Dzieci Świętej Małgorzaty - Ante Tomić - ebook

Dzieci Świętej Małgorzaty ebook

Tomić Ante

0,0
31,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co łączy Świętą Małgorzatę, syryjskiego imigranta, pobożne małżeństwo usilnie, acz nieskutecznie starające się o dziecko, osła pana Mikuli, ćevapy, orkiestrę dętą i bankrutującego biznesmana obawiającego się, że zostanie impotentem?

Wszystko to znajdziecie w powieści Ante Tomicia, która rozpoczyna się zupełnie zwyczajnie: na Morzu Śródziemnym podczas burzy tonie statek z imigrantami. Z katastrofy szczęśliwie ocalał Selim, fale wyrzuciły go na plażę pewnego dalmatyńskiego miasteczka, którego mieszkańcy przygotowują się do obchodów dnia swojej świętej patronki. Jak co roku zjeżdżają liczne pary starający się o potomstwo, orkiestra ćwiczy repertuar na paradę, wszystkim udziela się radosna ekscytacja oczekiwania na wyjątkowe wydarzenie, ale ten sezon okaże się inny, zaskakujący i bogaty w cuda, również kulinarne.

W świecie stworzonym przez Tomicia nic nie jest oczywiste: przekraczane są kolejne tabu, jednostkowe historie obalają stereotypy, bohaterowie obnażają absurdy ludzkiej natury, a środkiem umożliwiającym zmierzenie się z poważnymi problemami rodzinnymi i społecznymi jest humor, który pozwala uwierzyć, że w rzeczywistości też są możliwe pozytywne zakończenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 177

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Książka została wydana ze wsparciem finansowym Ministerstwa Kultury i Mediów Republiki Chorwacji

Tytuł oryginału:Nada

Copyright © Ante Tomić, 2024 For the Polish edition Copyright © 2025, Noir sur Blanc, Warszawa

ISBN 978-83-8403-017-2

Opieka redakcyjnaMonika Szewczyk

Opracowanie redakcyjneLidia Kośka

KorektaAgata Nocuń, Elwira Wyszyńska

Projekt okładki, rysunki i ilustracjeKatarzyna Kaczmarek

Zamówienia prosimy kierować: – telefonicznie: 800 42 10 40 (linia bezpłatna) – e-mailem: [email protected] księgarnia internetowa: www.noir.pl

Oficyna Literacka Noir sur Blanc Sp. z o.o., 2025 ul. Frascati 18, 00‐483 Warszawa

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Zgodnie z art. 4 Dyrektywy 2019/790/UE oraz odpowiednimi przepisami krajowymi, niniejszym zastrzegamy prawo do wyłączenia z eksploatacji tekstów i danych (TDM) dla celów innych niż badawcze, w odniesieniu do materiałów znajdujących się w tej publikacji niezależnie od formy jej udostępnienia. Wykorzystywanie tych materiałów w ramach działań TDM jest niedozwolone.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

w którym pewien młodzieniec z trudem wynurza się ze wzburzonego morza, ratując życie w ostatniej chwili, kiedy już wszyscy bali się, że utonie i nic nie będzie z tej opowieści

Wpadali na siebie w mroku tylnej części furgonetki, która się trzęsła i kołysała na garbatych, wyboistych górskich drogach, a gdy któryś z nich krzyknął z bólu, kierowca z szoferki obrzucał ich przekleństwami i kazał im się zamknąć. Był chyba rolnikiem, bo w środku zalatywało zgniłymi warzywami. O zmierzchu zatrzymali się na deptaku nieznanej miejscowości nad morzem.

– Come out! Quick! Quick! Wychodźcie! – syczał półgłosem kierowca, podczas gdy oni, a było ich ośmiu, oszołomieni i poobijani, z odrętwiałymi nogami, gramolili się z furgonetki i wskakiwali na drewnianą barkę z płytkimi plastikowymi kratownicami i podnośnikiem z siecią rybacką na rufie. Padał drobny deszcz, w oddali błysnęło i w dwie sekundy później uderzył grom.

– To Italy? – odważył się zapytać jeden z nich.

– Yes! Yes! Italy! Hurry up! – odpowiedział młody brodaty mężczyzna, kierując ich ze sterówki stromymi schodkami pod pokład. Poupychali się jakoś na ławkach w jadalni z małą kuchnią. Wkrótce przy wtórze wyjącego motoru diesla ruszyli. Zamiast warzywami, teraz zalatywało zepsutą rybą, i tylko trochę mniej kołysało i trzęsło. Tak naprawdę, to tylko na początku, przez godzinę, dwie mniej kołysało. Nad morze nadciągała burza, strugi wody chlustały w okrągłe szklane okienka, uderzenia piorunów stawały się coraz potężniejsze i częstsze, fale coraz wyższe. Patrzyli na siebie wybałuszonymi, przerażonymi oczami pod światłem mrugającej lampy. Łódź, skrzypiąc, wznosiła się i zanurzała, a oni znowu obijali się o ściany i o siebie nawzajem i zarzygali wszystko tym, czego nie zdołali wcześniej wydalić z siebie w furgonetce.

Ahmed, jedyny, którego Selim znał w tej grupie, Irakijczyk, z którym zatrzymała go policja i pobiła, kiedy przed miesiącem próbowali przejść w lesie na północy, uderzył potylicą w półkę i zakrwawiony padł na podłogę kabiny. Selim zawołał do niego jeden raz, drugi, a gdy Ahmed się nie odezwał, ruszył na górę po pomoc. Kurczowo trzymając się poręczy, ledwo wspiął się po schodach.

– A man is injured! – krzyknął do brodatego.

Drzwi na pokład otworzyły się z trzaskiem, sterówkę zalał deszcz.

– Co ty tu robisz! Spadaj na dół, człowieku!

– We need help! A man is injured! – powtórzył Selim.

Sternik znów coś powiedział w języku, którego Selim nie rozumiał, a nawet gdyby rozumiał, nie byłoby z tego żadnego pożytku, bo gdzieś całkiem blisko z ogłuszającym hukiem walnął piorun. Białe światło nagle obu ich oślepiło i jednocześnie fala ostro przechyliła łódź na lewy bok. Selim się zachwiał, stracił równowagę. Złapał za ościeżnicę sterówki, ale siła, która go pchała, była potężniejsza. Wszystko następowało tak szybko, że nie był świadom, co się z nim dzieje, kiedy wyleciał przez drzwi, uderzył żebrami o balustradę łodzi i spadł na wznak w czarną, zimną otchłań wody.

Morze go połknęło, wessało najpierw do dna, tak bezlitośnie, aż pomyślał, że coś złapało go za nogę i ciągnie w dół, ale już w chwilę później go uniosło. Wyrzuciło na powierzchnię, na zbawcze powietrze. Otworzył usta, by złapać oddech, dokładnie wtedy gdy przykryła go kolejna fala. Waląc rękami i dusząc się, jeszcze raz zatonął, żeby natychmiast się wynurzyć. Wykasływał słoną wodę. Przez jedną krótką sekundę miał wrażenie, że teraz już płynie, że kontroluje swoje życie. W powidoku błyskawicy w gęstym deszczu dostrzegł łódź wśród pieniących się fal. Nie odpłynęła daleko, mógł ją dogonić. Jednak w chwilę później olbrzymia masa wody uniosła się nad Selimem i porwała go, jakby był liściem albo gałązką. I tak go rzucało w dół i w górę, stale i wciąż od nowa. Kiedy znów błysnęło, a on znalazł się na powierzchni, łodzi już nie było w zasięgu jego wzroku.

Selim pogrążył się w beznadziei większej niż w ciągu tych wszystkich bezsensownych siedmiuset dni, odkąd opuścił rodzinne Aleppo. To było gorsze i od głodu, i od śniegu, i od psów policyjnych. W ciemnościach, w środku burzy, w bezkresnej pustce dzikiego morza z wolna ubywa sił, za każdym razem z coraz większym trudem wraca się z głębin, pomyślał, że to jest wreszcie koniec i sam się, biedak, nad sobą rozczulił. Krzyknął z wściekłości i rozpaczy, bo akurat wszystko źle się działo w jego życiu. Zawsze było jak wśród tych podstępnych fal, które na przemian to wciągają go, zupełnie bezradnego, w głębię, to unoszą na powierzchnię, by krótko zaczerpnął powietrza; ledwo wydostał się z jednych, już wpadał w kolejne, jeszcze gorsze tarapaty. Przez całe dwadzieścia dwa lata było tak, jakby miłościwy Bóg drwił sobie z niego. Stworzył go chyba po to tylko, by śmiać się z jego cierpień.

Kiedy ta bluźniercza myśl przyszła mu do głowy, Selim przestraszył się i natychmiast zaczął modlitwę: „Nie ma Boga prócz Allaha”, wyszeptał, zanim znów zaczął tonąć, a drugą część szahady, „Mahomet jest posłańcem Boga”, dodał pod powierzchnią wzburzonego morza, wypuszczając z ust bąbelki. I jakby ta święta prawda właśnie się objawiła, czubkiem prawej nogi w tej samej chwili dotknął czegoś twardego. Najpierw nie śmiał w ten cud uwierzyć, ale kiedy postawił lewą nogę, pod nią też był twardy grunt. Potem błysnęło znów w oddali i w bladoniebieskim świetle na krótko ukazał mu się niski, skalisty brzeg. Selim zaczął płynąć w jego stronę, chociaż właściwie nie było już takiej potrzeby. Morze, które wcześniej chciało go zabić, teraz delikatnie, niczym ojciec dziecko w ramionach, niosło go ku wybawieniu. Po chwili wylądował na płyciźnie i potykając się, wyszedł z morza. Nieostrożnie nadepnął na ostrą, rozkruszoną skałę, raniąc nogę, ale ból był teraz nieważny. Pod jego nogami zachrobotały kamyki.

Zwalił się na ziemię, byle tylko dojść do siebie. Leżał na plecach z rozłożonymi rękami, głęboko oddychając. Deszcz z chwili na chwilę stawał się coraz drobniejszy i rzadszy. Letnia burza nadciągnęła tak szybko, jak odeszła. Wkrótce chmury się rozpierzchły, a na niebie ukazał się okrągły księżyc, jednak Selim go nie widział. Przy wtórze fal, które wciąż się pieniły, zapadł w sen i nie obudziło go ani słońce, które kilka godzin później wzeszło na nieskazitelny błękit, ani czarny krab, który zaciekawiony przeszedł po jego twarzy, ani muchy, które brzęczały wokół, ani mewy, które klekotały, ani prom „Miljenko Smoje”, ostatni nabytek w białej flocie adriatyckiej, który przepłynął ze sto metrów dalej. Obudził go dopiero głos:

– Kid, are you alright?

Dwaj starsi mężczyźni o zatroskanych twarzach przykucnęli po lewej i prawej stronie jego głowy, całkiem goli. Zawstydzony Selim krzyknął z przerażenia, kiedy tuż obok swojej twarzy zobaczył ich ogorzałe penisy obrośnięte siwymi włoskami.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki