Fabryka Os - Iain Banks - ebook + książka

Fabryka Os ebook

Iain Banks

3,5

Opis

Kontrowersyjna powieść zaliczona przez dziennik „The Independent” do 100 arcydzieł literatury XX wieku, zdaniem części krytyków natomiast ze względu na drastyczność w opisach przemocy zakwalifikowana jako książka TYLKO DLA DOROSŁYCH.

Frank, ekscentryczny szesnastolatek, mieszka z ojcem na szkockim odludziu. Wiodą bardzo nietypowe życie. Matka Franka porzuciła rodzinę wiele lat wcześniej, a starszy brat Eric został zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Ojciec oblicza ekscentryczność swojego młodszego syna za pomocą tradycyjnych angielskich miar. Frank dokonuje zbrodni i aktów przemocy, aby wyładować swoją frustrację. W osobliwych codziennych rytuałach znajduje pocieszenie. Lecz kiedy dowiaduje się o ucieczce Erica ze szpitala, musi się przygotować na jego nieuchronny powrót – ponowne spotkanie braci prowadzi do wyjaśnienia tajemnic z przeszłości i stanowi przeobrażające doświadczenie…

„Zdziwiłbym się, gdyby tej wiosny ukazała się brutalniejsza i bardziej szokująca powieść. Lepsza prawdopodobnie też się nie ukaże. Z zapartym tchem staramy się wyłapywać wszystkie metafory i kunsztowne zwroty akcji, śledzimy potworności tak straszne, że włosy stają dęba. To lektura sprawiająca ból – niebywała groteska, pełna jednak człowieczeństwa. Karty tej powieści tchną nieodpartą realnością, co stanowi rzadkie zjawisko w dzisiejszym powieściopisarstwie. Prawdziwe literackie arcydzieło!”.

Mail on Sunday

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 242

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (55 ocen)
8
20
21
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
thalinka

Dobrze spędzony czas

Wiele drastycznych scen niczym nieuzasadnionego okrucienstwa. Nie za bardzo rozumiem przeslanie tej ksiazki. No i zakonczenie faktycznie - zupelnie nie do przewidzenia.
00
ewa197502

Nie oderwiesz się od lektury

Mroczna, ciężka historia z zaskakującym zakończeniem. Czy małe dzieci zawsze są niewinne? Czy mogą być złe i okrutne bez powodu? Przeczytaj
00
Chochlikowebooki

Całkiem niezła

Nie mam pojęcia co można napisać, niby mówią, że to jedna z najważniejszych powieści tym bardziej kontrowersyjna. Oprócz brutalnego opisu pewnych rzeczy to nie ujęła mnie w ogóle. Jedynie zaskoczył mnie koniec, bo tego się nie spodziewałam.
00

Popularność




Iain Banks Fabryka Os Tytuł oryginału The Wasp Factory ISBN Copyright © Iain Banks 1984 Preface copyright © Iain Banks 2008All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Robert Sudół, 2021 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2021 Projekt graficzny okładki Szymon Wójciak Redaktor prowadzący Dariusz Wojtczak Adiustacja tekstu Robert Cichowlas Wydanie 1 w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
dla Adèle

Przedmowa

Był początek 1980 roku, a ja uważałem się za pisarza science fiction, choć niczego dotąd nie udało mi się wydać drukiem. Literatem pragnąłem być już od czasów szkoły podstawowej, a pierwsze próby twórczości podjąłem w wieku czternastu lat. Dwa lata później spłodziłem coś z grubsza odpowiadającego definicji dzieła literackiego — powieść szpiegowską przesyconą seksem i przemocą (do dziś pogardzam stanowiskiem, że powinniśmy pisać wyłącznie o tym, o czym wiemy z doświadczenia). Tekst ten napisałem ołówkiem w starym dzienniku okrętowym — nie zadałem sobie nawet trudu, aby przepisać go potem na maszynie, bo uznałem go tylko za wprawkę literacką. Moja następna powieść zawdzięczała co nieco — na tyle dużo, że zasługiwałoby to na przeprosiny — Paragrafowi 22 Josepha Hellera i do dziś pozostaje jedynym moim tekstem napisanym bez planu. Zanim w końcu udało mi się ją okiełznać i zakończyć, z braku narzuconych sobie ram rozrosła się jak nowotwór do czterystu tysięcy słów. W odróżnieniu od poprzedniej została napisana na maszynie i z czasem zgromadziłem dzięki niej imponującą kolekcję listów odmownych od wydawców.

Następne trzy powieści, powstałe w latach ­1974-1979, były dziełami science fiction, bo uznałem, że jestem pisarzem tego gatunku. To był mój wybór literacki. Lubiłem klasykę, ceniłem współczesną beletrystykę, lecz science fiction wprost uwielbiałem jako idealną arenę dla nieokiełznanej wyobraźni. Dlatego zdecydowałem, że do końca swojej kariery — jeśli oczywiście zdołam ją zrobić — będę pisał powieści SF.

Kolejne odmowy, kolejne prztyczki w nos. Szybko wyczerpała się lista wydawnictw, których profil obejmował literaturę science fiction, a przecież tylko za ich pośrednictwem mogłem obdarzyć swoją wiekopomną prozą nic niepodejrzewającego czytelnika, który — byłem o tym przekonany — ostatecznie byłby mi dozgonnie wdzięczny.

W 1980 roku miałem już tego dość. Może jednak nie jestem pisarzem science fiction? — zadawałem sobie pytanie. Może powinienem pokusić się o napisanie zwykłej, nudnej, mainstreamowej powieści? Może nadeszła pora, aby rozważyć przerobienie jednego z moich wczesnych, niewątpliwie genialnych tekstów, zamiast liczyć na to, że londyńscy wydawcy są na tyle rozgarnięci, aby dostrzec, że surowy diament — po doszlifowaniu kilku nierówności — przyniósłby im, niewdzięcznym łotrom, krociowe zyski…

Fabryka Os stanowi częściowe przyznanie się do porażki — z melodramatycznym westchnieniem zrezygnowałem z wielobarwnych fresków o kosmosie. Odłożyłem szerokie pędzle i wielkie ramy i wziąłem skromny zestaw kredek cieńszych niż ołówek, aby — z zaciśniętymi szczękami i zmarszczonym czołem — wykorzystać bardziej ograniczoną paletę barw i spłodzić coś, co w porównaniu z poprzednimi tekstami wydawało się wręcz miniaturą.

Wychowałem się w Fife i Gourock Greenock, podejrzewam więc, że mogłem pokusić się o napisanie czegoś w duchu chropowatego szkockiego realizmu. Studiowałem na uniwersytecie, mogłem zatem spróbować powieści kampusowej. Niedawno przeniosłem się do Londynu, toteż mogłem obdarzyć świat opowieścią o przygodach wsiocha w Mieście Zła.

W końcu zdecydowałem się na coś, co pozwoliło mi pozostać w mojej ówczesnej strefie komfortu — narracja w pierwszej osobie, miejscem akcji odludny zakątek w Szkocji, bohaterem ekscentryczny nastolatek o skłonności do przemocy. Dzięki temu mogłem potraktować tekst jako coś pokrewnego science fiction. Wyspa mogła być postrzegana jako odległa planeta, a Frank prawie jako kosmita. Choć skręcało mnie od tego w środku, dołączyłem do nurtu o nazwie „pisz o tym, co wiesz z doświadczenia”, niemniej jako środka ekspresji użyłem hiperboli charakterystycznej dla SF, własne przeżycia przedstawiając w sposób wyolbrzymiony. Usypywałem tamy, więc Frank też je usypywał, choć jemu towarzyszyła zaburzona, psychotyczna motywacja: kobiety, morze i zemsta. Składałem wielkie latawce, więc Frank poszedł w moje ślady, a jednego z nich użył jako narzędzia mordu. Z kolegą oddawałem się bez reszty dość powszechnemu wówczas i całkowicie niewinnemu hobby, jakim było konstruowanie bomb, miotaczy ognia, broni, gigantycznych proc i kolejnych bomb. Frank też to robił, tyle że w samotności i w mało szlachetnym celu.

Uznałem, że oprócz tego moja powieść powinna mieć wymowę profeministyczną i antymilitarystyczną, wyśmiewać religię i ukazywać to, jak kształtujemy siebie i swoje otoczenie oraz jak jesteśmy dezinformowani przez tych, którzy są u władzy. W pewien sposób Frank symbolizuje nas wszystkich: tych, którzy zostali oszukani, sprowadzeni na manowce, którzy wzdychają do tego, co nigdy nie istniało, mszczą się bez powodu i usiłują dorosnąć do lansowanego wydumanego ideału, mającego niewiele wspólnego z rzeczywistością. Są również fragmenty, w których usiłowałem wykorzystać postać Franka do ukazania problemu deklarowanych i faktycznych przyczyn stosowania przemocy (stąd rozmyślania głównego bohatera na temat ataku w Króliczej Krainie).

Próbowałem również pokazać, że niewinność dziecka nie jest wcale taka, jak sobie wyobrażamy — dzieci najprawdopodobniej mają tyle samo gwałtownych myśli co dorośli, nie dysponują natomiast skomplikowanym zestawem norm moralnych, którym mogłyby się w tym przypadku posłużyć.

Lecz gdy się nad tym głębiej zastanowić, to nie wszyscy dorośli też nim dysponują.

Iain Banks

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Pale Ofiarne

Tego dnia, gdy dowiedzieliśmy się, że mój brat uciekł, robiłem właśnie obchód Pali Ofiarnych. Wiedziałem, że coś się szykuje — wiedziałem dzięki Fabryce.

Na północnym krańcu wyspy, opodal osuwiska, gdzie na wietrze dmącym od wschodu wciąż skrzypiała korba zardzewiałej wciągarki, ustawiłem dwa Pale na osłoniętym stoku ostatniej wydmy. Na pierwszym tkwiła głowa szczura z dwiema ważkami, na drugim — mewa i dwie myszy. Właśnie nasadzałem z powrotem jedną mysz, gdy ptaki wzbiły się pod wieczorne niebo, pohukując i skrzecząc, krążąc nad ścieżką biegnącą między wydmami obok ich gniazd. Upewniłem się, że mysz nie spadnie, wdrapałem na szczyt wydmy i przyłożyłem do oczu lornetkę.

Na rowerze nadjeżdżał Diggs, policjant z miasteczka, pedałując zawzięcie ze spuszczoną głową, bo koła wrzynały się w piaszczystą ścieżkę. Zsiadł, oparł rower o stalowe liny, po czym wszedł na kołyszący się mostek i zatrzymał się przed bramą. Widziałem, jak wciska guzik domofonu. Stał chwilę, rozglądając się wokół po cichych wydmach, patrząc na osiadające ptaki. Nie zobaczył mnie, bo się ukryłem. Ojciec widocznie zareagował na dzwonek, ponieważ Diggs pochylił się lekko i przemówił do kratki obok przycisku, a potem pchnął bramę na oścież i ruszył mostkiem na wyspę i dalej ścieżką w kierunku domu. Zniknął za wydmami, a ja siedziałem dalej przez chwilę, drapiąc się w krocze, wiatr tymczasem igrał z moimi włosami, a ptaki powracały do gniazd.

Wyjąłem zza paska procę, wybrałem półtoracalowe łożysko kulkowe, wymierzyłem starannie i posłałem je wysokim łukiem za rzekę, słupy telefoniczne i wiszący mostek, aż na stały ląd. Pocisk trafił w tabliczkę z napisem „Teren prywatny — wstęp wzbroniony”, a ja, usłyszawszy cichy huk, uśmiechnąłem się. Dobry znak. Przekaz Fabryki nie był zbyt dokładny (rzadko kiedy był), lecz mimo to miałem wrażenie, że ostrzega mnie ona przed czymś ważnym. Przed niebezpieczeństwem, jak podejrzewałem. Byłem dość rozgarnięty, by pojąć wskazówkę, obszedłem więc Pale Ofiarne i teraz już wiedziałem, że oko wciąż mam dobre; panowałem nad sytuacją.

Postanowiłem nie wracać od razu do domu. Ojciec wolał, żeby mnie nie było, kiedy przyjeżdżał Diggs, poza tym pozostało kilka Pali do sprawdzenia przed zachodem słońca. Zsunąłem się z wydmy w cień, następnie odwróciłem i spojrzałem na łebki i ciała, czuwające nad północnym wejściem na wyspę. Wyglądały znakomicie, te skórki na sękatych gałęziach. Czarne wstążki przywiązane do konarów powiewały łagodnie na wietrze, jakby mnie pozdrawiały. Uznałem, że nic złego nie może się wydarzyć i że jutro poproszę Fabrykę o więcej informacji. Jeżeli dopisze mi szczęście, może ojciec mi coś powie, a jeżeli dopisze mi w dwójnasób, to może tym razem nie skłamie?

Mrok już zapadł i pojawiły się pierwsze gwiazdy, kiedy zostawiłem worek z łebkami i ciałami i wyszedłem z Bunkra. Dzięki ptakom wiedziałem, że Diggs odjechał przed kilkoma minutami, pobiegłem więc najkrótszą drogą do domu, gdzie światła były pozapalane jak zawsze. Ojca zastałem w kuchni.

— Był Diggs. Pewnie wiesz.

Wsunął wypalone cygaro pod kran z zimną wodą i odkręcił na sekundę kurek — brązowy kikut zasyczał i zgasł — następnie wrzucił mokry niedopałek do kosza na śmieci. Wyłożyłem swoje rzeczy na duży stół i usiadłem, wzruszając ramionami. Ojciec zwiększył pokrętłem płomień pod garnkiem z zupą, zajrzał pod pokrywkę i obrócił się do mnie.

W powietrzu, na wysokości ramienia, wisiał obłok szaroniebieskiego dymu, przerzedzony pośrodku — niechybnie przeze mnie, kiedy wszedłem od tyłu przez ganek. Wzburzone kłęby unosiły się powoli między nami, tymczasem ojciec wpatrywał się we mnie. Poruszyłem się niespokojnie i spuściłem wzrok, bawiąc się czarną procą. Przyszło mi do głowy, że ojciec wygląda na zmartwionego, ale potrafił udawać, więc pewnie chciał, żebym tak myślał, zatem zachowałem czujność.

— Chyba lepiej będzie, jeżeli ci powiem — odezwał się i znowu odwrócił. Wziął drewnianą łyżkę i zamieszał zupę. Czekałem. — Chodzi o Erica.

Od razu wiedziałem, co się stało. Nie musiał już nic mówić. Z jego słów można było wnosić, że mój przyrodni brat zmarł albo zachorował, albo że jakieś nieszczęście mu się przytrafiło, lecz ja wiedziałem, że Eric sam coś przeskrobał, a tylko jedno mogło zmartwić ojca. Zwiał. Nic jednak nie powiedziałem.

— Eric uciekł ze szpitala. Diggs przyjechał mi to powiedzieć. Być może spróbuje wrócić. Zdejmij te rzeczy ze stołu, tyle razy ci już mówiłem.

Skosztował zupy, wciąż stojąc tyłem do mnie. Kiedy się odwrócił, zabrałem procę, lornetkę i rydel.

— Pewnie mu się nie uda uciec daleko — ciągnął ojciec beznamiętnym tonem. — Złapią go jutro albo pojutrze. Pomyślałem jednak, że lepiej, żebyś wiedział. W razie gdyby ktoś inny o tym usłyszał i coś mówił. Daj talerz.

Podszedłem do szafki i wyjąłem talerz, następnie usiadłem, z jedną nogą podkurczoną pod sobą. Ojciec znów mieszał zupę, a jej zapach nałożył się na woń cygara. Poczułem ucisk w żołądku — narastające łaskot­liwe poruszenie. Zatem Eric wraca do domu; dobrze to, i źle. Wiedziałem, że mu się uda. Nie przyszło mi nawet do głowy, by zapytać o to Fabrykę, Eric wróci ani chybi. Zastanawiałem się, ile czasu mu potrzeba i czy Diggs po raz kolejny będzie musiał biegać po mieście i bić na alarm, że obłąkany chłopak, który podpala psy, znowu jest na wolności. Obywatele, pozamykajcie Azory w domu!

Ojciec nalał mi zupy do talerza. Podmuchałem. Pomyślałem o Palach Ofiarnych. Stanowiły mój system wczesnego ostrzegania i zarazem środek odstraszający: zarażone, mocarne przedmioty, które patrzyły z wyspy na świat, ostudzając zapędy potencjalnego intruza. Te totemy były strzałem ostrzegawczym; każdy, kto wkraczał na moje terytorium, zobaczywszy je, wiedział, czego się spodziewać. Eric jednak widział w nich wyciągniętą w geście powitania dłoń, a nie zaciśniętą i wrogą pięść.

— Dobrze, że umyłeś ręce — powiedział ojciec, kiedy przesączałem przez wargi gorącą zupę.

To była sarkastyczna uwaga. Z kredensu wyjął butelkę whisky i nalał sobie. Drugą szklaneczkę, z której — jak się domyślałem — pił konstabl, wstawił do zlewu. Usiadł na drugim końcu stołu.

Ojciec jest wysoki i szczupły, choć lekko się garbi. Ma twarz delikatną, jak kobieta, i ciemne oczy. Utyka, odkąd pamiętam. Lewą nogę ma niemal całkowicie sztywną i kiedy wychodzi, zwykle bierze laskę. Gdy jest dżdżysto, pomaga nią sobie również w domu i wtedy słyszę, jak stuka o gołe podłogi, chodząc po pokojach i korytarzach: pusty dźwięk to tu, to tam.

Laska symbolizuje bezpieczeństwo Fabryki. Dzięki niewładnej nodze ojca zyskałem sanktuarium na ciepłym obszernym poddaszu, u samej góry, gdzie znajdują się graty i śmiecie, gdzie zbiera się kurz, a promienie słońca padają ukośnie. Tam mieści się Fabryka: żywa, acz milcząca i nieruchoma.

Ojciec nie wszedłby na wąską drabinę, a nawet gdyby dał radę, nie zdołałby obrócić się na samym szczycie, by dostać się na poddasze przy zbudowanym z cegieł przewodzie dymnym.

Zatem króluję tam niepodzielnie.

Ojciec ma pewnie z czterdzieści pięć lat, choć czasem wygląda na znacznie starszego, kiedy indziej z kolei wydaje mi się trochę młodszy. Nie zdradzi mi swojego wieku, więc na oko oceniam go na czterdzieści pięć lat.

— Jaką wysokość ma ten stół? — zagadnął znienacka, gdy podszedłem do pojemnika na chleb, by ukroić sobie kromkę i wyczyścić talerz.

Obróciłem się i spojrzałem na niego zdziwiony, że zadał tak łatwe pytanie.

— Trzydzieści cali — odparłem i wyjąłem skórkę od chleba.

— Źle — rzekł z chytrym uśmiechem. — Dwie stopy i sześć cali.

Spojrzałem na niego wilkiem, kręcąc głową.

— Tak, a apostołów było tuzin, a nie dwunastu — powiedziałem.

Wytarłem brązowy kożuch na talerzu. Dawniej bałem się tych idiotycznych pytań, lecz teraz już nie, bo — poza tym, że muszę znać wysokość, szerokość, długość, powierzchnię i pojemność wszystkich domowych sprzętów — przejrzałem obsesję ojca na wylot. Niekiedy jego zachowanie jest dość krępujące, na przykład gdy mamy gości, nawet jeżeli należą do rodziny i wiedzą, czego się spodziewać. Siedzą sobie w salonie, zastanawiając się, czy ojciec czymkolwiek ich poczęstuje albo czy może wygłosi zaimprowizowany wykład na temat raka okrężnicy lub tasiemców, gdy on nagle przysuwa się do kogoś, rozglądając dokoła, by się upewnić, że wszyscy patrzą, i szepcze teatralnym, konspiracyjnym tonem:

— Widzisz tamte drzwi? Mają osiemdziesiąt pięć cali od rogu do rogu.

W takich sytuacjach mruga porozumiewawczo i odchodzi albo klap!, siada obok, zachowując się nonszalancko.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki