Kafejka nad Wisłą - Monika Lech - ebook

Kafejka nad Wisłą ebook

Lech Monika

4,5

Opis

Magda robi doktorat i dorabia jako kelnerka. Każdego dnia idzie z Muranowa nad Wisłę, do kafejki, w której pracuje. Jej życie wydaje się spokojne i nudne, ale to tylko pozór. Nikt nie wie, że Magda na dnie serca chowa strach. Demonów przeszłości nigdy nie udało się jej przegnać do końca, ale kobieta stara się żyć jak "normalni ludzie". 

Boi się jednak coraz bardziej, a jej strach eksploduje, gdy widzi, ile ptaków padło w jej dzielnicy w czasie jednej nocy, ile małych ciał zalega na chodnikach. 

Nocne spotkanie z pijakiem nie poprawia jej samopoczucia. Było niebezpiecznie, a byłoby źle, gdyby nie jogger, który pomaga Magdzie. Mężczyzna ma na imię Claude i jak się okazuje - nie jest człowiekiem, a Zmiennym. 

Claude tropi w Warszawie Nadnaturalnego przestępcę. 

Akcja "Kafejki nad Wisłą" rozgrywa się w Warszawie i w świecie serii urban fantasy "Droga Smoka". Czytelnicy spotkają bohaterów znanych im m.in z "Morza krwi" czy z "Pracowitych wakacji w Rzymie". Tym razem jednak Alex, Oleg i Andrea wystąpią w rolach zdecydowanie drugoplanowych. 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 121

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (25 ocen)
15
9
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Elduende

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja ! idealnie wkomponowana historia w między Drogę Smoka. No i wiadomo budzi głód na kolejne.
00

Popularność




KAFEJKA NAD WISŁĄ

MONIKA LECH

© Monika Lech, 2020

Strona 28v z "Psałterza Floriańskiego".       

Podbiegła do stołu, zapisała w komórce myśl, która przyszła jej do głowy, kiedy układała rzeczy w szafie. Ucieszyła się, że znalazła wreszcie klucz do książki, nad którą pracowała od roku. Rano, w Pałacu Krasińskich, porozmawia ze swoją z opiekunką naukową. Tak, będzie mieć więcej pracy, ale ileż więcej frajdy! Jej ukochana praca, jej "Stworzenia fantastyczne z kart rękopisów ksiąg religijnych na ziemiach polskich do XV wieku" wreszcie będą mieć szansę na stanie się ciekawą książką popularyzującą kulturę, nie tylko bibliotecznym i naukowym osadem dennym!

Może uda się znaleźć i lepszy tytuł? Może odważy się na "O czym śnili mnisi?". To by się sprzedało. Wiadomo przecież, co ludziom przyjdzie do głowy.

Uśmiechnęła się do siebie.

Prawie wypuściła kubek z rąk, kiedy usłyszała hałas. Serce przez chwilę waliło jej, jakby była po treningu, a nie porządkowała mieszkanie. Zawstydziła się swojej reakcji.

Przecież doskonale wiedziała, że okna i drzwi są zamknięte, że jest na trzecim piętrze!

"Kto by tu wlazł? Spiderman? Wiedźmin? Ninja? I po co? Ukraść książki czy moje cenne notatki?" - powoli odstawiała kawę i ustawiała się do pionu.

Zwykle autoironia pomagała jej się uspokoić, ale nie w tym momencie. Przejście między zadowoleniem a przerażeniem było po prostu zbyt nagłe.

Oparła się o stół i nie podnosiła jeszcze wzroku. Uderzenie adrenaliny zostawiło palący ślad w żołądku. Wiedziała, że galopada serca, kwas w ustach i miękkie kolana to odruch obronny jej organizmu, który zawsze spodziewa się najgorszego. Znała nawet prawdziwą przyczynę takiej reakcji: mama rzucała wszystkim, co miała pod ręką, kiedy chciała wymusić skierowanie całej uwagi Magdy na nią.

Świadomość to jedno, wiedza to drugie, a życie - to zupełnie inna para kaloszy.

"Oddech, tchórzu" - powiedziała sobie.

Powoli odwróciła się i spojrzała w kierunku balkonu, skąd dobiegł ją ten niespodziany hałas. Nie miała kłopotu z zobaczeniem, co się dzieje. W mieście nigdy nie jest ciemno, zwłaszcza nie tutaj, nie z tym walącym światłem billboardem, który miała zaraz za oknem. Ciemny, niewielki kształt miotał się i walił w szybę.

- Gołąb, Magda, do cholery. To tylko gołąb - powiedziała sobie na głos.

Nienawidziła tej nutki strachu, którą słyszała.

Ptak walił skrzydłami, jakby chciał wejść do jej mieszkania, jakby chciał się u niej schronić. Zawahała się, nie wiedząc, co powinna zrobić. Ale co niby miałaby? Przygarnąć ptaka? Był styczeń, ale ciepły, jak wszystkie zimy w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. Mniejsze ptaki niż ten dają radę przeżyć. Zresztą, gdzie ma go trzymać? Jak się przygarnia gołębia?

Serce dalej jej waliło, a myśli zapętlały się w mieszaninie paniki i poczucia winy.

Była tchórzem. Bała się nie tylko ptaka, ciągle nierytmicznie uderzającego w szybę. Wielu rzeczy się bała. Jak to w ogóle brzmi: "bać się gołębia"?

"Mrówki też się przestraszysz? Nie zasługuj… Nie! W tę stronę więcej nie pójdę" - obiecała sobie, zatrzymując się na sekundę przed powtórzeniem jednej z "prawd", którą jej mama powtarzała na okrągło.

Może świeży pomysł na konstrukcję książki, na który wpadła, a nad którym deliberowała od pół roku, to znak, że powinna ruszyć z miejsca i przestać powtarzać nie swoje litanie?

- I gdzie mam ruszyć? - powiedziała na głos, zła na siebie - Co zobaczę? To, co zwykle?

Ptak zaczął walić skrzydłami mocniej. Nie zrywał się do lotu, tylko tkwił w załomie muru i starał się wbić w szybę. Jakby zepsuł mu się kompas i jedyną przestrzenią, jaką widział przed sobą, było wnętrze jej mieszkania.

Potrząsnęła głową, zasunęła żaluzje. Zgasiła światło, włączyła newage’ową stację, taką z odgłosami deszczu, i wzięła czytnik. Usnęła na kanapie, pod kocem.

Rano, przełykając łzy, zapakowała martwego gołębia do worka na śmieci i zniosła go do kosza z resztą odpadków.

Nie wiedziała, co mogła była dla niego zrobić, ale i tak miała wyrzuty sumienia, że nie uratowała tego życia.

Miała świadomość, że gdyby chciała, coś by zrobiła. Zdławiła tę myśl. Nie była gotowa, żeby ot tak, przyznać się do tego. Jednak ona wiedziała, wszechświat wiedział i ten biedny, zdechły ptak pewnie także.

Do pracy szła, jak zwykle, z wzrokiem wbitym w chodnik. Nie dlatego, że bała się, że ją kamienice zaatakują, nie! Po prostu chodnik był nierówny, a obcasy nie ułatwiały chodzenia…

"Magda, zacznij się przyznawać do słabości. Nie do tych wydumanych i latami ci wdrukowywanych, tylko do rzeczywistych" - powiedziała sobie, przechodząc przez Bonifraterską i zastanawiając się, co zajmie miejsce sklepu z nagłośnieniem, który zamknął się tydzień wcześniej.

No dobrze.

Kaczuszki, które nosiła prawie zawsze, były tylko wymówką. Niespecjalnie lubiła oceniające spojrzenia przechodniów. A gapili się prawie zawsze. Stanęła przez witryną i sprawdziła, czy wygląda tak, jak chciała. Poprawiła fiołkowy płaszczyk i poszła dalej. Jakby nie widzieli kobiety w spódnicy na sztywnych halkach i na szpilkach! Ludzie nie przepadali za innością, to wiedziała, ale ona nawet nie była "inna", lubiła tylko lata 50. ubiegłego wieku, a raczej ich modę. Jak wiele kobiet i jeszcze więcej mężczyzn.

Czemu ludzie się tak zajmują wyglądem innych?

"Nieważne. Świata nie zmie…" - zawiesiła się na chwilę, łapiąc się na bezmyślnym powtórzeniu kolejnej z ulubionych fraz mamy, którą ta utrącała wszelkie próby zmiany, która by odpowiadała Magdzie.

Dlatego właśnie Magda ważne rzeczy robiła w samotności i po kryjomu. Tak właśnie wzięła ślub, dostała się na studia doktoranckie, znalazła opiekuna naukowego dla siebie i książki, i znalazła pracę, która zostawia jej czas na pracę naukową.

Sprawdzając, czy dziura pomiędzy płytkami zarysowała obcas jej ulubionych butów, obejrzała się i zauważyła co najmniej trzy duże, martwe ptaki leżące na trawniku i dwa wróble, które także patrzyły matowymi oczami w niebo.

Czuła dziwną mieszaninę ulgi, żalu i złości na siebie, że czuję tę pierwszą. Ptaki zdechły, a jej jest lżej, bo "jej gołąb" nie był jedynym, który padł? Jak pochrzanionym trzeba być, żeby coś takiego mieć w głowie?!

Zwykle tłumiła złość, na siebie i na innych, przekonując się, że jest to absurdalne i zbędne uczucie, niekonstruktywne. Tym razem pozwoliła sobie na odczuwanie. Pomyślała sobie, że może terapeuta, do którego chodziła pięć lat temu, miał rację, mówiąc, że emocje nieprzeżyte nie mają szansy dojrzeć i dlatego nie odchodzą?

Może. Ta złość była świeża, nie miała warstw i głębi. Bezpiecznie się ją przechodziło. Co nie znaczy, że było to przyjemne.

Styczeń nie był zimny, ale ona, kiedy przebiegała przez Franciszkańską, później w dół, na bulwary, nad Wisłę, czuła chłód przenikający ją do kości. Kiedy była młodsza, uwielbiała oglądać horrory i wiedziała, co mówi konwencja: martwe ptaki zawsze zapowiadają coś złego. Teraz dziwiła się nie tylko temu, że w ogóle oglądała te krwawe masakry, ale i temu, że kilka ptaków tak nią… tak ją zmroziło. Ciepło, a właściwie gorąco, zrobiło się jej tylko raz, kiedy prawie przejechał ją jeden z kurierów, którzy wożą jedzenie. Jechał jak szaleniec i prawie przewrócił się na bruku pod Franciszkanami, nie mogąc wziąć zakrętu. Magda pokręciła głową, kiedy kolejny raz uspokajała oddech. Wariat! Obejrzała się za nim.

Dziewczyna? Biodra, sposób trzymania głowy i blond warkocz na plecach… Westchnęła ciężko. No cóż, żadna płeć nie ma monopolu na bezmyślność.

Uczucie chłodu nie opuściło jej cały dzień. To było dziwne, bo w "jej" kawiarni na nabrzeżu było zwykle ciepło. I nawet w zwykły dzień było mnóstwo życia, ludzi, psów, rozmów, zapachów. Studenci, turyści i emeryci lubili siedzieć przy filiżance mocnej kawy i patrzeć na przewalającą się przed oknami lśniącą masę wody i na wystające zza drzew iglice katedry na Pradze.

Magda uwielbiała tę kawiarenkę. Właścicielka wspominała, że będzie ją sprzedawać i dziewczyna już tego żałowała. Inny właściciel, inne zasady. Pewnie będzie musiała zmienić pracę. Nie uśmiechało się jej to, specjalnie, ale zajmie się problemem, kiedy przyjdzie czas. To była najlepsza lekcja, jaką w dotychczasowym życiu posiadła.

***

Opiekun naukowa wysłuchała jej propozycji, uniosła brwi i powiedziała:

- No, będzie pani mieć więcej pracy. Zestawić średniowieczne iluminacje z popkulturowymi wizjami filmowców w pierwszej połowie XXI wieku to ambitne zadanie, oczywiście jeśli będzie chciała pani zrobić to w ujęciu naukowym. A musi pani, bo to doktorat, nie zaliczenie. No i potrzebuje pani drugiego opiekuna naukowego, z filmoznawstwa. Tym się proszę nie martwić, znajdę kogoś ciekawego, z otwartą głową. Witam w krainie podwójnej roboty - siwowłosa profesor Mareczko potrząsała dłonią Magdy i głową, jakby nie wierzyła, że się na to szaleństwo godzi.

Magda promieniała i dopiero, kiedy była na Lewartowskiego, naprzeciw swojego bloku, przypomniała sobie o ptakach. Jeden, ciemny i nieruchomy, leżał z otwartym dziobem na chodniku.

Chciała, żeby dobry humor się nie rozproszył, ale poczuła ten sam chłód, który towarzyszył jej cały dzień.

Weszła do pogrążonego w mroku domu i zorientowała się, że wychodząc do pracy, nie podniosła żaluzji. Teraz też nie chciała tego zrobić. Bała się, że na balkonie będzie leżeć kolejny, martwy ptak.

"I tak jest ciemno" - myślała, kiedy deszcz z radia kołysał ją do snu.

Rano jednak przełamała się, odsłoniła wszystkie okna i przyjrzała się światu. Na latarni naprzeciw jej okna siedziały trzy wrony, na drugiej kilka mew. Magda odetchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że Warszawa dalej ma swoją populację ptaków.

Dobry humor opuścił ją, kiedy na Bonifraterskiej śmignął jej przed nosem ten sam kurier. Była pewna, że to ta sama osoba. Dziewczyna jeździła w tym rejonie i najwyraźniej w świecie była samobójcą lub chciała kogoś zabić. Nastrój nie poprawił się jej specjalnie, kiedy zobaczyła martwą srokę na schodach z Kościelnej nad rzekę. Innych ptaków nie widziała, bo tym razem patrzyła na ludzi, na kamienice i drzewa, nie na chodniki i wyleniałe trawniki.

***

Claude wyciągnął się na łóżku. Sprawdził zabezpieczenia sieci i odpalił komunikator. Twarz szefa pojawiła się od razu. Siedział u siebie, w Rzymie. Surowo zaaranżowane wnętrze było pełne światła. Wielki ekran z danymi migotał po lewej stronie biurka poważnego Azjaty. Claude poprawił swój ekran, żeby nic nie przeszkadzało w rozmowie.

- Dzień dobry, Tse Li Mai - zaczął formalnie.

Inspektor Generalny Tse nie był kimś, przy kim zapomina się o formalnościach.

Niby nie był Alfą, ale budził respekt.

Rasa, do której należał Claude, Zmienni, Homo Sapiens Variabilis, składała się w większej części z mężczyzn. Niektórzy z nich zawsze i za wszystko brali odpowiedzialność. Przewodzili, nadstawiali karku, decydowali, wymagali posłuchu, chronili, czasem z narażeniem własnego życia. To właśnie Alfa. Reszta populacji w większym lub mniejszym stopniu dążyła do bycia tym, którego się słucha. Spektrum możliwości było, jak widać, co najmniej szerokie. Claude, jak większość jego braci i sióstr, plasował się gdzieś blisko środka, ani zbyt dominujący, ani specjalnie submisywny, jednak miał z niewielkie wychyleniem w kierunku Alfa. Był z tych bardziej dominujących.

Zmienni są hierarchiczną rasą. Siła fizyczna, umiejętności i potęga magii, no, może w odwrotnej kolejności, wyznaczały Zmiennemu miejsce na drabince bytów, które mówiło dużo nie tylko o osobistej mocy, ale i definiowało obowiązki i prawa każdego z nich.

Claudowi dawało to poczucie bezpieczeństwa i celu.

Zmienni nie są Ludźmi. Są magicznie splecionymi istotami, składającymi się z człowieka i drapieżnika. Bestią Clauda był Wilk. Rudy, wielki i kudłaty, jakby pochodził z prehistorii, kiedy chłód i lód rządziły Ziemią.

- Referuj - powiedział Tse Li Mai.

Żadna z pięciu ras inteligentnych zamieszkujących Ziemię nie zaliczyłaby Chińczyka do grupy osobników rozmownych.

- Gamba czuje fluktuacje mocy w Warszawie, w obrębie Starego, Nowego Miasta i dalej, w kierunku Jana Pawła. Jej zdaniem źródło nie jest Magicznym, ale jakaś ich magia da się w falach wyczuć.

Magiczni także byli rasą dzielącą Ziemię z Ludźmi. Kolejną z Nadnaturalnych.

Claude zaznaczył na planie niewielki obszar.

- Tu się pojawiał. Na razie obszar nie jest dobrze zmapowany, chcieliśmy tylko złapać granice i sprawdzić, z kim mamy do czynienia.

- Zacząłeś dzisiaj.

Tse nie znosił usprawiedliwiania się i szybko odrzucał tych kandydatów do pracy z nim, którzy przejawiali takie tendencje. Nie lubił także, kiedy jego funkcjonariusze zapominali, że bycie Nadnaturalnym nie oznacza bycia wszechmocnym. Lubił im o tym przypominać, bo - jak mawiał - Inkwizytorzy i Śledczy z jednostek specjalnych miewają krótką pamięć i uczą się głównie przez repetycje. Wszyscy wiedzieli, że najbardziej na świecie Tse Li Mai nie lubi tracić ludzi.

Claude przytaknął.

- To prawda. Granice są wyznaczone przez miejsca, w których znaleziono zwłoki Magicznych. Pięć punktów. Tu, tu, tu i te dwie, bliskie kropki - pokazywał dalej - Reszta danych to efekt dzisiejszych poszukiwań. Gamba nie była w stanie namierzyć źródła mocy. Twierdzi, że pojawia się, przemieszcza, ginie. Jak w poprzednich case’ach. Sprawdziłem w kostnicy. Tak, na wszystkich zwłokach było zostawione to samo "separate", które pojawiało się uprzednio. Wystarczył amulet Gamby i napis po prostu się pojawił. Pismo jest odręczne, wprawne, prawie kaligraficzne. Takie samo, jakie znaleźliśmy na reszcie zwłok. Nie wiemy, czym to napisał, ale czuję pod palcami wypukłość, moim zdaniem: wyciął napis i ukrył pod magią.

Tse Li Mai kiwał głową i coś notował. Nie wyglądał na specjalnie zadowolonego.

- Przynajmniej wiemy, że szukamy kogoś urodzonego przed 1990. Młodsi mają paskudny penmanship - powiedział, kiedy w końcu uniósł głowę - Jeszcze jakaś dobra informacja, Wilku?

- Każdym zwłokom odcina dłonie. Nie zmienia zatem swojego modus operandi - powiedział Claude - Sprawdziłem jeszcze na wszelki wypadek, czy nasze zatyczki działają. Jest OK, w aktach Ludzkiej policji nie ma o tym wzmianek. Śmiertelnicy nie szukają seryjnego mordercy. Nazwałbym to "dobrą informacją", Tse.

- To prawda - zgodził się jeden z czterech dowódców Połączonego Korpusu Inkwizytorskiego PBI.

Wszystko, co mówił Claude, zgadzało się z wzorem, który pojawił się wcześniej w Budapeszcie, Bratysławie i Pradze. Wszędzie tam polował Nadnaturalny morderca i ginęli ludzie. No, może niekoniecznie Ludzie. Ginęli słabi Magiczni, Homo Sapiens Magensis, którzy mieszkali w zabytkowych częściach tych metropolii. Nikt nie słyszał śladów walki, Śledczy nie widzieli śladów magicznej obrony, ani włamań. Jakby Magiczni otwierali drzwi, wpuszczali mordercę i odwracali się do niego tyłem, dając się zabić. Słabi Magiczni są niebywale ostrożni. Kohabitacja z Ludźmi zmusza ich do uwagi.

Co ciekawe, w ekipach śledczych na miejscu zdarzeń mogli pracować tylko Zmienni. Magiczni byli zagrożeni, więc z rozkazu PBI trzymali się z dala. Nieśmiertelni, których Ludzie nazwaliby "wampirami", gdyby tylko dowiedzieli się o ich istnieniu, i Panteony, czyli bożki i boginki, fluktuacji mocy w okolicach zwłok nie odczuwali w ogóle. Byli na nie ślepi. Dla nich, to mogłyby być zwykłe zabójstwa.

Zmienni, jako jedyni Nadnaturalni, mogli je wyczuć.

Wszyscy uważali, że to dziwne, ale magia potrafiła wymyślać większe dziwactwa, więc nie pochylali się nad tym specjalnie.

"Do dzisiaj to było dziwne" - pomyślał Claude i przegarnął ciemne, gęste włosy, które jakieś pół roku temu postanowił zapuścić. To jedna z decyzji, których szybko się żałuje.

- Dopilnowałeś, żeby Gamba była poza centrum i nigdy sama? - dopytał Tse.

Magiczna, która towarzyszyła Claudowi, nie znosiła niemożności bycia w centrum zdarzeń i nie tolerowała tego, że miała jedynie konsultować i siedzieć w bezpiecznym miejscu. Doskonale jednak wiedziała, że to śledztwo, niestety, zmusza do największej ostrożności. Była ambitna, ale nie samobójcza. Szczęśliwie dla wszystkich Gamba rozumiała pojęcie rozkazu i - jak na Magiczną - potrafiła przestrzegać reguł.

Claude dopilnował, żeby była bezpieczna.

- Gamba jest hotelu. Odprowadziłem ją na Pragę i sprawdziłem przed chwilą z ochroną, że jest, gdzie ma być. Dostałem taką zjebkę za niańczenie jej, że z radością zrobię to samo jutro.

Claude uśmiechnął się na myśl o tym, jak wkurzona była wyższa od niego o pięć centymetrów wiedźma o hebanowej skórze.

- Miasto pachnie dokładnie tak, jak trzy wcześniejsze, Tse - Claude popatrzył w oczy swojemu przełożonemu - Mogliśmy nie być tego pewni ani w Pradze, ani w Budapeszcie, ani w Bratysławie, bo ślad był stary i padało, ale teraz jestem na świeżym tropie.

Trzy, pięć, siedem sekund. Wystarczy. Wzrok na klawiaturę.

- To cuchnie naszym - dodał, jakby szef nie słyszał wcześniejszego stwierdzenia.

- Zmienny - Tse Lim Mai splótł dłonie na biurku.

- Zmienny - potwierdził Wilk.

- Plany?

Claude zreferował, co chce zrobić nazajutrz i zakończył:

- Teraz idę pobiegać. Muszę zrzucić zmęczenie.

- Jako człowiek czy jako Wilk? - Tse popatrzył na podwładnego uważnie.

Claude potrząsnął głową. Jego Bestia nie byłaby w stanie udać owczarka niemieckiego, więc pytanie musiało być taką formą humoru, na jaką było stać Tse Li Mai.

- Bardzo śmieszne, szefie - powiedział, kończąc połączenie.

***

Nadia miała randkę, Franek niezaliczoną sesję, Olaf przeprowadzkę, więc Magda wysłała ich tam, gdzie być muszą i powiedziała, że zamknie knajpkę.