Hodowca światów - Marek Zychla  - ebook + książka
NOWOŚĆ

Hodowca światów ebook

Marek Zychla

0,0

Opis

Jeśli myśleliście, że  granice fantasy zostały już określone, to jesteście w błędzie. Właśnie przesunięto je nawet… poza granice kosmosu. 

 

Kiedy wydaje się, że wszystko wróci na swoje miejsce, zło świata zostało pokonane, a bohaterowie mogą wreszcie odpocząć, zająć się rodzinami, wychowywaniem dzieci i odbudowywaniem świata, nadciąga… Co? Zło. Najprawdziwsze Zło.  Monstrualne i niewyobrażalne, bo zrodzone, a właściwie rozrośnięte w głębinach wszechświata. Idzie i pożera, wiecznie nienasycone, wiecznie głodne i spragnione. Hoduje światy i zaraża je złem. Po co? Bo dzięki temu żyje i pęcznieje.

 

Czy naszym bohaterom, zmęczonym już jednak poprzednimi bojami uda się ocalić świat przed naprawdę ostateczną zagładą? Nie będzie to proste, zwłaszcza że Najczystsze Zło umie dobierać sobie pomocników. Wszystko wskazuje na to, że nawet bóg Dagda stanie po jego stronie, nie bacząc na konsekwencje. Na szczęście Arduinna, pani życia i miłości,  pozostaje wierna rodzajowi ludzkiemu. A gdy ściągnie do pomocy swoją bliźniaczą siostrę… Śmierć, wtedy dopiero się zakotłuje.

 

Brawurowe zakończenie irlandzkiego cyklu o walce dobra ze złem, które trzeba przeczytać!    Dwie pierwsze części: „Scheda gigantów” i „Kopiec nimf” znacie już doskonale.        

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

5 lat od pokonania Greine1

Hodowca przemierzał czerń oblepiającą grona kosmosów – smaczne, jeśli w środku nazbierało się wystarczająco dużo zła. Składał się z ziaren, których przybywało po każdym z przeżartych zepsuciem i pożartych światów.

Doglądał zbiorów i interweniował, kiedy uznawał to za konieczne. Wpuszczał ziarna do najoporniejszych światów, zawsze z wrodzonym skąpstwem. Niby wiedział, że w każdej chwili zdoła swój wkład odzyskać – wystarczyło pożreć grono – jednak rozstanie się z czymś z takim trudem zdobytym napawało go trwogą.

Niestety, póki co te kwaśne, obojętne lub wręcz słone od dobra owoce stanowiły blisko połowę zbiorów. Taka wydajność doprowadzała Zło do szału. Zbyt ambitnym był stworem, żeby poddawać się bez walki, tym usilniej więc wypatrywał składnika, o baśniowych wręcz mocach, o którym wśród podobnych mu bytów krążyły legendy. Jeszcze głębiej zaglądał gronom w trzewia, jeszcze pilniej pozyskiwał sprzymierzeńców.

Na szczęście Wtranżol dobrze się przed nim ukrywał, a i Fioletowa schodziła paskudzie z drogi.

* * *

Wysokie sufity, chłodne ściany i podłogi pokryte kurzem. Smród, brud i tysiące niedomówień, dlatego Wtranżol ostatnio nie czuł się dobrze w pałacu Dagdy, szczególnie w tej największej z komnat, gdzie rozwalony na tronie bóg przyjmował gości.

Pierwszy rok po zamknięciu przejść upłynął Wtranżolowi jak w bajce. Razem z Boand i jej synami przejęli kontrolę nad Annwn, dość szybko redukując liczbę wodników o najagresywniejszą połowę. Później Boand uparła się, by skorzystać z maczugi, którą z ogromnym wysiłkiem przynieśli do pałacu. Ta rozsypała się w pył po ożywieniu Dagdy.

Bóg długo dochodził do siebie, żłopiąc i żrąc w milczeniu przez całe wolnomiesiące. Nie odzywał się do nikogo poza Boand, nikomu nie podziękował, w niczym jednak też nie przeszkadzał, sporadycznie wydając rozkazy. Synowie biegali wokół niego, cierpliwie czekając, aż ojcu się „poprawi” i znowu będą rodzinnie szczęśliwi.

W trzecim roku Boand próbowała wszystkiego, by zmniejszyć żądzę ludzkiego mięsa u Borgh Rothsów. Znikała z pałacu na całe wolnotygodnie, a kiedy wracała, zbierała burę od ukochanego. Pozbawiona proszków Greine niewiele mogła zdziałać. Ponosiła porażkę za porażką.

Przynajmniej Dagda wreszcie zaczął prowadzić dyskusje, wyrzucając z siebie nieustannie żale wraz z podziękowaniami. Nikt, nawet Boand, nie wiedział, jak z nim w ogóle rozmawiać. Bogini coraz częściej opuszczała pałac, by kolejny raz podjąć próbę zaradzenia na głód wodników.

I tylko przy Wtranżolu Dagda zwykle milczał. Obserwował go w skupieniu, najwidoczniej wciąż niepewny, do czego chomiczek był zdolny.

Bóg zajął się kontrolą czasu. Rzępolił na harfie bez ładu i składu, jakby jeszcze bardziej postanowił drażnić się z czarownikiem. A wielki był niczym sam Ogma! Panik Wtranżola odzywał się za każdym razem, gdy wzrok byłego chomiczka padał na gospodarza.

Aż w ostatnich dniach Boand poleciała na wodnym tronie raz jeszcze do Borgh Rothsów i już nie wróciła. Poniosła śmierć, nikt nie miał co do tego wątpliwości. Zanim Wtranżol zdążył jakoś zareagować, do pałacu przybyli posłańcy.

– Nadeszli – odezwał się Wtranżol tuż przed tym, gdy do komnaty wkroczyła piątka wodników – Borgh Rothsów. Nie pokłonili się władcy Zaświatów, chociaż lekko skinęli głowami w stronę czarownika.

– I pomyśleć, że ten tutaj chciał z was zrobić rolników! – zagrzmiał Dagda, widocznie ubawiony śmiercią Boand. – Pewnie zapragnie wyjaśnień – zadrwił z niedawnego chomiczka. – Mówcie, dlaczego pozbyliście się mojej byłej lubej! – ryknął rubasznym śmiechem zagłuszonym po wolnochwili odgłosem żłopania.

Wtranżol spoglądał na olbrzyma, przy czym przewijał w myślach najprawdopodobniejsze scenariusze rozwoju tej rozmowy oraz tego, co się po niej wydarzy. Wyglądało na to, że najlepszym wyjściem będzie konfrontacja.

Czarownik spojrzał na Róiste, która znowu wpatrywała się w niego z niesłabnącą miłością, chociaż Wtranżol nie kierował nią już żadną magią.

– Walcz! – krzyknął w stronę boga i zaatakował.

Dagda jakby tylko na to czekał, a i humanoidalne stwory ewolucji Boand przyglądały się wydarzeniom z zapartym tchem. Bóg odepchnął od siebie zastawiony misami stół i skoczył pod sam sufit, by opaść z impetem tam, gdzie jeszcze przed momentem znajdował się czarownik.

Kamienne płyty popękały, kurz wzbił się tumanami w powietrze, a Borgh Rothsi odskoczyli pod samo wejście, wciąż nie spuszczając z walczących wzroku. Czarownik poruszał się szybko, więc uderzenia wielgachnych pięści chybiały celu. Wreszcie w bohaterskim stylu przeszedł do kontrataku, rzucając w boga kawałkami kamiennych płyt, które leciały ze świstem i waliły w ciało Dagdy. Wtranżol atakował także głodem oraz strachem. Ostudził zapał przeciwnika, wreszcie zaatakował czasem, by spowolnić króla. Ten akurat w kontrolowaniu zegarów nie miał sobie, poza Fioletową Banshee, równych.

W tym jednym momencie na obliczu Dagdy zagościło uznanie dla tego małego człowieka, chociaż szybko zastąpiła je pogarda dla gatunku ludzkiego. Wtranżol odpuścił sobie czasowe zapasy, jeszcze przyspieszył i z jeszcze większą siłą posyłał w stronę Dagdy pociski. Głodem skręcał boskie wnętrzności, a strachem rozedrgał królewskie serce. Wreszcie uderzył po raz ostatni, a półprzytomny władca padł na spękaną podłogę, wzbijając kurz pod sufit.

Wodnicy ukłonili się zwycięskiemu czarownikowi, w milczeniu czekając wraz nim, aż Dagda dojdzie do siebie. Wtranżol podszedł powoli do wiernego niczym pies rumaka, uspokajając Róiste uśmiechem.

– Wiesz, do czego tu doszło? – Bóg podniósł się na kolana, ale jeszcze nie był w stanie wstać. – Pokonałeś mnie. Zostałeś w ich oczach władcą Zaświatów. W moich również.

Wtranżol poklepał bestię po karku i przemówił:

– Boand wraz z synami odzyskała maczugę, dzięki której powróciłeś do żywych. Kochała cię – dodał, chociaż wiedział, że nikogo z zebranych to raczej nie interesuje. – Podejrzewam, że maczałeś w jej śmierci paluchy, czego nie mogę ci jednak udowodnić.

Dagda wstał, chwiejąc się niczym sekwoja na wietrze, jednak nie odważył się wrócić na tron. Upadł ponownie na kolana, a twarz wykrzywił mu grymas bólu.

– Potrzebujemy przywódcy, a nie fanatyka przemocy – stwierdził Wtranżol. – Nie przewidzieliśmy tego, że pozostała w tobie zaledwie mniej interesująca połowa duszy. Zaczynam żałować, że przywróciliśmy cię do życia.

– Czego chcesz? – Pokłonił się Wtranżolowi Dagda. – Mam stawiać się na twoje rozkazy?! Nie prosiłem nikogo o wskrzeszenie!

– Zostajesz w pałacu i zajmujesz się odtąd jedynie kontrolowaniem czasu. Możesz żreć i żłopać, bylebyś wywiązywał się z obowiązku. Jeżeli zauważę, że w jakikolwiek sposób mieszasz się do polityki, zginiesz. Zastąpię cię albo zrobią to twoi synowie. Odtąd żyjesz dla dobra Annwn, czyli tak, jak być zawsze powinno. A wy – zwrócił się wreszcie do Borgh Rothsów – tłumaczcie się ze śmierci Boand.

Piątka przybyszy w kilku skokach znalazła się przy Wtranżolu, lekceważąc pokonanego boga. Odezwał się jeden z nich:

– Boand przyszła do nas w imieniu króla. Pragnęła, żebyśmy popracowali wspólnie nad planem, jak wyzbyć się głodu człowieczych tkanek. Głodu, który nas dręczy od zarania naszych dziejów. Bogini wody poświęciła się dla ludzkiego dobra. Próbowaliśmy przeszkodzić, ale sam wiesz, jaka z niej była uparta kobieta. Głód odszedł wraz ze śmiercią Boand. Sama tego chciała – powtórzył coś, co brzmiało Wtranżolowi niczym wierutne kłamstwo.

Czarownik mógł poprosić Fioletową o pomoc, chociaż wątpił, czy chciałoby się jej integrować w sprawy, od których się przecież odcięła. Wstyd by mu było zawracać jej teraz głowę, skoro zaufała bratu. Mógłby spróbować samodzielnie dotrzeć do prawdy, tylko że Dagda prawdopodobnie ograniczyłby jego manewry wolnoczasem. Mógł również dyplomatycznie zawierzyć wodnikom.

– Wiecie, że mogę to sprawdzić? – zapytał, lecz im nie drgnęła choćby powieka.

Długo rzucali na siebie spojrzenia, zerknęli również na Dagdę, po czym Wtranżol pozwolił im odejść.

– Dobrzy są – stwierdził bóg, któremu w dalszym ciągu imponowali. – Zaryzykowali wiele, by pozbyć się pierwszego z przeciwników. Miałbym drani na oku!

– Właśnie w ich dobro akurat poważnie wątpię – odparł Wtranżol. – Kontroluj zegary – powtórzył swój rozkaz. – Nie prosiłem cię o doradztwo.

Dagda pokłonił się nowemu królowi Zaświatów, po czym opuścił komnatę. Ani razu nie obejrzał się na tron.

1 Wydarzenia opisane w „Kopcu nimf”, drugiej części cyklu.

Rozdział 1

Pamięć

Nie można wymazać z pamięci wszystkiego, co sprawia ból.

Cassandra Clare, Miasto szkła

Szczęśliwemu Krisowi doskwierał smutek. Czuł, że ostatnio zaniedbał synka, coraz częściej przesiadując do nocy w gabinecie. Niby już dawno powinien odpuścić i jak większość ocalałych cieszyć się spokojnym życiem, ale nie potrafił spocząć na laurach.

Wyłączył komputer i pozasuwał szuflady biurka, upewniając się, że panuje w nich bezwzględny porządek. Jeszcze jedna sprawa do załatwienia…

– Nie ma co tego odwlekać… – jęknął, sięgając po telefon. – Zachciało się być ojcem…

Sygnał wybrzmiewał za sygnałem, a Kris je liczył, byle tylko nie stchórzyć i się nie rozłączyć. Wreszcie usłyszał głos:

– Sorki, zabiegany jestem, brachu. Domek na drzewie kazała mi zbudować. Wszystko gra? Potrzebujesz mnie do czegoś? – Pytanie padło z nadzieją w głosie na negatywną odpowiedź.

– Spokój i cisza – mruknął Krzysiek. – A jak twoi mnisi?

– Bez zmian. Z chęcią wróciłbym do…

– Nie rozmawiajmy o Annwn, Liamie – uciął prezydent. – Jeszcze coś wykraczemy.

– Ona jest tam ciągle…? – Bohater miał na myśli Boand. – Mam dziwne przeczucie, że coś się tam złego stało. Wtranżol może potrzebować pomocy. Pogadałbyś z Arduinną. Może znajdzie jakiś sposób… Brachu, ja tu głupawy dostaję z nudów.

Kris rozejrzał się po swoim biurku, gdzie każdy przedmiot leżał lub stał na właściwym dla siebie miejscu, gdzie wszystko, co papierowe, zostało zaakceptowane i podpisane lub odrzucone.

– Nie otworzymy Zaświatów – zadecydował po raz enty. – Nie po to wybrano mnie na drugą kadencję. Przecież mamy dzieci – dorzucił, żeby zahaczyć wreszcie o temat, z którym dzwonił.

– Jak tam Pawełek? Nie złości się już na Balorka? – Liam takie imię nadał swojemu synkowi, czym zapunktował u Aífe.

Krzysiek przełknął ślinę i przemówił po kilku sekundach ciszy:

– Pawełek nie chce się więcej z Balorkiem bawić. Mówił, że ten się nie zna na żartach.

Tym razem niezręczna cisza zapadła na nieco dłużej.

– Nie wygłupiaj się! – prychnął Liam. – Raz się pobili i…

– Balor rozkwasił Pawłowi nos, chłopie. Oni mają po kilka lat! Powinni się przepychać, a nie walczyć na pięści! Jak wy go wychowujecie, człowieku?! – Nerwy go jednak poniosły, za co nie zamierzał przepraszać. – Wyhodujesz kryminalistę i wtedy nikt nie pomoże! – Przesadził, więc zamilkł.

Liam odsunął słuchawkę od ucha i rozejrzał się po wnętrzu Town Hall Theatre, gdzie od lat urządzał gale walk, coraz mniej popularne wśród mieszkańców Galway, którym przejadła się przemoc.

– Porozmawiam z małym – wrócił jednak do rozmowy. – Tylko obiecaj mi jedno. Następnym razem, zanim zaczniesz podnosić głos – ciągnął spokojnie, chociaż czuł, że cały w środku buzuje – to pogadaj sobie równie od serca z Pawełkiem. Spójrz mu w oczy, kiedy będzie opowiadał, co tak naprawdę zaszło. Przydałoby się również zamienić słowo z jego wojowniczą mamą.

– Co masz na myśli? – Krzysiek zgłupiał, ale nie otrzymał odpowiedzi; Liam się rozłączył, by zakończyć dzień pracy i nieco wcześniej odebrać chłopaka z przedszkola.

Do Agnieszki nie zamierzał dzwonić. Domyślał się, że jak zwykle ma pełne ręce roboty, jakieś kolejne z ustaw do przygotowania albo zorganizowanie kampanii na rzecz dobra olbrzymów. Wszystko niezmiernie ważne, w odróżnieniu od tych jego bzdur dla przesiąkniętych testosteronem ptasich móżdżków.

– Musieli zamykać te Zaświaty? – zamarudził pod nosem na działania Arduinny, z którą nikt już prawie się nie widywał; sporadycznie odwiedzała jedynie Kubę lub prezydenta. – Pojechałbym tam sobie na dłuższe wakacje.

Wsiadł do swojego jeepa i ruszył po synka. W drodze usłyszał dzwonek telefonu. Sprawdził. Był to David, ale Liam nie odebrał. Póki co dosyć miał przyjaciół, którzy wydzwaniali jedynie z pretensjami.

David schował telefon do kieszeni z zawiedzioną miną. Liam zawsze chętnie z nim rozmawiał.

Odwrócił się do grupki kapłanów, rozkładając ręce.

– Numer zajęty – skłamał. – Spróbujemy za chwilę. Od dawna czekał na dobre wieści. Ucieszy się.

– Sami z nim porozmawiamy – odezwał się najstarszy z mężczyzn. – Znajdziemy go – zapewnił, po czym przemienił się w sokoła i wyleciał oknem placówki dla mnichów z demencją. Bracia podążyli jego śladem.

– Wróciła im pamięć! – Chłopak wklepał w jeden z komunikatorów i wysłał przyjacielowi. – Lecą do ciebie.

* * *

Czternastowieczne Kilkenny działało na Magistra depresyjnie. Wiedza, którą posiadał, pozwoliła mu na zrobienie zawrotnej kariery w przemyśle oraz błyskawiczny awans społeczny. Zdobył majątek godny króla i to w zaledwie kilka lat. Doradzał prominentom, rozwijał nauki medyczne, otwierał laboratoria oraz kilkanaście różnych biznesów, rozrastających się na Wyspy Brytyjskie. Zatrudniał młodych, chętnie dzieląc się z nimi wiedzą. Stał się orędownikiem dobrodziejstw mydła i wody, otwierał łaźnie miejskie z tanim dostępem do pokoi kąpielowych dla każdego mieszczanina oraz z bonem na dwie darmowe kąpiele tygodniowo dla ubogich. Otworzył za miastem osobny łaziebnik dla prostytutek, włóczęgów oraz trędowatych.

Zatrudniał ludzi do produkcji kosmetyków, papieru toaletowego (od razu wysokiej jakości, bez drzazg!), szczoteczek do zębów, do wyrobu balii, do sprzedaży witaminy C, którą produkował poprzez syntezę Reichsteina z udziałem jednoetapowej fermentacji realizowanej przez drożdże. Wprowadzał bony i płatności w usługach. Otwierał lombardy, udzielał kredytów, inwestował w naukę i sztukę. Wprowadzał ideę śniadań jako najważniejszego posiłku dnia, skoro w tamtych czasach jadano jedynie obiady i kolacje. I tęsknił za ziemniakami.

Najwięcej zarobił jednak na produkcji prostych drewnianych wózków, hulajnóg oraz deskorolek.

Alice spoglądała na niego z coraz większym szacunkiem, tym bardziej, że nie tylko wziął z Petronellą ślub (odgrywał rolę dalekiego kuzyna Alice, uczonego z Burgundii, a kobieta załatwiła mu wszelkie dokumenty) czy dzielił się majątkiem, ale wspierał rozkwitające między kobietami uczucie. Ofiarował im też pelerynę Oengusa, przy czym ostrzegł, by użyły jej jedynie w najwyższej potrzebie; w przypadku zagrożenia życia. Wytłumaczył, że pod peleryną staną się niewidzialne dla ludzi, ale wystawią się na pokaz Najczystszemu Złu. Ten zajrzy w ich serca i jeśli zabraknie w nich dobroci…

– Nie strasz. – Alice bawiła się doskonale, kiedy przemawiał tak poważnym tonem. – Najczystsze Zło?! Ty tak na poważnie?! Trzeba mieć ego, żeby tak siebie nazywać.

– Właśnie ego takim jak on nie brakuje… – Akurat tego Magister był pewien.

– Dobrze, sięgniemy po nią jedynie w razie konieczności. A to Najczystsze Zło mogłoby mieć jakieś normalne imię. Brzmiałoby mniej dramatycznie czy raczej komicznie. Poza tym nigdzie się chyba nie wybierasz? – spytała, na co nieszczerze pokręcił głową.

Ślubu z Petronellą udzielił im Richard de Ledrede, który dzięki wsparciu Jarka został biskupem o kilka lat wcześniej, niż zakładała to historia sąsiedniego świata. Młody kapłan wychwalał Magistra pod niebiosa, a o wszelkich wątpliwościach względem Alice błyskawicznie zapomniał, skupiony od teraz jedynie na sobie. Kobieta przecież wspierała Kościół nie tylko finansowo, ale i swoją godna naśladowania postawą, służąc pomocą biednym i schorowanym z całego hrabstwa. Wszelkie próby uwiedzenia jej podejmowane przez żonatych mężczyzn zgłaszała biskupowi, wkrótce więc wszyscy niedoszli i potencjalni kochankowie zaczęli trzymać się od niej z daleka.

O Kilkenny było coraz głośniej w Europie, więc Ledrede coraz śmielej myślał o papieskim stołku.

Jarek dawał niedoszłej Greine wiele do myślenia, bo jak tu nienawidzić mężczyzn, skoro wśród nich trafił się taki człowiek jak on. Magister intrygował, rozśmieszał i szanował kobiety, przy czym nigdy nie wywyższył się ponad Petronellę czy samą Alice Kyteler. Nigdy nie próbował żadnej z nich wykorzystać, trzymał ręce przy sobie. Wzrok odwracał od ich ujawnionych czasem nagości.

Przekazywał przyjaciółkom wiedzę z zakresu chemii, ale starał się skupiać na produktach, dzięki którym pomogą ludności, a nie na truciznach, o których sporo już wiedziały. Opowiadał im o nadciągającej z Chin „czarnej śmierci”, o dżumie, z którą przyjdzie się niedługo Europie zmierzyć. Alice wykorzystała zatem swoje umiejętności, by produkować trutkę na szczury, które miały przenosić szczegółowo opisaną chorobę. Zamówień przybywało, jak i nowych mieszkańców w hrabstwie. Ludzie ściągali w te okolice z całej Irlandii, skoro można było znaleźć tu zatrudnienie, pracować w godnych pozazdroszczenia warunkach (Magister upierał się, wbrew ciągotom Alice, by respektować prawo pracy znane z jego czasów).

Coraz częściej wspominał jednak o powrocie do starych znajomych, co martwiło kobietę, przywykłą do nowego statusu społecznego, do luksusów i udogodnień, jakie im serwował. Zbyt dobrze znała życie, by łudzić się, że po odejściu Jarka nikt nigdy nie nazwie jej wiedźmą ani że chowający urazę mężczyźni nie rozprawią się z ich bezbożną miłością. Biskupowi oczywiście nie zamierzała ufać.

Potrzebowała Magistra do szczęścia.

Nieszczęśliwej Greine nie potrzebował nikt, może poza Najczystszym Złem, które teraz jednak nawet nie sięgało w ich stronę myślami.

Rozdział 2

Podróżnicy

W sercu ich wzbierają i dojrzewają grona gniewu – zapowiedź przyszłego winobrania.

John Steinbeck, Grona gniewu

Kuba od kilku lat wyruszał na wyprawy ku najdalszym zakątkom świata. Galway przygnębiało go – natłokiem ludzi, obowiązków oraz traumatycznych wspomnień, wywoływanych bodaj najkrótszym spacerem po ulicach miasta.

Uathach towarzyszyła mężowi, skoro nie doczekali się jeszcze potomstwa. Jeździli wszędzie z obstawą tuzina Fennidów, również zagorzałych podróżników i samotników z natury.

Jakub pokazywał ukochanej najpiękniejsze krajobrazy wcześniej znane mu jedynie z telewizji. W milczeniu oglądali zachody słońca, od których czarowniejsze bywały jedynie wschody. Przemierzali rowerami Afrykę, pieszo bezdroża Azji. Z Galway kontaktowali się dzięki uprzejmości Arduinny, czując, że dzięki podróżom radzą sobie z traumą wydarzeń sprzed lat, ze śmiercią bliskich.

W Galway zresztą nie byli potrzebni. Prezydent doskonale służył miastu, więc mieszkańcy żyli w pokoju. Natomiast Arduinnę zżerała ciekawość. Pragnęła wiedzieć, co takiego wydarzyło się w Zaświatach i czy Wtranżol wraz z Boand opanowali sytuację, ożywili Dagdę, czy może polegli, a Zło czyha teraz na okazję, by wyrwać się do żywszego świata.

Nawet olbrzymy dręczyły ją ostatnio modlitwami, w których coraz częściej przewijał się motyw chęci powrotu do Annwn, gdzie nie brakowało im nigdy jedzenia, bo tu, w Galway, było według nich jakieś mniej smaczne, co oczywiście mijało się z prawdą, ale tęsknota za wolnoczasem, za surowymi krajobrazami Zaświatów należała do najgorszych przypraw.

Arduinna nie zamierzała otwierać przejść. Właśnie dowiedziała się od trójki ocalałych mnichów, że wróciła im pamięć i polecieli na spotkanie z Liamem, co mogło oznaczać tylko jedno: Boand została zabita, bo przecież nie umarła śmiercią naturalną.

Główkowała, w jaki sposób mogłaby uzyskać bezcenne informacje; jak wysłać do Zaświatów szpiega? Z pomocą nadeszli mnisi. Przypomnieli jej o jednym z najważniejszych miejsc dwuświata. Tak neutralnym, że nie brała go nawet pod uwagę. Nie bez powodu mawiano, że najciemniej bywa pod latarnią.

* * *

Hodowca światów przyglądał się poczynaniom swoich ulubieńców. Coraz rzadziej zaglądał w pozostałe grona, których miliardy miał pod „opieką”. Pozwalał sobie coraz śmielej marzyć. Uwierzyć w skrupulatnie zaplanowany sukces.

Redakcja:

Joanna Czarkowska

Korekta:

Anna Grzeszczyk

Projekt okładki:

Dawid Longa

Skład wersji elektronicznej:

Paweł Czarkowski

Wydanie I, Warszawa 2024

ISBN 978-83-66767-52-2

Copyright © by Marek Zychla, Callan 2022

Copyright © for all editions by Wydawnictwo Alegoria, Warszawa 2022

Wydawnictwo Alegoria Sp. z o.o.

Ul. Chmielna 73 B, lok 14

00-801 Warszawa

tel. 600 762 716

e-mail: [email protected]