Kara - Sara Antczak - ebook + audiobook

Kara ebook i audiobook

Antczak Sara

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czwórka przyjaciół przyjeżdża na popularny festiwal muzyczny. Chcą odreagować traumatyczne wydarzenia z przeszłości i zamierzają bawić się tak, jakby jutra miało nie być. Gdy jedno z nich znika, pozostała trójka natychmiast staje się głównymi podejrzanymi w śledztwie. Zdesperowani przyjaciele postanawiają na własną rękę odnaleźć zaginioną. Okazuje się jednak, że ściągają na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo. Dobrymi chęciami wybrukowane jest PIEKŁO. Żaden dobry uczynek nie pozostanie bezkarny. Jak zachowałbyś się na ich miejscu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 0 min

Lektor: Monika Chrzanowska, Kim Sayar, Jakub Kamieński, Kajetan Szuwar, Kamil Małanicz

Oceny
4,5 (184 oceny)
115
46
14
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mmarywoje

Dobrze spędzony czas

niezła mieszanka wybuchowa, sprytnie prowadzona narracja, autorka się spisała, polecam
20
pizama13

Nie oderwiesz się od lektury

Nigdy nie piszę komentarzy. Jednak stwierdzam że poza serią o Potterze lepszej książki w życiu nie czytałem...
20
Aniakapela1980

Nie oderwiesz się od lektury

Nie można się oderwać od tej książki
20
Bafik091

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca od początku do końca, super lektorzy POLECAM :)
20
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna ksiazka, ktorej zakonczenie zaskakuje. Polecam!
20

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Łukasza, Julki, Adama i Olka

 

Dziękuję za wszystko,

co zrobiliście dla tej książki i dla jej autorki

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

 

 

13 MARCA 2022 ROKU (NIEDZIELA)

 

KARA

Jadę przez las w dziwnym transie. Lampy samochodu oświetlają tylko białe pasy wzdłuż jezdni biegnącej przy gęstej ścianie drzew. Dookoła rozciąga się ciemność.

Moje ciało mrowi, a uporczywy ucisk w skroniach staje się coraz mocniejszy. Nosiłam w sobie to napięcie przez cały dzień, a teraz narosło do granic możliwości. Wyciągam z kieszeni telefon i próbuję wysłać wiadomość, ale nie mogę. Brak zasięgu. Cholera.

Ogrzewanie w samochodzie nie działa, jest zimno. Pewnie powinnam oddać go do naprawy, ale w tym miesiącu znów zabrakło pieniędzy. Obok mnie, na siedzeniu pasażera śpi Kris. Na kanapie z tyłu Nastka i Oliwer. Wszyscy odpłynęli, gdy tylko zjechałam z krajówki. To był męczący dzień. Przeszliśmy dziś trzydziestokilometrową pętlę granią Karkonoszy. Zaliczyliśmy główne punkty wycieczki: Halę Szrenicką, Śnieżne Kotły, Czarną Przełęcz, schronisko Pod Łabskim Szczytem i Szrenicę. Zanim dotarliśmy do parkingu, zrobiło się ciemno.

Gdy auto podskakuje na wyboju, Nastka się budzi.

– Gdzie jesteśmy? – pyta nieprzytomnie, przecierając oczy. – Zgubiliśmy się?

– Nie – uspokajam ją. – GPS pokazał mi, że tędy będzie szybciej. Wszystko w porządku, śpij.

Znów zerkam na ekran telefonu. Czekam, aż pojawi się chociaż kreska zasięgu.

– Kara, patrz na drogę – zwraca mi uwagę Nastka.

Wzdycham z irytacją.

– Nastka, wyluzuj. Tu nikogo nie ma.

Wiadomość niedostarczona. Znowu. Kurwa mać.

– UWAŻAJ! – krzyczy Nastka.

Postać pojawia się na drodze znikąd. Nagle wyłania się z ciemności. Z całej siły naciskam hamulec. Opony piszczą. Samochód zatrzymuje się gwałtownie, wszyscy lecimy do przodu.

– Ej! – woła Oli, wyrwany z głębokiego snu. – Kara, co do…

Urywa w połowie zdania, bo zauważa to, co ja. Postać wciąż stoi na środku drogi, obojętna, nieruchoma. Ma na sobie ubłocone ubranie i patrzy w głąb lasu, lekko drżąc, jakby nasłuchiwała. Samochód zatrzymał się w odległości kilku metrów od niej, ale chyba nawet tego nie zauważyła. Zachowuje się, jakby była naćpana lub pijana. Może to bezdomna, koczująca w lesie, albo niedoszła samobójczyni.

Z całej siły uderzam dłonią w klakson. Ciszę przeszywa przenikliwy, alarmujący dźwięk.

Otwieram okno.

– Hej! – krzyczę. – Złaź z drogi!

Dziewczyna powoli odwraca głowę w moją stronę i wtedy wszystko się zmienia. To, co początkowo wzięłam za brud na jej ubraniu, okazuje się krwią. Ciemnobrązowe, rdzawe, mokre plamy pokrywają twarz, ręce, przód jasnej bluzy i nogawki dżinsów. Włosy przywierają do twarzy skrzepami zaschniętej krwi. Wygląda, jakby właśnie wyszła z rzeźni.

Patrzy na samochód i podnosi dłoń w geście powitania. Jej usta rozciągają się w złośliwym uśmiechu. Szybko zamykam okno.

– O ja pierdolę – słyszę głos Oliego z tyłu.

– Ludzie… – odzywa się cicho Kris. – Co robimy?

Gwałtownie cofam samochód, a Nastka wychyla się z tylnego siedzenia i łapie mnie za ramię.

– Co ty wyprawiasz?!

– Spierdalamy stąd – odpowiadam.

– Nie ma mowy, nie zostawimy jej tutaj. – W jej głosie pojawia się żelazny upór.

– Owszem, zostawimy – warczę.

– Dzwonię na pogotowie. – Kris wyciąga telefon.

– Tu nie ma zasięgu.

– No to pojedźmy po pomoc…

– Nie możemy jej tu zostawić! – protestuje Nastka. – Ona może być ranna!

– A jak weźmiemy ją do samochodu, może nas zagryźć i zamienić w zombie – zauważa Oliwer.

– Kurwa, Oli, serio? – Nastka spogląda na niego z niesmakiem.

– No co? – Oli unosi ręce.

– Więc po prostu ją tu zostawimy? Jesteśmy takimi tchórzami?

Zapada cisza, a zakrwawiona postać zbliża się powoli do samochodu. Nikt nie odpowiada Nastce. Spoglądam na gęstą ścianę lasu. Zastanawiam się, co jeszcze ukrywa się w tej ciemności.

– Pójdę z nią porozmawiać. – Nastka otwiera drzwi.

– Idę z tobą – mówi Kris, chwytając za klamkę.

– Nie!

Z całej siły łapię go za ramię. Kris spogląda na mnie, zaskoczony moją gwałtownością.

– Nie mogę puścić jej samej – tłumaczy.

– Zostań w aucie – mówi Nastka. – Ja to załatwię.

– Nie idź tam sama – prosi Kris. – Ona może być w szoku, nie wiadomo, jak się zachowa. Może ci coś zrobić.

– On ma rację – stwierdzam stanowczo. – Jedziemy stąd. Jak złapiemy zasięg, wezwiemy pomoc.

Na znak, że mówię poważnie, wrzucam bieg. Wtedy Nastka po prostu wychodzi z samochodu i trzaska drzwiami. Przeklinam w myślach. Czasem mam ochotę udusić ją za ten upór.

Nastka podchodzi do dziewczyny wolnym krokiem, unosząc pojednawczo dłonie. Mówi do niej spokojnie, niczym policyjny negocjator. Pewnie nauczyli ją tego na jakimś szkoleniu. Jest wolontariuszką w schronisku dla ofiar przemocy domowej.

Ona nie odpowiada na żadne pytanie Nastki, tylko obserwuje ją uważnie, niczym czujne zwierzę. Nastka bierze ją za rękę i prowadzi do samochodu. Zaczynam ciężko dyszeć. Myślę bardzo szybko. Co mogę zrobić? Jak to zatrzymać?

Nastka otwiera tylne drzwi, wślizguje się na środkowe siedzenie i pomaga jej wsiąść.

– Wszystko będzie dobrze – mówi cichym, kojącym głosem. – Pomożemy ci.

Gdy ona wsiada, auto błyskawicznie wypełnia się paskudnym, metalicznym zapachem krwi. Otwieram okno. Nie mogę wytrzymać tego smrodu.

– Co chcesz zrobić? – pytam.

– Jedziemy do szpitala.

Ruszam, unikając patrzenia w lusterko wsteczne. Ani razu nie obracam się przez ramię. Nie chcę widzieć jej zakrwawionej twarzy. Nie chcę patrzeć jej w oczy. Atmosfera w aucie staje się cięższa z każdą minutą. Muszę to wykorzystać.

– Słuchajcie – odzywam się. – Chyba coś jest nie tak z oponą, muszę to sprawdzić. Zjadę na pobocze, dobra?

Nagle słyszę głośne szczęknięcie. Wiem, co oznacza. Wszędzie poznam dźwięk noża sprężynowego. W tej samej chwili rozlega się stłumiony jęk Nastki i wrzask Oliego. Na tylnej kanapie wywiązuje się walka.

– Ej! – wrzeszczy Kris, wychylając się do tyłu. – Co jest?!

I nagle jego głos zupełnie się zmienia. Słyszę w nim strach. A Kris nie należy do strachliwych ludzi.

– Spokojnie – mówi. – Tylko spokojnie.

Spoglądam we wsteczne lusterko. Oli kuli się na tylnej kanapie. Przyciska zakrwawione dłonie do twarzy.

– Ludzie – bełkocze. – Nic nie widzę… Zróbcie coś…

Ona tylko się do mnie uśmiecha. W lusterku widzę jej ręce, brudne od krwi. Jedną oplata klatkę piersiową Nastki, drugą przyciska zakrwawione ostrze noża do jej szyi.

– Nie zatrzymuj się – mówi z szerokim uśmiechem. – Jedź dalej albo ją zajebię.

Zaciskam dłonie na kierownicy. Nastka powinna od razu mnie posłuchać. Teraz zapłaci cenę za dobre serce. Jest tak, jak mówią Amerykanie. Za każdy dobry uczynek spotka cię kara.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

Zniknięcie

 

 

 

1 LIPCA 2022 ROKU (PIĄTEK)

 

KARA

Paski plecaka boleśnie wpijają się w ramiona. Słońce świeci mocno, prawie mnie oślepia, ciemne okulary nie dają mu rady. Zbieram dłonią wilgotne, lepiące się do karku włosy i wiążę je w kucyk. Całe szczęście, że wybrałam czarny top, na którym nie widać śladów potu. Temperatura dobija do trzydziestu pięciu stopni w cieniu. Co prawda na wieczór zapowiedziano burzę i wichurę, ale jakoś w to nie wierzę. Na niebie nie widać ani jednej chmury.

Po prawej stronie asfaltowej drogi widzę drzewa, po lewej sznur samochodów odgrodzonych barierkami. Organizatorzy festiwalu Freedom Fest w swej nie­zmie­rzonej mądrości zaplanowali parking w odległości kilometra od terenu imprezy, więc muszę wlec się w tym upale. Rozgrzane powietrze drga jak nad grillem. Asfaltowa nawierzchnia rozmiękła i ugina się pod stopami.

Otaczają mnie weseli, podekscytowani ludzie w kolorowych ubraniach, objuczeni plecakami i namiotami. Wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku niczym pielgrzymka do ziemi obiecanej. Niektórzy już teraz nagrywają relacje live i robią sobie selfie. Muszą się pochwalić, gdzie są. Inaczej to wszystko nie ma sensu.

Przyjechaliśmy na festiwal autem należącym do Nastki, bo mojego samochodu już nie ma. Po wypadku poszedł na złom. Szkoda, bo naprawdę lubiłam tego starego gruchota. Przez chwilę myślę o zgniecionej masce, rozbitej szybie, krwi na siedzeniach. Słyszę rozpaczliwe wrzaski, płacz.

Potrząsam głową, odganiając wspomnienia. Przyjechałam tu, żeby zapomnieć.

W oddali majaczy już potężna, niebieska brama zasłonięta banerami z napisem „Freedom Fest 2022”. Brama oznacza koniec katuszy i początek pięknej przygody. Poprawiam ramiona plecaka i przyśpieszam kroku. Wiem, że mój wysiłek wkrótce zostanie nagrodzony.

– Kara, pośpiesz się – pogania mnie Nastka. – Dwie godziny zmarnowaliśmy w korku, już straciłam koncert The Comet is Coming.

Nie mam zielonego pojęcia, kim albo czym jest The Comet is Coming. Nastka zawsze była muzycznym nerdem. Co roku jeździła na OFF Festival i ekscytowała się zespołami, o których słyszało piętnaście osób w całej Polsce. Ja niespecjalnie interesowałam się line-upem festiwalu, muzyka nie była dla mnie jakoś szczególnie ważna. Chodziło o nowy początek. Uleczenie ran. Namówiłam przyjaciół na wyjazd, bo potrzebowali zapomnienia. Ucieczki. Od wydarzeń w lesie minęły już trzy miesiące, a oni wciąż się tym zadręczali. Ja patrzyłam na sprawę inaczej. Wiele razy tłumaczyłam im, że nie ma sensu wracać do przeszłości. Liczyła się przyszłość.

Ostatnie trzy miesiące nie były dla nas zbyt łaskawe. Przesłuchania na policji, zeznania w sądzie, w tym samym czasie sesja i obrona dyplomów. Presja i stres ze wszystkich stron. Ale wreszcie śledztwo zostało zakończone, a sprawa zamknięta. Nasz koszmar się skończył. Nadszedł czas, aby zatrzeć złe wspomnienia i zastąpić je dobrymi. Wszyscy potrzebujemy szczęśliwego finału.

I dostaniemy go właśnie tutaj, na terenie lotniska w Kołobrzegu, na najpopularniejszym festiwalu w Polsce.

Gdy wołam Oliwera, odwraca się przez ramię i unosi ciemne okulary. Niebieskie oczy wpatrują się we mnie kpiąco, a blond grzywka opada na czoło.

– Co tam, Kara? Kondycja siada? – Uśmiecha się kątem ust. – Wyglądasz, jakbyś miała zejść na zawał.

Oli świetnie się ubiera, ale z okazji festiwalu odstrzelił się szczególnie – ma na sobie kolorową, designerską koszulę, czerwony krawat, czarne spodnie i trampki.

– Łatwo ci mówić – dyszę. – Ty nawet nie niesiesz swoich gratów.

– W życiu trzeba umieć się ustawić, Kara. – Oli wskazuje na nadchodzącego Krisa, objuczonego dwoma plecakami. – Ja mam od tego ludzi.

– Chciałeś powiedzieć „niewolników” – śmieje się Kris.

– Przegrałeś zakład, to teraz się nad sobą nie użalaj. – Oli wzrusza ramionami. – Kiedy się nauczysz, żeby się ze mną o nic nie zakładać?

– Pewnie nigdy. – Kris wyciąga rękę i targa mu włosy.

– Ej! – irytuje się Oli, gdy jego perfekcyjna blond fryzura zamienia się w snop siana.

Oli zjawił się tu jako zwycięzca własnej, prywatnej walki, którą toczył ze światem, odkąd się urodził. Poniżany, wyszydzany gej z małego miasteczka jutro wystąpi ze swoim stand-upem na scenie wielkiego festiwalu muzycznego, przed tysiącami ludzi. Lepszego triumfu nie mógł sobie wymarzyć.

– Więc tak się bawią bogate dzieciaki. – Kris osłania twarz przed słońcem i obrzuca badawczym spojrzeniem otaczające nas tłumy.

Kris nie przywiązał wagi do stylizacji. Jego twarz porasta kilkudniowy zarost, ciemnobrązowe włosy są rozczochrane jak zwykle. Ma na sobie czarne, krótkie bojówki i spraną koszulkę z grafiką muzyka rozbijającego gitarę o ziemię. Krótkie rękawki odsłaniają wytatuowane ramiona, na nogach ma glany. Zupełnie nie pasuje do wymuskanego, pstrokatego tłumu, który nas otacza, ale ma to gdzieś. Nigdy nie próbował się dopasować.

– Co, jest inaczej niż na Jarocinie? – pyta Oli.

– No, inny świat.

Kris nie chciał tu przyjeżdżać. Twierdził, że Freedom Fest to pretensjonalna, rozdmuchana hucpa dla bogatych dzieciaków, influencerów i blogerek. Wolałby Pol’and’Rock Festival albo Jarocin. Namawiałam go jednak, tłumacząc, że powinniśmy się poświęcić dla Nastki i Oliego. Wiedziałam przecież, że dla przyjaciół zrobiłby wszystko. Wreszcie uległ. Kris w ogóle łatwo ulega dziewczynom, to jego kolejny słaby punkt.

– Idziemy wymienić bilety na opaski? – Nastka podchodzi do Krisa. – Zobaczcie, jakie są kolejki, będziemy stali w tym upale przez godzinę.

Nastka ma na sobie czarną koszulkę z nazwą jakiegoś nieznanego zespołu, przetarte dżinsy i trampki. Długie, ciemnoblond włosy związała w niedbały kucyk i zupełnie olała kwestię makijażu. Jej twarz zdradza objawy chronicznego stresu – podkrążone oczy, poszarzała cera i małe ranki w kącikach ust. Nastka wygląda jak cień samej siebie.

– Najpierw tu chodźcie, trzeba uwiecznić tę chwilę – zarządza Oli, podnosząc telefon. – Cała załoga razem na Freedom Fest!

Otaczam ramionami Nastkę i Krisa, a Oliwer wyciąga przed siebie dłoń z telefonem i uśmiecha się zadziornie. Posyłam buziaka w kierunku obiektywu, Kris podnosi pięść i wydaje z siebie głośny okrzyk, a Nastka swoim starym zwyczajem układa dwa palce w literę V, symbol zwycięstwa. W kontekście tego, co przeżyliśmy trzy miesiące temu, ten gest nabiera dodatkowego znaczenia. Przetrwaliśmy, zwyciężyliśmy. Złe wydarzenia nas nie zabiły. A to, co cię nie zabije, tylko cię wzmocni. Przekonałam się o tym nie raz. Migawka klika i moment zostaje utrwalony na zawsze.

– No i cyk, poszło w świat. – Oliwer uśmiecha się szeroko.

Pokazuje nam udostępnione na Instagramie zdjęcie. Opatrzył je hasztagami: #freedomfest2022, #kolobrzegofficial, #poland, #polishboy, #funwithfriends.

– I teraz wszyscy twoi fani z Instagrama wiedzą, gdzie jesteśmy – mówi, krzywiąc się, Nastka. – Dzięki, Oli.

– Spoko, jeśli są tam jacyś psychopaci, będą polowali tylko na mnie. – Macha ręką.

– W sensie, że my nikogo nie obchodzimy, tak? – śmieje się Kris. – Dzięki, Oli. To miło z twojej strony, że zadajesz się z plebsem.

– Nie w tym rzecz. Ostatnio codziennie dostaję pogróżki od Łowców Szmat – stwierdza beztrosko Oli, chowając telefon do kiszeni.

– Łowcy Szmat? – Kris marszczy brwi. – Serio, jeden pocisk na stand-upie w ich stronę i już homofobiczna brygada się na ciebie uwzięła?

– Niestety, nie docenili mojego poczucia humoru. – Oli wzrusza ramionami. – Wiecie, to takie typy, zero dystansu do samych siebie. Zasypali mi skrzynkę wiadomościami, że wydali na mnie wyrok śmierci za to, że jestem pedałem, i tak dalej. Napisałem, że zapraszam na chatę, to wytłumaczę im, jak leczyć się ze skrywanych namiętności. Chłopcy się speszyli i nie przyjechali. A ja wciąż czekam.

Kris i ja parskamy śmiechem, ale Nastka wygląda na zaniepokojoną.

– Ale przecież trzeba coś z tym zrobić – mówi. – Zgłosiłeś to na policję?

– Ta, bo policja w tym kraju chroni gejów przed takimi zjebami, a prokuratura wsadza ich do aresztu… – kpi Oli, a potem dotyka dłonią skroni. – A nie, chwila, czekaj… nie robią tego! Daj spokój, Nastka, szkoda czasu na takie bzdury.

Uśmiecha się beztrosko i wesoło pogwizdując, rusza razem z Krisem w kierunku wejścia dla VIP-ów. Nastka niespokojnie przeciera twarz ręką.

– Co się dzieje? – pytam.

– Oli ostatnio zrobił się nieostrożny – mówi nerwowo. – Nie wiem, czemu się tak naraża. Przecież oni polują też na dziewczyny, takie jak ja i ty.

– Chyba raczej takie jak ja – śmieję się. – Ty przecież z nikim się nie puszczasz.

– Ale jak go tu zaatakują? – denerwuje się Nastka. – W socialach grozili, że szykują się na ten festiwal.

– Tylko tak pierdolą. Nie stać ich na bilety. – Uśmiecham się. – Zresztą, gdyby ktoś chciał zaatakować Oliego, musiałby najpierw stoczyć bitwę z jego fanami. Zobacz, jak go kochają.

Wskazuję na niego palcem. Oliwer właśnie pozuje do selfie z podekscytowaną rudowłosą dziewczyną i jej chłopakiem.

– Wiem, że psuję nastrój – wzdycha Nastka. – Nie chciałam. Jestem trochę zmęczona sesją i… no wiesz. Tym wszystkim.

Kiwam głową. Życie ostatnio mocno ją doświadczyło. Najpierw śmierć matki, potem ta akcja w lesie, po której już całkowicie siadła jej psychika. Przez całą drogę do Kołobrzegu prawie się nie odzywała, gdy my żartowaliśmy albo śpiewaliśmy piosenki z radia. Prowadziła auto w całkowitym skupieniu, blada i przygnębiona.

– Będziemy się dobrze bawić, zobaczysz – obiecuję jej. – I przez te dwa dni o wszystkim zapomnisz.

Nastka nie wygląda na przekonaną. Patrzy na mnie smutno. Rozglądam się, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu, a potem nachylam się do jej ucha.

– Pamiętaj, że zrobiliśmy to, co musieliśmy – szepcę.

 

* * *

 

Materiałowa opaska gwarantująca wstęp na teren festiwalu oplata mój nadgarstek ciasno niczym kajdanki. Ten mały kawałek szmatki jest wart więcej niż moja miesięczna wypłata. Nie byłam w stanie uzbierać na bilet z gównianej pensji barmanki, więc pożyczyłam pieniądze od Nastki. Kris też miał problem z kasą, bo zarabiał głównie na graniu po klubach. Tylko Oli nie musiał przejmować się hajsem, bo jako gość VIP dostał zaproszenie.

Pierwsza odbieram bilet, Nastka i Kris zostają w kolejce. Odchodząc od kasy, czuję lekki podmuch wiatru na twarzy. Festiwal do mnie szepce, zaprasza, przyzywa. Obiecuje dobrą zabawę, uwolnienie od trosk. Właśnie na to czekałam. Zamierzam bawić się, jakby jutra miało nie być.

Zdejmuję gumkę z włosów i pozwalam, aby czarne, spiralne pasma powiewały na wietrze. Wreszcie! Żadnego wycierania stołów, mycia szklanek, narąbanych klientów bełkoczących przy barze historie swojego życia. Tylko totalna wolność.

Kątem oka zauważam, że przygląda mi się grupka facetów stojących niedaleko bramek.

Łakomie prześlizgują się wzrokiem po czarnym topie eksponującym piersi i płaskim brzuchu, aż do krótkich czarnych spodenek odsłaniających długie nogi. I dobrze. Niech patrzą. Życie rozdało mi wiele pechowych kart, ale ciało zawsze było moim atutem. A atuty należy wykorzystywać.

Jeden z nich przyciąga moją uwagę. Wysportowany, ciemnowłosy Drwal w koszulce The Killers. Może mignął mi kiedyś na Tinderze? Nieee… Gdyby tak było, z pewnością przesunęłabym go w prawo. Akceptacja. I sądząc po tym, jak on patrzy na mnie, mielibyśmy match. Dopasowani, sparowani, przynajmniej na jedną, emocjonującą noc. Taka noc by mi się przydała. Nie uprawiałam seksu od kilku miesięcy i zaczynam to odczuwać.

Drwal kieruje wskazujący i środkowy palec na swoje oczy, a potem na mnie. Wymowny gest mówiący: „Mam cię na oku”. Uśmiecham się do niego. Chętnie poczułabym to wysportowane ciało na swoim, ale wszystko w swoim czasie.

– Mam dzisiaj chyba z pięć koncertów do obskoczenia – mówi Nastka, gdy podchodzimy do bramek. – Sad Night Dynamite i Earth Trax są w tym samym czasie. Będę musiała biegać między scenami.

– Za taką cenę powinno grać więcej zespołów – narzeka Kris.

– Jutro będzie Dua Lipa – mówi Oli. – I Billie Eilish.

– Nawet nie wiem, co to za jedne. – Kris wzrusza ramionami.

– Kris, litości – nie wytrzymuje Oli. – Co ci poradzę, że wszyscy twoi muzyczni idole albo się przećpali, albo mają po sto lat?

– John Frusciante i Iggy Pop jeszcze żyją – oburza się Kris.

– Jesteś pewien? – pyta niewinnie Oliwer. – Czytałeś dzisiaj wiadomości?

Przechodzę przez bramkę i pozwalam się obmacać kobiecie z ochrony. Mam nadzieję, że nie każe mi otworzyć nerki przypiętej do pasa, bo wtedy mogłabym mieć problem. Saszetka z brokatowym, fioletowym jednorożcem wyszytym na czarnym materiale skrywa sporo magii. Ale strażniczka festiwalu nie zwraca na nią uwagi i po skończonej rewizji pozwala mi przejść przez bramkę.

Wchodząc na teren imprezy, słyszę pierwsze dźwięki elektrycznej gitary. Przed nami rozciąga się gigantyczny, płaski, trawiasty teren, który wydaje się nie mieć końca. Mijamy Wielką Scenę, stanowiącą centralny punkt całej imprezy. Ze wszystkich stron otacza nas nieprzerwany, ruchliwy strumień ludzi, wędrujący w różnych kierunkach. Niektórzy przebrali się za jednorożce, dinozaury i pokemony, inni mają kwiaty we włosach. Co chwila ktoś podskakuje, tańczy i śpiewa, jak w musicalu. Podoba mi się ten zaczarowany świat błyszczący od cekinów i brokatu.

– O kurwa! – Kris gwałtownie schyla głowę.

– Co się stało? – Spoglądam na niego pytająco.

– Właśnie widziałem swoją byłą.

– Którą?

– Sylwię.

– Zaraz, to wy się rozstaliście? – Nastka wyraźnie się ożywia. – Kiedy?

– Parę dni temu. – Kris kręci głową. – Cholera, nie wiedziałem, że tu będzie…

– Szkoda, prawie zdążyliśmy ją polubić – stwierdza lekko Oli.

– Nie znosiliście jej – zauważa Kris.

Nastka mówi „nieprawda” w tej samej chwili, kiedy Oli i ja wołamy „prawda!”.

– Kto kogo zostawił? – dopytuję go.

– To była wspólna decyzja – stwierdza dyplomatycznie. – Oboje uznaliśmy, że tak będzie lepiej.

– Czyli zerwała z tobą tylko dlatego, że skończyłeś kulturoznawstwo, nie masz roboty, jesteś spłukany, a twój zespół gra obciachową muzykę, której już nikt nie słucha? – pyta retorycznie Oli. – To okrutne.

W odpowiedzi Kris unosi środkowy palec, ale jednocześnie się uśmiecha.

– Wybacz, że nie skończyłem Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych dla Snobów, Oli. – Śmieje się. – Co wy tam właściwie robiliście, przypomnij mi?

– Nie wiesz? – Oliwer unosi brwi. – Budowaliśmy bomby atomowe. I chodziliśmy między wydziałami.

– Ej – odzywam się. – Ja też nie mam przyszłości, bo skończyłam socjologię?

– Nie masz. – Oli kiwa głową. – Ale jesteś w lepszej sytuacji niż Nastka. Wszyscy wiedzą, że na psychologię idę tylko świry.

– To było niepoprawne politycznie – zauważa Nastka.

– Ale prawdziwe?

– Totalnie prawdziwe.

Śmiejąc się, przechodzimy obok furgonetek, w których sprzedają jedzenie. Mijamy namioty osłaniające Scenę Rockową, Scenę Elektro i Scenę Alternatywną, na której jutro wystąpi Oli. Przed naszymi oczami rozciąga się morze kolorowych namiotów.

– To gdzie się rozbijamy? – pyta Kris, odruchowo spoglądając na Nastkę.

Ale ona tylko wzrusza ramionami. Po tym, co zdarzyło się w lesie, zupełnie wycofała się z podejmowania decyzji.

– Może tutaj? – proponuję, wskazując ręką puste, trawiaste poletko.

Miejsca jest tyle, aby pomieścić trzy albo nawet cztery namioty. Rozglądam się, żeby sprawdzić sąsiedztwo. Nieopodal świergoczą dziewczyny w białych sukienkach i wiankach na głowach. Wszystkie są przepasane szarfami informującymi, że świętują wieczór panieński Klaudii.

– Tu będzie dobrze – stwierdza Oli i beztrosko uwala się na trawie, wystawiając twarz do słońca.

Nawet nie próbuje udawać, że zamierza pomóc przy rozbijaniu obozu. Oli wprost uwielbia być rozpieszczany i zawsze potrafi skłonić innych, żeby opiekowali się nim jak dzieckiem. Pewnie chce sobie w ten sposób wynagrodzić deficyty z przeszłości, gdy wszyscy nim pomiatali. W każdym razie jego sztuczki działają i zawsze ktoś go wyręcza.

Kris szybko i wprawnie rozstawia namiot i siada obok Oliego. Ustawienie naszego trwa nieco dłużej, bo Nastka wciąż coś poprawia. Gdy wchodzimy do środka, odwracam swój plecak do góry dnem i wysypuję wszystkie rzeczy. Nastka pieczołowicie składa swoje ubrania w kostki, po czym układa je zestawami na dwa kolejne dni.

Uśmiecham się. Jej perfekcjonizm zawsze mnie bawił. Gdy dzieliłyśmy pokój w akademiku, jej strona zawsze była ogarnięta, z idealnie zasłanym łóżkiem i uporządkowanym biurkiem. W mojej części panował niekontrolowany chaos. Teraz, gdy wynajmujemy razem mieszkanie, sytuacja wygląda identycznie. Nastka ma na drugie porządek, a ja bałagan.

Oliwer wyciąga przemyconą w plecaku butelkę wódki i rozlewa ją do plastikowych kubków. Po sześciu godzinach jazdy w upale potrzebujemy czegoś mocniejszego niż rozwodnione, lane, festiwalowe piwo.

– Drodzy przyjaciele. – Oliwer rozdaje kubeczki. – Wypijmy za najlepsze chwile w naszym życiu, bo najgorsze mamy już za sobą.

Nastka zaczyna drapać skórę przedramienia. To jej wstydliwy nawyk. Zaczyna to robić, gdy tylko ktoś lub coś przypomina jej o tym, co stało się w lesie. Zupełnie jakby chciała się ukarać. Zaczęła już w szpitalu, gdy policjant stojący przy jej łóżku zapytał o ciało znalezione w pobliżu wraku naszego samochodu.

– Miałem na myśli sesję i obrony – dopowiada szybko Oli. – Wreszcie mamy to już za sobą.

– Chyba wy – zauważa ponuro Nastka. – Ja za dwa miesiące mam egzaminy na doktorat.

Mówiąc to, wciąż drapie skórę, jakby nie potrafiła przestać. Kris łagodnym gestem kładzie rękę na jej dłoni, aby ją powstrzymać. Nastka nieruchomieje i spogląda na niego z wdzięcznością.

Przez pięć lat obserwowałam, jak narasta między nimi uczucie. Byli jednak bardzo uparci, żadne nie chciało przyznać się jako pierwsze. Kris spotykał się z dziewczynami, które owijały się wokół niego po koncertach, a Nastka wolała cierpieć w milczeniu, niż przełknąć dumę i narazić się na ryzyko odrzucenia.

– Za Freedom Fest! – Oliwer wznosi swój kubek.

Stukamy się plastikami. Już po pierwszym łyku czuję obezwładniającą ulgę i cudowne rozprężenie. Wódka spływa po gardle jak lekarstwo. Gorzkie i niesmaczne, ale niezbędne do wyzdrowienia.

Oli, który od czystej woli kolorowe drinki, parska jak koń. Nastka nie jest przyzwyczajona do mocnego alkoholu, więc wzdryga się i krzywi. Natomiast Kris przełyka wódkę szybko i z wielką wprawą. Po wypadku w lesie zaczął sporo pić.

Gdy Oli rozlewa drugą kolejkę, Kris wyciąga gitarę i zaczyna śpiewać:

Znów jestem na trzecim piętrze i otwieram drzwi,

które miały zostać zamknięte.

Nie powinienem tutaj być ani tutaj wracać.

Bo jest granica, granica, granica,

której nie wolno przekraczać.

Ma magnetyczny, kojący głos, który sprawia, że można zapomnieć o wszystkim. Nie dziwię się, że tyle dziewczyn chce go słyszeć przed snem. Ale teraz Kris śpiewa tylko dla Nastki i patrzy jej prosto w oczy. Ona wyraźnie nie wie, jak się zachować, i ucieka wzrokiem.

Przy naszym obozowisku pojawiają się nowe osoby – blondynka z łysym, brodatym chłopakiem w przeciwsłonecznych okularach i czapce z daszkiem. Przez chwilę przysłuchują się piosence Krisa, a gdy kończy śpiewać, klaszczą. Dziewczyna przedstawia się jako Gabi. Wskazuje na fragment trawy obok nas i pyta, czy miejsce jest wolne. Przytakujemy. Oli proponuje im wódkę. Chłopak Gabi odmawia i zaczyna rozkładać namiot. Wydaje się mało towarzyski. Gabi wręcz przeciwnie. Siada z nami na trawie i zaczyna trajkotać. Opowiada z ekscytacją o dzisiejszych koncertach. Nie słucham jej. Ma w sobie coś irytującego i sprawia wrażenie, jakby chciała być w centrum uwagi.

Nastka rezygnuje z drugiej kolejki wódki, więc szybko opróżniam jej kubek. Gdy wspomina coś o spacerze, wstaję razem z nią. Widzę, jak chwieje się na nogach.

– Nic ci nie jest? – Łapię ją za ramię.

– Muszę się przejść – mamrocze. – Kręci mi się w głowie.

– A jadłaś coś dzisiaj?

– Nie.

– To chodźmy do foodtrucków, przekąsimy coś.

Przedzieramy się przez morze namiotów, patrząc pod nogi, by się nie potknąć o linki.

– Kiedy się weźmiesz za Krisa? – pytam. – Napisał o tobie piosenkę, zerwał z dziewczyną. Co ma jeszcze zrobić? Wytatuować sobie twoje imię na ramieniu?

– Granica nie jest o mnie. – Nastka kręci głową.

– Jest o dziewczynie z trzeciego piętra i granicy, której nie wolno przekraczać. Nasz pokój w akademiku był na trzecim piętrze, a on ciągle u nas siedział. Serio myślisz, że to przypadek? Po prostu idź z nim do łóżka! Nie rozumiem, czemu robisz z tego taką wielką sprawę.

– Wiesz dlaczego.

– No tak. Miłość. – Uśmiecham się kątem ust. – No to po prostu mu powiedz. W czym problem?

– Jak ja mam mu to powiedzieć po tym wszystkim, co się stało? – Nastka kręci głową. – Spójrz na mnie, Kara, jestem wrakiem.

Trudno zaprzeczyć. W ciągu ostatnich trzech miesięcy schudła pięć kilo, a jej cera przybrała niezdrowy odcień. Spoglądam na jej przygnębioną twarz i sięgam do saszetki przy pasku.

– Zamierzałam z tym poczekać do wieczora, ale mam dla ciebie prezent – mówię, rozsuwając zamek.

Pokazuję jej foliową torebkę wypełnioną różowymi tabletkami. Nastka spogląda na mnie niepewnie.

– To emka?

– Tak. Czytałam gdzieś, że MDMA jest eksperymentalnie wykorzystywana przy terapii stresu pourazowego. Czyli akurat twój przypadek, no nie?

– Skąd to masz? – Nastka marszczy brwi.

– Nieważne. Próbowałam, świetna sprawa. Czujesz taką euforię i uniesienie, że masz ochotę przytulić cały świat. Pomoże ci bardziej niż te twoje antydepresanty. Dobrze, że dałaś sobie z nimi spokój. Jak to weźmiesz, totalnie odlecisz i…

– Kara, schowaj to, do cholery – syczy Nastka, rozglądając się czujnie, jakby spodziewała się patrolu policji z psami tropiącymi.

– Okej. – Zamykam saszetkę. – Ale daj mi znać, gdybyś zmieniła zdanie. Chciałam tylko, żebyś się lepiej poczuła. Żeby wszystko było normalnie…

– Już nigdy nie będzie normalnie! – podnosi głos. – Naprawdę tego nie rozumiesz?!

Nagle słyszę, że ktoś z drugiego końca pola namiotowego woła jej imię. Nastka przeklina cicho i rusza przed siebie, lawirując między linkami namiotów. Ruszam za nią wolnym krokiem. Jestem ciekawa, przed kim tak ucieka. Przy wyjściu z pola namiotowego na jej drodze wyrasta Sławek, odstrzelony jak szczur na otwarcie kanału. Biała koszula, ciemne spodnie, drogie buty. Nic dziwnego, że pojawił się na tym festiwalu, zawsze lubił udawać kogoś lepszego, niż jest.

– Hej, Anastazja. Dobrze, że się spotykamy. – Unosi ręce. – Chciałem ci podziękować za to, jak wspaniale pełniłaś funkcję przewodniczącej samorządu.

– Sławek, rozejrzyj się i zobacz, gdzie jesteśmy. – Nastka wskazuje okoliczne namioty. – Naprawdę chcesz robić tu scenę?

– Mój doktorat stoi pod znakiem zapytania i to twoja zasługa.

– Ja ci nie kazałam molestować koleżanek. – Jej głos jest ostry jak nóż.

– Nikogo nie molestowałem – warczy Sławek. – Te idiotki kłamią, a ty wpierdalasz się w sprawy, które cię nie dotyczą.

– Przyszły do mnie, więc doradziłam, żeby złożyły formalną skargę do komisji spraw równości. To wszystko – ucina Nastka.

– Było ci to na rękę, co? – Sławek mruży oczy. – Chciałaś pozbyć się konkurencji na doktoracie?

– Słucham? – Nastka parska śmiechem. – Ty się dobrze dzisiaj czujesz? Bo chyba upał ci zaszkodził.

– Zgarnąłem ci sprzed nosa stypendium ministerstwa za osiągnięcie naukowe – przypomina Sławek. – Zabolało, co? Trzeba było się zemścić.

– Dostałeś to stypendium za to, kim jest twój ojciec – odzywam się, podchodząc do nich. – Pewnie na festiwal też ci dał, co? Za hajs ojca baluj!

Sławek spogląda na mnie, ale nie odpowiada. Wiadomo. Ma za dużo do stracenia.

Podczas zeszłorocznych juwenaliów mieliśmy małe nieporozumienie i musiałam wyjaśnić mu kilka rzeczy. Sprawiał wrażenie, że wszystko zrozumiał, ale teraz trochę się zapomina.

– Wyżyłeś się już, Sławek? – pyta spokojnie Nastka. – Dasz mi spokój? Czy mam iść po ochronę?

Sławek uśmiecha się drwiąco.

– Nie myśl sobie, że z powodu swojego nazwiska jesteś nietykalna – syczy. – Twoja matka też tak myślała i jak skończyła?

– Ty sukinsynu…

Robię krok w jego stronę, ale Nastka łapie mnie za ramię.

– Nie warto – mówi, mierząc go pogardliwym wzrokiem.

Trzyma mnie tak długo, aż Sławek, gwiżdżąc, odchodzi spokojnie do namiotu.

 

* * *

 

– Co za pieprzony pech – stwierdza Nastka. – Tu jest kilkadziesiąt tysięcy osób, a my musiałyśmy wpaść akurat na niego.

Siedzimy przy stoliku w strefie gastro. Powietrze pachnie gorącym jedzeniem. Nastka z irytacją postukuje plastikową łyżeczką do kawy o blat stołu.

– Pieprzyć go. – Macham ręką. – Chyba się nie przejęłaś tym, co gadał. Nic ci nie zrobi. To skończony tchórz.

– Zauważyłaś, że on przez cały czas trzymał telefon? – pyta Nastka. – Chciał nagrać, jak się na niego rzucam, zrobić aferę i zablokować mi drogę na doktorat.

– No to mu nie wyszło. – Uśmiecham się lekko.

– Ale żeby brać pięć dych za zapiekankę, to już rozbój!

Kris i Oliwer zjawiają się przy stoliku. Kładą na stole dwie zapiekanki długości ludzkiego ramienia i dwa opakowania frytek.

– Jak tak dalej pójdzie, do wieczora skończy mi się hajs – oburza się Kris. – A minęły dopiero dwie godziny!

Zatapiam zęby w zapiekance. Jest okej. Może nie aż tak zajebista, żeby bulić za nią pięć dych, ale dziś wszystko mi smakuje. Nastka skubie swoją porcję, ale widać, że nie ma apetytu. Myślami jest zupełnie gdzie indziej.

Czuję, jak telefon wibruje mi w kieszeni spodni. Spoglądam na ekran. To alert ostrzegający o przewidywanych ulewach, burzach i wichurach. Spoglądam na niebo zasnuwające się ciemnoszarymi chmurami. Czuję coraz silniejsze podmuchy wiatru, na ramionach pojawia się gęsia skórka. Kris, Nastka i Oli też czytają komunikaty. Ustalamy, że na wypadek gdybyśmy się zgubili podczas festiwalu albo gdyby padły nam telefony, spotkamy się pod wielkimi, białymi literami ułożonymi w napis Freedom Fest. Po chwili nasze głosy nikną w huku perkusji i dźwięku gitar. Kris ociera usta z keczupu i podnosi się z krzesła.

– To co, idziemy na koncert? Teraz gra Weezer, kalifornijski rock, podobno dobry. Może się okaże, że jednak nie wyrzuciliśmy pieniędzy w błoto.

– Jasne – przytakuje Nastka. – Chodźmy.

Gdy Kris i Oliwer wstają od stołu i ruszają w stronę Wielkiej Sceny, Nastka nagle łapie mnie za rękę.

– Wciąż chcesz zrobić mi prezent? – pyta cicho.

Uśmiecham się, sięgam do saszetki i podaję jej tabletkę. Nastka wkłada ją do ust. Nachylam się do jej ucha.

– Za pół godziny zacznie działać – szepcę. – Pij dużo wody.

– A ty nie bierzesz? – Nastka spogląda na mnie pytająco.

– Nie. Ja będę cię pilnować. Nie chcemy przecież, żeby coś ci się stało, prawda?

 

* * *

 

Dźwięk perkusji rozbrzmiewa niczym ogłuszający grzmot. Od sceny bije kolorowe światło, które zaprasza i hipnotyzuje. Zbliżam się do niego jak ćma do żarówki. Chcę je na sobie poczuć. Chcę się w nim ogrzać.

Wokalista, ubrany chyba dla żartu w koszulę i pulower z kołnierzykiem, skacze po scenie, jakby chciał wydeptać w niej dziurę. Widzę jego twarz na telebimie. Śpiewa o niepokoju, z którym może uporać się tylko lufka naładowana haszem. Piosenka szybko porywa publiczność. Poruszam się między rozgrzanymi ciałami, czuję, jak się o mnie ocierają, ich pot miesza się z moim.

Spoglądam na Nastkę. Ma lekkie rumieńce, powiększone źrenice i szklisty wzrok. Tabletka zaczęła już działać. Znamy się pięć lat, ale nigdy wcześniej nie widziałam jej naćpanej. Zawsze była grzeczną dziewczynką, wzorową studentką, przewodniczącą samorządu. Nie ćpała, nie paliła, piła tylko w weekendy. Dziś wyraźnie chce się uwolnić.

– Jak się czujesz? – pytam, nachylając się do niej.

Nastka uśmiecha się z rozmarzeniem, po raz pierwszy od bardzo dawna.

– Dziękuję, że mnie namówiłaś, żebym tu przyjechała – mówi mi prosto do ucha. – Dziękuję za wszystko.

Ocieramy się czołami niczym zaprzyjaźnione lwice. Narkotyki wyciągnęły z Nastki głęboko skrywane potrzeby, bo na trzeźwo nie przepada za fizycznym kontaktem.

– I’ve got my hash pipe! – wydziera się Kris razem z wokalistą, machając wytatuowanym ramieniem. Nawet Oli kiwa rytmicznie głową i podskakuje, zapominając, że powinien być wiecznie zblazowany. Przez chwilę tańczymy razem, objęci ramionami w promieniach zachodzącego słońca. Wszystko wygląda jak szczęśliwe zakończenie filmu, tuż przed końcowymi napisami. I wtedy tłum zaczyna napierać. Coraz więcej ludzi wpycha się pomiędzy nas. Tracę z oczu Nastkę i resztę ekipy. Robi się coraz ciaśniej i duszniej.

Czuję wibracje telefonu. Sięgam po niego do kieszeni, ale wtedy ktoś mnie potrąca. Telefon upada na ziemię, pod nogi setek osób. Rzucam się, aby go podnieść. Udaje mi się, ale w tej samej chwili czyjaś stopa zahacza o mój brzuch i wielki ciężar przygniata mnie do ziemi. Gdy próbuję wstać, czuję mocny ucisk na klatkę piersiową, brakuje mi tchu. I wtedy słyszę, jak ktoś szepce mi do ucha:

– Zdechniesz tu, suko.

Słyszę czyjś oddech. Szybki, podniecony. Czuję, jak obca dłoń zasłania mi usta i nos, odcina dopływ tlenu. Krew pulsuje w skroniach.

Chcę wrzasnąć, ale nie mogę, więc wydaję z siebie wściekły charkot. Znów próbuję wstać, ale ktoś przygważdża mnie do ziemi. Zupełnie jakby zwaliła się na mnie stukilowa, kamienna kolumna.

Zapieram się z całych sił, szarpię, ale nacisk na klatkę piersiową staje się coraz silniejszy. Wiję się na ziemi. Wszystko ciemnieje, mam mroczki przed oczami. Przestaję słyszeć odgłosy koncertu. Muzyka cichnie, krzyki pod sceną też. Zostaję sama, uwięziona w próżni. Jak wtedy w samochodzie, gdy zjechałam z drogi i trafiłam w drzewo. Siła uderzenia wybiła powietrze z moich płuc i przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że umieram.

I nagle wszystko wraca. Moje uszy znów wypełnia ogłuszający wrzask, rzeczywistość rozjarza się oślepiającym światłem i kolorami. Ciężar zniknął. Próbuję się podnieść na drżących rękach. Ktoś łapie mnie za ramiona i stawia do pionu. Widzę przed sobą rudego, wysokiego chłopaka w okularach.

– Nic ci nie jest? – woła.

Rozglądam się nieprzytomnie w poszukiwaniu szepczącego zagrożenia, ale widzę tylko morze falujących, obcych twarzy. Nie wyglądają już tak przyjaźnie. Mam wrażenie, że wszyscy dookoła mnie obserwują i wołają moje imię. Może ten festiwal pożera dusze i zmienia je w coś innego. Może ci wszyscy przyjaźni, kolorowi ludzie z kwiatami we włosach już przeszli przemianę.

Otwieram saszetkę, wyjmuję z niej nóż motylkowy i chowam go do kieszeni. Jeśli żartowniś bez twarzy wróci, będę na niego gotowa.

– We are all on drugs! – wrzeszczy ze sceny wokalista.

Unosi pięść, a publiczność, jak zahipnotyzowana, robi to samo. Gdyby rozkazał im teraz rzucić się na kogoś i go zadeptać, pewnie też by to zrobili. Rozlega się dzika, gitarowa solówka. Przedzieram się przez tłum. Kilka osób pokrzykuje z oburzeniem, gdy rozpycham się łokciami, ale mam to gdzieś. Wokalista tańczy na scenie z mikrofonem przyciśniętym do ust. Z telebimu patrzy na mnie jego ogromna twarz.

Widzę Krisa, Nastkę i Oliego podskakujących beztrosko pod budką dźwiękowca. Dołączam do przyjaciół, wciskam się między nich. Nie wspominam im o tym, co się stało. Zaraz by spanikowali, a przecież przyjechaliśmy tutaj, żeby się bawić. Czuję na twarzy pierwszą kroplę deszczu. Unoszę głowę. Niebo zasnuwa się czarnymi, gęstymi chmurami. Chyba zanosi się na burzę.

 

* * *

 

Gdy Weezer zapowiada piosenkę Buddy Holly akcja pod sceną zaczyna się zagęszczać. Nastka żywiołowo tańczy, pogrążona w dopaminowym uniesieniu. Szybko pojawia się przy niej ciemnowłosy chłopak, który chyba wyczuwa łatwą zdobycz. Ale gdy tylko próbuje się do niej zbliżyć, do akcji wkracza Kris. Ostentacyjnie obejmuje Nastkę ramieniem, jakby była jego dziewczyną. Chłopak, rozumiejąc swój błąd, unosi przepraszająco dłoń i znika w tłumie. Nastka, naćpana i szczęśliwa, przytula się do Krisa, a on sprawia wrażenie zachwyconego.

– Damy im trochę prywatności? – słyszę głos Oliego tuż przy uchu.

– Jasne – dyszę. – Chodźmy się napić.

Chętnie opuszczę strefę zagrożenia, w którą nagle zamienił się teren pod sceną. Od momentu ataku jestem ciągle czujna i napięta. Może czas się trochę wyluzować.

Kris nadal obejmuje Nastkę ramieniem. Nachylam się do jego ucha.

– Wzięła emkę – mówię. – Nie zostawiaj jej samej.

– Nie zamierzam. – Kris kiwa głową.

Wracam do Oliego i razem przepychamy się przez spocony i rozgrzany tłum. Gdy wydostajemy się na otwartą przestrzeń, kilka dziewczyn zatrzymuje Oliwera z prośbą o wspólne zdjęcie.

Chwilę później obserwuję, jak piwo z nalewaka zapełnia plastikowy kubek na kaucję. Piję bardzo szybko. Jest rozwodnione i letnie, ale przynamniej spełnia swoją funkcję. Gasi mój wewnętrzny pożar, schładza mnie, napełnia przekonaniem o własnej nieśmiertelności. Gdy wyciągamy się na leżakach, Oli częstuje mnie papierosem. Osłania dłonią płomień zapalniczki przed porywistym wiatrem i unosi głowę.

– Chyba jednak będzie ta burza – mówi, patrząc w niebo.

– Popada chwilę i przestanie. – Macham ręką. – Dobra impreza, nie?

– Zajebista. – Oli przeciąga się leniwie. – Jesteśmy tu już ze trzy godziny i jeszcze nie było żadnych trupów.

Uśmiecham się szeroko. Lubię czarny humor.

– Jak nastrój przed jutrem? – pytam. – Boisz się?

– Do tej pory występowałem tylko w necie. Ten festi­wal to jedyna szansa, żeby się przebić. Poza tym jestem pierwszym gejem polskiego stand-upu. Jasne, że się, kurwa, boję.

– Ale to nie jest twoja pipidówa ze strefą wolną od LGBT – zauważam. – Tu są głównie bogaci ludzie z dużych miast. Nie zrobią ci krzywdy. Nie wiedzieliby nawet jak.

– Bogaci ludzie są tacy sami jak wszyscy inni. – Oli wzrusza ramionami. – Jak im się nie spodoba, będą we mnie rzucać butelkami.

– Tu nie można wnosić szkła – przypominam. – A na plastikowe kubki jest kaucja. Jesteś bezpieczny.

– No to będą rzucać wegańskim żarciem – śmieje się Oli. – Jak obstawiasz, kiedy Kris i Nastka wreszcie się ze sobą prześpią?

– Stawiam dychę, że to będzie dziś wieczorem. – Wyciągam do niego rękę.

– Nie ma szans. Nastka go przemęczy co najmniej przez miesiąc. – Oli chwyta moją dłoń.

– Przepraszam… Oliwer Król?

Unosimy głowy. Chłopak stojący nad nami ma cukierkowo ładną, zadbaną twarz. Jest niski i szczupły, ubrany tak elegancko, jakby przyjechał na wernisaż, a nie festiwal muzyczny. Ciemne, kręcone włosy zaczesane na bok, bawełniana koszula, sztruksowe spodnie. Jasne oczy wpatrują się w twarz Oliego, rozjarzone, jakby dostrzegły skarb na końcu tęczy.

– Tak – przytakuje Oli. – A kto pyta?

– Wybacz. – Chłopak wyciąga rękę. – Tobiasz Roguszewski. Jestem twoim fanem, robisz zajebistą robotę.

– Dzięki. – Oli wydycha obłok dymu, wyraźnie zadowolony.

– Zawsze uważałem, że polski stand-up jest trochę czerstwy – mówi Tobiasz. – Czekałem, aż pojawi się nowa jakość. No i jest. Od dawna chciałem cię poznać.

– Jesteś z Łowców Szmat? – Oli kpiąco unosi brwi. – Nie wyglądasz.

– Nie. – Chłopak się uśmiecha. – Ale podobało mi się, jak ich ostatnio pojechałeś na swoim kanale.

– To moja przyjaciółka, Kara – przedstawia mnie Oli.

Tobiasz ściska moją rękę i uśmiecha się uprzejmie, ale potem znów przenosi wzrok na Oliego. Od razu widać, że nie interesują go dziewczyny. Faceci hetereo zachowują się inaczej, gdy mnie poznają. Oceniają, wysyłają sygnały. Tak jak ten Drwal w koszulce The Killers. Ciekawe, gdzie się teraz podziewa. Mam nadzieję, że jeszcze na siebie wpadniemy.

– To co, chcesz wspólną fotkę? – Oli spogląda pytająco na Tobiasza.

– Jasne. Ale myślałem, że będą do ciebie większe kolejki.

– Niby czemu?

Tobiasz rozkłada ręce.

– Oliwer Król występuje na festiwalu Freedom Fest! To wydarzenie! A mało kto o tym wie. Czemu nie było zapowiedzi w mediach? Twój manager się obija.

– Nie mam managera.

– Sam zbudowałeś markę? Nieźle.

Oli wzrusza ramionami.

– Cóż mogę powiedzieć, mam talent.

– To akurat wiem. Śledzę twój kanał, odkąd miał dwieście subów. A teraz ma ile, sto tysięcy?

Tobiasz sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Słuchaj, normalnie wysłałbym firmowego maila z zapytaniem, ale skoro już się poznaliśmy…

Podaje Oliemu wizytówkę.

– Jeśli będziesz chciał za rok wystąpić na Wielkiej Scenie, zadzwoń do mnie.

Oliwer nie wyciąga ręki.

– Dzięki, ale wystarczy mi to, co mam – stwierdza.

– Na razie tak. – Tobiasz uśmiecha się lekko. – Ale po jutrzejszym występie wszystko może się szybko zmienić. Zaczną się telefony, zaproszenia, propozycje, sponsorzy… Trzeba będzie prowadzić kalendarz, odpisywać na maile, wiedzieć, z kim współpracować, a kogo spławiać… Po co miałbyś zajmować się takimi bzdurami?

Wyraz twarzy Oliego powoli zmienia się z niechęci w zastanowienie. Tobiasz kładzie wizytówkę na stoliku pomiędzy naszymi leżakami.

– Moja propozycja jest taka. Ty będziesz wielki, a ja zajmę się papierami. I wszystkim innym, czego będziesz potrzebował.

W ostatnim, kończącym propozycję geście Tobiasz przesuwa wizytówkę w stronę Oliego.

– Nie śpiesz się – mówi. – Wiem, że festiwal to nie jest najlepsze miejsce na gadanie o interesach. Sam jestem tutaj ze znajomymi.

Wskazuje dłonią na grupę wymuskanych chłopaków zajmujących leżaki pod białymi parasolami.

– Jak chcesz, możesz się do nas przysiąść, bez żadnych zobowiązań. Chętnie poznam cię lepiej. Nie tylko jako stand-upera.

W uśmiechu Tobiasza migają wszystkie obietnice świata. Gdy odchodzi w kierunku białych parasoli, oboje odprowadzamy go wzrokiem.

– Niezły – stwierdzam. – I chyba mu się spodobałeś.

– Daj spokój, to jakiś sęp – prycha Oliwer. – Nie było go, kiedy byłem nikim. Teraz przyszedł na gotowe i chce na mnie żerować.

– Idź i pogadaj z nim. Wysłuchaj, co ma ci do powiedzenia. Może współpraca z nim ci się opłaci.

– Ale mieliśmy się trzymać razem. – Oli wyraźnie się waha.

– Jestem dużą dziewczynką. – Puszczam do niego oko. – Poradzę sobie. No idź.

Oliwer zastanawia się przez dłuższą chwilę, aż wreszcie podnosi się z leżaka i rusza w kierunku białych parasoli. Uśmiecham się z zadowoleniem. Skoro wszyscy moi przyjaciele eksplorują dziś życiowe możliwości, czas pomyśleć o sobie.

Rozglądam się w poszukiwaniu kompana. Przesuwam wzrokiem po chłopakach siedzących przy stolikach. Niektórzy z nich zauważają moje spojrzenie i odpowiadają uśmiechami. Postanawiam przysiąść się do sympatycznej grupy hipsterów – wśród nich na pewno znajdę kogoś chętnego na szybki numerek. Ale wtedy mój wzrok przyciąga on. Ciemnowłosy Drwal w koszulce The Killers. Najwyraźniej byliśmy sobie przeznaczeni, a nasz los został zapisany w gwiazdach. Drwal siedzi przy stoliku obok foodtrucków i przesuwa palcem po ekranie telefonu. Wygląda samotnie, a ja mogę temu zaradzić. Gaszę papierosa, podchodzę do jego stolika i bez pytania zajmuję wolne krzesło.

– Wymień trzy piosenki The Killers – mówię w ramach powitania.

– Co? – Drwal marszczy brwi.

– The Killers. – Wskazuję palcem na jego koszulkę. – Ludzie zawsze noszą koszulki zespołów, których tak naprawdę nie znają. Trzy tytuły piosenek, dawaj.

– Masz mnie. – Uśmiecha się i unosi ręce. – Z Killersów znam tylko Somebody Told Me, a koszulkę kupiłem w lumpie.

– Plus za szczerość. – Kiwam głową.

Przyglądam się jego twarzy. Ciemnoniebieskie, przenikliwe oczy, nos z małym garbem, jakby kiedyś został złamany i nierówno się zrósł. Usta ukryte w ciemnej brodzie uśmiechają się lekko, jakby skrywały niewypowiedziany dowcip. Drwal jest starszy ode mnie, mocno po trzydziestce, może nawet bliżej mu do czterdziestki. Ale to dobrze, więcej lat życia oznacza więcej doświadczenia.

– Kiedy cię ostatnio widziałem, byłaś ze znajomymi – mówi Drwal. – Gdzie teraz są?

– Szukają szczęścia. – Wzruszam ramionami.

– A ty? Nie szukasz?

– Ja już swoje znalazłam.

Uśmiecham się prowokacyjnie i czekam, aż podejmie grę.

– Jak masz na imię? – Ciemnoniebieskie oczy badają moją twarz.

– A to ma znaczenie? – Śmieję się. – I tak zapomnisz.

– Nigdy nie zapominam imion. A więc?

– Kara.

– To skrót od Karolina?

– Nie. Po prostu Kara.

– Oryginalnie.

– Dlatego je wybrałam.

– Wybrałaś własne imię? – Unosi brwi. – Jak to się stało?

– Za krótko się znamy, żebym ci opowiedziała tę historię.

Drwal kiwa głową i milknie, jakby na coś czekał. Przez chwilę na siebie patrzymy.

– Nie zapytasz o moje imię? – pyta w końcu.

– Nie. – Kręcę głową.

– Niegrzeczna.

– Tak o mnie mówią.

– Co robisz w życiu, Kara? – pyta Drwal.

– Wpadam w kłopoty.

– A szukasz ich?

Uśmiecham się.

– Czasami.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © by Sara Antczak, 2023

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: Brand Kingdom

 

Zdjęcie na okładce:

© K Svensson / Adobe Stock

© Milos Tasic / Adobe Stock

 

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Joanna Błakita

Skład i łamanie: Andrzej Owsiany

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-087-7

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.