, które mieszały się z lodowatym deszczem, chociaż nie mogła przypomnieć sobie chwili, kiedy zaczęło padać. Kolejne torsje wstrząsnęły jej ciałem, gdy na czworakach pochylała się nad zabrudzoną wymiocinami ściółką. Krew, wszędzie była krew, to ona wydostawała się z jej ust, oblepiała palce, spływała po twarzy, zalewała oczy, nos.

Nie. Nie. Nie.

Nie chciała patrzeć, nie chciała czuć smrodu. I wtedy usłyszała za sobą kroki, ciężkie, donośne. Do tego chlupot wody.

Nie. Nie. Nie.

Myśli w jej głowie tłukły się o siebie, ale nie potrafiła wstać, wykonać ruchu. Nie mogła się ruszyć nawet wtedy, kiedy silna dłoń zacisnęła się na jej ramieniu. Chciała, tak bardzo chciała, jednak była za bardzo sparaliżowana strachem, by zareagować, by wydostać się spod dotyku. Zamknęła oczy, starając się wyobrazić sobie łąkę, niebo, słońce, dobro. Nie otworzyła ich, za to poczuła wbijające się jej w plecy kamyczki, gałęzie, gdy mocno nią szarpnięto.

Łąka, niebo, słońce, dobro…

Fetor alkoholu połączonego z potem przebił się przez jej myśli, dotarł do świadomości i już wiedziała. Wiedziała, kim był ten potwór. Gwałtownie otworzyła oczy, krzyżując spojrzenie z bursztynowymi oczami. To, że ich nie dostrzegała przez mrok, nie oznaczało, że nie były tego koloru. Codziennie je widywała. Często gniewne, rzadziej roześmiane, ale je znała. Kochała. A teraz były zdecydowanie za blisko. Odór papierosów, marihuany, alkoholu i potu dotarł do niej w ułamku sekundy, wywołując kolejne wymioty, jednak spocona ręka, która przywarła mocno do jej warg, uniemożliwiła wyplucie żółci. Dławiła się własnymi wymiocinami.

Nie. Nie. Nie.

Płakała, czuła, że płakała. Łzy płynęły powoli po jej skroniach. Parzyły, ale nie mogła ich zetrzeć, nie mogła ruszyć ramionami. Szarpała się, próbowała je uwolnić, wydostać spod ciężaru przyciskającego ją do podłoża.

Błagała, krzyczała, wyła w myślach, kiedy usta oprawcy, kogoś, kto był jej bliski, wykrzywiły się w ironicznym, pełnym sadyzmu uśmiechu, i wtedy poczuła ból. Rozrywał jej ciało, niszczył radość, krzywdził od środka. Zakorzenił się w niej, nie odchodził, wręcz się nasilił. Chrapliwość oddechu i głośne jęki rozbrzmiewały w jej uszach, ani na chwilę nie cichnąc. Przestała się szarpać, przestała walczyć, modląc się o koniec, o to, by ON skończył jak najszybciej. Odwróciła głowę, gdy znalazła się na skraju przepaści, gdy przyjęła wszystko z pustką w sercu, gdy stała się pustą skorupą. Odwróciła głowę, by nie widzieć osoby, która ją zabiła. Odwróciła głowę, by nie widzieć twarzy Alejandra, człowieka będącego jej bratem.

Nie było już łąki, było pogorzelisko. Nie było błękitu nieba, tylko noc. Nie było słońca, nastała ciemność. Dobro zostało pokonane przez zło.

I wtedy usłyszała przeraźliwy krzyk:

– Luna! Nie!

Zerwała się z łóżka, słysząc własny głos. Krzyczała. Chciała uwolnić się od dłoni, której siłę i smród czuła na twarzy i która utrudniała oddychanie. Chciała uwolnić się od woni śmierci, tak intensywnej w koszmarze, ale wtedy poczuła dotyk na ramieniu. Szarpnęła się, nie chcąc czuć bólu ani oddechu brata, bo przecież miał ją chronić, tak jak zawsze robili to starsi bracia. Ale on nie był taki jak Dante. Był zły. Do szpiku kości przesiąknięty złem.

– Kaylee! – usłyszała nagle i ciepłe ramiona zakleszczyły się wokół jej ciała, a znajomy zapach przedostał się przez wspomnienia, odmęty snu. – Kaylee, skarbie…

Żółć podeszła jej do gardła. Wyrwała się mężczyźnie, chwilę później czując gryzący w nozdrza odór wymiocin. Płacząc, wypluwała palącą ciecz. Nie przestawała dygotać. Cole był przy niej, gładził jej plecy, podtrzymywał włosy, ale nie chciała go tutaj. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy, bo nie powinien być świadkiem jej koszmarów.

Kiedy już nią nie szarpało, wyczuła mocniejszy dotyk na plecach. To ciepło koiło. On nigdy by nie skrzywdził. Nigdy, powtarzała w myślach niczym mantrę.

– Kaylee, zaraz przyjdę, zrobię ci coś ciepłego do picia. Poradzisz sobie przez chwilę sama?

Skinęła głową, chociaż nie miała ochoty na herbatę, na rozmowy, na nic. Chciała jedynie wymazać wszystko z pamięci, zapomnieć o demonie, który zagarnął bezpowrotnie jej chęć do życia, radość i uśmiech, pozostawiając niepewność i odrazę do samej siebie.