Inspektorium - Marek Zychla - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Inspektorium ebook i audiobook

Marek Zychla

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Masz szesnaście lat i budzisz się w klatce. Czy podołasz przeznaczeniu?

Wyobraź sobie, że większość każdego dnia spędzasz w szkole, gdzie uczysz się o świecie, którego już nie ma. Potem zaczepiasz swój łańcuch o poręcz dziurlicy, którą idziesz w ciszy do domu. Po drodze możesz zajść do sklepu, by przekazać ekspedientce listę zakupów od mamy, i chociaż nie wszystko dostaniesz, to uda się wam coś razem z tego ugotować. Przed snem pomodlisz się do Kul, ale uważaj na nie, bo kiedy przybędą do miasteczka, zginiesz. Rozmowy prowadź tylko w budynkach, zawsze krótkie, rzeczowe, pamiętając, że milczenie jest złotem, a mowa błotem.

A szkołę skończysz dopiero w dziesiątej klasie. Wieczorem pożegnasz się z rodzeństwem i z mamą, pójdziesz do łóżka, by rano obudzić się w piwnicy, o której nie powiedziano nigdy nic konkretnego. Zastanawiałeś się nawet wcześniej, czy to nie są odległe kraje, pełne jedzenia i picia, albo tunele ryte głęboko pod miasteczkiem, daleko od wroga i Kul.

Teraz już wiesz, że piwnica jest tylko piwnicą, a ty masz szesnaście lat i obudziłeś się w klatce. Rozglądasz się – klatek jest więcej, po trzy na każdy z piwnicznych zaułków. Ktoś do ciebie macha, ktoś miga, a ktoś jęczy przez sen. Oddychasz z lekką ulgą, bo przynajmniej wylądowałeś w tym piekle razem z kolegami i koleżankami z klasy.

I z inspektorium, czyli strażnikiem, opiekunem i katem, który poczucie humoru zastąpił poczuciem obowiązku.

Ta powieść, odkrywająca tajemnice postapokaliptycznego świata, to historia o dorastaniu, opowiedziana w niezwykle pokręcony sposób.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 46 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Mikołaj Krawczyk

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



CZĘŚĆ IPIWNICA

1

Nauczycielki zapełniły szkolny korytarz dziećmi. Uczniowie ustawiali się w ciszy, od najmłodszych klas po najstarsze; każdy z nich trzymał w dłoni zamoczoną wcześniej w śliskim dezynfekującym żelu okrągłą końcówkę łańcucha. Opiekunki sprawdzały, czy skórzane pasy, od których biegły łańcuchy, są dobrze zapięte i czy żadnego z podopiecznych nie brakuje.

Wreszcie wzniosły dłonie, palce każdej układając w kształt litery C, czyli prosiły o jeszcze większą ciszę. Dopiero po satysfakcjonującej belferki chwili kompletnego milczenia otworzono główne drzwi placówki, lekkie i równie co dzieci bezgłośne, wpuszczając do środka chłodny zapach lasu i nieco wieczornego światła. Uczniowie podchodzili gęsiego do stalowej barierki ciągnącej się po prawej stronie dziurlicy, w której szczelinę wsuwało się ociekające żelem kule – pomysł konstrukcji zaczerpnięto ze starych łańcuchów drzwiowych.

Podopieczni zostawiali za sobą szkołę, by wrócić tam następnego dnia rano. Szli przypominającymi okopy dziurlicami o wysokich ścianach, w stałych odstępach jeden od drugiego, paraliżując na długie minuty ruch – mieszkańcy miasteczka zdążyli się już przyzwyczaić do tych korków i wszelkie sprawy załatwiali raczej wcześniej, w ciągu dnia. Przy każdym skrzyżowaniu część dzieci odchodziła na boki – łańcuchy puszczano łukiem nad ich głowami; łuki znajdowały się co kilka metrów, ponieważ służyły także jako rusztowania dla elastycznych płacht, zwykle opartych o mocowania poręczy do ścian.

Najmłodszym pomagały kobiety pracujące przy utrzymaniu dziurlic. Starsze dzieci zwykle radziły sobie już bez ich pomocy, a niektórzy uczniowie odwiedzali jeszcze sklep. Przed wejściem odpinano pas i zawieszano go na klamrze, a kule lądowały w ustawionych tuż pod poręczą wiadrach pełnych żelu.

– Co kupujesz? – zamigał jeden z bliźniaków do drugiego, bo najchętniej poszedłby prosto do domu, do zapracowanej mamy.

Język migowy społeczności ograniczał się do kilkuset najważniejszych słów, a poważniejsze rozmowy toczono w budynkach lub na papierze. Młodzi lubili migać, bo mowa gestów przydawała się im do rozmawiania na lekcjach za plecami nauczycielek.

– Chleb i żarówkę – odparł brat, pokazując zapisaną kartkę, na której mama prosiła też o warzywa na rosół.

Zakupy włożyli do plecaków i ruszyli do wyjścia. W drzwiach minęli się z Kasią, według nich najpiękniejszą, ale i najdziwniejszą dziewczyną w szkole. Kamil, nieco wyższy z braci, zamigał do niej coś niby dowcipnego, ale raczej obraźliwego, za co dostał pięścią w ramię od zwykle rozsądniejszego brata. Wciągnął haust powietrza, żeby tylko nie krzyknąć.

Ekspedientka zainterweniowała, trzykrotnie migając sklepowym światłem. Bliźniacy przeprosili, chociaż bez przekonania, dość niedbałymi gestami, opuścili jednak sklep, bo dosyć już mieli w tym tygodniu kłopotów, a i matce brakowało ostatnio cierpliwości, szczególnie do nich.

Uciekli. Tymczasem Kasia przywitała się z ekspedientką skinieniem głowy, po czym przekazała kobiecie kartkę, na której zapisane były głównie nazwy leków potrzebnych jej mamie. Sklepowa dorzuciła też coś słodkiego oraz pełne współczucia spojrzenie, jakiego Kasia miała ostatnio serdecznie dość.

– Dalibyście mi spokój – szepnęła dziewczynka.

Kobietę zatkało.

Słodycze odebrano, sklep zamknięto, wezwano dyrektorkę szkoły, a zarazem burmistrzynię, która odprowadziła uczennicę do domu. Żegnał je wzrok osób stojących w kolejce ciągnącej się aż na dwa skrzyżowania.

– Rozumiem, przez co przechodzisz – odezwała się dyrektorka do Kasi, dopiero kiedy dotarły na miejsce.

Usiadły w salonie, przy stole gęsto zastawionym nieumytymi naczyniami i obłożonym książkami. Dziewczyna spoczęła na stołku, dyrektorce zostawiając maminy fotel. Dłonie położyła na kolanach i spuściła na nie wzrok. Udawała skruchę, chociaż w środku wciąż kipiała ze złości.

– To oczywiste, brakuje ci silnej kobiecej ręki. – Burmistrzyni westchnęła, spoglądając na bałagan na stole. – Takim zachowaniem nie pomożesz mamie, a tylko zaszkodzisz wam obu. Nie jesteś już małą dziewczynką. Masz dwanaście lat, na Kule. Najwyższy czas zmądrzeć, nie sądzisz?

Kasia przyznała dyrektorce rację, chociaż nie uważała się za głupią.

– Pewne zachowania nie wypadają nam, kobietom – ciągnęła dyrektorka. – Zbyt wiele od nas zależy, żeby zabierać głos, szczególnie na zewnątrz.

– Przepraszam.

– Mamę wypuszczą ze szpitala, ale wiesz dlaczego i mam nadzieję, że nie masz złudzeń? – Dyrektorka wolała się upewnić co do przyczyny buntowniczego nastroju podopiecznej.

– Wiem. Żeby umarła w domu. Już nic nie są w stanie dla niej zrobić. – Kasia zacytowała list od lekarki.

– Tak, wraca, żeby umrzeć. Wraca do ciebie na wyraźną prośbę. Mama tęskni za tobą, dziecko.

– To jestem dzieckiem czy kobietą? – Dziewczynka nie zdołała się pohamować.

– A tak ładnie ci szło i tak zwięźle odpowiadałaś na pytania. Niczym prawdziwa dama. A czy jesteś kobietą, czy dzieckiem, to zależy tylko od ciebie – odparła dyrektorka, czym zyskała u Kasi sporo uznania. – Według mnie stanęłaś pośrodku i nie za bardzo cię ciągnie w którymkolwiek kierunku. Marna pociecha w tym, że niedługo trafisz do sierocińca; nie masz żadnej babki, a nawet ciotki, żebym mogła im powierzyć nad tobą opiekę. W bidulu będzie ci dobrze – dodała, żeby nie posądzono jej o psioczenie na placówkę. – Zajmą się tam twoim wychowaniem, ale też popracują nad gadatliwością. Zalecam pokorę i pracę nad sobą…

– Mama na pewno umrze? – przerwała jej uczennica, podnosząc wzrok znad kolan.

– Każdy z nas na pewno umrze – powiedziała znudzona dyrektorka, przemęczona nie mniej od pozostałych kobiet z miasteczka. – Tak, umrze – westchnęła, stawiając na szczerość. – Kwestia tygodni; może miesiąc. Leki, które odebrałaś, pomogą uśmierzyć jej ból. Będziecie mogły przynajmniej czasem spokojnie porozmawiać.

– Ten sierociniec… Jak w nim jest? – Dziewczynka słyszała, że dyrektorka też tam kiedyś trafiła.

Kobieta zastanawiała się nad odpowiedzią, a raczej nad tym, jak bardzo być z Kasią szczerą. W tym czasie sięgnęła do torebki, z której wyciągnęła prostą maszynkę do tatuowania oraz buteleczkę z niebieskim tuszem.

– Powiem ci tylko, że będziesz miała sporo kolegów i bardzo ciche koleżanki, a opiekunki to najlepsze ze znanych mi kobiet, takie o złotym, a przez to dość twardym, sercu. Mimo wszystko będzie ci ciężko jako sierocie, z takim nastawieniem do świata. Obawiam się, że nawet zdrowa matka nie zdołałaby obdarzyć cię aż taką uwagą, jakiej potrzebujesz.

Dyrektorka skinęła na dziecko, a to odwróciło się na stołku plecami do rozmówczyni i podciągnęło bluzkę. Rozpoczęło się tatuowanie całej karnej gwiazdki, do której kobieta dodała coś w miasteczku niespotykanego, czyli artystyczne cieniowanie.

– Sama zadbam o twoje tatuowanie, ale nie mów o tym nikomu. – Na koniec puściła do małej oko i pozwoliła jej podejść do lustra. – Widzisz, nic nie jest tylko paskudne lub tylko piękne, nawet kara. Zawsze i wszędzie można coś ugrać. Świat składa się raczej z szarości, ale pojmiesz to dopiero za cztery lata, kiedy traficie całym rocznikiem do piwnicy.

Dziewczynka, opuszczając bluzkę, czerpała ukojenie z bólu.

– Powie mi pani coś więcej? – odważyła się podjąć temat, ponieważ i tak uchodziła w szkole za chłopięco wygadaną. – Niektórzy twierdzą, że ta piwnica to podziemne korytarze – dodała, bo dyrektorka raz jeszcze postawiła na milczenie. – Słyszałam też wersję, że to zupełnie inny świat, położony bardzo daleko od miasteczka.

– A to ciekawe… – Kobieta udawała zdziwioną. – A dlaczego tak daleki świat ktoś chciałby nazywać piwnicą?

– Ponoć niczego tam nie brakuje, jak kiedyś w piwnicach. Jest pełno jedzenia – emocjonowała się Kasia – i picia, i są też ojcowie… – Zamilkła, świadoma, że znowu posunęła się za daleko.

– No cóż. – Burmistrzyni nie wyglądała na zezłoszczoną. – Niedługo przyjdzie ci się samej przekonać. Nie słuchałabym jednak innych dzieci. – Wstała z fotela i skierowała się powoli do wyjścia. – Niektórzy wiele zrobią dla odrobiny uwagi. Będą wciskać innym podobne bajki. Piwnica to piwnica. Nic więcej nie musicie wiedzieć.

– Przepraszam… – Kasia nie wiedziała, co mądrzejszego mogłaby powiedzieć, czując przeszywający ją wzrok dyrektorki.

– Ze sklepem się nie powtórzy? Cisza zewnętrzna jest bardzo ważna.

– Sklep to pomieszcze…

– Nie powtórzy się? – ucięła dyskusję kobieta, na co uczennica pokręciła głową. – Chodzi o zasady, a nagadać możecie się na przerwach w szkole. – Chciała dodać, że i w domu, ale nie była aż tak bezlitosna. – Nigdy nie wiemy, czy ktoś nie słucha. Osobiście w to wątpię, ale strzeżonego Kule strzegą. Katarzyno, napisz mi na jutro wypracowanie o ciszy zewnętrznej, o religii Kul i o roli kobiet w miasteczku. I doprowadź ten dom do porządku. Nie przyjmuj matki w takim bajzlu. Chorym taki nadmiar bakterii nie służy.

Dziewczynka pokłoniła się na pożegnanie, a kiedy za dyrektorką zamknęły się grube drzwi, zapłakała cichutko, acz szczerze. I zabrała się do porządków.

2

Wkrótce zapomniano o występku Kasi, który nijak się miał do tego, co uczynił Zenek, chłopiec z jej klasy. Ten lubiany przez nauczycielki dwunastolatek przestał się ostatnio odzywać, mruczał tylko ciągle coś pod nosem, a pytany o samopoczucie, potrafił odpędzić zbyt dociekliwą osobę brzydkim słowem. Na jego ubraniach odznaczały się krwiste gwiazdki, jakby tatuowano go za głęboko, pod naciskiem ręki fanatycznej matki, nad wiarę w Kule przedkładającej wiarę w burmistrzynię i miasteczko.

Zenek pewnego deszczowego dnia wybiegł ze szkoły, odpychając od siebie próbującą go powstrzymać nauczycielkę. Wybiegł i nie zaczepił łańcucha o poręcz. Nie pożegnał się nawet z Benkiem, swoim najlepszym kolegą – kolegą, bo Benek, klasowy błazen, nie nadawał się na przyjaciela. Skoczył przed siebie, zanim ktokolwiek zareagował, i zachwiał się na mokrej poręczy, w końcu żaden z niego atleta.

Michał, jeden z bliźniaków, ruszył mu nawet na ratunek i pewnie zdołałby go złapać, gdyby nie próbował wpierw zahaczyć swojego łańcucha o poręcz – wpojone mu od zerówki zasady wygrały z rozsądkiem, a drżenie dłoni opóźniło proces. Zenek wspiął się raz jeszcze na szalowaną drewnem, kamieniem i żywicą ścianę dziurlicy, po czym poszedł dalej na chwiejnych nogach, krzycząc ze szczęścia, strachu lub z zachwytu, by wreszcie pobiec przed siebie i zniknąć im na zawsze z oczu.

Jego krzyk ucięto w połowie, jak to potrafi uczynić jedynie śmierć.

Wszczęto wtedy prawdziwy alarm. Włączyły się montowane w połowie wysokości dziurlic słabe światła, te ich karłowate latarnie. Mignęły trzykrotnie, po czym zgasły, a nauczycielki wyglądały na śmiertelnie przerażone.

Dzieci zamknięto w szkole, podczas gdy większość kobiet zajęła się zasuwaniem plandek, przemieniając dziurlice w korytarze. Szerokie i długie plandeki poruszały się na suwnicach, łukach odchodzących od poręczy, bardzo pomocnych podczas przemieszczania się po miasteczku. Na zewnętrznej stronie plandek, dla zamaskowania dziurlic, namalowane były elementy otoczenia. Przyklejano też kawałki kory i mech, by powstała imitacja ściółki. Uczniowie nie mogli jednak tego wiedzieć, ponieważ nikt, poza grupą kobiet odpowiedzialnych za konserwację dziurlic, nie miał prawa dotykać tych płacht.

Tymczasem Zenek uciekł i padł gdzieś trupem, a dziurlice ukryto na długie dni. I czekano. Wszyscy, nawet ci niewierzący w boskość Kul, modlili się do nich, by oślepły i nie zdołały odnaleźć miasteczka. Po tygodniu coś przetoczyło się z hukiem nad szkołą. Po kolejnym rozsunięto plandeki, na początek nad najrzadziej uczęszczanymi dziurlicami. Od tej pory pilnowano, by łańcuchy zawsze zaczepiano o barierkę, i jeszcze bardziej rygorystycznie przestrzegano dziurlicznej ciszy.

W tym czasie umarła także mama Kasi. W bólu i samotności, czyli jak większość z nas.

* * *

– Na początku żyliśmy w podziemnych korytarzach. – Nauczycielka opowiadała uczniom o historii miasteczka. – Sieć gęstniała z każdym rokiem, a ojcowie nauczyli się szalować ściany żywicą i drewnem oraz kamuflować wejścia ściółką podkradaną z rosnącego wokół lasu. Przemieniali krajobraz powoli, cierpliwie, z głową i z sercem, i z duszą na ramieniu. Tam usypali wał, gdzie indziej wykopali rów. Wiatr gdzieś coś przywiał, gdzieś indziej naniosła coś woda. Obumarły podkopane korzenie drzewa, upadł szczęśliwie pień. Zasypano leśną polanę, tuż przed tym, jak spadł śnieg.

– Tam się zeszczali, a tam zesrali – zażartował Benek, za co dostał długą reprymendę od nauczycielki.

– Matka nie będzie zadowolona, kiedy jej o tym powiem – zapewniła ucznia, który zbył to wzruszeniem ramion. I tak nigdy nie widział jej zadowolonej. – Mężczyźni dzielili się wiedzą z kolejnymi pokoleniami – kobieta wróciła do przerwanego wątku – a te dodawały po cegiełce od siebie, aż ruszyliśmy z podziemnym przemysłem i rolnictwem. Natrafialiśmy też na jaskinie i bunkry, a budulec rodziła nam ziemia, która pochłonęła wcześniej całe wsie. Przechowała te dobra dla nas, razem z książkami, których kiedyś nie brakowało w domach.

– Ziemia myśli? – zapytał Grzesiek, najlepszy uczeń w klasie Kasi.

– Nie, nie myśli. Tak się tylko mówi…

– Co było dalej? – zapytał któryś z bliźniaków, bo mieli alergię na prymusa.

– Z czasem wyszliśmy z korytarzy do dziurlic, bo pod ziemią dochodziło… – Nauczycielka nie dokończyła zdania, ponieważ zorientowała się, że uczniowie wciąż byli za młodzi na rozmowę o depresji czy samobójstwach. – Mężczyźni odsłonili pierwszą dziurlicę, a zrobili to ponoć pewnej zimowej nocy. Odtąd świętujemy to każdego roku, kiedy siadamy do wieczerzy wraz z pierwszą na niebie gwiazdką.

Dzieci uśmiechały się na myśl o świętach. W szkole miały wtedy wolne, a i mamy mogły wcześniej wrócić do domów z pracy.

– Wybudowali dziurlicę o mocnych ścianach! Taką z rozsuwanym zadaszeniem z bielonych płacht. I sprawdzili, czy rzuci się we wrogie oczy albo czy nie podpadnie Kulom; czy nie sprowadzi na nas nieszczęścia.

– I co dalej? – męczył nauczycielkę Michał.

– Udało się. Zakładali zatem miasteczka w miejscach otoczonych szerokimi i obrośniętymi gęstym lasem wałami. Pośrodku zdradzieckiego terenu, pełnego pułapek, a przy tym i korytarzy, czyli możliwości ucieczki. Żyjemy tu sobie, pracując i pilnie się ucząc, ale bądźmy cicho i nie wychylajmy niemądrych głów ponad dziurlice, dobrze? Nie bierzmy przykładu z Zenka. Nie bierzmy i z Kasi. Nie odzywajmy się na zewnątrz ani w sklepie. Od tego mamy język migowy i zawsze możemy też coś napisać. Papieru nam nie brakuje.

– Szepnęłam tylko – broniła się dziewczyna, bo nie chciała być porównywana do Zenka.

– Kule mogły cię usłyszeć – ostrzegła wszystkich nauczycielka. – Wróg może nadejść i zniszczyć nasze miasteczko.

– Przecież hałasujemy. – Kasia nie odpuszczała. – Na pewno słychać nasze kroki albo jak komuś coś upadnie. Wczoraj Benek się wywrócił na Piotrowskiej – wspomniała najszerszą dziurlicę w mieście, przy okazji skarżąc na kolegę i jeszcze mocniej psując i tak ich nieciekawą relację. – Ludzie kichają i kaszlą…

– To co innego, Katarzyno. Kule chcą nas dopaść. Kto wie, czy poza modlitwami nie wsłuchują się i w nasze głosy? Wokół miasteczka tak wiele się dzieje. Wyobraź to sobie. Zwierzęta i drzewa; tam też coś ciągle upada, wydaje odgłosy podobne do naszych kichnięć czy kaszlnięć, ale głos, ludzki głos? Nim nie wypada szafować.

– Przepraszam – jęknęła Kasia.

– Dlaczego ryzykujemy? – zapytał Tomek, jeden z najbystrzejszych uczniów w szkole.

– Dlaczego pozwalamy dzieciom wychodzić na zewnątrz? Jakoś żyć trzeba – odparła nauczycielka. – Najlepiej troszcząc się o siebie nawzajem, co wpajamy wam od najmłodszych lat.

Nie mogła im powiedzieć, w co tak naprawdę wierzy. Nie mogła przyznać, że według niej ryzyko było bliskie zera, a wojna toczyła się zbyt daleko, by wróg przejmował się ich miasteczkiem. Przecież nawet Zenkowe wybiegnięcie na zewnątrz skończyło się tylko dramatem jednostek, nie ogółu.

Szkoła miała jednak za zadanie nastraszyć uczniów oraz nauczyć ich posłuszeństwa. W szkole nie rozmawiano o teraźniejszości czy przyszłości.

– Tam wszędzie są Kule? Czy tam też jest wróg?

– Nie wiem, bo nie wychylam się ponad dziurlice. Wierzę jednak, że jesteśmy bezpieczni i że nasi żołnierze, a wasi ojcowie, trzymają zło z dala od nas.

– Dużo się zmieni? – zapytał Benek, któremu też nie brakowało rozumu.

– Niedużo. – Historyczka się uśmiechnęła. – Nadal będziecie musieli zawsze mocować łańcuch do barierki i nie wygłupiać się na zewnątrz. Dyrektorka zaostrzy kary… – To stwierdzenie miało uczniów uspokoić, ale napędziło im tylko większego stracha. – Chcemy przetrwać?

Chcieli. Odpowiedzieli skinięciami głów.

– To przetrwamy. Z pomocą i bez odwiedzin Kul.

CZTERY LATA PÓŹNIEJ

 

Zaczepiajcie łańcuchy! – nalegały stojące przy drzwiach nauczycielki. – Nie zapominajcie o tym i w wakacje!

Kolejny rok szkolny zakończono bez fety czy chociażby krótkiego apelu. Matki absolwentów wypuszczono tego dnia wcześniej z pracy, żeby czekały na swoich szesnastolatków z obiadem. Uczniowie szli do domów jak zwykle sami, gęsiego, w ciszy i spokojnym krokiem. Łańcuchy u ich boków zdawały się być cięższe niż zwykle.

Wieczorem rodziny zasiadały do stołów, chociaż nikomu nie dopisywał apetyt. Rozmowy się nie kleiły, tych o przyszłości unikano, a przeszłość została już przegadana. W miejsce znikających uśmiechów, na które nikt nie miał już siły, pojawiały się łzy. Sytuacji nie ratowały nawet desery.

Coraz częściej spoglądano w górę, przez wąskie okienka sufitowe, czy nie zapadał już zmrok. Wreszcie, najpóźniej o północy, ruszano do łóżek. Matki zostawały jeszcze na trochę w sypialniach absolwentów, by skłamać, że wszystko będzie dobrze. Mówiły o matczynej dumie i w każdy gest, słowo, a nawet w milczenie wplatały miłość.

Niektóre milczały, w niektórych kipiało ze złości.

W końcu wychodziły z pokojów, do których nad ranem wchodził ktoś inny, pachnący dzikością natury i trochę chemią, zaprzyjaźniony z nimi, chociaż w tej jednej chwili znienawidzony przez większość.

Podawał coś młodym, po czym zaklejał im usta srebrną taśmą.

Absolwenci budzili się z bólem głowy w zupełnie innym miejscu i w o wiele chłodniejszej atmosferze. Wkraczali w dorosłość, czy im się to podobało, czy – częściej – nie.

1

Strażnik ziewnął, zmęczony nocnymi przenosinami więźniów, po czym przeszedł się wzdłuż czteroklatkowej piwnicy bloku, przeprowadzając pierwszą inspekcję klatek. Szedł nieco zgarbiony, żeby nie dotykać głową niskiego sufitu. Całe ciało okrył warstwami długich szmat, gdzieniegdzie tylko przewiązanych sznurkiem.

W tej jednej chwili stawał się zagadką, co od lat niezmiernie go bawiło.

Mógł być robotem, myśleli niektórzy z więźniów, skoro nawet twarz zasłaniał przewiewnym woalem. Nikt nie odważył się choćby o tym zamigać.

– Mówcie mi inspektorium – przedstawił się młodzieży donośnym, gardłowym głosem kogoś, kto spędził zbyt dużo czasu w wilgotnych piwnicach. – Możecie też milczeć, kochani, tak będzie nawet lepiej, a na przezwiska odpowiadam agresją. Teraz odklejcie taśmę – dopowiedział, chociaż większość z nich już to zrobiła. – Najlepiej jednym pociągnięciem. I jesteśmy tu u mnie bezpieczni od Kul – wyszeptał, drwiąc ze swoich wcześniejszych krzyków. – Stąd nawet dźwięk nie wydostanie się bez mojej wiedzy.

Humor strażnikowi dopisywał, bo pierwsze dni z nową grupą zawsze należały do jego ulubionych pomimo niewyspania. Nikt się jeszcze nie stawiał, wszyscy byli pięknie zlęknieni i wciąż pachnący wieczornym prysznicem.

– No, wstajemy, wstajemy! – Podniesiony głos inspektorium otwierał ostatnie z przymkniętych powiek więźniów; poruszało się szybko i zwinnie. – Ból głowy wraz z otępieniem niedługo miną. Witajcie raz jeszcze! – zawołało, kiedy wszyscy nastolatkowie podnieśli się już na nogi. – No i elegancko! Pozwólcie, że przejdę do rzeczy. Zwykle to ja będę mówił, wam zalecając słuchanie, czyli wszyscy poczujecie się jak dziewczyny. Słuchając uważnie, dowiecie się, jak bez uszczerbku na zdrowiu przetrwać w tej leciwej piwnicy. Wiem! – Gestem uciszył ewentualne nadciągające pytania, chociaż nikt nie odważyłby się jeszcze zabrać głosu. – Nie tego się spodziewaliście, kochani! Wybaczcie poprzednim rocznikom, że nie powiedziały wam o tym miejscu za wiele. Dopiero pod koniec lata zrozumiecie, dlaczego zachowano szczegóły w tajemnicy.

– Kiedy stąd wyjdziemy? – zapytał ktoś z początku pomieszczenia, czym zaskoczył strażnika.

Nowo przybyli prawie zawsze milczeli. Odzywał się tylko ktoś chory, kretyńsko odważny lub po prostu głupi.

– Spędzimy razem kolejne tygodnie, na dobre i na złe – odparło wciąż lekko zawiedzione inspektorium. – Pamiętajcie, żeby zachować spokój, jak w domach i w szkole. Nie bójcie się! – uciszyło słowami i gestem narastający rwetes. – Wystarczy wykazać się posłuszeństwem, a opuścicie piwniczne progi. W większości cali! – krzyknęło po chwili, by dodać im otuchy, ale roznieciło tym tylko ogień strachu. – Rozumiem, że nie wszystko wciąż do was dochodzi. Pozwoliłem sobie was znieczulić przed przenosinami.

– Dlaczego? – Pytanie padło tym razem gdzieś ze środka piwnicy, zadane przez Benka.

– Z nieprzytomnymi przyjemniej mi się pracuje.

Młodzi czekali na dalsze słowa, ale strażnik wrócił do sprawdzania pomieszczeń. Grube pręty „cel” – w ich kontekście inspektorium nigdy nie użyłoby słowa „klatka” – wciąż wyglądały jak nowe, bo strażnik odmalowywał je co wiosnę. Światła działały bez zarzutu, tak samo gumowe rurki pełniące funkcję podajników półpłynnego jedzenia i picia.

Ściany wymagały odświeżenia, ale to nic pilnego, stwierdził w myślach, skoro w piwnicy i tak zwykle panowała ciemność, a światła zapalano jedynie podczas inspekcji oraz wieczorami, na godzinę lub dwie, o czym inspektorium poinformowało mieszkańców. Zapachu powietrza, przypominającego ten bijący od dawno zapomnianej wody po kwiatach, też nie dawało się niczym zagłuszyć.

Mieszkańcy zaczynali rozglądać się po więzieniu, gdzie na każdej ze ścianek działowych wisiała tabliczka motywująca ich do posłuszeństwa, zazwyczaj metalowa, prezentująca uległego względem inspektorium chłopaka, chociaż w klatkach nie brakowało i dziewczyn. Czasami dodawano dość koślawy napis: „Słuchaj się!”, z wykrzyknikiem pociągniętym aż na tynk. Tabliczki sporządził sam strażnik i był z nich bardzo dumny.

– Kobiety przekazały wam po dwa przedmioty z domu lub z sierocińca. – Inspektorium wróciło do zaznajamiania mieszkańców z nową rzeczywistością. Zachęciło ich, by sprawdzili, co takiego otrzymali. – Niech te drobiazgi przypominają wam o miasteczku.

Odpowiedziała mu grobowa cisza, z czego strażnik ucieszył się całym sobą, zaczął nawet im klaskać, co brzmiało dziwnie, skoro nawet dłonie miał owinięte szmatami. Wyglądało na to, że mieszkańcy zakończą pierwszy poranek bez incydentów, za co należała się im nagroda: zeszyty wraz z ołówkami i prośbą, by zapisywali w nich przebieg dnia.

– Oby tak dalej! – pochwaliło ich inspektorium, po czym zapewniło, że życie w piwnicy okaże się znacznie ciekawsze, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. – A pisząc, możecie wygadać się w ciszy do woli.

Inspektorium zniknęło na moment, po czym wróciło ze stalowym wózkiem gastronomicznym, na którym leżały między innymi zeszyty. Podawało je mieszkańcom wraz z ołówkami przez szpary pomiędzy prętami, a przy okazji sprawdzało, czy antywłamaniowe kłódki nierdzewne nie mają zarysowań, znaku majstrowania przy nich przez mieszkańców, którzy raczej nie mieliby jeszcze czasu, żeby cokolwiek zbroić, ale strzeżonego Kule strzegą! – jak twierdziło w rozmowach z kolegami z pracy.

Kłódki błyszczały nowością, co pochwalono i nagrodzono dodatkowym kwadransem światła pod wieczór.

– Podzielono was na klasy i każda wylądowała w osobnej piwnicy. – Strażnik wytłumaczył mieszkańcom nieobecność większości ich rówieśników z miasteczka. – Do każdej piwnicy dorzucono po kilka osób ze szkoły specjalnej.

Zadowolone inspektorium zamiotło jeszcze podłogę i przetarło piwniczne okienka. Podśpiewywało sobie przy tym, chociaż muzyka wśród nastolatków nie cieszyła się taką popularnością jak przed wojną. Od czasu jej wybuchu ludzie woleli ciszę.

– Jedzenie z piciem podajemy wam ciągnącym się pod sufitem systemem rurek, ale nie szarpcie ich, bo zerwiecie! – Inspektorium przypomniało sobie o najważniejszym. – Nie zaniedbujcie regularności posiłków! Papka spożywcza, którą tu dostajecie, zawiera dużo protein, witamin i mikroelementy. Smakuje też całkiem nieźle – skłamało.

Ktoś zapłakał, co zignorowano, żeby nie zachęcać pozostałych do łez. Ktoś wyrzucił zeszyt przez kraty. Inspektorium podniosło go i podało więźniowi, zapewniając, że następnym razem nie będzie tak miłe.

Wreszcie odeszło – nikt nie zauważył gdzie, więc zaczęto snuć przypuszczenia.

– Poszedł? Zniknął? – szeptano lub migano po kątach, z każdym kolejnym pytajnikiem głośniej i energiczniej.

Przy okazji okazało się, że nikt z nich nie pamiętał, jak znalazł się w piwnicy. Wszyscy zasnęli w swoich domach, a obudzili się w miejscu, które równie dobrze można było wziąć za koszmar i czekać na przebudzenie.

Piwnica, tym słowem opisywano im najbliższą przyszłość po szkole i żadnemu z szesnastolatków nie udało się wycisnąć zbyt wielu szczegółów z matek, ze starszego rodzeństwa czy z nauczycielek. Żadnych metafor, na które liczyli, dalekich lądów, podziemnych jaskiń, metropolii czy szerokiego świata!

Więzienie…

– Drzwi wydałyby jakiś dźwięk – gdybał Benek na temat zniknięcia inspektorium. – Zawiasy musiałyby zgrzytać.

– Wpadłoby więcej światła i świeżego powietrza – dodał Kamil, jeden z braci bliźniaków. – Wali tu gorzej niż w budzie.

Zastanawiali się dalej, wdychając zapach stęchlizny, ale niczego nie wymyślili. Inspektorium wyparowało niczym ich brutalne dzieciństwo.

Rozmowy toczyły się do wieczora, coraz odważniej, aż wreszcie ponownie zapalono światła – energooszczędne żarówki rozrzucone co dwa metry wzdłuż korytarza. Niski sufit wyglądał na zaniedbany, zdarzały się w nim grube pęknięcia. Miejscami skapywała z niego woda.

– Na stówę przejechały tędy kiedyś Kule! – rzucił Benek, wierzący w sferanizm, czyli koncepcję boskich Kul poruszających się po powierzchni planety i niszczących wszystko, co tylko stanęło im na drodze.

– Straszak na głupie dzieci – włączyła się w rozmowę Kasia, dziewczyna z ostatniego zaułka, jedyna gadatliwa z dziewczyn. – Dlaczego nie przelatują nad naszym miasteczkiem?

– Przelatują. – Chłopak zdobył się tylko na tyle, zbyt przestraszony nowymi realiami, żeby stawać teraz w obronie wiary.

– Łatwiej byłoby zainstalować lasery, wynająć snajperów albo wypuścić na żer jakieś bestie. Po co produkować wymagające pracy i energii Kule?! – odezwał się Grzegorz, najlepszy uczeń w klasie, który sceptycznie podchodził do wszelakich religii, nazywając je mitami.

Prymus nie znalazł chętnych do dyskusji, zamilkł więc, owinął się dywanikiem, a reszta nastolatków zajęła się miganiem i szeptaniem do siebie w piwnicznych zaułkach lub czytaniem (większość otrzymała z domu przynajmniej po jednej książce), pisaniem w zeszycie czy w miarę bezmyślnym oglądaniem odzianego jedynie w bieliznę drugiego człowieka – przynajmniej wylądowali w zaułkach podzieleni według płci. Niektórzy zajmowali się porządkami, dłońmi zamiatając nieliczne brudy i wypychając je ostrożnie na zewnątrz klatki. Nie dotykano dość szeroko rozstawionych prętów, ponieważ Michał bliźniak stwierdził, że klatki są pod napięciem, w dodatku na tyle wysokim, że może zabić.

Redakcja: Krystian Gaik

Korekta: Katarzyna Skwark, Barbara Szymanek

 

Projekt okładki i stron tytułowych: Dawid Boldys

Skład i łamanie, grafiki w książce: pagegraph.pl

 

Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl

 

Wydawnictwo Mięta Sp. z o.o.

03-475 Warszawa, ul. Borowskiego 2 lok. 210

[email protected]

www.wydawnictwomieta.pl

tel. +48 505 636 224

 

ISBN 978-83-68371-39-0