Gość pod podłogą - Lesław Chowaniec - ebook

Gość pod podłogą ebook

Lesław Chowaniec

0,0

Opis

Osiem opowiadań z gatunku grozy i fantastyki. Bohaterowie to zwyczajni ludzie, którzy zostają wrzuceni w wir niepokojących, czasem potwornych wydarzeń:


Walka o własne życie w leśnej chatce.
Nowy dom, który okazuje się nie być pusty.
Żądza zemsty i poszukiwanie pomocy u niewłaściwych ludzi.
Wymarzona, a może koszmarna podróż Koleją Transsyberyjską?
Kobieta uwięziona w piwnicy.
Tajemnicza aura w lesie.
Konsekwencje konstrukcji wehikułu czasu.
Nowa miłość, która okazuje się... no właśnie czym?

Pełne zwrotów akcji opowiadania, które zszokują, zapewnią dreszczyk grozy i sprawią, że Czytelnicy długo nie będą mogli się otrząsnąć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 213

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł: Gość pod podłogą

Copyright © by Lesław Chowaniec, 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.

ISBN: 978-83-969126-3-3

Redakcja i korekta: Beata Kram

Skład: Krzysztof Biliński

Projekt okładki: Łukasz Białek

Strona internetowa: leslaw-chowaniec.com.pl

Nakładem autora ukazała się trylogia

Cesarz umysłów

Baszta

Brama

Burza

Spis treści

Grzechy młodości

Wymarzona randka

Nocna aura

Podróż w czasie

Zapomnij!

Chatka w lesie

Wykolejeni

Gość pod podłogą

GRZECHY MŁODOŚCI

 

awet nie pamiętał, od jak dawna bolały go plecy. Sebastian Nalikowski liczył sobie już ponad siedemdziesiąt wiosen, jednak w dalszym ciągu nie chciał pogodzić się z faktem, że nie jest już młodzieniaszkiem. Jego żona zmarła pięć lat temu, natomiast dzieci już dawno wyfrunęły z rodzinnego gniazda jak bociany z Polski przed zimą. Ze względu na jego trudny charakter, nie przyjeżdżały do ojca zbyt często. Można powiedzieć, że Sebastian był swoistym Scrooge’em sprzed nawrócenia. Nie miał przyjaciół, a dom opuszczał tylko wtedy, gdy musiał pójść do sklepu lub na pobliską pocztę, żeby zapłacić rachunki.

Lata samotności sprawiły, że stał się jeszcze bardziej zgorzkniały i arogancki. Uważał, że nie potrzebuje do szczęścia innego człowieka. Zresztą w jego mniemaniu żaden z sąsiadów nie był wart uwagi. Majątek, do którego doszedł – a była to naprawdę imponująca kwota na koncie, pomimo mieszkania w skromnym drewnianym domu – zawdzięczał samemu sobie. Jak na ironię śmierć żony traktował jako wyzwolenie od niewdzięcznicy, która nie zajmowała się niczym innym jak tylko trwonieniem jego pieniędzy. A nie po to przecież harował kilkadziesiąt lat, wspinając się po szczeblach kariery w firmie zajmującej się sprzedażą nieruchomości, ostatecznie zostając jej prezesem, aby ktoś bezmyślnie wydawał jego złotówki.

Z biegiem lat jednak zdrowie upomniało się o swoje i nabawił się poważnych problemów reumatycznych. Gdyby nie to, wciąż pozostałby aktywny zawodowo, pokazując młodym, jak bardzo są bezwartościowi w firmie, którą on zarządza.

Tego wieczoru postanowił wyjść na świeże powietrze. Zszedł po schodkach z ganku na kamienny chodnik i ruszył ku metalowej bramie, której nie odnawiał od dobrych kilkunastu lat. Ciemna zieleń, którą niegdyś była pomalowana, ustąpiła miejsca rdzy. Furtka była przebarwiona i głośno zgrzytała przy otwieraniu i zamykaniu. Żeby nacisnąć klamkę, Sebastian musiał użyć obu rąk. Gdy był już na zewnątrz, odwrócił się, rozejrzał po ogrodzie, porośniętym w większości przez pokrzywy i chwasty, a następnie oddalił się w tylko sobie wiadomym kierunku.

Ponieważ niebo było przysłonięte przez rozległe cumulusy, wyjątkowo wcześnie zapanował mrok. Nalikowski przeszedł przez kilka ulic, udając przed samym sobą, że nic go nie boli. Usiadł na miejskiej ławeczce, przesunął palcami po siwiejących już włosach. Z młodego, przystojnego bruneta pozostał już tylko charakter i wewnętrzne poczucie bezwzględnej samodzielności. Wyprostował nogi, aby choć przez chwilę nie bolały go kolana. Siedząc na ławce i wpatrując się w jadące szybko w obie strony samochody, dosłyszał w oddali pogwizdującą grupkę młodych ludzi, którzy jego zdaniem zachowywali się zbyt głośno. Celowo więc nie usunął z chodnika nóg, zagradzając nieokrzesanym smarkom drogę.

– Hej, dziadek! – wykrzyknął jeden z grupy, ubrany w granatowe spodnie adidasa oraz czarną bluzę z pumą na lewej piersi. – Nastąp się!

Sebastian odwrócił głowę i spojrzał groźnym wzrokiem na gówniarza, który ośmielił się do niego odezwać. Chrząknął ironicznie pod nosem i zaczął rozglądać się po mieście, ostentacyjnie ignorując młodych.

– Nie słyszałeś, co Zenek powiedział? – burknęła niska dziewczyna z kolczykiem w nosie, z czarno-białym balejażem na głowie. – Rusz dupsko i nas przepuść.

Sebastian powoli wstał, lecz zamiast zrobić miejsce, rozkraczył się jeszcze bardziej na chodniku.

– Taka dzisiejsza młodzież – powiedział, odwracając się tyłem. – Zero szacunku do starszych. Zero chęci do pracy. Włóczycie się całymi dniami, uważając, że wszystko się wam należy.

Po tych słowach zerknął na nich ze złością i splunął na chodnik.

– Uważaj, stary – zagroził mu chłopak w czarnej skórzanej kurtce, zdecydowanie wyższy niż pozostali. Chciał już wyjść przed szereg, kiedy złapała go śliczna blondynka, do tej pory nie biorąca udziału w sprzeczce.

– Daj spokój, Misiek – powiedziała do niego. – Omińmy człowieka, bo najwyraźniej coś mu się poplątało w głowie.

Na te słowa Sebastian gwałtownie się odwrócił.

– To wy jesteście pomyleni. Bezczelne gnojki. Pokażę wam, co należy robić z takimi jak wy.

– Ale to pan zaczął – stwierdziła blondynka. Nie zdołała już nic więcej powiedzieć, ponieważ młodzi faceci rzucili się na Sebastiana i przewrócili go na ziemię. Przez chwilę tłukli go po brzuchu, by ostatecznie uderzyć go w twarz. Misiek włożył mu rękę do kieszeni i wyjął z niej gruby portfel. Zabrawszy wszystkie pieniądze, rozrzucił dokumenty po chodniku. Jego kolega kopnął Nalikowskiego jeszcze dwa razy w brzuch, natomiast dziewczyna z kolczykiem nachyliła się nad nim i napluła na niego. Blondynka zaczęła ich wszystkich odciągać.

– Zabawiliście się, to teraz odpuśćcie! – krzyknęła oburzona. – Co się z wami dzieje?!

– Wyluzuj, Zośka – powiedział Misiek. – Dziadek zasłużył na karę.

Dziewczyna jednak skutecznie odciągnęła napastników od leżącego i wykrzywiającego się w grymasie potwornego bólu staruszka. Po chwili został zupełnie sam na chodniku. Kilku przechodniów udawało, że go nie widzi, natomiast pozostali wybierali inną drogę, aby nawet przez przypadek nie być zobligowanym do udzielenia mu pomocy.

Przez kilka minut Sebastian w myślach przeklinał dzisiejszą młodzież oraz swoje fizyczne słabości wynikające z zaawansowanego wieku. Zaczął niezdarnie podnosić się na nogi, a kiedy w końcu mu się to udało, pozbierał dokumenty i odnalazł portfel. Pragnął zemścić się na oprawcach. Był jednak świadomy, że nie jest już zdolny do takich rzeczy, jakie z łatwością przychodziły mu jeszcze dwadzieścia lat temu.

Wsuwając dokumenty do portfela, zauważył czarną wizytówkę, z wyraźnymi czerwonymi napisami, które z powagą głosiły, że rozwiążą każdy problem za odpowiednią opłatą. Był nawet adres i numer telefonu. Sebastian, chociaż fizycznie już niedomagał, to jednak umysł miał sprawny niczym zawodowy szachista i wiedział, że nigdy nie miał w portfelu takiej wizytówki. Zamierzał wrzucić ją do pobliskiego kosza na śmieci, kiedy spostrzegł, że podany adres jest całkiem niedaleko. Chociaż nie był zabobonny ani nie wierzył żadnym cudownym eliksirom, to pełen rozgoryczenia i chęci zemsty ruszył w tamtą stronę. Minął dwie oświetlone ulice, aż wreszcie dotarł do ślepego zaułka, kończącego się kamienną ścianą. Postanowił się wycofać. Jeśli zrobi jeszcze kilka kroków, to otoczą go zbóje z kijami do baseballu i albo go zabiją i zabiorą pieniądze – a tych już przy sobie nie miał – albo po prostu spiorą go na kwaśne jabłko dla zabawy. Kiedy się odwrócił, ujrzał przed sobą sylwetkę potężnie zbudowanego czarnoskórego mężczyzny, przynajmniej o dwie głowy wyższego od niego, ubranego w czarną kurtkę i z ciemnymi okularami na nosie. Przypominał Sebastianowi Johna Coffeya z „Zielonej mili”, ponieważ miał tyle samo włosów.

– Raczy mnie pan przepuścić – powiedział Sebastian tonem nieznoszącym sprzeciwu. Miał już tyle lat i doświadczeń życiowych, że nie bał się niczego.

– Zdaje się, że szuka pan pomocy – powiedział mężczyzna głosem grubym jak korzeń dorodnej jodły.

– Nie takiej, jak myślisz. – Nalikowski spróbował popchnąć natręta, jednak zdawał się on ścianą nie do przesunięcia. W pewnej chwili złapał Sebastiana za ramiona i bez najmniejszych problemów podniósł go, wyrównując ich spojrzenia. Gdyby nie jego smolisto czarne okulary, z pewnością dałoby się dostrzec, że ma wielkie, przekrwione oczy.

– Mój pracodawca ma dla pana wyjątkową propozycję. Będzie zobowiązany, jeżeli zechce jej pan wysłuchać.

Ton głosu sugerował, że nie ma innej opcji. Sebastian pokiwał potakująco głową i natychmiast został opuszczony z powrotem na ziemię.

– Prowadź – powiedział, sprawdzając, czy olbrzym nie złamał mu przez przypadek którejś z kości. Mężczyzna wszedł do zaułka i podszedł do kamiennej ściany. Przyłożył lewą dłoń do wystających cegieł i wcisnął je do środka. Coś zaskrzypiało, niczym podłoga w starych horrorach o nawiedzonym domu, i ściana natychmiast ustąpiła; za nią znajdowała się osnuta czernią przestrzeń.

– Domyślam się, że mam tam wejść – stwierdził zaintrygowany Sebastian i nie czekając na odpowiedź, ruszył przed siebie. Kiedy obaj mężczyźni zniknęli w ciemnościach, kamienne drzwi zasunęły się z powrotem.

* * *

Gdy wzrok Sebastiana przyzwyczaił się do ciemności, ujrzał korytarz, przypominający stare podziemia średniowiecznych budowli, który oświetlony był świecami zawieszonymi po obu stronach. Na jego końcu dostrzegł jasne światło. O nic nie pytając, skierował się w tamtą stronę. Z każdym kolejnym krokiem czuł narastającą niepewność. Nie był to lęk przed nieznanym, lecz raczej powątpiewanie, czy słusznie czyni, dając się wciągać w tę grę. Nie było już jednak odwrotu. Wysoki mężczyzna podążał za nim krok w krok i pewnie nie pozwoliłby mu zawrócić. U wylotu korytarza Nalikowski dostrzegł okrągłe pomieszczenie, z porozwieszanymi na ścianach czaszkami jeleni, saren i innych rogatych zwierząt. Na podłodze rozłożony był dywan w kształcie elipsy, na którym siedziała jakaś postać przywodząca na myśl szamana romskiego. Sebastian spojrzawszy na niezliczoną ilość zmarszczek tutejszego gospodarza, od razu poczuł się o kilka lat młodszy. Szaman ubrany był w kolorowe postrzępione szaty i właśnie zapalał jedną z licznych świec, stojących na szerokich metalowych podstawkach.

– Usiądź przy mnie – nakazał Sebastianowi, nie patrząc na niego.

Świadomy poniesionych ostatnio obrażeń z rąk młodych zwyrodnialców, Nalikowski bardzo ostrożnie usadowił się na podłodze. Miał już coś powiedzieć, lecz szaman uprzedził go:

– Wiem, po co przyszedłeś. Może ty sam jeszcze tego nie wiesz, ale znajdziesz tutaj rozwiązanie swojego problemu.

– A jaki według ciebie mam problem? – Sebastian nie tracił pewności siebie nawet w tak niezwykłych okolicznościach.

– Przemijanie – odparł stanowczo szaman. – Twój wiek i związane z nim coraz większe ograniczenia. Wiem, co stało się przed chwilą. Gdybyś był o kilkanaście lat młodszy, to przy twojej tężyźnie fizycznej dałbyś radę wszystkim napastnikom.

– To niczego nie zmienia. Tracę tu tylko czas.

Szaman zerwał się tak szybko, że Nalikowskiemu zdawało się to niemożliwe ze względu na wiek, na jaki wyglądał.

– A gdybym powiedział ci, że znam sposób, abyś znów był młody? Aby twoje ciało ponownie nabrało wigoru, którym się szczyciło jeszcze ćwierć wieku temu?

– Bzdury.

– Nie powiem ci, ile mam lat, bo i tak nie uwierzysz. Zapytam inaczej: co masz do stracenia? W twoim wieku przy dużym szczęściu czeka cię może dziesięć, najwyżej dwadzieścia lat życia, w czasie których coraz mocniej będziesz odczuwał ból i nieporadność. W końcu pewnego dnia położysz się i nie będziesz mógł samodzielnie wstać. A co, gdybym powiedział ci, że ten proces można odwrócić?

– Powiedziałbym, że leczenie psychiatryczne w najbliższym szpitalu powinno ci pomóc.

– Nawet jeżeli mi nie wierzysz, to co ci szkodzi zaryzykować? Cena za moją usługę nie jest wysoka, dodatkowo możesz zapłacić wtedy, gdy już zobaczysz efekty.

Sebastian, mimo iż był niezwykle sceptyczny wobec słów szamana, zdecydował się zagrać w tę grę. W ostateczności wyjdzie na idiotę jedynie przy tej dwójce obłąkanych ludzi, którzy ze światem zewnętrznym zapewne nie mają zbyt wiele wspólnego. Nikt nie będzie wiedział, że uwierzył w takie bajki, a nawet jeśli, to niespecjalnie go to obchodziło.

– Niech będzie – powiedział w końcu bez przekonania. – Co mam zrobić?

– Wyciągnij rękę przed siebie. Ukłuję cię w nią i naniosę miksturę z ziół.

– I pewnie odprawisz jakieś swoje modły…

– Zgadza się. Ale potrwa to najwyżej kilkanaście sekund. Jesteś gotowy?

Wysuwając prawą rękę, Sebastian potwierdził chęć zagrania w dziwną szamańską grę. Gospodarz złapał go za nadgarstek i odwrócił dłoń wewnętrzną stroną ku górze. Zwinnym ruchem, w akompaniamencie śpiewanych modlitw, których język znał chyba tylko on, wziął szpikulec i wbił go w sam środek dłoni Nalikowskiego. Ten jednak nawet nie drgnął. Po chwili szaman podniósł z podłogi zwinięte liście łopianu i rozlał jasną ciecz w okolice nakłucia. Zdecydowanym ruchem zamknął w pięść dłoń Sebastiana i przytrzymał przez chwilę.

– To wszystko – powiedział z dziwnym uśmiechem.

– A co z zapłatą?

– Gdy przyjdzie odpowiedni czas, przyślę do ciebie Johna. – Wskazał palcem na stojącego w kącie czarnoskórego mężczyznę. Sebastian aż uśmiechnął się pod nosem. Albo nie było to prawdziwe imię, albo nastąpił niezwykły zbieg okoliczności.

– Nie muszę chyba mówić, że nasze spotkanie to tajemnica – powiedział na odchodne szaman. – Mój lud jest bardzo pogodny z natury, ale zarazem mściwy. John odprowadzi cię do wyjścia.

* * *

Jeszcze przez kilka dni po dziwnym spotkaniu Sebastian czuł się, jakby ktoś wciągnął go w kępę pokrzyw, wmawiając mu, że to maliny. Sam nie dowierzał swojej głupocie. Jego ogólne samopoczucie nie poprawiło się ani odrobinę, jedynie rany zadane przez Miśka i jego bandę zaczęły się goić. Siedząc przy kominku w salonie, w którym zmieściłoby się zapewne niejedno mieszkanie, popijał szkocką i czytał gazetę. Nie uznawał internetu, nie miał nawet komputera. W pewnym momencie poczuł nagłą potrzebę skorzystania z ubikacji. Wszedł do wyłożonego niebieskimi płytkami pomieszczenia i ujrzał swoje odbicie w lustrze zawieszonym naprzeciwko drzwi.

– Nie dość, że stary, to jeszcze głupi – powiedział, naciągając skórę pod okiem. Jak dotąd nie zauważył żadnego efektu cudownego szamańskiego eliksiru młodości. Kiedy jednak mył ręce, spojrzał na swoje dłonie od zewnętrznej strony. Lewa wyglądała tak, jak zdążył się już przyzwyczaić, natomiast prawa wprawiła go w zdumienie. Okazało się, że nie ma na niej ani jednej zmarszczki. Zestawiając je ze sobą, dostrzegł kolosalną różnicę. Zacisnął pięść, czując, że ma w niej sporo sił, zdecydowanie więcej niż wcześniej. Postanowił uważniej przyglądać się swojemu ciału.

* * *

Po niecałym tygodniu Sebastian odkrył, że jego cera znacznie się wygładziła, a dręczące go od lat bóle stawów ustąpiły. Nawet jego sylwetka powoli się prostowała. Nie mógł wprost uwierzyć, że szaman mówił prawdę. Jeszcze tydzień lub dwa i poczuje się jak nowo narodzony. Ale nie wróci już do pracy. Ma takie przychody, o których większość mieszkańców Warszawy może tylko pomarzyć. Miał wiele planów, których nie zrealizował przez ciągłe gonienie za pieniądzem, zatem teraz przyszła pora na spełnianie zachcianek. Ale najpierw zacznie od pewnej sprawy, która siedzi mu w głowie od jakiegoś czasu…

* * *

Po miesiącu od spotkania z szamanem przeglądał się w lustrze, nie mogąc uwierzyć w swój aktualny wygląd. Z przygarbionego, na wpół wyłysiałego staruszka przemienił się w wysokiego i przystojnego bruneta, za którym niejedna młoda dziewczyna by szalała.

– Młodnienie ma też swoje wady – stwierdził, płucząc w łazience gardło i wypluwając do umywalki wodę wymieszaną z krwią. Kiedy spojrzał w lustro i podniósł górną wargę, zauważył, że lewy kieł, którego już dawno nie miał, zaczął mu się wyrzynać. W takim tempie niedługo odzyska całe uzębienie.

Po obiedzie poszedł na spacer do pobliskiego parku. Chociaż mieszkańcy dzielnicy nie znali się w większości osobiście, to jednak kojarzyli przynajmniej swoje twarze. Sebastian czuł się jak ktoś zupełnie obcy, kto przyjechał tutaj na wczasy. Nie miał przyjaciół ze względu na swój charakter, zatem prawdopodobieństwo, że ktoś go pozna, było mniejsze niż odnalezienie zagubionego guziczka w gęstej trawie.

Spacerując, wpadł na pomysł realizacji planu, który spędzał mu sen z powiek od ponad miesiąca. Postanowił każdego wieczoru siadać na felernej ławce i czekać na bandę Miśka. Czuł się już na tyle młodo, że bez problemu zrewanżuje się gówniarzom za upokorzenie, które zafundowali mu jakiś czas temu. Ubrawszy się w podobny strój do tego, który nosił jako starzec, przesiadywał codziennie długimi godzinami w oczekiwaniu, że kiedyś nadejdzie dzień zemsty. Nie miał tak naprawdę pewności, że czwórka młodzików jest z Warszawy – mogli być tutaj tylko przejazdem – ale nie spieszyło mu się. Czas zdecydowanie działał na jego korzyść.

Po tygodniu bezowocnego czekania zaczął już tracić nadzieję, że uda mu się odpłacić za krzywdy. Skoro nawet w weekend nikt nie przechodził obok ławki, to istniała mała szansa, że smarkacze kiedykolwiek się pojawią. Cierpliwie jednak spędzał każde, nawet niepogodne popołudnie w tym samym miejscu.

Pewnego deszczowego wieczoru usłyszał w końcu znajome pogwizdywania. Zobaczył znienawidzoną paczkę dzieciaków. Nasunął kaptur na głowę, zakrywając twarz niczym mnich i czekał. Wyprostował nogi, aby ponownie zagrodzić nimi drogę smarkaczom. Teraz zdawały mu się dłuższe niż ostatnio. Nawet gdyby chcieli go ominąć, nie mieli takiej możliwości.

Kiedy stanęli w odległości niespełna dwóch metrów, Misiek kazał Sebastianowi się odsunąć. Ten jednak nawet nie podniósł głowy. Siedział na ławce jak skamieniały, niczym parkowy posąg.

– Nie słyszysz, co się do ciebie mówi, ćwoku? – wtrącił się Zenek, ubrany w tę samą bluzę pumy co ostatnio. – To nasza dzielnica i jeśli komuś się coś nie podoba, to nauczymy go pokory.

– Ta dzisiejsza młodzież – powiedział pod nosem Sebastian, nie ukazując jeszcze twarzy. Czwórka przyjaciół natychmiast przypomniała sobie spotkanie z zaczepnym staruszkiem. Gdy mężczyzna w końcu wstał i ściągnął kaptur, Misiek aż cofnął się o dwa kroki. Natychmiast jednak doszedł do siebie.

– Dziadziu przysłał synusia, żeby wyrównać rachunki – stwierdził sarkastycznie. – Nawet nie wiesz, w co się pakujesz, chłopie.

– Jestem tym samym człowiekiem, którego pobiliście i na którego napluliście – powiedział Sebastian z niemal wyczuwalną dumą w głosie. – Trochę trenowałem od naszego ostatniego spotkania.

– Uważaj, bo ci uwierzę! – syknął Misiek i doskoczył do przeciwnika. Ten jednak zwinnym ruchem odsunął się na bok, złapał chłopaka za kark i zaczął uderzać jego głową o metalowe oparcie ławki. Po trzecim razie z czoła popłynęła strużka krwi. Dla Sebastiana było to jednak za mało. Zaczął uderzać jeszcze mocniej, miażdżąc mu nos, a następnie odwrócił się w stronę oszołomionej trójki i na ich oczach skręcił kark Miśkowi, rzucając jego zakrwawione zwłoki na chodnik.

– Co do…? – zapytał Zenek, nie wierząc własnym oczom. Po chwili poczuł, jak dziewczyna z balejażem zaczyna odciągać go do tyłu.

– Zwiewamy! – krzyknęła i rzuciła się do ucieczki. Sebastian był jednak za szybki i już po kilku chwilach dogonił dziewczynę. Była najniższa i najwolniejsza z całej paczki.

– Puść mnie, ty potworze! – Szarpała się, chcąc wyrwać się z uścisku, jednak Sebastian mocnym ciosem powalił ją na chodnik, a następnie położył się na niej.

– Najpierw na ciebie napluję, młoda gówniaro – syknął. W jego oczach dało się dostrzec rosnącą furię, niczym u małego dziecka, które pobite przez kolegę chce natychmiast rewanżu. – Ładne masz włosy. Szkoda, żeby się zmarnowały.

Złapał za jeden z jej kucyków i wyrwał go, odrywając także kawałek skóry. Sam był zdziwiony swoją siłą. Za czasów młodości nie był tak mocny. Dziewczyna zaczęła wyć z bólu.

– Twoi znajomi uciekli jak kury przed lisem. Możesz krzyczeć. I tak nikt ci nie pomoże. Bardzo rzadko ktokolwiek tędy przechodzi.

Dziewczyna ostatkiem sił kopnęła Nalikowskiego kolanem poniżej brzucha i wyrwała się z jego szponów. W ostatniej chwili sięgnął w jej stronę, ale udało mu się jedynie zerwać z niej kurtkę. Wstając na równe nogi, rzucił ją za siebie.

– Nie uciekniesz przede mną – warknął. – Krwawisz jak zarzynane cielę. Znajdę cię po śladach.

Na chodniku było mnóstwo krwi, która skapywała z głowy dziewczyny. Sebastian zaczął gonić ofiarę. Po chwili jednak zgubił trop. Spanikowana małolata musiała wskoczyć w pobliskie krzaki, ponieważ ślady prowadziły w stronę parku. Nalikowski rozejrzał się i zamknął oczy. Jego zmysł słuchu także się wyostrzył. W pewnej chwili odwrócił się w prawo i podbiegł do pobliskiego drzewa. Obszedł je dookoła, jednak nie znalazł dziewczyny. Po chwili poczuł uderzenie czymś twardym w tył głowy. Była to nadpróchniała gruba gałąź, która roztrzaskała się na jego potylicy. Sebastian zachwiał się, jednak nie upadł. Zwinnym kopem, niczym zawodowy karateka, wykopał pozostałą część gałęzi z rąk dziewczyny, a następnie zasadził jej soczystego kopniaka prosto w klatkę piersiową. Dziewczyna upadła na ziemię, a to wystarczyło Sebastianowi, aby ponownie przycisnąć ją do gruntu. Tym razem jednak wyjął podręczny nóż zza paska i ostentacyjnie pomachał nim przed oczami przerażonej oponentki.

– To jest właśnie narzędzie, którym cię zabiję – zaśmiał się Nalikowski, wbijając ostrze między jej piersi. Przekręcił kilka razy, upewniając się, że jego cios będzie śmiertelny. Ofiara zakaszlała, ponieważ do gardła zaczęła jej podchodzić krew. Sebastian wstał i przez chwilę patrzył, jak dopadają ją przedśmiertne drgawki. Wygięła się do tyłu, jak gdyby robiła mostek, aż wreszcie opadła bez życia na trawę.

– Dwoje już mam – szepnął odmłodniały morderca i rozejrzał się wokoło. Minęło zbyt dużo czasu, aby był w stanie dogonić Zenka i Zośkę. Nie wiedział też, gdzie najczęściej przebywają ani nie znał miejsca ich zamieszkania. Musiał więc odłożyć zemstę w czasie. Prędzej czy później się na nich natknie. Jeżeli się nie mylił, to proces jego odmładzania jeszcze się nie zakończył, zatem za tydzień lub dwa będzie wyglądał nieco inaczej niż teraz. Nie poznają go. Pokręci się po pobliskich barach i klubach, gdzie na pewno znajdzie pozostałą przy życiu dwójkę.

Wracając do domu, natknął się na Johna, który nagle zagrodził mu drogę, z rękami złożonymi z przodu. Bez najmniejszego strachu Sebastian zbliżył się do niego.

– Mój pan wzywa cię do siebie – oznajmił wysoki mężczyzna. – Najwyższa pora na zapłatę.

Chociaż Sebastian spodziewał się, że będzie musiał jeszcze odwiedzić szamana, to jednak ostatnie zdanie Johna wlało w niego sporo niepewności, żeby nie powiedzieć: strachu.

– Prowadź więc – oznajmił z wymuszonym spokojem w głosie. Po kilku chwilach znaleźli się w tym samym zaułku, gdzie było ukryte wejście prowadzące do siedziby szamana.

– Wyglądasz o wiele lepiej – powiedział gospodarz, kiedy Sebastian znalazł się w środku. – A byłeś tak sceptycznie nastawiony do mnie i moich mikstur.

– Przyznaję, nie wierzyłem, że zadziałają – ukorzył się Nalikowski, a następnie od razu przeszedł do sprawy rozliczenia. Nie miał czasu na pogadanki. Na zewnątrz czekało co najmniej dwoje ludzi, których należało zabić. – Powiedz mi, ile jestem ci winien?

– Pieniądze mnie nie interesują – odparł szaman, skracając knot w jednej ze świec. Sebastian mocno się zdziwił, lecz trwał w milczeniu, oczekując na dalsze wyjaśnienia. – Tak się składa, że twoja firma posiada wiele działek na obrzeżach miasta. Jedna z nich należała do przodków Johna. Twoi poprzednicy odebrali ją nie do końca zgodnie z prawem. Wiesz, jak dawniej bywało.

– I zapewne chcesz, abym przekazał ją tobie?

– Zgadza się – potwierdził szaman. – To chyba niewielka zapłata za to, co dla ciebie uczyniłem.

– Jesteś w stanie pokazać mi ją na mapie?

– Naturalnie.

Po rozwinięciu dużej mapy, która miała szerokość ponad metra, gospodarz pokazał Nalikowskiemu zakreślony na czerwono fragment, o który chodziło. Po chwili namysłu Sebastian powiedział:

– A co, jeśli powiem, że ta działka nie jest dla ciebie dostępna?

– Wtedy mocno rozgniewasz mojego przyjaciela.

Nalikowski obejrzał się za siebie i zobaczył Johna, który aż kipiał ze złości. Olbrzym nie odezwał się jednak ani słowem.

– Widzisz – kontynuował szaman – kilka lat temu ojciec Johna przybył do mnie z prośbą o odzyskanie ziem, które bezprawnie ukradli mu mieszkańcy tego miasta. Gdy leżał na łożu śmierci, zapewniłem go, że nie zawiodę jego oczekiwań. John obiecał pełnić u mnie służbę do czasu, aż odzyskam ostatni kawałek ziemi, która mu się należy. Tak się składa, że ty jesteś w jej posiadaniu. Chciałbym po latach zwolnić go ze służby i zapewnić mu nowy start na resztę życia.

W Sebastianie obudziło się dawno wygasłe poczucie wyższości nad innymi ludźmi. Nie pamiętał już czasów, kiedy jako przełożony mógł do woli poniewierać pracownikami i ich rodzinami. Teraz, po odzyskaniu młodości, te emocje owładnęły nim na nowo. Nie widział powodu, dla którego miałby spełniać zachciankę nieokrzesanego szamana i jego przydupasa. Sebastian nie był człowiekiem honorowym, umowa nic dla niego nie znaczyła.

– Tak się składa, że tamta działka jest dla mnie bardzo strategiczna. Jako młody biznesmen miałem w planach odpowiednio ją zagospodarować. Sam wiesz, jak tam ładnie. Przedmieścia stwarzają o wiele więcej możliwości niż centrum, w którym nie opłaca się dokonywać większych inwestycji.

– Dałeś słowo – warknął szaman.

Sebastian spodziewał się, że gospodarz będzie mówił błagalnym tonem, jednak w jego głosie pobrzmiewała nuta groźby.

– Obiecałem zapłacić. – Sebastian uśmiechnął się szyderczo, doskonale wiedząc, że żadna ilość gotówki nie będzie interesowała jego kontrahentów. – Powiedz mi, jaką kwotę mam wpisać, a natychmiast wystawię ci czek. Nie sądzę, że masz konto w banku, na które mogę przelać pieniądze.

Rosnąca furia szamana dawała Nalikowskiemu pewną satysfakcję. Czuł się lepszym człowiekiem od niego. Może błagać o tę ziemię, a i tak jej nie dostanie. Nawet jeżeli miałaby przez następne pół wieku leżeć odłogiem, to i tak nikomu jej nie sprzeda. Z tego, co zdążył zauważyć, proces odmładzania jest permanentny. Już nigdy nie będzie się starzał. Szaman i John nie są mu już do niczego potrzebni. A może nawet wykupi ich ukrytą siedzibę i zrówna z ziemią. Nagle uświadomił sobie, że odmowa spełnienia obietnicy może pociągnąć za sobą chęć zemsty, na którą nie może pozwolić.

– Czy to twoja ostateczna decyzja? – zapytał szaman niezwykle spokojnie, jak gdyby wszelkie emocje z niego opadły. Sebastian zaczął spacerować po pomieszczeniu, czując się jak u siebie. Zupełnie jak dawniej.

– Żebyś nie powiedział, że jestem człowiekiem niehonorowym, to proponuję ci cztery miliony złotych. – Uśmiechnął się sarkastycznie, wiedząc, że nawet czterdzieści milionów nie zadowoli szamana. – To uczciwa stawka. Tamta ziemia nie jest tyle warta. Umowa stoi?

Sebastian wyciągnął rękę, jednak nie doczekał się takiego samego gestu.

– Opuść moją ziemię i nigdy tu nie wracaj – wysapał szaman niemal przez zęby. W jego oczach płonęła furia.

– Rozumiem, że nie chcesz pieniędzy – wzruszył ramionami Sebastian, niczym uczeń, który nie zna odpowiedzi na pytanie nauczyciela i gestem okazuje, że niespecjalnie się tym przejmuje. – W takim razie żegnam panów.

Skierował się do wyjścia. Kiedy jednak zbliżał się do Johna, ten zagrodził mu drogę i popatrzył na niego z góry, jak gdyby chciał samym wzrokiem wbić go w ziemię. Sebastian jednak pozostał niewzruszony. Nawet jeżeli olbrzym zechce go zaatakować, to jest na tyle zwinny, że uniknie ciosu. Po chwili John odsunął się i powiedział:

– Nawet nie wiesz, jak wielką krzywdę mi wyrządziłeś.

– Właśnie, że wiem – zaśmiał się sarkastycznie Nalikowski, po czym dumnym krokiem opuścił siedzibę szamana i ruszył do domu.

* * *

Sebastian przesiadywał całe dnie w barze Pod Gruszą, czekając, aż Zośka i Zenek odwiedzą to miejsce. W głębi duszy był pewien, że jego niedoszłe ofiary przyjdą właśnie tutaj. Nie wiedział tylko kiedy. Podobnie jak ostatnio musiał uzbroić się w anielską cierpliwość. Czuł, że jego ciało osiągnęło już optymalny poziom, ponieważ od kilku dni proces odmładzania nie postępował. Wyglądał aktualnie na jakieś dwadzieścia pięć lat. Dwójka smarkaczy na pewno nie rozpozna w nim mordercy ich koleżanki i kolegi.

Jak co dzień zamówił sobie piwo korzenne do kolacji i obserwował każdego, kto wchodził do baru. Zawsze zajmował stolik znajdujący się naprzeciwko wejścia, ponieważ nie chciał, aby ktoś zauważył, że cały czas rozgląda się wokoło. Tym razem jednak jego cierpliwość została wystawiona na większą próbę niż ostatnio. Po przeszło dwóch tygodniach zastanawiał się, czy nie zmienić lokalu, ponieważ Zośka i Zenek w ogóle nie pojawili się w Pod Gruszą. Postanowił dać im jeszcze kilka dni. Nadeszła jesień, niemal każdego dnia padał deszcz, zatem przesiadywanie w restauracjach lub barach było jedną z lepszych możliwości spędzania wolnego czasu.

Po trzech tygodniach Sebastian dojrzał dwie znajome twarze, które wyłoniły się spod kapturów zaraz po przekroczeniu progu. O ile Zośka nie napawała go taką nienawiścią, w gruncie rzeczy nic mu przecież nie zrobiła, o tyle Zenka miał ochotę zabić tu i teraz. Nie mógł sobie jednak pozwolić na żadną awanturę przy świadkach. Najprawdopodobniej nie zmieni się już jego wygląd, więc musiał być ostrożny. Postanowił trochę pobawić się ze swoimi przyszłymi ofiarami. Jak gdyby nigdy nic podszedł do ich stolika.

– Można? – zagaił na wstępie. – Bywam tu dosyć często i cały czas jestem sam. To trochę nudne.

– Nie ma sprawy – stwierdziła Zośka, ale gdy zobaczyła niechętny wyraz twarzy swojego przyjaciela, zamilkła i wzruszyła bezradnie ramionami.

– Dzięki! – powiedział Sebastian, rozsiadając się jak u siebie w domu. Zenek natychmiast popatrzył groźnie na niego.

– Szukasz kłopotów? – wycedził przez zęby. Sebastian jedynie się uśmiechnął. – Ostatnimi czasy nie mam nastroju do nowych znajomości, zatem zjeżdżaj stąd, dopóki jestem dla ciebie miły.

– A cóż to się stało? – zapytał z udawaną troską Nalikowski. – Jakiś wypadek w rodzinie albo wśród przyjaciół?

Zośkę coś tknęło, wychwyciła znajomy ton w głosie mężczyzny. Przyjrzała mu się uważnie i nagle dotarło do niej, że to morderca, przed którym z trudem uciekli. Tylko znów młodszy. Zaczęła gwałtownie szarpać Zenka za rękę, jednak on był tak wkurzony na nieproszonego gościa, że nie reagował na jej wysiłki.

– Gówno cię to obchodzi, człowieku. Masz trzy sekundy na opuszczenie mojego stolika.

– Bo co?

– Bo wyprowadzę cię na zewnątrz i pokażę, co robi się z takimi jak ty.

Sebastian wybuchnął cichym śmiechem. Miał już coś powiedzieć, lecz po chwili wstał i wyszedł z baru. Zenek popatrzył dumnie na Zośkę i wypiął pierś, jak gdyby chciał pokazać, jak wielkim jest kozakiem.

Nalikowski tymczasem stanął przed wejściem do baru i oczekiwał na swoich rozmówców. Kiedy w końcu wyszli, zaczepił ich. Zośka aż pisnęła ze strachu. Sądziła, że odczekali wystarczająco długo, aby oprawca stracił cierpliwość i odpuścił.

– Mamy rachunki do wyrównania – stwierdził Sebastian, po czym zwinnym ruchem objął Zośkę i niepostrzeżenie przyłożył nóż do jej brzucha. – Albo pójdziecie teraz ze mną, albo ta ślicznotka przewietrzy zaraz jelita.

Zenek