Grzechy ojca. - K.E. December - ebook

Grzechy ojca. ebook

K.E. December

4,7

Opis

Willa z basenem w Los Angeles, drogi samochód i ubrania, które mogłyby wywołać zazdrość wśród wielu osiemnastolatek. Życie Avery wydaje się być z pozoru idealne, ale rzeczywistość jest mniej kolorowa.

Samotna i zmagająca się z wymaganiami ojca, Avery obawia się, że jej los może być podobny do tragicznego losu matki, która popełniła samobójstwo lata temu. Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy na jej drodze pojawia się Dylan – miejscowa gwiazda rocka. Chłopak, którego powinna unikać, staje się jedynym, którego pragnie. Czy z ich przypadkowego spotkania wyniknie coś więcej niż skandal?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 87

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karolikamila

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Grzechy ojca

SKANDALIŚCI

K. E. December

SKANDALIŚCI

Copyright: K.E. December

Wrocław 2022

Wydanie pierwsze

Numer ISBN 978-83-965701-1-6

Projekt okładki: Kamila Życzkowska

Zdjęcie na okładce: Adobe Stock

Redakcja: Agnieszka Dudek

Skład do wersji elektronicznej: Marlena Sychowska ([email protected])

Kopiowanie, przetwarzanie, rozpowszechnianie tych materiałów w całości lub w części bez zgody autora jest zabronione.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci (żyjących obecnie albo w przeszłości) oraz miejsc czy zdarzeń losowych jest czysto przypadkowe.

„Nie kochaj kogoś za to, jak wygląda, za to, jakie ma ubrania czy samochód. Kochaj kogoś za to, że śpiewa piosenkę, która tylko Ty słyszysz.”

– Oscar Wilde

ROZDZIAŁ 1

Wstrzymuję oddech i biegnę przez zatłoczoną ulicę w akompaniamencie trąbiących na mnie aut, a gdy już znajduję się na bezpiecznym chodniku, odwracam się i pokazuję środkowy palec kierowcy czarnego mustanga. Mężczyzna zwalnia, ale całe szczęście nie zatrzymuje się, tylko jedzie dalej, a ja wciąż mogę na spokojnie, zwiedzać nieznane mi dotąd rejony Los Angeles.

Ta część miasta znacznie różni się od Bel Air, w którym mieści się ekskluzywna willa mojego ojca. Zwykłe tanie domy, bezdomni włóczący się po brudnych chodnikach i zaniedbane bary zamiast wyszukanych ekskluzywnych restauracji. Jednak w pewien sposób, czuję się tutaj o niebo lepiej niż tam. Nie ma tu możliwości, aby natknąć się na żadną sztuczną gwiazdę po setkach operacji plastycznych, które tak naprawdę szpecą jej ciało, zamiast zdobić. Nigdzie nie widać Rolls-Royce'ów, małych piesków noszonych w torebkach przez żywe lalki barbie czy zegarków na nadgarstkach droższych niż roczna pensja przeciętnego obywatela USA. Jest tutaj bardziej jak w moim starym domu, za którym okropnie tęsknię. Jest tutaj tak normalnie, żeby nie powiedzieć ludzko.

Do Los Angeles, przeprowadziłam się z Nowego Jorku prawie rok temu i do tej pory nie odważyłam się zwiedzić miasta. Nie czuję potrzeby asymilacji, bo jedyne, o czym myślę to wyjazd stąd. Jednak po kolejnej ostrej kłótni z ojcem, zdobyłam się na odwagę i wyszłam poza mury odgradzające moją dzielnicę od reszty świata. Wcześniej wychodziłam tylko do szkoły i to zazwyczaj pod eskortą ochroniarza-kierowcy, który swoim gadaniem doprowadza mnie do szału. Nawet zakupy, w większości przypadków, robię online. W ten sposób pokazuję ojcu, jak bardzo jestem niezadowolona z przeprowadzki, ale dopóki nie skończę osiemnastu lat, nie mam w tej kwestii nic do powiedzenia.

Już robiąc pierwszy krok, zaczynam czuć się wolna i wiem, że od teraz większość czasu będę spędzać poza domem. W wyszukanej trzypiętrowej willi ojca czuję się jak uwięziona w klatce, a teraz, kiedy w końcu tę klatkę opuściłam, na nowo poczułam, że żyję.

Dla bezpieczeństwa zapisuję w telefonie, których dzielnic powinnam unikać po zmroku i zaczynam swoje spacery. Najpierw krótkie, żeby przyzwyczaić się do miasta, ale z czasem moje przechadzki wydłużają się, a ja chodzę w coraz to odleglejsze rejony. Czuję się wolna, a skoro mojego ojca praktycznie nigdy nie ma w domu, to mogę pozwolić sobie na wszystko. Bez limitowa karta kredytowa, którą mam, w pewien sposób pomaga mi odnaleźć się w tym wciąż obcym mieście, ale nie jest niezbędna do dobrej zabawy.

Codziennie jem w innym lokalu, zapisując w telefonie informacje, gdzie serwują najlepsze burgery, a gdzie za żadne skarby nigdy nie wracać. Żałuję, że nie mam ze sobą przyjaciół, ale do tej pory nie udało mi się nawiązać znajomości z uczniami w mojej nowej szkole. W Nowym Jorku ludzie byli zupełnie inni. Tutaj wszyscy zachowują się jak nadęte dupki z wypchanymi po brzegi portfelami, a mi brakuje zwyczajnych ludzi, dla których nie liczy się grubość mojego portfela i koneksje, a to jaką jestem naprawdę. Niestety z powodu statusu ojca, prawie każdy patrzy na mnie, jak na kogoś dzięki komu można osiągnąć sukces. Nikt nie chce mnie poznać tak naprawdę, bo nie liczy się, jaka jestem, a to jak mam na nazwisko. Nienawidzę tej sztucznej uprzejmości, która się pojawia na każdym kroku. Nienawidzę tego, że to pieniądze wybierają mi przyjaciół. Jestem niczym marionetka własnego ojca, która ma tylko pięknie wyglądać i świecić przed ludźmi dobrym wychowaniem. Moje uczucia, moje marzenia i pragnienia nikogo nie interesują, a ja nie mając większego wyboru, muszę się godzić na ten niechciany przeze mnie okropny los.

Ktoś mógłby powiedzieć, że jestem zwykłą rozpieszczoną dziewczyną, która poprzez bunt chce udowodnić swoją rację, jednak prawda jest zupełnie inna. Jedyne czego pragnę to żyć i cieszyć się z tego, życia. Mieć własne zdanie i nie być kontrolowaną na każdym kroku. Chcę, żeby moja historia skończyła się inaczej niż historia mojej tragicznie zmarłej matki.

Dlatego tylko spacery, podczas których nikt nie wie, kim tak naprawdę jestem, dają mi ułamek szczęścia. Mogę jeść w tanich barach, pić tanie piwo i udawać, że jestem kimś zupełnie innym. Zwykłą nastolatką, której największym problemem jest brak partnera na szkolnej potańcówce.

Jednak wiem, że i to wkrótce zostanie mi odebrane, bo gdy tylko ojciec dowie się o moich codziennych wypadach, zabroni mi ich, a ja ponownie zostanę zamknięta w domowym więzieniu pod opieką kochanek ojca i obleśnych ochroniarzy. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak cieszyć się chwilą i robić wszystko, żeby to szczęście trwało jak najdłużej.

***

Rozglądam się zdezorientowana w lewo i w prawo. Wszystko wydaje się takie obce, a przecież byłam w tym miejscu zaledwie wczoraj. Za zakrętem powinien znajdować się bar szybkiej obsługi a zaraz za nim second hand. Powinien, ale jakimś cudem, stoi tam ogromny sklep samoobsługowy. Nic nie jest takie, jakie powinno być, a to znaczy, że stało się to, czego się obawiałam. Zabłądziłam.

Wyciągam telefon, ale jak na złość nie mogę połączyć się z Internetem i muszę polegać na własnej orientacji w terenie, która jednym słowem jest tragiczna.

Powinnam domyślić się, że technologia, jak zwykle zawiedzie i wziąć ze sobą tradycyjną, papierową mapę, ale telefon, który kosztował, ponad tysiąc dolarów powinien być niezawodny. No właśnie powinien, ale życie po raz kolejny pokazuje, że człowiek musi liczyć tylko na siebie i własny umysł.

Błąkam się przez kilkadziesiąt minut, aż zaczyna zmierzchać. Już mam się poddać, zadzwonić po taksówkę i wrócić do domu, ryzykując nakryciem przez ojca, ale moją uwagę przykuwa oldskulowy bar. Czerwony neon w postaci gitary migocze, zapraszając mnie tym do środka. Do dwudziestych pierwszych urodzin sporo mi brakuje, ale mimo to ruszam w jego stronę. Po drodze upewniam się, że mam lewe dokumenty, których do tej pory nigdy nie użyłam i wchodzę do środka.

Dzwonek wiszący nad drzwiami sygnalizuje moje wejście, ale w barze panuje taki zgiełk, że nikt nie spogląda w moim kierunku. Od razu udaję się do długiej lady znajdującej się obok drewnianego podestu, na którym stoją głośniki i różnego rodzaju sprzęt do grania. W powietrzu unosi się zapach alkoholu i papierosowego dymu. Nie wiem, co podkusiło mnie do wejścia tutaj, ale nie ma już odwrotu, poza tym zaschło mi w ustach i potrzebuję się czegoś napić. Blondwłosa barmanka wita mnie kiwnięciem głową i wycierając ręce w ścierkę, podchodzi przyjąć moje zamówienie. Wygląda na niewiele starszą ode mnie, jednak makijaż, dodaje jej kilku lat.

— Co ci podać, cukiereczku? — świergocze dźwięcznym głosem, uśmiechając się przyjaźnie.

— Yyy piwo? — odpowiadam niepewnie, ale całe szczęście dziewczyna odwraca się i zaczyna napełniać szklankę, nie domagając się ode mnie żadnych dokumentów. Nie chcę używać fałszywek. Boję się, że jeśli złamię prawo, dowie się o tym ojciec i da mi szlaban na całe życie. Greg Morgenstern jest do tego zdolny i zawsze otrzymuje to, czego chce. Wolę z nim nie zadzierać, nawet jeśli jestem jego jedyną córką.

— Nie wiedziałem, że sprzedaje się tu alkohol nieletnim.

Obok mnie rozbrzmiewa głęboki męski głos. Przeszywa mnie dreszcz, ale nie daję tego po sobie poznać. Przełykam nerwowo ślinę i unoszę wysoko głowę, a następnie z fałszywą pewnością siebie odwracam się w stronę jego właściciela. Wiem, że nie powinnam się wychylać, ale jakoś nie potrafię siedzieć cicho.

— Nie jestem nielet… — Urywam w połowie, porażona urodą mężczyzny siedzącego dwa krzesła dalej. Ciemne włosy rozczochrane ma na wszystkie strony, jakby dopiero co wstał z łóżka, a jego kwadratową szczękę pokrywa dwudniowy zarost. Jest przystojny, ale to jego oczy robią na mnie największe wrażenie. Błękitne, tak jasne, że niemal zdają się świecić w przyciemnionym świetle lokalu. Otwieram szeroko usta, zapominając, co miałam powiedzieć i niczym zahipnotyzowana, patrzę, jak wstaje i podchodzi bliżej mnie.

— Mówię coś do ciebie! — warczy, pstrykając mi przed twarzą palcami i unosząc przebitą kolczykiem brew. — To nie miejsce dla takich jak ty, kwiatuszku. Zjeżdżaj stąd.

Jego pogardliwy ton głosu mrozi krew w moich żyłach, ale gdy dociera do mnie znacznie jego słów, robi mi się gorąco. Niemal płonę ze złości i z całej siły muszę zacisnąć pięści, żeby się na niego nie rzucić. Może ten facet jest nieziemsko przystojny, ale jest też okropnym dupkiem, który nie zdaje sobie sprawy z jednego. Nie cierpię, kiedy ktoś mi czegoś zabrania. Nienawidzę rozstawiania po kątach, a powiedzenie "zakazany owoc smakuje najlepiej" w moim przypadku sprawdza się nawet za bardzo. Prostuję się, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Zarzucam włosy na jedno ramię i choć jego pogardliwe spojrzenie doprowadza mnie do szewskiej pasji, jakby od niechcenia mówię.

— A kim ty jesteś, żeby mówić mi, gdzie pasuje a gdzie nie? — parskam. — Koleś, który w piątkowy wieczór siedzi sam w obskurnym barze i popija tanią whisky, może mi co najwyżej…

Mój wywód przerwa niezadowolony głos barmanki, która z hukiem stawia przede mną kufel z piwem.

— Twoje zamówienie!

Najwidoczniej nie podobają się jej moje słowa dotyczące baru, w którym pracuje, ale nie miałam na celu jej obrazić. Odwracam się, żeby się wytłumaczyć, ale słowa zamierają mi w ustach. Dziewczyna już nie wygląda na przyjazną, nie uśmiecha się, zamiast tego świdruje mnie wrogim spojrzeniem, zaciskając ręce w pięści. Wcale się nie zdziwię, jeśli zaraz wyprosi mnie na zewnątrz albo – co gorsza – pobije.

— Dylan, czas na ciebie. — Przenosi wzrok na chłopaka obok, a wyraz jej twarzy łagodnieje. Nic dziwnego, że patrzyła na mnie w ten sposób, skoro najzwyczajniej w świecie jest zauroczona tym aroganckim dupkiem.

Niepotrzebnie wchodziłam do tego baru. Powinnam, jak najszybciej wypić piwo i wyjść, ale cały czas coś powstrzymuje mnie od zrobienia tego. Prawdopodobnie największy wpływ mają na to słowa chłopaka, sugerujące, że nie pasuję tutaj. Nie znoszę segregowania ludzi ze względu na ich wygląd, rasę czy stan portfela, a on nie znając mnie i nic o mnie nie wiedząc, ocenił. Przez wygląd i drogie ubrania, które mam na sobie stwierdził, że gdzieś nie pasuje. Dlatego zamiast wyjść, bo prawdę powiedziawszy, ma rację i nie pasuję do tego miejsca, siadam wygodniej i przyglądam się, jak podchodzi do krzesła i schyla po gitarę opartą o kontuar baru. Następnie jednym haustem opróżnia resztę bursztynowego napoju i z hukiem odstawia szklankę na blat. W jego ruchach jest coś, co nie pozwala mi się odwrócić choćby na chwilę. Jest wysoki i co najmniej kilka lat starszy ode mnie. W żaden sposób nie przypomina chłopaków, z którymi miałam styczność do tej pory. Wygląda na bad boya i tak też się zachowuje. Cham, gbur i prostak… No dobra, mój osąd może jest trochę zaburzony, co nie zmienia faktu, że ten koleś nie należy do grzecznych i miłych chłopców z sąsiedztwa. Jest raczej typem, przed którym przestrzegają rodzice.