Druga twarz - Mari Jungstedt - ebook + książka

Druga twarz ebook

Mari Jungstedt

4,2

Opis

Ile twarzy posiada każdy z nas? Jakie pragnienia tłumimy w sobie, a którym pozwalamy ujrzeć światło dzienne lub pojawić się pod osłoną nocy? Do czego może doprowadzić brak akceptacji? Odpowiedzi na te pytania należy szukać w historii bohaterów Drugiej twarzy. Komisarz Anders Knutas wraz z Karin Jacobsson tym razem starają się rozwikłać tajemniczą śmierć przykładnego męża i ojca, który zostaje znaleziony w sypialni rodzinnego domku letniego. Okoliczności jego śmierci wskazują na morderstwo o podłożu seksualnym. Czy policja ma do czynienia ze zgonem autoerotycznym?

W toku dochodzenia dochodzi do podobnego przypadku śmiertelnego. Ślady prowadzą między innymi do klubu dostępnego dla wtajemniczonych, którego motywem przewodnim jest bondage i zaawansowane erotyczne zabawy.

Druga twarz to książka poruszająca tematy zdrady, seksualnych fantazji, toksycznej miłości, a także ukrywania swojego prawdziwego oblicza. W tej książce nie zabrakło także opisów wspaniałych gotlandzkich krajobrazów i elementów szwedzkiej tradycji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 369

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (114 oceny)
52
35
25
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EdytaTP

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągnęła mnie książka, śledztwa, życie prywatne bohaterów, zżylam się z nimi. W planach mam wyjazd na Gotlandię. Przeczytałam całą serię. Chociaż, bez cz. 8 i 14 - nie wiem, dlaczego LEGIMI nie udostępnia ich w wersji e-booka? W każdym razie, polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału: Det andra ansiktet

Copyright © Mari Jungstedt, 2016 First published by Albert Bonniers Förlag, Stockholm, Sweden Published in the Polish language by arrangement with Bonnier Rights, Stockholm, Sweden and Macadamia Literary Agency, Warsaw, Poland Copyright © for the Polish edition and translation by Bellona, Warszawa 2018 Wszelkie prawa zastrzeżone

Redaktor prowadząca: Maria Magdalena Miłaszewska Redakcja merytoryczna: Zofia Gawryś Korekta: Ewa Grabowska Projekt graficzny okładki: Paweł Drygiel Zdjęcia na okładce: Adobe Stock Skład i łamanie: Beata Jankowska

Wydawnictwo Bellona ul. J. Bema 87 01-233 Warszawa tel. +48 22 620 42 91

www.bellona.pl Dołącz do nas na Facebooku:www.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona Księgarnia internetowawww.swiatksiazki.pl

Dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91

Andreasowi i Katerinie,

Więc w końcu zapadasz, Śmierci chwilo blada, w drzwiach mych chrust jest obficie, a w oknie kurtyny z kwiecistej satyny mają na środku zaszycie, i róża skryta w mej dłoni lecz świadom nie jestem jej woni. Więc w końcu zapadasz, Śmierci chwilo blada, Już czekam skrycie, bezpiecznie.

  Fragment z 

Cessna 182 z miejscami dla czterech osób trzęsła się tak mocno, że miało się wrażenie, iż w każdej chwili może wybuchnąć i rozpaść się na kawałki. Pilot wcisnął gaz do końca, by poderwać się z odpowiednią prędkością, a w niewielkiej maszynie panowało wyczuwalne napięcie. Wciąż stali na pasie startowym w oczekiwaniu na sygnał pozwalający wznieść się w powietrze, pilot w tym czasie sprawdzał wszystkie urządzenia: stery, klapy, deskę rozdzielczą, pompę olejową, temperaturę cylindra. Hałas uniemożliwiał rozmowy. Jeśli któryś pasażer chciał coś powiedzieć, musiał krzyczeć. Brakowało siedzeń, Krister i jego stary kumpel Peter siedzieli z podwiniętymi nogami na podłodze. Jakaś kobieta, skoczek, której Krister nigdy wcześniej nie widział, zajęła miejsce obok pilota plecami do deski rozdzielczej i dziobu samolotu. Siedzieli ze spadochronami na plecach wciśnięci w tylną część maszyny. Nie widzieli się od kilku lat, gdy nagle Peter zadzwonił z informacją, że wpadł na chwilę do Sztokholmu i chciałby, jak dawniej, wspólnie skoczyć ze spadochronem. W ich starym klubie umówił już nawet konkretną godzinę.

Szesnastoletnia córka Kristera, Cecilia, która na weekend pojawiła się u niego w odwiedziny, nie ukrywała rozczarowania, że tej soboty tata nie będzie się nią zajmował. Zastąpi go jego nowa dziewczyna, z którą miały iść do miasta na zakupy. Musiała to jakoś znieść. Niespodzianie przyjechał przyjaciel, który od dawna mieszka w Stanach, ojciec nie mógł mu więc odmówić. Miał zamiar zaprosić Cecilię wieczorem do restauracji na Starym Mieście, tylko oni dwoje.

Silniki zaryczały. Kobieta, która ukucnęła naprzeciwko, nie odezwała się ani słowem, wyglądało na to, że była z tych zamkniętych w sobie. Właściwie była całkiem ładna, drobna i ciemnowłosa, ale z kwaśną miną wpatrywała się uporczywie w okno.

Krister i Peter mieli skoczyć razem, jak to robili kiedyś, gdy Peter mieszkał w Szwecji i obaj aktywnie udzielali się w klubie. Byli doświadczonymi skoczkami, uprawiali ten sport przez blisko dwadzieścia lat. Rozległ się grzmot silników, Krister sądził, że zbliżają się do trzech tysięcy obrotów, wymaganych, aby mogli unieść się w powietrze. Maszyną trzęsło, szarpało i kołysało w różne strony. Pilot porozumiewał się za pośrednictwem radia z wieżą kontroli lotów i otrzymał zezwolenie na start. Dodał jeszcze więcej gazu i samolot ruszył. Rozbieg długości czterystu metrów zajął im dwadzieścia sekund. Samolot kołysał się coraz gwałtowniej i kiedy w końcu odbił się od ziemi, można było poczuć ulgę, mimo że turbulencje nasiliły wstrząsy. Za każdym razem, kiedy wznosili się w górę, miało się wrażenie, że samolot rozpadnie się na kawałki. Ten moment był najgorszy.

Osiągnięcie trzech tysięcy metrów zajęło im około pół godziny. Niewygodna pozycja sprawiała, że nogi drętwiały, a im wyżej się wznosili, tym było zimniej. Nie było drzwi, otwór zasłaniała płachta z materiału, przyczepiona taśmą z zapięciem na rzepy. Krister próbował nie myśleć o tym, że coraz bardziej traci czucie w nogach i marzną mu palce. Myślał o latach przyjaźni z Peterem, o wszystkim, co razem przeżyli, i uświadomił sobie, jak bardzo mu brakowało przyjaciela. Samolot krążył przez chwilę wokół punktu wyskoku, na który pilot wybrał widoczny w oddali zagajnik. Aby właściwie wylądować, konieczne było wzięcie pod uwagę siły i kierunku wiatru.

W końcu dostali od pilota znak, że nadszedł czas wyrzutu. Kobieta siedząca z przodu podwinęła tkaninę zasłaniającą drzwi, postawiła lewą stopę na podpórce na zewnątrz samolotu i wyskoczyła. Zniknęła w ciągu sekundy. Krister przesunął się do przodu na miejsce obok pilota, wymienili spojrzenia z Peterem i wykonał ręką znak. Czas skakać. Najpierw wyprostował ramię, później przyciągnął je do siebie i znów na zewnątrz – raz, dwa, trzy – zanurkował w powietrze i zaczął swobodnie opadać. Peter, trzymając się go, leciał razem z nim.

Ponieważ skakali razem, ważne było, aby opuścili samolot w tym samym momencie, by uzyskali tę samą prędkość opadania. Najmniejszy ruch mógł zmienić prędkość. Wyskok im się udał, byli naprzeciwko siebie, trzymając się mocno za ramiona, po chwili przesunęli uchwyt na nadgarstki. Przeszywali powietrze razem, byli jednością. Cały czas utrzymywali kontakt wzrokowy. Pełna koncentracja. Błękitne majowe niebo roztaczało się nad nimi i wokół nich. Białe chmury zapowiadały lato. Pod nimi rozpościerały się zielone przestrzenie, a daleko, daleko był zwykły świat i cywilizacja. Opadali swobodnie z prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Nie było miejsca na wahanie. Peter skinął głową do Kristera, obaj zgięli prawe kolana i ugięli lewe łokcie, co spowodowało, że zrobili w tym samym czasie obrót i znów znaleźli się przodem do siebie. Krister zobaczył, że Peter uśmiecha się szczęśliwy, kiedy wokół niego pędzi powietrze. Ponowne skinięcie głową, wyprostowali ramiona, ściągnęli kolana, każdy z nich zrobił saldo do tyłu. Wszystko w pełnej prędkości opadania. Wymienili się spojrzeniami, uśmiechając się.

Zdążyli zrobić jeszcze jeden manewr, zanim nadszedł czas na otwarcie spadochronów. Najpierw jednak upewnili się, że są w odpowiedniej odległości, aby się nie zderzyć. Krister zdecydowanie pociągnął rączkę spadochronu, aby go otworzyć. Ale nie było reakcji. Pociągnął jeszcze raz. Nic. Poczuł w klatce piersiowej narastającą panikę – jego prędkość opadania wynosiła dwieście kilometrów na godzinę, miał więc zaledwie kilka sekund, zanim będzie za późno. Kiedyś był już w takiej sytuacji. Problemy z otwarciem spadochronu nie zdarzały się często, ale mogły wystąpić. Dlatego każdy skoczek wyposażony był w spadochron zapasowy. Teraz musi się skupić. Koncentracja. Szybkie spojrzenie w górę. Trochę ponad nim unosił się Peter, a w oddali nieznajoma kobieta, oboje na w pełni rozłożonych spadochronach. Co się działo z jego spadochronem? Pamiętał, że poprzedniego wieczora sprawdził cały sprzęt. Wszystko było w porządku. Nic nie rozumiał. Powinien jednak, jak zazwyczaj, sprawdzić go jeszcze raz, tuż przed wejściem do samolotu. To była ostatnia pieprzona rzecz, którą robił każdy spadochroniarz. Był jednak tak pochłonięty rozmową z Peterem, że się tym nie zajął. Zaczął szukać linki zapasowego spadochronu. Pociągnął mocno, ile tylko miał siły. Też nic. Wokół niego wyraźnie zaczął rysować się krajobraz. Czubki drzew, pole, las. W oddali baraki klubu spadochronowego. Ogarnęła go panika. Serce waliło jak oszalałe. Ziemia zbliżała się ku niemu. Rozpaczliwie pociągnął raz jeszcze. Zdał sobie sprawę, że jest już za późno.

Poczuł ucisk w klatce piersiowej. Nie mógł oddychać. Spadochron nawet nie zdążyłby się rozłożyć. Przed oczami ujrzał znajome twarze: córki Cecilii, jej matki Anniki, dziewczyny Anki. Jego życie dobiegnie końca za kilka sekund. Miał zaledwie czterdzieści siedem lat. Poczuł ssanie w całym ciele. Poryw wiatru. Ląd, trawa, ziemia.

Ziemia. Ziemia. Ziemia.

Gdzieś w środku mam świadomość, że już rozpoczęłam swoją drogę, podróż ku upadkowi, ku wiecznej ciemności. Zrozumienie uwidacznia się w postaci głębokiej rysy pomiędzy brwiami, niepokoju w spojrzeniu, napięciu wokół ust. Odcisnęło się w moich ruchach, jest w nich coś mechanicznego, automatycznego. Jakby nie było powrotu.

Siedzę przed dużym lustrem, zostałam sama. Wszyscy już wyszli i wiem, że będzie tu pusto aż do następnego ranka. Niedawno dużo się tu działo, były głosy, śmiechy, rozmowy, kogoś poniosły nerwy, ktoś inny był zestresowany. Była para trzymająca się w objęciach, ktoś robił znajomemu masaż. Powolne, oporne ruchy, głębokie spojrzenia w lustrze. W powietrzu zawsze wisi erotyzm. To mnie drażni.

Większość wyszła do miasta na piwo. Ja zostałam, powiedziałam, że muszę coś jeszcze zrobić. To w pewnym sensie prawda. Kiedy wszyscy już wyszli, zostałam sama ze sobą w ciszy i spokoju; nie mogę stamtąd uciec. Nie mam dokąd. Pomyślę o strofie poety Birgera Sjöberga: „Więc w końcu zapadasz/Śmierci chwilo blada”. Dokładnie.

Przez cały dzień pada chłodna mżawka, powietrze jest wilgotne. W uszach dźwięczy cisza. Aż chce się rozmyślać o przeszłości. Historia wielu wieków kryje się w tych grubych średniowiecznych murach, które są wspomnieniem minionego czasu. Nie możesz zapomnieć. Nie zapomnisz.

Przez okno w głębokiej wnęce wciąż wpada szare światło dnia. Wkrótce nadejdzie lato. Na zewnątrz jest jasno, ale we mnie panuje mrok. Nadszedł czas.

Wyjęłam wszystko, co było potrzebne. Zaczesuję włosy do tyłu, zakładam ciasny czepek, aby przylegały do czaszki. Na wszelki wypadek oklejam go taśmą. W lustrze widzę swój wzrok – jest spokojny i stanowczy. Sięgam po pędzel do podkładu i zaczynam pracę nad maską. Powoli przemiana zaczyna nabierać kształtu. Najdłużej zajmują oczy, ciemny cień na powieki, przydymiony cień wokół całego oka, czarna konturówka i porządna dawka eyelineru. Sarnie oczy à la Audrey Hepburn. Róż i pomadka. Przez chwilę skupiam się tylko na ustach, kontury muszą być idealne. Jestem spokojna i skoncentrowana. Zorganizowana. Wiem, co robić, aby uzyskać całkowitą przemianę. Na koniec wisienka na torcie. Zdejmuję perukę z głowy manekina i wciskam ją na swoją.

Wiem, co zrobiłam, ale gdy widzę swoje odbicie w lustrze, wstrzymuję oddech. Ta kobieta ma dokładnie taki wygląd, jaki chciałam osiągnąć. Piękna, mroczna, intrygująca, seksowna.

Doskonała przynęta na „bladą chwilę śmierci”. I przede wszystkim jestem całkowicie nie do poznania. To twarz, której nigdy wcześniej nie widziałam. Której nawet nie mogłam sobie wyobrazić.

Moja druga twarz.

Muszę zrobić to, co muszę. Można na to spojrzeć jak na misję, zadanie. Powołanie śmierci. Ta świadomość sprawia, że włosy na rękach stają mi dęba, a jednocześnie w brzuchu czuję niecierpliwe łaskotanie. Czekałam na ten moment całe życie. Albo raczej nie całe, kłamię. Czekałam na ten moment od czwartego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku.

Wtedy wszystko się zaczęło.

Henrik Dahlman wpatruje się w sufit i czuje przechodzący przez całe ciało niepokój. W co dał się wpakować? To mogła być zwyczajna niedziela. Sypialnię wzięła szturmem dwójka najstarszych dzieci wraz z psem i cała trójka wskoczyła na łóżko. Wkrótce był otoczony śmiechem i sennym ciepłem bijącym od jego pociech, a labrador, ciesząc się z pobytu w dużym, miękkim łóżku małżeńskim swojej pani i pana, gorliwie go lizał. Został obdarowany trzema córkami. Najmłodsza, Inez, która była owocem związku z nową żoną, liczyła zaledwie dwa latka. Pozostałe córki miał z byłą żoną. Ebba i Angelica miały dziesięć i dwanaście lat i mieszkały u niego co drugi tydzień. Miał też pasierbicę, Beatę, pochodzącą z poprzedniego związku byłej żony. Beata skończyła dwadzieścia lat i zdążyła się już wyprowadzić z domu. To jej było najtrudniej zaakceptować, że ojczym tak szybko znalazł sobie nową dziewczynę, a co więcej, zrobił jej dziecko. Od rozwodu nie mieli prawie wcale kontaktu. Beata mieszkała teraz w Sztokholmie.

Henrik Dahlman był jednak świadom, jakim jest szczęściarzem. Odnosił sukcesy jako artysta, po wewnętrznej stronie miejskich murów miał własny sklep oraz atelier, duży dom w Visby oraz domek letni w Ljugarn i był świeżo po ślubie.

Sypialnia w pięknym kamiennym domu, graniczącym z ogrodem botanicznym, miała duże szczeblinowe okna wychodzące na miejski mur oraz na ocieniony ogród, w którym wszystkie rośliny pokrywały się delikatną, wczesnoletnią zielenią. Lato stało u progu, zbliżały się wakacje, a życie wydawało się jakieś prostsze. O ile człowiek sam sobie go nie komplikował, jak, niestety, było w przypadku Henrika. I nie było odwrotu.

Po chwili przytulań i zabaw zostawił dziewczynki i psa w pościeli, a sam udał się do łazienki. Amanda już nie spała, słyszał, jak krząta się w kuchni na parterze i podśpiewuje, wtórując piosenkom płynącym z radia.

Okno było otwarte, ptaki głośno świergotały, niemal zagłuszając dobiegający z oddali hałas kosiarki. Zatrzymał się na chwilę, aby przyjrzeć się swojemu odbiciu. Zadbany czterdziestopięciolatek: ciemna karnacja, gęste włosy i brązowe oczy, wyjątkowo trzydniowy zarost. Zastanawiał się, czy lepiej się ogolić, czy zostawić brodę. Wybrał to drugie. Wszedł pod prysznic, umył włosy, dokładnie się namydlił. Lubił czuć dłonie na swoim twardym, wysportowanym ciele. Henrik zawsze dbał o swój wygląd. Obecnie był jednak w lepszej formie, niż kiedy miał dwadzieścia lat. Posłał swojemu odbiciu pełen zadowolenia uśmiech i zanim zszedł do kuchni, owinął biodra grubym, białym ręcznikiem kąpielowym. Amanda stała pod dużym oknem i przy szarym kamiennym blacie kroiła melony w apetyczne plastry. Brązowe włosy, upięte w luźną kitkę, opadały jej na ramiona, miała na sobie szorty i koszulkę. Stała boso, miała idealnie pomalowane paznokcie w kolorze jasnego różu. Jej umięśnionych śniadych nóg nie szpeciły ani cellulit, ani żylaki. Promienie słoneczne, padając na nią, łagodnie ją oświetlały i tworzyły wokół niej aureolę. Była piękna, niemalże idealna. Na podłodze na kocu siedziała malutka Inez, bawiąc się plastikowymi nakrętkami, które dała jej mama. Objął Amandę od tyłu i pocałował w szyję.

– Dzień dobry, kochanie – powiedziała z czułością. – Było słychać dobrą zabawę na górze.

– Tak – odpowiedział, wdychając zapach jej włosów. – Cała trójka jest szalona.

– Musisz już jechać?

Odwróciła się i spojrzała na niego swoimi dużymi, ciemnymi oczami.

– Muszę i nie muszę. Oczywiście, że nikt mnie nie zmusza. Ale dobrze byłoby się ruszyć i zacząć coś szkicować, skoro mam w głowie tyle pomysłów.

– Ale musi to być gotowe dopiero pod koniec lata.

– Do połowy sierpnia, trzeba się więc trochę pospieszyć. Chcą to mieć na Crime Time Gotland, który stał się bardzo popularny. Tym razem przyjedzie wiele zagranicznych gwiazd, a wraz z nimi dziennikarze, chcą im to zaprezentować.

Zadaniem było wykonanie rzeźby w betonie, która miała stanąć przed Biblioteką Almedalen. Rzeźba miała pokazać Gotlandię jako miejsce dające pełnię wrażeń, Henrik bardzo się więc w pracę zaangażował. Spieszyło mu się, dostał to zadanie na ostatnią chwilę, ale nie mógł odmówić. Nikt się zatem nie dziwił, że potrzebuje spokoju, aby tworzyć. Idealnym rozwiązaniem był wyjazd do domku letniego w Ljugarn. Tam łatwiej o wenę i niczym niezakłóconą twórczość. Tym razem miał robić coś jeszcze, o czym na szczęście nie wiedziała jego żona. Mocno ją przytulił.

– To przecież tylko kilka dni. Później przyjedziecie z Inez.

– Wiem, ale chętnie już bym wyjechała. No i Laban na pewno tęskni za wsią.

Szturchnęła go lekko w klatkę piersiową, robiąc minę przesadnie pełną wyrzutów.

– Pomyśl o tej cudownej rzeczy, którą tworzę – żartował, wyciągając teatralnie ręce. – Będziesz ze mnie dumna.

Nagle dopadły go wyrzuty sumienia. Co on właściwie robi? Oszalał? Amanda była najwspanialszą kobietą, jaką kiedykolwiek znał, mieli fantastyczną córkę i była cudowną przyszywaną matką dla pozostałych dzieci. Kochał ją.

W tym momencie poczuł w kieszeni wibrację iPhona. Na wszelki wypadek go wyciszył. Wypuścił Amandę z objęć.

– Wyprowadzę Labana. Chyba chce wyjść.

– Super – powiedziała z uśmiechem. – W tym czasie skończę przygotowywać śniadanie.

Anders Knutas usiadł z kawą w ręku na ganku swojego domku letniego w Lickershamn i popatrzył na migocące w wieczornym świetle morze. Wkrótce czas do domu. Karin przez cały weekend była na obozie piłkarskim z drużyną, w której trenowała, on i mały kociak byli więc sami. Ta chuda biedaczka, którą kilka miesięcy wcześniej Karin znalazła w szopie, zdążyła już wyrosnąć i stać się pucołowatym, dorodnym nicponiem, który biegał wokół działki, polując na muchy. Jej futro błyszczało w słońcu. Knutas mówił na nią Milagro, co po hiszpańsku oznaczało „cud”, ponieważ przeżyła jako jedyna z miotu. Kotka z jakiegoś powodu porzuciła młode, a te umarły z głodu, przeżycie Milagro można więc nazwać cudem. Śledził kotkę wzrokiem, uśmiechając się na widok jej koziołków w trawie.

Knutasowi nie spieszyło się do domu. W zasadzie mógłby zaczekać do następnego poranka. Wystarczyłoby skręcić na Bokströmsgatan, zostawić kotkę w domu i stamtąd pojechać na komendę. Ostatnie tygodnie w wydziale kryminalnym były spokojne, ten spokój bardzo był potrzebny po intensywnej wiośnie ze skomplikowanym dochodzeniem w sprawie morderstwa, w którym użyto broni tak rzadko spotykanej jak pistolet bolcowy. Na wspomnienie o tym zadrżał. Sprawcę zatrzymano w dramatycznych okolicznościach, a dochodzenie było ciężkie zarówno dla niego, jak i dla Karin.

Przełknął łyk kawy. On i jego najbliższa koleżanka z pracy byli ze sobą już dłuższy czas, dlatego podejrzewał, że Karin będzie chciała zrobić krok dalej i zamieszkać razem z nim. W ostatnim czasie uczyniła kilka takich aluzji. Wprawdzie nie powiedziała tego wprost, ale domyślał się, że mogło jej o to chodzić. W pewnym stopniu ją rozumiał, w końcu całe dorosłe życie mieszkała sama, mogło jej brakować życia we dwoje. Dzielenia z drugą osobą codzienności. Sam nie był szczególnie poruszony tą myślą. Minęły zaledwie trzy lata, od kiedy rozwiódł się z Line, z którą byli razem ponad dwadzieścia lat i mieli dwójkę dzieci. Mimo że Petra i Nils wyprowadzili się z domu i właściwie byli już dorośli, miał wrażenie, że wciąż marzą, aby ich rodzice się zeszli. Aby było tak jak dawniej. Nie to, że nie lubili Karin, przeciwnie, ale matka to zawsze matka. A ojciec to ojciec. A rodzina zawsze będzie rodziną. Może byłoby łatwiej, gdyby między nim a Line układało się naprawdę źle. Gdyby się sprzeczali i kłócili, patrzyli na siebie krzywo albo gdyby w domu panowała zła atmosfera. Tak jednak nigdy nie było, przez co prawdopodobnie dla dzieci nie było jasne, dlaczego się rozwiedli. Prawdę mówiąc, sam nie umiał powiedzieć, jak do tego doszło. Rozwód był pomysłem Line. Wszystko szybko się potoczyło. Nigdy nie było mowy o żadnej terapii rodzinnej, po prostu zabrała swoje rzeczy i wyprowadziła się do Kopenhagi. Dostała tam pracę jako położna w szpitalu Rigshospitalet.

Jego spojrzenie padło na stojącą w dole przy drodze skrzynkę na listy. Przez lata wyblakła. Przypomniał sobie, jak wiele lat temu malowała tę skrzynkę Line. Uśmiechnął się na myśl o niej. Na myśl o swojej rudowłosej, piegowatej duńskiej żonie. Brawurowej o pełnych kształtach i z ogromnym apetytem na życie, której donośny śmiech roznosił się po okolicy. Energicznej i pełnej radości życia. A raczej – swojej byłej żonie. Poczuł ukłucie w brzuchu. Nie mógł nic poradzić na to, że wciąż trudno mu było myśleć o Line jako o byłej żonie. Po rozwodzie zniknęła. Znalazła nową pracę, poznała kogoś nowego. Nagle wszystko się zmieniło. Jakby wszystko to, co było między nimi, przestało cokolwiek znaczyć. Wszystkie lata, wspomnienia, które wyryły się w jego duszy. Dzieci. Na początku było mu ciężko. Trudno było przyzwyczaić się, że już nie obudzi się obok niej jak dotychczas każdego ranka. Że jej nie było. Że zasypiała w innych ramionach. Później zaczął spotykać się z Karin, zajął myśli czymś innym. Czas płynął. W pewnym sensie wciąż czuł się rozbity, nie znalazł miejsca w nowej rzeczywistości. Dzieci studiowały poza wyspą i miały swoje życie. Regularnie wracały do domu, ale zostawały najczęściej tylko kilka dni, z czego większość czasu spędzały ze znajomymi. Już nie był dla nich tak ważny. Jak się okazało, ani dla nich, ani dla Line. A wmawiał sobie, że był dla nich wszystkim. Przedtem, kiedy byli małżeństwem i mieszkali razem, wszystko było takie oczywiste. Mieli rodzinny związek, który przestał już być ważny. Był przeszłością. Zaczął zapadać zmierzch. Kot przerwał zabawę i przyszedł, aby ocierać się o jego nogę. Pustka w żołądku. Podniósł Milagro i przytulił do siebie jej miękkie ciało.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Podziękowania autorki

Dziękuję moim wspaniałym przyjaciołom Andreasowi Chakirowi i Katerinie Janouch za wasze bezcenne wsparcie, które mi okazaliście, kiedy go potrzebowałam. Dziękuję również moim kochanym dzieciom, Rebece i Sebastianowi Jungstedt, za waszą miłość, troskę i inspirację. Szczególne podziękowania należą się Rebece za pomoc przy maszynopisie.

Serdecznie podziękowania kieruję także do:

Celesta Franklina z żeńskiego akademika Eken, Klintehamn

Wspaniałych dziewczyn I.F. oraz S.A. z państwowego ośrodka dla młodzieży Rebecka, Färingsö Johana Gardeliusa, technika kryminalnego policji w Visby

Agnusa Franka, komisarza policji kryminalnej w Visby

Martina Csatlosa, z Zakładu Medycyny Sądowej w Solna

Leny Allerstam, dziennikarki i dyrektorki ds. strategii w UR

Ulfa Åsgårda, psychiatry i eksperta w zakresie profilu psychologicznego sprawców

Elin Gustafsson, kierowniczki oddziału państwowego ośrodka dla młodzieży Rebecka

Birgitty Dahlberg, kierownika państwowego ośrodka dla młodzieży Rebecka

Mikaeli Blomquist, zastępcy kierownika państwowego ośrodka dla młodzieży Rebecka

Nadji Andreeff, asystentki bibliotecznej w Bibliotece Almedalen

Antona Westmana, skoczka spadochronowego

Johna Cargill-Eka, skoczka spadochronowego

Tobiasa Krajnik Åkerberga, skoczka spadochronowego

Dziękuję mojemu wspaniałemu wydawnictwu i wszystkim pracującym w nim profesjonalistom, przede wszystkim mojej wydawczyni Lotcie Aquilonius oraz redaktorce Ulrice Akerlund. Mojej graficzce Sofi Scheutz, która zawsze przechodzi samą siebie. Agentce prasowej Annie-Karin Korpi i fotografce Annie-Lenie Ahlstrom.

Ogromne podziękowania dla moich wspaniałych agentów Céline Hamilton i Jonasa Axelssona z Partners in Stories.

I w końcu Annie-Karin Eldensjö z ATN, która sprawia, że moje życie jako pisarki jest łatwiejsze.

Arguineguín, kwiecień 2016Mari Jungsted