Lilith. Tom II - Walka - Jo.E. Rach. - ebook

Lilith. Tom II - Walka ebook

Jo.E.RACH

3,9

Opis

Czy można żyć normalnie ze świadomością, że ciąży nad tobą tajemnicze dziedzictwo, a duch pramatki Lilith chce zadomowić się w twoim ciele?

Czy przerażenie nie odebrałoby ci woli istnienia, gdyby potworni Asasyni, demoniczne Czarne Anioły, czyhali na twoje życie?

A jednak Sha bez wahania podejmuje wyzwanie, które zesłał jej los, i postanawia stawić czoła zagrożeniu. Tajemniczy głos intuicji podpowiada jej, że powinna zawalczyć o życie swoje i związanych z nią osób!

Czy uda się jej ocalić ojca, Chrisa i Daniela? Czy Lilith okaże się przyjacielem czy wrogiem? Czy dobro i miłość zwyciężą zło i zemstę z innego świata?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 439

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (21 ocen)
9
3
7
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lllili5

Nie oderwiesz się od lektury

Liczę że będzie kolejny tom
00

Popularność




ROZDZIAŁ IDaniel

 

 

 

Sobota dała mi popalić, i to nieźle. Rano chciałem jak najdokładniej przejrzeć samochód Sha, by mieć pewność, że wszystko w nim pracuje, jak należy. Trzeba więc było się sprężyć i włączyć turbodoładowanie. Pewnie dlatego z początku nie poświęcałem zbytniej uwagi na dogadywania durnych błaznów, którzy uparli się dzisiaj na snucie kretyńskich wywodów. Namiętnie komentowali pojawienie się Chrisa i sprzątnięcie mi przez niego lalki – bo tak raczyli nazywać Sha – sprzed nosa.

– Ty tu tak harujesz, Danielku, przy jej samochodzie, a ona rozbija się po Cannes z tym milionerem. Musisz nauczyć się postępować z takimi lalkami, inaczej przegrasz w przedbiegach – doradzali. – Siła, pewność siebie, nonszalancja – to lubią dziewczyny.

– Musi czuć w tobie faceta! Takiego z jajami. Macho pełną gębą.

– Inaczej pójdzie za tym lalusiem z kupą forsy.

To ostatnie zdanie w końcu mnie wkurzyło. Zdenerwowany, rzuciłem ostro:

– Nic nie wiecie ani o niej, ani o Chrisie, więc nie wypowiadajcie się na ich temat! Ani Chris nie jest lalusiem, ani ona lalką. A teraz dajcie mi spokój, bo nie mam czasu na głupie gadki!

Pierwszy raz odezwałem się do nich w tak ostry sposób, więc – zaskoczeni – zmyli się natychmiast. Nie chciałem, by zabrzmiało to tak ostro, więc zrobiło mi się trochę głupio. Ale za to miałem spokój i nikt mi więcej nie przeszkadzał. Ledwie się wyrobiłem za piętnaście trzecia. Jak na złość pobrudziłem sobie ręce tak bardzo, że nawet pasta ścierna nie chciała ich domyć. Najgorsze okazały się paznokcie. Szorowałem je twardą szczotką tak, że aż piekła mnie skóra. Na szczęście zdążyłem jednak doczyścić się w miarę dokładnie i wziąć szybki prysznic. Dziesięć minut po trzeciej stałem już pod bramą Sha. Autko mruczało łagodnie, tylko przy dodawaniu gazu warczało groźnie jak zdenerwowana pantera.

Sha wyglądała na zachwyconą. Odwiozła mnie do domu, wsłuchując się w idealną pracę silnika. Przegazowała go po drodze kilka razy, jak to miała w zwyczaju, i zatrzymując się pod moim domem, rzuciła z entuzjazmem:

– Ale fajnie! Reaguje jak marzenie. Naprawdę jesteś genialny, Dan. Dzięki, dzięki, dzięki!

Jej uśmiech od razu zawrócił mi w głowie. Uszczęśliwiony, słuchałem jej pochwał i tylko wielka samodyscyplina pozwoliła mi odpowiedzieć nonszalancko:

– Nie ma sprawy, malutka.

Słuchając rad tych pacanów z warsztatu, chciałem udawać macho, ale tylko ją tym rozśmieszyłem. Przegoniła mnie zaraz na ganek, nakazując mi zrelaksować się przed następną pracą. Umówiliśmy się na poniedziałek rano. Znów zaproponowała mi wspólne śniadanie i tym razem postanowiłem jej nie odmawiać. Wszakże miałem jej nie widzieć przez resztę soboty i całą niedzielę, a przecież stała się dla mnie… narkotykiem. Każdy dzień bez niej wydawał się dniem straconym. Na szczęście dzisiejsze popołudnie miało zlecieć szybko przy harówce, jaka czekała mnie na zmywaku. Soboty z reguły wyglądały najgorzej. Goście okupowali restaurację od południa do późnego wieczora, więc naczyń i garów prawie nie nadążało się zmywać.

Idąc za radą Sha, wyłożyłem się na ganku w oczekiwaniu na posiłek. Mama dojrzała mnie przez okno i pokazała na migi, że przyniesie go za dziesięć minut. Leżąc wygodnie na ławce, co chwilę spoglądałem w bok, na krzewy hortensji i azalii, które ta uparta dziewczyna pomagała mi sadzić w czwartek po szkole. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że są przeznaczone do mojego ogródka. Dopiero gdy zapakowała pozostałe po środowym sadzeniu krzewy do bagażnika wranglera, okazało się, dokąd z nimi jedziemy.

– Właśnie tego tu brakowało! – oceniła z satysfakcją, gdy skończyliśmy obsadzać ganek naszego domku.

– Jestem twoim dłużnikiem. – Cóż innego mogłem na to wszystko powiedzieć?

– Zwariowałeś? – wyraźnie się żachnęła. – Wolałbyś wyrzucić takie piękne rośliny, zamiast zasadzić je przed tym, jakby dla nich stworzonym, gankiem?

– Przecież mogłaś je oddać do ogrodnictwa.

– A tam, oddać! – prychnęła. – Kupione, posadzone i tak ma być.

No i co miałem zrobić? Podziękowałem jej tylko i na koniec wysiliłem się na żart:

– Skoro podrywasz mnie na kwiaty, to dla lepszego efektu pośpiewaj mi jeszcze pod gankiem miłosne serenady. Wtedy może cię zechcę.

– Tak mówisz, królewiczu? – Wyglądała na rozbawioną. – W takim razie siadaj na fotelu, a ja ci zaśpiewam. Jak skończę, będziesz już mój! – Niby żartowała, ale w jej oczach pojawił się jakiś głód. Poczułem gęsią skórkę na całym ciele.

A potem, nie certoląc się ze mną, wepchnęła mnie na ganek i usadowiła w fotelu mamy. Sama zaś siadła na schodach i zaśpiewała dla mnie coś niezwykłego. Pieśń w nieznanym mi języku, której słuchanie wprawiło moje ciało w jakieś dziwne, euforyczne dreszcze. Kiedy skończyła, roztrzęsionym głosem zapytałem:

– Co to było, Sha?

Spojrzała na mnie niezbyt przytomnym wzrokiem, ale odpowiedziała wyraźnie:

– To pieśń miłości moich przodków. Ojciec nauczył mnie jej, gdy byłam małym dzieckiem.

– Piękna – powiedziałem rozmarzony. – W jakim jest języku?

– W języku moich przodków.

– Czyli? – Zdziwiła mnie jej odpowiedź.

– Nie wiem, Dan. Tylko tyle powiedział mi ojciec. Znała ją moja matka, moja babka, prababka i tak dalej. Przekazywały ją sobie od pokoleń. Mnie jednak musiał nauczyć jej tata, bo mama niestety nie zdążyła. – A potem wstała szybko i podeszła do mnie. – Zaśpiewałam, królewiczu. Od teraz jesteś już mój na wieki – powiedziała, zaglądając mi w oczy z przekorą. – I co ty na to?

Najbardziej chciałem wykrzyczeć, że to było i jest moim największym pragnieniem, ale… nawet w żartach bałem się tak odsłonić.

– A mogę się zastanowić? – zapytałem podobnym tonem.

– Skoro musisz… – udawała obrażoną. – Zostawiam cię więc, królewiczu, razem z twoimi myślami i jadę do domu.

– Nie jedź jeszcze – poprosiłem.

– Ładnie prosisz – zaśmiała się. – Dobrze, zostanę jeszcze kilka minut.

– Jutro kolacja u Lefevre’ów, to pewnie nici z naszego wyścigu? – Przypomniałem sobie nasze wcześniejsze przekomarzania.

– Przełożymy go na przyszły tydzień. Z przyjemnością pojeżdżę na rowerze. Dawno tego nie robiłam.

– Pokażę ci fajne trasy. Możemy pojechać nad Golfe-Juan. Znam tam taką śliczną zatoczkę. Mało kto ją odwiedza, bo trochę ciężko do niej zejść.

– Fajnie. Poopalam się w popołudniowym słońcu. Takie jest najbezpieczniejsze. Strasznie jestem blada. – Popatrzyła na swoją delikatną, mleczną skórę.

– Mnie się podoba – powiedziałem w miarę spokojnie, nie chcąc zbytnią ekscytacją pokazywać bezmiaru mojego zauroczenia.

– Chyba jako totalny kontrast z twoją. Możemy razem robić za zebrę.

Zaśmiałem się z tego porównania. Rzeczywiście, wyglądałem przy niej jak Mulat…

– Jedz, Dan! – Mama wyrwała mnie z tych rozmyślań, stawiając na małym stoliku talerz spaghetti z sosem pomidorowym i serem. Zaakceptowała mój wegetarianizm ze spokojem.

– Dzięki!

Rzuciłem się na jedzenie, bo od rana nie miałem nic w ustach, a w warsztacie zabrakło mi czasu na zjedzenie kanapek. Zamierzałem zabrać je do następnej pracy i zjeść na kolację. Marnowanie jedzenia nie wchodziło w ogóle w grę.

– Apetyt ci dopisuje – ucieszyła się, siadając przy mnie i patrząc z aprobatą, jak wcinam. – Ale wyglądasz na zmęczonego – dodała, przyjrzawszy mi się uważnie.

– Nie jest źle. Jutro sobie odpocznę. Pośpię do południa i zapomnę o zmęczeniu.

– Czyli śniadania mam ci nie szykować?

– Nie. Zjem, jak wstanę.

– Dobrze – zgodziła się bez zastrzeżeń. – A teraz połóż się jeszcze na chwilę. Masz czterdzieści minut. – Zabrała pusty talerz i ruszyła do domu.

– Dziękuję, mamo. Było pyszne.

– Na zdrowie, kochanie – powiedziała z uśmiechem.

Tak jak się spodziewałem, na zmywaku nie miałem ani chwili spokoju. Ledwo udało mi się przysiąść na moment i zjeść kanapki. W ciepły sobotni wieczór restauracja pękała w szwach. Goście wypełniali salę i taras po brzegi. W kuchni panował totalny sajgon, a ja zasypany stertami naczyń harowałem bez przerwy. Nie dziwota, że gdy wróciłem do domu o jedenastej, znalazłem siłę tylko na szybki prysznic, a później padłem jak nieżywy na łóżko. Zasnąłem, gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki.

I nagle… obudziłem się gwałtownie, czując że… ktoś położył się koło mnie. Czyjaś głowa spoczęła na moim ramieniu, a szczupłe ciało wtuliło się we mnie! Oniemiałem z wrażenia, słysząc szloch, tłumiony lekko przez moje ramię.

– Sha? – wydukałem tak bardzo wstrząśnięty, że aż cały drżałem. – Co się stało?!

Leżałem, bojąc się nawet poruszyć, a ona płakała coraz mocniej, chowając głowę pod moją pachą. W jednej chwili zaatakowało mnie tyle bodźców, że nie wiedziałem, na który zwracać uwagę. Przede wszystkim pojawił się strach, głęboka obawa, że najprawdopodobniej stało się coś złego, a zaraz potem dołączył wstrząs, spowodowany jej bliskością. Moje ciało, wbrew woli, zareagowało na leżącą obok kobietę typowo po męsku. Walka z tym nie miała najmniejszego sensu, bo i tak zakończyłaby się klęską.

„Jak zareaguje jej ojciec, gdy ją tu znajdzie?” – pomyślałem wystraszony. A to, że będzie jej szukał, nie podlegało dyskusji. „Co się stało? Co doprowadziło ją do takiej rozpaczy?” – zastanawiałem się, rozdygotany. Wiedziałem, że na razie nie otrzymam żadnej odpowiedzi. Teraz musiała wypłakać swój żal. Przytuliłem ją delikatnie i głaskałem uspokajająco po włosach. Płakała tak ponad godzinę, a potem, znużona, usnęła mocno, wtulona we mnie.

Gdyby nie to, że spotkało ją dzisiaj coś złego, gdyby nie to, że pożerał mnie niepokój, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Najpiękniejsze zjawisko, jakie stąpało po naszej planecie, leżało w moim łóżku, bezwzględnie uznając mnie za bezpieczną przystań. Czyż mogło mnie spotkać coś wspanialszego?!

Mama zaglądała do mnie kilka razy, nie bardzo wiedząc, co ma robić. A ja nawet nie drgnąłem, by dać jej jakiś znak. Obawiałem się zakłócić spokój Sha, gdy wreszcie udało jej się usnąć.

Zbliżała się już druga w nocy, kiedy z przedpokoju dotarł do mnie delikatny szmer rozmowy. „Ojciec Sha” – momentalnie rozpoznałem jego głos i spiąłem się z nerwów. „Co on sobie pomyśli, znajdując córkę w moim łóżku?!” – panikowałem.

Mimo wszystko nie drgnąłem ani na milimetr. Dopiero gdy niespodziewanie poczułem męską dłoń na swoim ramieniu, odwróciłem gwałtownie głowę, dostrzegając kucającego koło mnie ojca Sha. Podszedł tak cicho, tak bezszelestnie, jakby był duchem.

– Cii… Daniel – wyszeptał. – Wszystko jest w porządku. Nie obawiaj się mojej złości. Rób tylko to, co zechce Sha. Bardzo cię o to proszę.

– Tak, panie Farouk – wyszeptałem najciszej, jak się dało. – My nic… – zaciąłem się.

– Wiem, Danielu. Zaopiekuj się Sha, jeśli możesz. Będę ci niezwykle wdzięczny.

– Zrobię wszystko, co trzeba – obiecałem natychmiast.

– Dziękuję ci bardzo.

Znów położył dłoń na moim ramieniu i uścisnął mnie lekko. Po chwili wyszedł tak bezszelestnie, jak wszedł. Słyszałem, że cicho rozmawia z moją mamą. Pytał, czy może zostać u nas na ganku.

– Panie Farouk, proszę zostać w salonie. Tam jest dosyć wygodna kanapa, może się pan na niej przespać. Zaraz przyniosę koc – usłyszałem przejęty głos mamy.

– Nie, Mariko, dziękuję! Nie będę spał. Muszę czuwać. Jestem bardzo wdzięczny, że pozwalasz mi zostać w twoim domu. – Ojciec Sha mówił łagodnym, smutnym głosem.

– Co się między wami wydarzyło? – zapytałem śpiącą Sha, jakbym liczył, że otrzymam odpowiedź.

– Tato, tato… – wyszeptała, ruszając się lekko.

Nie wiedziałem, czy usłyszała przez sen moje pytanie, czy wyczuła obecność ojca w pobliżu.

Leżałem prawie jak sparaliżowany. Najmniejszym gestem nie mogłem okazać jej teraz, gdy spała, jak obłędnie działa na mnie jej obecność. Bez sensu było walczyć z podnieceniem. Gorące, miękkie ciało Sha, wtulone we mnie na całej długości, postawiło na nogi najprawdopodobniej wszystkie moje synapsy. Odurzony tą bliskością mózg rozbudził we mnie istną burzę reakcji. Dlatego jedynym rozsądnym wyjściem wydawało się leżenie jak mumia, bez jednego ruchu. Na szczęście mniej więcej po godzinie tego dziwacznego stanu, w którym euforia mieszała się z katorgą, wymęczony pracą i emocjami, usnąłem jak kamień. W nocy budziłem się kilka razy w momentach, kiedy Sha rzucała się nerwowo. Ale przytulałem ją wtedy mocno, głaszcząc uspokajająco, a ona rozluźniała się i spała dalej.

– Daniel, Daniel… – Cichy głos tuż przy moim uchu rozbudził mnie natychmiast. Jej piękna twarz wtulała się ufnie w moje ramię. – Nie mogę się poruszyć, tak mocno mnie trzymasz.

Rzeczywiście! Oplatałem ją ściśle rękami, przyciskając mocno do siebie, jakbym bał się, że mi ucieknie albo ktoś mi ją porwie.

– Przepraszam – szepnąłem, rozluźniając uścisk. – Sha… ja nic… – Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zażenowanie, niepewność i strach zdominowały moje emocje.

– Wiem, Dan. To ja przepraszam. – Usiadła szybko, podkulając kolana pod brodę. Jej zmierzwione snem włosy wyglądały obłędnie i do złudzenia przypominały kłębowisko wijących się węży. – Nawet nie wiem, jak znalazłam się pod twoim domem. Jechałam na oślep, nie zwracając uwagi, gdzie się znajduję, i nagle się zatrzymałam. Tuż przy twoim domu… i… i… wiedziałam… czułam całą sobą, że właśnie tu powinnam się znaleźć.

– Dobrze się czujesz? – zapytałem, siadając po turecku prawie naprzeciwko niej i szczelnie owijając się kołdrą. Spałem w samych bokserkach, nie spodziewając się przecież takich… atrakcji.

– Fizycznie tak. Psychicznie jestem wrakiem, Dan. – Smutek w jej głosie przytłaczał.

– Co… co się stało, Sha? – zająknąłem się z przejęcia.

– Straciłam wszystko, co najważniejsze – odpowiedziała niby spokojnie, ale z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Jedna za drugą, jedna za drugą spływały po jej delikatnych policzkach i – spadając na białą koszulkę – tworzyły wilgotną plamę.

– Powiesz mi, co się stało?

Pokiwała głową twierdząco, ocierając zapłakane oczy.

– Powiem ci, ale później. Najpierw muszę przemyśleć parę spraw.

– To ja pójdę do łazienki się umyć, a potem przyniosę śniadanie, dobrze?

– Dan, nie przejmuj się mną. Rób to, co miałeś w planach. Ja posiedzę sobie tutaj i pozbieram myśli. Postaram się nie przeszkadzać. – Patrzyła na mnie prosząco, a z tych jej niesamowitych oczu nadal wypływały łzy.

– Sha, nigdy nie będziesz mi przeszkadzać. Ale martwię się o ciebie i chciałbym jakoś pomóc.

– Dziękuję, Dan. Najważniejsze, że jesteś – powiedziała miękko, z uczuciem.

Z wrażenia przez chwilę zaniemówiłem. Zanim zdążyłem zareagować na te cudowne słowa, już zagłębiła się w swoje myśli. Zrozumiałem, że potrzebuje chwili samotności, więc powiedziałem tylko:

– Zaraz wrócę, Sha. Muszę się trochę ogarnąć.

Wstałem, opatulając się szczelnie kołdrą, i troszkę ją tym rozbawiłem. Maleńka iskierka śmiechu zatliła się w jej oczach. Szybko zabrałem z szafy ubranie i popędziłem do łazienki. Osiągnąłem chyba rekord szybkości w goleniu, myciu i ubieraniu się. Tak bardzo się bałem, że Sha wyjdzie w czasie mojej nieobecności! Intuicja podpowiadała mi, że powinienem pilnować jej teraz przez cały czas.

Prosto z łazienki wpadłem do kuchni, bo słyszałem tam mamę.

– Dan, przygotowuję wam śniadanie. Będzie za dziesięć minut. Pan Farouk przyniósł dla Sha świeże ubranie – poinformowała mnie wyjątkowo spokojnym głosem.

Obawiałem się jej reakcji, ale ona patrzyła na mnie z pełnym zaufaniem. Odetchnąłem z ulgą.

– Jest tutaj?

– Całą noc siedział na ganku i trochę w salonie, ale rano pojechał na chwilę po rzeczy dla Sha. Teraz jest w samochodzie. Powiedział, że tak będzie najlepiej.

– Wiesz, mamo, o co chodzi? – zapytałem, spragniony jakiejkolwiek informacji.

– Nie – pokręciła głową – tylko tyle, że musiał powiedzieć córce prawdę.

Westchnąłem przejęty. Po drodze zabrałem ubranie Sha. Choć skarciłem się za to w myślach, nie mogłem nie spojrzeć na delikatną, koronkową bieliznę, którą jej ojciec ułożył na dżinsach i szarym, cieniutkim topie. Kremowy biustonosz i malutkie majteczki do złudzenia przypominały delikatną skórę Sha.

– Samiec zawsze pozostanie samcem – z zażenowaniem podsumowałem swoje prymitywne zachowanie.

– Farouk jest tutaj? – zapytała, widząc, co trzymam w rękach.

– Tak. Twój ojciec przebywał tu całą noc. Teraz siedzi w samochodzie.

– To nie jest mój ojciec – wyrzuciła ze złością i gniewem. Wyciągnęła dłonie, odbierając ode mnie swoje rzeczy. Z wrażenia o mało ich nie upuściłem.

– Sha! Co ty mówisz?! – prawie krzyknąłem. – Kto nie jest twoim ojcem? – dodałem głupio.

– Nathaniel Farouk, to chyba jasne – rzuciła nerwowo. – A do tego wszystkiego ja… jestem jakimś monstrum!

– A… ale… – bąknąłem zbity w tropu. Nie wiedziałem nawet, co chcę powiedzieć. W tej chwili absurd roztaczał wokół swoje deliryczne macki.

– Mogę skorzystać z łazienki? – Nie zamierzała czekać, aż dojdę do siebie.

– No… pewnie – wydukałem.

Nie wychodziła z łazienki ponad kwadrans. W międzyczasie mama przyniosła kanapki i sok pomarańczowy, który Sha tak bardzo lubiła, i popatrzyła z niepokojem na moją oszołomioną twarz. Nic nie odpowiedziałem na jej pytające spojrzenie, tylko gapiłem się na nią bezradnie. Wyszła po chwili, jeszcze bardziej niespokojna.

Kiedy Sha wróciła do pokoju, znów dojrzałem jej zaczerwienione oczy. Musiała płakać, i to mocno. Ta niepewność, jakaś wewnętrzna obawa o nią i o nas wszystkich nie dawała mi spokoju. Wiedziałem… czy bardziej czułem, że… nadchodzą zmiany, które przewrócą mój świat do góry nogami. Ich symptomy dawały o sobie znać już wcześniej, ale starałem się je odrzucać. Te dziwne moce Sha, jej umiejętności, ciepło, którym emanowała, nawiedzające mnie od pewnego czasu regularnie okrutne sny nie mogły być przypadkiem. Wszystko to wydawało się coraz bardziej spójne i uzupełniało się jak puzzle, tworząc coraz wyraźniejszy obraz innej, nieznanej mi dotąd rzeczywistości.

Teraz pozostawało tylko czekać, aż Sha zechce coś wyjaśnić. Nie zamierzałem jej poganiać. To powinno wyjść od niej, spontanicznie i dobrowolnie.

Usiadła znów na łóżku, które zdążyłem już pościelić, i skrzyżowała nogi.

– Napij się soku – powiedziałem cicho, jakbym nie chciał jej przeszkadzać.

Wzięła go ode mnie zamyślona i piła powoli, jakoś tak mechanicznie.

Odebrałem po chwili pustą szklankę, którą trzymała w ręku nieświadomie.

– Sha, powiedz coś – poprosiłem, nie wiedząc, jak się zachować.

– Daniel… – spojrzała na mnie niezbyt przytomnie, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o mojej obecności – przepraszam za kłopot. Zaraz sobie pójdę. Musisz odpocząć po ciężkiej sobocie.

– Chyba zwariowałaś, jeśli myślisz, że puszczę cię gdzieś samą! – zaperzyłem się na całego. – Przecież powiedziałaś, że jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie w ciężkich momentach.

– Dan, nie mogę tak ingerować w twoje życie. Nie mam prawa wciągać cię w swoje sprawy. Ty musisz żyć normalnie, uczyć się, spełniać swoje marzenia. Wejście w mój świat zmieniłoby twoją egzystencję już na zawsze. – Jej spokojny, smutny głos wywołał gęsią skórkę na moim ciele. Chciała odejść! Wyjechać stąd! A ja, mimo strachu przed nieznanym, nie zamierzałem jej na to pozwolić. Nigdy!!!

– Sha, ty zmieniłaś moją egzystencję w pierwszej sekundzie, w której cię ujrzałem! I ona już nigdy nie będzie taka jak wcześniej. A najważniejsze, że ja nie chcę, by była inna. Nie mógłbym żyć w świecie, w którym zabrakłoby ciebie – wyznałem desperacko.

– Dan… co… – patrzyła na mnie wystraszona – co ty mówisz? To nie…

– Mówię, że cię kocham, Sha, i nigdzie nie pozwolę ci odejść! – wyrzuciłem z siebie, nie dbając już o nic. Wiedziałem, że podejmuje decyzję o odejściu i nie mogłem do tego dopuścić.

– Dan… nawet nie wiesz, kogo kochasz – mówiła, omiatając moją twarz oszołomionym wzrokiem. – Sama nie wiem, kim jestem. To mnie przeraża… Nie mogę…

– Siedź tu i nie ruszaj się! – powiedziałem rozkazująco. – Zaraz wracam. Słyszysz?

– Dobrze – szepnęła niepewnie.

Wypadłem z pokoju, zabierając ze sobą talerz z kanapkami. Po drodze wepchnąłem jedną prawie w całości do ust, ponieważ mój pazerny żołądek upominał się o swoje nagłymi skurczami.

– Zapakuj, mamo, te kanapki i coś do picia – rzuciłem z pełnymi ustami. – Zabiorę Sha do Golfe-Juan, na moją ulubioną plażę. Musimy w spokoju porozmawiać.

– Dobrze, Dan. Zadzwonić do restauracji, że dzisiaj nie przyjdziesz?

– O! Zupełnie zapomniałem o Petite Colline. Tak, zadzwoń, mamo, proszę. Powiedz, że to odrobię. Zamienię się z Francois.

– W porządku, Dan. Przygotuję ci wszystko. Daj mi tylko kilka minut.

– Idę jeszcze do pana Farouka. Muszę go uprzedzić, gdzie zabieram Sha – poinformowałem, łapiąc po drodze jeszcze jedną kanapkę.

Kiedy zbliżyłem się do land cruisera, stojącego tuż za samochodem Sha, jej ojciec wysiadł z niego natychmiast i podszedł do mnie, wyciągając dłoń.

– Dzień dobry, Danielu – powiedział spokojnie, ale jakby niepewnie.

Uścisnąłem jego dłoń natychmiast, czując się trochę głupio. Mimo wszystko spędziłem z jego córką noc w jednym łóżku i to nie była normalna sytuacja. Jeśli dorzucić wszystkie te dodatkowe efekty, to mieliśmy niezłą zadymę!

– Dzień dobry, panie Farouk. Chciałem zapytać, czy nie ma pan nic przeciwko temu, bym zabrał Sha na moją ulubioną plażę. Chciałbym z nią w spokoju porozmawiać. Tam jest tak pięknie i cicho, że może uda mi się jakoś ogarnąć całe to zamieszanie.

– Danielu, rób to, co uważasz za słuszne. Nie będę w nic ingerować. A przede wszystkim zrób to, o co poprosi cię Sha. Czy mogę na ciebie liczyć?

– Tak. Zrobię wszystko, co będzie trzeba. Przyrzekam! – zapewniłem gorliwie.

– Bardzo ci dziękuję. Będę w pobliżu. Muszę dbać o jej bezpieczeństwo. Ale nie zamierzam zakłócać waszej rozmowy ani niczego, co będziecie robić.

Puścił moją dłoń i ojcowskim gestem pogłaskał mnie po ramieniu. Zrozumiałem, że mam jego całkowite zaufanie.

W domu mama podała mi porządnie wypchany plecak.

– Co tam jest? – zdziwiłem się.

– Picie, kanapki i ręczniki.

– Dzięki, mamo, myślisz o wszystkim, nie tak jak ja.

Pogłaskała mnie po głowie swoim czułym, pełnym miłości gestem.

– Pomóż jej, Danielu, jeśli potrafisz – powiedziała przejęta.

Wiedziałem, jak bardzo polubiła Sha, i rozumiałem jej zaangażowanie.

– Spróbuję, mamo.

Wparowałem do pokoju z impetem, chcąc sobie tym dodać animuszu.

– Sha, chodź ze mną. – Wyciągnąłem do niej dłoń. – Zabiorę cię w moje ulubione miejsce. Musimy poważnie porozmawiać i chcę zrobić to właśnie tam.

Wstała bez ociągania, jakby ten mój pewny siebie ton był jej teraz potrzebny. Czułem, że szuka we mnie oparcia. Musiałem to wykorzystać, bo przecież w każdej chwili mogła zmienić zdanie.

Wsiadła do wranglera jako pasażer, nie poświęcając ojcu ani jednego spojrzenia. Wiedziała doskonale, że on jest w samochodzie, ponieważ drgnęła nerwowo, gdy tylko wyszliśmy na ganek. Trzymałem mocno jej dłoń, więc odczułem jej spięcie.

Wrzuciłem plecak na tylne siedzenie i bez ociągania wsiadłem za kierownicę tak już dobrze mi znanej terenówki. Dopieściłem ją dla niej, najlepiej jak umiałem.

Jechaliśmy w całkowitym milczeniu. Sha patrzyła przed siebie, zatopiona w swoim świecie. Nie wiadomo było, czy dociera do niej, gdzie jedziemy, i czy w ogóle ją to obchodzi. Toyota jej ojca towarzyszyła nam, trzymając się w bezpiecznej odległości. Jechałem trochę nerwowo, pobudzony tą niezwykłą sytuacją, ale starałem się nie przekraczać dozwolonej prędkości. Po dwudziestu minutach dotarliśmy na niewielki parking, z którego dochodziło się do stromej ścieżki, prowadzącej na tę małą plażę. Na szczęście aura, jakby specjalnie dla nas, łagodziła dotychczasowy upał lekkim, rześkim wiatrem, wiejącym od północy.

Dosyć trudne zejście wąską, kamienistą ścieżką wyraźnie ożywiło Sha. Rozglądała się zauroczona, podziwiając przepiękną panoramę.

– Jak tu pięknie, Dan – powiedziała, gdy tylko jej stopy dotknęły kamienistej plaży.

– Znalazłem ją zupełnie przypadkowo, włócząc się tu na rowerze. Lubię samotność.

– No widzisz. Zakłócam rytm twojego życia! – westchnęła.

– Nigdy! – krzyknąłem. – To było, zanim się pojawiłaś. Teraz nie zamieniłbym żadnej chwili spędzonej z tobą nawet na obietnicę wiecznego raju. Powiedziałem już, co do ciebie czuję, i obojętnie, jak na to zareagujesz, nie zamierzam więcej ukrywać swojej miłości.

– Dan… To cię może zniszczyć – odpowiedziała bardzo poważnie. – Ja nie mogę cię zapewnić, że też… – przerwała.

– Sha, nie wymagam od ciebie żadnych zapewnień, żadnych deklaracji – rzuciłem gorączkowo. – Daj mi tylko możliwość kochania cię, bez zobowiązań. Nie uciekaj ode mnie lub przeze mnie. Pozwól mi jedynie być w pobliżu.

Jej poważny wzrok nie wróżył zbyt dobrze.

– Gdyby wszystko nie okazało się tak skomplikowane, gdybym ja była tylko zwykłą, trochę zwariowaną dziewczyną… Ale teraz… – nie dokończyła.

– Powiedz mi, proszę, o wszystkim. Zaufaj mi. Zniosę każdą rzecz.

Pokręciła głową z niepokojem w oczach i podeszła do wody, która malutkimi falami obmywała drobne, obłe kamyki, szumiąc odprężająco.

Rozłożyłem szybko ręczniki w miejscu, gdzie stromy klif rzucał cień na plażę. Delikatna skóra Sha nie zniosłaby zbyt długiej ekspozycji na słońce. Usiadłem i czekałem na jej decyzje. Nie miałem przecież innego wyboru. Ogarniał mnie rosnący strach, że nie zdecyduje się otworzyć przede mną. Wtedy bym ją stracił!

Po kilku minutach rozmyślań odwróciła się gwałtownie w moją stronę. Siedziałem z kolanami pod brodą i wpatrywałem się w nią cały czas. Teraz też nie spuściłem oczu, gdy przenikliwy wzrok Sha spoczął na mojej twarzy.

– Kiedy powiem ci prawdę, skończy się nasza znajomość. A ja tego nie chcę. Zależy mi na tobie, Dan! Bardzo! – wyrzuciła z siebie desperacko.

– Dlaczego uważasz, że prawda zakończy naszą znajomość? – Chciałem to wszystko zrozumieć.

– Ponieważ nie będziesz chciał mieć ze mną do czynienia! – prawie krzyknęła. – Będziesz się mnie brzydził albo bał. Albo jedno i drugie.

– Nigdy! – odparłem z mocą. – Dlaczego we mnie nie wierzysz?

Zerwałem się gwałtownie i podszedłem do niej. Spontanicznym gestem objąłem ją ramionami, przytulając mocno do siebie. Jakbym chciał ją obronić przed całym światem. Jej spięte mięśnie poluzowały się w tym uścisku i lekko zawisła w moich rękach.

– Nie wierzę nawet sobie. Nie mam pojęcia, czy nie jestem zagrożeniem dla innych, czy nie zagrażam tobie…

– Czym? Swoją dobrocią i mądrością? Zwariowałaś, Sha?! – powiedziałem podniesionym głosem, bo zaczęła się trochę wyrywać.

Na chwilę zamarła.

– Dobrocią, mówisz…? Komu teraz potrzebna jest dobroć? – zapytała, a zabrzmiało to jakoś desperacko, jakby na siłę szukała normalności i nigdzie nie mogła jej znaleźć. – Rozejrzyj się dookoła, Dan! Na każdym kroku wpychają w nas agresję, przemoc… Epatują nasze umysły obrazami walk, konfliktów, wojen i rzezi. Każde informacje są tym przesiąknięte, w większości gazet tylko takie rzeczy przyciągają uwagę, są sensacją dnia. Popatrz na gry komputerowe, w których przemoc, tortury, jak najefektowniejsze zabijanie są najważniejsze. Jakby nas… programowano do zła, do coraz większego zobojętnienia na krzywdę i cierpienie.

Choć w dużym stopniu zgadzałem się z tym, co mówiła, teraz musiałem oderwać jej myśli od tych ponurych refleksji.

– Sha, przecież nie wszyscy oglądają telewizję, czytają ogłupiające gazety i grają w odrażające gry – tłumaczyłem jej spokojnie. – Normalny człowiek nie ma czasu na takie bzdury. Jest zbyt wiele wiedzy do zdobycia, mądrych książek do przeczytania i… masa innych fajnych rzeczy do zrobienia, by marnować swój cenny czas na takie… gówno.

Pokręciła głową, nieprzekonana.

– Dan, w jakim ty świecie żyjesz?! Rozejrzyj się uważniej. Większość otaczających cię ludzi marnuje swój czas na to „gówno”! Wierz mi, dobra na świecie jest niewiele. Wiem o tym! Wyczuwam zło… bardzo mocno. Jego obrzydliwa energia rani moje zmysły, rani moją duszę… Naokoło wciąż widzę bezdusznych ludzi, dla których cierpienie żywych istot nie ma żadnego znaczenia. Bez zmrużenia oka pozwalają na bestialskie traktowanie naszych braci mniejszych, byle tylko zaspokoić swój nieposkromiony apetyt, byle zapełnić te otłuszczone brzuszyska jak największą ilością zdegenerowanego genetycznie i chemicznie mięsa. Wchłaniają tymi pazernymi ustami kawałki martwych ciał zwierząt razem z ich bólem, cierpieniem i przerażeniem, jakie im zgotowano! Ta zła energia nigdy nie ginie! Przedostaje się do ich ciał, ich umysłów i powoli je zatruwa, zżera… A ja… a ja do tej pory myślałam, że jestem od nich… lepsza, że niosę dobrą energię… że mogę pomóc… – Zachłysnęła się, jakby przerażona swoimi wizjami.

– Sha! Przestań! – Potrząsnąłem nią lekko, by do mnie wróciła, by wyrwała się z transu. – Przede wszystkim TY niesiesz dobrą energię! – krzyknąłem i wreszcie spojrzała na mnie bardziej przytomnie. – Popatrz na Nicolasa, popatrz choćby na Vanessę. To teraz inni ludzie! Dzięki tobie! Rozumiesz?! Wszyscy czują pozytywną energię, która od ciebie promieniuje, i chcą przebywać blisko ciebie. Nie mów, że tego nie widzisz! A teraz wreszcie powiedz mi, o co chodzi! – nakazałem jej ostro, widząc, że nadal szamocze się ze swoimi myślami.

– O to, że jestem… jakimś cholernym mutantem!!! Nawet nie mam pewności, czy więcej we mnie potwora, czy człowieka! O to, że mój ojciec okazał się zwykłym najemnikiem, którego zadaniem było pilnowanie mnie! I wreszcie o to, że jakaś obca siła chce posiąść moje ciało i zmienić mnie w… nawet nie wiem w co! – wyrzuciła z siebie histerycznie, stając się wyrwać z moich objęć. Nie pozwoliłem jej na to.

– Cii… cichutko, Sha… – Tuliłem ją, lekko kołysząc. – Spokojnie. Już wyrzuciłaś to z siebie. Teraz powinno być lepiej. A ja, jak widzisz, jeszcze nie zwiałem – spróbowałem żartu. – I nie mam najmniejszego zamiaru – dokończyłem stanowczo.

– Bo jesteś młodym, niedoświadczonym i nieobliczalnym chłopcem, który nie wie, z czym ma do czynienia, i myśli, że wszystko można przezwyciężyć.

– Mam nadzieję, że tak! Przy pomocy twojego ojca damy radę, zobaczysz.

– To nie jest mój ojciec! – Szarpnęła się wściekle, ale trzymałem ją mocno. – Przez czternaście lat zajmował się mną jakiś obcy!

– Posłuchaj mnie, Sha. Tylko uważnie! – powiedziałem twardo. – Jesteś niesprawiedliwa. Ten człowiek przez czternaście lat opiekował się tobą z pełnym poświęceniem i miłością. Tak, z miłością. – Nie pozwoliłem sobie przerwać. – Widać ją w każdym geście, w każdym spojrzeniu. On cię uwielbia, Sha. I to nieistotne, czy jest twoim biologicznym ojcem, czy nie. Najważniejsza jest więź, którą między wami stworzył. Jesteś dla niego… centrum wszechświata, a to, że nie jest twoim biologicznym rodzicem, jeszcze bardziej świadczy na jego korzyść. Ja mam ojca i co?! Nie dosyć, że w najtrudniejszym momencie zostawił mnie samego na pastwę choroby, to nawet po tym, jak wyzdrowiałem, nie poświęcił mi pięciu minut uwagi! Nie interesuje go, co robię, jak się uczę, czego mi potrzeba! Wolałabyś może takiego tatę?

Zadarła głowę, patrząc mi w oczy bardzo uważnie.

– Uważasz, że źle postąpiłam, traktując go w ten sposób?

– Biorąc pod uwagę traumę, którą przeżyłaś, można cię wytłumaczyć. Ja jednak uważam, że pan Farouk zasługuje na miano ojca jak mało kto – odparłem z całkowitym przekonaniem. – W piątek miałaś pokaz innej „ojcowskiej miłości” w wykonaniu Dominique’a Lefevre’a. Porównaj sobie na spokojnie to, co dostajesz od pana Farouka, a co dostajemy ja i Chris. Lepszych przykładów nie potrzeba.

Jej spojrzenie stało się nieprzytomne. Odleciała głęboko w swoje myśli. A ja stałem i głaskałem delikatnie jej włosy. Po paru minutach wróciła.

– Masz rację, Dan. Przypomniałam sobie właśnie, jak Nathaniel zawsze o mnie dbał. Ile miał dla mnie cierpliwości, zrozumienia i czułości. – Widziałem, że powoli przekonuje się do moich racji. Po chwili jednak znów się zaniepokoiła. – A co, jeśli robił to tylko za pieniądze? Wiem, że dysponuje olbrzymią kwotą. Może dostał ją za opiekę nad moją osobą.

– Nawet jeśli, to mógłby zatrudnić jakieś obce opiekunki, a sam balować i wydawać kasę na przyjemności. O ile wiem, nic takiego nie miało miejsca. Sama mówiłaś, że właściwie od ciebie zależało, na co wydawane są pieniądze. Bez twojej zgody nic dla siebie nie kupował – przypomniałem jej.

– To prawda. Na siebie wydawał tylko wtedy, kiedy musiał – przyznała mi rację.

– Sama widzisz. Myślę, że powinnaś porozmawiać z ojcem, właśnie tak – z ojcem – i posłuchać, co on ma ci do powiedzenia. To najlepsze i najmądrzejsze wyjście.

– Wiem, Dan, ale… tak się boję usłyszeć całą prawdę. To nie byle co. To jakiś cholerny inny wymiar, jakaś obca rzeczywistość!

– Ja się nie boję. Chcę usłyszeć wszystko – zadeklarowałem pewnym głosem.

– No to wychodzi na to, że jesteś odważniejszy ode mnie. Albo… bardziej niefrasobliwy niż mi się wydawało – skrytykowała mnie na koniec. Ale ton, jakim to powiedziała, wskazywał, że powoli wraca normalna Sha. Zadziorna, pełna energii i temperamentu.

– Chodź, usiądziemy spokojnie i wszystko mi opowiesz. Naprawdę nie obawiam się usłyszeć prawdy o tobie. Jaka by ona nie była, wiem, że wiąże się z dobrem i mądrością. To płynie od ciebie, Sha, z każdym gestem, każdym dotykiem i każdą rzeczą, którą robisz. Nic, co pochodzi od ciebie, nie może być złe. – Miałem pełną świadomość tego, co mówię. Pociągnąłem ją, jeszcze trochę niepewną, w stronę ręcznika i usadziłem. Sam zająłem miejsce naprzeciw niej. Prawie stykaliśmy się kolanami. – A teraz wreszcie zrzuć z siebie ten ciężar.

– Pamiętasz, Dan, jak mówiłam, że mam dziwne sny? To sny o bardzo do mnie podobnej kobiecie i o jej losach. Nie jestem pewna, ale to chyba mój praprzodek, którego duch chce zawładnąć moim ciałem. Wczoraj o mało to się nie stało, kiedy zamierzałam wypowiedzieć jej imię. Imię, które przyśniło mi się kilka nocy temu. Na szczęście przerwałam to, nie wypowiadając jej imienia do końca i odrzucając otaczającą mnie moc. Nathaniel powiedział, że to była moja pramatka, a ja podobno odrzuciłam swoje dziedzictwo. Nic z tego nie rozumiem i jestem przerażona – wypowiedziała to wszystko jednym tchem. – A najgorsze są niektóre sny, pełne przemocy i okrutnych bestii.

– Czy te bestie wyglądają jak Czarne Anioły?

– Raczej jak skrzydlate diabły, ale… skąd o nich wiesz? Przecież nie opowiadałam ci moich snów. – Popatrzyła na mnie zdumiona.

– Sha, ja też mam sny. Widzę te potwory, jak z kamienną twarzą mordują. Ich czarne, zimne oczy niczego nie wyrażają. Obojętne jest dla nich, czy zabiją, czy pozostawią przy życiu niemowlęta i ich matki. Tylko tych snów się bałem. Ale już tych, w których walczę u twojego boku, wcale a wcale.

Kwadratowe oczy Sha świadczyły ewidentnie o wielkim zaskoczeniu.

– Co to znaczy, Dan? O co tu chodzi?

– Myślę, że twój tata zna większość odpowiedzi na nasze pytania i właśnie z nim powinniśmy porozmawiać jak najszybciej.

– Nie uważasz mnie za kompletnego dziwoląga? – upewniła się, spoglądając na mnie podejrzliwie.

– A wyglądam, jakbym tak uważał?

– Zawsze ściągałeś mnie na ziemię, gdy zaczynałam fantazjować. Czemu teraz tak łatwo godzisz się z największymi dziwactwami, o jakich słyszałeś?

– Bo teraz wiem, że to prawda, a mój mózg, chociaż się buntuje, rozumie, że walka z wiatrakami zawsze kończy się przegraną. Poza tym mój iloraz inteligencji do czegoś zobowiązuje – zażartowałem.

– Tak mówisz?

Pierwszy raz tego dnia dostrzegłem u niej odrobinę rozbawienia. Jakby zaczynała godzić się z sytuacją.

Pogrzebałem szybko w plecaku i wyciągnąłem przygotowane przez mamę kanapki.

– Jedz. – Włożyłem jej do ręki papierową torebkę z dwoma kanapkami. – Niedożywiony mózg kiepsko funkcjonuje.

Wgryzłem się łapczywie w razowy chleb z sałatą, pastą słonecznikową i ogórkiem, ledwie panując nad głodem. Dwie małe kromeczki o dziesiątej rano na mój wygłodzony żołądek to była zaledwie zakąska. Teraz minęło już południe i nawet ogrom emocji nie zdołał przytłumić skrętów żołądka, dopominającego się pokarmu do trawienia.

– Mmm… – zamruczałem, wreszcie czując coś w brzuchu.

– No tak! Świat nam się wali na głowy, a facet tylko o jedzeniu! – Sha najwyraźniej nabierała wigoru i zza przestraszonego dziecka wreszcie zaczęła się wyłaniać zawadiacka, pewna siebie dziewczyna.

– Zdecydowanie lepiej walczy się z przeciwnikiem z pełnym brzuchem – wybełkotałem z zapchanymi chlebem ustami.

– Jesteś okropny – podsumowała, ale z apetytem ugryzła kanapkę. Największe emocje miała już za sobą i teraz organizm upominał się o swoje. Jedliśmy w ciszy, spoglądając na siebie niepewnie. Zwierzyliśmy się wzajemnie z największych tajemnic i musieliśmy teraz ogarnąć cały ten chaos.

– Nie chcesz poleżeć trochę na słońcu? – zapytałem. – Podobno promienie słoneczne pobudzają serotoninę w naszych mózgach i czujemy się przez to szczęśliwi. Nie zaszkodziłoby nam trochę odprężenia po tym zamęcie. Opowiedziałabyś mi dokładnie wszystkie swoje sny. Może znajdziemy w nich jakieś odpowiedzi.

– Możemy spróbować. Jeśli jednak przyjmiemy, że wszystko, co mi się przyśniło, jest prawdą, to moje dziedzictwo może okazać się dla mnie bardzo niebezpieczne – znów się trochę wystraszyła.

– Albo wręcz odwrotnie. Może zwiększyć twoje siły.

– Dan, powiedz mi, proszę, czy… to, co mi wyznałeś… czy to prawda? – Zakłopotana Sha spoglądała na mnie z poważną miną.

– Tak! – rzuciłem zdecydowanie. – Ale nie chcę teraz żadnych twoich deklaracji. Wiem, że nie jesteś na nie gotowa. Poczekam, ile będzie trzeba. Nawet… do końca świata.

– Proszę, nie mów tak. To brzmi jakoś katastroficznie, odlegle, jakby nigdy nie miało się zdarzyć. A przecież jesteś dla mnie… tak… bardzo ważny. Nawet nie wiedząc, co robię i gdzie jadę, znalazłam się koło twojego domu. Jakby jakaś magiczna siła przyciągnęła mnie do ciebie! – powiedziała spontanicznie. – Tak bardzo chciałabym mieć pewność, co jest dla mnie najważniejsze i kto jest mi przeznaczony, ale, jak na razie, wszystko sprzysięga się przeciwko mnie.

– Dlatego powiedziałem ci, że nie chcę, abyś teraz decydowała o czymś, na co nie jesteś gotowa.

Wstałem, pociągając ją za sobą, a potem przeniosłem ręczniki na słońce. Ułożyliśmy się obok siebie i Sha rozpoczęła swoją niezwykłą opowieść o przedziwnym świecie i wyjątkowej kobiecie, która dostała tak wiele piękna i talentów i jednocześnie taki ogrom zła, że aż wydawało się niemożliwe, by umiała sobie z tym poradzić.

– Ciekawe, czy przyśnią ci się dalsze jej losy – zagadnąłem, gdy skończyła opowiadać poruszającą historię.

– Dzisiaj nie śniło mi się chyba nic. Może przez to, że nie przyjęłam jej mocy, jej potęgi, sny też odeszły?

– Okaże się. Dzisiaj spałaś bardzo niespokojnie. Wołałaś swojego tatę przez sen.

– A dziwisz się? Do tej pory on był jedyną moją ostoją. Bez niego nie mam… nic. Ani matki, ani ojca, ani żadnej rodziny. Jestem na tym świecie samiutka jak palec. Do tego nawiedza mnie jakiś duch, a cała reszta jest jedną wielką niewiadomą – powiedziała z żalem.

– Jego masz nadal. Wiem o tym, Sha! – stwierdziłem. – Widziałem jego zachowanie, widziałem jego wzrok. Boi się twojego odrzucenia, boi się, że go… znienawidzisz. Poświęcił ci czternaście lat swojego życia, wychował cię od maleńkiego dziecka i tak, jak umiał najlepiej, a teraz panicznie wprost obawia się, że cię straci. Tylko ty, Sha, jesteś w stanie ocenić, czy to, co robił, było właściwe. Czy czułaś, że jesteś kochana, czy dbał o ciebie. Mnie przy tym nie było. Ale wystarczyło mi tych kilka dni, w których widziałem tak wiele miłości, wręcz uwielbienia dla ciebie ze strony pana Farouka, że nie mam najmniejszych wątpliwości co do jego uczuć. Uwierz mi… ja… marzyłbym o takim ojcu – dodałem na koniec głosem pełnym emocji.

Dokładnie tak właśnie myślałem. Ten obcy, zimny facet w białym fartuchu, którego obraz od naszego ostatniego, koszmarnego spotkania utkwił mi w głowie już na zawsze, nie powinien mieć nawet prawa do miana ojca. Zachował się jak przypadkowy samiec, który zapłodnił moją matkę i na tym zakończyła się jego rola. Widocznie mama myślała podobnie jak ja, bo nigdy nie zmuszała mnie nawet do minimalnego kontaktu z ojcem. Po naszej ostatniej rozmowie w jego gabinecie oświadczyłem jej zdecydowanym tonem, że nie mam już ojca i nie chcę o nim nic wiedzieć. I od tamtej pory nigdy więcej nie poruszaliśmy tego tematu. Natomiast za Nathanielem Faroukiem byłem zdecydowany agitować z całych sił. Jego uwielbienie dla Sha przejawiało się… właściwie we wszystkim. W każdym geście, spojrzeniu, w każdym słowie do niej wypowiadanym.

Sha odwróciła się na brzuch i podpierając się na łokciach, słuchała mnie bardzo uważnie.

– Pójdziemy zaraz do niego – powiedziała, gdy tylko skończyłem. – Muszę z nim porozmawiać. Chowanie głowy w piasek to debilna metoda – podsumowała. – Ale powiedz mi jeszcze o twoich snach. Co w nich widziałeś?

– Nie były takie wyraźne jak twoje. Widziałem trzech mężczyzn o czarnych włosach i demonicznych, czarnych oczach, z olbrzymimi, kruczoczarnymi skrzydłami. Mieli podobną karnację do mojej… może trochę ciemniejszą, ale rysy twarzy jakieś… hm… egzotyczne, dziwne, choć wyjątkowo piękne. Określiłbym ich jako piękne bestie, zwłaszcza po tym, co robili. Zabijali niemowlęta, później ich matki, a robili to z taką obojętnością i tak od niechcenia, że budziłem się przerażony ogromem ich nieludzkiej potworności. Potem miałem jeszcze sen o tobie. Byłaś w nim taka nieszczęśliwa! Potrzebowałaś mojej miłości, mojego oddania, by przeżyć ten koszmar. Tak właśnie mi w nim powiedziałaś. W innym śnie widziałem znów te okrutne bestie, ale już tylko dwie. I ciebie, Sha. Walczyłaś z nimi razem ze swoim ojcem, a ja osłaniałem cię, rozpraszając napastników. Ten sen jednak zapamiętałem niezbyt dokładnie. Wszystko w nim wydawało się jakieś niewyraźne, jakby rozmyte. Mam tylko dziwne wrażenie, że Chris też znajdował się w tej olbrzymiej jaskini, w której odbywała się walka, a oprócz niego jeszcze ktoś, kto wydawał mi się znajomy, ale za nic nie potrafię sobie przypomnieć jego twarzy.

– Wszystko to jest coraz bardziej dziwaczne. Jaki związek możesz mieć ty, nie mówiąc już o Chrisie, z tym całym szaleństwem? Przecież jeszcze tydzień temu nie znałam żadnego z was i nawet nie miałam pojęcia, że istniejecie. – Mówiła to zdumionym, ale spokojnym głosem. Chyba coraz bardziej godziła się z nieuniknionym.

– Może rzeczywiście daty naszych urodzin nie są przypadkowe? – powiedziałem. – Może to przeznaczenie?

– Halo! Daniel! Ziemia do Daniela! – Przypomniała sobie moje teksty. Leciutki uśmiech wrócił wreszcie na jej przejętą i smutną do tej pory twarz.

– No co? – udałem naburmuszonego. – Nie spodziewałem się, że w moim życiu pojawi się laska z nadnaturalnymi zdolnościami. Myśląc o swojej przyszłości, widziałem w niej dosyć atrakcyjną kobietę z gromadką moich dzieci, dbającą o mnie, gotującą mi pyszne obiadki, zajmującą się mną z miłością i oddaniem, rozpieszczającą mnie na równi z naszym potomstwem. Spokojną, łagodną i posłuszną – paplałem, co mi ślina na język przyniosła, aby tylko oderwać Sha od smutnych myśli. Chyba mi się udało, bo spojrzała na mnie jak na Marsjanina z zielonymi czułkami.

– Co?!!! – zapytała w końcu, wyraźnie zbulwersowana. – Marzy ci się durna kura domowa?! Facet z ilorazem inteligencji geniusza chciałby mieć u swojego boku uległą, pokorną klacz rozpłodową?! Chyba cię pogięło! – Wyglądała, jakby miała zamiar mnie pobić za takie herezje. Klęknęła nade mną, podpierając się pod boki, i rzuciła mi groźne spojrzenie.

– No wreszcie! – powiedziałem z ulgą. – Wróciła waleczna, pewna siebie Sha.

– Czyli co? To tylko wymysły twojego samczego ego?

– Każdemu wolno pomarzyć – dalej udawałem.

Prychnęła zdegustowana.

– Marzenia troglodyty. Tępego samca, który nadal powinien siedzieć na drzewie i iskać sobie tyłek.

– No dobra! Niech ci będzie: kocham wyzwolone feministki, które wdeptują mnie w ziemię każdym słowem! – Usta automatycznie rozciągnęły mi się w głupkowatym uśmiechu.

– Wariat! – skomentowała moje wymysły, odprężając się wreszcie. Błyszczące oczy migotały znów tą, uwielbianą przeze mnie, zadziornością. – Najwyraźniej słońce przegrzewa twoje zwoje mózgowe. Ruszaj się! – Stanęła nade mną. – Potrzebny ci jest cień i zimny prysznic dla złagodzenia objawów udaru.

Natychmiast złapałem jej wyciągniętą dłoń i stanąłem przed nią. Nie wypuszczając, przycisnąłem ją do serca.

– Sha, weźmiemy byka za rogi – powiedziałem z przekonaniem. – Pomogę ci we wszystkim. Nawet nie próbuj mnie odsunąć, bo się nie dam.

– Dan, to może się okazać niebezpieczne.

– Trudno. Pozostanę przy tobie na dobre i na złe! Nic, a tym bardziej nikt, mnie nie powstrzyma. Zrozumiałaś?! – powiedziałem to tak, by nie miała żadnych wątpliwości.

Westchnęła ciężko, nie wiedząc, jak zareagować na mój uparty, pewny siebie ton.

– Poczekajmy na resztę rewelacji. Aż się boję tego, czego dowiemy się od… – zawahała się przez chwilę – …ojca – dokończyła. – Tak! Od ojca! – rzuciła jakby do siebie.

Spakowałem szybko plecak i za chwilę wdrapywaliśmy się stromą ścieżką na górę. Rewelacyjna wprost sprawność Sha rzucała się w oczy. Pokonywała strome wzniesienie w takim tempie, że ledwo mogłem za nią nadążyć. A do tego nie zauważyłem u niej najmniejszych śladów zmęczenia, podczas gdy ja trochę się zasapałem.

„Najwyższy czas zabrać się za siebie” – pomyślałem.

Gdy zbliżyliśmy się do wranglera, dała mi ręką znak, bym przy nim zaczekał, a sama podeszła do toyoty ojca.

Otworzyłem drzwi, wrzuciłem na tylne siedzenie plecak i ukradkiem spoglądałem, co dzieje się między nimi. Ojciec Sha wysiadł z auta natychmiast, gdy tylko zorientował się, że ona do niego podchodzi. A kiedy znajdowała się trzy, cztery kroki od niego, klęknął przed nią, spuszczając w uniżeniu głowę.

Z wrażenia szczęka prawie wypadła mi z zawiasów.

„Kurczę! Co się dzieje? Kim jest ta przedziwna istota?” – zakłębiło mi się w głowie. „Ojciec oddaje jej cześć jak bogini!”

– Wstań, proszę! – powiedziała do niego porywczo. – Nie chcę, byś tak robił, tato.

– Bycie twoim ojcem, pani, byłoby dla mnie największym szczęściem. Niestety twoja matka wybrała kogoś innego. – Wstał posłusznie i stał przed Sha, zakłopotany.

– Dla mnie zawsze będziesz moim tatą, ty, Nathaniel Farouk, a nie jakiś obcy mi dawca nasienia. To ty mnie wychowałeś od dziecka i ukształtowałeś. A przy tym twoja miłość, dobroć i poświęcenie uczyniły z mojego życia wspaniałą przygodę. Dziękuję ci za to z całego serca.

– Opiekowanie się tobą i chronienie cię, pani, jest dla mnie największym zaszczytem – odparł, po czym skłonił się z atencją.

– Tato! – zawołała, bo wyraźnie krępowało ją takie zachowanie. – Dlaczego mówisz do mnie jak do obcej? Nadal jestem tą samą dziewczyną. Upartą, żywiołową i czasami nieznośną. Jestem Sha, twoja córka od czternastu lat, i nie chcę, byś mówił do mnie inaczej!

Bez ociągania wtuliła się w niego dziecinnym ruchem i objęła go mocno w pasie. Trochę się obawiałem, że Nathaniel Farouk zachowa nadal ten uniżony dystans, ale na szczęście pokonał swoje opory i uścisnął córkę przepełnionym miłością gestem, całując ją w czubek głowy.

– Moja kochana, wspaniała dziewczynka – powiedział wzruszonym głosem.

Już nie kryłem się z tym, że ich podglądam. Stanąłem do nich przodem i z radością wpatrywałem się w bijące od nich uczucia.

– Powiesz nam wszystko, co powinniśmy wiedzieć? – zapytała Sha, wciąż wtulona w jego pierś.

– Tak, powiem. Teraz muszę, choć wolałbym, byś nadal mogła żyć jak normalna młoda dziewczyna. By te wszystkie istoty zapomniały o tobie na zawsze. Ale niestety nie ma takiej możliwości. Coraz więcej się dzieje. A to może ci przynieść, kochanie, tylko śmiertelne zagrożenie. Nie chcę cię straszyć, Sha, ale musisz wiedzieć o nim jak najwięcej. To być może uchroni cię przed najgorszym.

– Wiem, że to nic dobrego. Skoro moje sny były kiedyś rzeczywistością, domyślam się, co mi grozi. Te trzy potwory polują na mnie i na wszystkie kobiety, w których płynie… jej krew.

– Tak. – Smutny głos Farouka wywołał u mnie silny dreszcz grozy. Zabrzmiał jak wyrok, potwierdzając moje największe obawy. Po wysłuchaniu snów Sha i łącząc je z moimi, wytworzyłem sobie w głowie wyraźny obraz zagrożenia wiszącego nad dziewczyną, którą tak bardzo kochałem. To jedno proste „tak” odebrało mi resztki nadziei, że ulegliśmy tylko zbiorowej halucynacji.

Sha jakby odebrała moje emocje, ponieważ odwróciła głowę w moją stronę.

– Podejdź do nas – poprosiła cicho.

Zrobiłem to natychmiast.

– Nie możemy narażać Daniela – powiedziała, chwytając moją dłoń. Odsunęła się od ojca pół kroku, by lepiej widzieć jego twarz. – Powinniśmy jak najszybciej wyjechać.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Z wrażenia nie zdołałem wydukać niczego innego niż:

– Sha… nie…

– To nic nie da, kochanie. I tak do niego trafią. – Te słowa jednocześnie wprawiły mnie w euforię i przepełniły grozą. – Jest twoim obrońcą. Jego los został już przypieczętowany! – Choć spodziewałem się właściwie… wszystkiego, na tę rewelację włoski na całym ciele stanęły mi dęba. – Od tego nie ma odwrotu. Właściwie domyślałem się tego już przy waszym pierwszym spotkaniu. To, jak oddziaływaliście na siebie, wyraźnie o tym świadczyło. Zmyliło mnie tylko jedno – nie przyśniło ci się żadne imię. A właśnie wtedy, gdy w najbliższej okolicy pojawia się pierwszy obrońca, twój organizm rozkwita i uaktywnia się dziedzictwo, którym zostałaś naznaczona.

– Przyśniło mi się. Nie wiem jednak, dlaczego ci nie powiedziałam. Odkładałam to na później, uważając za zbyt dziwne, by w to uwierzyć – przyznała się, trochę zawstydzona.

– To moja wina! Ty robiłaś wszystko, jak należy. Skąd mogłaś wiedzieć, że nie jesteś zwykłym człowiekiem? Nie wiem, czy mój wybór był właściwy. Zostałem z tobą – maleńkim, dwuletnim dzieckiem sam, i to nagle. Nie miałem z kim skonsultować tego, jak z tobą postępować. Czy uświadamiać cię o twoim dziedzictwie już od dziecka, czy dopiero później, gdy już dorośniesz i poczujesz jego zew? Wybrałem tę drugą opcję. Wolałem, by twoje młode lata upływały możliwie najnormalniej. Nie wiem, czy podjąłem właściwą decyzję. – Farouk wyglądał bardzo niepewnie, z niepokojem czekając na odpowiedź.

Stała przez dłuższą chwilę zamyślona, ściskając mocno moją dłoń.

– Gdyby ta decyzja zależała ode mnie, wybrałabym normalność. Dobrze zrobiłeś, tato – odpowiedziała.

Odetchnął z ulgą, podnosząc drugą dłoń Sha i całując ją z pełnym oddaniem i szacunkiem. Jego zachowanie sprawiało, że czułem się jeszcze większym wybrańcem losu, szczęśliwcem, którego spotkał ogromny zaszczyt. Zagrożenie nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że ta wspaniała istota pozwala mi być przy sobie i kochać się.

– Myślę, że powinniśmy usiąść gdzieś spokojnie i posłuchać wszystkiego, co masz do powiedzenia – dodała spokojnie.

– Może wrócimy do domu? – zaproponował.

– Wolałabym gdzieś w bardziej publicznym miejscu. Między ludźmi, żeby ta abstrakcja, którą usłyszę, troszeczkę złagodniała w otaczającej mnie normalności – poprosiła.

– Kilkaset metrów stąd jest bardzo spokojna knajpka z przepięknym widokiem. Może tam byłoby dobrze? – zapytałem Sha i jej ojca.

Ten oczywiście spojrzał na córkę, czekając na jej decyzję.

– Tak będzie najlepiej – zgodziła się ze mną. – Poza tym chce mi się sikać i jeść. I sama nie wiem, co bardziej – zaśmiała się leciutko, zmieniając od razu poważny nastrój na lżejszy i przyjemniejszy.

Przeznaczenia, jak zrozumiałem, nie mogliśmy zmienić, ale cała reszta zależała od nas. Nie musieliśmy podchodzić do całego tego zamieszania tylko tragicznie. Przecież nic by to nie zmieniło, a dodatkowo popsułoby resztkę naszego życia, obojętnie, ile miało jeszcze trwać.

Podjechaliśmy pod małą, przytulną restauracyjkę w dwa samochody. Na pięknym, widokowym tarasie zaledwie cztery stoliki zajmowali goście, więc bez problemu znaleźliśmy spokojny i zaciszny kącik pod wielkim parasolem, tuż przy pachnących żywicą cyprysach. Wzrok przykuwał wyjątkowo atrakcyjny widok na Antibes.

– A ty nie musisz iść dzisiaj do pracy? – zapytała Sha zaraz po powrocie z toalety.

– Poprosiłem mamę, by to załatwiła. Pewnie jej się udało. Nie wiem, bo z tego wszystkiego nie zabrałem telefonu.

– Ja też – przyznała się. – Nie mam nawet dokumentów.

– Zabrałem twoje dokumenty, kochanie. Mam je przy sobie. – Ojciec Sha myślał, jak zwykle, o wszystkim. Przyzwyczajony do rygoru, który sobie narzucił, kontrolował otaczającą go rzeczywistość w maksymalnym stopniu. Właśnie takie wrażenie zawsze przy nim odnosiłem. – Jeśli chcesz zadzwonić, Danielu, weź mój telefon.

– Nie, dziękuję – odpowiedziałem. – Mama na pewno coś załatwiła. Poza tym teraz mam ważniejsze sprawy niż głupi zmywak.

– Dan, nie możesz zmieniać swojego życia pod moje dyktando. Ja tak nie chcę! Nie zamierzam poddawać się żadnej psychozie! – Głos Sha zabrzmiał niezwykle zdecydowanie. – Przygotujemy się jak najlepiej na nadchodzące zagrożenie, ale codzienne życie musi biec zwykłym torem. Nie pozwolę, by te potwory wszystko zniszczyły.

– Masz rację, córeczko. – Farouk wpatrywał się w córkę z uwielbieniem. – Będę was uczył walki, wytłumaczę, jak dostrzegać zbliżające się zagrożenie, ale oprócz tego musimy żyć normalnie.

– Kiedy oni mogą się pojawić? – zapytała.

– W każdej chwili! Zwykle mieliśmy około półtora roku, dwóch lat, zanim kumulacja energii, którą wydzielasz, kochanie, osiągała poziom stanowiący zagrożenie wykryciem. Kiedy tylko pojawiały się pierwsze symptomy namierzenia twojej energii, natychmiast opuszczaliśmy to miejsce – tłumaczył w jak najprostszych słowach. Tylko że nawet te proste słowa brzmiały jak opowiadanie science fiction pomieszane z fantasy. Zdecydowanie musiałem przestawić mózg na inne obroty, żeby z nadmiaru „efektów specjalnych” nie przegrzał się za szybko. – Ale teraz jest inaczej. Jesteśmy tu od niedawna, a już zebrało się tak wiele twojej mocy. Nie wiedziałem, co się dzieje, bo wyczuwałem jej coraz więcej, a ty zachowywałaś się zwyczajnie, jakbyś o tym nie wiedziała.

– Bo… chyba nie wiedziałam – odpowiedziała nerwowo. – Dotykałam ludzi, a oni czuli ode mnie intensywne ciepło. Jak durna tłumaczyłam sobie, że to jakieś efekty dojrzewania. Wewnętrzny głos wyraźnie jednak dawał mi inne sygnały. Może za późno ci o tym powiedziałam, tato. Ostatnio byłeś bardzo zdenerwowany.

– Na razie jeszcze nic się nie stało. Nie rozumiałem tylko, skąd wzięły się te przejawy mocy, które odbierałem. Całymi dniami przeszukiwałem okolice, starając się je zlokalizować, a przy okazji obserwując niebo, bo tam właśnie pojawiają się pierwsze sygnały namierzania. Tego na szczęście nie dostrzegłem. Jeszcze nie wiedzą, że tu jesteśmy – powiedział trochę dziwnym tonem, jakby do końca nie był tego pewien… albo coś ukrywał. – Ale to, co wypuściłaś z siebie razem z odczuwalnym ciepłem, i pojawienie się w pobliżu ciebie duszy pramatki jest tak bardzo silne, jakbyśmy mieszkali tu co najmniej dwa lata. Nie chcę was straszyć, ale Czarni mają ułatwione zadanie. – Nachmurzył się, wypowiadając tę wrogą nazwę. – Dodatkowo nie przyjęłaś potęgi swojej pramatki i właściwie nie mam pojęcia, co z tym zrobić. Nikt nie przewidział takiej sytuacji. Tyle stuleci od jej śmierci nie działo się nic. Dopiero teraz.

– Myślisz, że nigdy wcześniej nie próbowała? – Sha zastygła ze szklanką soku pomarańczowego w dłoni.

– Nikt nic na ten temat nie wie. A myślę, że twoja mama wiedziałaby o tym na pewno, gdyby taka sytuacja się przydarzyła.

– No właśnie! Moja mama – tajemnicza, dziwna istota, o której nic nie wiem.

– Jeśli miałaś prowadzić normalne życie, nie mogłem mówić ci o niej zbyt wiele. Teraz muszę to nadrobić. Spokojnie, opowiem ci wszystko, co powinnaś wiedzieć.

– Byłeś jej obrońcą? – zapytała szybko.

– Tak. Ale nie byłem sam. Miała też drugiego obrońcę i właśnie jego wybrała na twojego ojca.

– Kochała go bardziej?

– Widocznie. – Wzruszył ramionami. – Choć wydawało mi się, że jest odwrotnie. Bez dyskusji jednak przyjąłem jej wybór. To ona o wszystkim decydowała. Tak jak ty, kochanie. Twój wewnętrzny zmysł zawsze podpowiadał właściwe postępowanie. Nie miałem i nie mam prawa ingerować w twoje życie i twoje decyzje. Ja mam tylko spełniać twoją wolę. To, oprócz obrony i chronienia cię, moje główne zadanie.

– Zauważyłam to już dawno i nie wiedziałam, jak to rozumieć.

– Tak. Widziałem czasem twoją dezorientację.

Ojciec Sha lekko się uśmiechnął. Na jego surowym obliczu nawet mały uśmiech powodował niezwykłą przemianę. Wyraz jego twarzy natychmiast łagodniał, podkreślając regularność rysów i urodę. Jak dla mnie podobieństwo tych dwojga rzucało się w oczy. Ale… skoro jej ojcem był ktoś inny, musiało mi się tylko wydawać.

Sha chwilowo milczała, przetwarzając uzyskane od ojca informacje. Akurat w tym momencie kelner przyniósł nasze zamówienie. Trzy wielkie talerze wypełnione pachnącym apetycznie tagliatelle z sosem pomidorowo-warzywnym wylądowały przed naszymi nosami.

– Ludzie! Ależ jestem głodna! – Sha bez zastanowienia nakręciła sobie na widelec porcję, którą ledwie zmieściła w buzi. Upaprała się przy tym intensywnie czerwonym sosem jak małe dziecko. Krople sosu miała nawet na nosie i wyglądała przy tym rozkosznie. Mój ogłupiały z miłości rozum pochłaniał ten widok z największą przyjemnością.

– Jem jak prosiak – podsumowała swoje zachowanie, wycierając twarz dużą serwetką. – Przydałby mi się śliniak.

– Zawsze się o niego dopominałaś, gdy byłaś dzieckiem. Do każdego spaghetti musiałaś mieć nowy i w innym kolorze niż poprzednie. W końcu musiałem zamawiać ręcznie malowane, bo brakło kolorów. – Ojciec Sha wspomniał to z wyraźną przyjemnością.

– Czyli byłam nieznośnym, trudnym do wychowania dzieckiem?

– Nie, wręcz przeciwnie. Nie sprawiałaś mi żadnych kłopotów. Tylko twoja obłędna ruchliwość dawała mi czasami w kość. Wszystko chciałaś poznawać sama, wszystkiego dotknąć, wszystko posmakować, rozebrać na części pierwsze. I miałaś niewyczerpane siły. Nigdy w życiu nie nagadałem się i nie naczytałem tyle, co przez pierwsze lata twojego dzieciństwa. Ale to dobrze, bo oprócz mięśni rozwinąłem przy tobie mózg. Na początku tylko ode mnie przyjmowałaś informacje i odpowiedzi na pytania. Później już znajdowaliśmy nauczycielki, które uczyły cię języków i czytały ci książki, oczywiście wybierane przez ciebie.

Z przyjemnością obserwowałem, jak tych dwoje ze sobą rozmawia. Ich bliskość widoczna była w każdym geście, w każdym spojrzeniu. „Związani na dobre i złe” – podpowiedział mi umysł. I właśnie tego pragnąłem dla siebie. Chciałem wielbić ją, kochać jak szaleniec i cieszyć się jej zaufaniem. Z rozmyślań wyrwało mnie poważne pytanie, które Sha niespodziewanie zadała ojcu:

– Dlaczego uważasz, że moja mama żyje?

– Tak do końca nie jestem pewien. Przede wszystkim nigdy nie znalazłem jej ciała. Policja również. A po drugie, nie poczułem jej śmierci. A tak powinno się zdarzyć, gdyby jej się coś stało. Zapamiętałem słowa twojej mamy na zawsze: „Kiedy umrę, Nat, odbierzesz to każdą cząsteczką swojego ciała”.

– I nic takiego nigdy ci się nie przydarzyło? – Sha otworzyła szeroko oczy.

– Nie, jestem pewien. Nadal czuję związek z nią.

– Ależ to wszystko jest dziwne. Co mogło się wydarzyć, że do tej pory się nie pojawiła? Jeśli oczywiście żyje. – Sha nie wyglądała na przekonaną, że taka możliwość istnieje. Z tego, co mówiła wcześniej, wynikało, że pogodziła się już ze śmiercią mamy, i to dawno temu.

– Nie mam pojęcia. W miejscu, w którym odbyła się walka, niczego nie znalazłem. Żadnych śladów.

– A czy ty, tato, i mój biologiczny ojciec byliście w jakiś sposób połączeni? – zapytała, nagle czymś zaintrygowana.

– Raczej nie. Kiedy poznałem twoją mamę, on już jej towarzyszył od dwóch lat. Właśnie przenieśli się do mojej miejscowości, uciekając przed zagrożeniem. Dlaczego pytasz? – zainteresował się skupioną miną Sha.

– Zastanawiam się, czy Chris ma coś wspólnego z tym moim dziwnym dziedzictwem. Pojawił się w moim życiu prawie w tym samym momencie co Daniel i podobnie jak on zagościł w moim sercu.

Choć powiedziała coś pięknego, poczułem ukłucie zazdrości. Chciałem zajmować jej serce sam, a nie dzielić je z Chrisem. Nie miałem – jak widać – wyboru, bo na myśl o nim oczy rozświetliły jej się jakąś ogromną radością.

– Myślisz, że on też może być twoim obrońcą? – Zdumienie ojca Sha wyglądało na autentyczne. – Nie