Emily forever - Maria Navarro Skaranger - ebook

Emily forever ebook

Maria Navarro Skaranger

0,0

Opis

Powieść o konieczności błyskawicznego dojrzenia do roli matki, o samotności i niespełnionej potrzebie bliskości oraz opieki. Główna bohaterka – dziewiętnastoletnia Emily mieszkająca w blokowisku na obrzeżach Oslo – musi w trybie przyspieszonym dorosnąć do macierzyństwa, choć w rzeczywistości brakuje jej dojrzałości, a także kapitału ekonomicznego, kulturowego czy społecznego, by zadbać o samą siebie, a co dopiero o drugiego człowieka. W Emily forever (wydanej w Norwegii w 2021 roku), podobnie jak w innych książkach, Skaranger porusza tematy pomijane przez większość norweskich autorów, takie jak problemy środowisk imigranckich czy wykluczenie społeczne i klasowe.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 154

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




BIEDNA EMILY

.

Zima. Pra­wie cały dzień jest ciemno, rano aż do dzie­sią­tej. Emily (Em? Albo może Emma?) bu­dzi się wraz ze świa­tłem dnia, jak na nią to cał­kiem późno.

Spójrz­cie na nią, jak leży z po­duszką mię­dzy no­gami i jedną ręką na brzu­chu, oczy zwraca ku oknu, na dwo­rze jest dziś szaro. Emily, co za smutne imię, ta­kie cięż­kie od desz­czu, że stara ciotka po­gła­dzi­łaby ją po wło­sach i po­wie­działa: Ależ, moje dziecko, je­steś w tym miesz­ka­niu zu­peł­nie sama. Mu­sisz te­raz wstać, Emily – po­wie­dzia­łaby ciotka – a ona wstaje, po­ściel pach­nie czymś dziw­nym, czymś jesz­cze poza jej cia­łem, ona zaś gra­moli się z tru­dem z łóżka, wszystko przez ten brzuch, po­woli, po­woli, jej ciało jest te­raz ni­czym ce­gła, dziew­czyna czuje się kwa­dra­towa, sze­roka, gruba, jej kostki są spuch­nięte, twarz – zbyt pła­ska i okrą­gła.

Emily prze­gląda się w lu­strze, po ojcu ma nos, skórę, sze­ro­kie nad­garstki, po matce – włosy. Nie chce o tym my­śleć, wkłada bluzę i spodnie.

Jej miesz­ka­nie jest dość małe, miesz­czą się w nim wła­ści­wie tylko dwie osoby, nie ma prze­strzeni dla ni­kogo in­nego. Mały sa­lon, sy­pial­nia, to tam stoi łóżko, a pod łóż­kiem są szu­flady na ubra­nia, choć one te­raz leżą na ku­pie pod ścianą, bo nie chce jej się ich po­skła­dać (ma te­raz wiecz­nie po­gnie­cione ubra­nia, co spra­wia, że wy­gląda na brudną, choć tak na­prawdę jest czy­sta). Mała kuch­nia, mały sto­lik z dwoma krze­słami, kilka ścian od­dzie­la­ją­cych po­miesz­cze­nia od sie­bie, pralka w piw­nicy. Emily spę­dziła wiele mi­nut i go­dzin, le­żąc w łóżku i ga­piąc się na ścianę czy su­fit w środku czar­nej nocy, a po­nie­waż śpi tak nie­wiele, to w dni wolne od pracy spę­dza mnó­stwo czasu, oglą­da­jąc te­le­wi­zję. Włą­cza te­le­wi­zor, gdy tylko się bu­dzi, ma on grać przez cały dzień z po­zio­mem dźwięku usta­wio­nym na trzy­dzie­ści trzy, dzięki czemu Emily ma spo­kój od wła­snych my­śli, pro­gramy śnia­da­niowe z ku­cha­rzem sma­żą­cym duże, białe ka­wałki ryby spra­wiają, że jej my­śli ska­czą z bal­konu, lą­dują z ło­sko­tem na as­fal­cie, a po­tem zni­kają.

Emily pa­trzy te­raz na te­le­fon, jest tam na­pi­sane, że MAMA dzwo­niła do niej trzy razy, a mi­nutę po ostat­nim nie­ode­bra­nym po­łą­cze­niu MAMA na­pi­sała wia­do­mość: HALO OBU­DZI­ŁAŚ SIĘ MO­ŻESZ SIĘ ODE­ZWAĆ JAK TO PRZE­CZY­TASZ. Czło­wiek nie po­wi­nien oba­wiać się o wła­sną matkę (tak jak matki oba­wiają się o swoje córki), zwłasz­cza w sy­tu­acji, gdy matka to je­dyna osoba, którą się ma, bo Em nie ma już te­raz ni­kogo poza swoją starą matką, ale czuje to, wło­ski stają jej dęba na ra­mie­niu, musi od­po­wie­dzieć na­tych­miast, żeby matka nie po­my­ślała, że coś się stało. Od­dzwa­nia i wie, że ona bę­dzie te­raz umyśl­nie zwle­kać, nim od­bie­rze, a je­śli Em się roz­łą­czy, za­nim matka pod­nie­sie słu­chawkę, to znowu od niej usły­szy: Nie mo­żesz tak szybko się roz­łą­czać, ja wtedy za­czy­nam pła­kać.

Matka od­biera do­piero po trzy­dzie­stu se­kun­dach – Em li­czy, słu­cha­jąc ko­lej­nych dzwon­ków.

Em pyta, czemu matka dzwo­niła, a ona mówi, że pla­no­wała wyjść dziś na mia­sto i chciała spraw­dzić, czy Em nie po­trze­buje po­mocy, czy cze­goś jej nie ku­pić. Em pyta, w czym mia­łaby niby po­trze­bo­wać po­mocy. Nie pró­buje być nie­grzeczna, choć mo­gło to tak za­brzmieć, a matka mówi: No nie wiem, Emily zaś za­sta­na­wia się, w czym mo­głaby po­trze­bo­wać po­mocy, nie wie, co by to mo­gło być, może wy­miana ża­rówki w ła­zience. Mówi, że matka, je­śli chce, może wpaść koło czwar­tej, na co ona od­po­wiada, że chęt­nie.

.

Biedna istota o imie­niu Emily. Cho­dzi w ciąży od ca­łych sied­miu mie­sięcy, do­kład­nie, co do dnia, są we dwoje, Em i ro­snący brzuch, Em i dziecko, po tym, jak Pa­blo znik­nął za drzwiami, by za­ła­twić pewną sprawę, jak to okre­ślił. Tak wła­śnie było, Pa­blo znik­nął. Ale czy na pewno? Coś za­ła­twię – po­wie­dział i za­mknął się w po­koju na klucz na dwie go­dziny, Em sie­działa na ka­na­pie, oglą­da­jąc te­le­wi­zję, za­snęła, obu­dziła się, Pa­blo na­dal sie­dział w po­koju, a po­tem wy­szedł z czarną torbą na ra­mie­niu. Emily spoj­rzała na Pa­bla przed jego wyj­ściem, Pa­blo spoj­rzał na nią, Emily za­sta­na­wiała się, o czym on my­śli, co te­raz zrobi, Pa­blo do niej mru­gnął, za­trza­snął drzwi i za­mknął je na klucz, Emily wró­ciła do oglą­da­nia te­le­wi­zji.

Przez pierw­sze dni sie­działa do późna i cze­kała, na­słu­chi­wała, czy ktoś nie je­dzie windą albo nie wcho­dzi po scho­dach, czy pod blo­kiem nie za­trzy­muje się ja­kieś auto. Wresz­cie znów do niego dzwoni, sły­szy w słu­chawce dzwo­nek za dzwon­kiem, aż on w końcu od­biera, jego głos jest bez­barwny, ona pyta: co się dzieje?, a Pa­blo mówi, że nic, w jego gło­sie nie sły­chać żad­nego za­in­te­re­so­wa­nia, Em po­wta­rza: nic, co to zna­czy?, zaś Pa­blo mówi: nie wiem, po czym na­stę­puje długa pauza i: po­trze­buję tro­chę czasu dla sie­bie, a także: mu­szę za­ła­twić jedną sprawę z Ousma­nem. Em bębni pal­cami w szybę, mówi: dla sie­bie, co to zna­czy?, a Pa­blo na to: to zna­czy, że chyba naj­le­piej bę­dzie, je­śli spę­dzimy tro­chę czasu osobno, ale ona tego nie ro­zu­mie, nie poj­muje, że on z nią zrywa, a może nie chce tego zro­zu­mieć, nie, nie poj­muje, my­śli so­bie, że on za­ła­twi tę sprawę z Ousma­nem, a za­raz po­tem, albo jesz­cze póź­niej, się do niej ode­zwie. Ale kto to może wie­dzieć.

Są mo­menty, w któ­rych Emily poj­muje, że zo­stała po­rzu­cona, ale to tylko prze­bły­ski. Kiedy się na nią pa­trzy w ta­kich chwi­lach, to wi­dać, że jej oczy ro­bią się wiel­kie, ciemne i zmę­czone (by­cie po­rzu­ca­nym jest strasz­nie mę­czące), dziew­czyna wy­gląda na bez­brzeż­nie nie­szczę­śliwą.

Ale gdy znaj­duje dwa­dzie­ścia ty­sięcy ko­ron w fo­lio­wej to­rebce pod po­duszką w sy­pialni i prze­li­cza pie­nią­dze, jej oczy znów pro­mie­nieją.

Stara ciotka by po­wie­działa: Ależ, moje dziecko, ta­kie rze­czy się zda­rzają, i przy­tu­li­łaby Emily, ko­ły­sząc ją w tę i z po­wro­tem, a wtedy ona znów by za­snęła.

A po­tem by się obu­dziła, a ktoś by znów na nią spoj­rzał i za­py­tał: Kim bę­dziesz, jak do­ro­śniesz?

Pew­nego razu matka po­wie­działa, że Em musi za­cząć za­ra­biać wła­sne pie­nią­dze, je­śli chce ku­po­wać opa­ski do wło­sów i ko­sme­tyki, tak jak inne dziew­czyny (matka by­wała do tego stop­nia spłu­kana w ostat­nich ty­go­dniach przed wy­płatą, że Em mu­siała do niej dzwo­nić i py­tać, czy może wziąć so­bie coś do je­dze­nia, gdy zo­sta­wała sama w domu). Em po­szła do sklepu spo­żyw­czego z wy­dru­ko­wa­nym CV oraz li­stem mo­ty­wa­cyj­nym, i w ten wła­śnie spo­sób do­stała swoją pierw­szą pracę.

.

Pod blo­kiem po­ło­żyli nowy as­falt, ciemna droga z po­rę­czami za­czyna się tuż pod drzwiami klatki i pro­wa­dzi na sta­cję me­tra, skąd Em jeź­dzi do pracy. Em wy­cho­dzi przez te drzwi wcze­śnie, bar­dzo wcze­śnie (z re­guły nie może na­wet wyjść przez drzwi, żeby ktoś się na nią nie ga­pił) i przy­trzy­muje się po­rę­czy, scho­dząc ostroż­nie na pe­ron, żeby się nie po­śli­zgnąć na lo­dzie, przy­cho­dzi do sklepu wcze­śnie, bar­dzo wcze­śnie, by wszystko przy­go­to­wać. Otwo­rzyć, uru­cho­mić kasę, pod­łą­czyć się do usług ban­ko­wych, Ma­re­wan lo­guje się na kom­pu­te­rze, robi też smo­othie i idzie do to­a­lety, Em w tym cza­sie go­tuje wodę i za­pa­rza so­bie kawę. Em nosi stosy ga­zet, układa na sto­jaku „VG”, „Dag­bla­det” i „Aften­po­sten”, a także kilka mniej zna­nych ty­tu­łów. Ma­re­wan sta­wia krze­sło za skrzyn­kami ja­błek, Em siada i od­dy­cha z ulgą, ma czas na to, co lubi w tej pracy naj­bar­dziej, czyli prze­glą­da­nie owo­ców. Szuka skaz, roz­cię­tej skórki na jabł­kach, pla­mek na ba­na­nach, zbyt mięk­kich awo­kado – nie­któ­rzy klienci ści­skają je nie­mal na pła­sko, by za­pew­nić so­bie zwrot dwu­krot­no­ści ceny w ra­mach pro­gramu gwa­ran­cji ja­ko­ści – usta­wia też pi­ra­midę z po­ma­rań­czy. Od­rywa kilka li­ści z ka­pu­sty i parę list­ków ba­zy­lii oraz tych z ga­łą­zek po­mi­do­rów, po czym znów siada. Em może tak pa­trzeć i pa­trzeć cały dzień, aż jej oczy ro­bią się zmę­czone od żół­tego świa­tła pod su­fi­tem, aż Ma­re­wan ją prosi, by wy­rzu­ciła to, co jest do wy­rzu­ce­nia, i po­szła do kasy.

W pew­nym mo­men­cie, jesz­cze przed prze­rwą, Em po­pra­wia ga­zety na sto­jaku, tak by były uło­żone w kwa­drat, i za­uważa, że w dol­nym rogu pierw­szej strony wid­nieje ma­leń­kie zdję­cie Ousmana, przy­ja­ciela Pa­bla. Otwiera ga­zetę i pi­szą tam, w ta­kim wła­ści­wie krót­kim ar­ty­kule, że po­li­cja prze­pro­wa­dziła na­lot na miesz­ka­nie klu­czo­wego członka śro­do­wi­ska prze­stęp­czego w Oslo, Ousmana, i zna­le­ziono tam le­żącą w łóżku ciężko po­bitą osobę, w sta­nie bli­skim śpiączki, jak rów­nież mnó­stwo nar­ko­ty­ków. Pi­szą, że je­śli ktoś ma ja­kieś in­for­ma­cje, to może za­dzwo­nić.

Emily czyta z wiel­kimi oczami i otwar­tymi ustami, wy­gląda głu­pio, wcale nie wy­daje jej się to nie­przy­jemne, tylko fa­scy­nu­jące, zu­peł­nie jakby o niej też pi­sali w tych ga­ze­tach. Ma­re­wan mówi: Co ty tam ro­bisz? Em od­po­wiada: Nic, i musi odło­żyć ga­zetę, żeby póź­niej jesz­cze raz prze­czy­tać ar­ty­kuł. Wy­cho­dzi do to­a­lety i dzwoni do Pa­bla, ale on nie od­biera.

.

Jest ra­nek, sklep się wła­śnie otwo­rzył, a Ma­re­wan, kie­row­nik, spraw­dza inne sklepy w tej sa­mej sieci, jak im idzie sprze­daż, nie­które mają pra­wie cztery mi­liony ob­rotu, Ma­re­wan zna nie­któ­rych wła­ści­cieli, to mło­dzi, am­bitni, czę­sto ho­mo­sek­su­alni męż­czyźni, któ­rzy po­sta­no­wili po­cze­kać tro­chę ze stu­diami, bo można za­ro­bić na­wet kilka mi­lio­nów ko­ron rocz­nie jako za­stępca albo peł­niący obo­wiązki kie­row­nika sklepu w branży spo­żyw­czej. Sam też ma duże ob­roty, ale nie aż tak duże, wo­lałby mieć wię­cej, lecz w skle­pie jest wielu zło­dziei, a Ma­re­wan ma ich już dość, ma dość dni na­stę­pu­ją­cych je­den za dru­gim i ma dość, bo jesz­cze nie do­pił swo­jego smo­othie, w ką­ci­kach jego oczu czają się wciąż resztki snu. Dru­kuje trzy strony ze zdję­ciami zło­dziei, wie­sza je na drzwiach za­mra­żarki i do­pi­suje mar­ke­rem na kartce A4, że kur­dyj­ska ma­fia, zło­dzieje, wy­krzyk­nik. Ma­re­wan mówi, że kradną Kur­do­wie, nie­któ­rzy biorą dżem, wpy­chają do ple­ca­ków po kilka sło­ików, inni kradną piwo, wkła­dają piwo do ple­ca­ków, zło­dzie­jami są rów­nież Buł­ga­rzy albo Ru­muni, nie­ko­niecz­nie po­cho­dzący tylko z Ru­mu­nii, Ma­re­wan wi­dział li­tery BG na ta­bli­cach re­je­stra­cyj­nych wiel­kich qu­adów sto­ją­cych na ulicy, Pa­ki­stań­czycy nie kradną, ale ro­bią wszystko inne, więc na nich zda­niem Ma­re­wana rów­nież trzeba uwa­żać.

Ma­re­wan wie­sza też kartkę o im­pre­zie dla per­so­nelu, bę­dzie to jed­no­cze­śnie im­preza po­że­gnalna Emily, która idzie na zwol­nie­nie, Ma­re­wan za­re­zer­wo­wał dla wszyst­kich krę­gle w cen­trum, naj­pierw spo­tkają się w skle­pie, po­jadą na krę­gle, a po­tem wrócą do sklepu, za­par­kują i pójdą do do­brej re­stau­ra­cji ze smacz­nym je­dze­niem znaj­du­ją­cej się w są­siedz­twie. To ważne, by po­twier­dzić udział z wy­prze­dze­niem – za­zna­czył Ma­re­wan na kartce.

Emily sie­dzi te­raz w skle­pie i przy­kleja chip za­bez­pie­cza­jący pod każdą puszką piwa, sie­dzi na krze­śle, ma na so­bie rę­ka­wiczki, bę­dzie tak przy­kle­jać przez kilka go­dzin.

Ma­re­wan czuje się w pew­nym sen­sie od­po­wie­dzialny za Emily, nie jako oj­ciec ani brat, może nie jako part­ner, a po pro­stu rze­telny szef? Ogar­nia go po­czu­cie obo­wiązku, gdy wi­dzi, że klient, któ­rego Ma­re­wan iden­ty­fi­kuje jako po­dej­rza­nego, wcho­dzi do sklepu i prosi, by Emily po­ka­zała mu, gdzie stoi cu­kier, mimo że ona ma już kło­poty z cho­dze­niem, to zna­czy cho­dzi po­woli, ko­ły­sząc się na boki, trzy­ma­jąc się za krzyż, ale i tak musi iść z klien­tem da­leko w głąb sklepu, do dru­giej półki przy ścia­nie pod ta­bliczką „pro­dukty do wy­pie­ków”, Emily po­chyla się, by pod­nieść paczkę cu­kru, i po­daje ją klien­towi, który stwier­dza, że dziew­czyna jest tak samo słodka jak ten cu­kier. W tym mo­men­cie przy­cho­dzi Ma­re­wan i przej­muje kon­trolę nad sy­tu­acją, po­maga klien­towi, prosi Emily, by zro­biła so­bie prze­rwę, a po­tem, przy ka­sie, gdy Em ku­puje so­bie colę i chru­pie pie­czywo, mówi mu:

– Ura­to­wa­łeś mi ży­cie, Ma­re­wan.

A Ma­re­wan ma taką ochotę zwró­cić się do niej skró­coną wer­sją jej imie­nia, Em Em Em, tak jak robi to Tina. Nie wie tylko, jak to zro­bić.

Ma­re­wan szy­kuje się, by pójść do domu, ale wcze­śniej zerka jesz­cze na roz­li­cze­nie utargu. Pierw­sze dni, po­nie­dzia­łek, wto­rek i środa, były spo­kojne, poza cza­sem po za­mknię­ciu biur, gdy wpły­wało sporo pie­nię­dzy, za to w week­end ruch zro­bił się więk­szy i wy­szło im osta­tecz­nie 601 przy za­ło­że­niu 558, co się świet­nie składa, bo po­tem ob­roty miały się usta­bi­li­zo­wać na po­zio­mie 600. Ale Ma­re­wan wi­dzi rów­nież, że jego pra­cow­nicy zwra­cają klien­tom pie­nią­dze za środki czysz­czące i inne dro­gie to­wary, w ostat­nim mie­siącu był je­den przy­pa­dek zwrotu ośmiu pu­de­łek ciem­nych wi­no­gron po pra­wie pięć­dzie­siąt ko­ron sztuka i kilku od­świe­ża­czy po­wie­trza, przy ka­sie sie­dzi mię­dzy in­nymi Emily, choć nie tylko ona, ona jest taka do­bra, bo spo­dziewa się dziecka, więc zwraca pie­nią­dze klien­tom. Ma­re­wan idzie w głąb sklepu i mówi do Emily, która ma za­my­kać, że to oszu­stwo, że od te­raz wszyst­kie owoce i wa­rzywa zwra­cane przez klien­tów mają być za­twier­dzane przez niego, na­wet je­śli kosz­to­wały mniej niż sto ko­ron. Emily mówi, że to był je­den z tych wście­kłych klien­tów, pew­nie w dro­dze do NAV-u, Urzędu Pracy i Opieki Spo­łecz­nej, a ona nie wie­działa, co ma ro­bić, była sama, bo Jør­gen, który sie­dział wtedy na ka­sie, miał aku­rat prze­rwę.

– Za­wsze do mnie dzwoń – mówi Ma­re­wan. – To jest ty­powa tech­nika sto­so­wana przez nar­ko­ma­nów, ścią­gają to­wary pro­sto z półki i chcą je zwra­cać. Dla­tego mu­sisz za­wsze pro­sić o pa­ra­gon i do­kła­aad­nie go spraw­dzać – tłu­ma­czy Ma­re­wan.

A po­tem wszystko to­czy się jak za­wsze, Emily zbiera przez ostat­nie pół go­dziny chleby i inne pie­czywo, zo­sta­nie to roz­li­czone jako strata, po­tem po­prosi ka­sjera o wy­sta­wie­nie to­wa­rów przy ka­sie, szczo­te­czek do zę­bów i tak da­lej, spa­kuje ga­zety, uzu­pełni za­pasy snusu oraz pa­pie­ro­sów.

Ma­re­wan wy­zna­cza jej rów­nież su­per­ważne za­da­nie ty­go­dnia. Cho­dzi o przej­rze­nie i po­sprzą­ta­nie ra­zem z nim półki „kuch­nie świata”.

A po­tem Ma­re­wan wsiada do sa­mo­chodu, stoi w korku, wy­jeż­dża na Tron­dhe­im­sve­ien w dro­dze do swo­jego bloku albo na E6 w dro­dze do Løren­skog czy in­nego miej­sca, może El­ling­srud, w dro­dze do żony, do domu, prysz­nica, łóżka i ga­szo­nego świa­tła.

Emily wy­syła mu wia­do­mość w nocy, po tym, jak jej zmiana do­biega końca, jest krótko po pierw­szej, a ona pi­sze: NIE MOGĘ PRZYJŚĆ NA IM­PREZĘ, Ma­re­wan od­pi­suje od razu: ALE TO TWOJA IM­PREZA PO­ŻE­GNALNA, na co ona od­po­wiada: IDĘ NA PRZY­JĘ­CIE RO­DZINNE, BAW­CIE SIĘ DO­BRZE.

.

Można by po­my­śleć, że Emily to silna i zde­cy­do­wana po­stać ko­bieca, ale nie. Emily jest słaba, bar­dzo słaba, fi­zycz­nie, bo spo­dziewa się dziecka (wkrótce prze­cież idzie na zwol­nie­nie), jej nogi są chude, bar­dzo chude, głowa prze­waż­nie zwie­szona. Jest rów­nież słaba du­chowo, tak jakby się roz­my­wała, te­raz na­prawdę się roz­mywa, i wła­śnie dla­tego Ma­re­wan po­sta­wił dla niej w pracy krze­sło.

Emily musi sie­dzieć na krze­śle pra­wie cały dzień, wszystko przez tę jej mied­nicę. Sie­dząc tak, snuje ma­rze­nia, o czym ona my­śli, o czym też ona my­śli... nie wiem, pew­nie o ni­czym, aż w końcu ja­kiś klient staje tuż przed nią i pyta o cia­sto pa­vlova, a Em pró­buje usta­lić, czy klient ma na my­śli ta­kie mro­żone, ale on nie wie, do­stał po pro­stu li­stę za­ku­pów od swo­jej żony. Idą więc ra­zem do za­mra­żarki, ona czła­pie przo­dem, on kro­czy za nią, Emily po­chyla się, żeby spraw­dzić, a jej brzuch opiera się o róg za­mra­żarki, ale nie wi­dać tam żad­nego cia­sta pa­vlova.

– Chyba nie mamy – mówi Emily.

Z in­nych war­tych za­pa­mię­ta­nia klien­tów przy­cho­dzi tego dnia też taki, który pyta, czemu Em za­wsze wy­daje się taka smutna albo zła (ów czło­wiek nie wy­czuwa róż­nicy mię­dzy smut­kiem a zło­ścią), wy­gląda na to, że w ogóle się nie cie­szy na wi­dok klien­tów, na­wet tych sta­łych, ro­bią­cych za­kupy co­dzien­nie, po­winna się tro­chę bar­dziej uśmie­chać.

Kilka dni temu Em za­snęła w pracy pod­czas prze­rwy, przy stole, z głową opartą na rę­kach albo po pro­stu z po­licz­kiem na bla­cie, brzu­chem pod tym sto­łem, a po czter­dzie­stu mi­nu­tach wszedł do niej Ma­re­wan. Po­trzą­snął jej ra­mie­niem i po­wie­dział, że prze­rwa do­bie­gła końca.

.

Jest dużo ci­szej niż za­zwy­czaj, sły­chać tylko pły­nącą wodę, w ta­kich chwi­lach bywa dużo go­rzej, bo gdy się robi ci­cho, to ona jest zmu­szona my­śleć w szer­szej per­spek­ty­wie, myśl na my­śli je­dzie i my­ślą po­ga­nia, wszyst­kie one stoją w dłu­giej ko­lejce, która zdaje się nie mieć końca. Emily na­my­dla się pod pa­chami, pod pier­siami, w kroku i za uszami, po czym spłu­kuje my­dło i za­kręca wodę. Jest te­raz zu­peł­nie mo­kra, a w ła­zience pa­nuje dość ni­ska tem­pe­ra­tura, woda z ka­biny prysz­ni­co­wej ścieka na pod­łogę, a jej przy­cho­dzi na­gle do głowy pełna smutku myśl, że oto uro­dzi dziecko, które bę­dzie miesz­kać w domu z nie­szczelną ka­biną prysz­ni­cową, w domu z bron­ze­rem roz­ma­za­nym na fra­mu­dze drzwi, o nie.

Czy czuje się zdra­dzona? Z po­czątku dużo pła­kała, po­tem pła­kała już tyle, że nie wie­działa na­wet, czemu pła­cze, i na tym eta­pie wszystko się jej roz­myło. Czyżby on był czymś, co można z sie­bie zdra­pać, jak twardy, ciemny stru­pek po uką­sze­niu ko­mara?

Czyżby jej we­wnętrzny świat był o tyle więk­szy od ze­wnętrz­nego?

Ow­szem, my­śli o twa­rzy Pa­bla, o zna­mie­niu na jego po­liczku i żół­ta­wej ce­rze.

No­cami śni o twa­rzach, cia­łach i jak naj­więk­szej bli­sko­ści, a cza­sem, gdy leży dość długo z za­mknię­tymi oczami, po­trafi przy­wo­łać praw­dziwe po­czu­cie, że Pa­blo jest tam ra­zem z nią. Em czuje, że Pa­blo fak­tycz­nie przy niej jest.

Wcze­śniej Pa­blo do­ty­kał jej brzu­cha, pła­skiego brzu­cha, gła­dził go ko­li­stymi ru­chami, kre­śląc okręgi wo­kół jej pępka. Tam w środku mieszka Pa­blo ju­nior – mó­wił Pa­blo i był pe­wien, że to chło­piec.

Ale te­raz każdy by po­wie­dział, że Em ma żyć da­lej, po­wie­działby, że Pa­blo pew­nie ni­gdy nie wróci, ale jak niby ze­rwać z kimś, z kim nie spo­sób się skon­tak­to­wać? Prze­cież to nie da rady. Może na­pi­sać kartkę? Wy­słać ese­mesa?

.

Są rze­czy, któ­rych Emily nie wie, to rze­czy o Pa­blu, są ta­kie sprawy, które jej nie do­ty­czą, a ona nie drąży.

Pa­blo dzwoni i mówi, że nikt, Em, matka Em, ro­dzina Pa­bla, nikt, nikt nie może ze­zna­wać na po­li­cji i ni­komu z nich nie wolno w ogóle roz­ma­wiać z po­li­cją.

– Pały udają two­ich przy­ja­ciół, że­byś za­częła sy­pać – mówi Pa­blo. – Oni cię do­padną, a nie po­mogą – ostrzega Pa­blo. – Proś o ad­wo­kata – ra­dzi Pa­blo.

– Ale co ty wła­ści­wie zro­bi­łeś? – pyta Em.

– Nic – nie­mal krzy­czy Pa­blo po dru­giej stro­nie słu­chawki.

Dla­tego też na pierw­szym spo­tka­niu z po­li­cjantką Em po­prosi o ad­wo­kata, mimo że sie­dzą na dwóch fo­te­lach przy ni­skim sto­liku, na któ­rego bla­cie stoi sztuczna pla­sti­kowa ro­ślina. Po­li­cjantka za­śmieje się ła­god­nie, bo jest zu­peł­nie tak, jakby Em mó­wiła coś, co usły­szała w ja­kimś fil­mie.

– To tylko nie­zo­bo­wią­zu­jąca po­ga­wędka, a ty twier­dzisz, że po­trze­bu­jesz ad­wo­kata – po­wie po­li­cjantka. – Tro­chę to dla mnie za­ska­ku­jące, w ta­kiej sy­tu­acji chyba bę­dzie le­piej, je­śli mi po­wiesz, co wiesz o spra­wie.

.

Emily, rów­nie szara i mo­kra jak be­to­nowe bloki w Rom­sås, jak ona da radę za­jąć się dziec­kiem? Czy w ogóle po­trafi trzy­mać no­wo­rodka, czy przyj­dzie jej to na­tu­ral­nie, a może na wi­dok ma­lu­cha zu­peł­nie ze­sztyw­nieje?

Za­wsze są ja­kieś ro­dziny, któ­rym nie wy­cho­dzi, w nie­któ­rych ro­dzi­nach nie­szczę­ście bywa dzie­dziczne, za­pi­sane w ge­nach, drze­mie tam i doj­rzewa. Jest to po­twier­dzane wszę­dzie, gdzie cha­dza Em, wid­nieje ni­czym krzy­żyk na jej kar­cie zdro­wia, po trzech kon­tro­lach, na które nie przy­szedł oj­ciec dziecka, po­łożna ko­niecz­nie mu­siała za­pi­sać „osoba sa­motna” w ko­lum­nie z in­nymi in­for­ma­cjami, mimo że brzuch ro­śnie jak na­leży, a serce płodu bije pra­wi­dłowo. No i jesz­cze le­karz, który mówi, że roz­luź­nie­nie wię­za­deł mied­nicy czę­sto spra­wia, że cię­żarna bywa smutna i przy­gnę­biona. Ale to zna­czy, że nie dość się ru­sza. Ruch jest bar­dzo ważny – twier­dzi le­karz – ak­tyw­ność bywa istotna zwłasz­cza w cza­sie ciąży. I ko­niecz­nie pro­szę wró­cić, je­śli po­czuje pani ob­jawy de­pre­sji. Z cza­sem bę­dzie le­piej – mówi le­karz i już ran­kiem na­stęp­nego dnia, to jest o dzie­wią­tej, dzwo­nią z Cen­trum Po­mocy Ro­dzi­nie (czy jak to tam się na­zywa) i mó­wią, że roz­ma­wiali z le­ka­rzem Em, są przy­go­to­wani i mogą po­móc w każ­dej chwili, je­śli to bę­dzie ko­nieczne. To taka nie­zo­bo­wią­zu­jąca oferta wspar­cia – mówi ko­bieta przez te­le­fon – je­śli bę­dzie pani po­trze­bo­wała ko­goś, z kim mo­głaby pani po­roz­ma­wiać. I choć ko­bieta w słu­chawce bar­dzo się stara, by jej głos brzmiał uprzej­mie i we­soło, to ta sama ko­bieta do­sko­nale wie, że to tylko kwe­stia czasu, nim cię­żarna po­składa się ni­czym ta­nie krze­sełko tu­ry­styczne. Em od­po­wiada, że wszystko w po­rządku i że czuje się do­brze, co zresztą czę­sto bywa na­wet prawdą.

Przy­tyła kilka kilo w ciągu ty­go­dnia, a po­łożna w przy­chodni wkrótce po­wie, że Em ma duży brzuch i je­śli cze­goś wkrótce nie zrobi, to po­ród bę­dzie mu­siał zo­stać wy­wo­łany przed ter­mi­nem, bo jej mied­nica jest zbyt wą­ska, albo nie, ra­czej dla­tego, że ro­dze­nie tak du­żych dzieci bywa nie­bez­pieczne (ale to nie ma żad­nego związku z mied­nicą, więc nie wiem, czemu ona to mówi Emily?).