Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Czterdziestoośmioletnia Hafni się rozwodzi. W tym przełomowym momencie postanawia udać się w podróż śladem najlepszych duńskich restauracji. Podobnie jak główna bohaterka „Na czworakach” Mirandy July zmienia scenerię codzienności, by przyjrzeć się temu, co minione, i rozeznać w swoich uczuciach. Nie jest to łatwe zadanie. Hafni roztapia się w świecie wyrafinowanych smaków, ale nie traci czujności w tropieniu dziwactw kulturowych zapisanych w słownych konwencjach, które bezmyślnie przepuszczamy przez usta. Po raz pierwszy zdaje się dostrzegać, jak bardzo „język mówił nią”; sterował jej oczekiwaniami wobec siebie, wobec innych i wobec własnej biografii.
„Hafni mówi” to powieść o kryzysie egzystencjalnym, wyobcowaniu i potrzebie wolności, o wstydzie i poczuciu winy, a także obciążeniu, jakim są narzucone nam przeświadczenia. Jest to, krótko mówiąc, powieść o życiu. A zarazem, jak zgodnie uznają krytycy, literackie arcydzieło. Proza Helle Helle potwierdza starą prawdę, o której często zapominamy: kwintesencją literatury jest styl.
Helle Helle (ur. 1965) – czołowa duńska pisarka. Zadebiutowała w 1993 roku powieścią „Eksempel på liv”. Ma w dorobku trzynaście książek, które – począwszy od debiutanckiej – spotykały się z aplauzem, były nominowane do najważniejszych duńskich nagród literackich oraz nagradzane. Helle Helle jest m.in. laureatką prestiżowej Nagrody Krytyków, Nagrody im. Pera Olova Enquista, Wielkiej Nagrody Akademii Duńskiej ora Złotych Laurów. Dzięki licznym przekładom jest także silnie obecna w kulturze literackiej innych krajów. W Polsce jak dotąd ukazała się jedna jej książka: „Prom do Puttgarden” (2005, pol. wydanie 2010).
Styl prozy Helle Helle wyrasta z nurtu realizmu minimalistycznego. Jej oszczędne w wyrazie powieści zwykle rozgrywają się w scenerii duńskiej prowincji; na tym tle pisarka rysuje przenikliwe portrety swoich bohaterek – kobiet zmagających się z rodzinnymi dramatami oraz samotnością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
że się rozwodzi. Zatrzymała się na przydrożnym parkingu w pobliżu Ringe. Po drugiej stronie drogi jest pole z kurhanem. Może odwiedzi ten kurhan, jeśli pole nie jest zbyt błotniste. Wreszcie przyszła do nas wiosna, taka zielona i radosna. Kiedy myśmy ostatnio rozmawiały? mówi, to musiało być ze trzynaście lat temu. Tuż przed końcem tysiąclecia. Czyli najwyższa pora.
Ma na sobie satynową marynarkę, zamszowe spodnie, mokasyny. Wszystko pochodzi z Sønderborga, podobnie jak chustka z frędzlami. Strój daleki od ulubionego polarowego kombinezonu z kapturem w kształcie głowy psa. Cienki koński ogon i coraz bardziej obwisłe powieki. Nie ma już dziewiętnastu lat, nikt już nie ma dziewiętnastu lat. Miała dziewiętnaście lat przez kilka dekad, przypominała sobie pokoje z własną kuchnią i łazienką, wycieraczki przed drzwiami, plastikowe miski kuchenne z dziobkiem, kanciaste czarne talerze. Regał jak drabina, spiłowała go do połowy. Książki kupione jako wypełniacz, w sobotę przed południem wyjście do supermarketu Irma po angielskie muffiny. Oglądanie telewizji przy spuszczonych bambusowych roletach, żeby uniknąć samochodu, który namierzał telepajęczarzy. Na muffinach prawdziwe masło. Potrafiła stać przed lustrem, oglądać swoje obojczyki i szczupłe uda, później pojawił się brzuszek. Hafni mówi: Z tobą na pewno tak nie jest.
Drapieżny ptak nurkuje w powietrzu. Drapieżne ptaki wywołują w niej lęk, potrafiła zawrócić nawet w głębi lasu. Można narysować oczy na kasku i włożyć go tyłem na przód, każdy to wie. Przeprasza, że zapomniała o mówieniu do słuchawki.
Nie stawiaj wszystkiego na pierwszy lepszy wspólny dom, mówi Hafni, zwłaszcza na taki ze złym rozkładem pomieszczeń. Pamięta, jak przed zapłaceniem kaucji leżała z szeroko otwartymi oczami przez całą noc. Powinno się z niej wydobyć przeciągłe: Nie, również podczas oświadczyn. Odbyły się na chodniku przed kinem Imperial. Przez pomyłkę obejrzeli Obcego 3, tyle tego śluzu. Przez cały film siedziała ze swoim: Tak, które było raczej: No, owszem.
Zwykle przed wyjazdem kładzie rękę na masce samochodu, nawet jeśli to tylko dwa kilometry, odmawia krótką modlitwę. Ale w ciągu ostatnich czterech tygodni zapominała o tym. Miała głowę zajętą czym innym. Przeprasza za swoje poszarpane zdania, od teraz będzie mówić inaczej.
W każdym razie sprawa przedstawia się tak, że odkąd sięga pamięcią, a przynajmniej odkąd ma samochód, marzyła o tym, żeby się wybrać w taką, jak by to powiedzieć, kanapkową podróż, z Frederikssund przez Roskilde, Ringsted, Korsør, Nyborg, Svendborg, Faaborg, Bøjden, Fynshav, a zakończyć w Gråsten przy słynnym tradycyjnym południowojutlandzkim wielkim stole z ciastami, gdzie będzie trzy razy siedem rodzajów wypieków. Wszystko było zaplanowane, restauracje serwujące lunch i noclegi, po drodze mnóstwo zwiedzania. Hagbards Høj, Trelleborg, Broholm, Svanninge Bakker. Długie wieczory z mapą Danii i notesem, chyba że zasnęła na kanapie przy Big Brotherze. Świetnie pamięta uczestniczki Jill i Pil. Rodzinny dom Hermana Banga w Asserballe.
Hafni mówi: Przepraszam, że tak gadam. Widzi kobietę, która idzie kawałek drogą, niesie konewkę, skręca do ogrodu i wychodzi stamtąd z pustymi rękami. Hafni myśli o swoich porzeczkach, czerwonych i czarnych, czy można zabrać ze sobą krzewy owocowe? Odnóżkę rajskiej jabłoni? Podkolanówki ściskają jej łydki, co wieczór musiała zdejmować je jako pierwsze, zostawiają czerwone ślady, nad którymi skóra się wybrzusza.
Na pole wjeżdża traktor. Jest też dużo mew.
Hafni mówi: Nie chcę być sobą.
Chcę zmienić siebie.
Nie wiem, jak mam się zmienić.
Wyjechała z domu we wtorek przed południem. Torba podróżna czekała na widoku, w jadalni na stole, skoro Hafni nie musiała już niczego tłumaczyć. Napisała jednak kartkę: „Nie będzie mnie długo”. W okolicy Hagerup ramiona jej opadły, a na twarzy wyrósł uśmiech. Pojawił się sam z siebie, nie wynikał z żadnej próby uniesienia coraz bardziej opadających kącików ust. Ząb czasu, plamy pigmentowe na czole. Szkoda, że jako nastolatka nie interesowała się kremami przeciwsłonecznymi i smażyła się na słońcu w każdym najmniejszym skrawku ogródka.
Sunęła wąskimi drogami, mijając wiejskie domy, gospodarstwa, sadzawki. Zatrzymała się na polance i zjadła słodką bułkę. Wycieczka bez restrykcji. Jej lepsza połowa gdzieś przepadła. Hafni mówi: Muszę przyznać, że wiele razy, kiedy jechał rowerem w stronę Sillebro Ådal, potrafiłam stać w kuchennym oknie i życzyć sobie, żeby już nie wracał.
Trasa wiodła przez Østrup Holme, Nybølle, Ågerup. W Roskilde dało się zaparkować na Sankt Ols Gade, bezpośrednio za hotelem Prindsen. Zmieniła buty z adidasów na czółenka, podreptała do hotelu. Recepcjonista przydzielił jej pokój wychodzący na, jak się wyraził, świeżo wyremontowany parking, ale mogła się zameldować dopiero o czternastej. Stała, machając torbą podróżną, i może z powodu nieschodzącego z jej twarzy uśmiechu powiedział, że zobaczy, co się da zrobić. Tym samym znalazła się na drugim piętrze z widokiem na główną ulicę, mogła patrzeć na tłum wokół wszystkich stojaków z ubraniami, właśnie tak, jak sobie to wyobrażała. Zrzuciła buty, wdrapała się na parapet. Posiedziała tak jakiś czas. Przygotowana na braki w minibarze, przywiozła ze sobą białe wino i wkład chłodzący. Poza tym wystarczy, że wino będzie letnie. Torebka chipsów, solone migdały. Włączyła telewizor, już głodna jak wilk. Ale do godziny, na którą zamówiła stolik, zostało jeszcze pięć kwadransów.
Wyszła z hotelu i zajrzała do drogerii Matas. Kupiła dwa wypiekane cienie do powiek i olejek do ciała z lawendą. W pokoju wzięła długi prysznic, choćby dlatego, że nie musiała po sobie sprzątać. Starannie nasmarowana olejkiem, chciała wciągnąć spodnie, ale to się okazało niemożliwe. Zamiast spodni zdecydowała się na zawiązywaną kopertową sukienkę.
A potem mimo wszystko na Stændertorvet rozpostarła się nad nią ciemność. Weszła w nią, płyty chodnikowe pod jej stopami zniknęły. Wyssało jej powietrze z płuc, małe mięśnie między żebrami pozostały po nim obolałe i napięte. Ręce jej drżały, musiała przysiąść na ławce i przełykać ślinę, jak się tego kiedyś nauczyła. W katedrze zaczęły bić dzwony, stopy powoli wracały do butów. Zmusiła się do uśmiechu, aż w końcu się utrzymał. Zostało jeszcze dziewięć minut do godziny, o której miała się znaleźć w restauracji Raadhuskælderen, więc przeszła się do kościoła. Ale wstęp był płatny, nie opłacało się wchodzić.
Hafni nie powie, że ta sytuacja z ciemnością jest jej nieznana. Wie też dobrze, dlaczego powstaje. Ale to zbyt trudno wytłumaczyć. Podeszła do narożnika i objęła ramionami katedrę w Roskilde. Lodowate cegły, nawet w słońcu. Mówi: Nie myśl sobie, że mi odbija. Jeszcze nigdy tak się nie cieszyła na sznapsa, to miał być Linie Aquavit.
Zamówiła kanapkę ze śledziem w sosie curry i drugą z ziemniakami. Piwo z beczki spłynęło chłodem przez przełyk, mogła wręcz prześledzić jego drogę do żołądka. Śledź miał posmak czegoś, może kurkumy. Wyjrzała przez okno. Należało zrobić przerwę, kanapki nie wolno pochłaniać. Zamówiła jeszcze jednego sznapsa i wypiła go małymi łyczkami. Na podłodze skwarka, ale czy to się tak nazywa? Zabrała się do kanapki z ziemniakami. Przy stoliku nieco dalej łysy facet uniósł swój kieliszek i skinął jej głową. Odpowiedziała tym samym. Na zewnątrz krzyczało jakieś dziecko.
Ptifurki i kawa. Cieszyła się z kopertowej sukienki. Jako dwudziestolatka często zsuwała bluzkę z ramienia. Właściwie również jako trzydziestolatka i czterdziestolatka. Właściwie również w zeszłym roku. Ramiona to te miejsca na ciele, które starzeją się najpóźniej. No ale przecież jest jeszcze stosunkowo młoda, ma dopiero czterdzieści osiem lat. Potrafi bez problemu zrobić deskę i wytrzymać ponad minutę.
Już chce otworzyć drzwi samochodu. Widzi, jak kobieta bez konewki krąży wokół rabaty przed domem. Dom ma blaszany dach, odbija się w nim słońce. Młode listki na drzewach. Zawsze przy zmianie pory roku odżywają jej wspomnienia, mówi: To chyba bardzo powszechne. Nowe światło, chłód przenikający oczka swetra. Przecież nie dostała się na medycynę. Spędziła cztery miesiące na penetrowaniu Rødovre. Tam po raz pierwszy wynajęła pokój, było w nim łóżko wbudowane w ścianę. Wcześniej mieszkał tam starszy mężczyzna, przy wezgłowiu został po nim tłusty ślad. Z koleżankami z Centrum Kształcenia w Nakskov szlifowała bruki na Købmagergade, kupowały prażone migdały i kolczyki, rozstawały się w miarę nawiązywania nowych przyjaźni.
Pamiętasz mój koszyk w liceum? mówi Hafni. Zniszczyłam go natychmiast po zmianie szkoły. Znasz przecież to uczucie, że chciałabyś się uśmiechać cudzym uśmiechem, majtać cudzym końskim ogonem. Kiedyś chciałam mieć twoje grube wełniane skarpety. Później zaczęłam nosić kardigan, piekłam wołowinę culotte. Zabierałam jajka na siłownię Form & Figur, kawa i masło z przeceny. W pół dnia o dziesięć lat starsza, wybacz ten kiepski żart. I w ogóle słowo żart. Wprowadziłam zimne nóżki. Gerberę na kredensie z drewna tekowego. Miałyśmy zaledwie dwadzieścia cztery lata, kartofle w skórce gotowane bez wody.
Po powrocie do hotelu zapadła w głęboki sen i obudziła się w okularach do czytania. Leżąc, zaplanowała kupno pieczywa i jakiegoś ciekawego roqueforta, ale sklep z serami był zamknięty. Skończyło się na rogaliku z parówką z 7-Eleven. Ale w pokoju hotelowym rogalik zaczął jej rosnąć w ustach. Otworzyła więc swoje białe wino i zjadła kilka solonych migdałów. Przypomniała jej się pewna sytuacja z dawnym szefem. Podczas przerwy na lunch ukradkiem kserowała całą książkę kucharską, a jej szef akurat przechodził i mruknął: Hm, hm. Leżała w hotelowym łóżku, gwałtownie kręcąc głową, chcąc pozbyć się wstydu, i prawie jej się to udało. Pomógł też jeszcze jeden kieliszek wina. W telewizji leciał program o antykach, którymi dawniej przez pewien czas bardzo się interesowała, więc wyłączyła.
Prześladuje ją nieustające zażenowanie. A raczej wstyd. Usiłuje się przed nim bronić kręceniem głową i szybkim powtarzaniem głupia-głupia. Ale w pamięci ciągle odżywają niezliczone incydenty, nie znosi o nich mówić. Na przykład w pewnym momencie miała w pracy w tygodniku kolegę, fotografa, na imię mu było Benny. Skierowano ją do obsługiwania recepcji i oboje świetnie się bawili. Ukradkiem naśmiewali się z błędów ortograficznych i literówek w nekrologu, który brzmiał „Straciłam ukochanego węża”. Hafni mówi: To nawet nie jest śmieszne. Benny zaprosił ją na swoje przyjęcie urodzinowe, które zorganizował w klubie, a ona, zważywszy na ich wspólne poczucie humoru, podarowała mu najnowszy egzemplarz tygodnika. Zapakowała go do torby, którą włożyła do pudełka, a to pudełko do drugiego pudełka, na to elegancki papier, wstążka. Położyła paczkę na stole z prezentami i sięgnęła po kieliszek cavy. O świcie zbudziła się spanikowana.
Wstyd wyskakuje podczas spacerów, w nocy, na kanapie, u dentysty. Nic nie pomaga. Hafni nie życzy sobie żadnych dobrych rad.
Rano słońce świeciło jej prosto w głowę. Otworzyła okno i szepnęła: Roskilde, jesteś tam? W dole ulicą szedł jakiś mężczyzna z siatką zakupów. Kiedy sama robi zakupy, lista jest przygotowana według kolejności, w jakiej rozmieszczone są produkty w Netto. Kapusta, żytni chleb, mleko odtłuszczone, mąka, ręcznik kuchenny. Ritter Sport z gorzkiego doświadczenia. Ale od teraz, jeśli o nią chodzi, będą: lukrecja, papier toaletowy, kawa, pomidory.
Umyła się i ubrała, umalowała się i ułożyła włosy. Zmieniła czółenka na adidasy i z powrotem włożyła czółenka. Pokój zaczął wirować, więc zeszła na śniadanie.
Była telemarketerką, ekspedientką, pomocą w przedszkolu, miała też inne oferty z urzędu pracy. Studiowała nawet duński. W zamierzchłej przeszłości sama sobie sfinansowała ćwierć wykształcenia kosmetolożki. Z widokiem na Rosenørns Allé przygotowywała maseczki na bazie tlenu, dusiła się wśród trądziku różowatego i top coatu. Białe drewniaki. Wlokła się do domu wzdłuż jezior, wlokła się w zapachu chmielu. Kampania buraczana w Enghave. Mieszkała w małych pokojach, rzucała na łóżka najprzeróżniejsze torby. Czekała przy telefonach, które nie dzwoniły, przy szparach na listy w drzwiach. Jej długie włosy na podłodze w szachownicę u fryzjera, w lustrze zesztywniała twarz. Powiedziała: Fajnie. Rumowy kartofelek za jakimś żywopłotem. Nie chce, żeby cokolwiek z tego wróciło, ale mimo wszystko chce i mimo wszystko nie chce.
Akurat ugryzła kawałek bułki, kiedy przy jednym ze stolików dostrzegła tamtego łysego mężczyznę z Raadhuskælderen. On też ją zauważył i na powitanie uniósł swoją filiżankę z kawą. Hafni mówi: Z całą pewnością potrafisz sobie wyobrazić, co było dalej. Oczywiście wkrótce wstał i podszedł do jej stolika. Powiedział: To dziwne. Hafni starła okruszki z górnej wargi i powiedziała: Owszem. On powiedział: No, ale niedługo pora ruszać dalej, życzę miłego dnia. Hafni kiwnęła głową, on też kiwnął, a potem potknął się o róg dywanu, więc musiała czym prędzej zasłonić dół twarzy serwetką. Ale z gardła i tak wyrwał jej się śmiech i on chyba go usłyszał. Wyraźnie się wkurzył, kopniakiem poprawił zagięty róg.
Kiedy zeszła, żeby się wymeldować, stał przy recepcji. Czym prędzej zawróciła na górę, otworzyła kluczem drzwi do pokoju i zaczęła zaglądać do szafy i pod łóżko, jakby czegoś zapomniała. W końcu jednak wzięła się w garść i zeszła, a jego na szczęście już nie było.
Zamierzała obejrzeć Muzeum Statków Wikińskich z zewnątrz. Dlatego przejechała przez rondo do Strandengen i zaparkowała. Zapatrzyła się w wodę. To znaczy nie w taką wodę, jaką znamy, mówi, z prawdziwymi falami i wiatrem. Nad fiordem Roskilde włosy nie drgną, nawet jeśli są świeżo umyte. Próbowała kiedyś stanąć nad Morzem Północnym i hiperwentylować, aż zaczęło ją mrowić w palcach. Musiała się schować za bunkier i oddychać przez torebkę na mrożonki, w której wcześniej leżało jej drugie śniadanie. To nie pomogło, pewnie torebka była nieszczelna. Codziennie myślała o tym, co chciała zrobić, a czego nie umiała. Zegarek cykał, ale ona nie nosiła zegarka.
À propos, ona dobrze wie, że nie dzwoni w dogodnym momencie. Mówi: Prawdopodobnie masz inne rzeczy na głowie w niedzielne popołudnie. Gdzieś gęgają jakieś gęsi, a może to łabędzie. Widziała czarnego łabędzia koło portu w domu, często tam chodzi w swojej starej kurtce z Only. Dzień przed wyjazdem oddała ją do recyklingu, ale pożałowała i godzinę później poprosiła o zwrot. Powiedziała, że to kurtka siostry i siostra za nią płakała.
Traktor jeździ tam i z powrotem za kurhanem. Wszędzie orka. Czy to się robi w kwietniu? W każdym razie robi się teraz.
Kiedy jechała obwodnicą, żeby się wydostać z Roskilde i ruszyć w stronę Ringsted, bo chciała po drodze odwiedzić Muzeum Tramwajów, na przystanku po przeciwnej stronie zobaczyła tamtego łysego mężczyznę. Nie mogła przestać się na niego gapić, a on najwyraźniej też ją zauważył, bo obiema rękami zaczął dawać znaki, żeby się zatrzymała. Stanęła częściowo na ścieżce rowerowej, a w czasie, kiedy opuszczała szybę, przeszedł do niej przez ulicę. Hafni mówi: Teraz go zacytuję. Stale się wprawiam w proszeniu o pomoc, powiedział, a ją to zdanie osłabiło. Zobaczyła przebłysk samej siebie na tle szyb zaparowanych od gotowania spaghetti.
Facet jechał do Trekroner, do żony w hospicjum, i uciekł mu autobus. Chciał spytać, czy Hafni ewentualnie by go tam nie podrzuciła, to niedaleko. Mając w pamięci swój niedawny wybuch niestosownego śmiechu, zgodziła się. Wsiadł, udało jej się zawrócić na trzy. A obwodnica Roskilde wcale nie jest taka znów szeroka, to tak dla informacji.
W trakcie jazdy mężczyzna powiedział, że jego żona, chociaż niewiele już jej zostało, robi wszystko, żeby go podnieść na duchu. Elegancko nakryła stolik do kawy w swoim pokoju i zabrała go do pomieszczenia, gdzie koniecznie miał wypróbować fotel masujący. Przyszła do niej harfistka, grała, a oni siedzieli, trzymając się za ręce, i słuchali. Mówił ściszonym głosem, Hafni musiała się wytężać, żeby go usłyszeć. Miał na imię Tage. To imię ją zdziwiło, wydawało jej się, że należy do starszego pokolenia. Spytał, czy przyjechała do Roskilde na wakacje, a ona odpowiedziała, że spędziła w Prindsen tylko jedną noc. Milczał po jej odpowiedzi, więc prawdopodobnie dlatego ciągnęła: Jadę dalej przez Ringsted, a później Fionia i Gråsten, przez Als. Wyprostował się na siedzeniu i spytał: Als? Jest pani komiwojażerką? Kiwnęła głową. Na szczęście nie chciał wiedzieć, czym handluje. Ale po pewnym czasie powiedział: Jeśli wybiera się pani do Als, to mogłaby mi pani wyświadczyć ogromną przysługę. Wymagało to jedynie poczekania chwilę w samochodzie, więc kiwnęła głową jeszcze raz.
Wokół hospicjum panowała całkowita cisza. Hafni odczekała kwadrans, potem drugi. Kilka razy już miała ruszyć dalej, ale nie mogła się przemóc. Na parking wjechała taksówka, wysiadły z niej dwie młode dziewczyny. Były blade i ciemnowłose. Najwyraźniej znały to miejsce, bo szybkim krokiem skierowały się do głównych drzwi, między sobą niosły ciężką torbę z Ikei. Coś w ich widoku kazało Hafni parę minut później wysiąść i podejść do wejścia. Zobaczyła w recepcji młodego mężczyznę, kiedy ją zauważył, gestem przywołał ją do środka. Powiedziała: Przepraszam, że przeszkadzam, chodzi mi o Tagego. Młody człowiek nie bardzo ją zrozumiał, musiała się tłumaczyć. Powiedział: I get it. Ale nie był pewien, gdzie może przebywać Tage, więc musieli zrobić rundę.
Weszli do dużego pomieszczenia ze stołami, na których stały misy z owocami, ciasto, ekspresy do kawy i kwiaty. Pogodna muzyka z głośników. Przy stoliku pod oknem siedział Tage z kobietą, którą musiała być jego żona. Miała przed sobą iPada, scrollowała z dużą szybkością. Tage podniósł wzrok, zobaczył Hafni i powiedział: Ojej. Jego żona się uśmiechnęła, mówiąc: Ach, Tage. Tage wstał, a jego żona powiedziała: Oglądamy designerskie ubrania. Mieli dwa spandauery na jednym talerzyku.
Teraz wstała również żona Tagego. Nie mogła mieć dużo więcej niż czterdzieści lat, ale choroba sprawiła, że wyglądała na znacznie starszą. Podeszła do Hafni, położyła jej rękę na ramieniu i powiedziała: To bardzo miło z pani strony, pije pani latte? Hafni nie wiedziała, co odpowiedzieć, a żona Tagego wzięła filiżankę. To był bardzo parskający ekspres. Kobieta zaczęła nieść kawę w stronę Hafni, Hafni zobaczyła, że tamta się trzęsie, i powiedziała: Może ja wezmę. Usiadły przy stoliku. Tage wciąż stał. Żona Tagego powiedziała: Mam też pianki cukrowe. Potem się roześmiała, śmiali się wszyscy troje. Jeśli ma pani ochotę na kieliszek białego wina, to możemy poprosić, powiedziała żona Tagego. Hafni powiedziała, że niedługo będzie prowadzić. No tak, wobec tego nie może pani pić, powiedziała żona Tagego, a do Tagego: No to przyniesiesz, skarbie?
Kiedy odszedł, siedziały w milczeniu, wyglądając przez wielkie okno na końcu sali. Były tam zielone wzgórza i pasące się na trawie konie. Otacza nas wielkie piękno, powiedziała żona Tagego, na pewno pani o tym wie, a Hafni częściowo pokiwała, a częściowo pokręciła głową jednym i tym samym ruchem.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
Tytuł wydania oryginalnego: Hafni fortæller
Język oryginału: duński
Copyright © 2023 Helle Helle, Hafni fortæller
First published by Gutkind Forlag A/S, København
Published by permission of Winje Agency A/S, Norway / Book / Lab Literary Agency, Poland
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Filtry, 2025
Copyright © for the Polish translation by Iwona Zimnicka, 2025
Wydanie I, Warszawa 2025
Redakcja: Małgorzata Poździk
Korekty: Alicja Binik / d2d.pl, Beata Marzec / d2d.pl
Projekt okładki: Marta Konarzewska / konarzewska.pl
Projekt typograficzny, skład i redakcja techniczna: Robert Oleś
Dziękujemy Danish Arts Foundation za dofinansowanie niniejszej publikacji.
Wydawnictwo Filtry sp. z o.o.
ul. Filtrowa 61 m. 13
02-056 Warszawa
www.wydawnictwofiltry.pl
ISBN 978-83-68180-60-2