Jej wszystkie życia - Briana Cole - ebook
NOWOŚĆ

Jej wszystkie życia ebook

Briana Cole

3,9

18 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzymający w napięciu thriller o sekretach, rywalizacji między rodzeństwem i kobiecie poszukującej zaginionej siostry.

Tylko czy na pewno chce, aby ją odnaleziono? „To nie moja siostra” – to jedyne słowa, jakie zszokowana Deven może wydusić z siebie, gdy zostaje wezwana do zidentyfikowania ciała ofiary samobójstwa. Kim jest ta kobieta? Dlaczego Deven została wymieniona jako rodzina? I najważniejsze… gdzie jest Kennedy? Intuicja podpowiada kobiecie tylko jedno: to nie może być zupełny przypadek. Zdeterminowana, by ułożyć wszystko w całość, rozpoczyna własne śledztwo. Wkrótce zostaje wplątana w sieć tajemnic i kłamstw tak pokręconych, że zacierają się granice między faktem a fikcją. Myślała, że zna własną siostrę, jednak ta zdawała się prowadzić zupełnie inne życie i tylko ona mogłaby odpowiedzieć na wszystkie pytania. Czy na pewno zginęła? A może po prostu nie chce, aby ją odnaleziono? Może tak naprawdę nigdy nie można poznać drugiej osoby? Nawet własnej siostry!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 335

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
2
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JeanetteG

Dobrze spędzony czas

dwie siostry,, Deven i Kennedy, jedna matka, dwóch ojców. Skomplikowane relacje rodzinne. Manipulacja. Relacja rodzeństwa zaraz po relacji z rodzicami jest najważniejsza a jednocześnie najtrudniejsza w naszym życiu. "Prawda bywa paskudna, ale przynajmniej jest prawdziwa". serdecznie polecam, czytajcie.
00
do_przeczyt_Ania

Nie oderwiesz się od lektury

Deven dostaje wezwanie do zidentyfikowania ciała kobiety. Własnej siostry. Załamana i wypierająca z myśli najgorszy scenariusz Dev, na miejscu oddycha dusznym powietrzem, by finalnie powiedzieć „to nie moja siostra”. Niestety, wszystko wskazuje na to, że denatka to jest właśnie Kennedy. Zmartwiona siostra, postanawia pogrzebać trochę w życiu zaginionej i udowodnić swoją rację. Poszukiwania siostry, okazują się zaskakujące i wstrząsające! wysypują cały worek kłamstw, tajemnic i mrocznych sekretów oraz niebezpiecznego życia, które prowadziła kobieta. Dlaczego siostra miała sekrety? Czemu nie przyszła do najbliższej rodziny ze swoimi problemami? Czy Kennedy wpadła w jakieś kłopoty? A może to ona, jest chodzącym zagrożeniem? Na drodze do prawdy, Deven spotyka wiele ludzi.Odwiedza również matkę, która też ma wiele skrytych tajemnic. A także osobę, która… podobno nie żyje. • • • Niesamowicie wstrząsająca! Pełna mroku! Tajemnic! Ociekającą intrygami i tajemniczymi wydarzeniami. Niebezp...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:BE­HIND HER LI­VES
Re­dak­cjaAnna Pła­skoń-So­ko­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieTo­masz Bie­roń
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund, Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Co­py­ri­ght © 2022 by Briana Cole First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts re­se­rved Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 To­masz Bie­roń
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-27-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Jak za­wsze de­dy­kuję mo­jej dziew­czynce,mo­jej sio­strze, mo­jej in­spi­ra­cji. Nie masz po­ję­cia,jak bar­dzo mi Cie­bie bra­kuje.Ta książka jest dla Cie­bie.

#Fo­re­ve­r28

Oko za­wsze kie­ruje się ku świa­tłu,ale wię­cej do po­wie­dze­nia mają cie­nie.

– Gre­gory Ma­gu­ire

Pro­log

Frag­ment pa­mięt­nika Ken­nedy (lat 11)

Cza­sem się za­sta­na­wiam, jak to jest umrzeć. Nie mó­wię, że bym się za­biła. Nie są­dzę, że kie­dy­kol­wiek zdo­by­ła­bym się na taką od­wagę. Za­sta­na­wiam się po pro­stu, jak wy­glą­da­łaby moja śmierć. Czy by­łaby bo­le­sna? Na­stą­pi­łaby szybko czy po­woli? By­łoby mi żal? Ale naj­waż­niej­sze jest chyba py­ta­nie, czy moja ro­dzina by­łaby za­do­wo­lona z mo­jego odej­ścia. Mama ra­czej tak. Czy jest coś złego w tym, że tak mó­wię? Prze­cież to prawda. My­ślę, że ona nie za bar­dzo mnie lubi. Ale ja nie uwa­żam, że­bym była złą córką. Cho­dzę do szkoły i do­staję do­bre stop­nie (no, z wy­jąt­kiem wie­dzy o spo­łe­czeń­stwie, bo to nudny przed­miot). Ale nie ma zna­cze­nia, co ro­bię, bo mama i tak ni­gdy nie jest za­do­wo­lona. Je­stem nie­brzydka, ale może ona by mnie lu­biła, gdy­bym wy­glą­dała le­piej. Po­wie­dzia­łam kie­dyś De­ven, że nie mogę się do­cze­kać, kiedy do­ro­snę i będę wy­glą­dała tak jak te ładne dziew­czyny w te­le­wi­zji. Ro­ze­śmiała się i po­wie­działa, że hi­ste­ry­zuję. Ła­two jej tak mó­wić, bo jest ulu­bie­nicą mamy. Nie je­stem za­zdro­sna ani nic ta­kiego, bo ko­cham moją sio­strę, która jest na­prawdę fajna. Cza­sem się kłó­cimy, bo by­wam tro­chę nad­wraż­liwa, ale ona mimo to trosz­czy się o mnie. Więc ła­two zro­zu­mieć, dla­czego mama naj­bar­dziej ko­cha ją. Chcia­ła­bym po pro­stu, żeby miała tro­chę wię­cej miej­sca dla mnie. Smutno mi, bo po pro­stu chcę, żeby była za­do­wo­lona. I my­ślę, że bę­dzie za­do­wo­lona, kiedy po pro­stu stąd zniknę. ☹

Roz­dział pierw­szy

Z tam­tym dniem coś było nie tak. De­ven to czuła.

Jej sio­stra na­zy­wała to de­ve­nin­stynk­tem, a te­ra­peuta lę­kiem. A jej chło­pak po­wie­dział, że to za­bu­rze­nia typu bor­der­line – niby żar­tem, ale jego ko­men­tarz był dla niej naj­bar­dziej przy­kry. Zna­jomy z ma­ry­narki wo­jen­nej na­zwał to kie­dyś ci­szą przed bu­rzą. W każ­dym ra­zie jak tylko otwo­rzyła oczy, do­słow­nie kilka se­kund za­nim bu­dzik prze­szył upiorną ci­szę, ogar­nął ją nie­po­kój.

Się­gnęła na szafkę nocną po urzą­dze­nie i za­częła na chy­bił tra­fił wci­skać gu­ziki, aż w końcu je­den z nich na­gle uciął ha­łas. Usia­dła na łóżku otu­lona ciem­no­ściami i za­częła prze­szu­ki­wać wzro­kiem cie­nie, jakby są­dziła, że źró­dło jej trwogi bę­dzie wi­doczne go­łym okiem. Po­tra­fiła wy­ło­wić z mroku kształty me­bli, za­mon­to­wany na ścia­nie te­le­wi­zor z du­żym ekra­nem i spore lu­stro po­wie­szone w rogu po to, żeby po­więk­szyć optycz­nie nie­zbyt prze­stronną sy­pial­nię. Nie do­strze­gła ni­czego od­bie­ga­ją­cego od normy.

Ma­te­rac uniósł się obok niej, jakby chciał jej przy­po­mnieć, skąd może się brać jej nie­przy­jemne od­czu­cie. De­ven zer­k­nęła na krępą po­stać, któ­rej na­gość nie­zbyt sku­tecz­nie ukry­wała po­ściel. Ju­stin. Wspo­mnie­nie ostat­niej nocy po­wró­ciło z hu­kiem, ob­razy ła­pały i tra­ciły ostrość, jakby pa­trzyła na nie przez obiek­tyw.

Te­le­fon od Ju­stina był nie­spo­dzie­wany, tak jak wszyst­kie jego te­le­fony przez ostat­nie sześć mie­sięcy, od­kąd za­częli to „coś” na od­le­głość (czy na­prawdę mo­gła w tym mo­men­cie na­zwać to związ­kiem?). A po­nie­waż przez wiele dni z rzędu nie od­bie­rał te­le­fo­nów od niej, chciała mu się od­wza­jem­nić ta­kim sa­mym cham­stwem. Ale cho­ciaż to było ża­ło­sne, sa­mot­ność prze­zwy­cię­żyła upór: ode­brała po pierw­szym dzwonku i przy­jęła za­pro­sze­nie na ko­la­cję, jesz­cze za­nim skoń­czył za­da­wać py­ta­nie.

Mimo że do­tych­cza­sowe do­świad­cze­nia po­winny ją na to przy­go­to­wać, De­ven była za­sko­czona, że przy­je­chał pro­sto z lot­ni­ska i uda­wał, że z po­wodu zmiany stref cza­so­wych jest za bar­dzo zmę­czony, aby za­brać ją na randkę, cho­ciaż naj­wy­raź­niej nie był za bar­dzo zmę­czony na seks.

De­ven była sfru­stro­wana jego za­gryw­kami. A na­zy­wa­jąc rzecz po imie­niu: była wku­rzona na maksa. Do pew­nego mo­mentu Ju­stin był za­du­rzo­nym chło­pa­kiem, który z po­rywu serca dzwoni i daje jej pre­zenty. De­ven tak bar­dzo przy­wy­kła do jego spon­ta­nicz­no­ści, że kiedy wra­cała do domu, spo­dzie­wała się, że za­sta­nie go cze­ka­ją­cego na dole, żeby ją po­rwać na ja­kąś wy­kwintną ko­la­cję albo fajną im­prezę. Ale wtedy Ju­stin ni stąd, ni zo­wąd po­pro­sił swo­ich kor­po­ra­cyj­nych sze­fów o prze­nie­sie­nie do Bal­ti­more, bo tam bę­dzie miał „lep­sze moż­li­wo­ści roz­woju”. Jego im­pul­sywna na­tura na­gle prze­stała być tak atrak­cyjna, a jego de­cy­zja o wy­jeź­dzie stwo­rzyła mię­dzy nimi więk­szy dy­stans niż trzy­go­dzinna po­dróż sa­mo­lo­tem. Ju­stin dał jed­nak wy­raź­nie do zro­zu­mie­nia, że ocze­kuje od niej, aby po­pły­nęła z prą­dem. Jego prą­dem. Czy z lo­jal­no­ści, czy ze zwy­czaj­nej głu­poty za­wsze tak ro­biła.

Zmarsz­czyła brwi, pa­trząc na Ju­stina, który spo­koj­nie spał, zu­peł­nie nie­świa­domy jej na­ra­sta­ją­cego po­ru­sze­nia. Ze zło­ścią na sie­bie po­my­ślała, że to jej wina, bo nie po­słu­chała głosu roz­sądku. No i te­raz sie­działa na łóżku pod każ­dym wzglę­dem nie­za­do­wo­lona. Z wes­tchnie­niem po­sta­wiła nogę na pod­ło­dze, na­gle spra­gniona świa­tła. Jak tylko od­su­nęła za­słony i wpu­ściła do środka pierw­sze prążki roz­le­wa­ją­cego się po New Jer­sey świtu, wró­cił spo­kój, a to nie­przy­jemne uczu­cie na ra­zie znik­nęło. To wy­star­czyło, by uspo­koić nerwy. Dzięki Bogu. Mimo to od­ru­chowo za­śmiała się pod no­sem, kiedy wyj­rzała na dzie­dzi­niec apar­ta­men­towca. Taka duża dziew­czynka, a da­lej boi się ciem­no­ści!

Z punktu wi­dze­nia wścib­skiej na­tury De­ven jej po­ło­żone na pierw­szym pię­trze miesz­ka­nie było do­sko­nale zlo­ka­li­zo­wane. Dzie­dzi­niec skła­dał się przede wszyst­kim z ka­mien­nego chod­nika w kształ­cie li­tery T z ław­kami i sto­łami pik­ni­ko­wymi pod za­da­szoną per­golą. Chod­nik ota­czały wy­zna­cza­jące gra­nice ma­łych ogród­ków sta­ran­nie przy­cięte ży­wo­płoty, które nie­zbyt sku­tecz­nie po­wstrzy­my­wały psy od na­wo­że­nia tychże ogród­ków, mimo du­żej ta­bliczki z na­pi­sem „Za­kaz wy­pro­wa­dza­nia psów na dzie­dzi­niec”.

Z miesz­kań za­czął się wy­le­wać mały stru­my­czek lo­ka­to­rów, któ­rzy prze­cho­dzili przez po­dwó­rze w dro­dze na swoje co­dzienne za­ję­cia: dwie ko­biety, które co­dzien­nie rano ra­zem bie­gały i za­wsze miały na so­bie do­pa­so­wane ko­lo­ry­stycz­nie spodnie do jogi i spor­towe biu­sto­no­sze, czte­ro­oso­bowa ro­dzina, która w nie­dziel­nych stro­jach uda­wała się do ko­ścioła, i stu­dent, który rano na ogół miał na so­bie kra­cia­ste spodnie od pi­żamy, po­nie­waż ro­bił szybką prze­bieżkę do po­bli­skiej bo­degi po kawę. De­ven po­winna być już uma­lo­wana i pę­dzić po­śród nich do pracy, ale nie mo­gła się zmu­sić do odej­ścia od okna. Na­dal coś ją drę­czyło. Ale jak wy­de­du­ko­wała za­le­d­wie kilka chwil wcze­śniej, wszystko wy­glą­dało nor­mal­nie.

Spoj­rzała w stronę par­kingu, kiedy przed wej­ście do bu­dynku za­je­chał ra­dio­wóz. Praw­do­po­dob­nie przy­je­chali do pary w miesz­ka­niu A. Nie byłby to pierw­szy raz, kiedy ich na­le­żąca do ka­te­go­rii prze­mocy do­mo­wej kłót­nia wy­mknęła się spod kon­troli.

– Wcze­śnie wsta­łaś.

Od­wró­ciła się od po­ran­nej krzą­ta­niny, by zo­ba­czyć, jak Ju­stin stęka i prze­ciąga się, uwy­dat­nia­jąc na­pięte mię­śnie. Wy­mu­siła na so­bie, aby prze­stać się ga­pić. Przy­pusz­czal­nie mię­dzy in­nymi dla tego wi­doku wpa­ko­wała się w tę re­la­cję. Poza tym nie mo­gła za­po­mi­nać, że bez względu na to, jak bar­dzo sek­sowny jest ten męż­czy­zna z cerą barwy szam­pana i cze­ko­la­do­wo­brą­zo­wymi oczami, nie za wiele z tego wy­nika. Seks był mniej niż prze­ciętny albo – jak sio­stra De­ven opi­sała kie­dyś nie­za­do­wa­la­jący seks – ni­czym „kich­nię­cie, które w to­bie wzbiera, ale zo­staje w środku”. Tak, to naj­lep­sze pod­su­mo­wa­nie.

Ju­stin pod­cią­gnął się i oparł o wez­gło­wie łóżka.

– Pra­cu­jesz dzi­siaj? – za­py­tał.

De­ven wes­tchnęła i ski­nęła głową, już te­raz prze­ra­żona dwu­na­sto­go­dzinną zmianą w szpi­talu.

– Może pój­dziemy na śnia­da­nie, za­nim po­jadę? – za­pro­po­no­wała, ale z jego wzroku tak sil­nie biła od­mowa, że De­ven nie po­zwo­liła mu na­wet otwo­rzyć ust. – Wiesz co, nie­ważne. Nie przej­muj się tym.

Znowu się od­wró­ciła, usi­łu­jąc zi­gno­ro­wać przy­kre uczu­cie, ja­kie wy­wo­łała w niej ta niema od­mowa.

– Oj, prze­pra­szam cię, skar­bie. – Ju­stin wstał, pod­szedł do niej i za­czął pie­ścić jej ra­miona, a jed­no­cze­śnie de­li­kat­nie ca­ło­wać ją w szyję. De­ven po­czuła, że skóra jej się roz­grzewa od jego do­tyku. To okropne, że ten fa­cet wciąż tak działa na moje ciało, po­my­ślała. – Nie że­bym nie chciał – ar­gu­men­to­wał. – Po pro­stu je­stem w mie­ście tylko na kilka dni i mam parę spraw do za­ła­twie­nia przed wy­jaz­dem. Ale... – Jego dło­nie zmie­rzały pod jej pod­ko­szul­kiem w stronę piersi. – Ty mi wy­star­czysz za śnia­da­nie...

Na­gły dźwięk dzwonka szarp­nął nimi, prze­ta­cza­jąc się przez po­kój. De­ven z ulgą wy­do­stała się z uści­sku Ju­stina i spoj­rzała w stronę drzwi, jakby po­tra­fiła zo­ba­czyć nie­zna­nego przy­by­sza przez ścianę. Ju­stin zmarsz­czył brwi i z nie mniej­szym za­cie­ka­wie­niem szybko spoj­rzał na cy­frowy ze­gar na szafce noc­nej. Dwa­dzie­ścia trzy po siód­mej.

– Spo­dzie­wasz się ko­goś?

Oskar­ży­ciel­ski wy­dźwięk jego py­ta­nia nie spodo­bał się De­ven. Prze­wró­ciła oczami. On na­prawdę ma czel­ność być za­zdro­sny?

Za­miast za­szczy­cać go od­po­wie­dzią, wzru­szyła ra­mio­nami, za­wią­zała szla­frok w pa­sie, rzu­ciła szyb­kie „Za­raz wra­cam” i wy­szła z po­koju. Spe­cjal­nie żeby wzbu­dzić w nim po­dej­rze­nia, za­mknęła za sobą drzwi sy­pialni. Ale po­mi­ja­jąc zło­śli­wość, ta nie­spo­dzie­wana wi­zyta bar­dzo za­cie­ka­wiła De­ven, która po­spie­szyła do drzwi, za­pa­la­jąc po dro­dze świa­tło w przed­po­koju. Nie spoj­rzaw­szy przez ju­dasz, prze­krę­ciła za­suwy i na­ci­snęła klamkę.

Za­marła na wi­dok dwójki po­li­cjan­tów, a w jej pier­siach wez­brała pierw­sza fala pa­niki, gę­sta i du­sząca. Po­ża­ło­wała, że nie wy­słała do drzwi Ju­stina. Może ona mo­głaby się wtedy sku­lić gdzieś w ła­zience i uda­wać, że po­li­cjanci nie przy­szli tu­taj z tego jesz­cze nie­zna­nego po­wodu, który ich spro­wa­dził przed jej próg.

Pierw­sza ode­zwała się po­li­cjantka, któ­rej cy­na­mo­nowa cera zbla­dła z po­wodu zmę­cze­nia albo dys­kom­fortu, czyli dość czę­stych w jej za­wo­dzie stre­so­rów. Mimo to spró­bo­wała się uśmiech­nąć.

– Dzień do­bry. Pani De­ven Rey­nolds?

Odrę­twiała De­ven wy­ko­nała ja­kiś le­dwo za­uwa­żalny ruch głową, ale to naj­wy­raź­niej wy­star­czyło, bo ko­bieta mó­wiła da­lej, ro­biąc nie­pewny krok w jej kie­runku.

– Na­zy­wam się McKin­ney, a to jest funk­cjo­na­riusz Wise – przed­sta­wiła się, a po­tem wska­zała na pulch­nego męż­czy­znę u jej boku. – Mo­żemy wejść na chwilę?

Wzrok De­ven prze­ska­ki­wał mię­dzy nimi, a od­dech uwiązł jej w gar­dle. Miny funk­cjo­na­riu­szy były aż nadto zna­jome. Pra­cu­jąc jako po­łożna, nie­stety czę­sto była świad­kiem tra­ge­dii: bliź­niak uro­dził się mar­twy, żona do­stała krwo­toku pod­czas ce­sar­skiego cię­cia, a ma­lutka dziew­czynka nie wy­szła z OIOM-u. Per­so­nel, nie wy­łą­cza­jąc jej sa­mej, za­wsze miał tę samą udrę­czoną minę i oczy prze­peł­nione bó­lem, ale po tylu ra­zach już jakby uogól­nio­nym. Nie można po­wie­dzieć, żeby po­dzia­łało na nią uspo­ka­ja­jąco, kiedy to samo zo­ba­czyła u tej dwójki.

Te­raz stało się zro­zu­miałe, skąd to uczu­cie – ten de­ve­nin­stynkt – które ją nę­kało od sa­mego rana, jak zło­wróżbne wa­ha­dło, które się z nią draż­niło, drwiło z niej. De­ven wstrzy­mała od­dech i od­su­nęła się na bok, aby ich wpu­ścić. Me­ta­fora z ci­szą przed bu­rzą oka­zała się trafna: naj­wy­raź­niej bu­rza wła­śnie na­de­szła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki