Dziewczyny Bonda - Zyta Rudzka - ebook

Dziewczyny Bonda ebook

Zyta Rudzka

0,0

Opis

[PK]

 

Komiczna, chwilami szokująca opowieść, w której jak kadry filmu przewijają się epizody z życia bohaterek - kochliwej autorki poradników erotycznych, Vipeczki, oraz jej czytelniczek. Prowokacyjny, groteskowy, czasem zabawny lub pełny gorzkiej ironii, ale też poetycki obraz współczesnych kobiet, zagubionych w świecie, który wielkie namiętności chce nazywać toksycznymi. 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach:   
Biblioteka Publiczna Gminy Grodzisk Mazowiecki (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Morągu
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie
Miejska Biblioteka Publiczna w Łebie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 238

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zyta Rudzka psycholog, psychoterapeutka wielu gwiazd show-biznesu, autorka czterech powieści: Białe klisze, Uczty i głody, Pałac Cezarów, Mykwa, sztuki teatralnej Kursy fruwania dla ornitologów, tomu poezji Ruchoma rzeczywistość' oraz wielu artykułów o seksie i psychologii publikowanych w prasie kobiecej.

Dziewczyny Bonda

Zyta Rudzka

Dziewczyny Bonda

Świat Książki

Copyright © by Zyta Rudzka, 2004 All rights reserved Copyright © for the Polish edition by Bertelsmann Media sp. z o.o., Warszawa 2004

Świat Książki Warszawa 2004 Bertelsmann Media sp. z o.o. ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa

Druk i oprawa

Zakłady Graficzne im. KEN, Bydgoszcz

ISBN 83-7391-735-7 Nr 4992

Prezerwatywa na serce

Niektóre kobiety sypiają z mężczyznami, żeby osiągnąć sukces. Ja osiągnęłam sukces, żeby sypiać, z kim chcę.

Vipeczka, „Washington Post Book World"

Moje zdjęcie jest w każdym brukowcu - na okładce albo na pierwszych stronach. Gazety dobrze się wtedy sprzedają. W telewizji dają mi najlepszy czas antenowy. Wkrótce będę miała własny program: rozmowy z gwiazdami, które opowiadają mi absolutnie wszystko o swoich łóżkowych sekretach.

Jestem vipem, ikoną popkultury, speqalistką od seksu, kobiecej władzy, erotycznych obsesji, słodkich rewanżów, niebezpiecznych pocałunków i dreszczy namiętności.

Dostaję zaproszenia na wernisaże, premiery, ceremonie rozdania nagród. Nikt jeszcze nie stracił na kontaktach ze mną. Przynoszę dochód. Stanowię wabik dla sponsorów, magnes dla publiczności. Jestem jurorką w konkursach piękności. Bez przerwy ścigają mnie paparazzi. Ich długie obiektywy są tak obłędnie seksowne...

Nie zazdrośćcie mi jednak. Żyjcie swoim cichym życiem. Przekonałam się, że sława przynosi jedynie upokorzenie. Wszyscy wiedzą, kto się chowa w fałdach mojej satynowej pościeli.

Wydałam poradnik: Jak zostać Dziewczyną Bonda i nie być zastąpioną w następnym odcinku. To był prawdziwy hit. Już po dwóch tygodniach można go było wszędzie kupić: w księgarniach, kioskach, na dworcach, lotniskach, bazarach. Zapewne macie ten bestseller na nocnym stoliku albo pokątnie chowacie go w szufladzie biurka w pracy. Znacie na pamięć każdy rozdział, stronę i akapit. Stosujecie zawarte w nim rady. Wasze nędzne życie z dnia na dzień staje się cudowne i nieokiełznane. Cóż z tego, że świat nie jest pełen przystojnych secret-agentów? Nie przejmujcie się tym, bo nauczyłam was patrzeć na udręczonego urzędnika, uginającego się pod ciężarem teczki z wytartej świńskiej skóry, jak na kowboja nonszalancko odjeżdżającego na wspaniałym ogierze w stronę zachodzącego słońca.

Moja książka nie zmieniła świata, zaludnionego zwietrzałymi testosteronami w smętnych pantalonach, ale odmieniła wasze spojrzenia. Teraz w każdym wyłysiałym postadonisie umiecie zobaczyć erotycznego rewolwerowca. Nie boicie się kochać. Nie zakładacie prezerwatywy na serce tylko dlatego, że trafiają się wam faceci, którzy myślą, że feng shui to odmiana karate.

Dzięki mojej kultowej produkqi literackiej tysiące kobiet nauczyło się być szczęśliwymi. Mimo to co jakiś czas spotykam takich, którzy twierdzą, że książka szerzy zepsucie i propaguje tani seks.

Jeżeli ktoś myśli, że seks - zwłaszcza tani - wymaga reklamy, sam potrzebuje indywidualnej pomocy psychiatrycznej. Dlatego nic sobie nie robię z głosów miernot, które ukryte atrybuty płci przeciwnej oglądali jedynie w atlasie anatomicznym, i to przy zgaszonym świetle.

Na okładce „Vanity Fair" widać, jak spaceruję z obłędnie dekoracyjnym mężczyzną po górskich ścieżkach. Pod fotografią formatu A4 jest napis: Tajemniczy nieznajomy wyznał, że w towarzystwie TAKIEJ kobiety nawet na bezdrożach upstrzonych owczymi bobkami czuje się jak na Bulwarze Zachodzącego Słońca.

Cudnie, co?

Zapytany, czy żyjąc w blasku gwiazdy, można pozostać stuprocentowym mężczyzną, odpowiedział: „Żyjąc blisko słońca, nigdy nie można być w cieniu".

Słodkie, nie?

Czy lubię miłość?

Tak, to prawda: chłopy jak smoki o wysokotestoste-ronowym temperamencie przechadzają się po mojej sypialni. A te podłe głosy niedopieszczonych kobiet, krytykujących każdy wers mojego poradnika? To po prostu hormonalna zazdrość. Jeżeli już trafi im się jakiś „mężczyzna", jest odrażającym łajdakiem gustującym w egoistycznym seksie.

Słowa te w swoje czterdzieste szóste urodziny wypowiada chroniczna rozwódka, znana wszystkim jako Vipeczka. Jest wczesne popołudnie i, jak zwykle o tej porze, ma na sobie kremowy dres, przypominający skafandry kosmonautów. Materiał przyspiesza proces spalania lipidów i cukrów złożonych. Gwiazda poradników z cyklu: Codziennie seks w zasięgu ręki wykonuje dobową porcję ćwiczeń na stacjonarnym rowerze. Jednocześnie dyktuje rozdział swojej kolejnej produkqi literackiej poświęconej tematowi: O czym myśleć w trakcie robienia laski, by wytrwać do końca. Vipeczka jest wyemancypowaną, niezależną, aktywną kobietą. Nie używa określeń w stylu: „miłość francuska" albo „fellatio" czy „cum-mingus". Nie boi się zwykłych czy nawet wulgarnych słów. Jej poradniki sprawiają wrażenie, jakby powstały w sypialni autorki, chociaż prawdziwe życie seksualne Vipeczki jest jak duchy. Wszyscy o nich słyszeli, ale nikt ich nie widział na własne oczy.

Obok, na wózku inwalidzkim, siedzi Mimi - sekretarka, asystentka i powiernica. Zapisuje pierwotną wersję książki na laptopie ulokowanym na pozbawionych tonusu udach. Jest blada, znużona, nieobecna. Pracuje mechanicznie, doskonale i płynnie jak robot, prawie bez udziału świadomości. Zanurzona w graficznych znakach liter, ich kombinacji, przestrzeni pomiędzy słowami, zdaje się nie słyszeć treści dyktowanych zdań. Oczy podążają za migraqą palców na klawiaturze. Okazywanie jakichkolwiek emoqi - zdziwienia, zgorszenia czy przesadnego zaciekawienia - mogłoby rozproszyć Vi-peczkę. Nawet chwilowy brak koncentracji jest zwykle przyczyną jej nagłego wybuchu irytaqi, rozdrażnienia i gniewu.

Praca Mimi jest perfekcyjna i bezszelestna. Jej ciało wydaje się zespolone z komputerem. Czarne ubranie harmonizuje z kolorem wózka inwalidzkiego i barwą laptopa. Dlatego autorka bestsellerów czuje się tak, jakby była sama. Może głośno, bez skrępowania formułować wstęp książki, który, choć tylko z pozoru autobiograficzny, zapewne zwiększy liczbę przyszłych czytelniczek.

Głos Vipeczki jest nierówny, naznaczony zmęczeniem, wysiłkiem fizycznym, przerywany łapczywym nabieraniem powietrza. Jednak wypowiadane zdania są gotowe, skończone. Nie wymagają żadnych zmian, korekt, skreśleń.

Sekretarka dokładnie zapisuje słowa autorki bestsellerów:

- Wczoraj miałam wykład na temat: Jak po pierwszym numerku stać się jego Numerkiem Jeden, czyli co mężczyźni najbardziej lubią u kobiet. Zauważyłam, że niektóre z przybyłych dam z wypiekami na twarzy nagrywają to, co mówię, a inne, mniej lub bardziej dyskretnie, robią zapiski. Miałam owację na stojąco. Po wieczorze autorskim pokazano mi jedną z tych kreatur, która w lokalnej prasie zamieściła tekst, że poradnik napisałam cyckami. Wstrzymywano mnie, ale podeszłam do niej i wycedziłam:

- Przynajmniej je mam! - po czym zafalowałam moim imponujących rozmiarów biustem.

Przyjrzałam się z bliska tej wydrowatej kreaturze w bezbarwnym ubraniu z trudem tuszującym (chwała Bogu!) zbyt obfity korpus. Oślizgła, zdzirowata lafiryn-da z wystającymi zębami i wklęsłymi piersiami! No tak, taka osoba mogła wyłącznie dosłownie zrozumieć pierwszy rozdział mojego poradnika: Zamiast czynić mu łaskę -zrób mu laskę.

Miałam ochotę dać jej w gębę. Byłaby z tego niezła okładka dla brukowca, ale cycatki, do których należę (prawie czwóreczka!), są z natury łagodne i wybaczają każdemu, kto mniej inteligentny.

- Mimi, musimy przerwać... - mówiąc to, autorka bestsellerów schodzi z roweru. Narzuca na ramiona ręcznik w najlepszym gatunku z purpurowymi inicjałami, wyhaftowanymi na białej fakturze frotte. Podchodzi do stolika, na którym, obok telefonu komórkowego i herbacianej róży w smukłym wazonie, stoi butelka jej ulubionej francuskiej wody mineralnej.

- Nie chcę być nieprofesjonalna, ale od wczoraj mam okropne mdłości. Żadne tam zatrucie, bo przez ostatni tydzień lecę tylko na sucharach. Coś ci powiem... - Vi-peczka zawiesza głos, co ma zwiastować sensagę, wiadomość, za którą każdy brukowiec zapłaciłby okrągłą sumkę.

- Mimi, spóźnia mi się już jakieś pięć dni - wyznaje autorka bestsellerów i oblewa się rumieńcem.

Zdolność wywoływania młodzieńczych wypieków to sztuka, której Vipeczka nauczyła się na specjalistycznych kursach w Londynie. Dziś, żeby się odmłodzić, nie wystarczy już zrobić sobie lifting czy wyciąć kawałek szczęki dla uzyskania pociągłej twarzyczki. Trzeba jeszcze powrócić do przypadłości okresu dorastania i w ten sposób ująć sobie kilka lat. W tym celu Vipeczka stosuje też spegalny krem renomowanej firmy o bezpretensjonalnej nazwie Na syfy, który upodabnia jej wysuszoną skórę do tłustej, ropnej i znienawidzonej cery nastolatki.

- Nie uwierzysz Mimi, pięć dni - powtarza, ponownie oblewając się kontrolowaną purpurą.

Chyba pięć lat - ripostuje w myślach Mimi, ale jej twarz przybiera dyskretnie współczujący wyraz. Wskazujący palec wykonuje jednocześnie pracę, dzięki której ostatni podyktowany fragment zostanie zapisany na twardym dysku.

Vipeczka wypija kilka łyków wody i obciera usta wierzchem dłoni. Staje w oknie tyłem do asystentki. W milczeniu patrzy na drewniane skrzynki, na gliniane donice z krzewami przyciętymi w kształcie jabłek i gruszek oraz na kołysane wiatrem, kiwające się jak wahadła zegarów, zwisające bluszcze. Niektóre z roślin dopiero kiełkują, inne kwitną, a jeszcze inne schną, obumierają.

- To musiało się stać w Rzymie - odzywa się, zanurzając się we wspomnieniach. Jej głos nadal jest doniosły, choć już nie tak tandetnie krzykliwy. - Zawsze wiedziałam, że jeżeli chodzi o te rzeczy... zmiany klimatu są bardzo zdradliwe. Zresztą, gdybyś poznała Arnol-da... No cóż, już z wyglądu widać, że ma bardzo agresywne plemniki. Wiedział, że w swoim kraju jestem kimś znanym. Nazywał mnie tak słodko: Vipeczczin-na... Cudownie się kochał, tak naturalnie, instynktownie. Miał to we krwi, bo niestety, do intelektualistów nie należał. Ale przecież naprawdę szczęśliwi są tylko ci, którzy upraszczają ten cholerny, poskręcany jak jelita świat - stwierdza autorka bestsellerów filozoficznie i popada w nostalgiczne zamyślenie. - Mam tylko skromną nadzieję, że ta poczęta pod włoskim niebem dziecina nie odziedziczy pojemności zwojów mózgowych tatusia. Jestem pewna, że Arni w środku głowy ma tylko drucik łączący uszy, ale poza tym... wszystko perfekcyjne. Bez zarzutu. Powiem ci nawet... - Vipeczka, posługując się efektem scenicznym potęgującym napięcie, zawiesza głos na kilka sekund. - ...ten jego olbrzymi fista-szek jest lekko zakrzywiony w lewą stronę. Rozmiar XXL. Uwielbiam to - kończy zwierzenia i po chwili do-daje: - Zabawne, że niektóre kobiety sypiają z mężczyznami, żeby osiągnąć sukces. Tymczasem ja osiągnęłam go, żeby móc sypiać, z kim chcę. Moja sława jest najlepszym afrodyzjakiem. Dlaczego tylko mężczyźni posiadający władzę mogą się bzykać, z kim chcą? Pisałam już o tym. Chyba w tekście o robieniu kariery przez kobiety po zawodzie miłosnym...

- Za każdym mężczyzną z sukcesem stoi jakaś kobieta, która prasuje mu koszule. Za każdą kobietą z sukcesem jest mężczyzna, który ją porzucił - cytuje Mimi.

- Masz doskonałą pamięć. Chyba miałam wtedy kolejny proces o plagiat...

- Ale wygrała pani... - przypomina sekretarka.

- Nic już chyba dzisiaj nie wymyślę - wzdycha Vipeczka, spoglądając na asystentkę. - W dodatku jutro mam ten okropny wieczór autorski. Nie lubię się produkować w bibliotekach. Po prostu tam nie pasuję. W tego typu miejscach czuję się jak balon sylwestrowy na Trzech Króli. Rozumiesz, o co mi chodzi, Mimi? -mówi z rozdrażnieniem. - Tak, życie nie jest dla mnie łaskawe. Pomimo to ufam, że moja ciąża przebiegnie w sportowym stylu. Brzuch będzie zwarty, okrągły jak piłka plażowa. Chcę nosić ogrodniczki albo takie spe-galne biodrówki z klinem. Mam nadzieję, że nie spuchnę jak stara pieczarka i nie będę musiała nosić tych ciężarnych, kloszowych sukienek. A jeżeli będzie inaczej, przysięgam, że całe dziewięć miesięcy przeleżę w łóżku - postanawia. - A potem, oczywiście, cesarskie cięcie. Tam, gdzie w sposób naturalny przeszło dziecko, żaden facet nie będzie czuł się komfortowo - zapewnia Vipeczka. - To tak, jakby dymał futrynę. Przepraszam, Mimi, ale kobieta czasami musi być wulgarna, żeby dodać sobie odwagi. Czy to nie dobry tytuł rozdziału: Kobieta czasami musi być wulgarna, żeby dodać sobie odwagi? Zapisz to, Mimi.

Wyśnione zbrodnie bibliotekarki Anieli

Dozgonna miłość współczesnym kobietom kojarzy się bardziej ze zgonem niż ze szczęściem.

Vipeczka, „Vogue"

W dniu swoich trzydziestych czwartych urodzin bibliotekarka Aniela zostaje dłużej w pracy. Podkleja zniszczone egzemplarze książek: Danielle Steel, Vipecz-ki, Anny Bartenbach, Olgi Tokarczuk, Katarzyny Grocholi i Judith Krantz. Mogłaby napisać o nich powieść pod tytułem Wyśnione zbrodnie bibliotekarki Anieli.

Szczerze nienawidzi tych wszystkich pisarek. Zna je dobrze, oczywiście te krajowe. Gościły tu na wieczorach autorskich. Musiała parzyć im włoską kawę, a niektórym zachciewało się nawet koniaku.

Czy one wszystkie po napisaniu bestsellera muszą się golić na łyso, nosić „artystyczne" czarne golfy oraz wisiory zrobione z kolanka rury kanalizacyjnej? Czy muszą fascynować się Orientem i wyjeżdżać na dwa tygodnie do Indii w poszukiwaniu umysłowego orgazmu, czyli nirwany? - rozmyśla Aniela, foliując stare obwoluty.

Zawodowe podrywaczki! Nawet w zatłoczonym autobusie myślą o sobie jak o czarnej panterze w różowym cadillacu. Pewno po czwartym rozwodzie albo z kolejnym konkubentem. Za grosz szczerości. W wywiadach opowiadają, jak to je interesuje los zwykłego człowieka. Tak się pochylają nad tym nieszczęściem ludzkim, że aż się przewracają. A zaraz potem szepczą do koleżaneczki: „Popatrz tylko na tę organizatorkę... Na tę bibliotekarkę. Ale kremplina! Skąd ona wzięła taką kieckę? Chyba z Muzeum Techniki? Wygląda, jakby była poczęta z ostatniej komórki jajowej matki, no nie? Założę się, że miała w życiu tylko jeden orgazm, jak jej omlet nie opadł!". I nawet się, zdziry jedne, nie krępują, że ja - organizatorka - stoję obok i wszystko o sobie słyszę.

Biblioteka leży w samym środku miasta, tuż obok dworca i hotelu Arkadia. Jednak zgiełk stolicy i odgłosy życia prawie tu nie dochodzą. Aniela czuje się, jakby była zamknięta w wielkim szklanym słoju. Świat dociera do niej jedynie w postaci jednostajnego, cierpliwego, przerażającego szumu. Dni Anieli nakładają się na siebie, doskonale podobne jeden do drugiego. Są uwierające, bolesne jak kwilenia ptaków przeczuwających słotę.

Podchodzi do okna. W budynku naprzeciwko dostrzega kilka kobiet, opartych na parapetach. Ich wypieszczone męskimi dłońmi włosy opadają na ramiona i plecy jak peleryny, ciężkie, zasobne. Twarze wydają się dziwnie nieruchome, jak na starej fotografii w kolorze sepii. Lekko rozwarte usta uśmiechają się, nie krzyczą, nie mają też grymasu przedsennego znużenia. Przypominają usta gipsowych cherubinów: pełne, mączne, zazdrosne. Wyczekują powrotu swoich mężczyzn.

Bibliotekarka Aniela odczuwa dziwny smutek, który pączkuje w niej, w jej stopach, lędźwiach. Podchodzi do brzucha, pełza po piersiach, wreszcie zastyga w gardle. Dławi jak ołowiana kulka. Nie daje się przełknąć, prawie dusi. Niespodziewanie pomaga jej śledzenie bezpańskich kotów.

Oczy Anieli podążają za ich chaotycznymi migracjami. Zdziczałe kocury kryją się w koronach gorzkich lip na dziedzińcu. Obserwuje ich skoki, powolny, wahadłowy ruch ogona. Są bardzo wiotkie, chude, o zapadłych bokach i prostej linii grzbietu. Prychają na siebie, pokazując siekacze. Ich sierść powleczona słoneczną siatką wydaje się niebieskawa, stalowa.

Aniela idzie do swojego stolika przy katalogach. Powolnym, jakby zmęczonym ruchem rozwija kanapkę. Ser jest niedobry, ciepły. Czuć go celofanem. Przed oczami staje jej obraz bazaru ze straganami, na których piętrzą się pękające owoce, ukazując wilgotny miąższ. Aniela wypluwa na wpół przeżutą mieszaninę chleba i sera. Sprząta blat. Krząta się między regałami.

Czuwania Anieli, jej zamyślenia i godziny pozbawione opowieści przemijają bezgłośnie, milcząco, w ciszy.

Dobroczynny wpływ seksualnego kaca na dziedzictwo narodowe

Tak, to prawda, że pobiłam fotografa na lotnisku, ale wyjeżdżałam do Hawany z bardzo młodym kochankiem i jestem pewna, że jego mama umarłaby na serce, widząc syna ze mną w hali odlotów, a nie na obozie harcerskim. Wcale nie jestem agresywna. Jestem zła jak szczeniak. Pokazuje kły, ale nie jest groźny - tylko się boi.

Vipeczka, „Gala"

Jubilatka Izabella, trzydziestoośmioletnia poszuki-waczka intymnych przygód, obudziła się w swoim mieszkaniu z silnym przeczuciem, że dzieli z kimś łóżko. Uda miała opuchnięte, zmęczone, smutne. Uchyliwszy powieki, zobaczyła ciało kobiety.

Postać majaczyła fragmentami. Niektóre wydawały się znajome, poznane przez dotyk palców, które niczym wielonożne insekty przeczesały je w poszukiwaniu przyjemnych doznań. Inne fragmenty zostały pominięte jako nieprzydatne, suche, pozbawione wilgoci.

Nieznajoma leżała na prawym boku. Łopatki miała ściągnięte, jak u śniętej ptaszycy, piersi stożkowate, o wydłużonych brodawkach. Oddychała głęboko. W kąciku ust zastygła jej strużka śliny. Twarz przysłaniały cienkie pasma włosów. Wydawała się chorowicie blada, utkana ze spłowiałego różu, nieruchoma, obojętna, bardziej roślina niż kobieta. Taki wygląd nadawały jej wąskie ramiona, z których szeroka, płaska głowa zdawała się wyłaniać jak kwiat dmuchawca z nędznej łodygi.

Upłynęły dobre dwa kwadranse, zanim Izabella przebiegła w myślach wszystkie przyjaciółki i koleżanki. Jednak zmorzone snem indywiduum nie pasowało do żadnej ze znanych jej istot. Wywołało to w niej długo oczekiwany dreszcz. Ogarniało ją uczucie, którego nie doznała od ponad roku. Powoli, nieubłaganie nadchodził poetycki zew.

Od czasu pierwszej menstruacji bywała poetką. Natchnienie artystyczne nie było cykliczne, jak comiesięczne krwawienie. Dopiero po dwunastu latach praktykowania miłości fizycznej oraz oddawania się twórczości poetyckiej zauważyła, że natchnienie pojawiało się zawsze wtedy, kiedy dokuczał jej kac erotyczny.

Odkrycie tej prawidłowości było trampoliną do kariery literackiej. Chciała być taka jak ta obrzydliwa gra-fomanka Vipeczka. Nie zamierzała poprzestać na debiutanckim tomiku wierszy Vena przychodzi z Venerą (dotowanym przez Kolejowy Dom Kultury „Semafor") ani na drugim arkuszu pt. Z Lesbos i częściowo z powrotem (sponsorowanym przez Klub Mniejszości Seksualnej „Czuła macica perłowa"). Nigdy nie zamierzała pisać do szuflady. Nie chciała tworzyć poezji jednego czytelnika. Pragnęła być znana, cytowana, fotografowana z ukrycia, nagradzana.

Izabella spojrzała na towarzyszkę min^fłJg^jąZa-pewne poznała ją wczoraj w bibliotece/ą$vieczor£<autorskim tej niezasłużenie sławnej Vipeczki - specjalistki od duszy kobiety w wydaniu popowo-kieszonkowym.

Pamięta, że bohaterka spotkania czytała fragmenty swojego najnowszego poradnika, zalewając się przy tym koniakiem podanym w szklance od herbaty, gdyż organizatorka, pani Aniela - brzydka bibliotekarka w bordowej sukience z krempliny - nie zdążyła kupić stosownego szkła.

Izabella bacznie obserwowała bibliotekarkę, która cały czas stała z boku, pomiędzy regałami. Z włosami ściśle przylegającymi do czaszki i w okularach ze szkłami jak dna butelki wyglądała niczym potwór z Loch Ness, który dopiero co wynurzył się z mulistych głębin. Pomimo to w umyśle Izabelli zrodziło się pytanie: „Jaka jest w łóżku?". Podobno owe rzadko drutowane przez mężczyznę biblioteczne okularnice w chwilach erotycznego spełnienia ogarnia coś na kształt perwersyjnego szału, w którym wyrafinowane podniety sado-maso mieszają się z oralno-analnymi, a wszystko to w monstrualnej ilości. Wyobraźnia normalnie spółkującego homo sapiens nie ogarnia możliwości tego schowanego w miejskiej bibliotece demona seksu i wyuzdania w gruboogniskowych szkłach krótkowidza.

Może szkoda, że śpiąca obok nie jest tą biblioteczną szkaradą, kryjącą nienażarte seksualne ego? - pomyślała Izabella, spoglądając na twarz kobiety.

Śpiąca pozostawała obca. Była młoda, ale wyglądała jak pod pięćdziesiątkę. Policzki spulchnione alkoholem, zapadnięta miejscami z powodu braków w uzębieniu twarz. Na ramieniu miała wyblakły tatuaż: „Izabella for ever".

- O rany... O w mordę jeża... - speszyła się banalną inwokacją poetka, której na imię było właśnie Izabella, przez dwa „1".

Czy to ja jestem adresatką tego niezmywalnego miłosnego przekazu? - zapytała siebie w myśli, poddając się sentymentalno-erotycznej refleksji. - Wiele kobiet dla mnie głodowało, dźgało się po nadgarstkach, uciekało od mężów, wbijało szydełka w trzustkę, zaczynało czytać poezję, ale żadna nie wpuściła sobie z mojego powodu atramentu pod skórę.

Na skutek owych refleksji seksualne skacowanie poetki osiągnęło maksymalny poziom. Potraktowała przybyszkę jak manekin jednorazowego użytku, a tymczasem owa istota darzyła ją wyższym, szlachetnym uczuciem.

Izabella podniosła się cicho, aby nie zbudzić gościa. Narzuciła sukienkę i poszła do kuchni. Dłonie jej drżały jak w delircę - oznaka zbliżającego się natchnienia.

Czekając, aż woda dojdzie do stanu wrzenia, skomponowała wiersz, który chciała zatytułować Kawałek na moje trzydzieste urodziny albo Leworęczne kochanki. W końcu jednak rozpoczęła klasycznie, trzema krzyżykami.

XXX

kobieta obok spokojna jakby miała zostać ręka głęboko zmorzona niczym po odnalezieniu dziecięcego snu serce takie miarowe podobne szemraniu planety buty przypasowane do podłogi jakby mieszkały tu tygodniami

twarz przypasowana do mojej przeczy, że „my" to kilka godzin

nasze ciała w jedno bliźniaczo odlane

opary kwaśnego wina doskonała formalina dla dwóch połówek robaczywego jabłka

Po akcie kreagi, pijąc świeżo zaparzony czaj, poetka Izabella kombinowała, jak pozbyć się nieznajomej. Zdecydowała, że zadzwoni po pomoc do Drastika. Miał wprawę w skutecznej utylizagi zbyt zasiedziałych gości.

W tym momencie śpiąca otworzyła oczy.

Poetka odruchowo cofnęła się w głąb pokoju.

- Jesteś tu? - zapytała nieznajoma, leżąc w czarnej dekadenckiej pościeli. Jej usta poruszały się tak wyraźnie, że poetka bez trudu mogła odczytać każde słowo z ruchu warg. Odkryła, że nieznajomej brakuje tęczówek. Oczodoły wypełniała jej mleczna materia, podobna do ping-pongowych piłek.

- Angelika jestem - przedstawiła się niewidoma.

Zamknęła oczy i od razu na powrót zapadła w głęboki sen. Strużka śliny wymknęła jej się z uchylonych warg. Wolno pociekła, zastygając w okolicy podbródka.

Nie był to dla poetki obrazek estetyczny i kojący. Szybko odszukała telefon komórkowy. Wystukując wiadomość tekstową, dostrzegła długo poszukiwaną zgubę. Zza żeberka kaloryfera wystawała jej ulubiona zabawka erotyczna Pusia Pameli.

Westchnęła słodko, po czym bez przeszkód wysłała prośbę do Drastika.

Była głuchoniema i SMS wymyślono właśnie dla niej.

Ślicznotki, również z dostawą do domu

Wiem, co o mnie gadają: chroniczna rozwódka, historyczka, depresyjna maniaczka, lekomanka, mitomanka, platoniczna nimfomanka ze skłonnością do lekarzy w średnim wieku, kleptomanka, że moją specjalnością są kosmetyki z cudzych łazienek i zapalniczki oraz że kreatywnie wypożyczam cudzych mężów. A ja jestem tylko zwykłym erotycznym guru. Pokazuję, gdzie, co i u kogo naciskać, żeby fajniej się żyło.

Vipeczka, „Viva"

Drastik nazywa je „dziewczynami z Arkadii". Nagania je portier. Wyglądają, jakby właśnie wylazły z komiksu albo z filmu o Bondzie lub z foliowanych pisemek, które kupuje się na dworcu.

Rozpoznaje je po sposobie wbiegania po schodach, po miękkich pocałunkach, niczym topniejący karmel. Ich słodycz zawraca Drastika w dzieciństwo, przypomina mu ciotkę. Dlatego nie chce, by były nagie. Woli, jak siadają przy stole.

Jest jak kiedyś w domu, przed powrotem ojca z za-

kładu. Drastik klęka, składa głowę na ich twardych udach. Wyobraża sobie, że jest małym dzieckiem, chłopcem z procą, który u cioci na imieninach zbił szybę w kredensie. Chce być zbity, wychłostany. A zaraz potem pragnie czułych przytulasków.

Jeszcze nie wie, czy dostanie to wszystko. Serce bije mu szybko, nieregularnie, jak po długim biegu. Usta wysychają. Robią się chciwe, nienażarte.

Zamknięte powieki unieważniają hotelowy pokój. Drastik wraca wyobraźnią do dawnych lat, kiedy siostra ojca, Malwina, z chudą nogą zakończoną sztywnym ortopedycznym butem, trzymając w dłoni cienką rózgę, biła go gdzie popadnie, a już za chwilę wskazującym palcem wkładała mu do ust, nosa i uszu budyń karmelowy, by zaraz potem wyciągać go swoim sprytnym, tresowanym języczkiem.

Dziewczyny od portiera. Posłuszne laleczki. Robią wszystko, o co szeptem błaga Drastik. Głaszczą go po włosach jak murzyńskie niańki. Palą nieprzyzwoicie długie papierosy. W zamyśleniu patrzą na srebrne miasto za oknami, na gołębie chodzące niespokojnie wzdłuż parapetu, jak więźniowie, w tę i z powrotem. Nagle śmieją się zbyt głośno, bez powodu.

Drastika przeraża podejrzenie, że czytają w jego myślach. Odgadują, że nie chce być mężczyzną, że pragnie być ośmiolatkiem. Dlatego szydzą z niego tym gardłowym śmiechem. Kpią. Nie chcą już być jego Malwiną, cudowną kuternogą o miodowych włosach. Wolą swoje przerzedzone perhydrolem blond kudły, zużyte, wymacane ciała, rozciągnięte waginy, pogryzione piersi. Nie chcą grzecznych sukienek, które dla nich przyniósł. Cioteczce Malwince było w nich bardzo do twarzy. Chcą stroić się w stringi z lateksu, skórzane staniki, w których sutki lgną do męskich portfeli.

Nie pragną być w jego marzeniach. Śmieją się z niego, ale nie ustami. Drastik nie widzi rozchylenia uszmin-kowanych warg, wibracji języka, drgań mięśni twarzy. Bezwstydnice chichoczą całym ciałem. Tyłki im rechocą, cycki podrygują, korpusy stają się wielkimi pudłami rezonansowymi, zatrważającymi instrumentami.

Nie przestaje ich jednak kochać. Potrafią tak dobrze udawać Malwinę. Przecież wszystkie chciałyby być aktorkami, bez trudu więc są narzeczonymi, korepetytor-kami, zagubionymi dziewczynkami, erotycznymi zaba-weczkami, kelnerkami z pulchnymi pupami, paniami nauczycielkami, gejszami. Wodzą za klapy, dają klapsa do czerwoności. Strzelają w policzek. Majstrują na otwartym sercu.

W każdej roli są odważne, zwycięskie. Mają szybkie paluszki. Są okrutne i pozbawione wstydu. Nigdy nie dość kochane. Bezimienne albo o wielu imionach tych, których ciał niegdyś daremnie pragnął. Chcą tylko mały banknocik, za który kupią sobie prezencik. Codziennie są ich urodziny.

Nie przeszkadza im nieświeży ręcznik, pokruszony chleb na stole, pety, nieporadność zdań, kwaśny oddech Drastika, a nawet brak słów, głupie milczenie.

Kiedy wychodzą, pospiesznie malując usta, Drastik dygocze, rozbudzony natrętnym marzeniem, porzucony, samotny. Krwawi jak ranne zwierzę we wnykach. Przytula się do nogi łóżka. Wydaje mu się, że to ortopedyczne przedłużenie suchej nóżki Malwiny.

Podnosi się spłakany. Sprawdza SMS-y. Musi jechać do poetki Izabelli. Pakuje brązowe sukienki w walizkę. Łyka aspirynę.

Szczurza pani

Cierpię na wiele fobii. Najbardziej uciążliwa jest eisoptrofobia - lęk przed lustrem lub oglądaniem samej siebie.

Wywiad z Vipeczką, „Elle"

Zaplecze Arkadii należy do gryzoni. W drucianej siatce trzymają stado perliczek, aby ich krzyk odstraszał szczury. Ptaki są jednak milczące, zakurzone, smutne.

Szczury przebiegają po łydkach Malwiny. Skubią prujące się pepegi. Popiskują, próbując wczepić się w jej włosy, albo przysiadają obok, aby poobcierać pyszczki. Ich wyłupiaste oczy spoglądają na nią bez lęku. Jako pierwsze wyniuchały, że Malwina nie należy już do ludzi. Nie uciekają przed nią jak przed dozorcą i chłopakami od „zmywaka", wychodzącymi na papierosa.

Przyczynianie się w sposób bezpośredni do erekcji

Nie traktuj penisa jak naładowanego rewolweru. Nie zrobi ci krzywdy. To czuły mięsień, którego zasadę działania można porównać do gąbki.

Vipeczka, Instrukcja oralnej obsługi mężczyzny dla początkujących

W czterdzieste czwarte urodziny Teresa, właścicielka hotelu Arkadia, kończy czytać kolejny rozdział poradnika Vipeczki pod tytułem Co jest seksy?.

Autorka zaleca w nim:

• przyczynianie się w sposób bezpośredni do erekgi,

• ubieranie się w to, w co się chce, a nie w to, co ma coś tam zamaskować,

• samotne podróżowanie z noclegami w drogich hotelach, połączone ze śniadaniami (obok dziani faceci na delegagach z rolexami na owłosionych przegubach),

• posiadanie faceta, który odniósł sukces zawodowy (jego praca jest zazwyczaj bardzo nudna, dlatego wszystko, co wymyślisz, wyda mu się niezapomniane),

• ślepe zakochanie się.

Teresa odkłada książkę. Gasi lampkę i przez moment wsłuchuje się w oddech śpiącego obok męża. Do jej uszu dochodzą odgłosy zamierającej dziennej wrzawy, coraz to cichsze, jakby rozwodnione piski źle naoliwionych drzwi. Wyłuskuje kroki - pospieszne i te zwolnione, niezborne, chwiejne od wypitego alkoholu. Słyszy jęki ostatnich tramwajów, śpiewy mężczyzn, szumy telewizorów, psie jazgoty, zawodzenia niemowląt dręczonych kolkami.

Leży nieruchomo, jakby bała się poruszyć, zbudzić męża, utracić nocną samotność - jedyną, jaką posiada. Oddycha płytko, bezdźwięcznie. Czeka, aż wszystko się wyciszy, zmatowieje, zatraci w nocnej głuszy. Cichnie również ciało Teresy, gubi naprężenie, zwalnia, jakby słabło, poddaje się mimikrze, oczyszcza się z sadzy dnia, stapia się z pościelą, łóżkiem, pokojem, domem.

Teresa równocześnie pragnie i nie lubi tego czasu. W jej umyśle zaczyna się krystalizować przedziwna mikstura myśli. Prześladuje ją to, czego się wyrzekła, pozostawiła, utraciła, a czego żadne modlitwy i złorzeczenia nie mogą przywrócić jawie.

Uspokaja się, bezgłośnie porusza ustami. Przyciska do uszu rogi poduszki, monotonnie kolebie głową, jakby złożyła się do snu w dziecinnym łóżeczku.

Arkadia na godziny

Picie dużej ilości soku ananasowego sprawi, że po kilku dniach sperma nabierze słodkiego smaku. Natomiast kawa i alkohol nadadzą jej goryczki. Spożyzoanie zbyt dużej ilości czerwonego mięsa zakwasza krew proteinami zwierzęcymi, przez co nasienie staje się kwasko-wate.

Vipeczka, Seks na kuchennym stole, wydanie piąte uzupełnione

Duszna noc. Turkot wentylatora nie daje odpocząć. Blat recepgi zdaje się pulsować od silnego światła lampy. Sterta niedopałków, łupin, przedartych paragonów rośnie w popielnicy. Rahoza, portierka w hotelu Arkadia, postanowiła zrobić spis mężczyzn, których znała.

Co jakiś czas zamyka oczy, odchyla głowę do tyłu i uśmiecha się do siebie. Widzi niekończące się przestrzenie, porośnięte gęstym lasem. Żywe i zbutwiałe konary łączą się ze sobą jak monstrualne węże. Wydaje jej się, że lewituje pomiędzy pniami. Wiciowate macki roślin zaczepiają się o jej rozpuszczone włosy. Drzewiaste, wilgotne paprocie, pełne piszczących szczurów, muskają po twarzy. Potem ciało Rahozy unosi się nad wąską

strugą. Koryto porastają nabrzmiałe, mięsiste liście o krótkich nasadach, pokrytych sterczącymi cierniami.

Rahoza prostuje się. Obraz zanika. Pozostają tylko zawroty głowy. Ciemne i jasne pręgi bełtające się pod powiekami. Fala ciepła ogarnia jej ciało. Rahoza bierze do ręki chropowatą szklankę i chciwie pije wodę, aby się schłodzić. Potem bezmyślnie, długo patrzy na surowy, pobielony wapnem fragment ściany.

Arkadię trudno znaleźć na mapie miasta. Nie jest luksusowym hotelem ani intymnym pensjonatem dla zamożnych na delegacjach. Jest przydworcowym, szarym, klockowatym budynkiem, którego architektura i wystrój wnętrza pamiętają czasy głębokiego socjalizmu. Niektórzy goście doceniają ten nostalgiczny klimat. Inni - przystępną cenę. A ci, nieliczni, z zagranicy czują w nim powiew egzotyki.

Zwykle po dwunastej w nocy panuje tu leniwa cisza. Dziś natomiast Vipeczka, znana autorka poradników psychologicznych, wydzwania na portiernię, zamawiając kolejne butelki francuskiej wody mineralnej.

Rahoza stara się być szczególnie miła. Właścicielka Arkadii - pani Teresa - jest fanką tej bulimiczki o patykowatych nogach i mordzie konia. Zawsze daje jej najlepszy pokój - numer dwadzieścia pięć, zarezerwowany na noce poślubne, gdyż absolutnie wszystko, co w nim jest - łóżko, lampa, wanna czy dywan - ma purpurowy kolor i kształt serca.

Portierka zanosi pod drzwi pokoju dwie butelki. Zgodnie z instrukgą stawia je na wyliniałej wykładzinie, puka i odchodzi. Na szczęście nie musi oglądać fa-gaty tej medialnej „pięknoty".

Nieraz już zastanawiała się, dlaczego tak nienawidzi Vipeczki. Jej psychoanalityk miał na to jedno wytłumaczenie: za bardzo przypomina jej własną matkę. Musi mu wierzyć na słowo, gdyż nie wie, jak wygląda teraz jej matka. Ostatni raz widziała ją w swoje piętnaste urodziny.

Wraca na portiernię. Czuje narastający ból brzucha. Prawdopodobnie zaszkodziła jej potrawka z perliczek, zjedzona w hotelowym bufecie.

Rahoza robi spis mężczyzn swojego życia. Zapisuje:

Mężczyzna 1.

Facet w rajtuzach. W piaskownicy zdzielił mnie łopatką.

Mężczyźni od 2 do 8.

Spowodowali, że zaczęłam rozumieć prawa, jakie rządzą miłością.

Oto one:

• Są dwa sposoby, żeby zakochać się we właściwym facecie, ale nikt nie wie, jakie.

• Miłość nie jest lokatą bankową. Nie oczekuj, że dostaniesz tyle, ile zainwestowałaś.

• Nadmiar szczerości w łóżku jest chamstwem.

• Mężczyznę poznasz po sposobie, w jaki się rozstaniecie.

• W miłości, jak w podróży, droga powrotna zawsze się dłuży.

Mężczyzna 9.

Była to tzw. Wielka Miłość od pierwszego wejrzenia. Uderzenie piorunem połączone z trzęsieniem ziemi. Dużo romantyzmu. Odkrywanie cielesności, z leżakowania na leżakowanie coraz bardziej efektywne.

Nadszedł w końcu ten nieunikniony moment, coś na pograniczu rutyny i nudy, kiedy ma się ochotę na mały eksperyment. Osobiście myślałam o seksie w terenie niezabudowanym. Zgodził się. Postanowił wywieźć mnie w pole. Jak się miało okazać - także wywieść.

Wysiedliśmy na ostatnim przystanku tramwajowym. Poszliśmy w stronę linii horyzontu, by zrobić TO I OWO (na pewno nie horyzontalnie). Wielka Miłość niespodziewanie odezwał się, przerywając milczenie nabrzmiałe słodyczą uczuć i pragnieniem ciał:

- Wiesz, jaka jest moja ulubiona pozycja?

- Nie - odpowiedziałam szeptem, gdyż nogi się pode mną ugięły.

- W Jolce (jego poprzednia dziewczyna).

Zaśmiał się, wydobywając z siebie rechot, który słyszałam jeszcze w czasie samotnego powrotu do domu.

Mężczyzna 10.

Byłam mu wierna. Nie miałam czasu na zdrady z powodu matury. Był tak udomowiony, że nie wstydził się iść po podpaski. Niestety, dobrzy chłopcy nie są nic a nic pociągający.

Dlaczego łajdacy są tacy sexy?

Mężczyzna 11.

Uwielbiał gadżety: telefony, gry komputerowe, elektroniczne kalendarze. Prawdziwy macho - im więcej przycisków ma do dyspozygi, tym bardziej czuje się ważny. Podobnie z bielizną. Im więcej musi z ciebie zedrzeć, tym bardziej czuje się zdobywcą. Kochany głuptas...

Pewnego dnia wyznał:

- Chcę, byśmy się przyjaźnili.

Jeżeli mężczyzna proponuje coś takiego, to znaczy, że nigdy tak naprawdę cię nie kochał.

Mężczyzna 12.

Opracował patent na pomiar świeżości oddechu. Jeden koniec papierka-wskaźnika przylepiasz do nosa, a drugi koniec wsuwasz pod język. Kiedy demonstrował wynalazek na sobie, o mało co nie pojechałam do Rygi z powodu bliskości jego jamy ustnej.

Mężczyzna 13.

Ci, którzy prawie nigdy nie mówią o miłości, kochają najbardziej. Numer 13 zaś wyznawał uczucie tak regularnie, jak kukułka wykukuje kwadranse na bawarskim zegarze. Okropne. Miłość w konwencji: „Tiu-tiu-tiu" zostawiam sobie na emeryturę.

Chciałam, żeby sobie poszedł. Mężczyźni jednak są jak bezpańskie psy. Jeżeli choć jeden raz dasz mu jeść z ręki, będzie za tobą lazł i lazł. Za nic się nie odczepi.

W końcu wpadłam na pomysł. Zadzwoniłam i powiedziałam:

- Musimy poważnie porozmawiać o naszym związku.

Zadziałało. Byłam wolna. Powyższy zwrot działa na facetów jak woda święcona na ducha.

Ach, być z kimś, kto nie wywołuje znudzenia czy niechęci...

Mężczyzna 14.

- Potrzebuję trochę przestrzeni. Zadzwonię za kilka dni - powiedział.

„Trochę przestrzeni" w wolnym tłumaczeniu znaczy, że chce sobie z kimś pomajstrować na boku albo że nie zamierza zalegalizować waszego związku.

Nie zadzwonił.

Po miesiącu pomyślałam, że nie żyje, wpadł pod motor albo zgubił mój numer. Tymczasem gdy facet nie dzwoni, to znaczy, że po prostu nie chce zadzwonić.

Dobra rada: unikaj faceta, który często zmienia samochód lub komórkę. Wiadomo, że ma z TYM problem.

Mężczyzna 15.

Żółte palce od tanich papierosów. Źle ufarbowana siwizna. Oto jak skończą wszyscy, którzy odważą się mnie porzucić!

Mężczyzna 16.

Intelektualista. Jednodniowy zarost. Tweedowa marynarka.

Cel: praktykowanie fantazmatów romantycznych w wersji soft.

Efekt: nie tylko intelektualnie, ale również seksualnie skąpo dostępny.

- Nigdy nikogo tak nie kochałem... - wyznał.

Wielkie mi... - pomyślałam. - Ja to mówię średnio dwa razy w miesiącu, lecz komu innemu.

To ich wina, że nie sposób się przy nich zatrzymać na dłużej.

Mężczyzna 17.

Pierwszy tydzień: erotyczne misteria w hollywoodzkim stylu - łóżko z baldachimem, baranie skóry, trzask polan w kanadyjskim piecu chlebowym. ON jak dziki, wyuzdany traper na tle jęzorów ognia. Jego wzrok, gdy po raz pierwszy ujrzał moją nagość, da się porównać tylko z ekscytacją, jakiej musiał doznać pionier Ameryki na widok bawołu.

Scałowywał (ON, nie bawół!) niespiesznie szampana z moich lędźwi, a ja byłam jak cięciwa boskiego łuku Amora. Usta milczały, dusza śpiewała.

Drugi tydzień: prowadzi po sklepach. (Serce mężczyzny jest w portfelu. Jak skąpy, to gorzej, niż gdyby w brudnych gaciach chodził). Kupuje prezenty... Coraz lepiej. Już wiem, że Dynastia to nie serial telewizyjny, ale dokument.

Trzeci tydzień: wykonuję taniec brzucha, ubrana jedynie w wiśniowy kisiel. Proponuję ekstremalne wyczyny seksualne, np. miłość francuską na paralotni nad Zatoką Pucką. Tymczasem mężczyzna 17 zaczyna preferować w łóżku orientalną zasadę: mniej znaczy więcej. Abstynencja filozoficzno-stosowana.

Czwarty tydzień: w szponach celibatu. Aby uśpić me dzikie żądze, kupuje mi prezent: rewelacyjny (z górnej półki) środek do krochmalenia obrusów. Mam się zachwycać podarunkiem, podczas gdy on ogląda kolejny odcinek Ostrego dyżuru.

Siedem i pół tygodnia: cd. celibatu. Wybranek praktykuje „w kimono" jako jedyną czynność związaną z łóżkiem. Czuję się jak postseksualny gadżet na wyprzedaży w ogródkach działkowych.

Ósmy tydzień: nadal w szponach celibatu, czego wyrazem są krostki-zachciewajki, usytuowane oczywiście w najbardziej widocznym miejscu, tzn. na gębie.

W sobotni wieczór mój „demon seksu" ogląda składankę seriali z całego tygodnia, które nagrał na wideo.

- Chcesz się przyłączyć? - pyta znad rumiankowej herbaty.

Obdarowuje mnie góralskimi skarpetami i dziwi się, że go porzucam.

Ze wszystkich części ciała tylko jelito grube miał na właściwym miejscu.

Mężczyzna 18.

W czasie pierwszej gry miłosnej, pomiędzy jednym a drugim pchnięciem zapytał:

- No i jak? Dobrze pompuję adrenalinę?

Noce gęste od seksu. Poranki czyste od myśli.

Aha, 126 razy obejrzał Urodzonych morderców.

Mężczyzna 19.

Porzucił mnie dla mojej koleżanki, która już w wieku 12 lat wyglądała, jakby była wymęczona serią ciąż.

I nawet miał czelność ją poślubić!

Mężczyzna 20.

Strażak. Uwiedzenie go nie wymagało szczególnej finezji. Czym mnie zdobył? Odczułam braterstwo dusz, kiedy powiedział:

- Zwykle robimy coś dobrego dla ludzi, których nie znamy.

Tak jak ja! - pomyślałam. W moim przypadku jednak dotyczy to jedynie mężczyzn.

Powód zerwania? Już nie pamiętam... Chyba walka o pilota tv. Kto ma pilota, ten ma władzę, wiadomo.

Czasami wydawało mi się, że ten facet ma kłopoty z komunikacją. Jednakże, jak tylko przychodzili na mecz jego kumple z browarem, w mig pojmowałam, że do małomównych nie należy.

Wspominam go z rozrzewnieniem: z blondynami można być bardzo niegrzeczną...

Mężczyzna 21.

Cierpiał na lęk przed masłem orzechowym, pozostawionym w kąciku ust, oraz na alektrofobię, czyli paniczny strach przed kurczakami. Pomimo to udało mu się dostać wizę do USA. I tyle go widziałam...

Pewnie żyje gdzieś tam w Chihuahana z suchą amiszką w kraciastym czepku. Przynajmniej tego mu życzę.

Mężczyzna 22.

Pozostawał we władzy nadmiernie pracujących gruczołów. Cały czas chciał to robić. Pewnego dnia wydało się, że łaził do prostytutek. Zerwałam, chociaż na kolanach przysięgał, że tylko zawracał je na drogę cnoty.

Mężczyzna 23.

Uwielbiał chodzić na czworakach po rosie, ubrany jedynie w skąpe światło księżyca. Kładł mnie na równinie, recytując sonety w oryginalnej wersji językowej.

Oczywiście wołałabym, żeby zdarł ze mnie ubranie, rozczochrał i powłóczył za włosy po krzaczorach, ale jak się nie ma, co się lubi...

Po latach dowiedziałam się, że jego tożsamość seksualna była wyjątkowo nieokreślona. Nie zwracał uwagi na tak banalną sprawę jak płeć wybranki czy wybranka.

Mężczyzna 24.

Ohydna, kwadransowa przygoda seksualna z facetem o pociążowej tuszy. W trakcie TEGO tak się nadymał, że niemal widziałam, jak mu pracują neurony.

A zawsze myślałam, że mózg nic nie ma do TEGO.

Jego zużyte skarpety odnalazłam pewnego niedzielnego poranka, dwa lata po zerwaniu, ukryte za donicą na balkonie.

Mężczyzna 25.

Dostawcy pizzy mają coś w sobie... Przyjeżdżają i przywożą COŚ GORĄCEGO.

Mężczyzna 26.

Randka z cielęciną.

Boże, czy ten chłoptaś ma już maturę? Nastawiam płytę Guns and Roses, żeby było młodziej.

- Dziadki - kwituje występ moich rówieśników.

- Do jakiego pubu chodzisz? - pytam w celu zmniejszenia dystansu pokoleniowego.

- Gadasz jak moja matka - oto odpowiedź.

Cóż, byłam wtedy za młoda i za biedna, by mieć żigolaka z tyłkiem jak młoda wiśnia.

Mężczyzna 27.

Rudzielec z radia. Seksualny prymityw. Myślał, że jak mnie złapie za cyc, to rozpadnę się na części pierwsze ze szczęścia.

Wierszokleta częstochowski. Przedstawił się jako rajdowiec. Myślałam, że Formuły Jeden, a on w radiu na ćwiartce etatu siedział. Prowadził poradnik dla poetów między trzecią a trzecią piętnaście rano. To chyba dla tych, co robią na nockę w hucie.

Wniosek z romansu: niektórzy mężczyźni na zawsze pozostają neurotycznymi chłoptasiami z procą.

Mężczyzna nr 28.

Randka w ciemno z bratem koleżanki, doktorantem na archeologii. Mamut. Intelektualne bzykanie naszpikowane pozygami z Biskupina.

Przejawiał paniczny lęk przed kobietami ubranymi w „lampartki", a że akurat była moda na cętkowane ciuchy, ciągle szprycował się neuroleptykami oraz popijał zioła księdza Klimuszki.

Obudziwszy się w jego ramionach po namiętnej nocy, usłyszałam najmniej romantyczny tekst:

- Odczuwasz pieczenie czy swędzenie?

Mężczyzna 29.

Nigdy nie mył samochodu, zawsze czekał, aż spad-nie deszcz.

Ten drobny mankament sprawiał, że nie traktowałam go jako kandydata (do ręki). Swego czasu sama myśl o nim nie dawała mi zasnąć do rana. Przychodzi jednak dzień, że nawet płonące crepes okazują się naleśnikami z dżemem.

Dzwonek z pokoju numer dwadzieścia pięć przerywa Rahozie pisanie.

- Boże, ta baba nie da mi spokoju. Czy ona się kąpie w „Evian"? - denerwuje się portierka.

Krwistoczerwona wanna w kształcie serca

Mam zamiar szaleć do siedemdziesiątki. Nie skończę ze zrośniętą waginą, dziergając kubraczki dla pinczerów i gapiąc się, jak rosną kaktusy. Jestem teraz z chirurgiem szczękowym. Mam go już czterdzieści sześć dni. Rekord. Wygoliłam myszkę, żeby to uczcić. Mój Adonis obślinił się jak norka. Krótkie fryzurki intymne są bardzo twarzowe. Odmładzają. Wyglądamy w nich jak dziewiczki.

Vipeczka, „Twój Styl"

Krwistoczerwona wanna w kształcie serca. Makabra. Nie ma nic gorszego, niż leżeć samotnie w szerokim łożu, zaprojektowanym na dzikie poślubne noce. Kto by pomyślał, że trzy godziny temu miałam owację na stojąco. Kobiety podziwiały mnie i zazdrościły, a każdy facet chciał mnie bzyknąć - rozmyśla Vipeczka, wypalając kolejnego papierosa.

Dostała ten pokój za połowę ceny. Właścicielka hotelu podeszła, podsuwając jej książkę. Była elegancko ubrana, w męskim typie.

- Mam na imię Teresa. Dziś są moje urodziny. Okropne święto. Tylko pani dedykacja może uratować ten dzień - odezwała się cicho, niepewnie.

Vipeczka nie lubiła tego typu kobiet, które udają, że żyją.

- Miałam już okazję gościć panią w swoim hotelu. Będzie to dla mnie wielki zaszczyt, jeżeli ponownie zatrzyma się pani w Arkadii - wyszeptała Teresa, patrząc na idolkę.

Było to spojrzenie niepasujące do nieśmiałego tonu głosu. Głębokie. Zuchwałe. Vipeczka, opisując je w swoich seksporadnikach, określiłaby je jako waginalno-tęskne.

I tak oto ponownie nocuje w tym strasznym pokoju.

- Rozum musi cały czas pracować. Rozum musi cały czas pracować - powtarza Vipeczka bełkotliwym głosem do samej siebie, zawijając włosy na papiloty, które znalazła pomiędzy chipsami z bekonem a serem w wiórkach.

Materac jest za miękki, w kształcie koślawego serca, obszyty czerwonym pluszem.

Resory łóżka na pewno wzmacniają ruchy frykcyjne - myśli Vipeczka i owa refleksja bardzo ją zasmuca. Wzdycha i kolejny raz poprawia zsuwający się opatrunek na nosie. - Jedyny problem z boską koką jest taki, że trzeba ją jakoś wpakować do środka.

Autorka wziętych poradników psychologicznych wierci się z powodu narastającego dyskomfortu wewnętrznego. Lęka się choroby psychicznej, gdyż ostatnio coraz bardziej nękają ją przeróżne niepokoje natury egzysten-galnej. Przez moment rozmyśla o podciągnięciu łuków brwiowych i policzków. Od czterech lat jako guest star występuje w niedzielnym serialu. Starzeje się więc na oczach całego kraju.

Vipeczka zapala lampkę z kloszem w kształcie serca i czerwoną żarówką.

- Obrzydzenie bierze. Nie dość, że kicz, to jeszcze przypomina mi o moim pozbawionym miłości życiu -wścieka się.

Drażni ją noc, która sączy się zbyt powoli. Przed chwilą wymiotowała. Wmusiła w siebie kilka litrów wody mineralnej. Pochylała się nad sedesem, naciskając brzuch dłońmi, aż do bólu, do torsji, do skrętu jelit. Połykała garście nospy. Znowu woda. Opróżnianie jelit. Zmęczenie. Płacz. Czuje ciężar podbrzusza. Nie przejmuje się bulimią, to modna choroba. Słyszy kroki, szuranie, pukanie do drzwi, sztucznie miły głos recepcjonistki. Znowu kroki, coraz ciszej.

- Jest woda. Zaraz się wyrzygam i będzie dobrze -szepcze, pocierając oczy. Na palcach zostają fioletowo--zielono-czarne smugi po rozmazanym makijażu.

Przypominają jej się słowa asystentki Mimi:

- Vipeczko, pani jest zbyt doskonała. Tłum kocha tylko tych, którzy doznali cierpienia, mają w sobie pewną skazę, a pani życie było od początku cudowne.

- Tak, to prawda - wzdycha Vipeczka. - Ale prawdziwy problem polega na tym, że sama wymyśliłam swoją doskonałość. Gdyby ludzie poznali prawdę o moim popieprzonym życiu, byłabym najbardziej łubianą osobą w tym kraju. Nie muszę wymyślać przewlekłej choroby, aby udowodnić, że zasługuję na miłość czytelników i telewidzów. Z wyjątkiem erotycznych numerów nie wszystko szło mi jak po maśle.

Po odejściu recepqonistki Vipeczka ma wrażenie, jakby krwawiła.

Telewizor wyświetla: „Witam cię w Arkadii" i „Wel-come to Arcadia". Fosforyzująca japa nie może spać.

- Jestem Vipeczka - szepcze artystka totalna do odbiornika.

Potem milczą całą noc, choć już sobie przedstawieni.

Włosy tapirowane szczurzą uryną

Przypadek to nic innego jak zdumienie, że teraźniejszość nie da się przewidzieć na podstawie przeszłości.

Vipeczka, „Wysokie obcasy"

Jest noc. Wieje zatykający wiatr. Malwina, siedemdzie-sięcioczteroletnia bezdomna, ma fioletowe usta od zeszłorocznego mrozu. Jej włosy są natapirowane szczurzą uryną. Wczoraj znalazła cudny ogryzek szminki. Seledynowe powieki sprawiają, że jest bardziej widoczna. Kuśtyka pomiędzy samochodami. Nie lubi chodników, łudzi, ich pośpiesznego kroku, nieobecnych oczu.

Uśmiecha się leniwie. Chciała być nikim - obłym nicieniem, wędrowcem w parchach, cuchnącym przechodniem, nietutejszą z wózkiem z makulaturą, klonem z zapchlonej galaktyki.

Spełniło się. Jest zimny poranek. Uwiera szerokość geograficzna. Nie pamięta o urodzinach. Dzień jak co dzień.

Jest śliczna dla siebie. Czuje się piękna, jakby narodziła się godzinę temu, jak samiczka Feniksa odrodzona z popiołów, petów i szmat. Chce, żeby właśnie taką ją spotkał jej cudowny chłopaczek. Przepiękna zaba-weczka wykarmiona miłością i karmelowym budyniem.

- Gdzie jesteś, grubiutki aniołeczku?

Szuka go. W każdym śmietniku wyniuchuje ślady. Łykowate paluchy Malwiny przebierają kontener. Spotyka ją nagłe szczęście. Znajduje srebrne kozaczki z jurnym napisem „Nowy Targ".

Nie ma stopy kopciuszka. Wszystko przypasuje na tę prawą, nieuschniętą.

McPenis

Nie odmawiaj sobie kawałka tortu tylko dlatego, że on ma mdłości po kremie.

Vipeczka, Postfeministyczny przewodnik po seksie siłowym

Od czasu tragicznej śmierci ojca bibliotekarka Aniela nosi jedynie ciemnobeżowe sukienki. Nienawidzi każdej rocznicy swoich urodzin. Od rana czuje podenerwowanie. Zbyt często przełyka ślinę. Wszyscy na nią patrzą, a ona wie, że jej uśmiech jest z gatunku tych sztucznych.

Częstuje współpracowników orzechowym tortem i półwytrawnym włoskim winem. Wstyd sprawia, że jej gesty pozbawione są płynności. Wygląda i czuje się jak manekin.

W prezencie urodzinowym od kilku lat dostaje zawsze komplet bielizny pościelowej. Rozmyśla, komu z rodziny znowu mogłaby go wcisnąć.

- Koedukacyjna. Dla dwóch osób - śmieje się kierownik działu naukowego, zachwalając podarunek.

Wszyscy pękają ze śmiechu z powodu tej cudownej aluzji.

Mógłby wreszcie coś zrobić z tymi skwarami tłustego łupieżu, McPenis jeden! - myśli Aniela, patrząc na fryzurę kolegi z pracy.

„McPenis". Tak opisuje podobnych samców Vipecz-ka. Bibliotekarka Aniela nie należy do admiratorek jej twórczości, ale czyta wszystkie książki.