Dziewczyna z Metra - Klaudia Matera - ebook

Dziewczyna z Metra ebook

Klaudia Matera

0,0

Opis

Nowy Jork miasto wiecznej rozpust i ona, królowa nocnych wrażeń. Za dnia ostra bizneswoman, w nocy dzika bestia ze skłonnościami do nimfomanii. Lara nie rzadko cieszy się usługami słynnych burdeli dla kobiet. To właśnie w tym miejscu znajduje uciechę pośrodku męskich prostytutek. Jak zakończy się plugawe życie rozpustnicy o wielu twarzach? Dwie twarze Lary i dwa oblicza tego miasta. Tym razem bohaterka odkryje nie tylko czarną stronę Nowego Jorku, ale także jego niebezpieczne oblicze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 81

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Klaudia Matera

Dziewczyna z Metra

© Klaudia Matera, 2021

Nowy Jork miasto wiecznej rozpust i ona, królowa nocnych wrażeń. Za dnia ostra bizneswoman, w nocy dzika bestia ze skłonnościami do nimfomanii. Lara nie rzadko cieszy się usługami słynnych burdeli dla kobiet. To właśnie w tym miejscu znajduje uciechę pośrodku męskich prostytutek. Jak zakończy się plugawe życie rozpustnicy o wielu twarzach? Dwie twarze Lary i dwa oblicza tego miasta. Tym razem bohaterka odkryje nie tylko czarną stronę Nowego Jorku, ale także jego niebezpieczne oblicze.

ISBN 978-83-8245-616-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

*

Rozdział 1. Manhattańska królowa

Witajcie na Manhattanie — w miejscu, o którym ludzie śnią, odkąd powstała potężna, nowojorska metropolia; w miejscu, w którym zrodziła się niejedna gwiazda i w którym niejedna upadła z wielkim hukiem swojego marnego blasku. To właśnie tutaj światło wszelkich reflektorów rozświetla mrok czarnych charakterów bogaczy tego miasta. Tym samym pojawia się pytanie: czy aby na pewno znajdujemy się w raju? Czy może trafiliśmy na front, gdzie wszyscy walczą o uznanie, sławę i pieniądze, o których nigdy nikomu się nie śniło? Trudno powiedzieć, ale i tak jest to niezwykle ujmujące, szatańskie miejsce, gdzie warto postawić swą marną, ludzką posturę.

Zdaje się, że ekrany nie tyle, co przytłaczają, a oszałamiają każdy skrawek ciała. Ludzie wpadający na siebie w deszczu ekscytacji przypominają miliardy mrówek szukających swojego miejsca na ziemi. Zapewne niejeden z nas marzył o typowym American dream. Teraz wyobraźcie sobie na chwilę, że wasze dotychczasowe życie zmienia się o 180 stopni. Zostajecie milionerami, mieszkacie w jednym z najsłynniejszych miast świata, macie dobrze płatną pracę… Chwila! Co ja mówię? Zarabiacie kokosy! Macie tyle pieniędzy, że jesteście w stanie nie tylko się w nich kąpać, ale wręcz pławicie się w nich w każdej sekundzie waszego życia. Potężny apartament na Times Square, czarne limuzyny niczym z amerykańskich produkcji będące na wasze zawołanie, kosztowności na waszych półkach, markowe ciuchy, na które nawet niejeden bogacz nie jest sobie w stanie pozwolić, i oczywiście wakacje u wybrzeży Kalifornii! Czyż nie brzmi to kusząco? Oczywiście!

Lecz prawda jest taka, że niewielu z nas urodziło się w czepku. Jedyne, co możemy zrobić, to pomarzyć przez chwilę, po czym wrócić do naszego szarego, codziennego życia. Kawa o piątej rano, zatłoczone metro, a później byle wytrzymać do dziewiętnastej — i do domu. Tak właśnie wygląda rzeczywistość! Nieco mniej kolorowa niż ta, którą przed chwilą opisałam, prawda?

Skoro już poznaliście dwa typy nowojorskiego życia, pragnę przedstawić wam szczęściarę, jakich mało na tym świecie: Larę Kasydy von Smyth — amerykańską księżniczkę dzisiejszych czasów; spadkobierczynię potężnej, nowojorskiej organizacji, która oczywiście nie do końca jest legalna — ale mniejsza z tym; kobietę złoto, która sama nie do końca wie, co robić ze swoimi pieniędzmi; zrównoważoną bizneswoman za dnia i narkomankę każdej gorącej, nowojorskiej nocy, sypiającą chyba z każdym miliarderem z Manhattanu; osobę posiadającą niezwykle magnetyczny i zarazem rozpustny charakter, który normalnie nie miałby szans być lubiany.

Ale to przecież nie jest normalna dziewczyna pochodząca z normalnego domu. To elitarna jednostka urodzona i wychowana w mieście rozpustników, gdzie dawno zapomniano, czym są uczucia. Tutaj liczy się waluta, złota karta kredytowa i miliardy zamrożone w lodówce. Tak też ta gorąca biznessucz z sercem z lodu nie mogła sobie pozwolić choćby na odrobinę ludzkiego ciepła. Jedyne, co się dla niej liczyło, to posiadanie dobrego towaru na wieczór i dwóch przystojnych żigolaków, którzy — jak co rano — zmywali się przed siódmą z jej apartamentu. Wtedy także nasza bohaterka najzwyczajniej w świecie powracała do swojej codziennej monotonii na Times Square. Oczywiście, jak to przystało na nowojorską damę, nie było nawet opcji, aby mieszać życie prywatne z pracą, więc w ciągu dnia o takich przyjemnościach, jak usługi męskiego burdelu, trzeba było na chwilę zapomnieć. Po przekroczeniu progu swojego biura Lara stawała się więc niezwykle wymagającą i elegancką przedsiębiorczynią, dopinającą wszystko na ostatni guzik, a jej mroczny sekret pozostawał ukryty gdzieś w głębi jej szaleńczej głowy.

Ten dzień rozpoczął się jak każdy inny. O godzinie dziewiątej Larę obudziła służąca, serwując półmisek najlepszych, świeżych krewetek z dodatkiem białego wina. Dżentelmenów z klubu nocnego już dawno nie było widać.

— Jak dziś się pani spało, pani Laro? — zapytała grzecznie zachrypniętym głosem z jamajskim akcentem.

— Ech, znów migrena! Chyba będę musiała przejść się do lekarza — odparła Lara, przecierając oczy.

— Przyszykować leki? — Służąca spuściła głowę.

— Tak, ale dziś podaj mi te mocniejsze…

Leki? Cóż to za cudeńka, które nasza bohaterka łyka codziennie o poranku? Już tłumaczę. Były to specyfiki pomagające przetrwać jej potężny ból głowy spowodowany niczym innym, jak niezwykle rozhuśtaną nocą. Jej służąca oczywiście o niczym nie miała pojęcia. Biedna kobieta niezwykle przeżywała poranną migrenę swojej szefowej i starała się przyrządzać jak najlżejsze śniadania, aby tylko nie naruszyć jej niezwykle pobudzonego metabolizmu.

Po zażyciu sporej dawki środków dopingujących kobieta udawała się do swej potężnej garderoby, by wybrać odpowiedni strój spośród miliarda drogich żakietów, płaszczy i piernik wie, czego jeszcze. Łatwiej byłoby chyba wymienić, czego tam nie ma, choć przypuszczam, że i z tym mielibyśmy problem.

Kiedy już rozkapryszona bogaczka zdecydowała, w co się ubierze, w pośpiechu wsuwała śniadanie i wsiadała do swej pięknej, czarnej limuzyny, która zawoziła ją pod same drzwi oszklonego, monumentalnego wieżowca, w którym na ostatnim piętrze mieściło się jej luksusowe biuro.

W chwili, kiedy w wieżowcu pojawiała się Lara, ludzie dostawali szału. I nie ma się co dziwić — w końcu jej autorytet i pieniądze robią wrażenie. Poza tym jest przecież ich szefową.

— Dzień dobry, pani Smyth — przywitały ją chórem krzątające się w pobliżu wejścia sekretarki.

— Szanowna pani, oto wykresy z zeszłego tygodnia. — Jeden z pracowników wręczył jej teczkę.

— Bierz mi te papiery w tej chwili, niech Sandra na nie spojrzy. Ja dziś zajmuję się ważniejszymi sprawami! — odparła Lara, łapiąc się za głowę. Najwyraźniej poweekendowy kac dalej ją męczył.

— Oczywiście, proszę pani… — wyszeptał pracownik, spuszczając głowę i omal nie mdlejąc ze strachu.

Tymczasem stukot jej szpilek znikł gdzieś za zatrzaśniętymi drzwiami.

— Widziałaś?! Ta suka ma buty od Prady! — wyszeptała nowa sekretarka do drugiej.

— Kochana, ta dziwka ma niejedne buty od Prady, Gucciego, Diora, Sergio Rossi i kto wie, czego jeszcze.

— Ech, pomarzyć można…

— Hm, no niekoniecznie — zaśmiała się kobieta.

— Co masz na myśli?

— Od dwóch lat dosypuję jej do kawy skruszone, przeterminowane tabletki antykoncepcyjne…

— Ale co to ma do tego?

— Są przeterminowane!

— Nie rozumiem. Boisz się, że twoja szefowa zajdzie w ciążę?

— A co mnie jej ciąża obchodzi! Chodzi mi o to, że w końcu się struje — wytłumaczyła.

— Jak chcesz ją otruć, to jej cyjanku dorzuć, a nie jakieś stare tabletki — wyszeptała trzecia, słysząc całą rozmowę.

— Widzę, że nikt za nią nie przepada.

— Tej suki nawet szatan się boi — dodał Johan, jeden z pracowników, poprawiając swoją grzywkę.

— Jesteś nowa, ale spokojnie — nie raz będziesz miała okazję zobaczyć naszą szefową w totalnej furii…

— To chyba typowe! Moja była szefowa darła mordę przy każdej przerwie na kawę.

— Wolne żarty, kochana. To, co ty nazywasz darciem mordy, jest tysiąc razy przyjemniejsze od tego, co tu się czasem wyprawia.

— Dokładnie, dokładnie, kochane. A pamiętasz sytuację, jak jej za dużo cukru do kawy dorzuciłaś? — przypomniał Johan.

— Nie sposób zapomnieć… — przyznała jedna z nich.

— Ladies, mam nowe newsy! — krzyknęła jedna z pracownic, omal nie zabijając się po drodze.

— Co tym razem?! — zapytali grupowo.

— Podobno królowa lodowców sypia z tym producentem z 42 Street.

— Nie, niemożliwe, ja słyszałam, że dalej ma romans z właścicielem brooklińskich apartamentowców.

— Co takiego? Aż tak nisko upadła? — zaśmiała się jedna z nich.

— O co ci chodzi?

— No zazwyczaj wybierała kogoś z Manhattanu, a tutaj proszę, Brooklyn wita!

— Widzę, że macie przeterminowane informacje. Moja ciotka jest księgową tego całego sponsora z 54 Street, który produkował kiedyś ten słynny serial, i z tego, co mi mówiła, to pani Lara bardzo często go odwiedza wieczorami!

— Przecież on ma żonę!

— No właśnie, i dwie kochanki, więc na ciul mu Lara?

— Jak to po co? Nie słyszałyście, że koleś powoli bankrutuje?

— Ja tam nie wiem, ale mi się wydaje, że dalej ją coś łączy z synem tego aktora z Kalifornii.

— Chodzi ci o Davida? No coś ty, ona już dawno go zmyła!

— Tak? To dlaczego co tydzień doręczam jej bukiet żółtych róż nadanych właśnie z zachodniego wybrzeża?

— Ooo, żółte! Czyli ktoś jest zazdrosny! — wtrącił się Johan.

— O taką pizdę? Wolne żarty! Ona im tylko do łóżka, kochane…

— W takim razie musi być rozwarta jak studnia po tylu bolcach.

— Popieram, popieram! — dorzucił Johan, nie mogąc się powstrzymać.

Nagle z gabinetu wyszła Lara. Blada, siwa i zielona jednocześnie spojrzała na zgromadzone sekretarki, po czym rzuciła kilka głośnych zdań:

— Co się tak patrzycie? Do roboty!

Jak też widzicie, nasza kochana Lara nie miała za dużo fanów w swojej pracy, ale i tak była głównym obiektem zainteresowania pracowników. Można więc przyjąć, że wciąż stała na wygranej pozycji. W końcu to o niej mówili ludzie, a nie o jakiejś tam kobiecie usiłującej wynaleźć lekarstwo na raka.

Pani Smyth pracę zazwyczaj kończyła o godzinie dwudziestej. Zamawiała wtedy szofera, po czym od razu udawała się na Wall Street, gdzie mieścił się jeden z najdroższych i zarazem najbardziej luksusowych ladies’ clubs. Mam tutaj na myśli burdel z mężczyznami, którzy są na zawołanie każdej odwiedzającej — od kilku tysięcy dolarów wzwyż za jedną noc. Oczywiście wszystko zależy od upodobań. Ciemnoskórzy panowie zawsze są drożsi ze względu na ich potężne przyrodzenia. Umięśniona klatka to jakieś sto tysięcy dolców więcej. Pozostaje też najważniejsze pytanie: z zabezpieczeniem czy bez? Chyba nie muszę tłumaczyć, że bez cena jest znacznie wyższa? W końcu panowie muszą mieć pewność, że nawet jeśli coś złapią, to dostaną jakąś rekompensatę.

Tak, tak, wiem, szalone to miasto i jego realia, ale tak wygląda jego rzeczywistość, która dla ludzi z wyższych sfer nie jest wcale niczym dziwnym. Nowojorskie ladies również mają swoje mroczne sekrety, które raczej nie powinny ujrzeć światła dziennego.

Wracając do tematu, pozwolę sobie opisać typowy burdel z — delikatnie mówiąc — męskimi dziwkami. Atmosfera tego miejsca była zaskakująca. Zaraz przy wejściu tak zwani drzwiowi rozdawali szampana z utopioną truskawką, która najwyraźniej miała za zadanie tylko podsycić apetyt wygłodniałych pań. Dookoła rozlegał się dziki, zwierzęcy wark przypominający polowanie w dżungli. Myślę, że jest to trafne porównanie, bo właśnie to się tutaj odbywało. Bogate panie, niewiedzące, co robić ze sobą i ze swoimi dolarami, przybywały do miejsca, gdzie ich dzika natura miała ujście. Wszystko odbywało się dyskretnie i nadmiernie luksusowo. Można nawet było udać się do tak zwanego pokoju tysiąca twarzy. Myślę, że sama nazwa zaczerpnięta była ze słynnej książki o pewnym biznesmenie i jego uległej, bo pomieszczenie to przepełniały najróżniejsze sprzęty, nieco przypominające średniowieczne lochy — aczkolwiek wzbogacone nutą pikanterii. Jeśli któraś z dam była nad wymiar dzika, to miejsce idealnie się dla niej nadawało. Jednakże pani Lara preferowała coś bardziej ekstremalnego — jak tunel aerodynamiczny. Seks w powietrzu? Czemu nie! W końcu raz się żyje.

Kolejnym niezwykle inspirującym miejscem w strefie dla niewyżytych pań była tak zwana kozetka, gdzie seks uprawiano grupowo. Co ciekawsze, panowie mieli zwierzęce maski przypominające te, które nosiły amerykańskie maskotki drużynowe. Tutaj to dopiero się działo! Wyobraźcie sobie teraz napalone czterdziestki, które cierpią na zoofilię. Krótko mówiąc: lepiej samemu tam nie wchodzić. Oczywiście jest to rada wyłącznie dla panów. Nawet nie chcecie wiedzieć, co tam się wyprawia.

Jeżeli chodzi o naszą bohaterkę, to miała ona nieco inne upodobania. Seks grupowy jak najbardziej mieścił się na jej liście conocnych wyczynów, bo najwyraźniej jeden mężczyzna w znacznym stopniu jej nie zaspokajał. Kobieta ta preferowała bardziej swojską atmosferę i właśnie dlatego przyjeżdżała tu upolować coś ciekawego, po czym zabierała swoje maskotki do domu lub na jakąś zamkniętą imprezę, gdzie nikt jej nie zna. A uwierzcie, trudno było taką znaleźć — choć i na to Lara miała sposoby. W końcu od czego są peruki i ciemne okulary? Nie mówiąc już o charakteryzatorce z dwudziestoczterogodzinną dostępnością przy telefonie. Ostatecznie jednak jej ulubionym miejscem była sypialnia –jedyna przestrzeń wolna od pracy, paparazzi i wstrętnych sekretarek, które łażą za nią krok w krok, pragnąc się kąpać w jej cieniu.

— No dobrze, Mary, daj mi dziś jakichś Latynosów. Mam ochotę poczuć się jak na wakacjach! — krzyknęła do kobiety za ladą.

— Witam ponownie, lady! Niestety dziś wszyscy wyszli. Twoja siostrzenica sprzątnęła ci ich sprzed nosa…

— Mówisz o Dianie?

— Ta ruda to Diana?

— Tak!

— No to właśnie o niej mowa. Ale nic się nie przejmuj, suczysko powinno mi ich zwrócić za dwie godziny. A jak nie, to wyślę moje ratlerki, bo mała ostatnio mi coś w ciula z kasą leci — powiedziała, wskazując na swoich ochroniarzy.

— No nieźle, nieźle, ciekawe, co by jej matka powiedziała na to wszystko… — zaczęła chytrze rozmyślać Lara. Kobieta odpowiedziała jej śmiechem.

— Co cię tak śmieszy?

— Jej matka była tutaj dziś rano, żeby zwrócić dwóch Azjatów. A uwierz: byli niemało wyczerpani po nocy z twoją siostrzyczką…

— Co takiego? — Lara zaczęła się śmiać w niebogłosy, po czym zbliżyła się do Mary i dyskretnie wręczyła jej gotówkę. Po chwili dodała bardzo niskim tonem, jakby właśnie podpisywała pakt z diabłem: — Nagrasz mi wszystko! Chcę mieć dowody. Ta szmata chce udziały w mojej firmie, na co nie mogę się zgodzić!

— No to musisz się bardziej postarać, kochana, bo twoja siostra postawiła większą gotówkę, żeby znaleźć coś na ciebie.

— Mary! Nie igraj z ogniem… — zagroziła Lara.

— Nie igram — mówię, jak jest, i to tylko dlatego, że się przyjaźnimy.

— Nie pierdol głupot! Nie przyjaźnimy się. A teraz mów: ile?

— Dwa razy tyle, ile mi dałaś… — wyznała Mary.

— Masz jak w banku. Wyślę do ciebie kuriera, ale dowody chcę mieć za dwa dni!

— A to stawka będzie wyższa!

— Zamknij się i słuchaj! Masz dwa dni i nie dostaniesz ani centa więcej.

Mary na chwilę umilkła.

— Lepiej nie drażnij ręki, która cię karmi, bo źle skończysz. A właściwie gorzej, bo już źle skończyłaś — dodała Lara, oddalając się.

Tak to właśnie jest! Nie ma negocjacji z królową negocjacji! Niektórzy jeszcze tego nie wiedzą, ale najwyraźniej trzeba im to spokojnie wytłumaczyć. W przeciwnym razie lady z Times Square sięgnie po naboje, które trafią niejednego, a tego raczej byśmy nie chcieli.

Po zakończeniu konwersacji z Mary Lara udała się na łowy. Skoro są braki w towarze, trzeba znaleźć coś innego, a uwierzcie mi — wybór był spory: od ciemnoskórych, muskularnych Afroamerykanów po typowych Europejczyków. Tej nocy jednak postawiła na przystojnych Meksykanów.

Zabierając świeże ofiary do domu, zdążyła jeszcze zamówić dobry towar z czarnej dzielnicy. Chyba nie muszę tłumaczyć, że chodzi o narkotyki? Seks, puder na nosie i głośna muzyka — taki był plan na dzisiejszą noc.