Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
328 osób interesuje się tą książką
Nora, młoda tatuatorka z Oregonu, przyjeżdża do Los Angeles, by uciec od przeszłości i zacząć od nowa. Gdy trafia do lokalnego studia tatuażu, jej życie niespodziewanie splata się z Ethanem – wschodzącym muzykiem, który skrywa więcej, niż pokazuje światu. Między nimi rodzi się intensywna więź, pełna napięcia, namiętności i niedopowiedzeń. Ale Los Angeles to miasto, które potrafi kusić i ranić jednocześnie. Czy uczucie, które połączyło ich w cieniu chaosu, przetrwa próby, które postawi przed nimi rzeczywistość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 124
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
DZIEWCZYNA
Z
TATUAŻAMI
K.E. DECEMBER
Copyright: K.E. December
Wrocław 2025
Numer ISBN 978-83-965701-5-4
Redakcja: Agnieszka Dudek
Skład: Malwina Fidyk
Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie tych materiałów w całości lub w części bez zgody autora jest zabronione.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci (żyjących obecnie albo w przeszłości) oraz miejsc czy zdarzeń losowych jest czysto przypadkowe.
Rozdział 1
Los Angeles było jak klatka pełna błyszczących drapieżników, gdzie każdy chciał być lwem, a większość kończyła jako zaszczuta zdobycz. Neonowe banery pulsowały w rytmie miasta, obiecując sławę, pieniądze i szczęście, ale ulice śmierdziały spalinami, marihuaną i fałszywymi nadziejami. Każdy, kogo mijałam, wyglądał, jakby grał główną rolę w swoim własnym, żałosnym filmie. Aktorzy bez kontraktów, influencerzy bez followersów, marzyciele bez planu. Przyjechałam tu z małego miasteczka w Oregonie, z torbą pełną igieł do tatuażu, kilkoma szkicownikami i głową pełną marzeń, które już zaczynały pękać pod ciężarem rzeczywistości. Miałam dwadzieścia trzy lata, żadnych oszczędności i wynajętą kawalerkę, w której przeciekał dach, a sąsiedzi wrzeszczeli przez całe noce, jakby ich życie zależało od tego, kto krzyknie głośniej. Studio tatuażu w Downtown LA, gdzie jakimś cudem dostałam robotę, było moją jedyną szansą, żeby nie utonąć w tym morzu chaosu. Ale patrząc na miasto, które było jak pułapka zastawiona na naiwnych, nie byłam pewna, czy dam radę.
Stałam przed studiem, ściskając pasek znoszonej torby. Budynek był stary, obdrapana cegła odpychała wzrok, a neonowy szyld z napisem „Ink Haven” migotał, jakby miał za chwilę zgasnąć. Przez brudne okna widziałam jarzeniówki, rzucające zimne światło na plakaty z oldschoolowymi tatuażami.
W Oregonie robiłam dziary w piwnicy kumpla, dla punków, którzy płacili piwem, i kolesi na harleyach, którzy chwalili moje prace, jakby były dziełem sztuki.
Tam każdy znał moje imię, a ja wiedziałam, czego chcą, zanim otworzyli usta. Tutaj, w Los Angeles, czułam się jak dzieciak rzucony na ring z zawodowcami, bez rękawic i żadnych zasad. Czarne dżinsy, podarte na kolanach, i sprana koszulka z logo Nirvany wydawały mi się nagle za tanie, za prowincjonalne na to miasto, gdzie nawet kelnerki wyglądały, jakby szykowały się na casting do Hollywood.
Ciemnobrązowe włosy, zwykle spięte w niedbały kok, opadały mi na ramiona, a zielone oczy, które zawsze zdradzały za dużo, odbijały się w szybie. Na przedramionach miałam swoje własne tatuaże – róże splecione z cierniami, które zrobiłam w najgorsze noce, żeby przypomnieć sobie, że ból może być piękny, że mogę przetrwać wszystko, jeśli tylko chcę. Ale czy to wystarczy, żebym wytrzymała w tym mieście? Nie byłam tego pewna.
W środku studio pachniało sterylizatorem i kawą. Na ścianach wisiały szkice smoków, czaszek i półnagich kobiet, a z głośników sączył się niski bas jakiegoś rapu.
Szef, łysy facet z brodą jak u drwala i tatuażami pokrywającymi mu kark, siedział za kontuarem, skrolując telefon. Miał na imię Vince i wyglądał, jakby mógł złamać mi rękę jednym uściskiem.
– Dzień dobry, Nora – przywitał się, nie podnosząc na mnie wzroku.
– Dzień dobry – odparłam, starając się brzmieć pewniej, niż się czułam. Głos mi zadrżał, ale modliłam się, żeby tego nie zauważył.
– Masz godzinę, żeby się ogarnąć. Pierwsza klientka o dziesiątej – rzucił, wskazując na skórzane krzesło w rogu.
Moje stanowisko było ciasne, ale czyste. Sterylizator, igły, tusze wszystko na swoim miejscu. Powoli rozłożyłam resztę potrzebnych mi rzeczy, a w głowie kłębiły mi się myśli, których nie chciałam słuchać.
Co ja tu, kurwa, robię?
W Oregonie znałam każdego klienta. Tutaj w LA nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. To miasto, gdzie każdy chciał być kimś, a ja byłam nikim. Córką faceta, który rozbijał butelki o ściany, i matki, która patrzyła na to z pustym, naćpanym wzrokiem. Nauczyłam się, że życie to nieustanna walka. Pytanie tylko, czy starczy mi sił, żeby dalej w niej trwać?
A co, jeśli spieprzę? Jeśli jakaś klientka uzna, że moje tatuaże są do dupy, a Vince wyrzuci mnie na bruk? Wrócę do Oregonu, do tego samego syfu, z którego uciekłam. Do domu, który śmierdział tanim winem i rozczarowaniem. Nie chciałam tam wracać. Nie mogłam. Postawiłam całe swoje życie na jedną kartę – na tę pracę, na to miasto, na siebie i modliłam się, żeby to wystarczyło.
Pierwsza klientka weszła do studia jak do własnego mieszkania. Miała może dwadzieścia lat, różowe włosy, usta niczym napompowane pontony i spojrzenie, które od razu dawało mi do zrozumienia, że jestem dla niej nikim. Kiki, tak się przedstawiła, rzucając to imię, jak markę, którą powinnam znać. Chciała minimalistyczną różę na nadgarstku, coś, co będzie wyglądało zajebiście na Insta.
– Tylko tego nie spieprz, okej? – powiedziała, skrolując ekran. Najwyraźniej rozmowa ze mną była poniżej jej godności.
– Jasne – mruknęłam, zakładając rękawiczki i wzięłam się do pracy.
Maszynka zaczęła cicho brzęczeć, a skóra pod moimi palcami była ciepła i napięta. Skupiłam się całkowicie na liniach, na ruchu mojej ręki, jakby nic innego nie istniało. Każde ukłucie igły było niczym oddech – rytmiczne, powtarzalne, uspokajające. Jak przypomnienie, że naprawdę potrafię to robić, że jestem w tym dobra, nawet jeśli to miasto jeszcze tego nie wie. Rysowałam delikatne płatki, cieniując je tak, by wyglądały, jak żywe. Kiki przez cały czas milczała. Nie powiedziała ani jednego słowa. Tylko kilka razy uniosła telefon i zrobiła zdjęcie.
Kiedy skończyłam, spojrzała na tatuaż, wzruszyła ramionami bez większego entuzjazmu i po prostu wyszła. Zostawiła jeszcze napiwek, który ledwo wystarczył na najtańszą kawę w pobliskiej kawiarni.
Ale… zrobiłam to. Mój pierwszy tatuaż w Los Angeles.
Może jednak nie jestem taka beznadziejna, jak sobie wmawiałam?
Wyrzuciłam zużyte igły do pojemnika, dokładnie zdezynfekowałam całe stanowisko pracy, tak jak mnie uczono, i usiadłam na stołku, czekając na kolejnego klienta. Czułam jednocześnie ulgę i napięcie. Coś we mnie drżało, ale nie ze strachu, tylko z ekscytacji.
Wtedy drzwi do studia otworzyły się gwałtownie, a do środka weszła Tessa.
Jej pojawienie się było jak eksplozja kolorów i energii w tym szarym, sterylnym wnętrzu. Miała skórę muśniętą słońcem, czarne loki opadające swobodnie na ramiona i ciemnobrązowe oczy, które patrzyły tak, jakby znały wszystkie moje sekrety i nie miały zamiaru ich zdradzić. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć od Vince’a, była tancerką, influencerką, dziewczyną, która znała każdy klub w West Hollywood i każdy brudny, zapomniany kąt tego miasta. Weszła do studia, jakby była tu częstym bywalcem, usiadła na kontuarze i zaczęła rozmawiać z Vincem o zdjęciach z jakiegoś eventu, na który mieli się wspólnie wybrać.
Widziałam ją już wcześniej, podczas pierwszej rozmowy z szefem, ale wtedy nie miałam szansy jej lepiej poznać. Była jak błyskawica, szybka, nieuchwytna, przyciągająca uwagę. A teraz kiedy podeszła do mojego stanowiska, poczułam się, jakby ktoś skierował na mnie reflektor.
– Hej, to ty jesteś ta nowa, prawda? – rzuciła. Jej głos był ciepły, choć wyraźnie wyczuwałam w nim nutę zadziorności.
– Tak, Nora – odpowiedziałam, przecierając blat po raz kolejny, bardziej z nerwów niż potrzeby.
– Tessa – przedstawiła się z szerokim uśmiechem. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, ale w jej spojrzeniu nie było nic nieprzyjemnego. Raczej ciekawość, może też lekka prowokacja. – Skąd jesteś? Wyglądasz, jakbyś dopiero co wysiadła z autobusu.
– Z Oregonu – mruknęłam, niepewna, czy właśnie mnie obraziła, czy próbowała zagaić rozmowę.
– O cholera, to musiał być jak skok do zupełnie innego świata – zaśmiała się, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć.
Rozmawiałyśmy, jakbyśmy znałyśmy się od lat. Opowiedziała mi o swoim życiu. Dorastała w Los Angeles, tańczyła od dziecka, a teraz kręciła filmiki na TikToka i pracowała jako freelancerka przy eventach. Była jak tornado, ale w dobry sposób – pełna energii, szczera, bez tego sztucznego blichtru, który widziałam u Kiki.
Ja opowiedziałam jej mojej pasji do tatuowania, o tym, jak zaczęłam robić dziary, żeby uciec od chaosu w domu. Nie weszłam w szczegóły. Nie chciałam mówić o ojcu, który ciągle wrzeszczał, ani o matce, która nigdy z nim nie walczyła, ale Tessa wyczuwając, że nie mówię wszystkiego, złapała mnie za dłoń i pocieszająco ścisnęła.
– Wiesz, LA to dżungla – powiedziała, popijając kawę z tekturowego kubka. Ale jak masz jaja, to dasz radę. A ty wyglądasz, jakbyś miała.
– Nie jestem pewna – przyznałam, zanim ugryzłam się w język. – To miasto... Mam wrażenie, że chce mnie połknąć.
– Bo chce – rzuciła. – Ale ja nie pozwolę cię zjeść. Wprowadzę cię w ten klimat, pokażę ci, jak to działa. No i musisz zobaczyć miasto po zmroku. W Neon Void dziś wieczorem będzie świetna impreza. Idziesz ze mną.
– Nie wiem, czy to mój klimat – mruknęłam. – Kluby, tłumy ludzi. To nie dla mnie.
– Bzdura – przerwała mi. – Jesteś artystką, tak? Musisz zobaczyć, jak to miasto żyje. Bez tego nie zrozumiesz, po co tu jesteś. A jak nie zrozumiesz, to nie przetrwasz.
Nie dała mi wyboru. Zanim się zorientowałam, obiecałam, że z nią pójdę.
Tessa miała w sobie coś, co sprawiało, że chciałam jej ufać. Może to jej przyjazny uśmiech. A może to, że patrzyła na mnie, jakby widziała więcej niż tylko dziewczynę z tatuażami. Czułam, że to początek czegoś, nie tylko pracy, nie tylko życia w LA, ale też przyjaźni, której nie spodziewałam się znaleźć.
Dzień minął szybko. Zrobiłam jeszcze dwa tatuaże, mały napis na kostce studentki i czaszkę na ramieniu kolesia, który wyglądał, jak z gangu. Każdy klient był dla mnie niczym test, a ja zdawałam go perfekcyjnie, choć w głowie wciąż miałam wątpliwości.
Kiedy wychodziłam ze studia, ulice Downtown błyszczały w wieczornym świetle. Reklamy sklepów odbijały się w kałużach, a ja czułam, że to dopiero początek. Tessa miała rację. Musiałam zobaczyć miasto po zmroku. I choć bałam się, że nie pasuję do tego świata, to chciałam spróbować.
Rozdział 2
Po całym dniu w studiu czułam się, jakby ktoś przepuścił mnie przez maszynkę do mięsa. To ciągłe brzęczenie igieł, marudni klienci i Vince gapiący się, jakby czekał, aż coś spieprzę. Wszystko to zostawiło mi w głowie chaos, który próbowałam zagłuszyć piwem z lodówki. Ale Tessa nie odpuściła.
„Neon Void, wieczorem, bez wymówek”
Napisała w SMS-ie, dorzucając emotkę z ogniem. Stałam przed lustrem w wynajmowanej kawalerce i zastanawiałam się, po co mi to wszystko. Czarna koszulka z logo Nirvany, podarte dżinsy, conversy – to byłam ja, nie żadna laska z Hollywood w cekinach i makijażu za setki dolarów. Moje ciemnobrązowe włosy opadały na ramiona, zielone oczy wyglądały na zmęczone, a tatuaże na przedramionach przypominały mi, że przetrwałam gorsze rzeczy niż klub pełen pozerów, ale mimo to się wahałam. To miasto kojarzyło mi się z bestią, która czeka, aż się potknę i nie chciałam mu dawać powodów.
Neon Void był dokładnie taki, jak myślałam. Klub w samym środku West Hollywood pulsował jak żywy organizm – fioletowe i różowe światła odbijały się od lustrzanych ścian, bas z głośników walił mi w klatkę piersiową, a powietrze śmierdziało perfumami, potem i desperacją. Tłum przed wejściem był ogromny, ale Tessa miała znajomego, który, ku niezadowoleniu innych gości, wpuścił nas bez konieczności stania kilku godzin w kolejce. Weszła do środka pewnym siebie krokiem, jej czarne loki podskakiwały przy każdym ruchu, a czerwona sukienka przylegała do opalonej skóry.
Szłam za nią, czując się jak intruz w tym błyszczącym, plastikowym świecie. Moje ubrania, moje tatuaże, moje wszystko krzyczało, że nie pasuję do tego miejsca. Ale próbowałam się uśmiechać, żeby nie zepsuć jej tego wieczoru.
W końcu to ona wyciągnęła mnie ze skorupy. I choć nie byłam pewna, czy jestem na to gotowa, zawdzięczałam jej tę próbę.
– Rozluźnij się, Nora! – krzyknęła, łapiąc mnie za rękę i pociągnęła w stronę baru. – To LA, tu się żyje!
– Jasne – mruknęłam, ale już szukałam wyjścia. Dotąd unikałam takich miejsc jak ognia. W Oregonie imprezy oznaczały piwo w piwnicy kumpla, muzykę puszczaną z kiepskich głośników i rozmowy o niczym. Tutaj wszystko było za duże i za głośne. Nie wiedziałam, jak się zachować, jak poruszać się w tym tłumie, jak udawać, że należę do tego świata.
Usiadłyśmy przy barze, gdzie barman z kolczykiem w wardze rzucał butelkami niczym żongler na cyrkowej scenie. Tessa zamówiła jakieś kolorowe drinki, ja wzięłam piwo, bo nie ufałam niczemu, co wygląda jak tęcza. Sączyłam je, patrząc na tłum. Ludzie tańczyli, śmiali się i robili zdjęcia. Dziewczyna trajkotała o jakichś eventach, o klubach, o kolesiu, który próbował ją poderwać na ostatnim afterparty, a jego teksty były tak żenujące, że aż szkoda jej było go spławiać. Słuchałam jednym uchem, drugim wyłapywałam muzykę. Ostry bit sprawiał, że chciało się tańczyć, choć wcale nie zamierzałam tego robić.
– Zobaczysz, pokochasz to miasto – powiedziała, unosząc swój drink. Wystarczy, że dasz mu szansę.
– Nie jestem pewna, czy ono chce dać szansę mnie – odparłam cicho. W głowie znów przemknęły mi obrazy z Oregonu: krzyk ojca, puste spojrzenie matki.
Przyjechałam do LA, żeby uciec od tego wszystkiego, ale co, jeśli ta ucieczka okaże się największym błędem, jaki popełniłam?
Pokręciłam głową, próbując odpędzić natrętne myśli. Dopiłam resztkę piwa i uniosłam rękę w stronę barmana, dając mu znak, że chcę kolejne. W jednym Tessa miała rację, musiałam się rozluźnić. A do tego potrzebowałam większej ilości alkoholu.
Nagle scena rozbłysła światłami. Tłum zawył z entuzjazmem, a ja uniosłam wzrok. Na podium wszedł zespół, a na jego czele stanął mężczyzna, którego Tessa określiła wcześniej mianem „nowego boga indie rocka”.
Ethan Wolfe. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, spod której wystawał biały podkoszulek, i ciemne dżinsy opinające smukłe, lecz wyraźnie umięśnione nogi. Ciemnoblond włosy wyglądały, jakby dopiero co wstał z łóżka, a oczy przeczesywały tłum z chłodną precyzją.
Gdy chwycił za mikrofon, jego głos, niski, chropowaty, przebił się przez zgiełk klubu i wbił się w moją głowę. Śpiewał o ranach, które nigdy się nie goją, o nocach pod gwiazdami, i ucieczce, która nie ma końca. Słowa brzmiały tak, jakby wyrwał je z mojej własnej duszy, jakby znał każdy mój strach, każdą bliznę, którą ukrywałam pod tatuażami. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Bezwiednie zaczęłam kołysać się w rytm muzyki, tak jak wszyscy wokół, ale dla mnie to nie były tylko dźwięki. To było lustro, w którym odbijała się każda cząstka mnie.
– No i jak? – Tessa szturchnęła mnie w ramię, uśmiechając się jak kot. – Mówiłam, że warto przyjść.
Przewróciłam oczami i odwróciłam wzrok, próbując udawać, że nie robi to na mnie wrażenia.
– Niezły – mruknęłam, choć to słowo nie oddawało nawet połowy tego, co czułam. Jego głos, ruchy, sposób, w jaki trzymał mikrofon, jakby chciał nim rozwalić świat. To wszystko sprawiało, że moje ciało reagowało wbrew mnie. Serce biło mi szybciej, skóra płonęła, a w dole brzucha rozlało się ciepło, którego nie chciałam czuć. Nienawidziłam siebie za to, jak łatwo mnie to poruszyło. Nie byłam jedną z tych lasek, które tracą głowę na widok muzyka. Nie byłam taka. A jednak moje ciało miało zupełnie inne zdanie i to mnie naprawdę wkurwiało.
W połowie kolejnej piosenki znów spojrzałam na scenę, a on patrzył prosto na mnie. Jego oczy utkwiły się we mnie z taką siłą, że aż zabrakło mi tchu. Poczułam, jakby ktoś wyssał całe powietrze z moich płuc, jakby czas na moment się zatrzymał.
To nie było przypadkowe spojrzenie – to było jak wyzwanie, jak obietnica, jak coś, czego nie potrafiłam nazwać. Odwróciłam głowę, przeklinając się w myślach za to, że pozwoliłam mu się zauważyć. Policzki mi zapłonęły, a ręce zacisnęły się na butelce piwa. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Nie tak szybko, nie tak mocno.
Faceci w moim życiu byli przelotni: kilka randek, czasem łóżko, ale zawsze z dystansem, bez zobowiązań, bez tego palącego pragnienia, które teraz rozrywało mi wnętrzności. Obecność Ethana pochłaniała mnie, choć nie zamieniłam z nim nawet słowa, i to mnie przerażało.
Po występie tłum przy barze zgęstniał. Próbowałam zamówić kolejne piwo, kiedy ktoś wpadł na mnie i wylał drinka prosto na moją koszulkę.
– Cholera, przepraszam. – Usłyszałam. Głos był niski i dziwnie znajomy. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Ethana.