Festiwal Spadających Liści - Ewa Mielczarek - ebook
NOWOŚĆ

Festiwal Spadających Liści ebook

Mielczarek Ewa

4,7

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Początek zawsze oznacza coś innego.
Zofia manewruje między samodzielnym macierzyństwem, zarządzaniem instytucją kultury i gotowością na nowy związek. Kamila wpada w panikę na widok pierścionka zaręczynowego, czym wprowadza chaos w swoje idealne życie na emigracji. Ola łamie zasady i rozpoczyna trenowanie lokalnej drużyny piłkarskiej. Julia nie może poradzić sobie z ciszą w domu, kiedy najmłodsze dziecko idzie do przedszkola.

Cztery przyjaciółki. Cztery początki. Jedno pytanie: Co teraz?

Spędź złotą polską jesień w malowniczej Suchej Beskidzkiej. Weź udział w Festiwalu Spadających Liści i dołącz do bohaterek walczących o swoje marzenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 264

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (33 oceny)
25
7
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ania89_aga_77

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna, ciepła historia. Już czekam na kolejne części. Dziewczyny są po prostu świetne. Polecam. 😍🍂
10
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna historia w sam raz do czytania w jesienny wieczor pod kocykiem z herbatką. Bardzo polubiłam wszystkie dziewczyny, dobrze jest miec takich przyjaciół na dobre i zle. Polecam 🍁
10
Heske

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie
10
olkazoo

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, ciepełkowa książka przy której uśmiech sam ciśnie się na usta. Nie mogę się doczekać kolejnych części. ebi, pisz szybciej!
10
fiolka88

Dobrze spędzony czas

Zosia jest po rozwodzie, mieszka z rodzicami i wychowuje dwie córki. Julia podejrzewa męża o zdradę, sytuacji nie poprawia fakt iż najmłodsze z dzieci poszło do przedszkola. Ola zostaje trenerką męskiej drużyny piłkarskiej. Kamila od wielu lat mieszka w Londynie, tam może być sobą. Niestety po pewnym wydarzeniu wszystko zaczyna się walić. Pierwsza z kobiet dostaje poważne zadanie do zrealizowania i młodego stażystę w pakiecie, czy uda im się sprostać wymaganiom burmistrza? Cztery przyjaciółki, które mają już swoje życie, rodziny, a jednak ciągle pielęgnują swoją relację. Każda z nich powie co myśli, wspiera i martwi się o pozostałe. Zauroczenie w młodszym od siebie mężczyźnie i ciągła myśl z tyłu głowy - przecież to nie wypada, co dzieci na to - a dzieci potrafią zaskoczyć i widzą więcej niż się nam wydaje. Jakieś mniejsze i większe zmiany zachodzące w zachowaniu drugiej połówki zawsze budzą obawy czy aby nie ma kogoś na boku. Kobieta jako trener, kto to widział i jeszcze mężczyźni...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © 2025 by Wy­daw­nic­two Cie­pe­łko­we

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne.

Wy­da­nie I, La­cho­wi­ce 2025

Pro­jekt okład­ki i ilu­stra­cje: Alek­san­dra Grza­nek | @pamp­ke­anAkwa­re­la na czwar­tej stro­nie okład­ki: Ewa Re­ciak-Bury | @wzgo­rza­_a­kwa­re­liZdjęcie au­tor­ki: Ka­ta­rzy­na He­re­da | he­re­da.pho­toGra­fi­ki w ksi­ążce: stock.ado­be.comRe­dak­cja: Syl­wia Cho­jec­ka | Od Sło­wa do Sło­waKo­rek­ta: Pa­tryk Bia­łczakSkład: To­masz Cho­jec­ki | Od Sło­wa do Sło­wa

ISBN ePub: 978-83-977135-1-2ISBN Mobi: 978-83-977135-2-9

Ża­den z frag­men­tów tej ksi­ążki nie może być pu­bli­ko­wa­ny w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez wcze­śniej­szej pi­sem­nej zgo­dy Wy­daw­cy. Do­ty­czy to ta­kże fo­to­ko­pii i mi­kro­fil­mów oraz roz­po­wszech­nia­nia za po­śred­nic­twem no­śni­ków elek­tro­nicz­nych.

Wy­daw­nic­two ze­zwa­la na udo­stęp­nia­nie okład­ki i opi­su ksi­ążki w In­ter­ne­cie.

Wszel­kie po­do­bie­ństwo do osób praw­dzi­wych jest ca­łko­wi­cie przy­pad­ko­we i nie­za­mie­rzo­ne.

Wy­daw­nic­two Cie­pe­łko­we34-232 La­cho­wi­ce 181www.wy­daw­nic­two­cie­pel­ko­we.plre­dak­cja@wy­daw­nic­two­cie­pel­ko­we.pl

Zosi – je­steś naj­lep­szym, co mnie spo­tka­ło dzi­ęki ani­ma­cji kul­tu­ry

Roz­dział 1

Trze­ci wrze­śnia do­bie­gł ko­ńca i nic się nie wy­da­rzy­ło. Szyb­kie śnia­da­nie po prze­bu­dze­niu, za­wie­zie­nie có­rek do przed­szko­la i szko­ły, po­tem osiem go­dzin w pra­cy. Za­ku­py, obiad, wspól­ne po­po­łud­nie i pla­no­wa­nie za­jęć do­dat­ko­wych na naj­bli­ższe mie­si­ące. Ko­la­cja, czy­ta­nie ba­jek młod­szej, od­ci­nek se­ria­lu ze star­szą i dziad­ka­mi. I tym spo­so­bem nie­spiesz­nie na­stał pó­źny wie­czór, czas na pó­jście spać. Po prysz­ni­cu Zo­fia usia­dła przed to­a­let­ką i wpa­try­wa­ła się w swo­je od­bi­cie. Do­pie­ro wte­dy przy­po­mnia­ła so­bie, że wła­śnie mi­nęła rów­nież rocz­ni­ca jej roz­wo­du. Jesz­cze kil­ka ty­go­dni temu my­śla­ła o tym dniu z trwo­gą, prze­ra­żo­na upły­wem cza­su i sa­mot­no­ścią za­re­je­stro­wa­ną w sądzie. Nie za­uwa­ży­ła mo­men­tu, kie­dy jej rany się za­skle­pi­ły, na­wet je­że­li tyl­ko po­wierz­chow­nie. Ura­to­wa­ła ją ści­śle za­pla­no­wa­na ru­ty­na.

Od po­nad roku ka­żdy po­ra­nek za­czy­nał się tak samo. Zo­fia bu­dzi­ła się przy pierw­szym dźwi­ęku bu­dzi­ka i nie­za­le­żnie od po­go­dy wy­cho­dzi­ła na bal­kon pro­sto ze swo­je­go po­ko­ju. Z domu po­ło­żo­ne­go na zbo­czach Mio­du­szy­ny roz­ci­ągał się wi­dok na całą miej­sco­wo­ść. Ko­bie­ta spędza­ła kil­ka­na­ście mi­nut w ci­szy, ob­ser­wu­jąc wszyst­kie szcze­gó­ły, któ­re zna­ła prze­cież od dzie­ci­ństwa. Ćwi­czy­ła uwa­żno­ść, do­ce­nia­jąc pi­ęk­no spa­da­jących li­ści, kro­pli desz­czu, a na­wet sa­mo­cho­dów, któ­re już o tej po­rze wy­je­żdża­ły na po­ło­żo­ne w od­da­li głów­ne uli­ce. Za­le­tą miesz­ka­nia na wzgó­rzu była ta mo­żli­wo­ść do­strze­ga­nia se­tek ele­men­tów ka­żde­go dnia. Zo­fia uśmiech­nęła się pod no­sem. Gdy z oka­zji roz­wo­du do­sta­ła od przy­ja­ció­łek ksi­ążkę o me­dy­ta­cji, wy­kpi­ła je, twier­dząc, że ona w tym mo­men­cie po­trze­bu­je wi­ęcej pra­cy. Oka­za­ło się, że po­łącze­nie tych dwóch tech­nik było strza­łem w dzie­si­ąt­kę.

Po ka­żdej bal­ko­no­wej se­sji re­lak­sa­cyj­nej za­gląda­ła do po­ko­ju swo­ich có­rek, choć za­zwy­czaj znaj­dy­wa­ła w nim tyl­ko star­szą z nich. Młod­sza, nie­mal sze­ścio­let­nia Flo­ra, już daw­no sie­dzia­ła w kuch­ni i przy wiel­kim sto­le opo­wia­da­ła dziad­kom naj­ró­żniej­sze hi­sto­rie. Uwiel­bia­ła mó­wić. Pierw­szym co­dzien­nym za­da­niem Zo­fii była pró­ba obu­dze­nia na­sto­let­niej Ja­go­dy. Dziew­czyn­ka wkra­cza­ła w taki wiek, kie­dy wcze­sne wsta­wa­nie jest naj­wi­ęk­szą karą, zwłasz­cza że nad­sze­dł wrze­sień i ka­żda po­bud­ka wi­ąza­ła się z pó­jściem do szko­ły.

– Dla­cze­go nie mo­gli­by­śmy miesz­kać w Lon­dy­nie? – burk­nęła na­sto­lat­ka, przy­kry­wa­jąc się ko­łdrą.

– Bo w Su­chej Be­skidz­kiej miło jest żyć. – Zo­fia za­cy­to­wa­ła tekst pio­sen­ki, któ­rą przed laty po­zna­ła na obo­zie har­cer­skim.

– Tęsk­nię za zdal­ny­mi lek­cja­mi – mruk­nęła dziew­czyn­ka.

– Ty to jesz­cze pa­mi­ętasz? Mam wra­że­nie, że to było w in­nym ży­ciu. W ka­żdym ra­zie mu­szę ci przy­po­mnieć, że wte­dy nie­na­wi­dzi­łaś zdal­nych i na­rze­ka­łaś, że nie mo­żesz się nor­mal­nie ba­wić z ko­le­żan­ka­mi.

– Jaka ja by­łam głu­pia, że tego nie do­ce­nia­łam.

– Tacy już je­ste­śmy. Wsta­waj i pa­mi­ętaj, że ka­żdy dzień przy­bli­ża cię do ko­lej­nych wa­ka­cji, a jest szan­sa, że cio­cia Kama znów cię do sie­bie za­pro­si.

Ja­go­da nie­wy­ra­źnie burk­nęła coś pod no­sem, ale ar­gu­ment Zo­fii był na tyle prze­ko­nu­jący, że mu­sia­ła się pod­nie­ść. Spędzi­ła u cio­ci – wła­ści­wie przy­ja­ció­łki mamy – dwa ty­go­dnie w sierp­niu i trud­no było jej wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. To był jej pierw­szy za­gra­nicz­ny wy­jazd, nie li­cząc wy­pa­dów na Sło­wa­cję i do Czech. Cio­cia, któ­ra pra­co­wa­ła w bry­tyj­skim ma­ga­zy­nie po­świ­ęco­nym mo­dzie, zna­la­zła czas, żeby po­ka­zać na­sto­lat­ce wszyst­kie mu­zea i miej­sca, któ­re Ja­go­da zna­ła do tej pory tyl­ko z fil­mów. Wy­bra­ły się na­wet do te­atru na zja­wi­sko­wy spek­takl pe­łen mu­zy­ki.

Ko­lej­ne kro­ki pod­czas ka­żde­go po­ran­ka Zo­fia kie­ro­wa­ła do to­a­le­ty, żeby przy­szy­ko­wać się do pra­cy. Rok temu wa­lił jej się świat – za­wsze my­śla­ła, że obiet­ni­ce skła­da­ne przy ołta­rzu mają dłu­ższą datę wa­żno­ści. Ter­min ostat­niej roz­pra­wy roz­wo­do­wej zbie­gł się z ogło­szo­nym kon­kur­sem na dy­rek­to­ra miej­skie­go cen­trum kul­tu­ry. Zo­fia do tej pory nie wie­dzia­ła, ja­kim cu­dem wy­gra­ła obie ba­ta­lie. Gdy pa­trzy­ła w swo­je od­bi­cie w lu­strze, po­wta­rza­ła po ci­chu wzmac­nia­jącą man­trę i scho­dzi­ła na par­ter.

– A wiesz, że jak będą wa­ka­cje, to ja już pój­dę do szko­ły? – za­ga­da­ła Flo­ra, gdy Zo­fia po­ja­wi­ła się w drzwiach ku­chen­nych. Cu­dow­ny za­pach cy­na­mo­nu wy­pe­łnił całe po­miesz­cze­nie.

– Tak, po na­stęp­nych wa­ka­cjach. Sama ci wczo­raj o tym mó­wi­łam przy ko­la­cji. – Ko­bie­ta po­ca­ło­wa­ła małą w czo­ło i na­la­ła do kub­ka kawy z eks­pre­su.

– Ja­kie masz pla­ny na dzi­siaj? – za­py­tał dzia­dek znad ta­ble­tu. Za­nim wy­ru­szył w tra­sę, ka­żdy dzień za­czy­nał od spraw­dze­nia in­for­ma­cji na świe­cie.

– Jest pierw­szy czwar­tek mie­si­ąca, więc bur­mistrz praw­do­po­dob­nie zor­ga­ni­zu­je spo­tka­nie kadr kul­tu­ry. Wstęp­ne pod­su­mo­wa­nie wa­ka­cji. Jego se­kre­tar­ka za­wsze po nas dzwo­ni pół go­dzi­ny przed ter­mi­nem – do­da­ła, ma­jąc na­dzie­ję, że jest to wy­star­cza­jące wy­ja­śnie­nie. – Po pra­cy spo­tka­ła­bym się z dziew­czy­na­mi, do­bra? Wie­ki się nie wi­dzia­ły­śmy.

– Zjedz coś, Zo­sie­ńko – ode­zwa­ła się bab­cia, rów­no­cze­śnie na­kła­da­jąc na ta­le­rzyk ko­lej­ny tost fran­cu­ski dla ma­łej Flo­ry.

– Już, już. Ja­go­da! – Zo­fia opa­rła się na ba­rier­ce przy scho­dach. – Ja­go­da, spó­źni­my się!

– Ja­go­dzia już jest w tym wie­ku, że się chce stro­ić. – Bab­cia pró­bo­wa­ła bro­nić wnucz­ki.

– Ra­czej woli się wy­spać – wtrąci­ła Flor­ka.

Spo­strze­gaw­czo­ść naj­młod­szej człon­ki­ni ro­dzi­ny ich roz­ba­wi­ła. Do­ro­śli się ro­ze­śmia­li i w do­brych hu­mo­rach uda­ło im się zje­ść śnia­da­nie. Ja­go­da w ko­ńcu się po­ja­wi­ła, ale – ku obu­rze­niu mat­ki i stra­cho­wi bab­ci – wy­pi­ła pół kub­ka kawy i zja­dła ba­na­na. Na spa­ko­wa­nie ka­na­pek do szko­ły nie dała się na­mó­wić. Ot, taki wiek.

Dziad­ko­wie za­jęli się swo­imi obo­wi­ąz­ka­mi – bab­cia hob­by­stycz­nie pro­wa­dzi­ła mi­ni­zoo, dla­te­go jej dzień za­czy­nał się od spraw­dze­nia, czy u zwie­rząt wszyst­ko w po­rząd­ku. Dzia­dek mimo sze­śćdzie­si­ąt­ki na kar­ku wsia­dał co­dzien­nie na ro­wer i je­ździł po mie­ście, roz­wo­żąc pocz­tę. Mło­de Kępi­ńskie po­słusz­nie za­pa­ko­wa­ły się do sto­jące­go przed do­mem sa­mo­cho­du, Ja­go­da po­mo­gła sio­strze za­pi­ąć się w fo­te­li­ku.

– Wiesz, że w two­im wie­ku cho­dzi­łam do szko­ły pie­szo? – Zo­fia za­ga­da­ła do star­szej cór­ki, gdy ru­szy­ły.

– W moim wie­ku już pa­li­łaś i im­pre­zo­wa­łaś z chło­pa­ka­mi, więc może po­rów­na­nia nie są do­brą dro­gą – ode­zwa­ła się na­sto­lat­ka.

– Skąd wiesz?

– Cio­cia Ka­mi­la opo­wia­da­ła.

– Mu­szę z nią po­ga­dać. Sie­dzi so­bie w tej An­glii i mi psu­je cór­kę na od­le­gło­ść.

– Kła­ma­ła?

– Wte­dy były inne cza­sy. Poza tym na pew­no by­łam star­sza. Co masz dzi­siaj w pla­nie lek­cji? – Zo­fia spró­bo­wa­ła zmie­nić te­mat.

– A ma to ja­kieś zna­cze­nie? Jest do­pie­ro pierw­szy ty­dzień, będą tłu­ma­czyć za­sa­dy BHP i inne rze­czy, o któ­rych za­po­mni­my w ci­ągu pi­ęciu mi­nut.

– Nie­któ­rzy na­uczy­cie­le lu­bią ro­bić po­wtór­kę wie­dzy sprzed wa­ka­cji, żeby spraw­dzić, ile za­pa­mi­ęta­li­ście.

– Może tak było w two­ich in­nych cza­sach – od­pa­rła Jaga z prze­kąsem. – Te­raz się im nie chce. Jest tyle za­sad, któ­re mu­si­my znać, że nie mogą od­pu­ścić tłu­ma­cze­nia tego, co nam wol­no i cze­go nie wol­no. Ry­zy­ku­ją po­zwy od nie­za­do­wo­lo­nych ro­dzi­ców, gdy­by coś po­szło nie tak.

– My­ślisz, że będzie­cie mieć dużo na­uki w tym se­me­strze?

– To siód­ma kla­sa, tro­chę się po­zmie­nia­ło, ale nie będzie źle.

– Co to se­mestr? – ode­zwa­ła się sie­dząca z tyłu Flo­ra.

– Rok w szko­le jest po­dzie­lo­ny na dwie części – wy­ja­śni­ła jej sio­stra – roz­dzie­lo­ne wa­ka­cja­mi lub fe­ria­mi. W przed­szko­lu ma­cie po­dob­nie.

– A ja już nie­dłu­go pój­dę do szko­ły.

– Wiem, bąku. Jesz­cze się nie spo­dzie­wasz, co cię cze­ka. – Na­sto­lat­ka zdo­by­ła się na lek­ki uśmiech.

Za­trzy­ma­li się na spe­cjal­nie wy­dzie­lo­nym ron­dzie pod szko­łą pod­sta­wo­wą, do któ­rej cho­dzi­ła Ja­go­da. Ko­le­żan­ki i ko­le­dzy już na nią cze­ka­li, sie­dząc na ba­rier­kach przy schod­kach pro­wa­dzących z sąsied­niej dro­gi nie­mal aż do bu­dyn­ku. Ba­wi­li się te­le­fo­na­mi ko­mór­ko­wy­mi i ro­bi­li głu­pie miny pod­czas na­grań. Zo­fia zda­wa­ła so­bie spra­wę, że na ra­zie nie może so­bie po­zwo­lić na naj­now­szy mo­del dla cór­ki, ale mia­ła na­dzie­ję, że nie było to po­wo­dem do żad­nych kon­flik­tów na ko­ry­ta­rzu. Ceny tych wy­ma­rzo­nych smart­fo­nów ją prze­ra­ża­ły i po­dej­rze­wa­ła, że na­wet jej sa­mo­chód tyle by nie kosz­to­wał, gdy­by chcia­ła go od­sprze­dać.

Od­wio­zła Flor­kę do przed­szko­la. Znaj­do­wa­ło się ono bli­żej domu niż szko­ła, ale młod­sza cór­ka po­trze­bo­wa­ła wi­ęcej cza­su, żeby się przy­go­to­wać. Była jesz­cze w ta­kim wie­ku, że uwiel­bia­ła po­ran­ne uści­ski z mamą w przed­szkol­nej szat­ni, a Zo­fia sta­ra­ła się ce­le­bro­wać ka­żdy z tych mo­men­tów, bo wie­dzia­ła, jak szyb­ko one mi­ja­ją. Już nie­dłu­go bli­ska re­la­cja z ro­dzi­cem może być po­wo­dem do „ob­cia­chu” w gru­pie ró­wie­śni­ków, dla­te­go za­mie­rza­ła ko­rzy­stać, póki się da.

Gdy opusz­cza­ła bu­dy­nek, roz­dzwo­nił się jej te­le­fon ko­mór­ko­wy. Zgod­nie z przy­pusz­cze­nia­mi na wy­świe­tla­czu zo­ba­czy­ła nu­mer se­kre­ta­ria­tu wło­da­rza mia­sta. Po krót­kiej roz­mo­wie z se­kre­tar­ką wsia­dła do sa­mo­cho­du i pod­je­cha­ła pod urząd – dzi­siaj naj­wi­docz­niej za­czy­na­li ze­bra­nie wcze­śniej. Pod­su­mo­wa­nie dzia­łań było tym, co uwiel­bia­ła. Z dumą opo­wia­da­ła o pro­jek­tach re­ali­zo­wa­nych przez swo­ich pra­cow­ni­ków, a te dwa mie­si­ące wy­pe­łnia­ły twór­cze warsz­ta­ty, cie­ka­we kon­cer­ty i spo­tka­nia z wy­jąt­ko­wy­mi oso­ba­mi. Mu­sia­ła też wspo­mnieć o ma­ra­to­nach fil­mo­wych, któ­re urządza­li w ki­nie i któ­re od­nio­sły spek­ta­ku­lar­ny suk­ces – bi­le­ty wy­prze­da­wa­no w dwa dni po ogło­sze­niu daty se­an­su. Nie mo­gła się do­cze­kać.

Zgod­nie z za­sa­da­mi po­szła od razu na pi­ętro, gdzie znaj­do­wał się ga­bi­net bur­mi­strza. Zdzi­wi­ła się, że ni­ko­go poza sze­fem nie było. Zwy­kle dy­rek­tor­ki bi­blio­te­ki i mu­zeum po­ja­wia­ły się jako pierw­sze, były le­piej zor­ga­ni­zo­wa­ne.

– Dzień do­bry, pa­nie bur­mi­strzu. Nie mamy spo­tka­nia ka­dry? – za­py­ta­ła za­sko­czo­na.

Mężczy­zna stał od­wró­co­ny ty­łem i wpa­try­wał się w wi­dok za oknem.

– Za ty­dzień. Dzi­siaj mu­szę z tobą po­roz­ma­wiać – po­wie­dział po­nu­ro.

Zo­fia nie­co po­bla­dła i za­jęła miej­sce przy sto­le. Od razu za­częła się za­sta­na­wiać, czym za­wi­ni­ła, że zo­sta­ła we­zwa­na na dy­wa­nik. Bur­mistrz mil­czał, co tyl­ko po­tęgo­wa­ło jej zde­ner­wo­wa­nie. Zmarsz­czy­ła czo­ło, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć, co mo­gło wpra­wić sze­fa w taki na­strój, ale nic nie przy­cho­dzi­ło jej do gło­wy.

– Pani ma dzie­ci? – za­py­tał w ko­ńcu, nie ru­sza­jąc się z miej­sca.

Ko­bie­ta prze­ra­zi­ła się jesz­cze bar­dziej.

– Tak. – Prze­łk­nęła śli­nę. – Dwie cór­ki, Ja­go­dę i Flo­rę.

– Ta star­sza cho­dzi do siód­mej kla­sy? W je­dyn­ce? – za­in­te­re­so­wał się bur­mistrz i usia­dł przy sto­le.

Zo­fia po­ki­wa­ła gło­wą, co­raz bar­dziej oba­wia­jąc się po­wo­du ich roz­mo­wy. Ow­szem, Ja­go­da była dość ży­wio­ło­wą na­sto­lat­ką, po­tra­fi­ła od­py­sko­wać, ale nie spra­wia­ła aż ta­kich pro­ble­mów. Zresz­tą przez ostat­nie dwa ty­go­dnie nie było jej na­wet w Pol­sce. To mu­sia­ło być nie­po­ro­zu­mie­nie.

– Cór­ka mo­jej dziew­czy­ny mnie nie lubi – oświad­czył na­gle bur­mistrz, pusz­cza­jąc w ruch kul­ki New­to­na znaj­du­jące się na środ­ku bla­tu. – Chcę to zmie­nić.

– To chy­ba do­brze… – za­częła nie­śmia­ło Zo­fia i ode­tchnęła z ulgą, że tym ra­zem Jaga nic nie prze­skro­ba­ła. – To zna­czy do­brze, że chcia­łby pan za­skar­bić so­bie jej sym­pa­tię.

– Zde­cy­do­wa­nie. Kor­ne­lia ma nie­dłu­go uro­dzi­ny i mu­sisz coś zor­ga­ni­zo­wać.

– Uro­dzi­ny? – zdzi­wi­ła się.

– Tak, uro­dzi­ny. W dru­giej po­ło­wie pa­ździer­ni­ka ko­ńczy trzy­na­ście lat. Chcę, że­byś urządzi­ła jej przy­jęcie.

Zo­fia uśmiech­nęła się sze­ro­ko. Zaj­mo­wa­ła się tym, od­kąd star­sza cór­ka po­szła do przed­szko­la, więc nie sta­no­wi­ło to dla niej żad­ne­go pro­ble­mu. Pó­łto­ra mie­si­ąca na przy­go­to­wa­nie skrom­nej im­pre­zy dla na­sto­lat­ki to szmat cza­su.

– Zrób­my to do­brze – kon­ty­nu­ował bur­mistrz, a Zo­fia do­sko­na­le wie­dzia­ła, że uży­ta przez nie­go licz­ba mno­ga ska­zu­je ją na jesz­cze wi­ęcej sa­mo­dziel­nej pra­cy. – Niech to będzie na wiel­ką ska­lę. To ma być coś po­tężne­go. Chcę, żeby Kor­ne­lia wie­dzia­ła, że my­ślę po­wa­żnie o jej mat­ce.

– Oczy­wi­ście, mo­że­my zor­ga­ni­zo­wać wspa­nia­łe uro­dzi­ny. My­ślał pan o wy­na­jęciu lo­ka­lu czy ra­czej pla­nu­je­my do­mo­we przy­jęcie?

Bur­mistrz Do­bro­wol­ski po­pa­trzył kpi­ąco na Zo­fię. Miał inną wi­zję świ­ęto­wa­nia i do­ma­gał się re­ali­za­cji swo­ich wy­obra­żeń.

– Zrób­my ob­cho­dy – za­de­cy­do­wał. – Ofi­cjal­nie świ­ęto mia­sta, nie­ofi­cjal­nie uro­dzi­ny.

– Ob­cho­dy? – Zo­fia zdzi­wi­ła się po­now­nie.

– Tak, ol­brzy­mi fe­styn. Le­piej! Zrób­my fe­sti­wal.

– Fe­sti­wal? – Ola pod­nio­sła wzrok znad kub­ka kawy z kar­da­mo­nem i mu­sia­ła po­wtó­rzyć ostat­nie sło­wa przy­ja­ció­łki, bo nie wie­rzy­ła w to, co sły­szy. – Kama pad­nie, jak się do­wie – do­da­ła. – Od kie­dy miej­ska im­pre­za ma być klu­czem do ser­ca na­sto­lat­ki?

– Ty mi po­wiedz. Upa­rł się. Pró­bo­wa­łam go prze­ko­nać, że to może nie jest naj­lep­szy po­my­sł, ale bez szans.

– Z dru­giej stro­ny jako mat­ka się cie­szę – ode­zwa­ła się Ju­lia. – Będzie co ro­bić z dzie­cia­ka­mi.

Po pra­cy Zo­fia spo­tka­ła się ze swo­imi przy­ja­ció­łka­mi. Ich czte­ro­oso­bo­wa pacz­ka trzy­ma­ła się ra­zem od li­ceum, choć z wi­dze­nia zna­ły się o wie­le wcze­śniej. Cho­dzi­ły do ró­żnych szkół pod­sta­wo­wych w tym sa­mym mie­ście, a kie­dy pó­źniej tra­fi­ły jako na­sto­lat­ki do tej sa­mej kla­sy i za­częły ze sobą roz­ma­wiać, wła­ści­wie już ni­g­dy nie prze­sta­ły. Po­wód tam­tej pierw­szej roz­mo­wy był tak bła­hy, że po la­tach wspo­mi­na­ły go ze śmie­chem. Dru­gi dzień za­jęć, dłu­ga prze­rwa. Zo­sia cho­dzi­ła po­de­ner­wo­wa­na po ko­ry­ta­rzu. Zu­pe­łnie przy­pad­kiem Ola za­py­ta­ła, co się dzie­je. Dziew­czy­na przy­zna­ła, że ogrom­nie chce jej się si­kać, ale bie­rze ją obrzy­dze­nie na myśl o sko­rzy­sta­niu ze szkol­nej to­a­le­ty. Pod­słu­cha­ła to Ju­lia, któ­ra od razu do­da­ła, że ro­zu­mie, i za­su­ge­ro­wa­ła ob­kła­da­nie de­ski klo­ze­to­wej pa­pie­rem. Sie­dząca na pa­ra­pe­cie dziew­czy­na w krót­kich czar­nych wło­sach tyl­ko prych­nęła. To była Ka­mi­la.

– Miesz­kam w pierw­szym blo­ku. Mo­że­cie się u mnie wy­si­kać – rzu­ci­ła, prze­wra­ca­jąc ocza­mi.

Ocho­czo sko­rzy­sta­ły z ofer­ty i ta­kim spo­so­bem co­dzien­nie na dłu­giej prze­rwie ro­bi­ły spa­cer do blo­ku, któ­ry znaj­do­wał się dwie mi­nu­ty od bu­dyn­ku ich li­ceum.

Przy­ja­źń, któ­ra za­częła się od si­ka­nia, wy­trzy­ma­ła wie­le i z ka­żdym ro­kiem spra­wia­ła wra­że­nie sil­niej­szej. Prze­trwa­ła emi­gra­cję, śmie­rć ro­dzi­ców, roz­wód. To­wa­rzy­szy­ła przy we­se­lach, na­ro­dzi­nach, awan­sach. Zno­si­ła kłót­nie, nie­wła­ści­wych chło­pa­ków, stu­dia w ró­żnych mia­stach. A wszyst­ko to za­po­cząt­ko­wa­ła wspól­na nie­chęć do pu­blicz­nych to­a­let.

Roz­dział 2

Ju­lia Bie­larz od przed­szko­la po­wta­rza­ła, że jej ży­cio­wym ma­rze­niem jest by­cie mat­ką i żoną. Ko­le­żan­ki prze­wra­ca­ły ocza­mi, nie mo­gąc zro­zu­mieć, skąd w niej ta­kie aspi­ra­cje, i pró­bo­wa­ły tłu­ma­czyć, że w ży­ciu cho­dzi o coś wi­ęcej. Do­pie­ro w li­ceum po­zna­ła przy­ja­ció­łki, któ­re – choć ma­rzy­ły o czy­mś zu­pe­łnie in­nym – ak­cep­to­wa­ły ją i ki­bi­co­wa­ły jej na ka­żdym kro­ku. Nie­ste­ty, mia­ła dość duży pro­blem z re­ali­za­cją tego celu. Nie po­do­ba­ła się chłop­com – tak brzmia­ła ofi­cjal­na wer­sja. Gdy­by Ju­lia mia­ła być ca­łko­wi­cie szcze­ra, mu­sia­ła­by się przy­znać, że przy ko­le­gach ogar­nia ją pa­ra­li­żu­jący strach i nie po­tra­fi wy­du­kać ani sło­wa.

Dwu­dzie­ste uro­dzi­ny świ­ęto­wa­ła mi­ędzy pierw­szym a dru­gim ro­kiem stu­diów, na któ­re po­szła wła­ści­wie ze znu­dze­nia, choć na­ci­ski ze stro­ny ro­dzi­ców ode­gra­ły swo­ją rolę. Nie wy­obra­ża­li so­bie, żeby ich je­dy­nacz­ka nie pod­jęła dal­szej na­uki, i uda­ło im się za­ła­twić, by stu­dio­wa­ła w Kra­ko­wie na naj­wa­żniej­szej ich zda­niem uczel­ni w kra­ju.

– Będziesz praw­ni­kiem – oświad­czy­li pew­ne­go dnia, a ona ze wzru­sze­niem ra­mion ich po­słu­cha­ła.

Nie była szczęśli­wa. Po­cie­sza­ło ją je­dy­nie wspól­ne miesz­ka­nie z Kamą. Cio­cia przy­ja­ció­łki udo­stęp­ni­ła im je­den po­kój w swo­im domu na Woli Du­chac­kiej i dziew­czy­ny mo­gły się wspie­rać na ka­żdym kro­ku. Zo­sia i Ola stu­dio­wa­ły na Śląsku, ale dzi­ęki licz­nym spo­tka­niom i roz­mo­wom przez te­le­fon po­tra­fi­ły utrzy­mać przy­ja­źń mimo ta­kiej od­le­gło­ści.

Nie zmie­nia­ło to jed­nak jej sy­tu­acji.

W dwu­dzie­ste uro­dzi­ny na­dal była sa­mot­na.

– Mamy dla cie­bie pre­zent – oświad­czy­ły przy­ja­ció­łki. Spędza­ły wła­śnie wa­ka­cyj­ny czas w domu Ju­lii. Ro­dzi­ce wy­bu­do­wa­li ba­sen w ogro­dzie, co spra­wia­ło, że na­le­ży­ty od­po­czy­nek był jesz­cze le­piej wy­ko­rzy­sta­ny.

– Nie mu­sia­ły­ście. – Mach­nęła ręką.

– Ja­aasne – ro­ze­śmia­ły się.

Kama ze­sko­czy­ła z mur­ku, na któ­rym się opa­la­ła.

– Do­bra, mu­si­my iść do two­je­go po­ko­ju, żeby wręczyć ci ten pre­zent.

Ju­lia pra­wie po­bla­dła – choć po ca­łym mie­si­ącu w sło­ńcu trud­no było to za­uwa­żyć – i za­częła się za­sta­na­wiać, co ta­kie­go dla niej przy­szy­ko­wa­ły, że mu­sia­ło się to wi­ązać ze scho­wa­niem do środ­ka. Zna­ła ich wy­obra­źnię i po­my­sły aż za do­brze.

Po we­jściu do sy­pial­ni Ola usia­dła przed kom­pu­te­rem. Za­nim zdążył się uru­cho­mić, stu­dent­ka pra­wa się uspo­ko­iła – pew­nie przy­go­to­wa­ły ja­kiś śmiesz­ny ob­ra­zek lub ku­pi­ły grę. Ulży­ło jej.

– Wie­my, ja­kie jest two­je naj­wi­ęk­sze ma­rze­nie – za­częła Zo­sia.

– Po­dzie­la­my je po­nie­kąd – do­da­ła Ola.

– Mów za sie­bie – wy­rwa­ło się Ka­mie.

– Za­ło­ży­ły­śmy ci kon­to na Sym­pa­tii.

– Sym­pa­tii? – zdzi­wi­ła się Ju­lia.

– To taki por­tal rand­ko­wy. Na pew­no o nim sły­sza­łaś. Stro­na, na któ­rej mo­żesz ko­goś po­znać.

– Po­znać? Ale jak?

– Pi­szesz wia­do­mo­ść, oso­ba ci od­pi­su­je, mo­żesz dać swój nu­mer te­le­fo­nu, spo­ty­ka­cie się, we­sel­ne dzwo­ny, gro­mad­ka dzie­ci i cała resz­ta tego sce­na­riu­sza – wy­ja­śni­ła prag­ma­tycz­nie Kama.

– Chy­ba zwa­rio­wa­ły­ście.

– Spo­koj­nie. Nie mu­sisz ro­bić ni­cze­go, na co nie masz ocho­ty.

– Ale jak to za­ło­ży­ły­ście mi kon­to?

Przy­ja­ció­łki po­ka­za­ły jej ekran kom­pu­te­ra. Zo­ba­czy­ła swo­je zdjęcie i za­częła czy­tać:

– Ju­la­2607. Wiek: dwa­dzie­ścia. Mia­sto: Kra­ków.

– Da­ły­śmy Kra­ków, bo ła­twiej zna­le­źć niż Su­chą – wtrąci­ła szyb­ko Zo­sia.

Za­sko­czo­na Ju­lia na­wet nie zwró­ci­ła na to uwa­gi, tyl­ko na­dal czy­ta­ła na głos:

– Wo­je­wódz­two: ma­ło­pol­skie. Kraj: Pol­ska. Bu­do­wa cia­ła: szczu­pła. Wzrost: sto sze­śćdzie­si­ąt dzie­wi­ęć cen­ty­me­trów. Ko­lor wło­sów: ciem­ny blond. Ko­lor oczu: piw­ne. Znak zo­dia­ku: Lew. Wy­kszta­łce­nie: śred­nie. Za­wód/za­jęcie: stu­dent. Wy­zna­nie: rzym­sko­ka­to­lic­kie. Sto­su­nek do pa­pie­ro­sów: nie prze­pa­dam. Sto­su­nek do al­ko­ho­lu: lu­bię, ale oka­zjo­nal­nie. Stan cy­wil­ny: pan­na. Ma dzie­ci: nie. Chce dzie­ci: tak. Szu­ka: mi­ło­ści.

Po­ni­żej wy­świe­tla­ły się in­for­ma­cje kon­tak­to­we.

– Co to ma być? – za­py­ta­ła re­to­rycz­nie Ju­lia i kon­ty­nu­owa­ła czy­ta­nie. – Mój opis: Je­stem rów­no­cze­śnie otwar­ta i nie­śmia­ła. Lu­bię czy­tać. Ma­rzę o ży­ciu w nie­wiel­kim domu z ko­tem i ro­dzi­ną. Mój wy­ma­rzo­ny part­ner: Szu­kam mi­ło­ści i przy­szłe­go ojca mo­ich dzie­ci. Co to ma być? – po­wtó­rzy­ła.

– Mo­że­my oczy­wi­ście coś do­dać, żeby ci bar­dziej pa­so­wa­ło, ale wy­da­je nam się, że wszyst­ko uchwy­ci­ły­śmy – wy­tłu­ma­czy­ła Ola.

Ju­lia nie ru­szy­ła się z miej­sca.

– Tak ni­sko mnie oce­nia­cie, że uwa­ża­cie, że tyl­ko tak mogę ko­goś po­znać? – ode­zwa­ła się gorz­ko.

– No co ty! Te­raz co­raz wi­ęcej osób tak się po­zna­je.

– Po pro­stu po­my­śla­ły­śmy, że w ten spo­sób będzie ci ła­twiej. Naj­pierw będziesz z kimś pi­sać, co spra­wi, że będzie swo­bod­nie, gdy spo­tka­cie się na żywo.

– Mo­że­my usu­nąć ten pro­fil. Nie będzie­my cię do ni­cze­go zmu­szać – po­wie­dzia­ła Zo­fia, głasz­cząc przy­ja­ció­łkę po ra­mie­niu.

Ju­lia wpa­try­wa­ła się w kom­pu­ter, na­dal nie wie­rząc w taki pre­zent uro­dzi­no­wy. Dziew­czy­ny mia­ły ra­cję, ma­rzy­ła o tym od daw­na i oba­wia­ła się, że nic z tego nie wyj­dzie. Cza­sa­mi za­sta­na­wia­ła się, czy nie po­pro­sić ro­dzi­ców o in­ter­wen­cję i swa­ta­nie – może ktoś z ich zna­jo­mych miał syna z po­dob­nym dy­le­ma­tem. Roz­wi­ąza­nie w po­sta­ci kon­ta na por­ta­lu rand­ko­wym nie przy­szło jej do gło­wy.

– A… ten… – za­częła nie­śmia­ło. – Ode­zwał się ktoś?

Kama uśmiech­nęła się pod no­sem i klik­nęła iko­nę, któ­ra kie­ro­wa­ła do pry­wat­nych wia­do­mo­ści. W ten spo­sób Ju­lia po­zna­ła Fi­li­pa Bie­la­rza, któ­ry kil­ka­na­ście mie­si­ęcy po tej jed­nej wia­do­mo­ści zo­stał jej mężem.

W przy­szłym roku mie­li świ­ęto­wać okrągłą, por­ce­la­no­wą rocz­ni­cę. Stwo­rzy­li pi­ęk­ne ży­cie: czwór­ka dzie­ci, duży dom. Może je­dy­nie kota bra­ko­wa­ło. Ju­lię jed­nak dręczył nie­wy­ja­śnio­ny nie­po­kój. Mia­ła wra­że­nie, że w ostat­nich dniach coś się wy­da­rzy­ło, coś się zmie­ni­ło, po­ja­wi­ły się se­kre­ty, któ­rych nie po­tra­fi­ła wy­ja­śnić. Gdy­by mia­ła wy­tłu­ma­czyć, skąd ta­kie uczu­cie, nie by­ła­by w sta­nie po­wie­dzieć. Po­zor­nie wszyst­ko dzia­ła­ło tak samo, ale to prze­ra­ża­jące prze­czu­cie nie chcia­ło jej opu­ścić. Wie­dzia­ła, że prędzej czy pó­źniej będzie mu­sia­ła uzy­skać od­po­wie­dzi na swo­je py­ta­nia, ale za­miast my­śleć o przy­szło­ści, wo­la­ła się sku­pić na wspo­mnie­niach. Cza­sa­mi to było ła­twiej­sze.

W po­szu­ki­wa­niu in­spi­ra­cji Zo­fia przej­rza­ła w in­ter­ne­cie dzia­ła­nia ośrod­ków kul­tu­ry z in­nych wo­je­wództw w Pol­sce, by zna­le­źć ofi­cjal­ną oka­zję do przy­go­to­wa­nia fe­sti­wa­lu. Nie­któ­re in­sty­tu­cje włącza­ły się w or­ga­ni­za­cję do­ży­nek, co da­wa­ło ide­al­ną oka­zję do im­pre­zy na po­cząt­ku je­sie­ni. Po­ło­wa pa­ździer­ni­ka była ni­ja­ka. Za pó­źno na po­że­gna­nie lata, zbyt wcze­śnie na Hal­lo­we­en. Nie mo­gła tym obar­czyć swo­ich pra­cow­ni­ków – po in­ten­syw­nych wa­ka­cyj­nych mie­si­ącach byli za­jęci przy­go­to­wa­niem mi­ędzysz­kol­ne­go prze­glądu te­atral­ne­go. Spa­ce­ro­wa­ła po swo­im ga­bi­ne­cie, ma­jąc na­dzie­ję, że wci­ąż nowy wi­dok z okna do­star­czy jej in­spi­ra­cji. Do­pie­ro od roku mo­gła się cie­szyć wła­snym biu­rem i ka­żde­go dnia od­kry­wa­ła w nim coś cie­ka­we­go.

Roz­my­śla­nia prze­rwa­ło pik­ni­ęcie te­le­fo­nu ko­mór­ko­we­go. Si­ęgnęła, by od­czy­tać wia­do­mo­ść tek­sto­wą, i w du­chu prze­klęła. Sła­wek znów od­wo­łał spo­tka­nie z dziew­czyn­ka­mi.

Nie ocze­ki­wa­ła od nie­go zbyt wie­le, ni­g­dy nie był ide­al­nym oj­cem, ale chcia­ła oszczędzać im roz­cza­ro­wań. Nie mia­ła siły do nie­go dzwo­nić. Mężczy­zna i tak rzad­ko od niej od­bie­rał. Jesz­cze w sądzie po­wta­rzał, że chcia­łby mieć kon­takt z cór­ka­mi, co nie prze­kła­da­ło się na jego pó­źniej­sze za­cho­wa­nie. Wi­zy­ty mężczy­zny w prze­ci­ągu ostat­nie­go roku mo­gła po­li­czyć na pal­cach jed­nej ręki. Odło­ży­ła te­le­fon na bok i za­jęła się wy­my­śle­niem miej­skie­go fe­sty­nu – im­pre­zy zor­ga­ni­zo­wa­nej z oka­zji uro­dzin na­sto­lat­ki. Gdy po­wta­rza­ła to gło­śno, brzmia­ło to jesz­cze bar­dziej ab­sur­dal­nie.

Pu­ka­nie do drzwi ode­rwa­ło Zo­fię od two­rze­nia za­pi­sków na ol­brzy­miej kart­ce. No­to­wa­nie wszyst­kich, na­wet tych naj­bar­dziej sza­lo­nych i dzi­wacz­nych po­my­słów, za­wsze było jej pierw­szym eta­pem pra­cy nad pro­jek­tem. Nowe za­da­nie od bur­mi­strza nie­co ją prze­ra­ża­ło – mia­ła za mało cza­su, za mało lu­dzi i jak zwy­kle za mało fun­du­szy.

– Pro­szę – ode­zwa­ła się, kie­dy po­sta­wi­ła zie­lo­ny py­taj­nik przy jed­nym z wy­ra­zów.

W drzwiach po­ja­wi­ła się gło­wa Ma­rii Miel, dy­rek­tor­ki bi­blio­te­ki miej­skiej. Ich ga­bi­ne­ty roz­dzie­la­ła tyl­ko jed­na ścia­na, a i tak po­tra­fi­ły się nie wi­dy­wać ca­ły­mi dnia­mi. Kil­ka lat temu w mie­ście wy­bu­do­wa­no bu­dy­nek, w któ­rym spraw­nie dzia­ła­ły dwie in­sty­tu­cje kul­tu­ry – bi­blio­te­ka pu­blicz­na i cen­trum z ki­nem. Prze­pro­wadz­ka do no­we­go miej­sca wi­ąza­ła się z wie­lo­ma wy­zwa­nia­mi, ale po­przed­nia dy­rek­tor­ka ośrod­ka, Ma­tyl­da Ja­nik, opra­co­wa­ła do­bre za­sa­dy wspó­łpra­cy. Zo­fia wpro­wa­dzi­ła kil­ka drob­nych zmian i dzi­ęki temu mo­żna było re­ali­zo­wać świet­ną ofer­tę kul­tu­ral­ną dla miesz­ka­ńców Su­chej i oko­lic.

– Mo­żna?

– Ja­sne, wcho­dź. Chcesz her­ba­ty, kawy?

– Nie, pi­łam u Ce­sa­rza i wła­śnie dla­te­go wpa­dłam.

Pra­cow­ni­cy in­sty­tu­cji pod­le­ga­jących urzędo­wi mia­sta często mi­ędzy sobą na­zy­wa­li bur­mi­strza mia­nem sta­ro­żyt­ne­go wład­cy. Za­częło się od nie­win­nych żar­tów, a pó­źniej sło­wo „ce­sarz” na sta­łe wkra­dło się do słow­ni­ka, po­nie­waż za­wie­ra­ło się w nim wie­le praw­dy.

– Co się sta­ło?

– Po­wie­dział, że wy­my­śli­łaś or­ga­ni­za­cję fe­sti­wa­lu je­sien­ne­go i mam ci po­móc.

– Wy­my­śli­łam? – prych­nęła Zo­fia. – Do­bre so­bie. Sam ka­zał mi coś przy­go­to­wać, mam pó­łto­ra mie­si­ąca na stwo­rze­nie du­żej im­pre­zy.

– Ni­g­dy nie wiem, w co on po­gry­wa, ale słu­chaj, nie mam szans cię wes­przeć. Moje dziew­czy­ny mają te­raz na gło­wie kon­kur­sy z po­wia­tem i roz­li­cze­nie z Bi­blio­te­ką Na­ro­do­wą, nie mam mo­żli­wo­ści ni­ko­go od­ci­ągnąć z ze­spo­łu.

– Nie ma pro­ble­mu, dam so­bie radę, naj­wy­żej pod­pi­szesz mi w paru miej­scach ja­kieś do­ku­men­ty i będzie do­brze.

– To świet­nie się skła­da, ale jest jesz­cze coś…

– Tak?

– Od trzech dni mam sta­ży­stę z urzędu pra­cy. Taki Krzy­siu, świe­żak za­raz po stu­diach. Może przy­dzie­li­ła­bym go do two­je­go fe­sti­wa­lu?

– Przy­znaj się, że po pro­stu wam wa­dzi i nie masz co z nim zro­bić.

– Wła­ści­wie… Masz ra­cję. Sta­ro­sta jest jego da­le­kim krew­nym i wiesz, jak to dzia­ła. Je­den te­le­fon, „pani Ma­rio, by­łbym zo­bo­wi­ąza­ny” – ko­bie­ta na­śla­do­wa­ła głos sa­mo­rządow­ca – i czło­wiek jest w krop­ce. Tyle do­brze, że pen­sję wy­pła­ca mu urząd, bo nie wiem, jak bym spi­ęła bu­dżet.

– Skąd ja to znam. – Zo­fia uśmiech­nęła się pod no­sem. – Cie­ka­we, czy mo­żna to na­zwać po­mo­cą Schrödin­ge­ra. Rów­no­cze­śnie po­ma­gasz mi i nie po­ma­gasz, nie mo­żesz mi przy­dzie­lić czło­wie­ka do wspar­cia, a jed­nak przy­dzie­lisz czło­wie­ka do wspar­cia.

– To się na­zy­wa pol­ska bu­dże­tów­ka, ko­cha­na – ro­ze­śmia­ła się Ma­ria. – Idę go ła­pać mi­ędzy re­ga­ła­mi i po­de­ślę do cie­bie. Dzi­ęki, sło­ńce.

– Nie ma pro­ble­mu.

Zo­fia od­pręży­ła się na ob­ro­to­wym fo­te­lu i za­częła się dra­pać po gło­wie, wie­rząc, że dzi­ęki temu po­bu­dzi się do wi­ęk­szej kre­atyw­no­ści. W cen­trum za­trud­ni­ła kil­ka­na­ście osób, ale ka­żda z nich była po­chło­ni­ęta wła­sny­mi co­dzien­ny­mi za­da­nia­mi i trud­no było je te­raz obar­czać do­dat­ko­wą pra­cą. Wie­dzia­ła, że to nie­unik­nio­ne, ale na dal­szym eta­pie dzia­ła­nia – te­raz mu­sia­ła sama sku­pić się na wy­my­śle­niu tego, jak mó­głby wy­glądać taki je­sien­ny fe­styn. Do­bro­wol­ski upa­rł się na ko­rzy­sta­nie ze sło­wa „fe­sti­wal” w na­zwie, żeby zwi­ęk­szyć pre­stiż im­pre­zy. Nie chcia­ła go wy­pro­wa­dzać z błędu i tłu­ma­czyć zna­cze­nia tego okre­śle­nia, dla­te­go za­pi­sa­ła na kart­ce no­tat­kę o prze­glądzie ze­spo­łów mu­zycz­nych. Szef obie­cał jej też do­ta­cję ce­lo­wą na zor­ga­ni­zo­wa­nie wy­da­rze­nia, ale zwy­kle jego wy­ma­ga­nia były wi­ęk­sze niż środ­ki, któ­re prze­zna­czał na ich re­ali­za­cję. Za­no­to­wa­ła, że po­win­na po­szu­kać spon­so­ra. My­śli i za­pi­ski po­chło­nęły ją na tyle, że po­cząt­ko­wo nie usły­sza­ła po­now­ne­go pu­ka­nia do drzwi.

– Pro­szę – ode­zwa­ła się i odło­ży­ła czar­ny cien­ko­pis.

Do ga­bi­ne­tu wsze­dł wy­so­ki chło­pak o ciem­nych wło­sach. Uśmiech­nęła się do nie­go i nie mo­gła się po­wstrzy­mać przed ukrad­ko­wym zmie­rze­niem go wzro­kiem. Coś w jego oczach od razu przy­ku­ło jej uwa­gę.

– Dzień do­bry. Pani dy­rek­tor ka­za­ła mi się tu­taj zgło­sić – po­wie­dział nie­śmia­ło i spu­ścił wzrok na swo­je czer­wo­ne tramp­ki.

– Cze­ść, sia­daj. Mo­żesz mó­wić mi Zo­sia. Za­rządzam tym baj­ko­wym kró­le­stwem. – Zro­bi­ła mły­nek pal­cem, jak­by chcia­ła po­ka­zać mu cały bu­dy­nek jed­nym ge­stem. – Czy pani Miel mó­wi­ła, do cze­go je­steś mi po­trzeb­ny?

– Nie. Mia­łem tu przy­jść.

– To świet­nie. Sia­daj. – Wska­za­ła mu fo­tel znaj­du­jący się w rogu ga­bi­ne­tu. Sama usia­dła na sąsied­nim. – Do­bra, przej­dźmy do rze­czy. Opo­wiedz mi coś o so­bie, mu­si­my się ciut le­piej po­znać, żeby nam się do­brze pra­co­wa­ło. Her­ba­ty?

– A ma pani kawę? – spy­tał ci­cho.

– Kawa? Już cię lu­bię. Kil­ka dni temu, na rocz­ni­cę sze­fo­wa­nia, do­sta­łam od pra­cow­ni­ków taki cu­dacz­ny eks­pres na kap­su­łki, więc za­raz coś wy­cza­ru­je­my. Mów w mi­ędzy­cza­sie.

– Co chcia­ła­by pani wie­dzieć?

– Pro­szę, Zo­sia, Zo­śka, mo­że­my na­wet ksyw­kę wy­my­ślić, ale to „pani” po­sta­rza. Nie mam na­wet czter­dziest­ki. Po li­sto­pa­dzie po­zwo­lę so­bie prze­jść na ta­kie for­mal­no­ści – ro­ze­śmia­ła się.

– Krzysz­tof. Krzysz­tof Sowa.

– Z tych So­wów, co pro­wa­dzą piz­ze­rię przy dwor­cu? – za­py­ta­ła.

Uro­kiem ma­łych mia­ste­czek było to, że pra­wie wszy­scy się zna­li oso­bi­ście lub przez ko­goś zna­jo­me­go.

– To aku­rat zbie­żno­ść na­zwisk. Mama pra­cu­je w obuw­ni­czym, a tata był elek­try­kiem.

– Do­brze, a co skło­ni­ło cię do pod­jęcia pra­cy w bi­blio­te­ce?

– Je­stem do­pie­ro na sta­żu. W czerw­cu sko­ńczy­łem stu­dia.

– Bi­blio­te­ko­znaw­stwo?

– Nie, eu­ro­pe­isty­kę.

– To dość… od­le­gły kie­ru­nek. Bar­dziej w stro­nę po­li­ty­ki i go­spo­dar­ki niż kul­tu­ry, praw­da?

– Po­nie­kąd tak. Mam na­dzie­ję, że stu­dia nie de­ter­mi­nu­ją resz­ty na­sze­go ży­cia – ode­zwał się.

– Boże, ucho­waj. – Ro­ze­śmia­ła się i wró­ci­ła do prze­py­ty­wa­nia. – To cze­mu bi­blio­te­ka?

– W po­śred­nia­ku tyl­ko to mo­gli za­pro­po­no­wać lu­dziom z wy­ższym wy­kszta­łce­niem, któ­re nie jest eko­no­micz­ne ani in­for­ma­tycz­ne.

– Do pra­cy w in­sty­tu­cjach kul­tu­ry nie mu­sisz mieć ma­gi­stra. Ser­ce i pa­sja są wa­żniej­sze – do­da­ła nie­mal fi­lo­zo­ficz­nie.

Zo­fia na­pe­łni­ła dwie fi­li­żan­ki aro­ma­tycz­nym brązo­wym pły­nem i po­ło­ży­ła je na sto­li­ku mi­ędzy fo­te­la­mi. Pod­nio­sła cu­kier­nicz­kę i wska­za­ła na nią sta­ży­ście, ale ten tyl­ko po­kręcił gło­wą. Lu­dzie, któ­rzy nie sło­dzi­li kawy, mie­li u niej do­dat­ko­wy punk­cik za po­do­bie­ństwo do niej sa­mej.

– Je­że­li do­brze li­czę, masz dwa­dzie­ścia czte­ry lata, praw­da? – Zmru­ży­ła oczy.

– Dwa­dzie­ścia pięć. Ostat­ni rok trwał nie­co dłu­żej.

– Czy wi­ąże się z tym ja­kaś fan­ta­stycz­na hi­sto­ria?

Chło­pak wzru­szył ra­mio­na­mi, ale na jego twa­rzy po­ja­wił się smut­ny uśmiech. Zo­fia uzna­ła, że nie będzie kon­ty­nu­ować te­ma­tu, bo nie chcia­ła przy pierw­szej roz­mo­wie na­ma­wiać go na wspo­mnie­nia, któ­re po­wo­du­ją taką re­ak­cję.

– Do­bra, my tu gadu-gadu, a mamy ro­bo­tę. Nie wiem, czy or­ga­ni­zo­wa­łeś kie­dyś im­pre­zę. Wiesz, do­mów­kę śmia­ło mo­żna po­rów­nać do tego, co mamy zro­bić. Za­mień po pro­stu miesz­ka­nie stu­denc­kie na całe mia­sto i będzie dzia­łać.

– Czy­li mamy do­star­czyć hek­to­li­try al­ko­ho­lu za dar­mo i go­to­we?

Ro­ze­śmia­ła się po­now­nie.

– Do­brze, może po­sza­la­łam z po­rów­na­niem. Al­ko­hol w ta­kich ilo­ściach od­pa­da.

– Z ja­kiej oka­zji ma się od­być to wy­da­rze­nie?

– Tu ha­czyk. Bez oka­zji. Po pro­stu mu­si­my uczcić je­sień. W po­ło­wie pa­ździer­ni­ka.

– W po­ło­wie? To tro­chę za wcze­śnie, żeby wy­ko­rzy­stać po­two­ry i mo­tyw Hal­lo­we­en.

Zo­fia uśmiech­nęła się pod no­sem. Wcze­śniej do­szła do ta­kiej sa­mej re­flek­sji. Może pod­rzu­co­no jej nie­do­świad­czo­ne­go dzie­cia­ka, któ­ry nie miał nic wspól­ne­go z ani­ma­cją kul­tu­ry, ale ucie­szy­ła się, że my­ślał lo­gicz­nie i rzu­cił kil­ka rze­czo­wych ko­men­ta­rzy. Sie­dzie­li w biu­rze do szes­na­stej i na­wet się nie za­jąk­nął, że w pi­ątek chcia­łby wy­jść wcze­śniej do domu. To do­brze o nim świad­czy­ło.

W dro­dze do domu Zo­fia skręci­ła w stro­nę zam­ku i za­trzy­ma­ła się na par­kin­gu, gdzie ni­ko­go o tej po­rze nie było. Ka­żde­go dnia mu­sia­ła być sil­na i sta­wiać czo­ła obo­wi­ąz­kom, któ­re cza­sa­mi ją prze­ra­sta­ły. Nie spo­dzie­wa­ła się wie­le po by­łym mężu, ale mia­ła na­dzie­ję, że nie będzie po­gry­wał uczu­cia­mi ich có­rek. Ja­go­da żach­nęła się ostat­nio, że jest jej to obo­jęt­ne, ale Zo­fia wie­dzia­ła, że dziew­czyn­ka wca­le tak nie czu­je. Tęsk­ni­ła za oj­cem. Zo­fia, mimo wszyst­ko, tęsk­ni­ła za mężem. Wła­ści­wie tęsk­ni­ła za po­czu­ciem pe­łni w swo­im ży­ciu i była na sie­bie wście­kła, że po­trze­bo­wa­ła do tego uczu­cia mężczy­zny.

Mia­ła wspa­nia­łą pra­cę, w któ­rej się re­ali­zo­wa­ła. Ko­cha­jącą i zdro­wą ro­dzi­nę. Re­we­la­cyj­ne przy­ja­ció­łki, na któ­re w ka­żdej chwi­li mo­gła li­czyć, na­wet je­śli jed­na z nich znaj­do­wa­ła się ty­si­ące ki­lo­me­trów od domu. To jed­nak nie za­stępo­wa­ło jej przy­tu­le­nia w nocy. Za­pa­chu męskich per­fum. Po­cie­sze­nia, że wszyst­ko będzie do­brze, na­wet je­śli nie będzie. I to po­wo­do­wa­ło w niej taką wście­kło­ść, że ko­lej­ny pi­ąt­ko­wy wie­czór spędza­ła w za­mkni­ętym sa­mo­cho­dzie na par­kin­gu na ubo­czu mia­sta i pła­ka­ła.

Gdy zdo­ła­ła się uspo­ko­ić, pod­je­cha­ła do skle­pu spo­żyw­cze­go i ku­pi­ła całą tor­bę ró­żno­rod­nych sło­dy­czy. Praw­do­po­dob­nie po­rad­ni­ki wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci skry­ty­ko­wa­ły­by taką po­sta­wę, ale nie przej­mo­wa­ła się tym. Je­że­li jej było smut­no, to cór­kom z pew­no­ścią też będzie. Odro­bi­na węglo­wo­da­nów mo­gła choć na chwi­lę po­pra­wić hu­mor. W domu jej ro­dzi­na zaj­mo­wa­ła się przy­go­to­wa­niem do ko­la­cji – dziad­ko­wie szy­ko­wa­li po­tra­wę z Flo­rą, a Ja­go­da sie­dzia­ła przy sto­le, mar­ku­jąc ro­bo­tę (wpa­try­wa­nie się w te­le­fon ko­mór­ko­wy było pew­nie cie­kaw­sze dla na­sto­lat­ki niż kro­je­nie pa­pry­ki).

Zo­sia zo­sta­wi­ła siat­ki na podło­dze i się ode­zwa­ła:

– Tata nie przy­je­dzie.

Na kil­ka se­kund prze­rwa­li swo­je za­jęcia i na nią spoj­rze­li.

– I bar­dzo do­brze – burk­nęła Ja­go­da i wy­bie­gła na pi­ętro.

Usły­sze­li tyl­ko trza­śni­ęcie drzwia­mi od po­ko­ju dziew­czy­nek. Zo­fia wy­jęła pro­duk­ty na stół i Flo­ra od razu sko­rzy­sta­ła z tego, że po­zwo­lo­no jej jeść cze­ko­la­dę w pi­ątek o tej po­rze. Dziew­czyn­ka mia­ła pra­wie sze­ść lat i przez wi­ęk­szo­ść tego cza­su jej oj­ciec był nie­obec­ny, choć roz­wód sfor­ma­li­zo­wa­no do­pie­ro przed ro­kiem. Bar­dziej niż jego od­wie­dzi­na­mi, a ra­czej ich bra­kiem, przej­mo­wa­ła się tym, co sły­chać w jej ulu­bio­nej baj­ce o Czkaw­ce i Szczer­bat­ku. Nie mo­żna było tego po­wie­dzieć o star­szej z sióstr Kępi­ńskich.

Zo­fia od­cze­ka­ła od­po­wied­nią chwi­lę, wzi­ęła pu­de­łecz­ko pta­sie­go mlecz­ka i ru­szy­ła na górę. Za­pu­ka­ła we fra­mu­gę i uchy­li­ła de­li­kat­nie drzwi.

– Chcesz o tym po­ga­dać? – za­py­ta­ła.

Dziew­czyn­ka le­ża­ła na fo­te­lu i z szyb­ko­ścią bły­ska­wi­cy ude­rza­ła w ekran te­le­fo­nu.

– Nie ma o czym. Fra­jer i tyle.

– Może mu coś wy­pa­dło.

– Se­rio go bro­nisz?

– Mu­siał mieć po­wód, sko­ro zre­zy­gno­wał ze spo­tka­nia z naj­fan­ta­stycz­niej­szy­mi dziew­czy­na­mi pod sło­ńcem. – Zo­fia usia­dła na łó­żku.

Na­sto­lat­ka uśmiech­nęła się pod no­sem.

– To co ro­bi­my w week­end? – za­py­ta­ła Ja­go­da po odło­że­niu te­le­fo­nu na szaf­kę.

– Mu­szę wpa­ść na ge­nial­ny po­my­sł, jak zor­ga­ni­zo­wać uro­dzi­ny dla dziew­czy­ny w two­im wie­ku.

– Mia­łam już uro­dzi­ny.

– Tak, ale bur­mistrz chce ocza­ro­wać cór­kę swo­jej part­ner­ki i mu­szę urządzić miej­ski fe­styn.

Na­sto­lat­ka prych­nęła, a gdy zo­ba­czy­ła minę swo­jej mamy i zo­rien­to­wa­ła się, że ta nie żar­tu­je, szcze­rze się ro­ze­śmia­ła.

– Tłu­ma­czy­łaś mu, że to idio­tycz­ny po­my­sł?

– Na­zwij­my go nie­ty­po­wym, do­brze?

– Do­brze, do­brze. – Dziew­czy­na zmru­ży­ła oczy. – Cze­kaj. Czy nasz bur­mistrz nie uma­wia się z mamą Kory Jędrze­jak?

– Tak. Skąd wiesz?

– Prze­cież cho­dzi­my ra­zem do kla­sy – wy­ja­śni­ła.

– No tak! Zu­pe­łnie za­po­mnia­łam. Jaka ona jest?

Ja­go­da wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Choć w szko­le uczy­li ich opi­sy­wać po­sta­cie li­te­rac­kie, za­wsze mia­ła wra­że­nie, że to tyl­ko po­wierz­chow­no­ści. Nie wie­rzy­ła, że da się w kil­ku zda­niach opo­wie­dzieć o dru­giej oso­bie, nie­wa­żne, czy to bo­ha­ter z ksi­ążki, czy ko­le­żan­ka.

– Nie kum­plu­je­my się. Ona ra­czej nie lubi lu­dzi ze szko­ły.

– Za­dzie­ra nosa?

– Nie, ra­czej trzy­ma się na ubo­czu i ma tak wy­wa­lo­ne, jak jej do­ku­cza­ją, że nie do­ku­cza­ją jej już wca­le. Wiesz, po­my­sł ze zor­ga­ni­zo­wa­niem ta­kiej im­pre­zy dla nor­mal­nej na­sto­lat­ki by­łby idio­tycz­ny. Dla niej tym bar­dziej.

– Co zro­bić, mam upar­te­go sze­fa.

Dziew­czyn­ka zło­ży­ła usta w dziu­bek i się za­my­śli­ła.

– Kora dużo czy­ta. Co­dzien­nie na ko­ry­ta­rzu wi­dzisz ją z za­fo­lio­wa­ną ksi­ążką.

– O, świet­nie się skła­da, bo będę to or­ga­ni­zo­wać wspól­nie z bi­blio­te­ką.

– To chy­ba do­bry po­czątek. Może ja­kieś spo­tka­nie au­tor­skie? Mogę się do­wie­dzieć, ja­kie ksi­ążki lubi naj­bar­dziej.

– Cu­dow­nie!

– O, może jesz­cze to. Upra­wia­ła slow fa­shion, za­nim to było mod­ne.

– Slow fa­shion?

– Tak, wy­da­je mi się, że przy­wi­ązu­je zna­cze­nie do ubio­ru, ale wy­gląda na tyle nie­ty­po­wo, że to pew­nie dla­te­go. Ni­g­dy jej nie zo­ba­czysz w T-shir­cie z sie­ciów­ki, wy­bie­ra bar­dziej eko­lo­gicz­ne ma­te­ria­ły. Po­dej­rze­wam, że część z nich sama zro­bi­ła. Wiesz, taka sty­li­za­cja, że niby się nie sta­ra, niby jest to nie­chluj­ne, ale wszyst­ko wy­da­je się ide­al­nie do­pa­so­wa­ne.

– Chcesz do­stać szpie­gow­skie za­da­nie?

– Na­praw­dę mu­sisz o to py­tać? – Dziew­czyn­ka się ro­ze­śmia­ła i przy­tu­li­ła do mamy.

Cza­sa­mi los rzu­ca przed nami wy­zwa­nia, na przy­kład w po­sta­ci nie­ty­po­we­go po­le­ce­nia od sze­fa lub ko­lej­ne­go roz­cza­ro­wa­nia nie­obec­nym oj­cem, ale kie­dy jest się ra­zem, wszyst­ko wy­da­je się ła­twiej­sze. Zo­fia po­gła­ska­ła wło­sy cór­ki i zło­ży­ła po­ca­łu­nek na jej czo­le, pe­łna na­dziei, że da­dzą so­bie radę.

Roz­dział 3

Ta nie­dzie­la mo­gła prze­jść do hi­sto­rii klu­bu pi­łkar­skie­go Dia­blak, a mecz, któ­ry wła­śnie roz­gry­wa­li za­wod­ni­cy, miał szan­sę stać się bo­ha­te­rem na­głów­ków ogól­no­pol­skich me­diów. Wier­ni ki­bi­ce nie mo­gli uwie­rzyć wła­snym oczom. Po kil­ku­dzie­si­ęciu mi­nu­tach krzy­ków opu­ści­li sta­dion bez cze­ka­nia na ko­ńco­wy gwiz­dek. Dia­be­łki prze­gra­ły trzy­na­ście do zera ze swo­im naj­wi­ęk­szym ry­wa­lem z okręgów­ki.

Ola Rocz­kow­ska zwi­ąza­na była z klu­bem od dzie­ci­ństwa, jej dzia­dek od stro­ny mamy był dzia­ła­czem, a nie­ży­jący tata naj­lep­szym za­wod­ni­kiem w la­tach świet­no­ści dru­ży­ny. Zresz­tą tak się po­zna­li jej ro­dzi­ce. Na me­czu. Ni­ko­go nie dzi­wi­ło, że swo­je ży­cie zwi­ąza­ła z pi­łką. Po li­ceum wy­bra­ła stu­dia na aka­de­mii wy­cho­wa­nia fi­zycz­ne­go, wte­dy my­śla­ła, że być może zo­sta­nie na­uczy­ciel­ką w szko­le, ale wy­da­rze­nia na dru­gim roku spra­wi­ły, że za­in­te­re­so­wa­ła się inną stro­ną na­ucza­nia. Ko­ńczy­ła wszyst­kie kur­sy i zbie­ra­ła upraw­nie­nia, któ­re upo­wa­żnia­ły ją do pra­cy szko­le­nio­wej w dru­ży­nach pi­łkar­skich ró­żne­go szcze­bla. Poza co­dzien­ną pra­cą na si­łow­ni w KP Dia­blak tre­no­wa­ła sek­cję dziew­czy­nek, któ­ra mu­sia­ła zo­stać utwo­rzo­na ze względu na wy­mo­gi PZPN. Spe­łnia­ła się.

Ta­kie­go me­czu Ola nie pa­mi­ęta­ła w ca­łym swo­im ży­ciu. Ogląda­ła pi­łkę od dziec­ka i na­wet gdy nie pra­co­wa­ła w klu­bie, sta­ra­ła się przy­cho­dzić na wszyst­kie do­mo­we me­cze. Nie dało się ukryć – przed wa­ka­cja­mi dru­ży­na po­zo­sta­wia­ła wie­le do ży­cze­nia. W tym se­zo­nie je­sien­nym sy­tu­acja była tra­gicz­na. Rocz­kow­ska we­szła do bu­dyn­ku klu­bo­we­go ra­zem z dru­ży­ną. I tak ni­g­dy nie zwra­ca­li na nią uwa­gi.

– Pa­no­wie, ja pier… – Do szat­ni wpa­dł pre­zes Trzna­del.

Mężczy­zna pia­sto­wał to sta­no­wi­sko od lat i nie­któ­rzy to w nim do­pa­try­wa­li się upad­ku dru­ży­ny. Mimo wszyst­ko był jed­nak lu­bia­ny i sza­no­wa­ny w spo­łecz­no­ści, dla­te­go nikt nie ośmie­lił się mu za­su­ge­ro­wać, by zsze­dł ze sce­ny.

– Gdzie on jest? – rzu­cił ner­wo­wo.

Za­wod­ni­cy ro­zej­rze­li się po so­bie, nie chcie­li zga­dy­wać, kogo ma na my­śli. Do­pie­ro kie­dy do po­miesz­cze­nia nie­spiesz­nie wsze­dł tre­ner So­szy­ński, po­zna­li od­po­wie­dź.

– Ja pier… – wrza­snął w jego stro­nę pre­zes Trzna­del. – Co to mia­ło być?

Tre­ner mach­nął ręką.

– Prze­gra­li­śmy, ta­kie ży­cie. Pa­nie Edwar­dzie, mój ku­zyn jest ar­ty­stą pla­sty­kiem, ja ar­ty­stą na bo­isku. To pro­ces.

– Pro­ces? Ja ci dam, kur…, pro­ces! Mie­li­ście wy­gry­wać.

– Pa­nie pre­ze­sie, po­wie­dzia­łem, że dzi­ęki mnie dru­ży­na wznie­sie się na wy­ży­ny. Nie zna­czy­ło to, że mia­łem na my­śli wy­gry­wa­nie.

– Eeee… – wy­rwa­ło się kie­row­ni­ko­wi dru­ży­ny. – To co mia­łeś na my­śli?

Kie­row­ni­kiem dwa se­zo­ny temu zo­stał mło­dy chło­pak z osie­dla Na Sta­wach i był on jed­nym z po­my­sło­daw­ców za­trud­nie­nia So­szy­ńskie­go. Zna­la­zł go, po­wi­ązał ro­dzin­nie z pew­nym ma­la­rzem z Su­chej i za­chęcił do za­an­ga­żo­wa­nia się, po­wo­łu­jąc na pa­trio­tyzm lo­kal­ny.

– Pi­łka to coś wi­ęcej, niż wy so­bie tu­taj, ma­lucz­cy, my­śli­cie. Za­po­mi­na­cie, że bra­łem udział w El Clas­si­co.

– Chcesz po­wie­dzieć, że nie będziesz sta­rał się wy­gry­wać? – za­py­tał na­dal za­sko­czo­ny kie­row­nik.

– Wy­gra­na przyj­dzie z cza­sem. Wy­lu­zuj­cie.

Jed­ną rze­czą, któ­rej Edward Trzna­del nie­na­wi­dził bar­dziej niż prze­gra­ne­go me­czu jego dru­ży­ny, było to, gdy ktoś mu mó­wił, że ma się uspo­ko­ić. Zwy­kle czy­ni­ła to jego żona, ale te­raz ja­kiś mło­kos, któ­ry naj­wi­docz­niej nie ma po­jęcia o fut­bo­lu, rzu­ca tek­sta­mi o sztu­ce i wy­lu­zo­wa­niu. Nie wy­trzy­mał. Za­czął krzy­czeć, moc­no ge­sty­ku­lo­wać i cho­dził po po­miesz­cze­niu pe­łnym zdez­o­rien­to­wa­nych, zmęczo­nych grą chło­pa­ków.

Od sło­wa do sło­wa, z któ­rych co dru­gie było już wul­ga­ry­zmem, KP Dia­blak zo­stał bez tre­ne­ra. Za­wod­ni­cy wpa­try­wa­li się zszo­ko­wa­ni w za­trza­śni­ęte drzwi. Pi­łka no­żna za­wsze wy­wo­ły­wa­ła wie­le emo­cji, na­wet na lo­kal­nym szcze­blu, ale nie sądzi­li, że ktoś, kto po­wi­nien być po ich stro­nie, tak szyb­ko zre­zy­gnu­je.

– Kur… – Prze­kle­ństwo ugrzęzło pre­ze­so­wi w gar­dle.

– Co te­raz zro­bi­my? – ode­zwał się ka­pi­tan.

Za­wod­ni­cy spoj­rze­li po so­bie. Praw­dą było, że od kil­ku lat klub bo­ry­kał się z pro­ble­ma­mi. Przed se­zo­nem tre­ner So­szy­ński pod­jął wspó­łpra­cę i fak­tycz­nie z dumą opo­wia­dał w re­gio­nal­nych me­diach o tym, jak wy­nie­sie Dia­bla­ka na wy­ży­ny pi­łkar­skie. Nikt nie przy­pusz­czał, że w jego słow­ni­ku zna­czy­ło to coś zu­pe­łnie in­ne­go niż w ro­zu­mie­niu ka­żdej in­nej oso­by.

– Nie wiem, pa­no­wie. Mo­żli­we, że trze­ba będzie się wy­co­fać z tego se­zo­nu.

– Ale jak to?

Kie­row­nik dru­ży­ny wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Zna­le­zie­nie tego tre­ne­ra gra­ni­czy­ło z cu­dem. Po ta­kiej spek­ta­ku­lar­nej po­ra­żce nikt nie będzie chciał się zgo­dzić, żeby z nami wspó­łpra­co­wać.

– Ja się zgo­dzę.

Mężczy­źni od­wró­ci­li się, żeby spoj­rzeć, skąd do­bie­gł ten głos. Spra­wia­li wra­że­nie, jak­by zu­pe­łnie nie zda­wa­li so­bie spra­wy, że Ola sie­dzi w kącie, przy­słu­chu­jąc się ich roz­mo­wie. Rocz­kow­ska nie tyl­ko zwra­ca­ła uwa­gę na ka­żde sło­wo, któ­re pa­dło, ale przy­pa­try­wa­ła się też re­ak­cjom dru­ży­ny. Wi­dzia­ła w nich mimo wszyst­ko na­dzie­ję.

– Mam upraw­nie­nia – do­da­ła, wi­dząc ich miny.

– Za prze­pro­sze­niem, pani Ole­ńko – za­czął Edward ­Trzna­del – pani chy­ba zwa­rio­wa­ła. Baba nie może być tre­ne­rem.

– Mogę być tre­ner­ką – ode­zwa­ła się z uśmie­chem. – We wto­rek jest ofi­cjal­ne spo­tka­nie za­rządu, tak? Po­zwól­cie, że przyj­dę i przed­sta­wię wam swo­ją wi­zję. Mam po­my­sł, jak spra­wić, że­by­śmy gra­li do­brze, a ta­kże, oczy­wi­ście, wy­gry­wa­li.

– Pew­nie na­wet nie wie, co to spa­lo­ny – wy­rwa­ło się jed­ne­mu z za­wod­ni­ków.

Ola spoj­rza­ła na nie­go po­bła­żli­wie. Podąży­ła wzro­kiem po wszyst­kich po­zo­sta­łych gra­czach i w ko­ńcu za­trzy­ma­ła się na pre­ze­sie.

– Mó­wię po­wa­żnie. Po­zwól­cie mi za­pre­zen­to­wać moje po­my­sły. I tak nie ma­cie nic do stra­ce­nia.

Trzna­del gło­śno ode­tchnął.

– Pa­no­wie, czy ktoś ma coś prze­ciw­ko, że­by­śmy jej wy­słu­cha­li na ze­bra­niu?

Nie pod­nió­sł ręki ża­den z za­wod­ni­ków ani dzia­ła­czy.

– Dzi­ęku­ję bar­dzo. Do zo­ba­cze­nia we wto­rek.

To po­wie­dziaw­szy, za­bra­ła swo­ją tor­bę i opu­ści­ła klu­bo­wy bu­dy­nek. Uśmiech zga­sł z jej twa­rzy do­pie­ro w mo­men­cie, gdy wy­szła poza te­ren cen­trum spor­tu. Im­pro­wi­zo­wa­ła, nie mia­ła żad­nej wiel­kiej wi­zji ra­to­wa­nia dru­ży­ny.

Zaj­mo­wa­ła się tre­no­wa­niem dziew­czy­nek, ale mimo że sport był ten sam, za­sa­dy ta­kie same i młod­sze­mu po­ko­le­niu uda­wa­ło się od­no­sić suk­ce­sy, wąt­pi­ła, by ta­kie same me­to­dy tre­nin­go­we mo­gły za­dzia­łać w przy­pad­ku gru­py do­ro­słych mężczyzn. Przede wszyst­kim wie­dzia­ła, że może mieć pro­blem ze zdo­by­ciem ich sza­cun­ku. W jej gło­wie po­ja­wi­ło się mnó­stwo py­tań bez od­po­wie­dzi i mia­ła wra­że­nie, że za­raz ze­mdle­je. Wsia­dła na ro­wer, za­pi­ęła kask i ru­szy­ła pod blok, żeby w do­mo­wym za­ci­szu uspo­ko­ić się i stwo­rzyć ja­ki­kol­wiek sce­na­riusz, któ­ry na­bie­rze sen­su. Z okien jej miesz­ka­nia wi­dać było sta­dion, po­ko­na­nie tego od­cin­ka dro­gi nie za­jęło jej na­wet dwóch mi­nut.

– Jak mecz? – za­py­tał Ma­ciek, gdy tyl­ko prze­kro­czy­ła próg.

Jej mąż nie in­te­re­so­wał się pi­łką no­żną, ale zda­wał so­bie spra­wę, jak wa­żną rolę od­gry­wa ona w ży­ciu żony. Ola po­gła­ska­ła psa, któ­ry le­ni­wie zsu­nął się z le­go­wi­ska, żeby się przy­wi­tać, i za­raz wró­cił na swo­je miej­sce.

– Zro­bi­łam coś bar­dzo głu­pie­go – ode­zwa­ła się i wtu­li­ła w męża.

Gdy jej ser­ce prze­sta­ło tak moc­no wa­lić, uda­ło się jej opo­wie­dzieć o tra­gicz­nej po­ra­żce Dia­bla­ka i pó­źniej­szej roz­mo­wie w sie­dzi­bie klu­bu. W tym cza­sie Ma­ciek za­brał się do szy­ko­wa­nia obia­du. Uwa­żnie słu­chał opo­wie­ści żony.

– I wte­dy wcho­dzę cała na bia­ło i mó­wię: „hej, ja mogę być tre­ner­ką tej dru­ży­ny” – po­wie­dzia­ła z prze­jęciem.

Mąż za­trzy­mał się w trak­cie wy­kła­da­nia ta­le­rzy na stół i spoj­rzał na Olę. Nie żar­to­wa­ła, więc na jego twa­rzy po­ja­wił się tyl­ko de­li­kat­ny uśmiech.

– Co oni na to?

– Wy­mądrza­li się, że je­stem ko­bie­tą i nie mogę od­po­wia­dać za se­nior­ską dru­ży­nę mężczyzn. Mam upraw­nie­nia do szko­le­nia na tym po­zio­mie roz­gry­wek, a moja płeć nie prze­kre­śla mnie w żad­nym z re­gu­la­mi­nów. We wto­rek mam przed­sta­wić swo­ją wi­zję na spo­tka­niu za­rządu.

– A jaką masz wi­zję?

Jed­no spoj­rze­nie żony i już znał od­po­wie­dź. Odło­żył gar­nek i pod­sze­dł do niej, żeby po­gła­dzić ją po ra­mie­niu.

– Nie masz, spo­koj­nie. To co zro­bi­my?

– Mu­szę opra­co­wać plan. Nie wiem, czy uda się po­łączyć to z tre­nin­ga­mi dziew­czy­nek, więc mu­szę też zna­le­źć do­bre za­stęp­stwo. Czy mi wy­ba­czą? Jak w ogó­le mam to wszyst­ko ogar­nąć? Nie wiem, spa­ni­ko­wa­łam. Ten mecz był tak zły, tak okrop­nie zły, że czło­wiek zwąt­pił w sens ist­nie­nia. A jesz­cze ten wy­mądrza­jący się tre­ner. My­śla­łam, że go udu­szę. Ale kie­dy rzu­ci­li uwa­gę o re­zy­gna­cji z roz­gry­wek w tym se­zo­nie, coś we mnie drgnęło. Mu­sia­łam za­re­ago­wać.

– Hej, hej – przy­tu­lił ją – wszyst­ko będzie do­brze. Masz do­świad­cze­nie, nie­wa­żne, że w dzie­ci­ęcej li­dze dziew­cząt. Pi­łka jest okrągła, bram­ki dwie. Chy­ba że coś się zmie­ni­ło? – rzu­cił z uśmie­chem, czym roz­ba­wił żonę.

Ola z tru­dem ła­pa­ła od­dech. Przy­tu­lił ją moc­niej.

– Masz od­po­wied­nie wy­kszta­łce­nie, ka­to­wic­ki AWF jest jed­nym z naj­lep­szych w kra­ju. Szko­lisz się nie­ustan­nie, dużo ćwi­czysz, pra­cu­jesz na si­łow­ni. Bez pro­ble­mu dasz so­bie radę.

– Tak my­ślisz?

– Je­stem o tym prze­ko­na­ny. Po­mo­gę ci zro­bić pre­zen­ta­cję kom­pu­te­ro­wą i we wto­rek ich wszyst­kich ocza­ru­jesz.

– Tyl­ko bez kwiat­ków, okej?

– Sko­ro mu­szę – uśmiech­nął się.

Ma­ciej pra­co­wał jako wy­cho­waw­ca w przed­szko­lu i wszyst­ko, co zwi­ąza­ne z kwia­ta­mi, jed­no­ro­żca­mi i bro­ka­tem, było dla nie­go ni­czym chleb po­wsze­dni. Usie­dli do przy­go­to­wa­ne­go wcze­śniej obia­du i ko­bie­ta mo­gła jesz­cze raz prze­żyć ten okrop­ny mecz. Mąż słu­chał z uwa­gą ka­żde­go sło­wa, choć zu­pe­łnie nie in­te­re­so­wa­ły go te wszyst­kie ak­cje, gole i za­gra­nia.

Zo­fia mu­sia­ła roz­po­cząć po­nie­dzia­łek od po­dwój­ne­go espres­so. Po spo­koj­nych, do­mo­wych week­en­dach zwy­kle mia­ła trud­no­ść ze wcze­snym wsta­wa­niem, ale świa­do­mo­ść, że nie­dłu­go szef za­py­ta o efek­ty pra­cy, zmu­si­ła ją do po­bud­ki i punk­tu­al­ne­go przy­by­cia do biu­ra. Gdy roz­po­częła pra­cę w ośrod­ku kul­tu­ry, wie­le obo­wi­ąz­ków za­bie­ra­ła ze sobą do domu, tam przy­go­to­wy­wa­ła ma­te­ria­ły, ukła­da­ła pla­ny. Jej po­świ­ęce­nie było jed­nym z wie­lu te­ma­tów kłót­ni z by­łym mężem. Za­rzu­cał jej, że wy­bie­ra ob­cych lu­dzi i że nie ma cza­su dla ro­dzi­ny. Do­pie­ro po roz­wo­dzie przy­zna­ła mu ra­cję i wy­zna­czy­ła so­bie od­po­wied­nie gra­ni­ce, kie­dy zaj­mo­wać się naj­bli­ższy­mi, a kie­dy ka­rie­rą.

Wzdry­gnęła się na myśl o Sław­ku. Mu­sia­ła do nie­go za­dzwo­nić. Dziew­czyn­ki za nim tęsk­ni­ły, choć Ja­go­da ni­g­dy by się do tego gło­śno nie przy­zna­ła. Si­ęgnęła po te­le­fon ko­mór­ko­wy i za­bra­ła się do pi­sa­nia wia­do­mo­ści – było to mniej zo­bo­wi­ązu­jące, ale jed­no­cze­śnie mo­gła za­po­wie­dzieć, żeby szy­ko­wał się do roz­mo­wy w naj­bli­ższym ty­go­dniu. Prze­rwa­ło jej pu­ka­nie do drzwi.

– Pro­szę.

Po­ja­wił się w nich Krzysz­tof. W opusz­czo­nych rękach trzy­mał ple­cak. Uśmiech­nęła się na wi­dok chło­pa­ka. Przez se­kun­dę po­my­śla­ła, że wy­ro­śnie z nie­go przy­stoj­ny mężczy­zna, ale bły­ska­wicz­nie od­rzu­ci­ła ta­kie sko­ja­rze­nie.

– Cze­ść, co tam? – ode­zwa­ła się szyb­ko, żeby za­głu­szyć głos w swo­jej gło­wie.

– Dzień do­bry. Mam kil­ka po­my­słów – po­wie­dział ci­cho.

Nie było na­wet wpół do dzie­wi­ątej, a już spra­wiał wra­że­nie oso­by w go­to­wo­ści. Spodo­ba­ło jej się to – niby pra­wie na­sto­let­ni sta­ży­sta, a jed­nak po­rząd­ny pra­cow­nik. Z ple­ca­ka wy­jął ar­kusz pa­pie­ru. Na kart­ce były za­pi­sa­ne ró­żno­rod­ne po­my­sły i choć nie uży­wał tylu ko­lo­rów co ona, Zo­fia mu­sia­ła przy­znać, że pra­co­wa­li w po­dob­ny spo­sób.

– Prze­pra­szam, nie­zbyt się na tym znam – po­wie­dział nie­śmia­ło. – Nie mam do­świad­cze­nia.

– Spo­koj­nie, od tego jest staż, żeby się na­uczyć. Tu wi­dzę ja­kiś po­ten­cjał, ale mo­że­my po­ukła­dać to le­piej, we­dług klu­cza. – Zer­k­nęła na kart­kę i wska­za­ła ge­stem, żeby chło­pak usia­dł na­prze­ciw­ko. – Naj­pro­ściej przy­go­to­wać taką pro­po­zy­cję, sto­su­jąc za­sa­dę pi­ęciu „W”: What? When? Whe­re? Why? How?, czy­li w tłu­ma­cze­niu z an­giel­skie­go: Co? Kie­dy? Gdzie? Dla­cze­go? Jak?

– Czy mogę to za­pi­sać?

– Pew­nie – uśmiech­nęła się sze­ro­ko.

Krzysz­tof wy­jął z ple­ca­ka ze­szyt, a na zdzi­wio­ne spoj­rze­nie Zo­fii od­pa­rł:

– Pod­pa­trzy­łem u pani w pi­ątek taki no­tes.

– Zo­śka – po­pra­wi­ła go.

– Prze­pra­szam – do­dał szyb­ko i wy­ci­ągnął też dłu­go­pis.

– Ta­kie po­gru­po­wa­nie ja­kie­go­kol­wiek pla­no­wa­ne­go wy­da­rze­nia może się przy­dać, je­że­li kie­dy­kol­wiek byś wy­pe­łniał wnio­sek lub spra­woz­da­nie z re­ali­za­cji. Nie­wiel­kim kosz­tem masz wszyst­ko na pa­pie­rze. Do­bra, pisz. What? Co? Na­zwa even­tu i wszyst­kie ogól­ni­ki do­ty­czące tego, co wła­ści­wie chcesz zor­ga­ni­zo­wać.

– Czy­li wra­ca­jąc do tego po­rów­na­nia stu­denc­kiej im­pre­zy, za­pi­su­ję: „Uro­dzi­ny An­drze­ja. Ob­cho­dy z oka­zji trzy­dzie­stej rocz­ni­cy uro­dzin”?

– Może być taki przy­kład.

Zo­fia nie mo­gła się po­wstrzy­mać i pod­su­nęła mu za­kre­śla­cze i ko­lo­ro­we dłu­go­pi­sy. Sko­ro przy­dzie­li­li jej mło­dzia­na do na­uki, sprze­da mu swo­je spo­so­by na two­rze­nie naj­lep­szych no­ta­tek.

– When i Whe­re? Kie­dy i Gdzie? Tu wła­ści­wie wie­le wy­ja­śniać nie trze­ba. Or­ga­ni­zu­jąc pro­jekt, mu­sisz wie­dzieć, gdzie i w ja­kim ter­mi­nie.

– To aku­rat wy­da­je mi się oczy­wi­ste.

– Do­kład­nie, ale uwierz, mo­żna to prze­oczyć i też nie mo­żna tego zi­gno­ro­wać. Wy­obraź so­bie, że chcesz zor­ga­ni­zo­wać rajd ro­we­ro­wy. Re­we­la­cyj­na ini­cja­ty­wa, rad­ni za­chwy­ce­ni, bur­mistrz ak­cep­tu­je, wszyst­ko wspa­nia­le. Wy­bie­rasz wa­ka­cyj­ny week­end i do­pie­ro pó­źniej, jak już re­ali­zu­jesz dzia­ła­nia i masz zo­bo­wi­ąza­nia, do­wia­du­jesz się, że w sąsied­niej miej­sco­wo­ści w tym sa­mym dniu też or­ga­ni­zu­ją rajd ro­we­ro­wy, i to taki z tra­dy­cja­mi, zna­ny wszyst­kim. Mimo wiel­kie­go sza­łu na ro­we­ry li­sta two­ich uczest­ni­ków po­kry­wa się z li­stą uczest­ni­ków tego kon­ku­ren­cyj­ne­go wy­da­rze­nia. I po­pe­łniasz or­ga­ni­za­cyj­ną gafę tyl­ko dla­te­go, że na po­cząt­ku nie spraw­dzi­łeś pla­nów na ten rok w po­zo­sta­łych in­sty­tu­cjach.

– A co, je­śli to jest tak na­gle jak te­raz?

– Aku­rat tu nam ter­min na­rzu­co­no, więc nic z tym nie zro­bi­my. Na szczęście ani w Wa­do­wi­cach, ani w Żyw­cu nic wte­dy nie pla­nu­ją. Dzwo­ni­łam do ko­le­ża­nek stam­tąd. Je­śli tyl­ko do­pi­sze nam po­go­da, jest szan­sa na fre­kwen­cję.

– Czy­li ro­bi­my to w ple­ne­rze?

– Do­bre py­ta­nie, ale tak. Ta­kie do­sta­li­śmy wy­tycz­ne.

Krzysz­tof po­ki­wał gło­wą i skrzęt­nie za­pi­sał w swo­ich no­tat­kach uwa­gi Zo­fii.

– Do­brze, przej­dźmy do ko­lej­ne­go punk­tu. Why? Dla­cze­go? Tym okre­śla­my cele pro­jek­tu, tak, brzmi to bar­dzo dum­nie, praw­da? Gdy pi­szesz wnio­sek o do­fi­nan­so­wa­nie, za­wsze znaj­dziesz taką ru­bry­kę. Mu­sisz w niej za­pi­sać gór­no­lot­ny­mi zwro­ta­mi, po co wła­ści­wie ro­bisz to, co ro­bisz.

– Po­dej­rze­wam, że nie mo­żna za­pi­sać „bo sze­fo­wa ka­za­ła”?

– Słusz­ne po­dej­rze­nie. Ra­czej trze­ba iść w stro­nę „in­te­gra­cja spo­łecz­no­ści lo­kal­nej”, „pro­mo­cja zdro­we­go try­bu ży­cia” czy „upo­wszech­nia­nie czy­tel­nic­twa w da­nej gru­pie wie­ko­wej”. Oczy­wi­ście, na po­cząt­ku lu­bię so­bie za­pi­sać na brud­no, dla­cze­go chcę to zro­bić, bo dzi­ęki temu ła­twiej mi się pra­cu­je.

– No tak, je­że­li wi­dzi­my sens w na­szej pra­cy, od razu chce się dzia­łać.

– Czy­tasz mi w my­ślach. Na ko­niec zo­sta­ło nam to How? Jak?, tu mo­żna po­sza­leć. Roz­pi­sać całe wy­da­rze­nie. Wiesz, mo­żna to po­trak­to­wać jak od­po­wie­dzi na py­ta­nia, je­śli za­kła­da­my, że na­sze cele mają w so­bie ja­kieś py­ta­nia.

– Może bar­dziej wy­zwa­nia.

– Tak. I co? Nie wy­da­je się już ta­kie strasz­ne, jak masz sche­mat?

– Nie. Ko­ja­rzy mi się z prze­pi­sem na ja­kieś da­nie ku­li­nar­ne. Mamy wy­pi­sa­ne skład­ni­ki, wi­dzi­my zdjęcie, wie­my, do cze­go dąży­my, a w tej nie­wi­dzial­nej ta­bel­ce z Jak za­pi­su­je­my czyn­no­ści krok po kro­ku, któ­re po­mo­gą nam przy­rządzić tę po­tra­wę.

– Ko­lej­ne bar­dzo do­bre sko­ja­rze­nie. Mądry z cie­bie dzie­ciak.

Na jego twa­rzy po­ja­wi­ły się ru­mie­ńce. Zo­fia nie mo­gła po­wstrzy­mać sze­ro­kie­go uśmie­chu – chło­pak wy­glądał uro­czo i aż mia­ła ocho­tę go przy­tu­lić.

– Mam za­lążek wi­zji, w któ­rą stro­nę po­win­ni­śmy iść – ode­zwa­ła się, przy­po­mniaw­szy so­bie roz­mo­wę z cór­ką. – Zrób­my coś eko­lo­gicz­ne­go z ksi­ążka­mi w tle.

– To daje duże pole do po­pi­su – za­my­ślił się.

Usły­sze­li pu­ka­nie i w drzwiach po­ja­wi­ła się gło­wa pra­cow­ni­ka cen­trum kul­tu­ry.

– Hej, Zo­siu. Mamy pro­blem w ki­nie. Zer­k­niesz?

– Ja­sne, za­raz do was przyj­dę. – Odło­ży­ła dłu­go­pis. – Do­bra, Krzy­siek, za­sta­nów­my się, co z tym zro­bi­my. Zbierz­my na­sze po­my­sły i prze­ga­daj­my je w tym ty­go­dniu, co ty na to?

– Do­brze. Mam tu przy­jść, jak coś wy­my­ślę?

– By­ło­by cu­dow­nie. Dzi­ęki!

Zo­fia wy­pi­ła jed­nym ły­kiem reszt­ki swo­jej kawy i ru­szy­ła po scho­dach, żeby spraw­dzić, co się sta­ło na sali wi­do­wi­sko­wej. Jej pra­ca często po­le­ga­ła na ra­to­wa­niu naj­dzi­wacz­niej­szych sy­tu­acji. Czy­mże się to ró­żni­ło od ma­cie­rzy­ństwa?

Wrze­śnio­wy Lon­dyn był tym, co Kama uwiel­bia­ła. Gdy przy­je­cha­ła tu po raz pierw­szy, jesz­cze na wy­ciecz­kę szkol­ną, roz­po­czy­na­ła się je­sień. Po­ko­cha­ła wte­dy te ulicz­ki, at­mos­fe­rę, a na­wet je­dze­nie. To, co nie­któ­rych od­stra­sza­ło, dla niej było naj­pi­ęk­niej­sze. Od tam­tej pory po­wta­rza­ła wszyst­kim, że kie­dyś za­miesz­ka na Wy­spach. Dzi­ęki wspar­ciu naj­bli­ższych i ci­ężkiej pra­cy uda­ło jej się zre­ali­zo­wać to ma­rze­nie i za­nim się zo­rien­to­wa­ła, mi­jał sie­dem­na­sty rok spędza­ny na ob­czy­źnie.

Były to lata wy­pe­łnio­ne in­ten­syw­ną pra­cą, dzi­ęki któ­rej mo­gła po­zwo­lić so­bie na kup­no nie­wiel­kie­go miesz­ka­nia w Har­row. Rzad­ko wra­ca­ła do Pol­ski, na po­cząt­ku nie po­zwa­la­ły na to fun­du­sze, pó­źniej stwier­dzi­ła, że czu­je się bar­dziej sobą w za­tło­czo­nym mie­ście i ano­ni­mo­wym tłu­mie niż w ma­łej Su­chej Be­skidz­kiej, gdzie ka­żda oso­ba wie o niej wszyst­ko do trzech po­ko­leń wstecz. Sta­ra­ła się mieć z przy­ja­ció­łka­mi sta­ły kon­takt, me­dia spo­łecz­no­ścio­we po­zwa­la­ły im na co­dzien­ne roz­mo­wy. Cza­sa­mi tęsk­ni­ła, ale nie czu­ła tej od­le­gło­ści, kie­dy wie­dzia­ła, że za­wsze może na nie li­czyć.

– Na­wet te­raz… – po­wie­dzia­ła do sie­bie, bu­rząc wy­jąt­ko­wo spo­koj­ną ta­flę je­zio­ra Ser­pen­ti­ne.

Ka­mi­la sie­dzia­ła na brze­gu i wpa­try­wa­ła się w wodę, do któ­rej wrzu­ci­ła nie­wiel­ki ka­my­czek. Wy­szła z biu­ra, żeby zła­pać coś na lunch, ale od wczo­raj nie mia­ła ocho­ty na je­dze­nie. Na­wet te­raz… Pro­ble­mem Kamy było to, że nie za­wsze po­tra­fi­ła roz­ma­wiać z przy­ja­ció­łka­mi o so­bie. Nie chcia­ła, uni­ka­ła. Wo­la­ła je ra­to­wać i wspie­rać w ich pro­ble­mach niż przy­znać się do cze­goś, co po­win­na im po­wie­dzieć, kie­dy mia­ły po szes­na­ście lat. Tak przy­naj­mniej czu­ła, a te­raz było jej zbyt głu­pio, żeby z nimi po­roz­ma­wiać.

Mu­sia­ła sama zna­le­źć roz­wi­ąza­nie, ale na ra­zie je­dy­ne, co przy­cho­dzi­ło jej do gło­wy, to rzu­ce­nie wszyst­kie­go i wy­je­cha­nie w Biesz­cza­dy lub cho­ciaż Be­ski­dy. Im dłu­żej o tym my­śla­ła, tym bar­dziej atrak­cyj­ny wy­da­wał jej się ten po­my­sł. Przed­sta­wia­ła swo­je ży­cie w Lon­dy­nie jako opo­wie­ść o wiel­kim suk­ce­sie, od pu­cy­bu­ta do mi­lio­ne­ra, ale w rze­czy­wi­sto­ści była asy­stent­ką asy­stent­ki, któ­ra w swo­im har­mo­no­gra­mie nie mia­ła cza­su dla sie­bie. Ży­cie pędzi­ło za szyb­ko. Nie wie­dzia­ła, ja­kim cu­dem uda­ło jej się w tych wa­run­kach zbu­do­wać coś, co mo­gła na­zwać prze­ra­ża­jącym sło­wem „zwi­ązek”, a te­raz zwy­czaj­nie bała się, że wszyst­ko ze­psu­ła.

Po­trze­bo­wa­ła zmia­ny.

Los bywa prze­wrot­ny. Cza­sa­mi przez przy­pa­dek pod­rzu­ca od­po­wie­dzi na naj­trud­niej­sze py­ta­nia. Cza­sa­mi po pro­stu źle in­ter­pre­tu­je­my te pod­po­wie­dzi. W przy­pad­ku Ka­mi­li było to krót­kie: „Par­ker, nie mogę”, wy­po­wie­dzia­ne, gdy zo­ba­czy­ła pie­rścio­nek za­ręczy­no­wy z ame­ty­stem.

Strach ją ogar­niał na myśl o wy­do­sta­niu się z cen­trum Lon­dy­nu, bo po­wrót do domu ozna­czał, że musi do­ro­snąć i zmie­rzyć się z rze­czy­wi­sto­ścią. Nie wie­dzia­ła, co tam spo­tka. Czy nie­któ­re szaf­ki będą pu­ste, a w ła­zien­ce zo­sta­nie jed­na szczo­tecz­ka? Zde­cy­do­wa­nie ła­twiej było sie­dzieć na wil­got­nej zie­mi, wpa­try­wać się w wodę i za­sta­na­wiać, co mo­żna było zro­bić ina­czej.

Roz­dział 4

Pod­róż po­ci­ągiem z cen­trum do domu zaj­mo­wa­ła Ka­mie nie­ca­łą go­dzi­nę. Przez wie­le lat był to czas, któ­ry wy­ko­rzy­sty­wa­ła na do­ko­ńcze­nie pro­jek­tów, ar­ty­ku­łów, przy­go­to­wy­wa­nie pre­zen­ta­cji i za­ła­twia­nie drob­nych spraw dla swo­ich prze­ło­żo­nych. Do­pie­ro nie­daw­no od­kry­ła, że… to nic nie zmie­nia. Spra­wy lu­bią się pi­ętrzyć, a obo­wi­ąz­ki i tak będą do­kła­da­ne. Awans nie na­le­żał do puli na­gród za wy­pru­wa­nie so­bie żył, za­miast tego pra­co­daw­ca wie­dział, że mógł obar­czać ją ko­lej­ny­mi za­da­nia­mi, a ona po­kor­nie je przyj­mo­wa­ła. To była ko­lej­na rzecz, któ­rą chcia­ła zmie­nić, a na któ­rą nie mia­ła po­my­słu. Lu­bi­ła swo­ją pra­cę, ale prze­sta­ła czuć się w niej szczęśli­wa. Może na­wet wcze­śniej już tego nie czu­ła, a te­raz wła­śnie to do­strze­ga­ła.

Po wy­jściu ze sta­cji ko­le­jo­wej cze­kał ją jesz­cze nie­wiel­ki spa­cer, szła jak na ści­ęcie. Wczo­raj wie­czo­rem od­rzu­ci­ła oświad­czy­ny, a rano wy­mknęła się do pra­cy nie­mal przed świ­tem. Nie wie­dzia­ła, cze­go się spo­dzie­wać. Ode­tchnęła z ulgą, kie­dy zo­ba­czy­ła w oknie za­pa­lo­ne świa­tło. Otwo­rzy­ła drzwi, a jej noz­drza po­wi­tał za­pach cie­płej obia­do­ko­la­cji. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się nor­mal­ne.

– Hej – przy­wi­ta­ła się, wcho­dząc do kuch­ni.

Par­ker pod­nio­sła gło­wę znad garn­ka, w któ­rym mie­sza­ła sos, i ob­da­rzy­ła ją de­li­kat­nym uśmie­chem.

– Cze­ść, ma­le­ńka – przy­wi­ta­ła się.

Był to ich pry­wat­ny żar­cik, po­nie­waż Kama była od niej wy­ższa od gło­wę.

– Na­kry­ję do sto­łu.

– Naj­pierw umyj ręce.

Ka­mi­la po­słusz­nie skręci­ła do ła­zien­ki i za­jęła się sobą. Czy­żby jej wczo­raj­sza de­cy­zja nie zmie­ni­ła ni­cze­go, a ona spędzi­ła cały dzień na umar­twia­niu się kon­se­kwen­cja­mi swo­ich dzia­łań? Gdy wró­ci­ła do kuch­ni, od razu si­ęgnęła po ta­le­rze i sztu­ćce. Przy­go­to­wa­ła brzo­skwi­nio­wą her­ba­tę i wszyst­ko uło­ży­ła na nie­wiel­kim sto­li­ku, któ­ry w ich sa­lo­nie pe­łnił funk­cję ja­dal­ni. W ko­ńcu na sto­le wy­lądo­wał ma­ka­ron z so­sem wa­rzyw­nym w sty­lu azja­tyc­kim i mo­gły usi­ąść do je­dze­nia.

– Jak mi­nął dzień w pra­cy? – za­py­ta­ła ko­bie­ta mi­ędzy kęsa­mi.

Ka­mi­la prze­łk­nęła ma­ka­ron i opo­wie­dzia­ła o po­my­śle na naj­now­szą roz­kła­dów­kę.

– Szy­ku­je­my się też do świ­ątecz­ne­go nu­me­ru. Z tym za­wsze jest naj­wi­ęcej pra­cy.

– Prze­cież jest wrze­sień.

– No wła­śnie, nasi czy­tel­ni­cy już szu­ka­ją pre­zen­tów, dla­te­go ar­ty­ku­ły on­li­ne mu­szą ich sku­tecz­nie kie­ro­wać do skle­pów na­szych part­ne­rów. A jak to­bie mi­nął dzień?

– Bez za­strze­żeń. Wy­sła­łam kil­ka za­mó­wień z kol­czy­ka­mi, te­raz te mu­cho­mor­ki i dy­nie ład­nie scho­dzą. Na­gra­łam też fil­mi­ki do­ku­men­tu­jące moją pra­cę i pa­ko­wa­nie pa­czek. Je­stem za­do­wo­lo­na. – Ko­bie­ta prze­rwa­ła, żeby zje­ść kęs po­tra­wy. – Roz­ma­wia­łam z Me­adow, na­dal uwa­ża, że po­win­ny­śmy coś zro­bić z na­szym ogród­kiem.

– Ono ten skra­wek zie­le­ni na­zy­wa ogród­kiem? Tego się na­wet ko­sić nie opła­ca – ro­ze­śmia­ła się Ka­mi­la.

Przy­ja­ció­łka Par­ker od wie­lu mie­si­ęcy pró­bo­wa­ła je na­mó­wić do zmian w przy­do­mo­wym traw­ni­ku, a one za­wsze od­kła­da­ły to na pó­źniej. Kama si­ęgnęła po her­ba­tę, za­do­wo­lo­na z prze­bie­gu roz­mo­wy. W obec­nych oko­licz­no­ściach była go­to­wa po­sta­wić fon­tan­nę na środ­ku do­jścia do domu, je­że­li gwa­ran­to­wa­ło­by to spo­kój.

– Cie­szę się, że to, co się wy­da­rzy­ło, ni­cze­go nie zmie­ni­ło – ode­zwa­ła się. – Dzi­ęku­ję.

Par­ker odło­ży­ła sztu­ćce na bok i od­wró­ci­ła spoj­rze­nie w stro­nę swo­jej dziew­czy­ny.

– Wła­śnie o tym chcia­łam po­roz­ma­wiać.

– Pysz­na ko­la­cja mia­ła mnie zmu­sić do mó­wie­nia praw­dy? – Kama się ro­ze­śmia­ła, ale urwa­ła, wi­dząc jej minę.

– Ro­zu­miem, że nie chcesz zo­stać moją żoną, ale mu­szę wie­dzieć dla­cze­go. Za­słu­gu­ję na wi­ęcej niż „nie mogę”.

– To skom­pli­ko­wa­ne.

– Ni­g­dzie się nie wy­bie­ram.

Ka­mi­la przy­mknęła oczy, bała się wy­bu­chu bom­by, ale zga­dza­ła się z Par­ker. Je­że­li mia­ły bu­do­wać ra­zem ży­cie, mu­sia­ła wy­tłu­ma­czyć, dla­cze­go nie chce tego sfor­ma­li­zo­wać, dla­cze­go pa­su­je jej ak­tu­al­ny układ. Wzi­ęła głębo­ki od­dech, wy­pu­ści­ła po­wie­trze i też spoj­rza­ła na uko­cha­ną.

– Nie wie­dzą – po­wie­dzia­ła krót­ko.

– To zna­czy?

– Moje przy­ja­ció­łki my­ślą, że je­steś moją wspó­łlo­ka­tor­ką. Moi ro­dzi­ce czy brat… Po­dej­rze­wam, że nie są świa­do­mi two­je­go ist­nie­nia.

– Po tylu la­tach? Prze­cież po­ja­wiam się cza­sa­mi w tle, kie­dy z nimi roz­ma­wiasz.

– Gdy zwró­ci­li na to kie­dyś uwa­gę, chy­ba rzu­ci­łam, że sąsiad­ka wpa­dła po cu­kier, i wi­ęcej nie py­ta­li. Po­tem mo­głam wspo­mnieć coś o wspó­łlo­ka­tor­ce.

– Czy­li jak była u nas te­raz ta dziew­czyn­ka, cór­ka two­jej przy­ja­ció­łki, ce­lo­wo wy­bra­łaś ter­min, kie­dy wy­je­cha­łam na tar­gi ręko­dziel­ni­cze do Man­che­ste­ru?

– Tak. Po­wie­dzia­łam jej, że go­ścin­ny to twój po­kój, ale na czas jej wi­zy­ty prze­nio­słam two­je rze­czy.

– Wow. Je­stem za­sko­czo­na.

Par­ker wsta­ła i za­jęła się zbie­ra­niem na­czyń, żeby prze­nie­ść je do kuch­ni. Kama pod­nio­sła się i po­szła za nią.

– Prze­pra­szam.

– Ale dla­cze­go? – Par­ker sta­ła przy la­dzie i nie mo­gła po­jąć sce­na­riu­sza, któ­ry był jej przed­sta­wia­ny.

– Oni nie zro­zu­mie­ją.

– Pol­ska jest aż tak ho­mo­fo­bicz­na?

– Nie, ale… Par­ker, ja nie po­tra­fię.

– Czy ty się mnie wsty­dzisz?

– Tu nie cho­dzi o cie­bie, tu cho­dzi o mnie.

Par­ker prych­nęła.

– Da­ruj so­bie ten ża­ło­sny tekst. Nie chcę już z tobą ga­dać.

Ko­bie­ta zo­sta­wi­ła brud­ne na­czy­nia, cze­go ni­g­dy w ży­ciu nie ro­bi­ła – za­wsze sta­ra­ła się utrzy­my­wać po­rządek. Si­ęgnęła po kurt­kę i to­reb­kę, wrzu­ci­ła do środ­ka szyb­ko te­le­fon i klu­cze, po czym wy­szła bez trza­śni­ęcia ­drzwia­mi.

Kama wpa­try­wa­ła się w tę sce­nę jak za­mro­żo­na. Nie drgnęła. Nie wie­rzy­ła. Nie chcia­ła się z tym po­go­dzić. Wrza­snęła wście­kle, ude­rzy­ła ręką w ścia­nę. Za­bo­la­ło, ale nie tak bar­dzo, jak ta gula w gar­dle, któ­ra pod­rzu­ca­ła iry­tu­jące py­ta­nie: Czy to ko­niec?

Wszyst­ko, co Ola wie­dzia­ła o tre­no­wa­niu pi­łki no­żnej, star­czy­ło­by do na­pi­sa­nia kil­ku ksi­ążek. Wie­dzia­ła, że mu­sia­ła wy­brać naj­cie­kaw­sze po­my­sły pod­pa­trzo­ne u in­nych czy sto­so­wa­ne przez nią w młod­szej gru­pie. Ma­ciek po­mó­gł z przy­go­to­wa­niem zgrab­nej pre­zen­ta­cji, prze­ćwi­czy­li kil­ka razy, co mia­ła mó­wić. Była go­to­wa.

Spo­tka­nie za­rządu od­by­wa­ło się w bu­dyn­ku klu­bu, w spe­cjal­nie wy­zna­czo­nej do tego sali. Ola nie mia­ła tre­my. Po­ja­wi­ła się jako pierw­sza, od razu uru­cho­mi­ła rzut­nik, a na sto­łach uło­ży­ła ma­te­ria­ły, z któ­rych mężczy­źni mo­gli ko­rzy­stać. Kie­dy pre­zes i po­zo­sta­li człon­ko­wie w ko­ńcu ra­czy­li przy­jść, za­częła mó­wić. Spo­koj­nie, me­ry­to­rycz­nie, tłu­ma­cząc do­kład­nie, a jed­nak nie zdra­dza­jąc zbyt wie­le. Rzu­ci­ła je­den żart w sto­sun­ku do po­przed­nie­go tre­ne­ra, ro­ze­śmia­li się.

– Rów­no­cze­śnie moją obec­no­ść, moje by­cie szko­le­niow­cem mo­żna ograć me­dial­nie. Dla do­bra dru­ży­ny po­win­ni­śmy się sku­pić też na me­diach spo­łecz­no­ścio­wych. Wy­da­je się wam, że jak ta garst­ka ki­bi­ców, któ­ra po­ja­wia się na try­bu­nach, przyj­dzie, to jest do­brze, ale tra­ci­my tych wszyst­kich, któ­rzy aku­rat nie chcą wy­jść na sta­dion.

– Co przez to ro­zu­miesz?

– Do­brze pro­wa­dzo­ne pro­fi­le spra­wią, że oso­by z ca­łej Pol­ski będą nas śle­dzić, a po­tem wy­star­czy link do na­szej stro­ny i wska­za­nia, jak mo­żna wspie­rać klub fi­nan­so­wo i nie tyl­ko.

– I kto to zro­bi? – ode­zwał się kie­row­nik dru­ży­ny.

Część ser­ca Oli mia­ła na­dzie­ję, że po­my­sł spodo­ba się za­rządo­wi na tyle, że od razu wspom­ną o za­trud­nie­niu no­wej oso­by, ale szyb­ko stra­ci­ła złu­dze­nia. Wie­dzia­ła, że to do­bra dro­ga, dla­te­go mu­sia­ła ob­sta­wać przy swo­im. Pró­bo­wa­ła ze­brać my­śli, aż na jej twa­rzy po­ja­wił się de­li­kat­ny uśmiech. Kama po­tra­fi­ła pi­sać nie­sa­mo­wi­te tek­sty, Ju­lia ro­bi­ła świet­ne zdjęcia, Zo­fia zna­ła się na in­ter­ne­cie, a przy­naj­mniej sta­ra­ła się w tym te­ma­cie szko­lić. Ma­ciek miał czas i mógł nad tym wszyst­kim czu­wać.

– Mam od tego lu­dzi – oświad­czy­ła. – Na po­czątek moja eki­pa wy­star­czy, po­dej­mie­my wspó­łpra­cę z lo­kal­ny­mi por­ta­la­mi, ale też ze spor­to­wy­mi z ca­łej Pol­ski. Ko­bie­ca pi­łka no­żna, dzi­ęki osi­ągni­ęciom na­szej re­pre­zen­ta­cji, sta­je się co­raz mod­niej­sza. I zo­bacz­cie, nikt nie kwe­stio­no­wał tego, że wcze­śniej ich tre­ne­ra­mi byli sami fa­ce­ci.

– To może dla­te­go war­to to roz­dzie­lać? Chło­py z chło­pa­mi, baby z ba­ba­mi.

– A może war­to dać szan­sę naj­le­piej przy­go­to­wa­nej oso­bie bez względu na jej płeć? – od­bi­ła pi­łecz­kę.

– Mnie tam po pro­stu cie­ka­wi, jak na­sze chło­pa­ki mają za­ufać la­sce, i tyle.

Ola sama się nad tym za­sta­na­wia­ła, ale wie­dzia­ła, że nie może się do tego gło­śno przy­znać.

– Na po­cząt­ku będą mieć z tym pro­blem. Co­kol­wiek zro­bię, będą my­śle­li, że moje me­to­dy są dzi­wacz­ne, będą kwe­stio­no­wać moje po­my­sły. To mi­nie. Po pierw­szych me­czach, na­wet je­że­li wy­gra­na na bo­isku nie będzie re­pre­zen­to­wa­na w wy­ni­ku, za­czną mnie sza­no­wać i wspó­łpra­co­wać. Mu­si­cie się tyl­ko o tym prze­ko­nać.

– Po­cze­ka pani na ko­ry­ta­rzu? – ode­zwał się pre­zes ­Trzna­del.

Kiw­nęła gło­wą i wy­szła z po­miesz­cze­nia. Zer­k­nęła na ze­ga­rek, mó­wi­ła przez po­nad go­dzi­nę – za­sy­pa­ła ich twar­dy­mi da­ny­mi, po­my­sła­mi, dała z sie­bie wszyst­ko. Te­raz mo­gła tyl­ko cze­kać. Opa­rła się o sąsied­nią ścia­nę i pró­bo­wa­ła my­śleć o czy­mś in­nym. Je­że­li nie wyj­dzie, zo­sta­nie po pro­stu w klu­bie jako tre­ner­ka dru­ży­ny dziew­cząt, taka rola też mia­ła ogrom­ne zna­cze­nie. Je­że­li jed­nak jej się uda, prze­szła­by do hi­sto­rii i o Dia­bla­ku do­wie­dzia­ła­by się cała Pol­ska. Przy­mknęła oczy i za­częła wspo­mi­nać swo­ich ro­dzi­ców i dziad­ka. By­li­by szczęśli­wi, gdy­by mo­gli ją w tej chwi­li ob­ser­wo­wać. Na­wet się nie zo­rien­to­wa­ła, kie­dy Stępień, je­den z człon­ków za­rządu, za­pro­sił ją z po­wro­tem do sali.

– Do­brze – ode­zwał się pre­zes. – Po uwzględ­nie­niu wszyst­kich za i prze­ciw mo­że­my pani za­ofe­ro­wać to sta­no­wi­sko. Do ko­ńca se­zo­nu.

– Z opcją przedłu­że­nia, je­że­li moja stra­te­gia się spraw­dzi? – do­py­ta­ła.

– Niech będzie.

– Dzi­ęku­ję. Będzie­cie za­do­wo­le­ni, a co naj­wa­żniej­sze, Dia­blak utrzy­ma się w okręgów­ce i będzie od­no­sić suk­ce­sy. Go­rąco w to wie­rzę.

– Pani wia­ra to nie wszyst­ko. Niech pani zro­bi tak, żeby było do­brze.

Kie­dy za­rząd opu­ścił po­miesz­cze­nie, Ola bez wa­ha­nia po­ło­ży­ła się na podło­dze. Za­mknęła oczy i pró­bo­wa­ła wy­ci­szyć wszyst­kie swo­je my­śli. Wsko­czy­ła na głębo­ką wodę bez żad­ne­go koła ra­tun­ko­we­go. Pod­jęła ry­zy­ko. Do­sta­ła szan­sę. My­śla­ła o swo­im dziad­ku, swo­ich ro­dzi­cach. Czy by­li­by z niej dum­ni? Gdy uspo­ko­iła ser­ce, po­sprząta­ła po so­bie i wró­ci­ła do domu, gdzie cze­kał na nią mężczy­zna jej ży­cia.

Ostat­ni rok w pra­cy ca­łko­wi­cie zmie­nił ży­cie za­wo­do­we Zo­fii. Do­ce­nia­ła ka­żde­go dnia mo­żli­wo­ść pro­wa­dze­nia cen­trum kul­tu­ry, ale nie mo­gła ukryć za­sko­cze­nia, jak bar­dzo do­strze­gal­na jest ró­żni­ca w pra­cy. Kie­dy była zwy­kłym pra­cow­ni­kiem, bez prze­rwy mia­ła kon­takt z uczest­ni­ka­mi za­jęć, pro­wa­dzi­ła spo­tka­nia, or­ga­ni­zo­wa­ła wy­da­rze­nia. Te­raz wi­ęk­szo­ść tych za­dań mu­sia­ła de­le­go­wać, a sama za­sy­py­wa­na była ko­lej­ny­mi do­ku­men­ta­mi, spra­woz­da­nia­mi, za­rządze­nia­mi. Za­da­nie od bur­mi­strza przy­jęła z wdzi­ęcz­no­ścią, za­do­wo­lo­na, że będzie mo­gła wró­cić do tego, co ko­cha. Nie na­rze­ka­ła, urzęd­ni­cza część dzia­łal­no­ści też była dla niej sa­tys­fak­cjo­nu­jąca, cza­sa­mi po pro­stu tęsk­ni­ła za pędem ży­cia ani­ma­tor­ki kul­tu­ry.

Gdy upo­ra­ła się z bie­żący­mi pro­ble­ma­mi – w rządzie wpro­wa­dzi­li ko­lej­ny prze­pis wy­ma­ga­jący od nich no­wych re­gu­la­mi­nów i stan­dar­dów, któ­re trze­ba było na­pi­sać – po­ło­ży­ła się na ka­na­pie w swo­im ga­bi­ne­cie. Do ręki wzi­ęła nie­wiel­ką pi­łecz­kę an­ty­stre­so­wą i za­częła ją pod­rzu­cać. Do uro­dzin Kory zo­sta­ło nie­ca­łe sze­ść ty­go­dni, a jej nie przy­cho­dzi­ło nic cie­ka­we­go do gło­wy. Nie chcia­ła iść w po­wta­rzal­no­ść i za­pra­szać re­gio­nal­nej ka­pe­li, zresz­tą szcze­rze wąt­pi­ła, czy spodo­ba się to na­sto­lat­ce.

– Pro­szę – ode­zwa­ła się, gdy usły­sza­ła pu­ka­nie do drzwi, i usia­dła.

W biu­rze po­ja­wił się Krzysz­tof.

– Dzień do­bry. Mia­łem przy­jść, jak coś wy­my­ślę.

Zo­fia się uśmiech­nęła. Cza­sa­mi od­no­si­ła wra­że­nie, że su­mien­nie pra­cu­jące dzie­cia­ki na­le­żą do rzad­ko­ści.

– Cze­ść, sia­daj.

Usie­dli przy sto­le, któ­ry zaj­mo­wał sąsied­ni róg ga­bi­ne­tu. Krzysz­tof wy­ci­ągnął ten sam no­tat­nik co wczo­raj, ale tym ra­zem ze­szyt za­pi­sa­ny był jesz­cze wi­ęk­szą licz­bą no­ta­tek.

– Nie­źle, wi­dzę, że kre­atyw­no­ść ci do­pi­su­je.

– Mu­szę się sta­rać, sko­ro je­stem na sta­żu, praw­da?

– Czy­li sko­ńczy się to, gdy do­sta­niesz umo­wę o pra­cę?

– Oczy­wi­ście, cie­pła po­sad­ka to je­dy­ny po­wód, dla któ­re­go to ro­bię. I trzy­na­sta pen­sja.

– Zmar­twię cię, ale pra­cow­ni­cy in­sty­tu­cji kul­tu­ry nie do­sta­ją trzy­na­stek.

– Och! – Udał, że ła­pie się za ser­ce, na co Zo­fia par­sk­nęła śmie­chem.

– Po­wiedz le­piej, co wy­my­śli­łeś.

– Do­bra. Słu­chaj, Zo.

– Zo?

– Nowa ksyw­ka, zgod­nie z pier­wot­nym ży­cze­niem, zo­ba­czy­my, jak się przyj­mie – wy­ja­śnił szyb­ko. – Zrób­my coś sza­lo­ne­go. Ka­żdy będzie się spo­dzie­wał im­pre­zy obok zam­ku. Nie dzi­wię się. To pi­ęk­ne miej­sce i cha­rak­te­ry­stycz­ne dla na­sze­go mia­sta.

– Tak. Wła­śnie my­śla­łam, żeby tam to zro­bić. Za­wsze tam or­ga­ni­zu­je­my fe­sty­ny.

– Do­kład­nie o to mi cho­dzi. Za­skocz­my lu­dzi. Zrób­my to gdzieś in­dziej.

– Do­my­ślam się, że masz po­my­sł na miej­sce.

– Tak, tu­taj na tej prze­strze­ni mi­ędzy blo­ka­mi a pa­sa­żem. – Wska­zał przez okno po­ło­żo­ne nie­opo­dal miej­sce.

Zo­fia mu­sia­ła się nie­co wy­chy­lić, żeby je zo­ba­czyć. Do­sko­na­le zna­ła tę łąkę, co­dzien­nie mi­ja­ła ją w dro­dze do pra­cy, ale ni­g­dy nie przy­szło jej do gło­wy, by wy­ko­rzy­stać to miej­sce do swo­ich dzia­łań.

– My­ślisz, że po­win­ni­śmy na­wi­ązać do hi­sto­rii i tar­ta­ku, któ­ry przed laty się tam znaj­do­wał?

– Mo­że­my. To roz­le­gła prze­strzeń, mo­żna po­sta­wić sce­nę, na­mio­ty. Na te nie­licz­ne drze­wa wrzu­cić świa­te­łka, zro­bić kli­mat. Nie­dłu­go pla­nu­ją tu bu­do­wę no­we­go osie­dla, więc to wła­ści­wie ostat­ni dzwo­nek na wy­ko­rzy­sta­nie tego ­miej­sca.

– Brzmi in­te­re­su­jąco. Mów da­lej.

– Trzy­dnio­wa im­pre­za. Ksi­ążki i eko­lo­gia brzmią drętwo, ale już slam po­etyc­ki, spo­tka­nia au­tor­skie czy sto­isko upcy­klin­gu spra­wią, że na­bie­rze to kszta­łtu.

– Chcesz nam pod­rzu­cić cały week­end pra­cy za­miast jed­no­dnio­we­go pik­ni­ku? Wiesz, że to się wi­ąże z do­dat­ko­wy­mi kosz­ta­mi, go­dzi­na­mi, a ten czas trze­ba będzie fak­tycz­nie czy­mś wy­pe­łnić?