Hybryda. Tom 2 - Jo.E. RACH. - ebook

Hybryda. Tom 2 ebook

Jo.E.RACH

3,9

Opis

„Hybryda”- tom II - opisuje dalsze losy Kali, uwięzionej przez ojca, pozbawionej swoich największych mocy, brutalnie rozdzielonej z ukochanym mężczyzną i najbliższymi przyjaciółmi. Czy zdoła ona złagodzić gniew Aragona i pokonać pochłaniającą go ciemność, zagrażającą bezpieczeństwu przyjaciół i... całej Rasy? Czy wygra ze swoimi demonami? Przeczytajcie sami... W tym tomie poznacie Adama – jej pierwszą, wielką miłość, poznacie Seti-Risa z czasów jego człowieczeństwa, gdy jako dumny, wszechwładny faraon Egiptu, wskutek zamachu na jego życie odchodzi z ludzkiego świata, oraz Izabel, młodą paryżankę, z którą przyjaźń zmieni tak bardzo życie Kali. Wiele wątków i sami bohaterowie tego tomu zabiorą czytelnika w przeróżne czasy i miejsca – od starożytnego Sumeru i jego bogów, poprzez Egipt faraonów, zatrzymując się po drodze w XVII-wiecznej Polsce, XIX-wiecznym Paryżu z rozkwitającym w nim impresjonizmem, by dojść wreszcie do czasów współczesnych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 596

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
3
1
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mamaala

Dobrze spędzony czas

polecam,piękna historia o miłości że poświęceniu,wybaczaniu
00

Popularność




HYBRYDA

TOM 2

by Jo.E.RACH.

© by Jo.E.RACH.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora

ISBN978-83-272-4256-3

okładka wg pomysłu autorki na podstawie obrazu Niny Kołaczyk

redakcja

Jolanta Król

marzec 2014

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Rozdział 1

Mrok… Cisza… Marazm… Czy tak wygląda druga strona rzeczywistości? Inny wymiar?

Jeśli tak – zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Walka! – to magiczne słowo zaczęło przebijać się przez bezruch i grozę absolutnej ciszy. Przygnębienie, które usiłowało zawładnąć mną do reszty, ze wszech miar zdziwione i zaskoczone moją reakcją, zdecydowało w końcu o odwrocie z tego małego „pola walki”.

Naparłam z całych sił na oblepiający mnie mrok i wróciłam jakby z zaświatów, nagle otwierając oczy – natychmiast w pełni czujna i gotowa do ataku lub obrony. To, co dostrzegłam, wzbudziło moje wielkie zdziwienie. Leżałam na sofie, przy której w niewygodnej pozycji siedziała Eva, pogrążona w letargu. Jej głowa spoczywała bezwładnie w pobliżu mojej, a rozczochrane włosy sterczały we wszystkich kierunkach, otaczając jej śliczną twarzyczkę. Zanim zdołałam ucieszyć się tym miłym widokiem, uświadomiłam sobie, że Eva trzyma mnie kurczowo za rękę.

– Pięknie! – pomyślałam. – Dopóki się nie obudzi, pozostanę w jej uścisku!

Jej mięśnie, podczas letargu, były jak skamieniałe! Żeby się uwolnić, musiałabym wyłamać jej palce, a to przecież w żadnym wypadku nie wchodziło w rachubę. Nie pozostało nic innego, jak poczekać na zachód słońca, który miał nastąpić dokładnie za pół godziny.

– Och, jakoś wytrzymam – powiedziałam do siebie na głos. – To tylko mały kłopot. Prawdziwym problemem jest to, dlaczego leżę tutaj i na dodatek nic nie pamiętam?!

Jedynym wyjściem było zanurzyć się we wspomnienia. Przed oczami natychmiast pojawiły mi się wydarzenia ostatniej nocy. Opowiadałam Evie o swojej przemianie, o tym, jak 13 maja 1708 roku, niedługo po ukończeniu osiemnastu lat, zdecydowałam się na przyjęcie krwi od mojego ojca, ARAGONA, i jak stałam się wtedy pełnym KUR-GALLI – istotą, w której płynęła krew KUR, sumeryjskiego boga podziemnego świata, byłego Pana i kochanka mojego ojca, a jednocześnie Stwórcy całej naszej Rasy. Tłumaczyłam jej, że tylko ARAGON ma w sobie krew bezpośrednio od samego KUR i to w pokaźnych ilościach, przez co jest najsilniejszą istotą wśród nas. Ale zaraz za nim jestem ja oraz mój „brat” SETI-RIS, pierwszy i jedyny potomek ARAGONA, pełniący od ponad dwóch tysiącleci funkcję władcy wszystkich KUR-GALLI. Opowiadałam jej również o Ryszardzie, moim pierwszym chłopaku, o naszych potajemnych spotkaniach w środku dnia, jeszcze przed moją przemianą, o mojej pożegnalnej wizycie u niego kilka dni po przemianie, by wreszcie na koniec dojść do koszmaru, który całkowicie zmienił moje życie – do zdrady Ryszarda i napaści na nasz dwór. W pamięci wyraźnie widziałam, jak opisuję Evie wszystkie wydarzenia tamtego dnia, aż do momentu, gdy trzymam w rękach martwe ciało mojej matki, Anny.

I nagle – czarna dziura! Wszystkie wspomnienia kończą się w tym miejscu! Jakbym przestała istnieć.

– O nie! – krzyknęłam, zrywając się i pociągając przez zapomnienie sztywną Evę. Zreflektowałam się jednak natychmiast i udało mi się przyjąć mniej więcej pozycję siedzącą, pozostawiając ją w poprzednim położeniu. – Zapadłam w ciemność! – pomyślałam już nieco spokojniej, choć moje ciało dygotało z nerwów. Przestraszona, uświadomiłam sobie, że po śmierci mojego ukochanego ADAMA działy się ze mną podobne rzeczy. Najpierw zapadałam w ciemność na krótko, a później na coraz dłużej, aż wreszcie okresy świadomości przeszły w niekończący się sen, który wyniszczał całkowicie mój organizm. Niedokarmiana krew zżerała mnie od środka. Kiedy ojciec pojawił się w moim domu, znalazł kościotrupa, obciągniętego szarobrązową skórą. Chociaż zajął się mną natychmiast i dzięki swojej, niesamowicie silnej krwi, doprowadził moje ciało do poprzedniego wyglądu i stanu, to jednak nie potrafił wyprowadzić mnie z jakiejś dziwnej śpiączki, zawłaszczającej sobie mózg. Zdesperowany, poprosił o pomoc SETI-RISA. Do tej pory utrzymywał moje istnienie w całkowitej tajemnicy, nawet przed nim. Byłam tak unikatowa, iż nie zamierzał dopuścić do tego, by ktokolwiek dowiedział się o mnie, a zwłaszcza o tym, kim jestem i co potrafię. A byłam przecież i jestem do tej pory jedyną Hybrydą pośród naszej Rasy.

Kiedy jednak stracił już nadzieję, że potrafi wyrwać mnie z katatonii, zwrócił się do swojego potomka. Tak naprawdę, do tej pory nie wiem, co na mnie zadziałało: czy to, że podczas mojego krótkiego przebudzenia zobaczyłam przy sobie, kompletnie zaskoczona, wspaniałego, ale całkowicie mi nieznanego mężczyznę, czy to, że coś do niego poczułam? Nie wiem. Ale wiedziałam na pewno – od pierwszego spojrzenia ciągnęło mnie do niego i od tego momentu stał się jedną z najważniejszych istot w moim życiu. Od tamtego przebudzenia nigdy więcej nie zapadłam w ciemność.

Aż do tej pory!

Przeraziło mnie, że sytuacja może się powtórzyć. Straciłam wtedy prawie sześć lat życia! Na szczęście, miał mnie kto wyrwać z łap ciemności. A teraz?! Teraz każdy, kto mógłby wyciągnąć mnie z tego „niebytu”, był zagrożony unicestwieniem przez mojego ojca. Na niego też nie mogłam liczyć. Sam znajdował się w tak złym stanie psychicznym, że nie miałam pewności, czy jego demony wewnętrzne nie zwyciężą. Bardzo bałam się o niego, wiedząc, że jeśli przegra walkę z nimi, zmieni się w niebezpieczną bestię, zagrażającą naszemu Gatunkowi.

Zagłębiona w myślach, nagle poczułam drgnięcie ciała Evy. Budziła się. Po chwili otworzyła oczy, natychmiast spoglądając na mnie z zaniepokojoną miną.

– KALO, tak bardzo bałam się o ciebie – rzuciła szybko. – Nie wiedziałam, co się z tobą dzieje? W jednej chwili przestało do ciebie docierać cokolwiek. Patrzyłaś gdzieś w dal, ale twój wzrok był nieobecny, jakby martwy. Mówiłam do ciebie, a ty na nic nie reagowałaś. Słyszałam, jak bije ci serce, oddychałaś, ale poza tym wydawałaś się jakby skamieniała.

Wyglądała na bardzo zmartwioną, więc chcąc ją uspokoić, uśmiechnęłam się do niej z wesołym błyskiem w oku.

– Najważniejsze, moja mała, że to już minęło. Miło było się przebudzić i od razu zobaczyć obok taką ładną buźkę – zażartowałam. – Ale teraz powiedz mi, proszę, ile przed wschodem słońca „skamieniałam”, jak raczyłaś to określić?

– Ponad dwie godziny, KALO. Nie wiedziałam, co mam robić, więc odważyłam się nawet zapukać kilka razy w drzwi. Twój ojciec zapewne orientuje się w stanie twojego organizmu i mógłby ci pomóc, ale – niestety – nie zareagował na moje pukanie. Wtedy siadłam przy tobie, KALO, i trzymałam cię za rękę, by mieć pewność, że serce bije ci normalnie. Tak złapał mnie letarg.

– No właśnie! Obudziłam się i byłam przyszpilona w pozycji horyzontalnej przez twoją rękę, Evo. Zrobiłaś ze mnie więźnia i nadal trzymasz mnie na uwięzi – powiedziałam rozbawiona.

Puściła natychmiast moją rękę, lekko wystraszona.

– Przepraszam cię, KALO. Wybacz mi, że śmiałam dotykać cię bez pozwolenia.

Prychnęłam lekko, przyglądając się jej pobłażliwie.

– Nie wygłupiaj się, malutka. Chciałaś dobrze, a to przecież najważniejsze. Jak mogłabym się o to gniewać? Usiądź teraz wygodnie, a ja, skoro już odzyskałam wolność, idę do łazienki wziąć prysznic.

Mijając ją, pomierzwiłam przyjaźnie niesforne loczki mojej współlokatorki. Kiedy wróciłam odświeżona, Eva siedziała nieruchomo, w pozycji, w jakiej ją zostawiłam. Przemyśliwała coś intensywnie.

– Szoruj do łazienki – rzuciłam, siadając wygodnie na sofie. – Wracaj tu jednak szybko, mamy do omówienia kilka ważnych spraw.

Kiedy siedziała już koło mnie, świeżutka i pachnąca moim ulubionym płynem do kąpieli, pomyślałam, że jest bardzo atrakcyjnym stworzonkiem. Od pierwszej chwili, patrząc na nią, odniosłam wrażenie, że wygląda jak chochlik. Dla mnie przynajmniej, tak właśnie powinien wyglądać chochlik. Krótkie, czarne włosy wywijały się jej w niesforne kędziorki, sterczące we wszystkie strony. Do tego szczuplutka i drobna, przypominała łobuziaka, niewinnego łobuziaka z wielkimi oczami i słodkimi usteczkami w kształcie serca. Aż chciało się ją pocałować, tak była słodka. Powstrzymałam się w pierwszej chwili, ale tylko dlatego, by nie pomyślała sobie, iż mam na nią chrapkę. Co nie oznacza wcale, bym miała coś przeciwko związkom homoseksualnym, wręcz przeciwnie. Zawsze uważałam, że każdy może kochać, kogo chce i nikt nie powinien mu tego zabraniać. Jeśli kobieta darzy uczuciem kobietę, a mężczyzna mężczyznę, to nie jest żadne ich widzimisię, tylko autentyczny zew natury i kompletnym bezsensem wydaje się występowanie przeciwko niemu.

Wśród nas, KUR-GALLI, zjawiska takie są powszechne i całkowicie akceptowane. Jedynie wśród ludzi taka miłość jest piętnowana. Zawsze szokowało mnie chore podejście do inności, brak tolerancji, zakłamanie i dyskryminacja, a zwłaszcza teraz, w czasach, gdy ludzie uzyskali prawie nieograniczony dostęp do wiedzy, gdy zaczęli „sięgać do gwiazd”. Z jednej strony ze spokojem przyswajali wiadomości o morderstwach, walkach i rzeziach w różnych częściach naszej planety, a z drugiej bulwersowała ich, i to zdecydowanie bardziej, miłość – właśnie miłość ludzi tej samej płci. Totalne zakłamanie!

Dlatego z pełną świadomością, jakby na przekór „ludziom głupim”, pocałowałam Evę w usta. Nie widziałam żadnego powodu, by powstrzymywać naturalną potrzebę organizmu. Mój pocałunek był długi i gorący, co zaskoczyło ją w pierwszej chwili, na szczęście na niezbyt długo, więc oddała mi go równie żarliwie. Przytuliłam ją mocno do siebie, wciągając w nozdrza zapach jej świeżo umytych włosów.

– Jesteś taka słodziutka i apetyczna, że aż mam ochotę cię skosztować – wymruczałam wesoło, z nosem wetkniętym w jej włosy. Wtuliła się we mnie rozkosznie. – Nie pomyśl malutka, że chcę od ciebie seksu – uprzedziłam ją. – Pod tym względem zdecydowanie preferuję facetów. Natomiast, gdy kogoś lubię, nieważne, jakiej jest płci, potrzebuję jego bliskości, pragnę dotykać go, przytulać, trzymać za rękę, a nawet całować. Moją najlepszą przyjaciółkę, IZABEL, bardzo często przytulam i całuję, i nigdy nie ma to podtekstu erotycznego.

Jeszcze raz wciągnęłam jej zapach i odsunęłam się troszeczkę.

– Ale już koniec przyjemności, malutka. Teraz muszę cię odczytać. Chcę zobaczyć w twojej pamięci to, co stało się ze mną wczorajszej nocy. Pomyśl o tym teraz, a ja wejdę od razu we właściwy moment.

– Już sobie przypomniałam – powiedziała, odwracając się do mnie przodem.

To, co pokazywały jej wspomnienia, nie wyglądało dobrze. Widziałam dokładnie, jak w pewnym momencie, podczas opowieści o śmierci mojej matki, zastygam nagle w całkowitym bezruchu, a oczy stają mi się coraz mniej przytomne. Chociaż Eva mówiła do mnie, a nawet potrząsała mną, moje ciało przestało reagować na wszelkie bodźce. Wyglądałam jak lalka, jak manekin z szeroko otwartymi, nieprzytomnymi oczami. Ojciec miał rację, mówiąc, że przypominam w takich momentach katatonika! Można było ze mną robić wszystko, podobnie jak z kukłą. Eva, nie wiedząc co począć, ułożyła mnie wygodnie na sofie, słuchając co jakiś czas bicia serca i sprawdzając oddech. Po pewnym czasie podeszła do drzwi, mocno wystraszona własnymi zamiarami, ale mimo to zastukała w nie z dużą siłą. Nie doczekawszy się żadnej reakcji wróciła do mnie i złapała moją rękę, siadając na ziemi. Mówiła do mnie, potrząsała mną leciutko, aż do momentu, kiedy złapał ją letarg. Na tym zapis jej pamięci z tego poranka kończył się.

– No tak! – pokiwałam głową zaniepokojona. – Nie wygląda to zbyt ciekawie, moja Evo.

– Czyli co? Jest źle? – jej wielkie oczy zrobiły się jeszcze większe.

– Chyba tak. – Zwodzenie jej nie miało sensu, zwłaszcza, że była mi potrzebna do walki z tym „gównem”. – Wiem, co to jest. Już kiedyś znajdowałam się w takim stanie, tylko o wiele gorszym. Trwał prawie sześć lat.

– Eee… e… – zaskoczona Eva nie wiedziała, co powiedzieć.

– Nie ma co się zamartwiać, kochana, trzeba działać. Nie mogę dołożyć ojcu jeszcze jednego kłopotu. Będziesz mi musiała trochę pomóc, dobrze?

– Zrobię wszystko, co mi każesz, KALO.

– O co cię poproszę – poprawiłam ją. Na te słowa oczy zabłysły jej radośnie, co bardzo mnie ucieszyło. Chciałam, żeby zaczęła mnie traktować jak przyjaciółkę. Chociaż w minimalnym stopniu. – Jeśli kiedykolwiek zobaczysz, że odlatuję, natychmiast mi to powiedz. Nie obawiaj się być natarczywą, zachęcaj mnie do walki. Jeżeli mimo to odpłynę, nie wołaj mojego ojca, chyba, że trwałoby to dłużej niż jedną dobę. Nawet, gdy będę w tym stanie, postaraj się dostarczać mi jak najwięcej bodźców: krzycz, potrząsaj mną z całej siły, podsuwaj pod nos jakieś intensywne zapachy. Zobacz, jak zareaguję na kilka kropli twojej krwi i w ogóle próbuj wszystkiego, co przyjdzie ci do głowy. Z wyjątkiem jednego! – zaznaczyłam poważnym tonem. – Nie wolno ci napić się mojej krwi! Za coś takiego zostałabyś natychmiast zgładzona przez mojego ojca!

Wyraźnie przestraszona moim tonem, zareagowała jednak z oburzeniem.

– KALO, nawet przez myśl nie przeszła mi taka ewentualność. Jak mogłabym napić się krwi kogokolwiek z KUR-GALLI bez jego zgody? Ja nie jestem taka – dodała na koniec trochę żałośnie.

– Wiem, kochana. Przepraszam cię za te insynuacje. Musiałam to jednak powiedzieć dla spokoju sumienia. No…, nie gniewaj się już na mnie – pogłaskałam jej rękę. Odprężyła się, wypuszczając głośno powietrze. – Teraz ustalmy, jak powinnaś zareagować, gdy stracę świadomość na dłużej. Myślę, że wtedy nie będzie innego wyjścia, jak wezwanie ojca na ratunek. To niezbyt łatwe zadanie, niestety... Ale nie przejmuj się niczym i wal w drzwi z całych sił, wołając jednocześnie o pomoc. Wcześniej czy później zapewne zareaguje i pojawi się tutaj. Tylko nie bój się go, proszę. Wiem, że to, co zaraz powiem, wyda ci się, Evo, abstrakcją, ale wierz mi, że tak będzie najlepiej – powiedziałam, łapiąc ją mocno za rękę. – Postaraj się nawiązać z ARAGONEM jakikolwiek kontakt fizyczny. Najlepiej byłoby, gdybyś się do niego przytuliła. Może ci się uda... Tak, tak, dobrze słyszysz, malutka – dodałam, widząc jej zdumienie i przestrach. – Zaręczam, że nic ci nie zrobi. Co najwyżej nie pozwoli na dotyk, blokując cię.

– Ale… – przerwała mi Eva.

– Ciii, kochana. Słuchaj dalej, później wyrazisz swoje obawy – przystopowałam ją. – Obiecaj mi, że zrobisz wszystko, by zwrócił na ciebie uwagę. I nie zapomnij tego, co ustaliłyśmy wcześniej – jeśli będzie wchodził w twoją pamięć, myśl intensywnie o tym, co było dla ciebie kiedyś najważniejsze. Myśl o pracy w CERNie, o swojej pasji do fizyki. Jeśli go to zainteresuje, będziemy na dobrej drodze. Gdy coś przyciąga jego uwagę, odsuwa na bok swoje demony. Obydwie musimy zrobić wszystko, by wyrwać ojca z tego stanu. Bez niego ja również nie mam szans pokonać mojego odlotu.

– Na samą myśl, że zbliżam się do twojego ojca, KALO, umieram prawie ze strachu, ale obiecuję, że mimo to zrobię wszystko, co mi powiedziałaś. Zawsze byłam silną osobą i teraz zamierzam taką pozostać – rzuciła głosem pełnym determinacji.

– Brawo, Evo! Wierzę w ciebie! Wiem doskonale, że kiedyś byłaś silną i niezależną kobietą i nie chcę, żebyś się zmieniła. Zrobię wszystko, byś mogła rozwijać swoje pasje, oczywiście wtedy, gdy cokolwiek stanie się ode mnie zależne. Taki mózg, jak twój, powinien pracować na pełnych obrotach; jest zbyt wspaniały, by leniuchować.

Z przyjemnością patrzyłam w jej mądre, pełne wyrazu oczy. Doskonale, że ktoś tak inteligentny stanął na mojej drodze.

– Masz do mnie jakieś pytanie? – zagadnęłam na koniec, widząc, że coś nie daje jej spokoju.

– Powiedz mi, KALO, czy chcesz doprowadzić do połączenia mnie i twojego ojca? – zapytała całkiem rezolutnie.

– Przyznam, że myślę o tym. Dwa tak wspaniałe umysły w związku – to byłoby coś! Ale cóż… Ojciec zablokował się całkowicie i na razie szanse są minimalne. Nie chce odbierać żadnych uczuć i żadnych nie wysyła, oczywiście z wyjątkiem złości. Dlatego tak trudno do niego dotrzeć i dlatego wydaje ci się taki potworny. Wiem, że w realu poznałaś go z niezbyt dobrej strony, pamiętaj jednak, że ten ARAGON z opowiadań to prawdziwy mój ojciec – mądry, kochający i po prostu wspaniały. A tak w ogóle, co sądzisz o moich planach? Chciałabyś związać się z nim?

Zamyśliła się. Jeden z loczków obsunął się jej na policzek, łaskocząc ją, ale nie udało się schować go między innymi, zadziornie sterczącymi włosami.

– Na pewno chciałabym związać się z kimś, kogo pokocham i kto pokocha mnie. Wiem, że marzę o gwiazdce z nieba – odparła z westchnieniem. – Ale jeśli twój ojciec zaszczyciłby mnie kiedykolwiek swoim zainteresowaniem, byłabym szczęśliwa, mogąc pozostać przy nim. Nie musiałby mnie kochać, wystarczyłoby, gdyby nie traktował mnie jak tyran. Frederik chciał zniszczyć we mnie wszystko: mój mózg, moje uczucia, moją godność. Zostawił mi w psychice ogromne spustoszenie. Boję się teraz mężczyzn i tego, że mogą mnie skrzywdzić.

– Powiedziałam już wcześniej, że nikomu nie pozwolę cię więcej skrzywdzić. To dotyczy również mojego ojca. Jesteś pod moją opieką – zadeklarowałam kolejny raz i wstałam z sofy, przeciągając się. Zbyt długie siedzenie w jednym miejscu niezbyt mi odpowiadało. Przyzwyczajona do ruchu, do działania, dusiłam się zamknięta w czterech ścianach. – A teraz poćwiczmy trochę, malutka. Mam chwilowo dość siedzenia.

Bez ociągania ruszyła za mną na środek pokoju, tam, gdzie najlepiej mi się ćwiczyło.

Rozdział 2

Godzina intensywnych ćwiczeń pomogła mojej duszy jak lekarstwo. Kilka pozycji jogi, którymi zwieńczyłyśmy wysiłek, podziałało tak, że na sofie ułożyłyśmy się odprężone i zrelaksowane.

– KALO, czy po wczorajszej traumie zamierzasz mimo wszystko kontynuować swoje opowiadanie? – spytała niepewnie Eva.

– Ależ oczywiście! – rzuciłam twardo. – Muszę zwalczyć moją słabość! Nic nie może blokować dostępu do moich wspomnień.

– W takim razie będę cię bardzo pilnie obserwować – zadeklarowała z powagą w głosie. – Zareaguję natychmiast, KALO, gdy dojrzę coś podejrzanego.

– No, to do dzieła! – powiedziałam, układając wygodnie pupę na miękkiej sofie. – Skończyłam opowiadanie w momencie, gdy opisywałam ci, jak siedzę z martwą matką na dziedzińcu naszego dworku. Trzymałam wtedy jej głowę na kolanach, nie mogąc przestać płakać. Świat widziany przez łzy rozmywał się w kalejdoskopie barw, niepasujących do przerażającej rzeczywistości. W końcu, zebrawszy się w sobie, zaniosłam matkę do sypialni i delikatnie ułożyłam na łóżku.

To było moje drugie spotkanie ze śmiercią najbliższych. Bezsens ludzkiej egzystencji poraził mnie z całą mocą. Przecież jeszcze przed chwilą, ta pełna życia istota miała tyle planów, tyle marzeń a teraz…, teraz pozostało tylko martwe, nieruchome ciało, przypominające lalkę – sztuczną i nienaturalną. Zwiotczałe mięśnie nadawały jej rysom obcości. Pusta skorupa – to skojarzenie cisnęło się do mojego mózgu. Przez jednego złego człowieka, z kogoś wartościowego, kto mógł zrobić jeszcze tyle dobrego, zmieniała się z każdą sekundą w rozkładający się kawał mięsa. Bezsens, bezsens…

Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie z całą mocą, jakim jestem szczęśliwcem. Żyję! W dodatku mam przed sobą nieskończoność życia! Wyszłam na zewnątrz, nie spojrzawszy już więcej na Annę, wolałam bowiem zapamiętać ją żywą, uśmiechniętą i szczęśliwą.

Wróciłam na dziedziniec i natychmiast zajęłam się Ryszardem. Skrępowanie go nie zabrało mi wiele czasu, a spętałam go tak mocno, że po odzyskaniu świadomości wył z bólu jak zwierzę. Ręce związałam mu na plecach, wyrywając je prawie ze stawów, a skrępowane kostki przymocowałam do dłoni.

Nie musiałam się rozglądać – wiedziałam, że otaczają mnie same trupy. Obeszłam jednak całą naszą posiadłość, zaglądając do wszystkich zabudowań i pochłaniając oczami to makabryczne pobojowisko. Banda zbirów nie miała litości dla nikogo. Kucharkę z córką i Dorotę dopadli w kuchni. Zostały zgwałcone – w całym pomieszczeniu unosił się zapach krwi i spermy. Wcześniej zadawano im tortury, kalecząc całe ciała. Leżały w kałużach krwi, która wypłynęła z ich podciętych gardeł. Zostawiłam je tam, oddalając się jak najprędzej od porażającego widoku sprofanowanych kobiet. Resztę ciał naszej służby przeniosłam do budynku gospodarczego. Nie chciałam, by leżały na słońcu, wystawione na pastwę much i robactwa. Ośmiu zbirów i zakonnika rzuciłam na jedną kupę.

A potem… czas wlókł się już niemiłosiernie. Zachód słońca nadchodził bardzo powoli. Siedziałam w podziemnym pomieszczeniu, nie roniąc ani jednej łzy, jedynie kołysząc się w przód i w tył jak automat. Natychmiast jednak, gdy słońce zaszło za horyzont, zadziałał instynkt. Bez ociągania wyszłam na zewnątrz i rozpoczęłam próby połączenia z ojcem. Jęki Ryszarda dekoncentrowały mnie, lecz rozpacz po stracie matki i rosnąca wściekłość, dodały mi sił – po trzech próbach dotknęłam wreszcie jego umysłu.

– Pomóż mi, pomóż mi… – wydukałam przez łzy.

Ledwo skończyłam, a on już stał przy mnie, ogarniając wszystkimi zmysłami otaczające nas pobojowisko. Wystarczyła mu chwila na poznanie strasznej prawdy. W jego ramionach rozkleiłam się kompletnie, a on tulił mnie mocno, dopóki nie przestałam szlochać. Choć zgroza na jego twarzy i emanująca z ciała energia, przepełniona wściekłością, wyraźnie dawała znać co przeżywa, obchodził się ze mną niezwykle delikatnie i czule. Dopiero, gdy poczuł, że moje emocje trochę opadły, powiedział cicho, całując mnie w głowę:

– Muszę iść do Anny. Zostań tu chwilę sama.

Nie było go jednak bardzo długo. Kiedy wrócił, jego twarz przypominała kamienną maskę, zastygłą w grymasie żalu i niewypowiedzianego bólu. Jestem pewna, Evo, że gdyby ARAGON nie miał wtedy mnie i nie musiał się mną opiekować, to wszystko skończyłoby się dla niego tragicznie i zapewne pociągnęłoby na dno wielu KUR-GALLI. Tylko miłość do mnie i ogromna potrzeba chronienia mojego życia dały mu siłę, by móc zapanować nad sobą. Wszystko, co robił od tej pory, nastawione było na mnie i na zapewnienie mi bezpieczeństwa.

Kiedy dorwał Ryszarda, wyładował na nim część swojej wściekłości i wtedy po raz pierwszy w życiu widziałam, jak można torturować człowieka. Do dzisiaj nie mam do siebie pretensji o to, że choć Ryszard cierpiał straszliwie, nie wzbudziło to we mnie ani odrobiny współczucia dla niego. Ze spokojem patrzyłam na jego mękę i śmierć. Był przecież złem. Pozbawionym wyższych uczuć sprzedawczykiem, jednostką, która nie powinna się nigdy narodzić!

Ojciec wszedł brutalnie w jego umysł, wyczytując wszystkie szczegóły tych chorych planów. Okazało się, że od samego początku naszej znajomości był podstawionym przez zakonnika szpiegiem. A jego wypadek na koniu, to starannie przygotowana akcja, mająca na celu przedostanie się do naszego dworu. Zakonnik kilka razy próbował dojechać do naszej posiadłości, jednak blokada założona przez ARAGONA nie pozwalała mu na to, powodując odwracanie jego uwagi od zamierzonego celu. Zawsze zmieniał zdanie i jechał w innym kierunku. Po kilku podejściach, a przecież było to dla niego obsesyjnie ważne, zorientował się, że coś jest nie tak. Uważając moją matkę za czarownicę, wydedukował, że rzuciła na swój dom zaklęcie, uniemożliwiające dotarcie do niego. Od tego czasu obserwował nasz majątek i szybko zorientował się, że niektórzy ludzie mają do niego dostęp. Tak właśnie wpadł na pomysł wykorzystania Ryszarda, który od dawna znajdował się pod jego wpływem. Wymyślił, że jeśli młodzieniec znajdzie się w pobliżu dworku bez przytomności, czary nie zadziałają na niego. Postanowił wykorzystać do tego celu księdza, oczywiście bez jego wiedzy, orientując się, że ten – regularnie jak w zegarku – zjawia się w każdą ostatnią sobotę miesiąca w naszym majątku.

Ogłuszonego i nieprzytomnego Ryszarda podrzucili na drogę chwilę przed tym, jak miał przejeżdżać nią ksiądz. Plan się powiódł. Ksiądz szybciutko zabrał rannego i wwiózł na nasz teren. Dalszy plan zakładał nawiązanie kontaktu ze mną, jako że byłam w zbliżonym wieku, a dodatkowo potraktowano mnie jak naiwną młódkę, łatwą do manipulowania. Zakonnik liczył na to, że polubimy się i Ryszard stanie się naszym częstym gościem, a ja – głównym źródłem informacji. Miał rozkochać mnie w sobie i zbliżyć się do mnie i mojej rodziny, tak bardzo, jak tylko zdoła. Zakonnik przeliczył się trochę w swoich knowaniach, ale nie do końca – udało mu się przecież wciągnąć mnie w swoją grę. Nie wiedział tylko jednego – związek z Ryszardem nigdy nie wchodził w rachubę. Jedyna możliwość, jaka istniała, to braterstwo naszych dusz. Nic takiego jednak nie nastąpiło i właśnie z tego powodu, choć Ryszard wielokrotnie chciał uczynić nasz związek oficjalnym, nigdy się na to nie zgodziłam. Śmiałam się tylko z niego, podkreślając przekornie, że bardzo podoba mi się staropanieństwo. Nigdy nie dostał ode mnie zaproszenia, a jednak udało mu się wprosić dwa razy do matki. Czuł, że nie jest mile widzianym gościem, więc nie próbował więcej, skupiając się na mnie.

Byłam wtedy jeszcze bardzo naiwna! W wieku osiemnastu lat, jako w pełni dojrzała na tamte czasy kobieta, mogłam zostać potraktowana już jako stara panna. – Zamążpójście czternasto- czy szesnastoletniej dzierlatki w XVIII wieku, to norma – powiedziałam do zdumionej Evy. Rodzice wychowywali mnie jednak jak młodziutką dziewczynę, nie biorąc w ogóle pod uwagę, bym w najbliższych dziesiątkach lat mogła związać się z jakimkolwiek KUR-GALLI, a co dopiero z człowiekiem! Po przemianie miałam przede wszystkim kształtować i doskonalić swoje umiejętności i moce, oraz poznawać świat.

A jednak moja naiwność przyczyniła się do wyciągnięcia ze mnie kilku informacji. Nie wiem, jak długo trwałyby jeszcze te podchody, gdybyśmy się nie przenosili. Z jego umysłu dowiedzieliśmy się, że atak na nas przygotowywano od jakiegoś czasu. Wiadomość o naszym wyjeździe zaskoczyła ich wprawdzie, lecz mając już obmyśloną strategię, zaraz po informacji przekazanej im przez Ryszarda, zorganizowali sprawnie cały napad. To on wwiózł ich na nasz teren, ukrytych w wozie i przykutych tak, by w momencie, gdy zacznie działać zaklęcie, nie zdołali go opuścić. Oczywiście Ryszard, jako że był już naszym gościem, mógł przejechać przez blokadę. Nikt mu nie cofnął prawa dostępu. Kiedy służba wpuściła go przez bramę, podjechał pod zabudowania i pomógł się uwolnić całej bandzie. A później rzeczy potoczyły się już szybko i sprawnie. Rozpoczęli od wymordowania wszystkich mężczyzn, zaś matkę wywlekli na dziedziniec i na jej oczach dokonali tej rzezi. Mimo wyłamywania jej palców, mimo wymyślnych tortur, których jej nie żałowali, nie zdołali wydobyć informacji o miejscu mojego ukrycia. Wtedy zakonnik wysłał trzech zbirów do kuchni, w której leżały związane sznurami kucharka, jej córka i Dorota. Biedaczki, pod wpływem bólu i przerażenia, powiedziały im wszystko, co wiedziały. Niestety, wiedziały dużo. Gwałcone i torturowane, wyznały, gdzie jestem zamknięta i jak się do mnie dostać. Matka walczyła jak lwica, gdy chcieli odebrać jej klucz do mojej kryjówki. Jeden mocny cios w głowę odebrał jej przytomność.

Zakonnik zostawił dwóch drabów do pilnowania nieprzytomnej matki, dwóch następnych wysłał, by dokładnie przeszukali zabudowania. Chciał mieć pewność, że wszyscy nasi ludzie zginęli i nie ma już żadnego świadka jego zbrodni. Sam, z Ryszardem i pozostałą czwórką, ruszył do podziemnego pomieszczenia. Wiedząc, że ARAGONA nie ma w domu, nie musieli się już niczego bać. Niestety, tę wiadomość uzyskali ode mnie!

Przez długie lata nie mogłam sobie tego darować. Tak dużo powiedziałam Ryszardowi w tę noc... – smutek i złość na siebie nadal drzemała we mnie i zapewne odbiło się to na mojej twarzy, bo Eva drgnęła zaniepokojona – Ciii… spokojnie, wszystko w porządku – uspokoiłam ją. – Te gnoje wcale się mnie nie obawiały, groźniejsza dla nich była Anna, którą mieli za mocną czarownicę – kontynuowałam. – Zakonnik trzymał w rękach przewieszony przez szyję duży krzyż. Już wcześniej oznajmił im wszystkim, by nie bali się czarów mojej matki.

– Macie na szyjach zawieszone krucyfiksy, poświęcone wczoraj, i to one ustrzegą was od złych uroków. Wiecie też, że znam zaklęcia, które pozbawiają jej czary mocy – uspakajał ich.

Ci tępi mordercy wierzyli w każde jego słowo, a obietnice zdobycia wielkich łupów wzmacniały tylko ich zaufanie do zakonnika. W całej okolicy nieustannie krążyły przecież plotki o nieprzebranym bogactwie ARAGONA. Słowa Ryszarda o mojej nadludzkiej sile potraktowali nadzwyczaj poważnie i dlatego postanowili mnie skrępować. Okręcili dokładnie moje ciało grubym łańcuchem, a przy wywlekaniu mnie na zewnątrz, gdy całe to żelastwo zgrzytało o każdy kamień, cieszyli się jak dzieci.

Czasami żałuję, że tak szybko ich pozabijałam. Powinni cierpieć tak, jak Ryszard. A najbardziej powinien cierpieć ten potwór, który to wszystko zorganizował! Chcąc przede wszystkim ratować matkę, musiałam działać szybko i precyzyjnie. Nie było czasu na zabawę z nimi. Ale moja szybkość nie zdała się na nic. Matka nie żyła!

W momencie, kiedy ARAGON ujrzał w pamięci Ryszarda śmierć Anny, nie wytrzymał. Nigdy nie zdołam zapomnieć tego, co wydarzyło się w ciągu następnych sekund. Wtedy po raz pierwszy ujrzałam, jak przeogromną mocą włada mój ojciec. Złapał mnie silnie i przycisnął do swojego ciała. W jednym momencie stałam na dziedzińcu, a już w następnym oglądałam nasz dwór z wysokości kilkudziesięciu metrów. Do tego wszystkiego niezwykle wyraźnie czułam i widziałam jego wściekłość. Nie blokował się wcale przede mną. Jego oczy świeciły, a kły wysunęły się na całą długość. Z całego ciała emanowała ogromna moc, przytłaczając mój wymęczony organizm. Wykonał tylko jeden nieznaczny ruch ręką, a na dole rozpętało się piekło. To ani przez chwilę nie wyglądało na zwykły pożar – to było morze płomieni. W ciągu kilku minut po naszym majątku pozostały tyko kamienie i popiół. Zdawało się, jakby nasz dworek nigdy nie istniał. Silny podmuch, który zerwał się po następnym ruchu ręki ARAGONA, rozproszył cały ten popiół po okolicznych lasach.

Nie wiedzieć kiedy, przerażona tym, co zobaczyłam, nagle znalazłam się, w domu ojca, bezsilna i oszołomiona. Dostrzegł panikę w moim wzroku i natychmiast zaczął się uspokajać. Dopiero, gdy wrócił jego normalny wygląd, odważyłam się lekko poruszyć. Chciałam usiąść, lecz zdecydowanym gestem zabronił mi tego. Podszedł do łóżka i popatrzył na mnie zatroskanym wzrokiem. Zapewne wyglądałam okropnie, skoro powiedział:

– KALO, będzie dla ciebie najlepiej, jak teraz zaśniesz. W czasie snu zregenerujesz swój organizm i chociaż trochę umysł. Uśpię cię mocnym, uzdrawiającym snem, aż do jutra, do zachodu słońca. Nie sprzeciwiaj się! – rzucił stanowczo widząc, że zamierzam protestować. – To dla twojego dobra. – I nie czekając na moją reakcję, pogłaskał mnie lekko po głowie. Poczułam ogromną senność...

Rozdział 3

– Mamo, mamo! Gdzie jesteś? – rozespana rozglądałam się dookoła półprzytomnym wzrokiem. Nigdzie jej nie było, a przecież czułam bardzo wyraźnie jej zapach. Próbowałam wstać, ale silny zawrót głowy osadził mnie na miejscu. Opadłam bezwładnie na poduszkę. – Co się dzieje? Dlaczego widzę wszystko niewyraźnie? Gdzie ja w ogóle jestem?!

Próbowałam dojrzeć otoczenie jak najwyraźniej. Jedno docierało do mnie z całą pewnością – to nie jest podziemna pracownia ojca!

Nie zwracając uwagi na zawroty głowy, powoli podniosłam się z łóżka. Na wprost moich oczu ukazał się zamazany kontur drzwi. Głównym celem stało się teraz dotarcie do nich i to za wszelką cenę. Jakiś mebel po drodze posłużył mi za podpórkę. Zrobiłam krok do przodu i w tym momencie moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa – runęłam na ziemię, przewracając po drodze coś, co narobiło strasznego hałasu. Głowa pękała mi z bólu, a bezsilność przyszpilała do podłogi i wtedy, nagle..., wszystko odeszło. Poczułam tylko, że silne ręce podnoszą mnie z podłogi i już leżałam z powrotem w łóżku, a nade mną schylała się zatroskana twarz ojca.

– Tatku, to ty? Tak się cieszę – wyszeptałam. – Nie wiedziałam, gdzie jestem. Wszystko jest takie zamazane, a w głowie dzieje mi się coś dziwnego.

– To wszystko przez to, że obudziłaś się o dwie godziny za wcześnie – powiedział łagodnie, ale wyczułam zaskoczenie w jego głosie. – Jeszcze nigdy do tej pory nie zdarzyło się, by ktoś wybudził się z mojego uśpienia wcześniej niż ja tego chciałem. A to oznacza, że z tobą muszę uważać na każdą rzecz.

Niespecjalnie rozumiałam, o co mu chodzi, więc zapytałam:

– Dlaczego mnie uśpiłeś? I dlaczego nic nie pamiętam? Gdzie jest mama, czuję tu jej zapach?!

– KALO, od wczorajszego wieczoru trzymasz w ręku jej chusteczkę! – Podniosłam rękę do góry i dopiero teraz dostrzegłam w niej zmięty skrawek materiału. – Posłuchaj kochanie, muszę cię zbudzić całkowicie. – Wcale nie podobał mi się ton jego głosu. – Nie mogę uśpić cię na dłużej. To by nic nie dało. – Dotknął mojej głowy i nagle wszystko wróciło do normy, zawroty ustąpiły, a wzrok mi się wyostrzył. Natychmiast jednak przed moimi oczami ukazał się koszmar, który przeżyłam. Z gardła wypłynął mi przeciągły jęk rozpaczy. Wtuliłam twarz w poduszkę, nie mogąc powstrzymać ataku płaczu. Jego ręka gładziła moje plecy delikatnie i kojąco, a ja nie mogłam tego znieść. Gdy wypowiedział pierwsze słowa pocieszenia, usiadłam gwałtownie.

– Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry, gdy powinieneś mnie nienawidzić? – rzuciłam, pełna obrzydzenia do siebie. – Ta tragedia wydarzyła się przeze mnie! Tylko przeze mnie! Gdyby nie ja, Anna by żyła!!! – Mój głos brzmiał histerycznie.

– Dziecko, co ty wygadujesz? – rzucił zdenerwowany, chwytając mnie za rękę. – Nie zamierzam słuchać takich bzdur. Nie zrobiłaś niczego złego.

– Nie?! – wykrzyknęłam. – Więc powiedz mi, kto wymykał się bez waszej wiedzy z domu, spotykając się z wrogiem?! Kto naopowiadał mu o swojej sile i zręczności?! Kto powiedział mu o wyjeździe? I wreszcie, kto – zamiast bronić matki i innych – leżał jak mumia i nie oswobodził się wcześniej, by ich uratować? – Mówiłam coraz spokojniej, odczuwając za to rosnącą pogardę dla swojej słabości. – Nie widzisz, że oni wszyscy zginęli przeze mnie?

– KALO, przestań natychmiast! – zdenerwowany ARAGON przyciągnął mnie blisko, tak, że prawie stykaliśmy się nosami. W jego oczach dojrzałam pierwsze srebrne błyski. – Ten plan powstał dużo wcześniej niż ty poznałaś Ryszarda. Zamierzali wykorzystać cię do wprowadzenia go do domu. Ty, córeczko, nigdy go jednak nie zaprosiłaś do nas. Musiał wpraszać się sam, bez twojej wiedzy. Owszem, to, że wymykałaś się do niego, nie było zbyt mądre, ale nie miało znaczenia dla rozwoju wypadków. Koniec na ten temat! Więcej nie chcę o tym słyszeć! – Jego głos brzmiał ostro i stanowczo. Nie zamierzałam dać za wygraną.

– Więc uważasz, że wszystko jest w porządku? Uważasz, że tak powinien zachowywać się ktoś, kto posiada olbrzymią siłę: leżeć i użalać się nad sobą, gdy w tym czasie mordowano naszą służbę, gdy mordowano matkę?! Tak uważasz?!

– KALO! – przywołał mnie do porządku. – Przecież ty, jako KUR-GALLI, jesteś zaledwie oseskiem. Nawet nie znasz swoich możliwości. Zostałaś rozbudzona w środku dnia i wyciągnięta na słońce, a mimo szoku, jakim to dla ciebie było, zachowałaś się wspaniale. To, że przeżyłaś, jest cudem, największym, jaki mógł się zdarzyć i teraz tylko o tym chcę myśleć! Strata Anny jest dla nas ogromną tragedią, ale niczego już nie da się zmienić. Wspólnie uda nam się przeżyć ten najgorszy czas, ale by tak się stało, musimy skupić się na doskonaleniu umiejętności, które dostałaś wraz z moją krwią. To jest teraz najważniejsze! I nie chcę już słyszeć nic więcej na temat twojej winy!

Długo trwało, zanim pogodziłam się ze wszystkim, co się stało i o co się obwiniałam. Prawdziwe ukojenie dawało mi przebywanie na słońcu. Zawsze, kiedy jego ciepłe promienie igrały na mojej skórze, czułam przypływ energii i sił do walki z przygnębieniem.

ARAGON, skoncentrowany na mnie, traktował moją naukę jako najlepszą ucieczkę przed rozpaczą. Na początku prawie nieprzerwanie uczył mnie odkrywać i pogłębiać nowe umiejętności. Wypróbowywaliśmy potrawy, które tolerował mój organizm. Nie na wszystkie miałam ochotę, moja krew, nie ta otrzymana od ojca, miała wyraźne preferencje: krwiste mięso, czerwone wino i niektóre warzywa – głównie pomidory. Wszystko w minimalnych ilościach, tak by zostało wchłonięte. Mój wewnętrzny „pasażer” – ta ze wszech miar inteligentna istota, która tkwiła we mnie, zdecydowanie nie pozwalała mi przedawkować. W momencie, gdy stwierdzała, że nie da rady wchłonąć większej ilości pokarmu, natychmiast blokowała moją chęć jedzenia. ARAGON był tym zachwycony.

Zaraz po tych próbach rozpoczęliśmy pracę nad rozwojem mojej mocy. Okazało się to ciężkim wyzwaniem...

Orientujesz się, Evo, że wszyscy członkowie naszej Rasy dopiero po kilkuset latach życia potrafią kumulować moc i tworzyć z nich kule energii? – Pokiwała mi głową twierdząco. – Ja zostałam zmuszona do ogarnięcia tego w przeciągu kilkunastu miesięcy. Byłam na szczęście całkiem zdolną uczennicą. Najtrudniejszy wydawał się początek, kiedy to trzeba było dokładnie zrozumieć i wyczuć, jak odnajdować w sobie tę moc. Wymagało to olbrzymiej koncentracji i zrozumienia swojego organizmu. Udało mi się wreszcie „odebrać” ją i odnaleźć, co przejawiało się w postaci lekkiego mrowienia w całym ciele. I właśnie to mrowienie miałam uformować w kulę i wysłać w kierunku ojca. Z każdym dniem wytwarzałam je coraz mocniejsze, dopiero jednak po kilku latach usłyszałam, że osiągnęłam szczyt. Następnie zajęliśmy się tworzeniem bariery, chroniącej mnie przed atakiem. Gdy tylko zrozumiałam istotę tej blokady, ARAGON zaczął wysyłać w moim kierunku słabiutkie kule mocy, takie, bym mogła łatwo je wyczuć i – stawiając mur ochronny – błyskawicznie tworzyć swoje. Z każdym ćwiczeniem zwiększał siłę wysyłanej do mnie energii, aż w końcu nauczyłam się stawiać taką barierę, że nawet kilka kul wysyłanych jednocześnie nie miało szans się przebić, a ja dodatkowo rozbijałam je bez problemu. Moja potęga rosła każdego dnia i przyspieszała jeszcze bardziej po kilkukrotnym otrzymaniu krwi od ojca. Za każdym razem szokowała mnie moc, która z niej emanowała. Oprócz tego, trzykrotnie zrobiliśmy wymianę, to znaczy ja piłam z niego, a on ze mnie.

Tak wyglądał dalszy ciąg eksperymentu o nazwie „KALA”. Przez cały czas ojciec dokładnie obserwował mój organizm i moją krew. Jak to poetycko ujął:

– Moja krew otula twoją i tańczą razem piękny taniec miłości.

Później okazało się, że na słońcu zamieniają się rolami i wtedy moja zasłania tę drugą, chroniąc ją przed zniszczeniem. Symbioza!

Często zastanawialiśmy się z ojcem, dlaczego jego niezwykle silny eliksir nie „pożarł” od razu mojej krwi, ale nigdy nie uzyskaliśmy na to jednoznacznej odpowiedzi. Pamiętam, jak kiedyś wreszcie ojciec powiedział:

– Zapewne nigdy nie będziemy mieli pewności co do sposobu, w jaki to połączenie się odbyło, ale mam nieodparte wrażenie, że moja krew, zaskoczona innością twojej, postanowiła „zbadać” ją, zamiast od razu pochłonąć. A później, chyba zakochała się w niej? Masz w sobie dwie doskonałe istoty, współpracujące ze sobą.

I to jest najlepsze podsumowanie naszego dylematu.

W następnej kolejności rozpoczęliśmy próby z przenoszeniem się z jednego miejsca w drugie. Przede wszystkim musiałam zrozumieć, jak otwierać – niełatwo to nazwać dokładnie, więc powiem tak – drogę do punktu, w którym chciałam się znaleźć. Przypomina to trochę tunel, łączący dwa miejsca. Na początku, najłatwiej udawało mi się, gdy cel znałam z widzenia. Wystarczyło wytworzyć sobie w głowie dokładny obraz i obudzić impuls, który otwierał tunel i przenosił do niego. – Trudno mi wytłumaczyć, jak to dokładnie działa, komuś, kto nie posiada tej umiejętności – popatrzyłam na Evę, trochę sfrustrowana tym, że nie mogę objaśnić jej tego precyzyjnie.

– Tunel czasoprzestrzenny – westchnęła. – Marzenie większości fizyków.

– Doskonale to ujęłaś, malutka – pochwaliłam ją. – Dalej już wszystko poszło prosto. Odczytywania umysłów, zarówno ludzkich, jak i KUR-GALLI, oraz wymazywania pamięci nauczyłam się dosyć szybko. Ojciec brał mnie czasami w pobliże innych istot naszej Rasy, bym pod jego całkowitą osłoną odczytywała ich wspomnienia lub myśli. Takie „spotkania” dawały mi bardzo dużo. Poznawałam w ten sposób świat KUR-GALLI. Ale ten świat nie zawsze mi się podobał. Trafialiśmy na przeróżne egzemplarze naszego gatunku; jedni okazywali się źli i zdeprawowani, inni po prostu prymitywni i głupi. Na całe szczęście nie stanowili większości. Większość KUR-GALLI była spokojna i pokojowo nastawiona do swoich i do ludzi. Bardzo często mieszkali między ludźmi, przede wszystkim w dużych miastach.

– Podobnie jak Frederik – odezwała się Eva.

– Tak. Twój Stwórca bardzo lubił towarzystwo ludzi. Bawił się nimi i wykorzystywał ich w każdy możliwy sposób. Zawsze był na wskroś złą istotą i dlatego zakończył żywot w jedynie właściwy sposób – ze ściętą głową, spopielony przez słońce – powiedziałam twardo. – A wracając do mojej opowieści: tak jak wcześniej mówiłam, doskonaliłam swoje umiejętności przez długie lata. ARAGON chciał mieć pewność, że będę bezpieczna w każdych okolicznościach. Jedyne, czego nie udało mi się opanować, to ukrywanie swojej osoby. Długo nie potrafiłam uzyskać ani minuty osłony. To, co pozwalało mojemu ojcu zniknąć dla całego świata i stać się niewykrywalnym, na początku było dla mnie kompletnie niedostępne. Zirytowana brakiem efektów, pracowałam jeszcze intensywniej. Bardzo dobrze pamiętam, jak ARAGON, widząc moją determinację, próbował mnie pocieszyć.

– Wiesz przecież, KALO, jak wiele czasu upłynęło, zanim mnie się udało. Dopiero po trzech tysiącach lat od swojej przemiany nauczyłem się zakładać osłonę na siebie i otoczenie. A ty chciałabyś uzyskać wszystko w kilka lat – perswadował. – Tak się, niestety, nie da. Uzbrój się w cierpliwość, córeczko, powoli i systematycznie rozwijając tę umiejętność.

Od tego czasu minęło ponad trzysta lat, a ja potrafię ukryć się przed światem na zaledwie piętnaście minut. Dobre i tyle! – uśmiechnęłam się do Evy. – Przez ponad sto sześćdziesiąt lat nie opuszczałam ojca. Nie myśl, Evo, że nie chciałam. Nadopiekuńczy ARAGON po prostu mi na to nie pozwalał. Zabierał mnie wszędzie, gdzie zapragnęłam, ale zawsze mi towarzyszył. Podróżowaliśmy bardzo dużo. Pokazał mi prawie wszystkie ważniejsze miejsca, w których przebywał, oprócz dawnej Mezopotamii. Tam nie zamierzał wracać. Zabrał mnie natomiast do Egiptu – miejsca, gdzie spotkał swojego jedynego potomka, SETI-RISA. Wtedy właśnie zapytałam, czy poznam kiedyś swojego brata – tak się wyraziłam.

– Zapewne tak, ale jeszcze nie teraz – odpowiedział. – Na razie nie chcę, by ktokolwiek wiedział o tobie. Nawet SETI-RIS. Jeśli wyniknie taka potrzeba lub jeśli uznam, że nie ma w tym żadnego zagrożenia dla ciebie, wtedy poznam was ze sobą.

– Przecież mówiłeś, że mu ufasz. Dlaczego więc uważasz, że poznanie go stanowi dla mnie zagrożenie? – zapytałam zdziwiona.

– Ufam mu, ale nie chcę o tobie mówić nikomu. I nie drąż tego tematu. Na razie moja decyzja jest nieodwołalna.

– I to by było na tyle w sprawie wolnej woli! – pomyślałam wtedy. – Dziękuję ci tatku bardzo za „wolność”, którą mnie obdarzasz tak szczodrze – rzuciłam na głos z przekąsem. – Czuję się jak niewolnica.

– Naprawdę tak się czujesz? – Teraz to on się zdziwił. – Przecież zabieram cię wszędzie, gdzie tylko chcesz i w niczym cię nie blokuję. Przebywasz na słońcu, między ludźmi, rozmawiasz z nimi. W zamian chcę tylko jednego, aby nikt z KUR-GALLI nie wiedział o tobie. Czy to tak dużo? – wyglądał na zaskoczonego i lekko urażonego. Zrozumiałam, że sprawiłam mu przykrość.

– Przepraszam – rzuciłam skruszona. – Mówię głupoty. Wcale tak nie myślę. Czasami marzy mi się tylko, że jestem trochę bardziej samodzielna. Traktujesz mnie jak małe dziecko, które bez przerwy trzeba pilnować. Najgorzej jest, kiedy zostawiasz mnie w domu samą. Nie mam do kogo otworzyć ust – żaliłam się na całego. – A ty albo przesiadujesz w swojej pracowni, albo gdzieś wybywasz.

– KALO! Jesteś niesprawiedliwa – oburzył się. – Zaledwie kilka razy zdarzyło mi się pozostawić cię samą! A w pracowni przebywam najczęściej wtedy, kiedy śpisz, no, najwyżej dwie, trzy godziny po twoim obudzeniu.

– Dobrze wiesz, jakim jesteś samotnikiem! – nie dawałam za wygraną. – Nawet przebywając ze mną, tak naprawdę jesteś w swoim świecie, zamkniętym dla wszystkich. Dla mnie też. Czasami, nie chcąc wyrywać cię z tego zamyślenia, staram się jak najmniej poruszać.

– Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? – spuścił trochę z tonu. Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Posłuchaj, skarbie. Zawsze, kiedy będziesz potrzebowała kontaktu ze mną, masz go nawiązać, obojętnie gdzie będę przebywał i co będę robił. Rozumiesz?

– Rozumiem – westchnęłam ciężko. – W takim razie opowiedz mi chociaż o SETI-RISIE, skoro nie chcesz nas poznać ze sobą – poprosiłam. – To przecież jest prawie mój brat.

Ojciec pokręcił głową, rozbrojony moimi słowami.

– Podchodzisz do tego zbyt ludzko. To nie mój syn, tylko potomek. Dla mnie i dla ciebie to obca istota. Więzy krwi służą bardziej do oznaczania hierarchii. Potomek pozostaje dla Stwórcy zawsze istotą podległą. To Stwórca decyduje, kim on będzie dla niego: partnerem, kochankiem, podrzędnym członkiem „rodziny”, czy przyjacielem – wyjaśnił mi szybko. – Ja od początku traktowałem SETI-RISA jak przyjaciela i tak zapewne pozostanie na zawsze. To jednak nie zmienia faktu, że podlega mi całkowicie.

– Wszystko rozumiem – zapewniłam. – Ale powiedz mi, proszę, czy jego siła jest tak duża, jak moja?

– Nie, jest słabszy.

– Ależ jesteś skąpy w informacjach na jego temat – burknęłam. – Dlaczego jest słabszy?

– Przecież to ewidentne. Twoja krew jest unikatowa i pozwala ci robić rzeczy, których żaden z nas nie może.

– Przecież ty, ojcze, masz w sobie moją krew, dlaczego więc nie robi cię ona odpornym na słońce? – przyszło mi nagle do głowy.

Milczał przez chwilę.

– W minimalnym stopniu robi… – powiedział. Zaskoczona otworzyłam usta, wydając jakiś nieartykułowany dźwięk. – Nie całkowicie – dodał, uśmiechając się na widok mojej miny. – Taka odporność, jak u ciebie, zapewne mi nie grozi. – Mogę przebywać podczas dnia na zewnątrz trochę dłużej niż kiedyś. Słońce nadal parzy mnie bardzo mocno, ale jakby trochę mniej. W bardzo pochmurny dzień udaje mi się przebywać na dworze przez kilka minut, muszę być jednak szczelnie ubrany. Po każdej wymianie krwi z tobą, KALO, jest odrobinę lepiej.

Zaklaskałam w ręce i zawołałam z entuzjazmem.

– W takim razie powinniśmy częściej wymieniać się krwią!

– Nie, to niemożliwe – odpowiedział mi z bardzo dziwną miną.

– Dlaczego?

Musiałam poczekać chwilę na odpowiedź.

– Ponieważ z każdą wymianą twoja siła rośnie.

– I…? – otworzyłam szeroko oczy.

– Hmm… – chrząknął niepewnie. – Po prostu działa mój instynkt przetrwania, który nie pozwala mi tworzyć silnego, potencjalnego rywala. Nie zrozum mnie źle, KALO. Nigdy cię tak nie traktowałem. Jednak taka możliwość zawsze istnieje. Dlatego dałem ci tyle krwi, na ile pozwalał ten instynkt. Masz wystarczającą siłę, by pokonać każdego z naszych, ale nie mnie. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz?

– Hmm… – przedrzeźniałam go, udając, że się namyślam, choć wiedziałam doskonale, że taki instynkt to norma. – Myślę, że rozumiem. To, co powiedziałeś, oznacza, że więcej nie wymienimy się krwią, prawda?

– Zrobimy to jeszcze raz, maksymalnie dwa razy – oświadczył zażenowany. – Natomiast zawsze, gdy po zranieniu będziesz jej potrzebować, dostaniesz tyle, ile okaże się niezbędne. To ci mogę przyrzec.

– Dziękuję tatku. Wiem, że mogę na ciebie liczyć. Zawsze! I rozumiem twój instynkt – uśmiechnęłam się do niego. – Dobrze, że nie dałeś już nikomu więcej swojej krwi. Jest zbyt silna, aby nią szafować.

– Bardzo mnie cieszą twoje słowa, skarbie – odetchnął z ulgą. – Zapamiętaj dokładnie to, co ci teraz powiem. Płynie w tobie niezwykły eliksir i dlatego tobie też nie wolno się nim z nikim podzielić. Jedynie ze mną lub z SETI-RISEM. To zakaz bezwzględny! Każdy, kto posiądzie twoją krew, obojętnie, w jaki sposób, zostanie przeze mnie zgładzony. Czy wyrażam się jasno? – zapytał poważnie.

– Ależ ojcze! – rzuciłam zagniewana. – Przecież to oczywiste. Bez twojej zgody nie wymienię krwi z nikim. Przysięgam! – mój głos brzmiał pewnie i stanowczo.

Pocałował mnie w głowę z czułością.

– W takim razie teraz zabiorę cię w miejsce, gdzie pierwszy raz spotkałem SETI-RISA i opowiem ci o nim.

Miałam ochotę skakać z radości!

Rozdział 4

Wylądowaliśmy w jakimś dziwnym miejscu, przypominającym ruiny olbrzymiej świątyni. Prowadziła do niej szeroka aleja z ustawionymi w rzędzie posągami lwów o głowach baranów. Pomiędzy nimi stały figury mężczyzn. Jak dla mnie, wyglądało to pięknie i tajemniczo. Patrzyłam oczarowana.

– Gdzie jesteśmy? – zapytałam.

– W Tebach, KALO, a dokładnie w Ipet-Sut. Ta nazwa, według starożytnych Egipcjan, znaczy „Najbardziej Dobrane z Miejsc”. To, co widzisz przed sobą, to aleja procesyjna, prowadząca do Świątyni Amona-Re. Teby, czyli Uaset za czasów starożytnych, były stolicą króla bogów Egiptu. Jego imię tłumaczono: Amon – Niewidzialny, Re – Słońce. W czasie świetności tego miejsca zawitałem do niego, zaintrygowany różnorodnością mitów. Uwolniony przez KUR, przemierzałem wtedy świat, poznając różne kultury i religie. Do Egiptu ściągnęła mnie również ciekawość. Zamierzałem dowiedzieć się, ilu „naszych” zamieszkuje ten teren. Opowiem ci trochę o tym kraju i o pierwszym spotkaniu z SETI-RISEM. – ARAGON, sięgając do swojej pamięci, miał bardzo zamyślone oczy.

– Więc widziałeś go więcej razy? – Choć rozglądałam się zaciekawiona, jego słowa natychmiast przykuły moją uwagę.

– Dokładnie dwa. Pierwszy raz spotkałem go tutaj, w świątyni Amona-Re, a drugi – w pałacu, po zamachu na jego życie.

– Opowiadaj, proszę – gorączkowałam się, bo rozpierała mnie ciekawość. – Nie mogę się już doczekać.

ARAGON uśmiechnął się lekko, widząc moje zniecierpliwienie.

– Posłuchaj najpierw o mitach starożytnych Egipcjan – podjął opowieść. – Nawet w obrębie jednego państwa różniły się znacznie. Według tego, pochodzącego z Heliopolis, Wielkim Bogiem-Stwórcą był Re-Horchaty-Atum-Chepry. Dokładnie wytłumaczę ci, co znaczyły jego imiona. Re – to Słońce, Horchaty – to Horus, pan nieba na obu horyzontach, a więc na wschodzie i na zachodzie, Atum – oznacza „wszystko” w rozumieniu takim, że jest on we wszystkim, a wszystko jest w nim, Chepry natomiast znaczyło „Ten, Który Się Staje” czyli, że pojawił się sam z siebie. Trochę to skomplikowane, ale nie sądzę, byś miała problemy ze zrozumieniem – stwierdził, przyglądając się mojej minie.

– Zrozumiałe to może i jest – odpowiedziałam. – Ale bardzo dziwne. Jeszcze dziwniejsze niż religia chrześcijańska.

Wzruszył ramionami.

– Nie ja to wszystko wymyślałem. Ze strachu przed śmiercią, ludzie wymyślali przeróżne rzeczy i w przeróżne rzeczy wierzyli. Ale do rzeczy. Atum był stwórcą pierwszej pary bogów: Szu i Tefnut. Szu to bóg powietrza, wilgoci, światła i ciepła. Stwarzał on warunki do rozwoju życia. Bogini Tefnut to jego siostra i żona zarazem oraz matka Geb i Nut czyli Ziemi i Nieba. Z połączenia Geba i Nut powstali: Ozyrys, Set, Izyda i Neftyda. Ten mit mówił, że ludzie powstali z łez wielkiego Boga Re. – Popatrzył na mnie, obserwując moją minę. Ja jednak słuchałam go z zainteresowaniem. Podobnie jak on, lubiłam poznawać coraz to nowe rzeczy.

– Chciałem dowiedzieć się więcej, obejrzeć papirusy, Księgi Umarłych. Zainteresowała mnie Dolina Królów – nekropolia, w której chowano zmarłych władców. Zamierzałem obejrzeć świątynię Amona-Re, którego kult rozwinął się najbardziej w Tebach. Pierwsze kroki skierowałem właśnie do niej. Wtedy już do starej świątyni dobudowano nową, imponującą rozmachem część. Było tuż po północy, gdy znalazłem się w środku. Olbrzymia, główna sala wspierała się na 134 kolumnach, dochodzących do dwudziestu metrów wysokości. Chodziłem zauroczony po tym gigancie, dotykając pokrytych hieroglifami wspaniałych kolumn, będących dowodem wielkiego kunsztu rzeźbiarzy. Kiedy siedziałem później przy jednym z posągów, wczuwając się w atmosferę świątyni, usłyszałem na zewnątrz jakiś ruch. Kilka osób zbliżało się do głównego wejścia, ale do środka weszła tylko jedna. Po chwili zauważyłem nadchodzącego mężczyznę. Mimo półmroku, widziałem go oczywiście doskonale. Był wielkim osobnikiem, o pięknych proporcjach ciała i idealnie wyrzeźbionych mięśniach. W pierwszym momencie wydawał się większy ode mnie. Przyglądałem się jego postaci z przyjemnością – miał wygląd wojownika. Sądząc po stroju, musiał być kimś ważnym. Zatrzymał się jakieś trzy metry ode mnie, po mojej lewej stronie.

Nie zauważył mnie. Siedząc bez ruchu wyglądałem prawie jak posąg, o który się opierałem. Nie miałem zamiaru stawać się niewidzialny; zawsze przecież mogłem wymazać mu pamięć o sobie, gdyby mnie dostrzegł. On jednak patrzył przed siebie, a w jego twarzy dostrzegłem smutek i ból. Klęknął w miejscu, w którym się zatrzymał i zaczął szeptać słowa modlitwy.

Intrygował mnie coraz bardziej. Po chwili usłyszałem jego piękny głos, o niskiej, ciepłej barwie.

– Wielki Królu Bogów, wszechpotężny Amonie, Bogu Słońca, dlaczego opuściłeś mnie, twego wiernego sługę? Dlaczego pozwalasz, by ludzie, wielbiący chaos, panoszyli się na naszej ziemi, by żądni władzy i zaszczytów spiskowali przeciwko mnie, prawowitemu jej władcy?

– A więc jesteś faraonem – pomyślałam, coraz bardziej zaciekawiony. Instynktownie poczułem, że chcę go poznać. Poruszyłem się leciutko, a on dostrzegł ruch kątem oka i natychmiast odwrócił głowę w moją stronę. Widziałem, że jest gotowy do walki. Mięśnie jego ciała naprężyły się w jednej chwili. Kiedy nie wykonałem żadnego ruchu, zaczął wpatrywać się we mnie z lekkim zdziwieniem.

– Nawet tutaj, w świątyni chcecie mnie dorwać? – zapytał spokojnie. – Nie uznajecie żadnych świętości? Kto mnie zdradził? Kto wam dał znać, że zjawię się tutaj? Odpowiedz mi człowieku, zanim spróbujesz mnie zabić. – Nadal mówił spokojnie, pełnym godności tonem. – Jestem bezbronny, więc bez trudu wykonasz swoje zadanie. Odpowiedz mi chociaż…

– Nie zamierzam cię zabić – powiedziałem równie spokojnie, jak on. – Czyż wyglądam na mordercę?

– W takim razie, co robisz o tej porze w świątyni? I kim jesteś?

– Mógłbym o to samo zapytać ciebie. – Uśmiechnąłem się lekko, widząc jego zdumienie. – Co władca Egiptu – jak się domyślam – robi o tej porze w tych murach? Czyż nie powinien odpoczywać i nabierać sił do rządzenia swoim państwem? Ja jestem tylko wędrowcem, który w spokoju nocy chciał podziwiać piękno i ogrom tej budowli.

– Twoje słowa mnie nie przekonują – odpowiedział po chwili. – Nazbyt osobliwe wydaje się podziwianie w ciemnościach. – To już powiedział ostrzej.

– Dobrze widzę, nawet w mroku, a na dodatek, nie znoszę tłumów – odparłem rozbawiony.

– Śmiejesz się ze mnie? – zapytał, coraz bardziej zdenerwowany.

– Ależ nie – zapewniłem. – Mam tylko ochotę porozmawiać z tobą, a ty mnie atakujesz insynuacjami od samego początku.

Zdziwienie na jego pięknej, ale dzikiej twarzy dodawało mu tylko uroku. Wstałem powoli, by go nie sprowokować, on jednak spiął się momentalnie. Teraz widziałem, że jesteśmy tego samego wzrostu. Dwa olbrzymy stały naprzeciw siebie i przyglądały się sobie z uwagą. Dostrzegałem wszystkie szczegóły jego fizjonomii, on jednak, ze swoim ludzkim wzrokiem, musiał bardzo wysilać oczy, by dojrzeć cokolwiek.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, zapalę pochodnię – zaproponowałem.

– Dlaczego myślisz, że chcę cię oglądać i rozmawiać z tobą? – w jego głosie wyraźnie słychać było nutę arogancji.

– Nie masz ochoty? Powiedz to, a odejdę natychmiast i nigdy więcej mnie nie zobaczysz – zapewniłem go. – Tak sobie jednak pomyślałem, że chciałbyś otworzyć się przed kimś i podzielić swoim smutkiem. Wiem, że jesteś wielkim i silnym wojownikiem, który uchodzi za twardego i niezłomnego. Wierz mi jednak, faraonie, że każdy, nawet ty, musi czasami zrzucić troski ze swoich barków. Ale to twój wybór. Mówisz „nie” – odchodzę, mówisz „tak” – wysłucham cię z przyjemnością.

Przyglądał mi się z uwagą. Teraz to on był zaintrygowany, a ja słyszałem jego myśli. Ciekawość walczyła w nim z niechęcią do mówienia o sobie. Szybko zablokowałem napływ jego myśli, zamierzałem bowiem słuchać jego słów.

– Dobrze. Porozmawiam z tobą, ale musisz mi powiedzieć, kim jesteś? – rzucił władczo. – Nawet w tym półmroku widzę, że nie jesteś Egipcjaninem, choć mówisz naszym językiem, jakby to był twój własny.

– Och, mam wyjątkowe zdolności do uczenia się języków – odparłem nonszalancko, zapalając w międzyczasie najbliższą pochodnię. Teraz wreszcie mógł obejrzeć mnie dokładnie. Jego wzrok był niezwykle uważny. Czułem, że jego mózg chce mnie koniecznie gdzieś usytuować. Nie przypominałem jednak żadnego, znanego mu przedstawiciela ludzkiej rasy. Wtedy Egipcjanie znali tylko Azjatów, Czarnych Nubijczyków i Libijczyków. – Pochodzę z Mezopotamii, krainy, gdzie dwie rzeki, Tygrys i Eufrat, płyną do morza. Mój lud zwą SAG-GI-GA, co oznacza Ciemnogłowi, a kraj – KI-EN-GIR. Obcy nazwali go SUMEREM. Nazywam się EN-ARAGON-ESZER i urodziłem się w mieście URUK.

Rozpromienił się, słysząc moje słowa.

– Słyszałem o pradawnym ludzie i krainie zwanej SUMEREM. Opowieści o waszym imperium dotarły do nas. Legendy o wysoko rozwiniętej cywilizacji, która panuje nad żywiołami, od dzieciństwa rozbudzały moją wyobraźnię. Czyż nie jest jednak prawdą wieść o waszym upadku?

– Niestety – westchnąłem ciężko. – To prawda. Mamy rok 1310, więc od ponad czterystu lat nasza cywilizacja nie istnieje. Mój naród rozproszył się wśród Semitów, którzy opanowali naszą ziemię. Tak właśnie zakończyła się historia jednego z najbardziej rozwiniętych i najstarszych ludów na ziemi. Mądrość uległa sile i agresji prymitywnych najeźdźców. Największą klęskę ponieśliśmy na początku wieku dwudziestego pierwszego, za panowania Ibbisina. Wtedy to, koczownicze semickie ludy Amorytów, Elamitów i Hurytów, po licznych najazdach wdarły się do serca naszego Imperium. Barbarzyńcy w ogromnej liczbie spustoszyli naszą krainę i zdominowali nasze miasta, powoli wypierając naszą kulturę i język. – Choć mówiłem to spokojnie, moje serce krwawiło.

– Skoro wasz lud rozproszył się wśród najeźdźców, skąd wiesz, że jesteś czystej krwi potomkiem SAG-GI-GA?

– W tym względzie, musisz, faraonie, uwierzyć moim słowom. Moja matka i mój ojciec byli prawdziwymi SAG-GI-GA, zaręczam ci – odpowiedziałem z powagą. – Ale dosyć już o mnie. Teraz chciałbym usłyszeć kilka informacji o tobie. Nawet nie znam twojego imienia.

– Moje imię SETI-RIS, ku czci boga Seta – powiedział z godnością władcy. – Jestem kapłanem Amona-Re, władcą Dolnego i Górnego Egiptu oraz dowódcą armii zjednoczonego imperium.

– Brzmi imponująco. Skąd więc troska i smutek na twoim obliczu?

– Mam wiele powodów do zmartwień, a największym z nich jest spuścizna po moim ojcu – otworzył się wreszcie. – Jego złe decyzje związały mi ręce i o mało nie doprowadziły do chaosu, który groził bratobójczą walką.

– Opowiedz mi o tym, SETI-RISIE, proszę. Lecz zanim rozpoczniesz, zwolnij żołnierzy, którzy czekają na ciebie przed wejściem. Nasza rozmowa potrwa zapewne dość długo, więc niepotrzebnie zmęczą się tym staniem w pełnej gotowości.

– Chcesz bym pozostał sam, zdany na twoją łaskę i możliwy atak spiskowców? – zapytał podejrzliwie, spoglądając na mnie przenikliwym wzrokiem. – Dlaczego chcesz, abym wystawił się na takie zagrożenie? A już zaczynałem ci ufać! – pokręcił głową zdenerwowany. – Może jednak wyjawisz mi szczerze prawdziwy cel twojego pobytu w świątyni?!

Nie przejąłem się jego ostrym tonem.

– SETI-RISIE, spójrz mi w oczy i posłuchaj uważnie tego, co zamierzam ci powiedzieć. – Przykułem jego wzrok do swojego, nie hipnotyzując go ani trochę. – Nie mam żadnych ukrytych celów. Wszystko, co powiedziałem ci do tej pory, jest prawdą. Zapewniam, że nie wyrządzę ci żadnej krzywdy, a nawet więcej – chcę ci obiecać, że cię ochronię. Przy mnie nic ci nie zagrozi. I zrobię to lepiej niż twoi żołnierze. Teraz znów decyzja należy do ciebie. Albo mi zaufasz, albo nie. Twój wybór, faraonie. – Nie pozwoliłem mu oderwać oczu od moich.

– Nie wiem, czy bawisz się ze mną, czy sprawdzasz moje męstwo – powiedział po chwili zastanowienia. – Jednego jestem pewien. Czuję, że chcę ci zaufać. I choć rozum sprzeciwia się temu, serce podpowiada, by cię posłuchać. Twoje oczy są szczere… więc dobrze… pójdę odesłać żołnierzy.

Ruszył energicznie w stronę wyjścia. Po chwili usłyszałem, jak wydaje komendę. Dotarł do mnie wyraźny sprzeciw żołnierzy, zaniepokojonych jego decyzją. Zdecydowanie nakazał im jednak odejść, zapewniając, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. W ich myślach dostrzegłem strach o swego pana. Widać było, że kochają go i są mu wierni. To tylko świadczyło o tym, że miałem przed sobą niezwykle wartościowego człowieka. Poczułem do niego jeszcze większą sympatię.

Wrócił po chwili. Mimo, że zdecydował się pozostać ze mną sam na sam i zaufać mi, odbierałem jego czujność. Sprawiał wrażenie zaniepokojonego, ale przyglądał mi się z dużym zainteresowaniem.

– Pierwszy raz w życiu postąpiłem tak lekkomyślnie – przyznał się. – Nawet nie zapytałem, czy masz przy sobie jakąś broń – rzucił trochę nerwowo.

Na chwilę odwróciłem się do niego tyłem, pokazując mu przełożony przez plecy miecz, ukryty w skórzanej pochwie. W jego oczach błysnęła panika.

– Nie obawiaj się, nie zamierzam go użyć – powiedziałem łagodnym, uspakajającym tonem. – To pamiątka, z którą nigdy się nie rozstaję.

Wyglądał, jakby mi uwierzył.

– Twoje tłumaczenie nie zmieni jednak faktu, że ja jestem bezbronny, a ty posiadasz narzędzie, którego w każdej chwili możesz użyć, by mnie unicestwić – zaśmiał się, jakby drwił ze swojej naiwności.

– Ta broń nie zraniła żadnego człowieka. I nie jest przeznaczona do zabijania ludzi – powiedziałem zgodnie z prawdą.

– Więc co, zabijasz nią demony? – zadrwił.

Podszedłem do niego blisko, i patrząc mu intensywnie w oczy, zapytałem:

– Dlaczego mówisz o demonach?

– Właściwie… nie wiem – wzruszył ramionami. – Tak przyszło mi do głowy. Nigdy żadnego demona nie widziałem i nie chcę widzieć. Wystarczą mi ludzie, którzy próbują zmienić moje życie w wielką udrękę.

– Chodź, usiądziemy na tym podeście i opowiesz mi swoją historię – zaproponowałem.

Usiadłem wygodnie, wskazując mu miejsce obok siebie. Niezwykle fascynowała mnie taka bliskość człowieka, którego nie traktowałem jako źródła pokarmu, lecz jako istotę, z którą chciałem rozmawiać i czułem do niej szacunek. Wiedziałem, że w pobliżu nie ma nikogo, na wszelki wypadek założyłem jednak blokadę, uniemożliwiającą komukolwiek zbliżenie się do nas.

Usiadł przy mnie z trochę dziwną miną, odzywając się po chwili z lekkim rozbawieniem.

– Jestem władcą, przyzwyczajonym do hołdów i czci oddawanej mi przez lud, żołnierzy i cały królewski dwór, a teraz wykonuję polecenia obcego człowieka, o którym niewiele wiem. – Pokręcił głową, jakby nie dowierzając, że to się dzieje naprawdę. Popatrzył na mnie, oceniając mój wygląd. – Sprawiasz wrażenie i zachowujesz się jak człowiek wysokiego stanu, masz posturę żołnierza, a twoja mowa świadczy o mądrości. Wyznasz mi, kim byłeś w swoim kraju?

Zdecydowanie pokręciłem głową.

– Dzisiaj nie. Jeśli jeszcze kiedykolwiek się spotkamy, powiem ci o sobie trochę więcej.

– Mam rozumieć, że zamierzasz pozostać tajemniczy i nic tego nie zmieni?

– Właśnie tak.

– Hmm… – przemyśliwał coś przez chwilę. – Dobrze, niech tak będzie. – Zanurzył się we wspomnieniach, by po krótkiej przerwie rozpocząć opowieść swoim ciepłym, ale mocnym głosem.