Baszta. Tom 1 - Lesław Chowaniec - ebook + audiobook

Baszta. Tom 1 ebook i audiobook

Lesław Chowaniec

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Spokojnym dotąd światem Vundagory wstrząsa nagła rzeź krasnoludów. Jeden z nielicznych ocalałych twierdzi, że zostali napadnięci przez wampiryczne stworzenia. Królestwo ludzi postanawia zbadać tę sprawę i wysyła zwiadowców na czele ze swym zaufanym wojownikiem – Nasturionem.

Dlaczego jednak wszystkie zaprzyjaźnione nacje milczą i nie chcą współpracować? Dlaczego czarodzieje odmawiają pomocy? Dlaczego odpowiedzi należy szukać u wrogów, a nie u sojuszników? Czy kilku śmiałków będzie w stanie wziąć odpowiedzialność za przyszłość kontynentu, nie wiedząc nawet, z kim – lub z czym – przyjdzie im się zmierzyć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 36 min

Lektor: Kamil Prabucki
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Lesław Chowaniec, 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.

ISBN: 978-83-964743-2-2

Redakcja: Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl

Korekta: Kinga Dąbrowicz – Zyszczak.pl

Skład: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt mapy: Lesław Chowaniec

Projekt okładki: Łukasz Białek – OliWolumin.pl

Strona internetowa: leslaw-chowaniec.com.pl

Pisanie tej książki było przygodą.

Niech jej czytanie również będzie przygodą dla Ciebie, Czytelniku.

Serdeczne podziękowania dla Macieja Górki i Wojciecha Kulawiaka

za wszelkie wskazówki i rady udzielone przy powstawaniu tej opowieści.

Rozdział I

Nasturion przyspieszył kroku. Był zaproszony na kolację w towarzystwie króla oraz jego doradców. Nie wiedział, dlaczego spotkał go taki zaszczyt. Niewielu bowiem miało okazję towarzyszyć samemu Plutionowi podczas spożywania posiłku. W głębi ducha przepełniały go tak duma, jak lęk. Król nigdy nie zapraszał wojowników na bankiety ani przyjęcia. Nasturion, pomimo pokrewieństwa z Plutionem, również nie dostępował tego zaszczytu.

Gdy tylko wszedł po długich, krętych kamiennych schodach, po których chodzili jego przodkowie służący w Królestwie, znalazł się w korytarzu prowadzącym do jadalni. Ponieważ była to jedna z największych sal w pałacu, Plution chętnie organizował w niej narady. Dawała ona możliwość spożycia posiłku w trakcie omawiania istotnych spraw.

– Król cię oczekuje – usłyszał od jednego ze stojących przy wejściu strażników w metalowych zbrojach. Zawsze się zastanawiał, kto wpadł na pomysł, żeby nawet żołnierze pilnujący jadalni nie byli zwolnieni z noszenia tak ciężkiego umundurowania.

Zawahał się, zanim zapukał. Mimo wszystko jedzenie w towarzystwie króla wywoływało u niego lekki stres. Oficjalna kolacja wymagała manier, o które nie musiał się martwić podczas posiłków z żołnierzami. Poczuł na plecach mrowienie, jak gdyby małe stworzenie przebiegło mu pod zbroją, łaskocząc skórę.

Zapukał i wszedł do środka.

Przy długim, drewnianym stole siedziało kilkunastu mężczyzn odzianych w jasne szaty sięgające od szyi aż do lekkich sandałów. Wschodnia część Vundagory, w której usytuowane było Królestwo Tera’Danu, należała do najgorętszych miejsc, jakie znali ludzie. Doradcy królewscy mogli sobie pozwolić na lekki ubiór, w przeciwieństwie do wojowników pilnujących pokoju zarówno w granicach Królestwa, jak i w okolicznych wioskach.

Naprzeciw wejścia znajdowało się miejsce przeznaczone dla władcy.

– Wejdź – powiedział jeden z doradców, imieniem Forgal. – Służba zaraz przyniesie posiłek.

Wojownik niepewnym krokiem zbliżył się do stołu, a po chwili niczym spóźniony gość płynnie usiadł i czekał na przemowę króla.

Rozejrzał się po wielkiej komnacie ozdobionej portretami dawnych władców Królestwa. Na środku wschodniej i zachodniej ściany wisiały dwie grube szarfy – jedna koloru czerwonego, druga błękitnego – z symbolicznie przecinającymi się ostrzami mieczy. Chociaż nie pierwszy raz miał okazję przebywać w tym miejscu, to dopiero teraz tak naprawdę zwrócił uwagę na ozdoby na ścianach.

– Wezwałem was tutaj ze względu na niepokojące informacje, jakie dobiegły mnie z podległych nam terytoriów – zaczął Plution, młody człowiek o pogodnej twarzy. Nie zapuszczał brody. Jego białe szaty zdobiła jedynie długa, czerwona peleryna, a atramentowe włosy przysłaniała piękna złota korona. – Podobno okoliczne wsie są dręczone przez nocne napady nieznanego nam dotąd nieprzyjaciela. Niestety nasi szpiedzy nie są w stanie określić, kto nas atakuje.

W międzyczasie służba przyniosła posiłek. Nasturion poczuł zapach smażonego drobiu. Przymknął na chwilę oczy. Natychmiast przypomniały mu się dom rodzinny i przepyszne obiady przyrządzane przez jego nieżyjącą już matkę. Nikt nie gotował tak dobrze jak ona. Tym bardziej za nią zatęsknił, zwłaszcza że zmarła tak nagle. Nigdy nie chorowała ani nie skarżyła się na zdrowie. Któregoś popołudnia po prostu się położyła i więcej nie wstała. Miejscowy lekarz stwierdził, że jej organizm był bardzo osłabiony, a to w połączeniu z szalejącym wówczas wirusem grypy doprowadziło do zgonu.

– To na pewno barbarzyńcy – stwierdził starzec z długą, siwą brodą, biorąc sztućce i przygotowując się do posiłku. – Ostatnio są bardzo niespokojni.

Plemię barbarzyńców zamieszkiwało północne terytoria, bardzo daleko od Tera’Danu i podległych mu posiadłości. Mimo to niejednokrotnie zdarzały się przypadki grabieży z ich strony. Wsie, przeważnie trudzące się uprawą roli i handlem, nie były dostatecznie uzbrojone, co stanowiło łatwy łup dla zwinnych i silnych fizycznie wandali.

– Nie wydaje mi się – odparł władca. – A przynajmniej nie na zachodzie.

Cała kraina i okolice Tera’Danu stanowiły niegdyś miejsce ogromnych konfliktów zbrojnych. Oprócz tego, że borykano się z atakami barbarzyńców, na zachodzie ludzie toczyli wojny z innymi, wrogimi im i – zdaje się – groźniejszymi istotami. Podobno wiele lat temu w pobliżu widziano nawet wampiry czy dwunożne jaszczury. Trudno ocenić, czy opowieści te były prawdziwe, jednak ze względów bezpieczeństwa wszystkie niepokojące sygnały należało sprawdzać.

Władza króla Tera’Danu obejmowała wszystkie posiadłości znajdujące się w Vundagorze. Wiele lat temu w Redonii, mieście daleko na północnym zachodzie, odbyło się powstanie gubernatora, który chciał się uniezależnić od wpływów Królestwa. Bunt szybko i krwawo stłumiono, aby pokazać mieszkańcom, że władza zwierzchnia ma na zawsze pozostać w Tera’Danie. Gubernatora publicznie powieszono, a wspierający go rebelianci spędzili resztę swego życia w celach, bez możliwości kontaktu z najbliższymi.

– Na zachodzie mieszkają krasnoludy – rzekł Forgal. – To nasi sprzymierzeńcy od wielu lat. Wasza Wysokość wie, że nie wystąpiłyby przeciwko nam.

– A jakie inne zagrożenie może stamtąd płynąć? – zawtórował mu siedzący po jego prawej stronie inny członek rady, Durtoh.

Król sięgnął po kielich napełniony wcześniej przez służących. Popijając wino, odparł:

– Właśnie to musimy sprawdzić. – Następnie zwrócił się do Nasturiona: – Dlatego tu jesteś. Chciałbym, abyś wziął udział w wyprawie na zachód.

Młody wojownik o mało nie udławił się kęsem mięsa, które właśnie przełykał. Nie było to spowodowane strachem przed wyprawą, tylko ekscytacją. Do tej pory nie miał okazji brać udziału w żadnej eskapadzie Tera’Danu. Od dziecka marzył o przeżyciu prawdziwej przygody, nawet jeśli pociągałaby ona za sobą konieczność stoczenia wojny z nieprzyjacielem.

– Mam nadzieję, że to zadanie nie przerośnie twoich możliwości – dodał Plution.

– Ależ skąd – odpowiedział zaskoczony Nasturion. – Jestem bardzo wdzięczny za zaufanie, jakim mnie obdarza Wasza Wysokość.

– Jesteś dobrym żołnierzem – pochwalił decyzję króla Forgal. – Uważamy, że spełnisz pokładane w tobie nadzieje.

– To będzie dla mnie zaszczyt. – Nasturion podświadomie wstał i zasalutował podekscytowany bardziej niż małe dziecko, które dostało zabawkę.

– Skoro tę kwestię wyjaśniliśmy, to teraz przejdźmy do drugiego punktu naszego zebrania – kontynuował król. – Musimy opracować lepszy system szkolenia nowych żołnierzy. Co prawda od lat nie byliśmy świadkami konfliktu zbrojnego, jednak ten fakt nie może uśpić naszej czujności. Jeżeli nawet poradzimy sobie z zagrożeniem z zachodu i z barbarzyńcami, to nadal nie mamy pewności, czy nie grozi nam jakieś niebezpieczeństwo z południa.

Doradcy popatrzyli po sobie jakby z niedowierzaniem.

– Królu, przecież na południu leżą Pradawne Ziemie – wydusił z siebie Durtoh.

Owe terytoria, również będące częścią Vundagory, rozgraniczały świat ludzi i krainę innych istot. Mówiło się, że na południe od Pradawnych Ziem mieszkają plemiona nieśmiertelnych Łowców zwanych przez niektórych elfami. Jeszcze inne źródła podają, że ogromne smoki uwiły sobie tam gniazda z dala od człowieka. Bez względu na to, która z tych historii była prawdziwa, ludzka noga dawno nie stanęła za Pradawnymi Ziemiami. Krążyły opowieści, że to obszary nie do zdobycia i żadna istota nie przeżyłaby przeprawy przez nie.

– Doskonale o tym wiem – odparł bez wzruszenia król. – Jednak w mojej opinii, której nie podzielają czarodzieje, jesteśmy w stanie przedostać się na południe, jeżeli tylko zgromadzimy odpowiednie oddziały militarne.

– A może rozkażmy czarodziejom się tam udać – rozzłościł się jeden z doradców. – W przeciwieństwie do nich nie posiadamy mocy magicznej, która mogłaby nam uratować życie.

– Panowie, posłuchajcie! – podniósł głos Plution IV. Mimo że był królem bardzo łagodnym, nie uznawał sprzeciwu w sprawach, które wcześniej ustalił z zaprzyjaźnionymi czarodziejami. – Nie wiemy, co znajduje się na południu. Tera’Dan urósł przez ostatnie dekady w potęgę, której potencjał musimy wykorzystać. Jeśli teraz nie przezwyciężymy naszego strachu przed nieznanym, to nigdy tego nie zrobimy.

Jego słowa podzieliły salę. Rozgorzała wymiana zdań, która przerodziła się w chaotyczną przepychankę słowną. Część doradców absolutnie nie brała pod uwagę zapuszczania się armii Królestwa tak daleko, inni natomiast byli skłonni się zgodzić na taką wyprawę pod warunkiem wsparcia ze strony czarodziejów.

Wątpliwości doradców Plutiona miały swoje uzasadnienie. Każdy wiedział, że czarodzieje doskonale zdają sobie sprawę z tego, co się znajduje na południu Vundagory. Dlaczego więc całe pokolenia mieszkańców najpotężniejszego królestwa ludzi nigdy dotąd nie odważyły się tam udać? Dlaczego czarodzieje tak uparcie odradzali kolejnym władcom jakiekolwiek wędrówki badawcze? Z pewnością istniało inne przejście, dzięki któremu dało się ominąć niesławne Pradawne Ziemie.

Nasturion nie miał tak mieszanych uczuć. Od zawsze pragnął przygody, a teraz nadarzała się na jej przeżycie znakomita okazja. W spokoju więc spożywając posiłek, słuchał, jak rozmowa wymyka się spod kontroli.

W pewnej chwili Plution wstał i uniesioną ręką dał wszystkim znak, żeby zamilkli.

– Zapominacie, że tutaj ja jestem królem i stanie się według mojego rozkazu.

Obecny monarcha należał do dynastii Plutionów. Jej nazwa wywodzi się od nazwiska pierwszego władcy Królestwa – Archibalda Plutiona. Numeracja zaczęła się dopiero wówczas, gdy jeden z przedstawicieli rodu nie doczekał się potomka płci męskiej. Wtedy to córka ówczesnego władcy wyszła za jednego z generałów Tera’Danu, któremu nadano tytuł Plution I. Od tamtego czasu każdy następny potomek płci męskiej otrzymuje takie samo imię. Do tej pory nie zdarzyło się ponownie, aby rodzina królewska nie doczekała się syna.

– Królu – rzekł Forgal, wstając z miejsca i podchodząc do swego władcy. Jego mina wyrażała ogromny niepokój. – Przysięgaliśmy ci lojalność i zawsze będziemy wierni tobie i Królestwu. Jednak zastanów się, czy posyłanie ludzi na Pradawne Ziemie nie będzie dla nich wyrokiem śmierci. Nikt dotąd nie wrócił stamtąd żywy.

– Nie powiedziałem, że armia będzie wędrować przez środek tamtej krainy.

Nasturion, dotąd milczący, zabrał w końcu głos:

– Uważam, że król ma rację. Odkąd pamiętam, w Tera’Danie mówi się tylko o ewentualnym zagrożeniu ze strony barbarzyńców. Skoro my rośniemy w siłę, przynajmniej liczebnie, to oni również. A jeżeli na południu znajdziemy sprzymierzeńców, którzy pomogą nam się rozprawić z nieprzyjaciółmi, to warto podjąć takie ryzyko.

– Albo znajdziemy coś, co doprowadzi do naszej zagłady – wtrącił Durtoh. – Musimy rozważyć wszystkie argumenty, które przemawiają zarówno za, jak i przeciw temu desperackiemu posunięciu.

– Nie nazwałbym go desperackim – bronił swojego zdania Nasturion. – Raczej rozwojowym. Od ilu lat nie posunęliśmy się do przodu w technikach bitewnych i w rozbudowie machin wojennych? Stoimy w miejscu, podczas gdy wróg się rozwija. Najwyższy czas ruszyć do przodu. Spoczywanie na laurach jest łatwe, ale nie daje nam stałości jutra.

– On ma rację – poparł wojownika król. – Tyle się mówi, że Tera’Dan jest fortecą nie do zdobycia, ale być może właśnie teraz zbliża się nieprzyjaciel, który dysponuje siłą wystarczającą do obalenia naszego odwiecznego dziedzictwa. Jako król nie mogę do tego dopuścić. Dlatego dyskusję uważam za zamkniętą. Najpóźniej pojutrze Nasturion wyruszy na zachód, natomiast my przygotujemy się do kolejnych eksploracji tej krainy.

Chociaż nie wszyscy byli zadowoleni z przebiegu rozmowy, nie mieli wyjścia. Król zwołał to zebranie, bo chciał na nim usłyszeć od doradców słowa poparcia, a kiedy takich nie znalazł, zdecydował się postawić na swoim. Vundagora jako rozległy kontynent pozostawała w większej części niezbadana przez Tera’Dan, co obecnie panujący władca postanowił zmienić. Zważywszy na jego młody wiek – miał bowiem niespełna czterdzieści lat – mogło się to udać.

Po kolacji Nasturion wybrał się na przechadzkę po okolicznych lasach. Chciał w spokoju odpocząć przed czekającą go wyprawą w nieznane. Najpierw myślał o swojej przyszłości. Miał już ponad dwadzieścia lat, a do tej pory nie związał się z żadną kobietą. Wątpił w to, że kiedyś uda mu się ożenić i mieć dzieci.

Spacerując, zaczął wspominać dawne czasy, kiedy jeszcze nie był rycerzem. Do armii zaciągnął go ojciec, który służył w Królestwie wiernie przez kilkadziesiąt lat. Płytową zbroję, którą miał teraz na sobie, również dostał od ojca, kiedy ten był już niezdolny do służby wojskowej. Nie był wprawdzie pierworodnym dzieckiem, jednak jego brat zaginął kilka lat wcześniej i do dzisiaj nie udało się ustalić, czy w ogóle jeszcze żyje. Zbroja, chociaż stara, świetnie nadawała się do bitew, a niebieska, sięgająca stóp peleryna dodawała powagi. Aby móc nosić takie umundurowanie, rycerz musiał albo być potomkiem świetnego wojownika, albo odznaczać się niezłomnością i mieć za sobą poparcie ludu. Nasturion te zaszczyty zawdzięczał głównie ojcu, jednak ze względu na swoje umiejętności zdecydowanie należał do elity Tera’Danu i jedynie przez względny spokój na tych ziemiach nie miał na swoim koncie żadnych stoczonych bitew.

Na złotym wisiorze w kształcie krzyża, który młodzieniec, kiedy był jeszcze dzieckiem, dostał od dziadka, wyryto runiczne symbole przypominające niewielkie pioruny, podobno mające ogromną moc. Wojownik nigdy nie rozstawał się ze swoim amuletem, ale też nie doświadczył przezeń żadnego cudu. Traktował go jedynie jako pamiątkę i zazwyczaj nosił pod zbroją, aby go nie uszkodzić.

Przez chwilę stał nieruchomo, wpatrzony w zamyśleniu w ciemne niebo. Lekki wiatr bezgłośnie poruszał jego długimi, jasnymi jak najczystsze złoto włosami. W błękitnych, surowych oczach odbijały się miliony gwiazd.

Szum powiewów w liściach oraz pohukujące cichutko w gniazdach sowy stanowiły idealną atmosferę do zadumy. Nagle jednak Nasturion usłyszał coś innego. Jakiś docierający z głębi lasu stłumiony dźwięk przypominający kaszel lub odchrząkiwanie. Zapuszczanie się dalej o tej porze było ryzykowne, jednak wojownik, ciekaw, co lub kto mogło wydawać taki odgłos, wszedł między rozłożyste drzewa.

Szedł już niemal po omacku, ponieważ światło księżyca całkowicie pochłaniały potężne, pnące się ku niebu korony.

– Jest tu kto? – zapytał, powoli wyciągając swój miecz. – Pokaż się.

W odpowiedzi usłyszał niewyraźny dźwięk brzmiący podobnie jak ostatnio, tyle że nieco głośniejszy. Młody człowiek najwyraźniej zbliżał się do celu.

„To na pewno nie zwierzę” – pomyślał. „Już dawno zostałbym zaatakowany albo stworzenie by uciekło”.

Wolno posuwał się naprzód w ciemności. Postanowił przejść jeszcze kilka kroków, a następnie zawrócić do pałacu. Jeżeli teraz nic nie znajdzie, wróci tutaj z samego rana. Kiedy jednak pokonał kolejne parę metrów, jego oczom ukazał się przerażający widok.

– Na wielki Tera’Dan! – wykrzyknął, próbując się przebić oczyma przez mrok nocy.

Kilka metrów przed nim, w trawie, leżał zakrwawiony krasnolud, którego sylwetkę rozjaśniał blask niestrudzenie przedzierającego się pomiędzy liśćmi światła księżyca. Przez niemal całą rozszarpaną metalową zbroję przezierało pełne ran i obrzęków ciało. Nagle postać się poruszyła. Krasnolud powoli podnosił głowę, którą wcześniej miał jakby wbitą w ziemię.

Wojownik natychmiast popędził rannemu na pomoc. Chwycił go za ramiona i delikatnie przewrócił na plecy, aby przyjrzeć się jego twarzy. Była cała obita, podrapana i spuchnięta. Nawet długą, brązową brodę naderwano w kilku miejscach. Po czole leżącego spływała krew. Skrajnie wyczerpany i odwodniony, wyglądał, jakby padł ofiarą jakiejś potwornej rzezi. Nie było wyjścia – należało bezzwłocznie zabrać go do Królestwa. Nawet szybkie dotarcie do Tera’Danu nie dawało pewności, że ranny wyjdzie z tego cało.

Nie zastanawiając się dłużej, Nasturion zarzucił sobie krasnoluda na plecy. Ryzykował przy tym, że niektóre zasklepione rany nieszczęśnika ponownie się otworzą, ale zostawienie go tutaj i ruszenie po pomoc nie wchodziły w grę. Liczyła się każda sekunda.

Gdy zmierzał w stronę zamku, usłyszał, że krasnolud coś szepcze.

– Powtórz głośniej – poprosił. – Nie słyszę cię.

Wojownik na chwilę przystanął, żeby wytężyć słuch. Ranny słabo odchrząknął, po czym z najwyższym trudem wyszeptał:

– Zostaliśmy… zmasakrowani…

Po tych słowach stracił przytomność.

Rozdział II

Nasturion nie wiedział, jakim cudem przedarł się tak szybko przez las, ale już po kilku chwilach zobaczył bramy Tera’Danu.

Wzdłuż wielu krętych dróg prowadzących do serca Tera’Danu ciągnęły się kamieniczki należące zarówno do króla, jak i do jego podwładnych. Jeśliby spojrzeć z góry na całe to ogromne miasto, można by dostrzec, iż ulice tworzyły uporządkowaną siatkę. W jej centrum znajdował się pałac, w którym mieszkali: król, rodzina królewska oraz wybrani rycerze, w tym Nasturion. Budynek ten różnił się od pozostałych wysokością i architekturą. Pochodzenia ciemnych, niezwykle mocnych kamieni, z których go wzniesiono, nikt z obecnie żyjących mieszkańców nie znał – tak stare były. Krążyły pogłoski, że gmach wybudowano ponad tysiąc lat temu.

Dwie wieże obserwacyjne umieszczone po obu stronach drewnianej bramy sięgały parunastu metrów, aby strażnicy mogli swobodnie obserwować całe miasto. Między wieżami powiewała ciemnoniebieska flaga z symbolem Tera’Danu – wojownikiem trzymającym miecz nad głową. Fragment dachu tworzyła piękna kopuła, toteż budowla przypominała bardziej kościół. Tłumaczono to plotką, że podobno same elfy wzniosły królewską siedzibę na wzór swojej świątyni.

– Musisz wytrzymać, krasnoludzie. Jeszcze trochę – powiedział wojownik, chcąc dodać otuchy samemu sobie.

Kiedy zbliżył się do murów, zawołał do strażników:

– Powiadomcie króla, że niosę rannego, i sprowadźcie natychmiast lekarzy!

– Co mu się stało? – zapytał jeden z wartowników.

– Nie wiem. Dowiemy się, gdy odzyska przytomność. – Młody wojownik popatrzył bezradnie na rozmówcę. – O ile odzyska. Szybko!

Jeden z żołnierzy od razu wykonał polecenie. Młodzieniec zaś wypatrzył płaski kamień i bezpiecznie położył na nim rannego, przytrzymując mu głowę, żeby nie opierała się o twardą powierzchnię.

Nie minęło dużo czasu, a król spieszył z pomocą.

– Miał ogromne szczęście, że go znalazłeś – powiedział Plution.

– To się okaże – odparł z przejęciem Nasturion. – Jest w opłakanym stanie.

– Zabierzcie go do Kerasa. Jeżeli on mu nie pomoże, to nikt inny tego nie zrobi.

Keras był najlepszym lekarzem w okolicy, toteż Plution IV musiał powierzyć życie nieszczęśnika w jego ręce. Wielu bowiem wojowników, którym nikt nie dawał szans na wyleczenie, on uzdrowił za pomocą swoich maści ziołowych, preparatów i mikstur.

Wojownicy Tera’Danu przynieśli nosze, ostrożnie położyli na nich rannego i zanieśli do miejsca wyznaczonego przez władcę.

***

Krasnolud leżał nieruchomo w łóżku, nadal nieprzytomny. Na szafce obok niego stały przygotowane przez Kerasa specyfiki. Teraz najważniejsze było, aby poszkodowany doszedł do siebie.

Nasturion czuł, że musi czuwać przy niespodziewanym gościu. Chociaż nie był medykiem ani nie znał się na lecznictwie, siedział w domu Kerasa przy łóżku jego pacjenta. W głębi ducha zastanawiał się, czy mógł inaczej zareagować minionej nocy. Może niepotrzebnie podnosił krasnoluda z trawy, czym uszkodził mu kręgosłup bądź zadał jeszcze większy ból? Świadomość tego, że nie sprowadził wtedy lekarzy, którzy opatrzyliby rannego na miejscu, a następnie wydali właściwe zalecenia, spędzała mu sen z powiek. Dopóki krasnolud nie odzyska w pełni sił, dopóty Nasturion nie będzie w stanie spokojnie zasypiać. Musiał się przekonać, że poprzedniego wieczoru postąpił słusznie.

Minęło wiele długich dni. W Królestwie zaczęto już wątpić, że nieszczęśnik odzyska przytomność. Świadom nieznanego zagrożenia, o którym zapewne chciał ostrzec krasnolud, Plution rozkazał zmobilizować wojska, potroić straże i przygotować się na ewentualny atak. Skoro plemię krasnoludów zostało tak poważnie pobite, istniało duże prawdopodobieństwo, że kolejnym celem będzie Tera’Dan.

Zniecierpliwiony król postanowił któregoś dnia osobiście sprawdzić stan swojego gościa. W tym celu wybrał się razem ze strażnikami do Kerasa. Nie zabrał żadnego doradcy. Zanim wszedł do domu medyka, rozkazał ochronie pozostać za drzwiami.

– Nadal się nie obudził? – zapytał, wkraczając do jasnego pokoju.

– Poza zasklepieniem ran nie widać poprawy – stwierdził smutno Nasturion, który niestrudzenie czuwał przy łóżku. – Ale jego oddech się uspokoił. Przynajmniej tak mi się wydaje. O szczegóły Wasza Wysokość musi zapytać medyka.

Król usiadł przy krasnoludzie i popatrzył na jego wymęczoną twarz.

– W zasadzie przyszedłem tutaj również w innej sprawie – odezwał się. – Ufam Kerasowi i wiem, że kiedy tylko wyleczy rannego, natychmiast mi o tym powie.

– O co więc chodzi?

– Przez wiele dni nie opuszczasz tego pomieszczenia. Podoba mi się twoje podejście do sprawy, ale zaniedbujesz obowiązki żołnierza. Twój kapitan już dwa razy zgłosił wniosek, aby cię ukarać.

– Ależ panie, biorę udział w porannych treningach, a na warcie zastępują mnie inni wojownicy. Nie sądzę, aby…

– Zaczekaj – przerwał mu król. – Tymczasowo zwolniłem cię z obowiązków żołnierskich, zatem kapitan nie ma prawa wyciągać wobec ciebie konsekwencji.

– Dziękuję, panie. – Nasturion nie krył zdziwienia, a zarazem wdzięczności.

– Nasze plany zostały nieco zmienione z powodów wiadomych, jednak wyprawa na zachód, w kierunku Wykopalisk, nadal jest aktualna.

Wykopaliska, od wieków stanowiące dla krasnoludów dom, były wyrzeźbionymi w wysokich górach jaskiniami. Chociaż ludzie znali te rejony, rzadko się tam zapuszczali. Krasnoludy dostarczały do Królestwa metal w zamian za drewno lub żywność. W podległych Plutionowi okolicznych wsiach, bogatych w urodzajne ziemie, nie brakowało zboża, którym dało się wyżywić nie tylko cały Tera’Dan, ale także sprzymierzeńców handlowych.

Ciepły klimat Królestwa stwarzał również idealne warunki do hodowli bydła. Mieszkańcy zajmowali się ponadto wycinką drzewa i wydobywaniem kamienia.

– Rozumiem – odparł wojownik. – Chciałbym o coś zapytać, panie. Dlaczego nie kazałeś wezwać tutaj jednego z czarodziejów z Naurii, aby wyleczył naszego gościa? Z całym szacunkiem do tutejszych lekarzy, ale nie są oni w stanie konkurować z magami.

Król zrobił zagadkową minę.

– Coś nie tak? – dociekał podwładny. Plution jednak w dalszym ciągu milczał. – Wiesz, że jestem zaufanym żołnierzem. Proszę cię, abyś nie ukrywał istotnych informacji. W tej sytuacji każda z nich może nam pomóc.

– W porządku – westchnął władca. – Prosiłem magów o wyleczenie naszego krasnoluda, jednak dostałem odmowę.

– Jak to?! – Nasturion powiedział to bardzo głośno. Jedyny powód, dla którego nie krzyknął, był taki, że nie chciał zakłócać odpoczynku chorego. – Czy oni mają prawo odmawiać królowi?

– Większość z nich nie. Plugius tak.

Plugius, najstarszy i najpotężniejszy ze wszystkich czarodziejów na Naurii oraz w Mautrii, leżącej na północ od morza oddzielającego imperium magów od Tera’Danu, był tak stary, że nikt nie pamiętał czasów jego młodości. Czarodzieje bowiem nie umierali tak szybko. Władcy Tera’Danu wprawdzie sprawowali nad nimi zwierzchnictwo, jednak Plugius ze względu na swój autorytet nie miał obowiązku słuchać rozkazów królewskich. W praktyce wyglądało to tak, że uzgadniał wszystkie decyzje z Plutionem, a nawet wydawał mu polecenia.

– A kim on właściwie jest? – zapytał Nasturion. Nie znał bowiem hierarchii wśród czarodziejów.

– Moim odpowiednikiem na Naurii.

– Co ci powiedział, kiedy poprosiłeś o pomoc?

Król wiedział, że argumenty czarodzieja mijały się z prawdą, jednak z przekonaniem powtórzył je swemu podwładnemu:

– Powiedział, że jego bracia nie mają w tej chwili czasu na ingerencję u nas. Przeprosił i wyraził nadzieję, że jakoś uporamy się z tym problemem.

– A mnie się wydaje, że najzwyczajniej w świecie nie chcą nam pomóc! – warknął Nasturion, jednak szybko się uspokoił. Nie miał prawa wybuchać w obecności króla. – Dlaczego tak dobrym i szlachetnym istotom może zależeć na czyjejś śmierci?

– Jestem pewien, że Plugius coś ukrywa. Coś tak ważnego, że jest w stanie poświęcić życie wojownika.

Nasturion wstał, nie ukrywając oburzenia.

– To podłe! – powiedział podniesionym głosem i o mało nie uderzył pięścią w stół przed sobą.

– Nie możemy oceniać go pochopnie. Nie wiemy, jakie ma intencje. Znając jego mądrość i inteligencję, spodziewam się, że działa dla naszego dobra.

– „Dla naszego dobra”? Czy uważasz, że powinniśmy pozwolić mu umrzeć? – Wskazał na leżącego.

– Nie uważam tak. Dlatego Keras ma za zadanie doprowadzić go do pełni sił.

Rozmowę przerwał medyk, który chwilę wcześniej wszedł do pomieszczenia.

– Jego rany sugerują, że brał udział w jakiejś bitwie – oznajmił rzeczowym tonem. – Obrażenia wskazują, że najpierw walczył, a później został otoczony i zaczęto go… gryźć.

– Mógłbyś mówić jaśniej? – poprosił Nasturion.

Keras usiadł przed nimi i zaczął tłumaczyć przyczyny swoich obaw.

– Gdyby został zaatakowany w czasie patrolu lub kiedy był sam, z pewnością nie miałby tak różnorodnych obrażeń.

Plution i Nasturion popatrzyli na niego z niepokojem.

– Tymczasem ma zarówno rany po walce, jak i ślady zębów – kontynuował lekarz. – Jeśli mam rację, to stało się tak ze wszystkimi jego towarzyszami. Fakt, że dotarł tak daleko, może świadczyć o tym, że przybył po pomoc albo jako jedyny przetrwał i uciekł.

– Sugerujesz, że ktoś uderzył w samo serce krasnoludzkich ziem – podsumował niepewnie król – i urządził sobie krwawą rzeź?

– Dokładnie tak myślę.

Na chwilę zapadła cisza, w której trakcie cała trójka zastanawiała się nad przyczyną ataku oraz rozważała, kto mógł sobie pozwolić na taki krok. Krasnoludy słynęły z pokojowego nastawienia. Zajmowały się głównie wydobywaniem minerałów.

Milczenie przerwał Plution.

– Wracam do pałacu – rzekł. – Jeżeli się obudzi i będzie w stanie opowiedzieć, co mu się przydarzyło, macie po mnie natychmiast posłać. Chcę porozmawiać z nim osobiście. – Po tych słowach wstał i wyszedł.

***

Stan krasnoluda powoli się poprawiał. Pod czujnym okiem Kerasa zdrowiał z dnia na dzień. Jego życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Wprawdzie nadal nie odzyskiwał przytomności, ale medyk mówił, że to jedynie kwestia czasu. Jak długiego jednak – tego nikt nie wiedział. Mogło to potrwać nawet kilka tygodni.

Po paru następnych dniach Nasturion zaprzestał czuwania i postanowił wrócić do normalnego trybu życia. Odwiedzał jednak codziennie Kerasa i pytał o zdrowie jego pacjenta. Za każdym razem otrzymywał taką samą odpowiedź: „Jego stan jest stabilny, ale nie wiadomo, kiedy odzyska przytomność”.

Rany na ciele już dawno się zagoiły, ale nie było szans na rozmowę z nieprzytomnym.

Któregoś dnia, gdy już niemal stracono całą nadzieję, krasnolud niespodziewanie otworzył na krótko oczy. Był zbyt zmęczony, aby cokolwiek powiedzieć, przebudzenie tchnęło jednak w serca wszystkich nieco wiary.

Na szczęście po wielu dniach poświęceń medyka pewnego popołudnia krasnolud zaczynał się budzić na dobre. Podnosił powieki, rozglądał się po pokoju i za chwilę znowu pogrążał się we śnie. Prawdopodobnie nawet nie dojrzał Nasturiona. Aż w końcu wieczorem nastąpił przełom. Wreszcie wyglądał, jakby świadomie odbierał bodźce zewnętrzne. Musiał wysilić wzrok, ponieważ pomieszczenie oświetlało tylko kilka świec.

– Jak się czujesz? – zapytał młody wojownik. Nie usłyszał jednak odpowiedzi. Nie wiedział, czy ma zapytać ponownie, czy poczekać. Po chwili usłyszał bardzo cichy, ledwo słyszalny szept:

– Wody…

– Już ci przynoszę.

To jedno proste słowo bardzo go ucieszyło. Rannemu chciało się pić, zatem wszystko wskazywało na to, że niedługo dojdzie do siebie. A więc plan czarodziejów się nie powiedzie.

Młodzieniec poczuł także ulgę. Jego spontaniczna pomoc tamtej nocy prawdopodobnie nie zaszkodziła krasnoludowi.

Kiedy wracał z kubkiem wody, zawołał do Kerasa:

– Obudził się!

Medyk poszedł za Nasturionem do pokoju.

Krasnolud w dalszym ciągu miał otwarte oczy. Rozglądał się po pomieszczeniu. Kiedy ujrzał kubek, jego twarz wyraźnie się rozpromieniła. Zdał sobie sprawę, że znajduje się wśród przyjaznych mu istot. Nie był jednak w stanie sam sięgnąć po wyczekiwany napój, zatem opiekunowie pomogli mu się napić.

– To na pewno ci pomoże – powiedział Keras, pomagając choremu z powrotem położyć głowę na poduszce. – Nareszcie możesz samodzielnie przełykać.

– Ciekawe, czy może też rozmawiać – wyszeptał Nasturion. Nie musiał czekać długo na odpowiedź, wojownik w łóżku zasnął bowiem ponownie. – Tylko mi nie mów, że będzie spał przez kolejne kilka tygodni…

– Myślę, że rano przebudzi się na dobre.

Słowa Kerasa się sprawdziły. Z samego rana brodacz się obudził. Chociaż nie mógł jeszcze swobodnie się poruszać, dawał radę mówić.

– Spokojnie, jesteś wśród przyjaciół – powiedział medyk, pochylając się nad nim i badając dłonią jego temperaturę. – Znaleziono cię pobitego i wyczerpanego, więc musieliśmy cię wyleczyć. Jak się czujesz?

Krasnolud przez moment milczał, aż w końcu odezwał się słabym głosem:

– Muszę natychmiast porozmawiać z waszym królem. Nie ma czasu…

Obaj zrozumieli, że nie ma szans, aby powiedział cokolwiek, dopóki nie zobaczy się z Plutionem, więc Nasturion pobiegł po władcę. W tym czasie Keras starał się podtrzymywać rozmowę z leżącym. Pytał, co się stało i dlaczego krasnolud samotnie przebył taki szmat drogi, ale nie uzyskał odpowiedzi. Jedynym dźwiękiem wydobywającym się z ust rannego był długi i głośny kaszel. Te parę minut do przybycia króla wydawały się medykowi wiecznością. W końcu jednak drzwi się otworzyły. Król nie zwracał uwagi na nic innego, tylko wpatrywał się w łóżko. Usiadł jak najbliżej i czekał, aż krasnolud zacznie mówić.

– Mam pilną wiadomość dla Waszej Wysokości. Tylko dla ciebie, królu – powiedział z trudem ranny.

Plution zapewnił go, że zarówno Keras, jak i Nasturion są godni zaufania. Usiedli więc we troje i zaczęli słuchać opowieści krasnoluda przerywanej kaszlem i chwilami na złapanie tchu.

– Mam na imię Axer i jestem poddanym Zardoxa Pierwszego, króla Wykopalisk. Na pewno o nas słyszeliście, nasi przodkowie wiele wieków temu walczyli ramię w ramię. Po wojnie osiedliliśmy się w górach, na zachód od Wielkiego Jeziora. Do niedawna żyliśmy tam bezpiecznie. Nikt nie zakłócał naszego spokoju do czasu, kiedy pojawił się on…

Słuchający spojrzeli po sobie pytająco. Jedynie Nasturion zdołał wykrztusić pytanie:

– „On”? O kim mówisz? Nie rozumiemy.

– Zdaję sobie sprawę, że nie wiecie, o kogo mi chodzi – przyznał Axer. – Ja sam żyję na świecie ponad trzysta lat, a ujrzałem go pierwszy raz. Słuchajcie, bo mam długą historię do opowiedzenia…

Podniósł się z trudem i usiadł, opierając plecy o poduszkę.

– Pracowaliśmy w tunelach jak co dzień, aż ktoś zakłócił nasz spokój. Byliśmy zdziwieni, że odważył się zapuścić tak daleko. Z pozoru wyglądał na zwykłego człowieka. Przez jego nienaturalnie czarne włosy w zestawieniu ze śnieżnobiałą twarzą czuliśmy zbliżające się kłopoty. Krótkie wąsy i jeszcze krótsza broda dodawały mu grozy. Jego złota zbroja z tyłu była przykryta pięknym, długim, purpurowym płaszczem. Od razu poznaliśmy, że to wampir.

Po Tera’Danie krążyły niegdyś legendy o wampirach, ale nikt z obecnie żyjących nie widział tych istot, zatem trudno było uwierzyć w słowa przybysza. Słuchacze jednak nic nie powiedzieli, tylko dali krasnoludowi możliwość kontynuowania.

– Podszedł do nas i zażądał księgi, którą nasz ród przechowywał od setek lat. Wielu z obecnych nie miało pojęcia, o co chodzi, ale byli i tacy, którzy się przejęli. – Axer westchnął. – Niewiele pamiętam z ich rozmowy, ale wiem, że jeden z naszych powiedział, że choćbyśmy mieli zginąć, nie oddamy mu tego, czego żąda. Wtedy do tunelu wpadła horda nietoperzy, które przemieniły się w inne wampiry. Natychmiast wydano rozkaz do ataku. Nie byliśmy przygotowani na bitwę, więc wampiry zabijały nas jednego po drugim. Gdyby nie nasz król, ja też z pewnością nie uszedłbym cało z tej… rzezi. Kiedy moi bracia ginęli z rąk nieprzyjaciela, zostałem wysłany tajnym przejściem po pomoc. Ostatnie, co zdążyłem zobaczyć, to pojedynek Zardoxa z królem wampirów. Nie było czasu mu pomóc. Miałem do wykonania misję…

– Czy to nie dziwne, że król uratował akurat twoje życie? – przerwał mu Nasturion. – Nie zrozum mnie źle, ale to wygląda, jakbyś po prostu uciekł z pola bitwy.

Krasnolud ogromnie się rozgniewał i zaraz jął tłumaczyć:

– Nie uciekłem! Zardox to mój ojciec! Chciał mnie ocalić, ale nie tylko o to mu chodziło. Kiedy się ze mną żegnał, powiedział, że muszę uratować nie tylko nasze plemię, ale i całą krainę. Do teraz nie wiem, o co mu chodziło. Pamiętam jeszcze jedno. Kiedy wychodziłem na powierzchnię, rzuciły się na mnie nietoperze. Upadłem, więc mnie zostawiły, ale nie byłem nieprzytomny. Gdy spostrzegłem, że nie ma ich w pobliżu, zerwałem się na nogi i pobiegłem przed siebie. Byłem przekonany, że wszyscy moi przyjaciele nie żyją. Nie miałem ochoty iść dalej, ale chęć zemsty dodawała mi sił. Długo szedłem bez wody i jedzenia w nadziei znalezienia jakiegoś miasta. Po kilku dniach dotarłem do Wielkiego Jeziora. Już miałem się poddać, ale zobaczyłem łódkę. Wypłynąłem na jezioro i obrałem kurs na wschód. Ze zmęczenia zasnąłem i obudziłem się dopiero, gdy łódka uderzyła w kamienie przy brzegu. Nie byłem pewien, czy dotarłem w pobliże Tera’Danu, ale nie miałem wyjścia i musiałem ruszyć w głąb lasu. Potem obudziłem się w tym miejscu…

– Miałeś sporo szczęścia, że trafiłeś akurat tutaj, a ja wybrałem się wtedy na przechadzkę – powiedział Nasturion. – Gdyby nie to, mógłbyś już nie żyć. Swoją drogą, nie sądziłem, że jesteście tak wytrzymali. Nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek człowiek miał wystarczająco dużo siły, aby przebyć taką drogę przy tylu obrażeniach.

Plution zamyślił się na moment, aż w końcu powiedział:

– Skoro miałeś sprowadzić pomoc, to powinniśmy ci jej udzielić. Chociaż minęło sporo czasu, trzeba rozwiązać tę sprawę. Jeżeli twój ojciec miał rację, szykuje się coś poważnego.

– Czy wiesz coś o tej księdze, której szukały wampiry? – zapytał Keras.

– Nie mam pojęcia, co w niej jest – odpowiedział Axer. – Jedynie najstarsi mieli do niej dostęp. Nikomu nie pozwalano jej nawet dotykać. Wiedzieliśmy, że znajduje się gdzieś w Wykopaliskach, ale nie znaliśmy powodu jej ukrycia. Jedno jest pewne. Wampiry mają już to, czego chciały.

Plution podziękował Axerowi za opowieść i życzył mu szybkiego dojścia do siebie, a następnie poprosił Nasturiona, żeby wrócił z nim do pałacu, gdzie mogli spokojnie porozmawiać.

Weszli do jadalni i usiedli. Król nakazał sługom opuścić pomieszczenie i bez wstępów zwrócił się do wojownika:

– Opowieść krasnoluda jest przejmująca, jednak zastanawiam się, czy prawdziwa.

– Dlaczego miałby kłamać?

– Od wieków żyjemy w sojuszu, ale wzmianka o wampirach nie do końca mnie przekonuje.

– A ja myślę, że musimy to sprawdzić. Jeżeli się zgodzisz, poprowadzę ludzi na zachód i sam podejmę ryzyko.

Król położył rękę na ramieniu podwładnego.

– Twój ojciec był znakomitym rycerzem, ale bohaterstwo doprowadziło go do grobu – powiedział. – Znałem go i szanowałem bardziej niż jakiegokolwiek wojownika Tera’Danu. Nie znaczy to jednak, że masz się poświęcać w tak młodym wieku. Doceniam twoją motywację i zaangażowanie, ale jestem królem i mam obowiązek dbać o poddanych. Jeżeli zostaliśmy okłamani, to co się stanie z twoim oddziałem? Prawdopodobnie wszyscy zginiecie.

– Dobrze wiesz, królu, że nie możemy tego tak zostawić. A jeżeli ktoś ma ponieść śmierć, niech to będę ja. Upieram się przy tej decyzji. Nie mam nikogo, kto będzie za mną płakał. Jeżeli uczynisz mnie dowódcą, dołożę wszelkich starań, aby przynieść Królestwu chwałę.

Plution długo nie odpowiadał.

– Nie chcę umierać, ale jeśli to ma pomóc temu światu, jestem na to gotów – kontynuował Nasturion. – Coś mi mówi, że ataki na nasze wsie są powiązane z tamtą masakrą. Jeżeli dostanę odpowiedni oddział, to może uporam się z tym problemem na zawsze.

Te słowa przekonały króla. Problemy na zachodzie musiały zostać zbadane, więc trzeba po drodze odwiedzić krasnoludzkie ziemie.

– Ponieważ sprawa jest poważna, dostaniesz sporą armię – rzekł Plution. – Ale ze względu na twoje małe doświadczenie w dowodzeniu znajdą się w niej kapitanowie. Będą ci doradzać i kierować swymi oddziałami. Kiedy tylko Axer będzie w stanie ruszyć w drogę powrotną do swojej ojczyzny, dostaniesz ode mnie oficjalny rozkaz podróżowania z nim.

– To dla mnie zaszczyt służyć Królestwu – ucieszył się wojownik. – Dziękuję.

Bez zbędnych ceremoniałów wstał i zostawił króla samego.

***

Trwały przygotowania do wędrówki. Żołnierze zaczęli prawdziwe szkolenie, którego nie musieli odbywać za czasów pokoju. Nasturion spędzał długie chwile na medytowaniu i odprężaniu się przed misją. Wielu uważało, że król źle postąpił, wybierając niedoświadczonego wojownika na przywódcę. Inni krytykowali ten wybór także z tego powodu, że sami chcieliby się znaleźć na jego miejscu. Plution IV nie przejmował się tymi opiniami. Miał ostatnie słowo w decydowaniu o tym, kto idzie na bitwę, a kto broni Tera’Danu w razie niespodziewanego ataku.

Zaciąg do wojska odbywał się na dwa sposoby. Pierwszym z nich była obowiązkowa służba dla mężczyzn trwająca od osiemnastego do dwudziestego roku życia. Rekruci zajmowali się głównie patrolami oraz pełnili nocne straże, a także nabywali podstawowych umiejętności posługiwania się mieczem i łukiem. Po skończeniu obligatoryjnej służby każdy miał prawo wrócić do domu rodzinnego. Ci jednak, którzy wykazali się szczególnymi zdolnościami i dobrze rokowali, mogli skorzystać z drugiego sposobu zaciągu do wojska i pozostać w służbie u króla w zamian za sowite wynagrodzenie. Obowiązki takich wojowników zmieniały się w stosunku do podstawowej służby. Określali oni bowiem swoją specjalizację, wybierając, czy chcą służyć jako piechurzy, czy jako łucznicy. Po rocznym przeszkoleniu stawali się częścią regularnej armii Tera’Danu i rozpoczynali swoją karierę zawodową.

Po wielu dniach od ataku na Wykopaliska drużyna pod dowództwem Nasturiona była gotowa do drogi. Tera’Dan dysponował ogromnymi stajniami mogącymi utrzymać niezliczoną rzeszę wierzchowców, więc z samego rana osiodłano konie. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że w górach zastaną rozkładające się trupy poległych albo nielicznych, którzy przeżyli. Była to więc raczej ekipa ratowniczo-badawcza mająca za zadanie sprawdzić, co się stało.

– Będziecie musieli mi pomóc – stwierdził Axer. Nie tylko był za niski, żeby samodzielnie wskoczyć na siodło, ale też wciąż nie mógł się swobodnie poruszać. Prawdopodobnie do końca życia będzie kulawy.

Niebo, jak przeważnie w Królestwie, było bezchmurne, więc podróż rozpoczęła się przyjemnie. Na przedzie jechali Nasturion i Axer, który ze szczegółami opowiadał wszystko, co tylko zdołał sobie przypomnieć. Przemierzano rozległe pola obrośnięte kwiatami zdobiącymi okolicę niczym tęcza rozpostarta na niebie po obfitym deszczu.

Po całym dniu jazdy postanowiono rozbić obóz. Towarzysze Nasturiona skorzystali z przerwy i udali się nad rzekę, gdzie mogli zrzucić zbroje i napoić swoje ogiery. Ci, którzy nie chcieli odpoczywać, poszli pozbierać drewno w lesie, aby wieczorem rozpalić ognisko.

Tymczasem Axer opowiedział Nasturionowi o swoim życiu. Ponad trzysta lat spędzonych pod ziemią napawało zarówno zdziwieniem, jak i niechęcią.

– Jak wy wytrzymujecie bez świeżego powietrza i słońca? – dziwił się wojownik. – I co wy tam w ogóle robicie? Ja nie potrafię usiedzieć na miejscu przez pięć minut, a co dopiero całe życie.

– Uwierz mi, to może być przyjemne. – Krasnolud się uśmiechnął.

Nie mogli dojść do porozumienia w tym temacie, więc zdecydowali, że położą się wcześniej. Niektórzy siedzieli jeszcze przez jakiś czas przy ognisku i dyskutowali o tym, co może ich czekać u celu. Nikt jednak nie wyglądał na przestraszonego. Może tłumili w sobie lęk, a może nie zdawali sobie sprawy z czekającego ich niebezpieczeństwa. Najważniejsze, że morale w oddziałach było bardzo wysokie i Nasturion nie miał problemów z lojalnością i oddaniem żołnierzy.

***

Axer wstał pierwszy i zbudził resztę. Wojownicy pospiesznie zjedli śniadanie i udali się w dalszą drogę.

Dzisiaj przynajmniej nie przypiekało ich słońce, ponieważ las, przez który się przemieszczali, porastały wysokie, rozłożyste drzewa.

Po drodze minęli kilka wsi zaopatrujących Tera’Dan w żywność i ubrania. Mieszkańcy z szacunkiem machali do nich i pozdrawiali ich na odległość.

Po dwóch dniach ujrzeli wreszcie brzeg Wielkiego Jeziora.

Gdy się na nie patrzyło, nie sposób było dostrzec jakiejkolwiek wyspy. Wszędzie tylko płaska tafla, od której odbijało się niebo. Łatwiej było przepłynąć ten ogrom wody, niż obejść go z którejkolwiek strony. Kamienne pagórki otaczające zbiornik od południa i północy uniemożliwiały jazdę konną, a piesza wędrówka przez te tereny niosła ryzyko dla sporej liczby żołnierzy.

Na szczęście kilka lat temu Plution kazał zbudować stocznię po tej stronie jeziora, więc ludzie Nasturiona mogli tutaj odpocząć, a przede wszystkim mieli gotowe łodzie wyposażone w wiosła. Niewielką stocznię zaopatrzono we wszystkie sprzęty potrzebne do budowania bądź naprawiania łodzi.

Pracownicy natychmiast zajęli się końmi, aby żołnierze mogli się przygotować do wypłynięcia. Nasturion dał swoim podwładnym dwie godziny na odpoczynek, a po tym czasie mieli się meldować grupami przy łodziach.

Siedział z Axerem w stoczni i rozmyślał nad tym, co mogło ich spotkać.

– A jeżeli wampiry nadal tam będą? – zastanawiał się Axer.

– Wątpię. Zdobyły to, po co przyszły, zatem opuściły twoje ziemie.

– Nienawidzę ich – powiedział gniewnie krasnolud i przeklął w myślach króla wampirów i jego sługusów. Czuł do nich szczerą odrazę. Prawdopodobnie odebrali mu wszystko, co miał: dom, rodzinę, przyjaciół.

Spojrzał na Nasturiona i wyczuł kłębiącą się w nim niepewność. Młody przywódca wiedział, że jeżeli jego ludźmi zawładnie panika, cała wyprawa będzie stracona. Bał się, że sam może spanikować. Próbował ukryć te emocje, jednak nietrudno było odgadnąć, że coś go martwi.

Po upływie wyznaczonego czasu, gdy wszyscy zebrali się przy nabrzeżu, wydał rozkaz wyruszenia w dalszą drogę. Żołnierze wsiedli kolejno do łodzi i wypłynęli na Wielkie Jezioro.

– Mój lud niewiele wie o tych wodach, ale pewnym jest, że część, po której właśnie płyniemy, należała niegdyś do magów z wyspy Naurii – zaczął Axer. – A właściwie czarodziejek. Była tu swego czasu wielka wyspa. Pewnego dnia magowie, chcąc zabić swoje kobiety, zatopili ją. Nie znamy dokładnej przyczyny, ale plotka głosi, iż zdradziły one Naurię, zawierając sojusz z demonami. Z tego, co twierdzą magowie, żadna z nich nie przeżyła. Ich szczątki leżą mniej więcej dwieście metrów pod nami. Starsi z naszego plemienia mówią, że duchy czarodziejek co jakiś czas wynurzają się na powierzchnię w poszukiwaniu zemsty. Ja tam osobiście w to nie wierzę, ale kto wie…

Tymi słowami zakończył swoje krótkie opowiadanie. Niestety Nasturion nie mógł się odwdzięczyć żadną historią, która urozmaiciłaby tę monotonną podróż. Cała flota złożona z kilkunastu łodzi płynęła teraz w kierunku, jak im się wydawało, zachodnim. Wojownicy pomylili jednak nieco kurs – tak naprawdę płynęli odrobinę bardziej na północ. Nie robiło to wielkiej różnicy, bo i tak dotarliby do zachodniego brzegu, gdyby nie niespodziewana przeszkoda…

***

Kiedy zapadła noc, Axer i dwóch wiosłujących żołnierzy położyli się najwygodniej, jak tylko mogli. Nasturion nie spał. Oglądał ciemne wody Wielkiego Jeziora, rozmyślając o tym, co mu powiedział krasnolud. Zastanawiał się, dlaczego między czarodziejami a czarodziejkami zapanowała taka nienawiść. Bardziej niż tym przejmował się jednak zatopioną wyspą. Jak ogromną potęgą musieli dysponować czarodzieje, że pogrążyli kawałek ziemi w odmętach jeziora? Chciałby uzyskać odpowiedzi na wszystkie pytania jeszcze tej nocy, ale nie mógł na to liczyć. Mniej więcej po godzinie pogrążył się we śnie.

***

Rankiem obudziły go krzyki ludzi z innych łodzi:

– Wyspa!

Kiedy wstał i przetarł oczy, zobaczył, że mieli rację. Chociaż znajdowali się daleko od brzegu, to nie dało się ukryć faktu, że przed nimi majaczył jakiś ląd.

Wojownik zerwał się na nogi i zalecił, aby wszystkie łodzie skierowały się w stronę nieznanego terenu. Miał zamiar dowiedzieć się, co tam jest.

Axer, pełen obaw, że opóźni to ich wędrówkę, zaczął przekonywać Nasturiona, żeby wycofał rozkaz.

– Nie wiemy, co to za wyspa – mówił. – Moim zdaniem powinniśmy ją ominąć i kontynuować podróż. A jeżeli spotkamy tam kogoś nieprzyjaźnie do nas nastawionego? Może nie zrozumieć, że przybywamy w pokoju, i nas zaatakuje.

– Masz rację, ale nie zmienię zdania.

– Może własne życie cię nie obchodzi, ale pomyśl o ludziach, których król powierzył w twoje ręce. Zaryzykujesz ich istnienie tylko po to, aby zaspokoić swoją ciekawość? Zobacz, ilu ich jest. – Chcąc go ostatecznie odwieść od tego pomysłu, dodał: – Gdzie twoje sumienie?

– Sumienie czyni nas słabymi, a na wojnie nie ma miejsca na słabość. Dobrze to przemyślałem. Powiedz szczerze, co jest bardziej niebezpieczne: wysłać żołnierzy na wyspę, na której przypuszczalnie nie ma żywego ducha, czy wepchnąć ich prosto w zęby wampirów? Zbadamy ten ląd, a następnie kontynuujemy podróż. Przy odrobinie szczęścia znajdziemy prowiant bądź sprzymierzeńców.

Axer dostrzegł, że przemawianie Nasturionowi do rozsądku nie ma sensu, więc dał za wygraną.

Wszyscy zaczęli wiosłować w kierunku nieznanego lądu, który mógł się dla nich okazać tak zbawienny, jak zdradliwy…

Rozdział III

Przybijanie do wyspy odbyło się bez problemów. Żołnierze na polecenie Nasturiona wyciągnęli łodzie na brzeg i zabezpieczyli je przed zsunięciem z powrotem do wody. Wysokie, bujne drzewa nieco różniły się od tych rosnących w Królestwie. Nasturion zauważył między zaroślami wydeptaną ścieżkę. Chyba nieczęsto ktoś tędy chodził, jednak jeśli dobrze się przyjrzeć, ślady stóp były widoczne. Żołnierze dostali polecenie przygotowania się do dalszej wyprawy. Jedynie kilku wojowników otrzymało rozkaz pozostania przy brzegu.

Kiedy szli w głąb lądu, Axera ogarnęło zwątpienie.

– Pamiętaj, że jeżeli wpadniemy w pułapkę albo zginiemy, będzie to twoja wina – powiedział żartobliwie.

Poważna dotąd twarz Nasturiona się rozchmurzyła. Nic nie odpowiedział, ale obaj wiedzieli, co się kryło za tym uśmiechem. Młodemu człowiekowi trzeba było przyznać, że potrafił zdobyć czyjeś zaufanie dosłownie w kilka chwil. Nawet Axera – krasnoluda, który całe życie spędził samotnie w podziemiach, nie mając ani ochoty, ani sposobności na zdobycie przyjaciela – krótka znajomość z tym energicznym człowiekiem zupełnie odmieniła.

– Na mapach naszego Królestwa jest zaznaczona jakaś wyspa – stwierdził – z tym że na północy Wielkiego Jeziora. Wygląda na to, że bardzo zboczyliśmy z kursu.

– Kto sporządzał te mapy?

– Jeśli dobrze się orientuję, to magowie z Naurii. Nie sądzę, żeby mogli się pomylić.

– Z pewnością nie. Magowie słyną z dokładności. A skoro już sprowadziłeś nas na tę wyspę, idź przodem. – Krasnolud skłonił się ironicznie, jakby salutował samemu królowi, lecz nagły ból w plecach wymusił na nim wyprostowanie się. Jego organizm wciąż nie zregenerował się w pełni.

Wojownicy przemierzali ciemny las. Przez mocny wiatr wydawało się, że drzewa się poruszają, jakby chciały iść razem z przybyszami.

– Według legendy – zagaił Nasturion – wampir może zostać zgładzony przez drewniany kołek wbity w serce. Ponadto źle znosi światło słoneczne. Poza tym…

– Światło słoneczne? – przerwał mu drwiącym głosem Axer. – Te, które nas zaatakowały, nie czuły się wcale źle na słońcu. Nie dość, że wleciały do naszych kopalń w słoneczny dzień, to jeszcze skopały mi tyłek niemalże w południe. Te twoje legendy są przestarzałe.

– A co powiesz na drewniany kołek? Chyba nie wbiłeś go żadnemu z nich.

Rozmowa stawała się coraz bardziej napięta.

– Bardzo śmieszne! – Axer zacisnął zęby. Nie chciał powiedzieć niczego, czym obraziłby Nasturiona, jednak nie mógł pozostawić bez odpowiedzi tej uszczypliwej uwagi. – Ciekawe, co ty byś zrobił, gdyby obsiadło cię kilka wampirów!

Zobaczywszy wzburzenie kompana, Nasturion poczuł się nieswojo.

– Przepraszam cię – powiedział łagodnie – ale ja tylko chcę znaleźć sposób na uniknięcie zagrożenia dla tych, którzy idą z nami. – Mówiąc to, obejrzał się za siebie i zobaczył ponad stu żołnierzy maszerujących wiernie za swym przywódcą.

Axer zrobił to samo, ale po chwili gwałtownie odwrócił w stronę Nasturiona wzrok pełen niepokoju.

– Co się stało? – zapytał wojownik Tera’Danu.

– Właśnie o czymś pomyślałem. Z tego, co mi wiadomo, wasze Królestwo szczyci się najpotężniejszą armią, jaką widziały te ziemie. – Krasnolud się zadumał. – Możesz mi więc powiedzieć, czemu twój król dał nam ledwie ponad stu ludzi?

Na to pytanie Nasturion nie był w stanie odpowiedzieć. Rzeczywiście, i jego zastanawiało, że król, który miał pod sobą kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, udostępnił mu garstkę. Czyżby nie wierzył w powodzenie tej misji i szykował się do obrony Królestwa? A może powód był inny?

Z pewnością rozmyślałby nad tym dłużej, gdyby jego uwagi nie przyciągnął tajemniczy, biały budynek w kształcie półkuli zbudowanej z symetrycznych sześciokątów. Wyglądał na nowy i zadbany. Tego dnia słońce świeciło wyjątkowo mocno, więc odbijające się od tego obiektu wiązki światła niemal oślepiały, gdyby ktoś odważył się dłużej na niego patrzeć. Po chwili wahania wojownicy wkroczyli na polanę i podeszli bliżej.

– Co to może być? – zapytał Nasturion, wiedząc, że i tak nie uzyska odpowiedzi.

– Nie mam pojęcia, ale jest piękne.

Rzeczywiście, trudno było określić innymi słowami ten nieznany obiekt.

Młody dowódca zaczął powoli obchodzić polanę, próbując znaleźć wejście. Axer zaś tkwił w miejscu i zastanawiał się, czy przypadkiem jego ojciec nie opowiadał mu o tej wyspie. Starał się przypomnieć sobie wszystko, co mogło się w tej chwili przydać. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Postanowił więc poczekać, aż jego towarzysz broni obejdzie sporą budowlę. Nie dostrzegł na niej żadnych drzwi ani niczego przypominającego wejście, ale zobaczył prowadzącą w stronę budynku ścieżkę.

– Chyba coś znalazłem! – krzyknął po chwili uradowany, nie wiedząc nawet, czy ma rację. – Zobacz.

Nasturion natychmiast podbiegł i popatrzył na dróżkę.