Jeszcze bardziej nietuzinkowy sklep całodobowy - Kim Ho-Yeon - ebook + książka

Jeszcze bardziej nietuzinkowy sklep całodobowy ebook

Kim Ho-Yeon

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

CHOĆ CZASEM NAM DO SIEBIE DALEKO, DRUGI CZŁOWIEK TO NAJCENNIEJSZE, CO MAMY

Pani Oh, nowa kierowniczka sklepu całodobowego, ma wiele powodów do zmartwień – brak personelu, coraz mniejsza sprzedaż i szef, który myśli jedynie o własnych zyskach. Nad lokalem wisi widmo zamknięcia, więc kobieta nie ma wyjścia – postanawia zatrudnić gadatliwego Geun‑bae na nocne zmiany.

W tych niepewnych czasach nic nie jest takie, jakie być powinno, a pracownicy i klienci sklepu stają przed zupełnie nowymi wyzwaniami.

Nastolatek desperacko szuka relacji z rodzicami, którzy faworyzują jego brata. Młoda kobieta po dobrych studiach nie może znaleźć pracy i się usamodzielnić. Właściciel upadającej restauracji nie dostrzega, że prawdziwy kryzys grozi jego rodzinie.

Łączy ich jedno: czują, że w ich życiu czegoś brakuje. Nie wiedzą jednak, że znajdą to tuż za rogiem.W pewnym nietuzinkowym sklepie całodobowym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 339

Data ważności licencji: 7/1/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

불편한 편의점2

class="separate"UNCANNYCONVENIENCESTORE

by Kim Ho-Yeon

Copyright © 2022, Kim Ho-Yeon

All rights reserved.

Copyright © for the Polish edition by ZNAK 2025

Korean edition was originally published by Namu Bench, Korea

This Polish language edition was published by Znak Literanova in 2025

By arrangement with Namu Bench through KL Management, Seoul, Korea

Copyright © for the translation by Łukasz Janik

Adaptacja okładki oryginalnejKarolina Korbut

Ilustracje na okładce i w książce© Illustrator Banzisu

Fotografia autora© Kim Ju-Mi

Redaktorka nabywającaDominika Kardaś

Redaktorka prowadzącaAlicja Kędzior

KolacjonowanieKlaudia Szary

Redakcja

Magdalena Wołoszyn-Cępa

Adiustacja

Anna Skóra

Korekta

Magdalena Chrobok Sabina Wojtasiak

Koordynatorka produkcji

Helena Piecuch

Opieka promocyjna

Monika Frankiewicz

ISBN 978-83-8367-501-5

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

rozdział 1pani Oh – kierowniczka sklepu

Seon­-suk przypomniała sobie o obowiązku zakrywania ust i nosa dopiero wtedy, kiedy w drodze do pracy ludzie zaczęli jej się przyglądać. Wróciła pospiesznie do mieszkania i chwyciła maseczkę wiszącą na haczyku w przedpokoju, koło drzwi wejściowych. Maseczka była w tym miejscu, żeby nie dało się o niej zapomnieć, wychodząc z domu, ale na nic się to zdało – Seon­-suk już kilka razy wybrała się na miasto bez niej. Do tego obowiązku po prostu nie dało się przyzwyczaić.

Równie trudno było przywyknąć do życia w czasach pandemii. Mówią, że zdolność adaptacji leży w ludzkiej naturze, ale tym razem to porzekadło zdawało się nie sprawdzać. Szczepionki najwyraźniej nie spełniały pokładanych w nich nadziei, a na horyzoncie nie widać było innych sposobów radzenia sobie z zagrożeniem. Kolejne odmiany wirusa pojawiały się znikąd i nosiły dziwaczne nazwy, trzeba było powtarzać szczepienia i słuchać wymówek o „niespotykanej wcześniej sytuacji”. Seon­-suk nie wiedziała już, co ma myśleć, kiedy mówili, że prawdopodobnie będzie musiała przyjąć dawkę preparatu innej marki. Nasłuchała się o potencjalnych skutkach ubocznych oraz o tym, jak groźne dla osób starszych są niektóre wersje szczepionki. W świecie, w którym szalał wirus, zwykli obywatele tracili rozeznanie i czuli się zupełnie zagubieni.

Przejście ledwie pięciuset metrów dzielących dom od sklepu sprawiało, że Seon­-suk z trudem łapała oddech. W letnim upale chodzenie w masce było udręką, zwłaszcza kiedy nie należało się do najszczuplejszych. Yepi i Kamiya nie miały tego problemu – zakaz zakrywania twarzy nie dotyczył psów – a ona bardzo im tego zazdrościła. A skoro już o nich mowa, to co miała z nimi zrobić? Tego dnia musiała zostać w pracy do późnej nocy. Kto je wyprowadzi?

Dzyń, dzyń.

Seon­-suk weszła do sklepu przez szklane drzwi pokryte rozlicznymi reklamami imprez, ofertami pracy i przypomnieniami o obowiązku noszenia maseczek. Wewnątrz było przyjemnie chłodno. Teraz, kiedy była na miejscu, w sklepie sieci always, mogła swobodnie odetchnąć. Uśmiechnęła się lekko. W swoim życiu prowadziła już knajpkę z ulicznym jedzeniem i bar, ale nigdzie nie czuła się tak dobrze jak tutaj. Dlaczego tak było? Czy to kwestia przepracowanych lat? Może po prostu już się przyzwyczaiła? Albo to dlatego, że była teraz kierowniczką sklepu? Właściciele zawsze martwią się sprzedażą i wynikami. Z kolei praca dorywcza nie daje poczucia bezpieczeństwa, bo raz, że nie ma z tego pieniędzy, a dwa – nigdy nie wiadomo, czy przedłużą człowiekowi umowę. Jako kierowniczka sklepu pani Oh cieszyła się dobrodziejstwami obu rozwiązań, nie przejmując się zanadto ich ciemnymi stronami. Nie musiała zaprzątać sobie głowy tak bardzo jak właścicielka sklepu i zarabiała przy tym godnie na stałym etacie.

A najważniejsze chyba, że był to jedyny sklep always w Cheongpa­-dong, gdzie Seon­-suk nie tylko pracowała już długo, ale także mieszkała i zapuściła korzenie. Dożyła czasów, w których sklepy franczyzowe tych samych sieci konkurowały ze sobą na każdym kroku, a ich spółka likwidowała kolejne punkty. Po tym parę miesięcy wcześniej zamknięto placówkę przy bramie pobliskiej uczelni i lokal Seon­-suk pozostał jedynym z logo always w okolicy.

Czy sytuacja w samym sklepie się poprawiła? Skądże znowu! Jeśli centrala nie radzi sobie najlepiej, to jak ma wyglądać praca w placówce? Inne sieci miały więcej promocji i tanie produkty własnych marek, tymczasem ich sklepy zredukowały niedawno ofertę piwa, zwłaszcza tego niedrogiego. Przez taką politykę stracili stałego klienta, który regularnie kupował u nich czteropaki. Wstępował do sklepu co wieczór w drodze z pracy do domu. Kupował nie tylko piwo, ale też przekąski i kanapki z krótkim terminem przydatności. Od jakiegoś czasu dopytywał o piwo popularnych marek: „z misiem”, „z koniem” czy „ze ślimakiem”. Seon­-suk, która nigdy nie pozwalała sobie na tego rodzaju zachcianki, nie miała nawet pojęcia o istnieniu tych nazw, tym bardziej nie zdawała sobie sprawy, że cieszą się taką popularnością. Pozostało jej tylko ze wstydem kręcić przecząco głową. Podczas ostatniej wizyty ich niegdysiejszy stały klient powiedział tylko: „A to szkoda”, po czym nigdy więcej się nie pokazał. Seon­-suk sama już nie wiedziała, czy nie powinna zamówić tego popularnego piwa na własną rękę, i zapytała nawet o opinię syna.

– Tak, jest kilka rodzajów – odpowiedział. – Dobrze wyglądają w social mediach, ludzie mówią też, że smakują całkiem fajnie.

– Próbowałeś? – zapytała pani Oh.

– Wiesz, że ja wolę soju. Ale jedno ci powiem: szał na takie nowości szybko mija, nie przejmuj się tym.

Słowa syna ją uspokoiły. I wprawdzie nie były to dobre wieści dla amatorów nowych smaków piwa, ale dlaczego wszystko miałoby się układać po naszej myśli? W życiu jest tak, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Poza tym o jej sklepie i tak mówiono, że jest nietuzinkowy, najczęściej z przekąsem, kiedy okazywało się, że nie nadąża za najnowszymi trendami. Po co się więc przejmować? „Co ma być, to będzie”, pomy­ślała Seon­-suk i zdecydowała, że lepiej spożytkuje swoją energię, troszcząc się o pozostałych klientów.

Może dlatego tak lubiła tu być. Braki i niedociągnięcia w sklepie przypominały jej własną codzienność. Zarządzanie tym miejscem w taki sposób, żeby nie zakończyć miesiąca na minusie, było dokładnie tym samym, co pani Oh nieustannie robiła w swoim życiu – próbowała dopinać domowy budżet.

Kiedy już sprawdziła pobieżnie stan sklepu i miała się zabrać do poważnej pracy, podszedł do niej pan Gwak. Miał na sobie tylko koszulkę, bez kamizelki roboczej. Wstydził się tego, co chciał jej powiedzieć, poznała to po jego wzroku ponad krawędzią maseczki. Nie podobało jej się to, Gwak miał zazwyczaj niewzruszone spojrzenie. Ogarnął ją niepokój.

– Pani kierowniczko – zaczął. – Możemy chwilę porozmawiać?

Było oczywiste, że coś jest na rzeczy. Człowiek, który zazwyczaj odpowiadał na zadawane pytania monosylabami, nagle chciał rozmawiać. Jeszcze zanim spod jego maseczki popłynęły kolejne słowa, pani Oh wiedziała, że nie spodoba jej się to, co usłyszy. Patrzyła na Gwaka, próbując zapanować nad złymi przeczuciami.

– Oczywiście – odpowiedziała. – Słucham, o co chodzi?

– Przepraszam… – Zawahał się. – Ale będę mógł pracować jeszcze tylko tydzień, to znaczy do przyszłego czwartku.

No tak! Mogła się tego spodziewać. Kilka dni wcześniej ni z tego, ni z owego poprosił o dzień wolny. Wiedziała, że coś się za tym kryło.

– Znalazł pan nową pracę? – zapytała go ze szczerym przejęciem.

Pan Gwak przez grubo ponad rok pracował na nocnej zmianie, chociaż skarżył się że ze względu na wiek i dolegliwości fizyczne nie jest w stanie podjąć się żadne­go innego zajęcia. Ciągle myliły mu się godziny, nie nadążał za zmieniającymi się promocjami, obsługa zaawansowanych funkcji kasy fiskalnej była dla niego czarną magią. Jedyne, co mu wychodziło, to zauważanie drobnych kradzieży. Ludzie z uznaniem kiwali głowami, gdy wprawnym okiem byłego detektywa bezbłędnie namierzał złodzieja.

– Dostałem pracę jako ochroniarz w budynku poza Seulem.

– A gdzie dokładnie?

– W Gwangju – odpowiedział Gwak. – Pochodzę stamtąd – dodał.

– Ktoś panu załatwił tę pracę?

– W ten dzień, kiedy miałem wolne – zaczął – mieliśmy imprezę rodzinną. Przy okazji spotkałem dawnych znajomych. Okazało się, że jeden z nich jest właścicielem dużego budynku. Szukał nowych ochroniarzy, a skoro pilnuję sklepu w Seulu, to zaproponował, żebym robił to samo u nich. Trochę nad tym myślałem i w końcu zdecydowałem się spakować i wrócić do Gwangju. Mam zacząć w przyszłym tygodniu… – Znów się zawahał. – Przepraszam, że tak nagle.

Seon­-suk bardziej zabolała elokwencja, z jaką się wypowiadał, niż nowina, którą się z nią podzielił. Ach, ci męż­czyźni! Kiedy trzeba było się odezwać, powiedzieć cokolwiek, siedzieli cicho, przez co nieporozumienia tylko narastały. Z Gwakiem to samo, nigdy nie było wiadomo, jak się z nim dogadać. Podobnie ten cały Jeong, inny pracownik z nocnej zmiany. Pracował u nich cztery miesiące, czekając na przyjęcie na studia. Niczym się nie różnił od kamiennego posągu. Oczywiste było, że ona, gadatliwa kobieta po pięćdziesiątce, nigdy nie dojdzie z nimi do porozumienia.

– Przykro mi, że tak wyszło – przepraszał Gwak. – Będziecie musieli teraz kogoś znaleźć. Porozmawiam z szefową i rozpowiem wśród znajomych, że zwalnia się miejsce.

– Dziękuję, że pan o nas nie zapomina.

Gwak ukłonił się uprzejmie i wyszedł ze sklepu przez szklane drzwi wejściowe.

Tak, trzeba będzie kogoś znaleźć. Tego właśnie obawiał się każdy kierownik sklepu całodobowego. Od jakiegoś czasu potrzebowali jeszcze jednej osoby do pomocy w weekendy, a teraz nie dość, że nikogo dotąd nie znaleźli, to jeszcze będzie o jedną parę rąk do pracy mniej. Wiedziała, że tak się to skończy – ten dzień zapowiadał się zbyt dobrze.

Aż do południa Seon­-suk witała klientów, sprawdzała daty ważności oraz świeżość przekąsek w lodówce i uzupełniała towar na półkach. Na obiad zjadła kanapkę, której termin właśnie minął, popiła ją mlekiem – i zrobiła się pierwsza po południu. Szef powinien już być na nogach.

Sięgnęła po telefon, kliknęła w ostatnio wybierane numery i znalazła kontakt „syn Yeong­-suk”. Jakoś nie mogła się przemóc, żeby zapisać numer tego typa jako „szef Gang”. Im mniej miała z nim do czynienia, tym lepiej.

Przez dłuższą chwilę nikt nie odbierał. Seon­-suk sap­nęła poirytowana. W końcu jednak udało jej się do­­dzwonić.

– Co tam? – odezwał się głos w słuchawce. – Znalazł się ktoś na weekendy?

– Nie – odpowiedziała Seon­-suk. – Dokładnie na odwrót. Gwak się zwalnia.

Gang westchnął krótko.

– Ile chce dostać? – zapytał. – Sam nic mi nie powiedział, agent jeden… Ech!

– Że co? – Seon­-suk miała wrażenie, że syn szefowej jej nie zrozumiał. – On się zwalnia!

– Oj, ciociu! Przecież na kilometr czuć, że chodzi tu o pieniądze. Pracuje już ponad rok i jeszcze nie dostał podwyżki. Jak mu zapłacimy trochę więcej, to skończy się gadanie o rzucaniu pracy.

– Nie, on się naprawdę zwalnia. Mówi, że przyjęli go na ochroniarza jakiegoś budynku w Gwangju, w jego rodzinnych stronach. Zależy mu na tym, żeby tam zacząć jak najszybciej.

– Niezłą historię sobie wymyślił. – Gang nadal nie był przekonany. – Ciocia to we wszystko tak od razu wierzy. Porozmawiam z nim. Dajcie spokój!

Rozłączył się, zanim Seon­-suk zdążyła zareagować na jego słowa. Nie podobało jej się to. Nie podobał jej się zaspany głos Ganga ani nonsza­­lancja, z jaką odnosił się do niej i wypowiadał na temat Gwaka. Jej pracownik mówił serio o odejściu ze sklepu. Gdzie tu miejsce na przypuszczenia, że chce tylko wynegocjować podwyżkę? Przecież to była zupełna niedorzeczność.

Miała już dość Ganga. Syna jej przyjaciółki, Yeong­-suk, chłopaka, którego znała jako Min­-shika.

Trzydzieści lat wcześniej widywała tego niesfornego dzieciaka w kościele. Już wtedy wydawał jej się trudny, ale nie spodziewała się, że wyrośnie z niego taki typ. Kłopot w tym, że był teraz jej przełożonym i podejmował decyzje dotyczące sklepu, z których konsekwencjami musiała się mierzyć.

Interesowały go tylko zyski, które przynosił biznes, nie miał przy tym bladego pojęcia o kierowaniu sklepem i nie obchodziły go konsekwencje jego działań. Nie miał ochoty bawić się w składanie zamówień czy zarządzanie pracownikami, ale przecież ktoś musiał to robić. Dlatego też mianował panią Oh kierowniczką. Mówił, że sklepy cało­dobowe powinny się prowadzić same, zalecił więc, żeby zajmo­wała się tym konkretnym tak, jak uważa, byle tylko wszystko szło dobrze. Miał wobec niej wymagania, ale na to, żeby podnieść jej pensję, już brakowało mu pieniędzy. Skończyło się na tym, że wzięła na siebie obowiązki kierowniczki, ale dostawała tylko czterysta tysięcy wonów więcej, niż kiedy pracowała na pół etatu.

Powodem, dla którego nie mogła odmówić, była sama Yeong­-suk. Seon­-suk pamiętała to spojrzenie, kiedy przyjaciółka chwyciła ją za rękę i poprosiła o pomoc w zajęciu się sklepem i synem, Min­-shikiem.

Jeong poprosił dzisiaj o wolne, a ponieważ nie udało się znaleźć nikogo nowego na pół etatu, Seon­-suk musiała siedzieć w sklepie do wieczora. Kiedy zrobiło się ciemno i zaczęli przychodzić klienci, którzy właśnie skończyli pracę w biurach, była już tak zmęczona, że wypiła dwie puszki napoju energetycznego. Nie znosiła go.

Drzwi do sklepu otworzyły się nagle i do środka wszedł pan Gwak, na co Seon­-suk szybko zerknęła na zegarek. Dwie godziny przed czasem! Dowiedział się, że Jeong ma wolne, i przyszedł wcześniej, żeby ją zastąpić.

Poruszyło ją to, ale mimo to prychnęła cicho. Przecież mógł jej wcześniej powiedzieć, że tak zrobi! Ten człowiek był jak automat, żadnego wyczucia, żadnego polotu… Pomyślała, że jego rodzina musi go uważać za kompletnego nudziarza, ale od razu przypomniał jej się własny mąż, który zostawił ją i syna. Jej prychnięcie przerodziło się koniec końców w przeciągłe westchnienie. Cholera jasna!

W takich chwilach myślała, że najlepszy był jednak ten facet, który przypominał golden retrievera. Ten, który pracował na nocki i odszedł ze sklepu, jak tylko zaczęła się pandemia. Zastanawiała się, co też się z nim działo. Jej ciekawość szybko jednak ustąpiła miejsca zmęczeniu i uczuciu głodu. Seon­-suk zebrała swoje rzeczy i zaczęła się szykować do wyjścia.

– A właśnie! Pan Gang przyjął moją rezygnację – odezwał się Gwak, kiedy zdjęła kamizelkę i wyszła z zaplecza.

Przypomniała jej się poranna rozmowa. Podeszła bliżej do pracownika, by się więcej dowiedzieć.

– I co powiedział? – zapytała. – Nie chciał dać panu podwyżki, żeby pan został?

– Chciał – odpowiedział Gwak. – Powiedziałem, że zostanę za pięćset tysięcy więcej.

– A co on na to?

– Że w takim razie dziękuje mi za dotychczasową pracę i żebym się więcej nie pokazywał.

– Ja z nim już naprawdę nie mogę! – zawołała zdenerwowana Seon­-suk.

– Wszystko w porządku – uspokajał Gwak. – To jego stały numer. Już wiele razy widziałem takie zagrania. Jak mu powiedziałem, że będę u was pracował, zareagował podobnie.

Gwak miał na twarzy maseczkę, ale i tak widać było, że lekko się uśmiechnął.

Tak czy inaczej, trzeba było znaleźć kogoś na nocne zmiany. Seon­-suk odłożyła swoją wielorazową torbę i weszła na chwilę za ladę, żeby przepuścić Gwaka. Miała już przygotowane ogłoszenie z ofertą pracy. Korzystając z komputera na zapleczu, wypełniła formularz w portalu internetowym, wydrukowała ulotkę ze strony sieci always i uzupełniła informacje długopisem. Teraz wystarczyło tylko przyczepić do niej kawałki taśmy klejącej. Seon­-suk spojrzała na mężczyznę.

– Dziękuję, że przyszedł pan wcześniej – odezwała się. – Było mi naprawdę ciężko.

– Ach, gdzież tam znowu – żachnął się Gwak skromnie. – Przykro mi, że tak nagle was zostawiam.

Ukłonili się sobie nawzajem na pożegnanie.

Seon­-suk wyszła przez szklane drzwi i przykleiła ulotkę po drugiej stronie okna, zaraz obok tej o poszukiwaniu kogoś do pracy w weekendy. Dwa ogłoszenia obok siebie przypominały teraz promocję jeden plus jeden. Seon­-suk zaczęła się zastanawiać, czy ludzie sobie czasem nie pomy­ślą, że w tym sklepie, przy takiej rotacji, pracownicy po prostu gdzieś przepadają.

W drodze do domu poprawił jej się humor i zaczęła nucić pod nosem. Niosła synowi jego ulubiony trójkątny kimbap i wiedziała, że uda jej się znaleźć czas, żeby wyprowadzić psy na spacer. Najlepszy sposób na odpoczynek od pracy to po prostu z niej wyjść. Wcześniejsze zmęczenie zniknęło bez śladu, w ten letni wieczór Seon­-suk szła przez osiedlowe uliczki lekkim krokiem.

Z pokoju syna dobiegały odgłosy strzałów, nie była to jednak gra komputerowa, ale jakiś zagraniczny serial kryminalny.

Minionej jesieni chłopak znalazł w końcu pracę. Załapał się do wytwórni kręcącej filmy i seriale, o której Seon­-suk usłyszała po raz pierwszy w życiu, kiedy jej syn został do niej przyjęty. Mówił, że pandemia dotknęła także wytwórnie filmowe, które w tych specyficznych warunkach musiały przestawić się na seriale telewizyjne, szukały więc nowych pracowników. Dzięki temu udało mu się tam zatrudnić. Seon­-suk palnęła raz, że praca w przemyśle filmowym to nie jest poważne zajęcie, ale potem siedziała już cicho, bo widziała, jak szybko świat się zmienia.

Nie rozumiała do końca, na czym polega nowe zajęcie jej syna. Z tego, co sama widziała, trzeba było oglądać dużo seriali, zarówno koreańskich, jak i amerykańskich, ja­pońskich czy chińskich. Musiał oczywiście robić jeszcze kilka innych rzeczy, ale i tak zadziwiał ją fakt, że syn co miesiąc dostawał pensję właściwie tylko za to, że przez cały czas oglądał telewizję. Siedział głównie w domu, do biura jeździł dwa razy w tygodniu. Pracował ze swojego pokoju i na pierwszy rzut oka nie różniło się to niczym od czasów, kiedy całymi nocami grał na komputerze.

Syn tłumaczył jej, że wkroczyli w erę platform strea­min­gowych, i wyjaśniał, na czym polegają takie serwisy jak Netflix, gdzie za opłatą można oglądać filmy i seriale. Produkcje jego firmy miały się znaleźć właśnie tam. Seon­-suk nie rozumiała wszystkiego, co do niej mówił, ale podobał jej się błysk w jego oku, kiedy opowiadał o pracy. Czuła się dumna z tego, że zajmował się czymś, co tak go rozpalało, i była wdzieczna, że chciał się tym z nią dzielić. Tym dwojgu wystarczyło zaledwie półtora roku, by całkowicie odmienić swoją relację.

Seon­-suk nie czepiała się już syna. Nie naciskała, żeby podszedł do egzaminów, które zagwarantowałyby mu stabilną pracę. Nawet nie nalegała, żeby znalazł sobie żonę. Ta zmiana zaszła w niej po tym, jak faktycznie wysłuchała, co syn chciał jej przekazać. Jego pokolenie miało do czynienia z zupełnie inną rzeczywistością niż ta, w której ją wychowano. Wcześniej bała się, że chłopak się od niej dystansuje, ale teraz, kiedy wiedziała już, co ich różni, mogła nawiązać z nim bliską relację. Jej dorosły syn trzymał się dewizy „co ma być, to będzie”. Kiedy zdała sobie sprawę, że to nie ona kieruje jego życiem, mogła zacząć ufać wyborom chłopaka i wspierać go we wszystkim, co robił. Nawet jeśli nie zarabiał kokosów, ale spełniał się w swojej pracy, ona mu w tym kibicowała.

On za to przejął niektóre z domowych obowiązków, kiedy jego matka została kierowniczką. Dawniej unikał zaglądania do sklepu, w którym pracowała, zupełnie jak małe dziecko, które szerokim łukiem omija gabinet dentysty. Teraz przychodził tam regularnie, przyglądał się pracy personelu i czasem nawet coś doradził. Kawa w puszkach, najnowszy produkt w asortymencie sklepu, to był właśnie jego pomysł. Napój z najlepszych nasion z Gwa­temali szybko znalazł amatorów i zaczął się bardzo dobrze sprzedawać. Chłopak miał dobre przeczucie, że w czasie pandemii ludzie przestaną chodzić do kawiarni i będą szukali dobrej kawy, którą można kupić w sklepie i wypić w domu. Seon­-suk cieszyła się z niezłych wyników sprzedaży, ale przede wszystkim powodem jej radości był fakt, że chłopak angażował się w jej życie.

Odgłosy wystrzałów ucichły i z pokoju syna dobiegła ją podniosła muzyka. To chyba były już napisy końcowe. Seon­-suk położyła na stole trójkątny kimbap, chwyciła smycze, żeby przypiąć je swoim kudłatym pupilkom, które popiskiwały, nie mogąc się doczekać spaceru, i wyszła z nimi z domu. Miała naprawdę dobry nastrój. Syn na pewno się ucieszy, kiedy już obejrzy wszystko do końca i zobaczy przekąskę na stole.

Następnego dnia po południu szef, pan Gang, wszedł do sklepu. Seon­-suk nie miała ochoty nawet na niego patrzeć. Ostatnio przytył i niegdyś oversizowa koszulka teraz się na nim opinała. Śmierdział potem i alkoholem do tego stopnia, że najlepiej byłoby od razu wywietrzyć po nim lokal. Włóczył się po sklepie w krótkich spodenkach i co rusz drapał po grubych udach. Gdy patrzył na półki, sprawiał wrażenie psa, który rozgląda się, gdzie powinien podnieść nogę i nasikać, żeby wszyscy wiedzieli, że to jego teren. Seon­-suk przestała zwracać na niego uwagę i zajęła się klientką, która podeszła do kasy. Kobieta miała na twarzy maskę, ale i tak widać było wyraźnie, że marszczy nos.

Kiedy klientka wyszła, Seon­-suk napotkała spojrzenie syna właścicielki. Wyglądał, jakby stał przy kasie już dłuższą chwilę.

– Ciociu, czy na pewno dobrze planujesz zamówienia? – zapytał.

– Co masz na myśli?

– Pełno tu letnich owoców, które wcale się dobrze nie sprzedają – odpowiedział. – Arbuz w kostkach, ananas w kostkach, po co to wszystko?

– Nie sprzedają się? A patrzyłeś na wyniki? Jesteśmy zaraz obok żeńskiej uczelni. Nie wiesz, że dziewczyny bardzo chętnie kupują owoce?

– Ych. – Wzdrygnął się. – To nie wygląda świeżo, pewnie też nie smakuje już dobrze…

– Nie gadaj bzdur – odparowała Seon­-suk. – Może lepiej by było, jakbyś się częściej interesował tym, co się tu dzieje?

– To by było niepotrzebne dublowanie zasobów ludzkich, skoro ciocia tak czy inaczej jest na miejscu. Ja cioci w pełni ufam – powiedział z zadowolonym wyrazem twarzy, po czym odwrócił się w stronę lodówki.

Wrócił do kasy z czteropakiem piwa. Oczywiście nigdy nie płacił, siatka mu się jednak należała. Jakkolwiek na to spojrzeć, był jej przełożonym, dlatego Seon­-suk zatrzymała wszystkie komentarze dla siebie.

– Masz jakiś biznes na oku? – zapytała. – Nie pij tyle. Kto to widział pić o tej godzinie!

– Co ciocia tam wie. Piwo po południu sprawia, że jaśniej się myśli. Może i mi… nie wyszło z tym browarem, ale jeszcze ciocia zobaczy! Ja… – Nie dokończył, bo beknął.

Maseczka na jego twarzy nie była w stanie zatrzymać zapachu, jaki natychmiast wydobył się z jego ust. Seon­-suk mimowolnie zmarszczyła brwi. „Co za typ!”, pomyślała. Gdyby tylko nie był synem jej przyjaciółki… Siłą woli powstrzymywała się, żeby nie pacnąć go w głowę otwartą dłonią.

Gang ruszył do wyjścia, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę w drzwiach sklepu, nie mając pojęcia, co się dzieje w głowie kierowniczki. Spojrzał na ogłoszenie wiszące na szybie i odwrócił głowę w stronę pani Oh. Przepełniał go ten rodzaj dumy, który zazwyczaj towarzyszy nadgorliwemu kujonowi, gdy zauważy gdzieś zupełnie nieistotny błąd i uzna, że teraz zabłyśnie.

– Ciociu! Serio?! – odezwał się. – Nocne zmiany pięć dni w tygodniu? Przecież miało być po dwa, góra trzy dni!

– Nie ma mowy! Potrzebujemy tutaj prawdziwego wsparcia – zaprotestowała Seon­-suk.

– Przy pięciu dniach w tygodniu trzeba będzie płacić dodatek urlopowy. Ile razy mówiłem, że robimy wyjątek dla cioci i Gwaka?

– To wtedy już nikogo nie znajdziemy. A może ty byś popracował dwie noce w tygodniu?

– A może! Do licha! Przez tę całą pandemię i jeszcze teraz wakacje nikogo nie można ściągnąć do roboty. Gdzie ci wszyscy studenci, którzy biją się o każdą pracę dorywczą? Ciociu, może ci się wydawać, że jestem szefem tylko z nazwy, ale ja też mam coś do powiedzenia. Popraw tutaj na dwa, trzy dni w tygodniu. – Wskazał plakat na oknie. – I na tej stronie w internecie też.

Seon­-suk jęknęła z dezaprobatą.

Postanowiła, że nie będzie się kopać z koniem, i przytaknęła dla świętego spokoju. Gang teraz nie dawał jej spokoju i musiał postawić na swoim, ale wiedziała, że wkrótce o wszystkim zapomni i będzie po sprawie. Tak samo było przy zatrudnianiu Jeonga. Tyle przepychanek, żeby płacić mu jak najmniej, bo przecież nawet jeszcze nie służył w wojsku, po czym wszystko się uspokoiło.

Opanowała gniew i podeszła do drzwi, żeby pożegnać Ganga. Stała tam jeszcze przez krótką chwilę, udając, że ściąga ulotki.

Jeśli napisałaby w ogłoszeniu, że potrzebują kogoś na dwa, trzy dni, to nie ma takiej siły, która by sprawiła, że w tydzień znaleźliby kogoś do pracy. A nie zostało im wiele czasu – Gwak miał lada chwila odejść. Jeśli posłuchałaby „szefa”, nikt nie zgłosiłby się na to stanowisko, a wtedy to jej Gang kazałby pracować nocami. Zdenerwowała się na samą myśl o tym. Syn właścicielki sklepu przechwalał się, że wiele już doświadczył, ale chyba trzeba mu było przypomnieć, kto tak naprawdę przeszedł ciężką szkołę życia i nauczył się przy tym sporo o ludziach i pracy.

O czwartej po południu, na chwilę przed tym, jak Jeong miał zmienić Seon­-suk, przy ladzie stanęła młoda ko­bieta z batonikiem czekoladowym w dłoni. Zapłaciła za niego i schowała go do torby, ale nie odwracała się jeszcze do wyjścia. Coś było ewidentnie na rzeczy.

– Bo… chciałam jeszcze zapytać… – odezwała się.

Praca na nocki! Na pewno chciała zapytać o ogłoszenie z okna!

Seon­-suk spojrzała na nią wzrokiem pełnym nadziei. Ponad krawędzią maseczki widziała gęste brwi i spokojne oczy młodej kobiety. Może jej się tylko wydawało, ale w maseczkach młodzi ludzie wyglądali jakoś grzeczniej.

– O to ogłoszenie o pracy? Studiuje pani? – wypaliła bezceremonialnie kierowniczka Oh. Zawsze jej mówili, że ma temperament.

Klientka przez chwilę stała, nic nie mówiąc, i widać było, że pod maseczką przygryza wargi.

– Ta… praca na nocne zmiany…

– Zgadza się – przerwała jej Seon­-suk. – Szukamy kogoś na nocne zmiany. To bezpieczna okolica, policja jest zaraz obok. Kobieta sobie spokojnie poradzi – zapewniała.

– Nie, nie o to chciałam zapytać – odpowiedziała klientka. – Chodzi o tego starszego pana, który tutaj pracuje nocami. Tego koło sześćdziesiątki.

Dlaczego kobieta ni z tego, ni z owego pytała nagle o Gwaka? Seon­-suk tak się już nastawiła na rozmowę o rozpoczęciu pracy, że odpowiedź kobiety zupełnie zbiła ją z tropu.

– Co z nim? – zapytała w końcu.

– Nie było go przez kilka dni – tłumaczyła klientka. – Coś mu się stało czy zrezygnował z pracy?

– Nie, wtedy miał tylko wolne. Ale wczoraj rzeczywiście powiedział, że odchodzi. A czemu pani pyta? Znacie się?

Kobieta pokiwała delikatnie głową, jednak wcale nie musiało to oznaczać potwierdzenia. Mogła się równie dobrze po prostu czuć nieswojo. Seon­-suk zastanawiała się, o co chodzi w całej tej sytuacji, ale zachowała spokój. Być może dzięki temu ją olśniło.

– Czy pani jest może jego córką? – zapytała.

Kobieta zrobiła wielkie oczy i pochyliła się w stronę kierowniczki.

– Skąd pani wiedziała? – zapytała zaskoczona. – Nie jestem do niego zbyt podobna…

– Wiem po prostu, że ma syna i córkę – odpowie­działa Seon­-suk. – Pokazywał mi zdjęcia, ale w tej maseczce i tak bym pani nie rozpoznała. Ale jak się przyjrzeć, to macie tak samo zrośnięte brwi. – Zatrzymała się na sekundę. – Widzi pani? Jednak są między wami jakieś podobieństwa.

Córka pana Gwaka przetarła dłonią czoło. Wpatrywała się w kierowniczkę sklepu, próbując odczytać jej intencje. Dokładnie wtedy rozległ się dzwonek i do sklepu wmaszerował Jeong. Ukłonił się z typową dla niego nonszalancją i od razu skierował kroki w stronę zaplecza.

– Wygląda na to, że pani już kończy zmianę… – odezwała się ponownie kobieta. – Jeśli to nie problem, to może porozmawiamy jeszcze chwilę? Zapraszam panią na kawę – zaproponowała, patrząc przenikliwie na Seon­-suk.

Jej spojrzenie było tak natarczywe, że aż nieprzyjemne. Nie sposób było się od niego uwolnić.

Seon­-suk wlała hojną porcję syropu smakowego do schłodzonej kawy. Słodka i orzeźwiająca mrożona latte była jej ulubionym letnim napojem. Piła ją oczywiście tylko wtedy, kiedy ktoś inny za nią płacił, sama z siebie niechętnie wydawała pieniądze na takie drobne przyjemności.

Upiła łyk i spojrzała na córkę Gwaka, chcąc ją w ten sposób zachęcić do rozpoczęcia rozmowy. Kobieta odstawiła kubek ze swoim americano i patrzyła na Seon­-suk.

– W szkole byłam w drużynie pływackiej – zaczęła. – Dużo pieniędzy na to poszło, ale i tak nie zrobiłam wielkiej kariery. Teraz zarabiam na życie, ucząc pływania innych. Ale przez pandemię prawie nie ma już zajęć i wychodzę z domu ledwie kilka razy w tygodniu.

– To dlatego miała pani czas, żeby do nas zajrzeć – odgadła Seon­-suk. – Gdyby pracowała pani na etacie, nie miałaby pani kiedy przyjść.

– Nie przypuszczałam, że ojciec pani o mnie opowiadał.

– Jak już tak tutaj rozmawiamy – wtrąciła Seon­-suk – to nazywam się Oh i jestem kierowniczką tego sklepu.

– Dobrze, pani Oh. Nie wiem, czy pani słyszała, ale moi rodzice kilka lat temu się rozwiedli. Ja i mój młodszy brat zostaliśmy z mamą i chcąc nie chcąc, oddaliliśmy się od taty. Potem tak się między nami porobiło, że kiedy do niego dzwoniłam, pytał, po co to robię, a kiedy się nie odzywałam… dzwonił z pretensjami, że nie ma ze mną kontaktu. Naprawdę nie wiedziałam, jak z nim rozmawiać. Trochę się go zawsze bali­śmy, bo nie jest najłagodniejszy, wie pani, pracował w policji. Często kłócił się z mamą, kiedy dorastaliśmy… choć z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że po prostu się na nas wyżywał. Wszyscy przez to cierpieliśmy.

Kobieta na chwilę zamilkła. Jasne było, że to wyznanie dużo ją kosztuje. Seon­-suk gestem dłoni zachęciła ją do napicia się kawy, na co kobieta uniosła swój kubek, upiła łyk, żeby zwilżyć usta, i kontynuowała:

– Mój brat pracuje w firmie na prowincji, ja mieszkam tutaj, z mamą. Ona nie chce w ogóle rozmawiać o ojcu, ale ja, jako że sama już jestem dorosła, myślę o nim bez przerwy. Dowiedziałam się kiedyś, że to on opłacał wszystkie moje zajęcia z pływania i że gdy miałam zawody, zrywał się z pracy, żeby je potajemnie oglądać. Nawet kiedy prowadził bardzo ważne śledztwo. Nie był czułym ojcem, ale po cichu robił wszystko, żebym mogła trenować. Kiedy nic z tego nie wyszło, czułam się bardzo zawstydzona. Wiem, że tata był tym okropnie zawiedziony.

Kobieta mówiła teraz szybciej, a jej historia zaczynała wciągać Seon­-suk. Pani Oh zamieszała słomką swoją mrożoną kawę, oczy aż błyszczały jej z za­ciekawienia.

– Nie mam pojęcia, jak mogłabym naprawić naszą rela­cję – mówiła dalej córka Gwaka. – Tyle lat minęło, to zupełnie stracony czas. Nie rozmawiałam z tatą tak na poważnie, od kiedy byłam nastolatką. Aż tu nagle jakiś czas temu zadzwoniła do mnie ciotka. Mówiła, że przyjechała do Seulu odwiedzić mojego tatę i była zszokowana. Opowiadała, że mieszkanko ma malutkie, ale wysprzątane, dobrze się odżywia i zarabia na nocnych zmianach w sklepie całodobowym, ale wiek daje mu się jednak we znaki, jest już wyraźnie słabszy. Ciotka zapytała, czy nie moglibyśmy do niego od czasu do czasu zajrzeć i sprawdzić, jak się ma. Nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę pracuje w sklepie. Zawsze był taki surowy. Nawet kiedy chodziliśmy razem do restauracji, krzyczał na nas z byle powodu. Tylko pomyśleć, że ktoś o takim usposobieniu pracuje teraz w… sklepie całodobowym. Przepraszam, jeśli ta cała historia jest pogmatwana – zreflektowała się. – Zupełnie nie wiedziałam, co mam robić. Wie pani, że nawet przyszłam do was kilka dni temu wieczorem?

Zaczerwieniła się, jakby to, co właśnie powiedziała, było powodem do wstydu.

Seon­-suk widziała, że mówienie o tym sprawia kobiecie wiele trudu. Spojrzała jej w oczy i uśmiechnęła się przyjaźnie. Córka Gwaka spuściła wzrok i kilka łez spłynęło jej po policzku.

– Przepraszam – powiedziała cicho.

Seon­-suk podetknęła jej chusteczkę pod spuszczoną głowę.

– Wiem, o czym pani mówi, spokojnie – odezwała się do płaczącej kobiety. – Mamy czas, proszę opowiadać. Przepracowałam z pani ojcem cały rok, chętnie pani pomogę, widzę, ile odwagi pani w sobie zebrała, żeby z tym do mnie przyjść. Będzie dobrze – pocieszała.

Córka Gwaka wzięła chusteczkę i otarła łzy. Seon­-suk dopiła swoją kawę, na co tamta zapytała, czy coś jej jeszcze zamówić. Seon­-suk odpowiedziała, że dziękuje za kawę, ale skoro pytanie już padło, to mogłaby też zjeść kawałek ciasta albo jakiś inny wypiek, bo powoli zbliżał się czas kolacji. Uznała, że w podziękowaniu za zaproszenie na kawę poświęci kobiecie trochę czasu.

Córka prawie już byłego pracownika sklepu całodobowego podeszła do lady zamówić przekąski, a po powrocie do stolika wyglądała na dużo spokojniejszą i opanowaną.

W drodze do domu Seon­-suk cały czas myślała o spotkaniu z kobietą. Czy Gwak rzeczywiście nie rozpoznał własnej córki, kiedy przyszła do sklepu kilka dni wcześniej? A może tylko udawał? Miała ochotę natychmiast do niego zadzwonić i zacząć go wypytywać, ale byłoby to naprawdę nie na miejscu. Nie tak się też umówiła z jego córką.

Dziewczyna nie miała odwagi przyjść do sklepu sama, więc w poprzednim tygodniu zabrała ze sobą przyjaciółkę. Obie wybrały coś dla siebie, po czym w napięciu podeszły do kasy. Gwak niespecjalnie im się przyglądał, podliczając zakupy. Może winne temu były maseczki. Jego córka zastanawiała się, czy nie zdjąć swojej i nie wejść do sklepu jeszcze raz, ale w końcu zrezygnowała z tego pomysłu. Przyjaciółka miała teorię, że Gwak w ogóle nie nawiązywał kontaktu wzrokowego z klientami, ale rozczarowanie pozostało. Czy ojciec mimo maseczki nie rozpoznałby własnej córki? A może widział, że to ona, ale nie dał tego po sobie poznać? Tak czy inaczej, poczuła się zraniona i przez kilka dni nie mogła się z tym pogodzić.

Po przemyśleniu sprawy postanowiła pójść do sklepu jeszcze raz i zaniepokoiło ją, że jej ojca tam nie było. Przestraszyła się, że zmienił pracę i już go więcej nie zobaczy. Mówiła, że powinna się z nim spotkać sam na sam, ale ciągle brakowało jej odwagi i z tego wszystkiego przyszła do sklepu w ciągu dnia. Kiedy zobaczyła Seon­-suk, poczuła, że to osoba, której mogłaby się zwierzyć. Dlatego zaprosiła ją na kawę.

Seon­-suk zazwyczaj nie miała problemów z tym, żeby mówić wprost, co myśli. Ale w tym przypadku było inaczej. Sytuacja była nietypowa, należało do niej podejść z rozwagą.

Tyle że Seon­-suk, rozwiązując swoje dotychczasowe problemy, raczej nie kierowała się rozwagą. Kobieta nie postępowała rozsądnie w kontaktach z mężem ani z synem. Z biegiem czasu nauczyła się jednak, że do niektórych spraw należy podchodzić ostrożnie i z wyczuciem. Dobrze jest też na własne problemy spojrzeć z perspektywy kogoś innego. Kto mógłby być tym „kimś innym” z odmiennym spojrzeniem? Na przykład jej przyjaciółka Yeong­-suk. Zawsze dobrze jej doradzała w sprawach związanych z synem, dzięki czemu Seon­-suk przestała reagować złością w kontaktach z nim. Odwdzięczyła się jej, zapraszając ją do restauracji. Rozmawiały potem nad zupą malatang, bardzo w ostatnim czasie popularną. Kiedy Yeong­-suk usłyszała, jak bardzo jej porady pomogły, zastanawiała się, dlaczego w takim razie nie udaje jej się uzdrowić własnej relacji z synem. Seon­-suk ponagliła ją tylko, żeby zjadła całą porcję, bo pikantne jedzenie podobno pomaga radzić sobie ze stresem. Przyjaciółka przypomniała jej natomiast, że jakiś czas wcześniej wymiotowała po całej misce pikantnej zupy. Seon­-suk pomyślała, że ich przyjaźń jest dokładnie taka jak ostre jedzenie – nie najłatwiejsza, ale nie mogły bez niej żyć.

Wreszcie Seon­-suk doszła do wnios­ku, że ktoś obdarzony tak przenikliwym spojrzeniem jak Gwak nie mógł nie rozpoznać własnej córki. Trzeba było jednak działać ostrożnie, w związku z czym uznała, że najlepiej będzie go o to zapytać podczas zamiany w sklepie następnego dnia. Chciała zaproponować jego córce, żeby znowu do nich zajrzała, kiedy poczuje się na siłach, ale nie miały zbyt wiele czasu – niebawem Gwak się zwalniał. Seon­-suk zdecydowała, że w tych okolicznościach to ona będzie tą odważną.

Dalsza część w wersji pełnej