Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
"Gdy słowa są bronią, najgłębsze rany zadaje szept."
Kael przybywa na Uniwersytet Vharun z nadzieją na nowy początek. Wierzy, że mury prastarej uczelni staną się dla niego azylem – miejscem, gdzie zdobędzie wiedzę, by złamać szyfr przeszłości i uwolnić się od mrocznego paktu, który uczynił go narzędziem w rękach potężnego patrona. Szybko odkrywa jednak, że uniwersytet to nie świątynia prawdy, lecz kolejne pole bitwy, gdzie intryga jest najostrzejszą bronią, a najsilniejsze sojusze zawiera się w cieniu.
By przetrwać, Kael musi lawirować między śmiertelnymi zagrożeniami. Z jednej strony wciąż ciąży na nim dług wobec bezwzględnego mentora, z drugiej – każdy jego krok śledzi Inkwizycja. W murach uczelni toczy ideologiczną walkę z fanatyczną córką Inkwizytora, a w zaułkach miasta zmuszony jest zawierać niebezpieczne sojusze, by zbudować własną siłę.
Zmuszony do prowadzenia podwójnego życia i przywdziewania masek, Kael walczy o przyszłość, podczas gdy cienie przeszłości stają się coraz dłuższe. Głos w jego głowie zaczyna ujawniać swoją prawdziwą, niepokojącą naturę, a każda zdobyta odpowiedź rodzi jedynie więcej, znacznie groźniejszych pytań. Wróg, którego szuka, może okazać się bliższy, niż kiedykolwiek podejrzewał.
Księga Druga "Intencji", tomu pierwszego epickiego cyklu „Pieśń Skażenia”, rzuca Kaela w wir wielkiej polityki, zakazanej wiedzy i skomplikowanych relacji, w których granica między sojuszem a wrogością jest cienka jak ostrze szpady. To opowieść o dojrzewaniu w świecie, który zmusza do kompromisów, i o tym, że cena za wiedzę bywa wyższa niż cena za życie. Jeśli fascynowała cię mroczna determinacja Kaela w Księdze Pierwszej, jego walka w sercu imperium pochłonie cię bez reszty.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1452
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright©2025by Jan Dzikowski
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być powielana, kopiowana, reprodukowana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób, włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na nośniki elektroniczne lub innymi metodami, bez pisemnej zgody autora. Wyjątek stanowią krótkie cytaty w recenzjach i opracowaniach naukowych, zgodnie z prawem cytatu przewidzianym w polskiej Ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83).
ISBN (e-book): 978-83-976546-1-7
Dla Darii.
Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Letniupałwisiałnad Viskra-Mor niczym całun, dławiąc oddechy i rozleniwiając myśli. W chacie Eliny Lyrath panował jednak inny rodzaj ciężkości – chłód przezorności i woń suszonych ziół, które zdawały się wchłaniać nie tylko wilgoć, ale i wszelkie nieopatrzne słowa. Staruszka, zgarbiona nad kamiennym moździerzem, z precyzją graniczącą z okrucieństwem rozcierała ciemne, lśniące nasiona. Każdy ruch jej sękatych dłoni był odmierzony, a stukot tłuczka o kamień zdawał się wyznaczać upływający czas.
Od kilku dni Viskra-Mor szeptało. Cicho, nieśmiało, jak przemykający w zaroślach wąż. Coś zakłóciło leniwy rytm lata w posiadłości Verdena Thorne'a. Okiennice, zwykle uchylone, by wpuścić powiew znad rzeki, teraz były zamknięte na głucho. A Gareon Kalvin, prawa ręka kupca, widziany był przelotnie na targu z twarzą tak obitą, że nawet stara Inga, żona drwala, znana ze swej skłonności do koloryzowania, zaniemówiła na moment, przynosząc Elinie tę wiadomość wraz z prośbą o maść na oparzenia słoneczne.
Elina nie potrzebowała tych szeptów, by wiedzieć. Kael Ardain, chłopak o oczach zbyt starych jak na swój wiek, odwiedził ją kilka dni temu. Przyszedł pobity, ale z nową, niebezpieczną determinacją. Pytał o zamki. Elina, widząc w nim echo własnych buntów, dała mu więcej niż zioła. Dała mu narzędzia.
Wieczorny skwar nie ustępował, gdy do drzwi chaty zastukał Norwin. Wszedł cicho, jego postać zdawała się zlewać z cieniami izby.
– Przyniosłem korzenie mandragory, o które prosiłaś, Prządko – powiedział, kładąc na stole niewielki, skórzany mieszek i starannie zapieczętowany zwój. – I wieści od Gospodyni. Gorące jak ten przeklęty wieczór.
Elina skinęła głową, ważąc mieszek w dłoni. Jeśli Krąg obiecywał, Krąg dostarczał.
– Thorne szaleje – podjął Norwin, przyjmując od Eliny kubek chłodnego naparu z mięty. Jego głos był cichy, ale każde słowo niosło ciężar. – Ktoś dobrał mu się do jego skrytki. Mówią, że zniknęły ważne dokumenty, listy, może nawet jakaś księga. Jego ludzie przewracają Viskra-Mor do góry nogami, ale dyskretnie. Boją się paniki. Albo tego, że prawda wyjdzie na jaw.
Elina uniosła siwą brew, jej mleczne oczy zdawały się przenikać mrok.
– A co mówią o sprawcy? Czyżby jakiś zuchwały złodziej z miasta postanowił zaryzykować spotkanie z psami Thorna?
Norwin uśmiechnął się krzywo, a jego oczy błysnęły w półmroku.
– Oficjalnie, tak. Kilku oprychów z Dhor-Arel już pewnie dynda na szubienicy za tę robotę. Nieoficjalnie… – Pochylił się bliżej. – Mówią, że Thorne wie dokładnie, kto to zrobił. I że ten ktoś ma coś, co sprawia, że kupiec nie może po prostu go zmiażdżyć jak robaka. Coś, co trzyma go na krótkiej smyczy.
Elina powoli skinęła głową. A więc Kael dostał to, co chciał. Chłopak uczył się szybciej, niż przypuszczała.
– Gospodyni jest zaniepokojona – kontynuował Norwin. – Działania Thorne'a destabilizują region. A ten chłopak, Ardain… stał się nieprzewidywalnym elementem. Krąg chce wiedzieć, po czyjej stronie stoi. I czy można go… ukierunkować.
– Chłopak nie stoi po niczyjej stronie poza własną – odparła Elina głosem suchym jak jesienne liście. – Ukierunkować? To jak próbować zawrócić nurt rzeki kijem. Co nie zmienia faktu, że jest… interesujący. Ma w sobie ogień, którego wielu naszym brakuje. – Sięgnęła po przygotowane wcześniej, niewielkie, zapieczętowane zwoje pergaminu. – To dla naszego kochanego Pszczelarza w Ravonik. Niech ma na niego oko, gdy już tam dotrze. Dyskretnie. Gospoda nie życzy sobie bezpośredniej interwencji, chyba że sytuacja stanie się… krytyczna. Chłopak musi sam nauczyć się chodzić po linie. Albo z niej spaść.
Norwin przyjął zwój.
– A to – Elina podała mu drugi, mniejszy zwój, przewiązany czarną nitką – dla "przyjaciół" Thorna w Dhor-Marek. Niech wiedzą, że ich partner w interesach ma kłopoty. I że jego sekrety mogą wkrótce ujrzeć światło dzienne. Może to ich skłoni do większej ostrożności w wybieraniu wspólników. Albo do zmiany frontu. Zawsze lubiłam patrzeć, jak szczury uciekają z tonącego okrętu.
Norwin uśmiechnął się, doceniając jej czarny humor.
– A co z naszym pobożnym Bratem? – zapytał, jego ton stał się bardziej rzeczowy. – Gospodyni ma dla niego nowe zadanie, ale decyzje czy jest gotów pozostawia tobie.
Elina przez chwilę wpatrywała się w płomień lampy, jej twarz była nieprzenikniona.
– Serwin jest jak kot, zawsze spada na cztery łapy. Ale ostatnio Czerwoni trochę zbyt często węszą wokół jego kaplicy. Potrzebują kozła ofiarnego, a on, ze swoją… elastyczną interpretacją doktryny, nadaje się idealnie. – Jej palce zacisnęły się na niewielkim, drewnianym pudełeczku. – Przekaż mu to. To "proszek na uspokojenie nerwów" dla jednego z bardziej gorliwych Słonecznych akolitów, którzy ostatnio zbyt często odwiedzają Viskra-Mor. Niech akolita śpi spokojnie. Bardzo spokojnie. I niech Braciszek pamięta, że Gospoda dba o swoich, ale oczekuje… konkretnych rezultatów. Mamy też informacje, że Czerwoni interesują się starymi traktatami dotyczącymi Północnego Sanktuarium. Niech Serwin dowie się, czego dokładnie szukają. I dlaczego teraz.
Norwin przyjął pudełeczko, chowając je starannie.
– Coś jeszcze, Prządko? Plotki o wzmożonej aktywności Kościoła Cienia na południu? Czy Gospodyni ma jakieś nowe informacje o ich planach dotyczących… innych Sanktuariów?
Elina potrząsnęła głową.
– Cień zawsze rzuca długie… cienie. – Jej głos był teraz cichy, niemal złowieszczy. – Ale na razie skupmy się na tym, co bliżej. Na naszym małym pająku Thornie i jego sieci. I na chłopcu, który właśnie w nią wpadł. Albo ją rozerwał. Zobaczymy. Wracaj bezpiecznie, Wilku. I niech twoja droga będzie wolna od zbyt ciekawskich oczu.
Gdy Norwin wyszedł, Elina przez długą chwilę siedziała nieruchomo. Potem podeszła do ukrytej w ścianie skrytki i wyjęła z niej niewielką, drewnianą szkatułkę. Wewnątrz, na wyblakłym aksamicie, leżał stary, zmatowiały pierścień z prostym, wygrawerowanym symbolem – znakiem Kręgu. Wsunęła go na palec.
Letnia noc była duszna, ciężka od niewypowiedzianych gróźb i kruchych nadziei. Elina Lyrath, stara zielarka, najstarsza żyjąca członkini Kręgu, Prządka, stała w drzwiach swojej chaty, patrząc na pogrążoną we śnie Viskra-Mor. Wiedziała, że Kael Ardain jest kimś więcej niż tylko zbuntowanym chłopcem. Był iskrą, z której miał narodzić się ogień. A jej zadaniem było dopilnować, by zapłonął we właściwej chwili. Nawet jeśli oznaczało to manipulowanie, tkanie sieci intryg, poświęcanie pionków. W grze, której stawką była przyszłość. A może nawet coś więcej.
"Nici zostały splecione". Zaśmiała się głucho.
BratElianzastygłz piórem w dłoni, gdy po kamiennych schodach skryptorium rozniosły się ciężkie kroki. Każdy odgłos odbijał się echem od wysokich sklepień, niosąc ze sobą niepokój. Było to nietypowe. O tej porze klasztor zwykle spowijała cisza świętego skupienia, a bracia pogrążeni byli w medytacji albo samotnej lekturze przy świetle świec.
Elian wsunął pióro w kałamarz i spokojnym ruchem zamknął księgę, nad którą pochylał się od świtu. Starożytny traktat o pierwszych dniach ludzkości, spisany w języku tak archaicznym, że tylko garstka uczonych potrafiła go rozszyfrować. Elian spędził ostatnie miesiące, próbując zrozumieć fragmenty tego tekstu, ale im głębiej wnikał w jego treść, tym bardziej niepokoiła go zawarta w nim wiedza.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, uderzając o kamienną ścianę. W progu stanął Mistrz Archiwista Sarren — mężczyzna zwykle opanowany jak głęboka woda, tym razem blady i sztywny, jakby niósł na barkach ciężar całego świata. Jego długie szare włosy były w nieładzie, a ręce drżały niepostrzeżenie. Tuż za nim pojawił się Strażnik Varis, jeden z niewielu w zakonie, którzy mieli prawo nosić broń. Stal jego miecza błyszczała w świetle świec.
— Bracie Elianie — głos Sarrena zdawał się spokojny, lecz Elian dostrzegł w nim napięcie jak cięciwa łuku naciągnięta do granic wytrzymałości. — Nadszedł czas. Nadeszła pora ciszy.
Trzy słowa. Proste, codzienne, a jednak niosące w sobie ciężar stuleci oczekiwania. „Nadeszła pora ciszy" — fraza, którą znali wszyscy członkowie Zakonu Strażnika, choć jeszcze nigdy nie w swoim najbardziej mrocznym kontekście. Przez wieki była tylko hipotezą, teoretycznym scenariuszem omawianym podczas najtajniejszych narad Starszyzny. Teraz brzmiała jak wyrok śmierci.
Elian poczuł, jak powietrze ucieka mu z płuc.
— To… niemożliwe — wyszeptał, chwytając się krawędzi stołu. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy, zostawiając lodowatą pustkę. — Mistrzu, to musi być pomyłka. Jakieś fałszywe doniesienia…
— Nie ma pomyłki — przerwał ostro Sarren, wchodząc głębiej do pomieszczenia. Jego kroki odbijały się echem, jak młot uderzający w kowadło. — Potwierdzenia przyszły z trzech niezależnych źródeł. Gońcy z południa, uchodźcy, nawet wiadomość przez kryształową sieć. Artever, Aldarion, wszystkie Południowe Królestwa — upadły.
Sarren zatrzymał się przy oknie, patrząc w kierunku południowych gór, za którymi leżały teraz martwe ziemie.
— Ocalałych świadków łączy jedno: wszyscy mówią o czarnej chmurze, która pochłania magów, niszcząc ich dusze i zmieniając w potwory. Magia wymyka się spod kontroli, płynie jak rzeka po przerwaniu tamy.
Elian podniósł się z trudem, chwiejąc się na nogach. Jego umysł gorączkowo próbował przetworzyć te informacje, ale były zbyt ogromne, zbyt straszliwe.
— Ale jak to możliwe? Kto mógłby…
— Szczegóły są bez znaczenia — przerwał Sarren, odwracając się od okna. Jego twarz wyglądała jak wykuta z kamienia. — Liczy się tylko to, że świat stanął nad przepaścią. A my musimy wypełnić przysięgę, którą złożyliśmy przed laty.
Przysięga. Elian pamiętał dzień swojej inicjacji jakby to było wczoraj. Klękał przed ołtarzem w podziemnej krypcie, składając podwójne zobowiązanie: strzec wiedzy o dawnych czasach i o magii, która spaliła pierwszy świat — ale także, jeśli nadejdzie dzień, gdy ludzkość ponownie sięgnie po zakazany ogień, nie wahać się przed ostatecznym środkiem. Zabezpieczenie wiedzy przestawało wtedy wystarczać. Musiała zostać zniszczona.
Przez siedemset lat Zakon wypełniał pierwszą część przysięgi, gromadząc i chroniąc starożytne teksty, mapując niebezpieczne praktyki, ostrzegając przed niebezpieczeństwami. Teraz przyszedł czas na część drugą.
— Protokół został uruchomiony przed godziną — kontynuował Sarren, jego głos brzmiał jak czytanie wyroku. — Wszystkie placówki Zakonu otrzymały identyczny rozkaz. Cała dokumentacja, każdy manuskrypt, wszystkie zwoje, notatki, tłumaczenia — wszystko musi spłonąć przed świtem.
Elianowi ścisnęło gardło. To oznaczało spalenie całej biblioteki — niepowtarzalnych reliktów z czasów sprzed Przybycia, zapisków dziesiątek pokoleń, jedynych egzemplarzy dzieł, których autorzy pomarli tysiące lat temu. To była największa kolekcja starożytnych tekstów na kontynencie.
— Zaczynamy natychmiast — zakończył sucho Sarren. — Strażnik Varis rozdzieli zadania każdemu z braci. Mamy mniej niż dwanaście godzin do świtu.
Gdy obaj wyszli, zostawiając za sobą ciężką ciszę, Elian runął ciężko na krzesło. Ręce drżały mu tak mocno, że musiał zacisnąć je w pięści. Wzrok padł na półki wypełnione księgami, których strzegł przez lata niczym własnego dziecka. Każda z nich była owocem miesięcy, a czasem lat badań i tłumaczeń.
„Nie mogę pozwolić, by wszystko to przepadło" — pomyślał z desperacją, która rosła w nim jak płomień. Wiedział, że same myśli o tym to zdrada najgorszego rodzaju, złamanie najświętszej przysięgi. Ale czy większą zdradą nie byłoby współuczestniczenie w takiej zbrodni? Musiała istnieć inna ścieżka.
Otarł spocone dłonie o habit i rozejrzał się nerwowo. Był sam. Jeszcze przez kilka minut nikt się nie pojawi. Sięgnął po swoją podróżną torbę ze skóry — dar od ojca na dzień wstąpienia do zakonu — i, z sercem bijącym tak głośno, że był pewien, iż słychać je w całym klasztorze, zaczął wybierać woluminy.
Nie wszystkie. To byłoby niemożliwe. Tylko najrzadsze, najcenniejsze, te, których treść znał niemal na pamięć i które zawierały wiedzę nie do odnalezienia nigdzie indziej. „Historia Pierwszego Upadku" Magistra Atheiona — jedyny kompletny opis katastrofy sprzed półtora wieku „Traktat o Naturze Magii" autorstwa samego Arcymaga Relariusa. Trzy tomy „Kronik Starożytnych" w oryginalnym języku Przybyłych. I na koniec, najcenniejszy ze wszystkich — „Księga Pierwotnych Nici", zawierająca całą wiedzę o Tkaniu, którą udało się odzyskać i ukryć przed Strażnikiem.
Pięć ksiąg. Więcej nie zdoła ukryć pod habitem, a i tak będzie musiał bardzo uważać, żeby nikt nie zauważył dodatkowej objętości. Miejmy nadzieję, że skupią się na innych sprawach.
Następne godziny były prawdziwym piekłem. Ramię w ramię z innymi braćmi wrzucał dzieła w płomienie rozpalane na dziedzińcu klasztoru, obserwując, jak pokolenia ludzkiej myśli i mądrości roztapiają się w popiół. Każda spalona księga była jak cios w serce.
Z całej siły próbował powstrzymać się przed muskaniem dłonią torby ukrytej pod habitem, nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Widział łzy w oczach innych braci. Starszy Mistrz Gorian, który poświęcił czterdzieści lat na organizowanie biblioteki, płakał otwarcie, wrzucając do ognia swoje życiowe dzieło. Młody brat Aldric, który dopiero co zakończył przepisywanie rzadkiego tekstu o alchemii, drżał jak liść, gdy jego miesiące pracy zamieniały się w dym.
Gdy ostatnie płomienie już dogasały, Sarren zwołał wszystkich ocalałych braci na główny dziedziniec. Było ich tutaj zaledwie dwudziestu trzech — reszta Zakonu rozproszona była po innych placówkach. Mistrz wyglądał na starszego o całe dekady, ale tym razem głos nie złamał mu się ani razu.
— Bracia — zaczął, patrząc każdemu z nich w oczy. — Pierwsza część naszego obowiązku dobiegła końca. Niebezpieczna wiedza została zabezpieczona ostatecznie. Płomienie pożarły to, co mogło zniszczyć świat po raz drugi. Ale nasza misja jeszcze się nie skończyła.
Sarren wyciągnął z szyi swój osobisty medalion — złoty krąg z wyrytym symbolem Zakonu, stylizowanym okiem w trójkącie.
— Od tej chwili Zakon Strażnika przestaje istnieć. Zwalniam was z wszystkich przysiąg, z wyjątkiem jednej, ostatniej: nigdy, pod żadnym pozorem, nie ujawnić światu, kim byliście. Wasze prawdziwe imiona umrą tu, dzisiaj. Od teraz prowadźcie zwykłe życie. Rozproszycie się po świecie, każdy własną drogą.
Jeden po drugim bracia podchodzili, składając swoje medaliony u stóp Mistrza. Każdy gest był ostateczny, nieodwracalny. Gdy przyszła kolej Eliana, zawahał się przez chwilę. Ciężar torby ukrytej pod habitem ciążył mu przy boku bardziej niż ołów, a wyrzuty sumienia gryzły go jak żywe bestie. Oddał jednak symbol, starając się nie patrzeć Mistrzowi w oczy.
— Żegnaj, bracie Elianie — powiedział cicho Sarren, kładąc dłoń na jego ramieniu. W jego głosie brzmiała prawdziwa serdeczność. — Od dziś jesteś tylko Elianem z Trihar. Obyś znalazł spokój w nowym życiu.
Tej nocy Elian prawie nie spał. Leżał w swojej celi, wpatrując się w sufit, myśląc o księgach ukrytych w torbie. Co kilka minut siadał, gotów wyciągnąć je i spalić, wypełniając do końca swoją przysięgę. Ale za każdym razem coś go powstrzymywało. Może można było znaleźć sposób, żeby uchronić tę wiedzę, nie narażając świata?
Nazajutrz, gdy pierwsze promienie słońca przebijały się przez okna klasztoru, dawni członkowie Zakonu opuścili swoją siedzibę. Każdy wybrał inną drogę, jak nasiona dmuchawca roznoszone przez wiatr. Elian obrał szlak północno-zachodni, wiodący przez Lasy Płaczu ku miastu Vharun. Torba wydawała się cięższa z każdym krokiem, jakby księgi same miały świadomość swojej winy i ciążyły mu nie tylko fizycznie, ale i duchowo.
Pierwsze dwa dni podróży minęły spokojnie. Elian szedł znanymi szlakami, które przemierzał już wcześniej podczas różnych wypraw. Mijał wsie, gdzie ludzie żyli swoim zwykłym życiem, nie zdając sobie sprawy z nadchodzącej katastrofy. Próbował ich ostrzec, zachęcić do ucieczki na północ, ale mieszkańcy śmiali się i nie wierzyli. Przy trzeciej wiosce przestał próbować.
Trzeciego dnia droga zaprowadziła go wreszcie w głąb Lasu Płaczu. Drzewa rosły tu tak gęsto, że promienie słońca ledwo przebijały się przez korony, tworząc mozaikę światła i cienia na leśnej ścieżce.
To właśnie tu, gdy szedł wąską ścieżką między ogromnymi dębami, ścieżkę przeszył suchy trzask łamanej gałęzi. Dźwięk rozległ się za jego plecami, zbyt głośny jak na zwykłe zwierzę. Elian odruchowo odwrócił się — i serce stanęło mu w piersi.
Na skraju drogi, częściowo ukryte w cieniu, stało coś, co kiedyś mogło być człowiekiem. Postać była wysoka i szczupła, ale proporcje ciała wydawały się jakoś nieprawdziwe. Skóra miała chorobliwy, szarozielony odcień, a żyły pod jej powierzchnią były czarne jak smoła i pulsowały rytmicznie. Ale najgorsze były oczy — puste, wypełnione czernią i pozbawione jakiegokolwiek śladu człowieczeństwa.
Bestia Cienia. Elian słyszał o nich w raportach z południowych ziem, ale widział po raz pierwszy. Stworzone z ludzi, których pochłonęła dzika magia, były śmiertelnie niebezpieczne i całkowicie nieprzewidywalne.
Nie miał broni. Zakonnik nie powinien nosić oręża, a teraz już nie był nawet zakonnikiem. Przez ułamek sekundy patrzyli sobie w oczy — człowiek i potwór. Potem bestia otworzyła usta, wydając z siebie nieludzki wrzask, który sprawił, że krew zastygła Elianowi w żyłach.
Rzucił się do ucieczki. Echo wrzasku rozdarło las, płosząc ptaki, które z krzykiem wyfrunęły z gałęzi. Elian biegł ścieżką, przeskakując korzenie i kamienie, czując za sobą odgłos pogoni. Bestia była szybsza — w przeciwieństwie do byłego zakonnika nie była obciążona ani księgami, ani strachem, ani też poczuciem winy.
W desperacji odrzucił torbę z księgami, licząc na to, że lżejszy zdoła zyskać przewagę. Wylądowała w gąszczu paproci, a jej zawartość rozsypała się po leśnej ziemi. Było już jednak i tak za późno. Coś uderzyło go w plecy z siłą rozpędzonego konia, rzucając na ziemię.
Głowa uderzyła o ostry kamień. Przez chwilę świat wirował wokół niego w chaosie barw i dźwięków. Gdy wzrok znów mu się wyostrzył, bestia stała nad nim, przygotowując się do zadania śmiertelnego ciosu. Jej pazury błyszczały w przyćmionym świetle, a z ust sączyła się piana.
Elian zamknął oczy, szykując się na nadchodzący koniec. Pomyślał o księgach rozrzuconych gdzieś w leśnej gąszczu. Może tak miało być od początku. Może los sam zadecydował o ich przyszłości.
Zamiast bólu usłyszał świst i głuche uderzenie. Otworzył oczy i zobaczył monstrum leżące obok niego z długą strzałą przebitą przez szyję. Czarna krew sączyła się na leśną ziemię.
— Wstawaj, szybko! — krzyknął czyjś głos. — Jest ich więcej!
Elian zerwał się na nogi, czując zawroty głowy. Otoczyli go ludzie w skórzanych zbrojach. Ich dowódca był wysokim mężczyzną z szarymi oczami i blizną przez pół twarzy. W dłoniach trzymał ciężką kuszę, już naładowaną kolejnym bełtem.
— Masz szczęście, że akurat tędy przechodziliśmy — odezwał się dowódca, nie spuszczając wzroku z ciemnych zakątków lasu. — Czymkolwiek jest to coś, najwyraźniej lubią podróżować w towarzystwie. Co robi zwykły podróżny w tych lasach? I to bez broni?
— Jestem skrybą z Trihar — odparł szybko Elian, próbując uspokoić oddech. Kłamstwo przyszło mu łatwiej, niż się spodziewał. — Zmierzam do Vharun.
Dowódca skinął głową, ale jego wzrok pozostał czujny.
— Rozumiem. Ale te lasy nie są już miejscem dla samotnych podróżnych. Odprowadzimy cię do najbliższej osady.
Elian zerknął w kierunku, gdzie porzucił torbę. Gdzieś tam, w gąszczu paproci i zarośli, leżały jego bezcenne księgi. Żołądek ścisnął mu się z bólu na myśl o stracie, ale wiedział, że nie może tam wrócić. Nie przy świadkach. Może później.
— Tak — wyszeptał w końcu. — Dziękuje
Gdy grupa ruszyła dalej ścieżką, Elian odwrócił się jeszcze raz, próbując zapamiętać miejsce. Między dwoma wielkimi dębami, przy kamieniu pokrytym mchem, tam gdzie paprocie rosły najgęściej. Może kiedyś, jeśli los pozwoli, zdoła tu wrócić.
Im dalej szedł, tym bardziej uświadamiał sobie jednak okrutną prawdę. Los zakpił z jego zdrady. Może te księgi faktycznie miały nigdy nie ujrzeć światła dnia i Protokół był jedyną właściwą odpowiedzią na zagrożenie, które nadciągało z południa.
A jednak, w głębi duszy, gdy patrzył na dymiące resztki swojego dawnego życia, Elian szeptał do samego siebie: prawda, choć niebezpieczna, była zbyt cenna, by pogrzebać ją na zawsze.
Kaeluniósłdrewnianąatrapę miecza, przyjmując pozycję obronną, którą ojciec wpajał mu przez ostatnie tygodnie. Oddech chłopaka był spokojny i miarowy, mimo spływającego po skroni potu i piekących mięśni. Cztery tygodnie intensywnego treningu zrobiły swoje – jego ciało, choć wciąż szczupłe, nabrało definicji i wytrzymałości, której nie miał wcześniej.
– Źle – mruknął Imraz, stukając swoją treningową bronią w udo syna. – Za szeroko stawiasz stopy. W takiej pozycji pierwszy lepszy student z bogatego domu przewróci cię jak worek ziemniaków.
Kael poprawił postawę, przesuwając stopy bliżej siebie, ale starając się utrzymać stabilną pozycję.
– Lepiej – skinął głową Imraz.
Słońce powoli zachodziło za horyzontem, rzucając długie cienie na mały, wydeptany plac za ich domem, który w ostatnich tygodniach stał się ich prowizoryczną salą treningową. Wieczorne powietrze było rześkie, zapowiadając nadchodzącą jesień – idealna pogoda na ostatni trening przed wyjazdem.
– Atakuj – polecił Imraz, przyjmując luźną, niemal niedbałą postawę.
Kael wiedział już, że to pułapka. Jego ojciec zawsze był najbardziej niebezpieczny, kiedy udawał bezbronnego. Chłopak ruszył do przodu, markując atak na lewe ramię ojca, po czym szybko zmienił kierunek, celując w prawą stronę.
Mimo wciąż nie w pełni zaleczonej kontuzji kolana, Imraz poruszył się z zadziwiającą jak na swój wiek szybkością, odbijając cios i kontratakując. Drewniane miecze zderzyły się z głuchym łoskotem, a Kael poczuł, jak wibracja przebiega przez jego ramię.
– Ha! Myślałeś, że nie zauważę podwójnego zwodu? – zaśmiał się Imraz, a w jego oczach zabłysnęła radość i błysk, których Kael prawie nigdy nie widywał poza ich treningami. – Musisz dać z siebie nieco więcej, żeby przechytrzyć starego Imraza!
Kael uśmiechnął się mimowolnie. Te treningi były dla niego niespodzianką – nie tylko ze względu na umiejętności, których nabywał, ale przede wszystkim ze względu na odbudowę relacji między nim a ojcem. Imraz, zwykle małomówny i zamknięty w sobie, podczas walki stawał się innym człowiekiem – dowcipnym, elastycznym, pełnym życia.
Z perspektywy czasu dostrzegał ironię sytuacji. Cała ta historia z pracą dla Verdena, fałszowaniem i szpiegowaniem, zaczęła się częściowo dlatego, że pragnął uwagi ojca. Teraz kiedy w końcu ją otrzymał, wyjeżdżał.
Wymienili serię szybkich ciosów, poruszając się wokół placu w czymś przypominającym brutalne tańce z festynów wioskowych. Kael wykorzystał chwilę, gdy Imraz skręcił na kontuzjowanej nodze, i wykonał pchnięcie w kierunku jego torsu.
– Nieźle – pochwalił Imraz, choć bez trudu uniknął ataku. – Wykorzystujesz moje słabości. Dobrze. Na uniwersytecie będziesz miał do czynienia z różnymi typami. Bogaci paniczykowie z miast, którzy szermierki uczyli się od najlepszych mistrzów. Będą lepsi technicznie, ale przeważnie nigdy nie walczyli o życie.
– A ty walczyłeś? O życie, jak byłeś młodszy? – zapytał Kael, krążąc ostrożnie.
– Częściej, niż bym chciał – odpowiedział Imraz, a w jego oczach pojawiła się chmura wspomnień, która jednak szybko zniknęła. – Dlatego uczę cię walki praktycznej, nie szermierki turniejowej.
Kael wiedział oczywiście, że jego ojciec dawniej nie był zwykłym strażnikiem karawany, ani tym bardziej drwalem, czym zajmował się obecnie. Był akolitą Inkwizycji, zanim spotkał Miranel i wszystko się zmieniło. Te treningi były tego najlepszym dowodem – Imraz uczył go technik, których nie poznałby pewnie w żadnej szkole fechtunku.
– Pamiętaj – kontynuował Imraz, przyspieszając tempo i zmuszając Kaela do nieustannej obrony. – W prawdziwej walce liczy się tylko jedno – przetrwanie. To nie jest teatr ani pokaz. Sztuka wojenna polega nie na tym, by wyglądać efektownie, lecz by wyjść z walki żywym.
Ich miecze zetknęły się, a Imraz wykonał niespodziewany ruch, którego nigdy wcześniej nie pokazywał synowi – obrót rękojeścią, który spowodował, że broń Kaela wysunęła mu się z ręki i z łoskotem upadła na ziemię. Zanim zdążył zareagować, drewniany miecz ojca dotykał jego gardła.
– I cyk, jesteś martwy – oznajmił Imraz z uśmiechem. – Ale na uniwersytecie czekają na ciebie dużo większe niebezpieczeństwa niż wrogie ostrza.
– Tak? – Kael podniósł swoją broń, ocierając pot z czoła. – Jakie na przykład?
Imraz oparł się na swoim mieczu, a na jego twarzy pojawił się rzadki, figlarny uśmiech.
– Studentki – powiedział poważnie, choć oczy mu błyszczały. – Bardzo niebezpieczne. Szczególnie te z Eldamar. Słyszałem, że tamtejsze dziewczęta mają szczególną słabość do takich poważnych, inteligentnych typów jak ty.
Kael poczuł, jak jego policzki czerwienieją. Nigdy nie słyszał, żeby ojciec żartował na takie tematy.
– Tato!
– Co? – zaśmiał się Imraz. – Jestem już w wieku, kiedy myśli się o wnukach. Twoja matka może ci tego nie mówić, ale liczy, że wrócisz z Ravonik nie tylko z wykształceniem, ale może i z przyszłą synową.
Kael nie mógł uwierzyć własnym uszom. Jego zamknięty w sobie, poważny ojciec żartował o dziewczynach i wnukach? Przez moment zastanawiał się, czy to nie jakiś tajemniczy sobowtór podszywający się pod Imraza.
– Jadę tam, żeby się uczyć – odpowiedział, starając się zachować powagę, choć kąciki ust same mu się unosiły.
– Oczywiście, oczywiście – zgodził się Imraz, machając dłonią lekceważąco. – Ale ta urocza panna... jak jej tam... Nalia? Ta starsza dziewczyna, o której wspominałeś. Wydawała się niezwykle inteligentna...
Kael prawie zakrztusił się z zaskoczenia. Faktycznie, wspominał rodzicom o Nalii, ale nigdy nie sądził, że ojciec to zapamięta, a co dopiero wykorzysta do żartów.
– Jest córką kupca z Eldamar – powiedział ostrożnie. – I przyjaciółką. To wszystko.
– Mmm, hmm – mruknął Imraz z przesadnym sceptycyzmem. – A tamten drugi, Darven... wyruszył do Kordath, tak? Ten były wojskowy?
– Tak – potwierdził Kael, przypominając sobie ostatni wieczór spędzony z Darvenem i Sedrikiem w Ravonik. Ciekawiło go, czy ich drogi znów się skrzyżują. – Walczył w armii Kordath, też się dostał na ten sam semestr.
– Dobrze, że znajdujesz przyjaciół – powiedział Imraz z powagą. – Na uniwersytecie będziesz ich potrzebował. – Po chwili znów uśmiechnął się złośliwie. – Choć nie tak bardzo, jak dziewczyny. Wiesz, kiedy poznałem twoją matkę, to co działo się na jej widok w mojej głowie...
– Tato! – przerwał mu Kael, kompletnie zaszokowany tematem rozmowy. – Proszę cię...
Imraz zaśmiał się serdecznie, uderzając syna lekko w ramię.
– Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Wyraz twojej twarz był bezcenny!
Kael pokręcił głową z niedowierzaniem, ale też z niemałą satysfakcją. Nigdy nie przypuszczał, że ostatnie tygodnie w Viskra-Mor będą takie... normalne. Prawie jak dawniej, zanim zniknęła jego siostra i wszystko tak bardzo się zmieniło.
Postanowienie, które podjął po trudnej rozmowie z Iskrą, pozostało w mocy. Przestał się wahać i użalać nad sobą, a zamiast tego zaczął działać. Czy to właśnie dzięki temu udało mu się naprawić relację z ojcem, tego sam do końca nie wiedział. Może chodziło o pewność siebie, a może o to, że wreszcie docenił to, co miał, zamiast rozpaczać nad tym, czego nie mógł zmienić.
Ostatnie tygodnie były intensywne. Pracował ciężej niż kiedykolwiek, mając na karku trzydzieści Solarów długu wobec Verdena, do spłacenia w ciągu pół roku, oraz perspektywy opłat za następne semestry. Rąbał więc drewno dla starego Morvena, pomagał Torbenowi przy naprawach dachów, dorywczo pracował dla paru innych gospodarzy. Późnymi wieczorami przygotowywał ciasto u wuja Gellara, a w czasie wolnym trenował z ojcem lub pomagał w domu.
Dla postronnego obserwatora jego obecne życie mogło wyglądać na męczące, ale Kael nigdy wcześniej nie czuł się równie żywy. Zarobił w sumie trochę ponad trzy Solary – kwota imponująca jak na wiejskiego chłopaka pracującego uczciwie, ale wciąż będąca kroplą w morzu potrzeb. W tym tempie nie miałby szans spłacić Verdena na czas, a co dopiero utrzymać się na uczelni.
Pieniądze jednak nie były w tej chwili najistotniejsze. Ważne, że miał teraz plan. Znał swoje umiejętności. Wiedział, jak je wykorzystać. W wolnych chwilach doskonalił się w sztuce fałszerstwa – jego dłonie stawały się coraz pewniejsze, jego oko coraz bystrzejsze. Na razie nie miał jeszcze jak tego wykorzystać w praktyce, bo wszystkie znane mu kanały należały do Verdena i nie chciał ryzykować konfliktu. Starał się jednak patrzeć przyszłościowo. Skopiował nawet treść całej czerwonej księgi Verdena, oddając oryginał Gareonowi. Nie widział sensu w trzymaniu jej jako zakładnika – uznał, że bezpieczniejszym podejściem będzie zachowanie kopii, której treść miał nadzieję kiedyś rozszyfrować. Wiedza z Uniwersytetu miała mu w tym pomóc.
Cieszył się, że udało mu się naprawić sytuacje z kramem wuja Gellara. Nie było to łatwe – musiał odwrócić cały proceder, który wprowadził z Verdenem na przestrzeni niemal dwóch lat. Wcześniej księgi sugerowały, że piekarnia ledwo wiąże koniec z końcem, podczas gdy faktycznie biznes szedł nieźle, a różnicę zabierali Verden i trochę Kael. Teraz, po korekcie wpisów, wszystko się zgadzało. Co więcej, Kael wprowadził kilka drobnych usprawnień opartych na doświadczeniach zdobytych podczas pracy z Verdenem, takich jak lepsze trasy dostaw, tańsi dostawcy i skuteczniejsza sprzedaż. Wuj był zachwycony, widząc, jak jego biznes zaczyna przynosić większe zyski.
– Zaatakujesz, czy będziesz się tylko gapił na zachód słońca? – głos Imraza wyrwał go z zadumy.
Kael uśmiechnął się i wrócił do rzeczywistości. Podniósł miecz, przyjmując właściwą pozycję, ze stopami ustawionymi tak, jak uczył go ojciec.
– Niedługo całkiem się ściemni – zauważył Imraz, zataczając kręgi. – Podczas podróży może przyjść ci walczyć w ciemności. Chcesz spróbować?
– Możemy – zgodził się Kael. Słońce rzeczywiście już zachodziło, barwiąc niebo odcieniami czerwieni i różu.
– Dobrze – pokiwał głową Imraz. – Pamiętaj, że podróż na uniwersytet jest niebezpieczna. Trzymaj się blisko karawany, nie oddalaj się sam w nocy ani o świcie. Bestie Cienia są wciąż aktywne, szczególnie na bezdrożach.
Kael skinął głową, wspominając tę straszną noc, gdy z Sedrikiem walczyli z dzieckiem-bestią. Nie powiedział jednak nic – po co martwić ojca? To i tak była dobra rada, niezależnie od tego, że otrzymana trochę poniewczasie.
– Będę pamiętał – powiedział po prostu.
– I nie zapomnij – ciągnął Imraz – cztery miesiące semestru, potem przerwa. Listonosz przychodzi co tydzień, możesz pisać, chociaż pewnie opóźnienie będzie znaczne. Może między semestrami będziesz mógł na chwilę wrócić?
– Postaram się – obiecał Kael, choć wiedział, że to może być trudne. Podróż w obie strony była kosztowna i długa, ale nie chciał niepotrzebnie martwić rodziców.
– A teraz – uśmiechnął się Imraz, przyjmując pozycję bojową – pokaż mi, czego się nauczyłeś przez te tygodnie.
Kael rzucił się do ataku, wykorzystując technikę, której Imraz uczył go zaledwie kilka dni temu – sekwencję pchnięć i cięć, które miały zmylić przeciwnika co do prawdziwego kierunku ataku. Przez moment wydawało się, że zadziałało – Imraz cofnął się, blokując serię uderzeń, ale gdy Kael był już pewien, że zyskał przewagę, ojciec wykonał błyskawiczny unik i kontratak. Kael poczuł uderzenie w bok, a potem świat zawirował, gdy tracił równowagę i upadał na ziemię.
– Całkiem nieźle – przyznał Imraz, podając mu rękę, by pomóc wstać. – Ale wciąż masz przed sobą trochę pracy, zanim pokonasz starego wilka. Trenuj na uniwersytecie w wolnych chwilach, nigdy nie wiesz, kiedy ci się to przyda.
Kael chwycił jego dłoń, pozwalając, by ojciec podniósł go z ziemi. Ich spojrzenia spotkały się na moment i dostrzegł w oczach ojca iskierki dumy.
– To była dobra lekcja – powiedział, otrzepując ubranie z kurzu.
– I ostatnia przed twoim wyjazdem – dodał Imraz nieco speszonym głosem. – Gdybyś... gdybyś miał jakieś problemy na uniwersytecie, wiesz, że możesz napisać, albo nawet wrócić, prawda? Nikt nie będzie cię oceniał.
Kael poczuł wzruszenie. Imraz nigdy nie był dobry w okazywaniu uczuć, a teraz wyraźnie próbował przekazać mu, że się troszczy.
– Wiem, tato – odpowiedział cicho. – Dziękuję za trening. Za wszystkie treningi.
Imraz skinął głową, nie patrząc mu w oczy, po czym objął syna ramieniem – kolejny rzadki gest, który nadal powodował u Kaela dezorientacje.
– Chodźmy do domu – powiedział, prowadząc go w stronę ciepłego światła sączącego się z okien ich chatki. – Twoja matka pewnie już przygotowała kolację, a Nyra nie wybaczyłaby nam, gdybyśmy się spóźnili.
Razem ruszyli w stronę domu, dwaj mężczyźni, którzy nieco późno odkryli, że łączy ich więcej niż sądzili. Kael spojrzał kątem oka na ojca, zauważając szczerość w jego uśmiechu, naturalność jego gestów miłości. Nie przypominał już zamkniętego w sobie, złamanego człowieka, który nie potrafił spojrzeć synowi w oczy po zniknięciu Ayli. Był pewny siebie, silny pomimo swojego częściowego kalectwa, zdeterminowany, by przekazać synowi wszystko, co mógł, zanim ten wyruszy w świat.
“Nie spodziewałeś się tego, co?” odezwał się Iskra w jego głowie. “On naprawdę się zmienił.”
“Tak jak ja,” pomyślał Kael, opierając dłoń na ramieniu ojca. “Obaj się zmieniliśmy.”
I wydawało się, że mimo wszystkich tajemnic, które między nimi pozostały i które prawdopodobnie zawsze tam będą, była to zmiana na lepsze.
***Kamienny kampus Uniwersytetu Vharun rozpościerał się na wzgórzu jak małe miasto – znajomy już widok, który mimo to wciąż budził w Kaelu zarówno podziw, jak i niepokój. Nie były to może najwyższe budynki, jakie kiedykolwiek widział, ale zdecydowanie najpiękniejsze. Kompleks otaczały solidne kamienne mury, tworzące dwa koncentryczne ośmioboki. Te zewnętrzne, choć nie tak wysokie, jak fortyfikacje Dhor-Marek, były wystarczające, by chronić to miejsce wiedzy przed bestiami Cienia i innymi zagrożeniami, podczas gdy wewnętrzny mur oddzielał prestiżowe Centrum Wiedzy od reszty kampusu.
– Widzę, że to nie pierwszy raz, gdy oglądasz to miejsce – zauważył Reegar, barczysty kupiec dowodzący karawaną, obserwujący jak Kael wpatruje się w kompleks budynków. – Wciąż robi wrażenie, co?
– Zdecydowanie – przyznał Kael, nie odrywając wzroku od majestatycznej panoramy.
W promieniach porannego słońca kamienne gmachy lśniły ciepłym blaskiem. Niektóre z nich, starsze, nosiły ślady wieków – ich fasady były wygładzone przez czas i pogodę, okna wąskie, a zdobienia subtelne. Inne, nowsze budynki wyróżniały się szerszymi oknami i bogatszymi ornamentami. Wszystkie łączyła jednak ta sama solidność i elegancja, mówiąca: to miejsce przetrwało upadek świata i przetrwa następny.
– Ostatni raz widziałem takie skupienie w oczach, gdy moja córka oglądała tarczę słońca na Świątyni Światła w Dhor-Marek – zaśmiał się Reegar. – Ale nie bój się, chłopcze, ten twój uniwersytet nie będzie cię spowiadał z grzechów.
Kael uśmiechnął się słabo. Reegar nie mógł wiedzieć, jak blisko jego obaw trafiły słowa kupca. Podróż z karawaną kupiecką okazała się z niespodziewanie przyjemna – pięć dni na drodze, w towarzystwie ludzi, którzy nie znali jego przeszłości, nie osądzali go, po prostu traktowali jak jeszcze jednego podróżnego szukającego swojej drogi w świecie.
Karawana składała się z siedmiu wozów i dwunastu konnych. Przewoziła głównie towary codziennego użytku – ubrania, narzędzia, przyprawy i drobną biżuterię. Reegar był barczystym mężczyzną po czterdziestce, z brodą rudą jak płomień i śmiechem, który niósł się na pół mili. Jego żona Tirien, drobna kobieta o zaskakująco silnych dłoniach, zarządzała finansami z precyzją, która zawstydziłaby niejednego bankiera. Resztę karawany stanowili najemnicy, pomocnicy i inni kupcy, którzy przyłączyli się do wyprawy dla większego bezpieczeństwa.
Kael szybko znalazł swoje miejsce, oferując pomoc w organizacji i naprawach wozów. Wieczorami siedział przy ognisku, słuchając opowieści podróżników – o miastach tak wielkich, że można by w nich zgubić całą Viskra-Mor, o dziwnych zwyczajach ludzi z Eldamar i Kordath, o tajemniczych plotkach dotyczących kopuł nad Sanktuariami.
Iskra przez większość podróży milczał, odzywając się tylko wtedy, gdy Kael bezpośrednio kierował do niego myśli. Nawet wtedy jego odpowiedzi były krótkie, rzeczowe, pozbawione zwykłej ironii. Kael zaczynał podejrzewać, że ich relacja weszła w nowy etap – bardziej partnerski, mniej oparty na przekomarzaniu się i prowokacjach.
– Czas na ostatni przystanek – oznajmił Reegar, gdy wóz zatrzymał się na rozwidleniu dróg. Jedna prowadziła do centrum Ravonik, druga, węższa, wiła się w górę, ku terenom uniwersyteckim. – Tutaj się rozstajemy, młodzieńcze.
Kael zeskoczył z wozu, zarzucając na ramię swój tobołek. Nie miał zbyt wielu rzeczy – kilka zestawów ubrań kupionych w Kethar-Dor, strój od Sedrika, który chciał zostawić na specjalne okazje, przybory do pisania, notatnik, prowiant na drogę i sakiewkę z oszczędnościami. Najcenniejsze przedmioty – kopię Czerwonego Dziennika i swoje notatki – ukrył w podwójnym dnie torby, zabezpieczając je przed przypadkowym odkryciem. Nie mógł niestety zabrać miecza, gdyż regulamin uczelni surowo zabraniał studentom posiadania własnej broni na jej terenie.
– Dziękuję za podwózkę, panie Reegar – powiedział, wyciągając z kieszeni zawiniątko z monetami. – Jak się umawialiśmy, trzy Znaki za podróż, plus dwanaście Okruchów za jedzenie.
Reegar wziął monety, przeliczył je szybko, po czym, ku zaskoczeniu Kaela, oddał mu jeden srebrny krążek.
– Dobrze pracowałeś, chłopcze – wyjaśnił z uśmiechem. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio moje księgi wyglądały tak przejrzyście, masz niewątpliwie talent do liczb. Przyda ci się ta moneta bardziej niż mnie.
– Dziękuję – odpowiedział Kael, wzruszony gestem. – To wiele dla mnie znaczy.
– Powodzenia na tych twoich studiach – Reegar wyciągnął szeroką dłoń. – I pamiętaj, karawana Reegara zawsze wraca tą samą drogą. Gdy będziesz wracał do domu, pytaj o nas. Zawsze znajdzie się miejsce dla dobrego pomocnika.
Kael uścisnął jego dłoń, czując wdzięczność. Mimo wszystkich trudności, które musiał pokonać, mimo wyzwań, które wciąż stały przed nim, wciąż spotykał na swojej drodze ludzi gotowych wyciągnąć pomocną dłoń.
“Czasem ludzie potrafią być lepsi, niż się spodziewasz,” odezwał się cicho Iskra w jego głowie. “Warto o tym pamiętać, zanim przypiszesz komuś najgorsze intencje.”
Kael nie odpowiedział, zastanawiając się, czy ta nowa, bardziej filozoficzna strona Iskry była efektem ich wspólnych doświadczeń, czy może coś jeszcze kryło się za tą zmianą. Nie miał jednak czasu na głębsze rozważania – uniwersytet czekał.
Ruszył wąską drogą w górę, z każdym krokiem czując, jak serce bije mu coraz szybciej. Przed oczami stanęły mu wspomnienia pożegnania z rodziną – zaledwie pięć dni temu, a wydawało się, jakby minęła wieczność.
Matka starała się zachować spokój, ale jej oczy błyszczały od łez, gdy pakowała mu dodatkowe zawiniątko z jedzeniem – “Na wszelki wypadek, gdyby jedzenie w karawanie było nieświeże”. Nyra nie próbowała nawet ukrywać emocji – płakała otwarcie, ściskając go tak mocno, że przez chwilę nie mógł oddychać, zastanawiając się skąd tak mała dziewczynka ma aż tyle siły.
– Musisz mi obiecać, że przywieziesz mi prezent – zażądała, pociągając nosem. – Coś, czego nie można dostać w Viskra-Mor ani w Kethar-Dor. Coś naprawdę wyjątkowego.
– Przywiozę ci całą bibliotekę, jeśli tylko zdołam ją udźwignąć – obiecał, całując ją w czoło.
Najbardziej osobliwa była jednak reakcja ojca. Imraz stał przed domem, wyprostowany, mimo nadal niesprawnej nogi. Jego twarz, zazwyczaj zamknięta i nieprzenikniona, teraz wyrażała skomplikowaną mieszaninę dumy, strachu i nadziei.
– Pamiętaj o tym, czego cię uczyłem – powiedział, ściskając dłoń syna. – Nie mówię o samej walce, ale o przetrwaniu.
– Będę pamiętał – zapewnił Kael, wzruszony.
– I nie zapomnij tam trochę pożyć! – dodał Imraz niespodziewanie, mrugając do żony. – Twoja matka i ja nie młodniejemy i jesteśmy gotowi na wnuki!
– Imraz! – skarciła go Miranel, choć sama nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Przestań zawstydzać chłopca.
– Co? – wzruszył ramionami Imraz. – To prawda. Chcę zdążyć nauczyć wnuka, jak się bronić przed drwiącymi akolitami i studentkami z Eldamar, zanim będę za stary, by podnieść miecz.
Kael pokręcił głową z niedowierzaniem. Jeszcze miesiąc temu taki żart ze strony ojca byłby nie do pomyślenia. Teraz wydawał się niemal... naturalny.
Niemal w ostatniej chwili, na kilka dni przed wyjazdem, Kael przekazał siostrze Sedrika list, który ukrywał przez ostatnie tygodnie. Okazja nadarzyła się podczas festynu wioskowego — mała Elira, siostra Sedrika, bawiła się z Nyrą, a Kael wykorzystał moment, gdy nikt nie patrzył, by podać jej zapieczętowaną kopertę.
— Od twojego brata — wyszeptał, uważnie rozglądając się, by żaden z osiłków Verdena, którzy zawsze kręcili się w pobliżu, nie usłyszał. — Kazał ci to przekazać i prosił, żebyś nikomu nie pokazywała.
Oczy Eliry rozszerzyły się, a na twarzy pojawił się uśmiech. Skinęła głową poważnie i schowała kopertę w fałdach sukienki.
To był jeden z długów, które Kael w końcu spłacił — obietnica dana przyjacielowi, który wybrał inną drogę. Żałował tylko, że zajęło mu to aż tyle czasu.
Teraz, wchodząc przez główną bramę uniwersytetu, Kael czuł, że wkracza w zupełnie nowy rozdział swojego życia. Miał kilka dni zapasu przed oficjalnym rozpoczęciem roku akademickiego – idealny czas, by zapoznać się z kampusem, dopełnić formalności rejestracyjnych i odnaleźć swoje miejsce w tym nowym świecie.
Wokół niego panował umiarkowany ruch – część starszych studentów już przebywała na kampusie, przygotowując się do zajęć, ale prawdziwy napływ miał dopiero nadejść. Główna aleja, wysadzana starymi drzewami, prowadziła przez dwie bramy aż na centralny Plac Mądrości. Dopiero przekroczywszy drugie przejście, Kael w pełni poczuł majestat tego miejsca. Wokół placu symetrycznie rozmieszczone były najważniejsze budynki Centrum Wiedzy. Spojrzenie Kaela od razu przyciągnął gmach biblioteki – charakterystyczna, kwadratowa budowla o intensywnie czerwonej elewacji. Niedaleko niej złota kopuła Katedry Świętego Haldrena lśniła w porannym słońcu.
To jednak budynek naprzeciwko biblioteki dominował nad placem – Aula Filarów. Był to najstarszy i najbardziej imponujący gmach na kampusie, serce uniwersytetu. Jego monumentalna fasada z szerokimi, kamiennymi schodami prowadziła do wysokiego, kolumnowego portyku. Na szczycie frontonu widniało godło uczelni – misternie rzeźbiona otwarta księga wpisana w ośmiobok. Nie było żadnego napisu; sama architektura i powaga budynku mówiły o jego przeznaczeniu. To właśnie tam mieściła się administracja i najważniejsze biura.
Kael wziął głęboki oddech i wszedł do ostatniego z budynków. Drzwi zamknęły się cicho za nim, a on stanął na progu wnętrza, które onieśmielało swoim przepychem. Marmurowa posadzka lśniła, wysokie kolumny podtrzymywały bogato zdobione sklepienie, a przez witraże w ogromnych oknach wpadało kolorowe światło, rzucając barwne refleksy na ściany – wszystko to sprawiało, że Kael czuł się jeszcze bardziej nie na miejscu. Jego proste, choć schludne ubranie, zakupione w Kethar-Dor, nagle wydawało mu się nędzne i prostackie w porównaniu z eleganckimi strojami urzędników i mijających go studentów.
W centrum przestronnego holu stała wielka tablica informacyjna, a przy niej masywne, dębowe biurko, za którym siedział starszy mężczyzna w szaroniebieskiej todze z insygniami uniwersytetu. Kael podszedł niepewnie.
– Przepraszam – odezwał się. – Jestem nowym studentem. Gdzie mogę się zarejestrować?
Mężczyzna spojrzał na niego znad swoich znudzonym spojrzeniem kogoś, kto widywał setki takich jak Kael każdego roku.
– Dział Przyjęć Studentów znajduje się na drugim piętrze, we wschodnim skrzydle – odpowiedział, wskazując gestem głowy na szerokie, marmurowe schody po prawej stronie holu. – Tam uzyskasz wszystkie potrzebne informacje.
– Dziękuję – odparł Kael, kierując się we wskazaną stronę.
Drugie piętro okazało się równie imponujące co parter, choć nieco bardziej kameralne. Długi, wyłożony wzorzystymi płytkami korytarz z wysokimi, rzeźbionymi drzwiami po obu stronach ciągnął się w głąb budynku. Obok każdych drzwi wisiała elegancka, mosiężna tabliczka informująca o przeznaczeniu biura. Kael minął “DZIAŁ FINANSÓW”, “BIURO STYPENDIUM KOŚCIELNEGO”, “URZĄD MELDUNKOWY” i kilka innych, aż w końcu dotarł do drzwi z tabliczką “DZIAŁ PRZYJĘĆ STUDENTÓW”.
Wewnątrz znajdowała się średniej wielkości sala, podzielona na dwa sektory. Za długim, drewnianym kontuarem siedziało kilku urzędników, każdy zajmujący się jakimiś pozornie niecierpiącymi zwłoki sprawami. Nieliczni studenci, którzy przybyli równie wcześnie, jak Kael, stali w krótkich kolejkach lub wypełniali dokumenty przy małych stolikach pod ścianą.
Kael stanął przed stanowiskiem oznaczonym jako “Rejestracja Nowych Studentów”, gdzie siedziała postawna kobieta w średnim wieku, z włosami upiętymi w ciasny kok. Jej twarz wyrażała kompetencję i profesjonalizm.
– Dzień dobry – przywitał się, starając się brzmieć pewniej, niż się czuł. – Jestem Kael Ardain. Przyjęty warunkowo, przybyłem się zarejestrować i mam kwit potwierdzający wpłatę czesnego.
Kobieta skinęła głową, wyciągając rękę po dokumenty.
– Ach, tak, Ardain – mruknęła, przeglądając swoje własne papiery. – Profesor Karden wspominał, że możemy się pana spodziewać. Poproszę kwit.
Kael podał dokument. Kobieta dokładnie sprawdziła kwit bankowy z Kethar-Dor, porównała go ze swoimi rejestrami, a na końcu sięgnęła po grubą, oprawioną w skórę księgę i zaczęła w niej coś zapisywać starannym pismem.
– Wszystko się zgadza – oznajmiła w końcu, stawiając oficjalną pieczęć na jednym z dokumentów leżących przed nią. – Czesne wpłacone, nazwisko jest na liście studentów przyjętych. Proszę teraz wypełnić te formularze – wskazała na stosik kartek obok. – Tam pod oknem jest wolny stolik i przybory do pisania.
Położyła przed nim formularz osobowy, odpis regulaminu uniwersytetu i kartę zobowiązań studenckich.
– Gdy pan skończy, proszę podejść do stanowiska po mojej prawej, do pana Erwina. Tam otrzyma pan przydział do akademika, harmonogram pierwszego tygodnia oraz identyfikator studencki. Następnie złoży pan przysięgę akademicką przed urzędnikiem. Czy wszystko jasne?
– Tak, dziękuję, proszę pani – odparł Kael, biorąc dokumenty i kierując się do wskazanego stolika.
Formularz osobowy był prosty – imię, nazwisko, wiek, pochodzenie (wpisał “Viskra-Mor, Vharun”), edukacja. Kael zawahał się przy polu “poprzednie wykształcenie”, ale ostatecznie wpisał “edukacja domowa, nauki podstawowe”. Przeczytał dokładnie regulamin, który zabraniał między innymi posiadania i używania artefaktów magicznych oraz własnej broni, przebywania poza kampusem po zmroku bez specjalnego pozwolenia i wielu innych rzeczy, które miały stać się dla niego nową normą.
“Może zaczniesz z czystą kartą?” zasugerował cicho Iskra. “Ten uniwersytet to twoja szansa na nowy początek. Inne życie.”
“Może,” pomyślał Kael, składając podpis pod zobowiązaniem do przestrzegania regulaminu. “Jeśli tylko Verden... jeśli tylko ja pozwolę sobie zostawić przeszłość za sobą.”
Po wypełnieniu wszystkich formularzy wrócił do kontuaru, gdzie kobieta sprawdziła je szybko i skinieniem głowy skierowała go dalej. W kolejnym stanowisku młody, energiczny mężczyzna przedstawił się, zgodnie ze słowami urzędniczki, jako pan Erwin. Z uśmiechem poinformował go, że Kael został przydzielony do Akademika Zachodniego – “Sala Dębowa, łóżko B” – oraz wręczył zwinięty pergamin z harmonogramem wydarzeń publicznych.
– Zajęcia rozpoczynają się za siedem dni – wyjaśnił Erwin. – Ale już za pięć dni, o świcie, jest obowiązkowa zbiórka wszystkich nowych studentów na Placu Mądrości. Rektor Varden wygłosi powitalną przemowę, a potem starsi studenci oprowadzą was po kampusie. Udział jest absolutnie obowiązkowy, proszę nie zaspać. Akademiki znajdują się w Strefie Południowo-Zachodniej, jak pan wyjdzie z Auli Filarów, to za wewnętrzną południową bramą w prawo. Harmonogram, który pan otrzymał, dotyczy wydarzeń wspólnych na uczelni, spotkań z rektorem i świąt, rozpis samych zajęć dostanie pan później od opiekuna roku. Wszystko jasne?
Kael skinął głową, dziękując za informacje. Następnie Erwin wręczył mu mały, metalowy znaczek z wygrawerowanym numerem studenta i symbolem uczelni – otwartą księgą w ośmioboku.
– To pański identyfikator studencki – wyjaśnił. – Proszę go nosić zawsze przy sobie. Służy do identyfikacji przy wejściu do akademików, biblioteki, przy odbiorze posiłków w Domu Studenta i oczywiście przy wejściu na zajęcia. Gdy zostanie pan przydzielony do wydziału, wymieni go pan na właściwy, wydziałowy. Radzę go nie zgubić, duplikaty są kosztowne. A to pańska szata na pierwszy semestr. – Erwin podał Kaelowi złożony, szary materiał bez żadnych ozdób. – Wszyscy nowi studenci noszą takie same. Kolory i insygnia wydziałowe otrzyma pan dopiero po przydziale w drugim semestrze. Jakby rozmiar się nie zgadzał, to wystarczy dać znać opiekunowi Domu w recepcji. Czy są jakieś pytania?
– Nie, proszę pana – odpowiedział Kael, biorąc szatę i chowając identyfikator do kieszeni.
– Doskonale. W takim razie proszę teraz powtarzać za mną słowa przysięgi akademickiej.
Kael powtórzył uroczyście słowa przysięgi, obiecując służyć wiedzy, szanować tradycje uniwersytetu i niestrudzenie dążyć do prawdy. Mimo cynizmu, który narósł w nim przez ostatnie lata, poczuł się poruszony tą ceremonią. Czuł, że w tym momencie stawał się częścią czegoś większego i ważniejszego od samego siebie.
Trzymając w dłoni metalowy identyfikator – namacalny dowód, że jego marzenie zaczyna się spełniać – Kael poczuł falę ciepła rozlewającą się w piersi. Wyobraził sobie minę Nyry, gdyby mogła zobaczyć te wszystkie wielkie budynki i uczonych w togach. Jej piski zachwytu i tysiąc pytań, na które próbowałby cierpliwie odpowiadać. Pomyślał o matce, jej delikatnym uśmiechu, który zawsze pojawiał się, gdy chwalił się nowo zdobytą wiedzą. I o ojcu – o tym błysku dumy w jego oczach, który zauważył podczas ich ostatniego treningu.
A gdzieś w głębi serca, mimo bólu, zastanowił się też, co czułaby Ayla, gdyby zobaczyła to miejsce – z jej pasją i miłością do gwiazd pewnie od razu chciałaby odwiedzić obserwatorium i zapisać się na zajęcia z astronomii.
Tak, był daleko od nich, w świecie tak innym od ich własnego, ale to właśnie myśl o nich, o ich miłości i wsparciu (nawet tym niewypowiedzianym), dawała mu siłę, by iść naprzód. Był tu dla nich, tak samo jak dla siebie.
Gdy zakończył wszystkie formalności, wyszedł z Auli Filarów, ściskając w dłoni kartkę z adresem akademika i harmonogramem. Słońce stało już wysoko na niebie, oświetlając kampus złocistym blaskiem.
“I jak się czujesz?” zapytał Iskra ciepło. “Jako oficjalny student jedynego uniwersytetu na świecie?”
“Jakbym śnił,” odpowiedział w myślach Kael, ruszając powoli w kierunku Strefy Południowo-Zachodniej, gdzie czekał na niego Akademik Zachodni i Sala Dębowa. “I bardzo, bardzo nie chcę się z tego snu wybudzić.”
Przed nim rozciągał się nowy świat możliwości – biblioteka pełna wiedzy, której tak pragnął, profesorowie, od których mógł się uczyć, studenci, wśród których, być może, mógłby znaleźć nowych przyjaciół. A gdzieś tam, w tych starych murach, w zakurzonych księgach i ukrytych korytarzach, kryły się także odpowiedzi, których szukał od lat – o magii, o Cieniu, o losie Ayli i Lany.
Czyżby w końcu znalazł swoje miejsce? Miejsce, z którego mógłby zacząć walkę o prawdę? Czas pokaże.
***Przed Kaelem rozciągał się Plac Mądrości – kilkuhektarowa przestrzeń wyłożona misternie dopasowanymi kamiennymi płytami. Na środku placu wznosił się monumentalny Pomnik Świętych Patronów – wykuta w białym marmurze grupa pięciu postaci stojących pod promieniami Słońca, symbolizująca “jego dzieci” jak nazywano patronów w religii Kościoła Światła.
Kael przez chwilę przyglądał się majestatycznym postaciom, po czym skierował się na południe, przecinając plac. Gdy dotarł do wewnętrznej bramy, tej samej, którą wcześniej przyszedł, zatrzymał się na moment, oglądając się za siebie. Centrum Wiedzy – najstarsza i najważniejsza część uniwersytetu – wyglądało teraz jeszcze bardziej imponująco w pełnym słońcu. Czerwona Biblioteka Eramisa, złota kopuła Katedry Świętego Haldrena, monumentalna Aula Filarów i malowniczy Park Centralny z kaskadami rzeki Vilar tworzyły widok, który wywołał u niego szczery podziw.
“Naprawdę tu jestem,” pomyślał, a całość wydawała się tak nierealna, że musiał powtórzyć to sobie kilkukrotnie, aby upewnić się, że nie śni.
“I nie zapominaj, że koszt nie był mały,” przypomniał Iskra. “Nie zmarnujmy tej szansy.”
Kael skinął głową, choć nikt nie mógł tego zauważyć, i przeszedł przez bramę wewnętrzną, wracając do przestrzeni między dwoma liniami murów – tak zwanej strefy przejściowej.
Dopiero teraz, gdy nie był tak skoncentrowany na znalezieniu biura rejestracji, zauważył, jak tętniące życiem było to miejsce. Stajnie, duży zajazd dla gości, kramy z książkami, przyborami do pisania i innymi akademickimi niezbędnikami, tawerny dla studentów starszych lat i ich rodziców – wszystko to tworzyło niemal małe miasteczko. Kael dostrzegł też dwie dodatkowe bramy po bokach – jedną na wschód i drugą na zachód.
Zamiast wyjść na południe główną bramą, którą wcześniej wszedł, skręcił w prawo, kierując się ku zachodniemu przejściu. Stał tam strażnik, który sprawdzał identyfikatory wchodzących studentów. Kael wyciągnął swój nowy znaczek i pokazał go wartownikowi.
– Akademik Zachodni, Sala Dębowa – powiedział, starając się brzmieć pewnie.
Strażnik spojrzał na identyfikator, potem na Kaela, i skinął głową z sympatią.
– Pierwszy semestr? – zapytał, oddając mu znaczek.
– Tak – potwierdził Kael.
– Gratulacje i powodzenia – odparł mężczyzna, otwierając przed nim niewielką furtkę w masywnej bramie. – Akademik Zachodni to trzeci budynek po lewej. Nie sposób go przeoczyć.
Kael podziękował i przeszedł przez bramę, wkraczając w strefę akademików. Od razu zauważył kontrast między tą częścią kampusu a obszarem centralnym, który właśnie opuścił. Podczas gdy Centrum Wiedzy emanowało historią i majestatem, strefa akademików była zdecydowanie prostsza, bardziej funkcjonalna.
Profesor Karden podczas jednej z ich rozmów wspominał, że centralna część uniwersytetu istnieje od prawie dziewięciuset lat, natomiast strefy zewnętrzne, w tym ta z akademikami, powstały dopiero po Katastrofie, gdy uniwersytet musiał pomieścić napływ uczonych i studentów ocalałych z południa. Ta różnica była wyraźnie widoczna w architekturze. Tutaj nie było ornamentów, wiekowych posągów czy zabytkowych gmachów. Wszystko było proste, funkcjonalne i przygotowane na duży przepływ studentów.
Akademiki, które mijał, były absurdalnie wielkie jak na to, co Kael widział w swoim życiu. Każdy z nich mógł pomieścić pewnie kilkaset osób, a dotychczas Kael przyzwyczajony był do niewielkich domów i chat. Nawet bloki mieszkalne, które widział w Kethar-Dor czy Ravonik, wydawały się przy nich niedorzecznie wręcz małe. Te monumentalne budynki były kolejnym przypomnieniem, jak niewiele świata jeszcze poznał.
Najpierw minął Akademik Południowy – masywną budowlę z wieżyczkami na rogach, pomalowaną na kremowo, gdzie, sądząc po znaku, mieszkały wyłącznie studentki. Zaraz za nim znajdował się obszerny budynek Domu Studenta – miejsca, gdzie podawano posiłki i organizowano oficjalne spotkania. Idąc dalej, po prawej stronie zobaczył Akademik Wschodni, a po lewej – swój własny Akademik Zachodni, rozpoznawalny po motywach drzew przy wejściu. Przed sobą miał widok na największy z akademików – Północny, z charakterystycznym niebieskim dachem.
Kael skierował się ku swojemu przeznaczeniu. Akademik Zachodni był solidną, trzypiętrową budowlą. Dolna część budynku była kamienna, wyższa – drewniana, co świadczyło o dobudowaniu pięter w miarę rosnących potrzeb. Nad wejściem widniał herb akademika – stylizowane drzewo wpisane w symbol uniwersytetu.
Wchodząc do środka, znalazł się w obszernym, choć surowym holu. Podłoga wyłożona była prostymi kamiennymi płytami, a ściany, choć otynkowane, pokrywały malowidła przedstawiające motywy leśne – drzewa, zwierzęta, myśliwych. Przypominały Kaelowi opowieści, które słyszał w dzieciństwie od starego Drasuna.
Po prawej stronie znajdowała się duża tablica informacyjna, aktualnie niemal pusta, a za prostym, drewnianym biurkiem siedział starszy mężczyzna w szarych szatach z insygniami uniwersytetu i symbolem drzewa na piersi. Na jego biurku stała tabliczka z napisem “Opiekun Domu”.
– Dzień dobry – przywitał się Kael. – Nazywam się Kael Ardain. Przydzielono mnie do Sali Dębowej.
Mężczyzna podniósł wzrok znad grubej księgi, którą właśnie przeglądał. Jego siwe włosy i broda kontrastowały z bystrymi, ciemnymi oczami, którymi przeszył Kaela na wskroś.
– Ach, jeszcze jeden nowy student – odezwał się głębokim, niskim głosem. – Jestem Magister Thaddeus, obecny opiekun Akademika Zachodniego. Witam w naszym domu, młody człowieku.
Wstał zza biurka, ujawniając wysoką, szczupłą sylwetkę. Mimo wieku poruszał się z zaskakującą energią.
– Sala Dębowa, powiadasz? Znajduje się na pierwszym piętrze, wschodnie skrzydło. – Wskazał ręką na schody po lewej stronie holu. – Mieszka tam już jeden nowy student, razem z tobą będzie w sumie pięć osób w tej sali, oczywiście, gdy wszyscy już się zjawią. Reszta powinna dotrzeć w ciągu kilku dni.
Kael skinął głową, czekając na dalsze instrukcje.
– Nasz akademik jest przeznaczony głównie dla studentów pierwszego semestru, chociaż zdarzają się wyjątki – kontynuował Magister Thaddeus, prowadząc Kaela w stronę schodów. – Po semestrze istnieje duża szansa, że zmienisz miejsce, ale nie ma gwarancji. Wszystko zależy od tego, ilu będzie nowych studentów i ilu zostanie na następny okres. Czasem nowi studenci trafiają też do innych akademików, jeśli ma to sens organizacyjny. Niektórzy też, z czasem, wynajmują coś prywatnie w Ravonik.
Gdy wchodzili po schodach, opiekun przeszedł do spraw bardziej formalnych.
– Teraz najważniejsze – zasady. – Jego głos stał się nieco surowszy. – Przestrzeganie ich jest obowiązkowe i nie podlega dyskusji. Po pierwsze, nie wolno mieć gości płci przeciwnej w pokojach. Studentki mogą być przyjmowane tylko w holu głównym, do godziny wieczornego dzwonu. Po drugie, odwiedzanie żeńskiego akademika jest surowo zabronione. Po trzecie, opuszczanie akademików bez przepustki po ostatnim dzwonie w katedrze jest niedozwolone.
Kael kiwał głową, starając się zapamiętać wszystkie reguły. Magister Thaddeus kontynuował, wskazując na drzwi po obu stronach korytarza na pierwszym piętrze.
– Łaźnie znajdują się na końcu każdego korytarza, są wspólne, na drzwiach jest rozpiska dostępności ciepłej wody. Stołówka w Domu Studenta serwuje trzy posiłki dziennie – godziny są wybijane przez dzwony Katedry Świętego Haldrena. Dla spóźnialskich nie ma litości. – Uśmiechnął się lekko, jakby wspominał jakieś dawne doświadczenie. – Musicie dbać o czystość waszej sali, co tydzień jest inspekcja. Pokoje nie są zamykane, ale każdy student ma własną skrzynię na osobiste rzeczy.
Zatrzymali się przed drzwiami z napisem “Sala Dębowa” wyrytym na mosiężnej tabliczce.
– To twoja sala. – Magister Thaddeus wręczył Kaelowi mały, mosiężny kluczyk. – A to klucz do twojej skrzyni. Nie zgub go, wymiana w razie czego kosztuje dwa Znaki.
Kael przyjął klucz z wdzięcznością, chowając go starannie do kieszeni.
– Wszystko, co musisz wiedzieć, pojawi się w swoim czasie na tablicy w holu – kontynuował opiekun, wskazując kciukiem za siebie. – Za kilka dni wywiesimy informacje o opiekunach semestru i spotkaniu organizacyjnym. Tam dostaniesz informacje o rozkładzie zajęć i innych szczegółach, które musisz znać. Resztę czasu możesz spędzić poznając kampus i przygotowując się do zajęć.
Kael chciał zapytać o kilka rzeczy, ale Magister Thaddeus najwyraźniej miał jeszcze coś do dodania.
– Jako student pierwszego semestru masz dostęp do biblioteki tylko w określonych godzinach, pod nadzorem. To samo dotyczy Auli Filarów, Parku Centralnego i pozostałych obiektów w Centrum Wiedzy. Niektóre obszary, jak gabinety profesorów czy laboratoria, są całkowicie poza twoim zasięgiem, chyba że zostaniesz tam zaproszony. Złamanie tych zasad może skutkować wydaleniem, rozumiesz? – Spojrzał na Kaela znacząco.
– Tak, Magistrze – potwierdził Kael. – Dziękuję za wszystkie informacje. Będę przestrzegał zasad.
– Doskonale. – Magister Thaddeus skinął głową z aprobatą. – Teraz cię zostawię, byś mógł się zakwaterować. Jeśli będziesz miał jakieś pytania, znajdziesz mnie w biurze w holu lub w kwaterze na drugim piętrze. – Wskazał na drzwi. – Powodzenia, młody człowieku.
Z tymi słowami oddalił się, zostawiając Kaela przed wejściem do Sali Dębowej. Kael wziął głęboki oddech i zapukał, a po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi, ostrożnie nacisnął klamkę.
Sala Dębowa okazała się przestronnym pomieszczeniem z pięcioma łóżkami ustawionymi pod ścianami. Każde łóżko miało swoją szafkę nocną, a u jego stóp stała niewielka skrzynia. Pokój był prosty, ale czysty i dobrze oświetlony przez duże okna wychodzące na zachód. Ściany zdobiły motywy dębów i jeleni, a na środku stał duży, okrągły stół z pięcioma krzesłami.
Na jednym z łóżek, pod oknem, siedział młody chłopak, przeglądający jakieś notatki. Gdy Kael wszedł, podniósł gwałtownie głowę, a jego szaroniebieskie oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu. Był niższy od Kaela, szczupły, o jasnobrązowych, starannie zaczesanych włosach. Jego postawa była napięta, jak u kogoś, kto spodziewa się nieprzyjemnych niespodzianek za każdym rogiem.
– Dzień dobry – przywitał się Kael, próbując brzmieć przyjaźnie. – Jestem Kael Ardain. Przydzielono mnie do tego pokoju.
Chłopak odłożył notatki i wstał pospiesznie, niemal zrzucając książkę ze stolika nocnego.
– Renwick Althor – przedstawił się formalnym i sztywnym głosem, lekko się kłaniając. – Miło poznać nowego współmieszkańca.
Kael położył swój tobołek na łóżku oznaczonym literą B i zbliżył się do współlokatora, wyciągając dłoń w geście powitania. Renwick przyjął ją po chwili wahania, jego uścisk był słaby i wilgotny.
– Skąd pochodzisz? – zapytał Kael, próbując rozpocząć rozmowę.
– Z prowincji Vharun, z miasta Meravic – odpowiedział Renwick, prostując się nieznacznie. – Ale większość ostatnich lat spędziłem w posiadłości mojego wuja, Inkwizytora Altreda Dhorisa, niedaleko Dhor-Marek.
Ton jego głosu zdradzał wewnętrzny konflikt – wyprostował się dumnie, wymawiając nazwisko wuja, ale jego dłonie zacisnęły się nerwowo.
“Ciekawe,” skomentował Iskra w głowie Kaela. “Siostrzeniec lub bratanek Inkwizytora. To może być interesujące.”
– A ty? – zapytał Renwick, wciąż stojąc sztywno, jakby był na przesłuchaniu.
– Z małej wioski Viskra-Mor, też w Vharun – odpowiedział Kael, nieco zakłopotany formalnością rozmówcy.
– Nigdy nie słyszałem – przyznał Renwick, a w jego głosie pojawiła się nuta wyższości. – Jesteś z protektoratu? Ja jestem dzięki wujowi.
– Nie, zdawałem egzamin – odparł Kael, postanawiając nie wchodzić w szczegóły swojej edukacji. – Ale miałem wsparcie profesora Kardena, który pomógł mi się przygotować.
– Profesor Karden? – Renwick wydawał się nieco bardziej zainteresowany. – Z Wydziału Historii? Mój wuj wspominał o nim. Podobno ma... nietypowe poglądy.
Kael zauważył, jak chłopak ostrożnie dobiera słowa, jakby bał się powiedzieć coś niewłaściwego.
– Jest bardzo mądry – powiedział neutralnie Kael, nie chcąc wdawać się w dyskusję o “poglądach” profesora. – Dzięki jego wsparciu dostałem się na uniwersytet.
Renwick pokiwał głową, po czym wskazał na pozostałe łóżka.
– Wiesz może, kto jeszcze z nami zamieszka? – zapytał.
– Nie mam pojęcia – przyznał Kael. – Magister Thaddeus wspomniał tylko, że będzie nas pięciu. Reszta powinna dotrzeć w ciągu kilku dni, jak rozumiem.
– Ach, oczywiście. – Renwick wydawał się czuć dyskomfort na myśl o potencjalnych współlokatorach. – Cóż, mam nadzieję, że będą... odpowiednimi towarzyszami.
Kael wrócił do swojego łóżka i zaczął rozpakowywać swój skromny majątek – kilka zestawów ubrań, przybory do pisania, dwa notatniki (jeden całkiem nowy, prezent od matki), kilka pamiątek i sekretny dziennik, gdzie skopiował treść czerwonej książeczki Verdena. Ten ostatni schował najgłębiej, pod ubraniami.
Patrząc na Renwicka kątem oka, Kael zastanawiał się, co sądzić o tym dziwnym, spiętym chłopaku. Z jednej strony wydawał się całkiem nieszkodliwy – raczej przestraszony niż groźny. Z drugiej, jego związki z Inkwizycją mogły stanowić pewien problem, zważywszy na to, czego Kael chciał się tutaj dowiedzieć. Był ciekaw, czy Renwick miał regularny kontakt z wujem. Czy będzie donosił mu o wszystkim, co dzieje się na uniwersytecie? Czy wiedział coś o magii, Cieniu, Sanktuariach?
“Idealny szpicel,” stwierdził Iskra. “Zerknij na jego stół – notatnik ze starannie prowadzonymi zapiskami, wszystko równo poukładane.”
“Może po prostu lubi porządek” zasugerował Kael w myślach, choć przyznawał, że strona pokoju zajmowana przez Renwicka była nieskazitelnie czysta, w przeciwieństwie do zwykłego studenckiego nieporządku, którego się spodziewał.
“Lub może skrupulatnie notuje wszystko, co widzi i słyszy, a potem przekazuje to swojemu wujowi Inkwizytorowi,” odparł Iskra. “Radzę być ostrożnym.”
Kael zgadzał się, że ostrożność nie zaszkodzi. Zamknął skrzynię i przekręcił kluczyk w zamku. Usiadł na brzegu łóżka, czując zmęczenie podróżą i wszystkimi nowymi wrażeniami.
Jego myśli odpłynęły do przyjaciół. Czy Nalia już dotarła? Jak odnajdywała się w tym zdominowanym przez mężczyzn miejscu? Uniwersytet Vharun szczycił się tym, że przyjmował studentki już od trzech stuleci, ale nadal stanowiły zdecydowaną mniejszość. Ciekawe, jak wyglądały warunki w Akademiku Południowym. A Darven? Były żołnierz z Kordath musiał być gdzieś tutaj, może nawet w tym samym akademiku. Czy już się zaaklimatyzował? Czy też próbował zrozumieć nowe zasady i zwyczaje? Będzie musiał ich poszukać.
Będąc jednym z niewielu nowych studentów, którzy przybyli tak wcześnie, Kael miał pewną przewagę – mógł poznać kampus, zorientować się w rozkładzie budynków, a może nawet znaleźć sobie jakieś zajęcie, które pomogłoby mu zarobić na spłatę długu. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy od bardzo dawna czuł się... spokojny. Ciężar jego tajemnic, jego zadań i jego przeszłości stał się nieco lżejszy w tym nowym miejscu.
W pewnym momencie potężny, głęboki dźwięk dzwonu przerwał ciszę, odbijając się echem od murów kampusu.
– To dzwon na posiłek – powiedział Renwick, odkładając notatki i wstając z łóżka. – Chodźmy do Domu Studenta, pokażę ci, gdzie co jest.
Kael skinął głową i również wstał, gotowy, by rozpocząć nowy rozdział swojego życia. Wyszli razem z pokoju, a gdy szli korytarzem, Renwick zaczął opowiadać o strukturze uniwersytetu, o zajęciach na pierwszym semestrze i o tym, co słyszał od swoich nauczycieli.
– Wkrótce przypiszą nas do grup semestralnych, każda ma swojego opiekuna – wyjaśniał, gdy schodzili po schodach. – Wszyscy studenci pierwszego semestru noszą szare szaty, dopiero po nim następuje przydział do wydziałów. To wyrównuje szanse, rozumiesz? Niektórzy przyjeżdżają lepiej przygotowani, inni, jak ty... – urwał, jakby zdając sobie sprawę, że może to zabrzmieć nieuprzejmie.
– Jak ja, czyli z biednych wiosek i bez formalnej edukacji – dokończył za niego Kael, uśmiechając się lekko.
– Przepraszam, nie to miałem na myśli – powiedział szybko Renwick, wyraźnie zażenowany.
– Nie szkodzi, to prawda – odpowiedział Kael. – Byłem przyzwyczajony do skromnego życia. To wszystko jest dla mnie nowe.
Gdy wyszli z akademika, Renwick kontynuował:
— Po pierwszym semestrze wybierasz swój wydział, oczywiście o ile masz dostatecznie dobre oceny — jeśli nie, decyzja może zostać podjęta za ciebie, albo w ogóle odpadasz. Wtedy w każdym razie dostaje się szaty w kolorze wydziału. Specjalizacje wybieramy po trzecim semestrze. – Wskazał na kilku starszych studentów w różnokolorowych szatach, przechodzących przez dziedziniec. – Widzisz? Czerwone to Teologia i Prawo, niebieskie to Historia i Literatura, zielone to Nauki Przyrodnicze, szare z czarnym to Strategia i Fortyfikacja, a żółte to Matematyka i Ekonomia.
Kael przyglądał się uważnie, starając się zapamiętać te szczegóły. Już wcześniej w głowie układał sobie, że chciałby trafić na Wydział Historii i Literatury – tam miałby największe szanse na znalezienie informacji o magii, Cieniu i dawnym świecie.
– Na który wydział chciałbyś trafić? – zapytał Renwicka, gdy zbliżali się do Domu Studenta.
– Teologia i Prawo, oczywiście – odpowiedział Renwick bez chwili wahania. – To najlepsza droga do kariery w administracji kościelnej lub państwowej. Mój wuj mówi...
Renwick kontynuował swoją opowieść, ale Kael już wiedział, co o nim myśleć. Był typowym produktem systemu – wychowanym w strachu i oportunizmie, gotowym podążać bezpieczną, wytyczoną ścieżką. Z drugiej strony, kto wie, co kryło się pod tą wystraszoną fasadą? Może Renwick także miał swoje tajemnice, swoje wątpliwości, swoje marzenia?
Gdy weszli do wypełnionego gwarem Domu Studenta, Kael poczuł, jak rośnie w nim ekscytacja. Tu miał spędzić kolejne lata, tu miał znaleźć odpowiedzi, tu miał stać się kimś więcej niż ubogi chłopak z prowincji, kimś więcej niż narzędzie Verdena.