Droga do wolności: Kobieca podróż do życia bez uzależnienia - Marta Wyrozumska - ebook

Droga do wolności: Kobieca podróż do życia bez uzależnienia ebook

Marta Wyrozumska

0,0

Opis

Jak wyjść z nałogu, gdy wszystko inne zawiodło? 

Próbowałaś już terapii, detoksów, grup wsparcia. Może nawet na chwilę udawało Ci się przestać pić, ale pustka, lęk i przytłaczające poczucie, że trzeźwość to wieczna walka i kara, zawsze wracały. A ten głos w głowie, który szepcze: „Nie dasz rady. Już za późno. Jesteś beznadziejna”... jest nie do zniesienia.

A co, jeśli problem nie leży w Twojej „słabej woli”, ale w metodzie?

Marta Wyrozumska, autorka „Drogi do wolności”, przeszła przez piekło 18-letniego uzależnienia i bezdomności. Nie dzięki kolejnej standardowej terapii, ale dzięki stworzeniu własnej, holistycznej ścieżki, którą teraz dzieli się z Tobą. To nie jest książka o tym, jak siłą woli przestać pić. To przewodnik, jak przeprogramować swój umysł, by alkohol stał się po prostu niepotrzebny.

To Twoja szansa, by wreszcie:

  • Zrozumieć, DLACZEGO pijesz. Odkryjesz, że nałóg to mechanizm obronny chroniący Cię przed głębokim bólem, a nie Twoja wina czy wyrok.
  • Uwolnić się od ciężaru wstydu. Nauczysz się akceptować i wybaczać sobie, co pozwoli Ci zamknąć przeszłość bez ciągłego poczucia, że jesteś „uszkodzona”.
  • Dostać konkretny plan działania. Poznasz metodę małych kroków (Kaizen), która prowadzi do wielkich zmian bez przytłaczającej presji i poczucia, że musisz zrewolucjonizować życie w jeden dzień.
  • Odzyskać spokój i kontrolę. Zamiast wiecznie walczyć, nauczysz się współpracować ze swoimi emocjami i umysłem, by osiągnąć prawdziwą, wewnętrzną wolność.

To więcej niż książka. To kompletny system wsparcia.

Trzeźwienie kojarzy Ci się z cierpieniem, siłą woli i ciągłym odmawianiem sobie? 

  • To nie walka, to zrozumienie: Zamiast walczyć ze sobą na siłę, nauczysz się ze sobą współpracować. Zrozumiesz, że nałóg był nauczycielem, a nie wrogiem.
  • Metoda małych kroków (Kaizen): Nie musisz rewolucjonizować całego życia w jeden dzień. Dowiesz się, jak codzienne, małe zmiany prowadzą do gigantycznych rezultatów bez poczucia przytłoczenia.
  • Mówisz "CHCĘ", a nie "MUSZĘ": Odkryjesz potęgę tego jednego słowa, które zamienia przymus w świadomy, pełen mocy wybór.

Wewnątrz znajdziesz dostęp do nigdzie indziej niedostępnych bonusów, które radykalnie przyspieszą Twoją przemianę:

  • Bonus 1 - Zestaw 31 Kart Motywacyjnych "Zbuduj Swoje Wsparcie" do druku. Każdego ranka potężny aforyzm przypomni Ci o Twojej sile i celu, nawet w najtrudniejszych chwilach. To Twoja prywatna dawka motywacji, która nie pozwoli Ci się poddać.
  • Bonus 2 - Wyjątkowa sesja hipnozy w formie nagrania audio. Tylko kupując książkę, otrzymasz dostęp do sesji, która pomoże Ci usunąć pierwsze blokady i wątpliwości zapisane głęboko w Twojej podświadomości. 
  • Bonus 3 - Specjalny rabat 15% na pierwszą, indywidualną sesję z autorką. Czujesz, że potrzebujesz indywidualnego wsparcia? To Twoje zaproszenie do dalszej, głębszej pracy z Martą, która poprowadzi Cię przez proces uwalniania emocji i transformacji. 

Każdy kolejny dzień zwłoki to dzień oddany nałogowi, a nie Tobie. Nie czekaj na idealny moment.

Dla kogo jest ta książka?

  • Dla kobiet, które czują, że standardowe metody zawiodły i szukają głębszego, holistycznego podejścia.
  • Dla tych, które mają dość życia w wiecznym poczuciu winy, wstydu i bycia ofiarą.
  • Dla każdej kobiety, która pragnie na nowo pokochać i uszanować siebie, odbudować swoje życie i poczuć, czym jest prawdziwa wolność.

 

O Autorce

Marta Wyrozumska nie jest teoretykiem, który pisze o nałogu zza biurka. To kobieta, która przez 18 lat życia w nałogu straciła wszystko: stabilną pracę, rodzinę, dom, lądując na ulicy. Z żony stała się „tą, o której się nie mówi”. Z matki – „kobietą, której nie ma”.

Wie, jak to jest płakać w poduszkę z bezsilności , obiecywać sobie „już nigdy więcej” i chować alkohol po szafkach. Przeszła przez terapie i detoksy, które nie dały jej trwałej wolności.

Krok po kroku, w oparciu o własne, najtrudniejsze doświadczenia, zbudowała autorską, skuteczną metodę wychodzenia z nałogu .

„Droga do wolności” to esencja tej metody – konkretny plan, który pozwolił jej nie tylko przestać pić, ale zacząć żyć na nowo. Dziś jej misją jest wspieranie mężczyzn i kobiet, którzy czują się samotni w swoim cierpieniu, i dawanie im narzędzi do odzyskania prawdziwej wolności. 

 

Opinie 

„Byłam po kilku terapiach, ale coś ciągle nie klikało. ‘Droga do wolności’ połączyła kropki. Zrozumiałam, że kluczem jest relacja ze sobą, a nie tylko walka z używką.”

Jola

„Zrozumiałem, że nie jestem ‘chory’ – tylko niosę w sobie emocje, których nikt mnie nie nauczył przeżywać. Ten e-book otworzył mi oczy. Pierwszy raz nie sięgnęłem po kieliszek, tylko zajrzałem w siebie.”

Tadeusz 

"Myślałam, że tylko ja go mam. Ten e-book był jak rozmowa z kobietą, która naprawdę rozumiała. Po raz pierwszy poczułam się nieswojo - i to było uzdrowienie. W końcu przestałam się wstydzić swojego bólu".

 Dorota

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 200

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



PRZEDMOWA

MAM 15 LAT I PO RAZ PIERWSZY SIĘ UPIJAM. Czuję rozluźnienie, błogość, a świat zaczyna być w końcu dla mnie wyluzowanym miejscem. Ten czas uniesienia trwa jednak krótko. Po chwili jest mi niedobrze i zwracam zawartość swojego żołądka. Pomyślisz pewnie, że to wstęp do piciorysu, bo przecież wszystkie zaczynają się w taki sam sposób – zawsze jest ten pierwszy raz…

No więc mam te 15 lat i od tego momentu alkohol staje się moim największym pocieszycielem. Kończę życie nastolatki, a wkraczam w życie kłamstwa, manipulacji i naginania rzeczywistości. Od tego momentu alkohol towarzyszył mi prawie nieustannie, z wyjątkiem dziewięciomiesięcznej przerwy na ciążę, trzech terapii (dwie po półtora miesiąca i jedna około miesiąca) oraz dwu i pół roku abstynencji od alkoholu, choć w tym czasie nie zrezygnowałam z trawy i amfetaminy. To niewiarygodne, że jedna mała kobietka mogła doświadczyć tego wszystkiego przez zaledwie ponad dwie dekady swojego życia.

Dalszy ciąg historii potoczył się dokładnie tak, jak się domyślasz. Tak, nie skorzystałam z ostrzeżenia, jakie dało mi ciało, tylko wybrałam drogę na skróty omamiona wizją, że kolejny raz, kiedy się napiję, choć przez chwilę będę w świecie ulgi, beztroski i umysłowego rozluźnienia. Dokonałam takiego wyboru jak większość z nas z tego samego powodu – zadecydował instynkt i brak wiedzy, o co w tym wszystkim chodzi. Tylko że dalsza część nie będzie jak w piciorysie. Nie zamierzam się czuć winna, żałować, roztrząsać i wymieniać kolejne swoje przygody z alkoholem w tle, a potem wyciągać wnioski i udawać w podsumowaniu, że jest mi przykro z powodu tego, co się stało.

Przychodzę do Ciebie ztym wstępem wzupełnie innej sprawie. Chcę Ci pokazać, że nieważne, jak potoczyła się Twoja historia, nieważne, ile to trwało ico się wydarzyło po drodze. Zawsze jest dobry czas, aby zacząć wszystko od nowa.

Życie z alkoholem stopniowo zmieniało się w powolne staczanie na równi pochyłej. Wydawało się, że każdy kieliszek przynosi chwilową ulgę, lecz jednocześnie pogrąża mnie coraz głębiej w świecie pełnym iluzji. Chwilowe czasy triumfu z jego udziałem odbijają się jak czkawka. W tym czasie relacje z bliskimi zaczynają się kruszyć. Rodzina i przyjaciele powoli się odsuwają zmęczeni ciągłym zawodzeniem i nieustannym cyklem obietnic poprawy, nigdy niedotrzymanych. Kłamstwa stają się codziennością, a ja sama nie wiem już, co jest prawdą, a co tylko kolejnym wymysłem, by ukryć prawdziwe problemy.

W międzyczasie próbuję podjąć próbę ratunku. Trzy terapie jawią się jako jasne punkty wtym ciemnym tunelu– chwile nadziei, że tym razem uda się wyrwać zbłędnego koła. Jednak za każdym razem po krótkiej chwili trzeźwości wracam do dawnych nawyków jak do starych przyjaciół, choć wiem, jak destrukcyjne skutki niosą ze sobą. Przerwa od alkoholu, zamiast być wyzwoleniem, okazała się tylko zmianą jednej substancji na inną, mniej legalną, lecz równie zgubną. Nie radzę sobie. Ponoszę coraz więcej konsekwencji swojego nałogu. Każdy dzień staje się walką – walką z głodem alkoholu, z myślami o ucieczce i z bólem, który przynosi świadomość, że nie wiem, co się ze mną dzieje.

W 2018 roku jadę do pracy do Niemiec, ale z niej wylatuję po kolejnym ekscesie z alkoholem. Uciekam stamtąd w obawie przed konsekwencjami, jakie mogą mnie spotkać. Nie mam po co wracać do domu, tam już nikt na mnie nie czeka. Ląduję po raz pierwszy na ulicy. Zapuszczam się metrem w kompletnie nieznaną mi dzielnicę bez ubrań, pieniędzy i pomysłu, co dalej. Mijają godziny. Jest maj, niedziela. Chce mi się pić. Nie wiem, gdzie spędzę noc.

W życiu często swój przyciąga swego i tak wkraczam w świat bezdomnych. W Hamburgu na ulicy spędzam prawie trzy miesiące. Śpię w namiotach, na ławkach, pod mostem, a czasem, jak los dopisze, w prywatnych mieszkaniach. Zbieram butelki, żywię się w punktach dla bezdomnych, ubieram w kontenerach i kąpię w jeziorze. Spotykam ludzi podobnych do mnie, którzy stają się moimi towarzyszami niedoli. Opowiadamy sobie historie z przeszłości, czasem przerobione, innym razem prawdziwe, próbując przekonać nie tylko słuchaczy, lecz przede wszystkim siebie, że kiedyś było lepiej. Przez cały czas piję. I staję się kłamcą zawodowym. Moją historię o skrzywdzonej, wykorzystanej kobiecie kupuje każdy i choć wiem, że upadłam, to nie dociera to jeszcze do mnie. Na początku października ktoś nawiązuje kontakt z moją mamą, kupuje mi bilet i wracam do Polski.

Po powrocie dostaję kolejną szansę, tylko tak naprawdę już mi na niej zupełnie nie zależy. Wiem doskonale, że to będzie droga przez mękę. Próbowałam już nie raz być trzeźwa i doskonale wiem, że nie ma to nic wspólnego z radością, wolnością i wyzwoleniem. Katuję się, walczę ze sobą, ale robię to dla syna. Próbuję dla niego, bo gdzieś tam jeszcze jakaś część mnie wierzy, że miłość do niego jest w stanie przywrócić dziecku matkę. Wytrzymuję 10 miesięcy. Po tylu latach to dla mnie prawdziwy rekord. W tym czasie nie radzę sobie z niczym. Sytuacji nie ułatwiają moi bliscy, dosłownie czuję, jak wytykają mnie palcami za to, w jakim położeniu się znalazłam. Jestem bezradna, bezsilna i nie widzę żadnych perspektyw. Pękam.

Rok 2019 to początek mojego ostatecznego upadku. Od tego momentu już nigdy nic nie będzie takie samo. Jeżeli wcześniej choć jeszcze trochę miałam szacunku u innych, to przez następne trzy lata nie zostawię im żadnego wyboru. Na oczach znajomych, rodziny i mojego dziecka staczam się na samo dno. Śpię po pustostanach, chodzę brudna, zaniedbana, grzebię w śmietnikach i żebram pod sklepami. Zasilam grono osób, które na co dzień każdy omija szerokim łukiem. W moim małym miasteczku otwarcie na forum publicznym mówią o mnie „melinara”. I choć to jestem w stanie znieść, to doskwiera mi, że przynoszę wstyd dziecku. Nie umiem zmienić siebie, więc przenoszę się do dużego miasta. Ulica pochłania mnie doszczętnie. Piję więcej. Właściwie to nie trzeźwieję wcale. Nie zważam na to, gdzie i z kim. Okazji jest tysiące. Po drodze wymieniają się tylko ludzie, altany, meliny, dworce, parki i skwery. Nie odróżniam pór roku, każdy dzień wygląda tak samo. Nie chce mi się żyć, nie widzę w nim już żadnego sensu. Wszystko, w co wierzyłam, zawiodło. Czuję się jak… Choć właściwie to ja już nic nie czuję.

Tak mijały lata do momentu, aż nie napiłam się wódki niewiadomego pochodzenia. W konsekwencji dostałam żółtaczki. Wątroba odmówiła posłuszeństwa, a nerki przestały prawie pracować.

Dziś mam 37 lat, czyli od ponad 20 lat jestem uzależniona. Dwie dekady walki, szarpania, udawania, że wszystko jest wporządku, iokłamywania samej siebie, że muszę pić, żeby poczuć się lepiej iuciec przed niesprawiedliwym światem.

Choć mówi się, że młodość to jeden z najpiękniejszych okresów w życiu, to mnie kojarzy się z izbami wytrzeźwień, detoksami, szpitalami psychiatrycznymi, terapiami, jednym słowem – z potem, bólem i łzami bezsilności.

Opisałam Ci swoją historię pokrótce, ale zachowałam jej ostateczny wydźwięk, żebyś się przekonała, że niezależnie od tego, w jakim miejscu się znajdujesz, jesteś w stanie pokonać wszystkie przeszkody. Skoro mi się udało, to głęboko wierzę, że dla innych to też jest osiągalne. Trzeba tylko w końcu wziąć za to odpowiedzialność. A – uwierz mi – dysponujesz ogromną mocą, tylko topisz ją w zawartości butelki.

Chcę Ci pokazać, że alkohol to nie jest wcale Twój wróg numer 1, wręcz odwrotnie– jest dla Ciebie nauczycielem wnajcenniejszej lekcji wżyciu. Nie zdołam Cię jednak przekonać do tego, kiedy toczysz w sobie wewnętrzny konflikt albo kiedy masz już za sobą nieudane próby wychodzenia z uzależnienia. Dlatego chcę pokazać Ci mój proces, tak jak ja go przechodziłam. Może spojrzysz na wszystko z innej perspektywy. Wiesz, ja też kiedyś byłam w labiryncie swoich myśli i emocji. To jak walka z samym sobą, gdzie jedna część Twojego umysłu mówi Ci jedno, a druga – coś zupełnie przeciwnego. To frustrujące i męczące, ale jesteś w stanie przezwyciężyć ten chaos. W moim przypadku droga do przezwyciężenia wewnętrznych konfliktów była długa i kręta. Jednak mi się udało i dlatego wiem, że przy odrobinie wysiłku, jeżeli pozwolisz się poprowadzić przez mój proces, Twoja ścieżka wcale taka być nie musi. Pamiętaj, że jesteś silniejsza, niż myślisz. Zasługujesz na lepsze życie, tylko nie rozumiesz, co tym wszystkim zarządza. Chcę Ci pokazać krok po kroku, jak zaczynałam, co po drodze musiałam zrozumieć, jak budowałam swój mindset i jak na końcu można to sensownie poskładać w całość.

Jeśli więc czujesz, że ugrzęzłaś w swoim życiu, nie wiesz, co robić, może już zauważasz, że wymyka Ci się to wszystko już spod kontroli, ale nie chcesz pójść na terapię stacjonarną, to nie martw się. Myślę, że dobrze trafiłaś. Wystarczy, że zaczniesz od małych kroków, od drobnych zmian. Pamiętaj, że nic nie dzieje się z dnia na dzień, ale z determinacją i zaangażowaniem możesz osiągnąć wszystko, o czym marzysz. A na początek zapraszam do lektury.

WSTĘP

UZALEŻNIENIE BOLAŁO. I JA WIEM, JAK BARDZO. Większość osób, które spotkałam z tym problemem, miała jedno marzenie – wyjść z tego. Większość z nich naprawdę chciała, nie robili tego dlatego, że ktoś im kazał, tylko dlatego, że byli już tak zmęczeni konsekwencjami, z jakimi musieli się mierzyć przez swoje uzależnienie, że chcieli siebie ratować.

Wielkanoc spędziłam na swojej pierwszej terapii, byłam jeszcze pełna nadziei, zdeterminowana do działania, wierzyłam, że wszystko jakoś się ułoży. Po około 10 latach Wigilię spędziłam już na ulicy pozbawiona jakichkolwiek złudzeń, że samo pragnienie poprawy i dostosowanie się do zaleceń wystarczą. Choć zmieniło się tylko miejsce, w którym się znaleźliśmy, wszyscy składaliśmy sobie te same życzenia: żeby w tym roku nam się udało. Uświadomiłam sobie wtedy, że mimo lat prób, determinacji i wyrzeczeń spadłam na samo dno. I mogłoby być jeszcze gorzej (bo zawsze może być jeszcze gorzej), gdybym ostatkami swojego uporu nie zmieniła podejścia do nałogu.

Jak piłam, to czasami wyobrażałam sobie, że jestem trzeźwa imaksymalnie korzystam zżycia. Puszczałam wodze fantazji, jak to jestem wolna od tych zakłamań i ciągłego ukrywania siebie. Wyobrażałam sobie siebie uśmiechniętą, zadowoloną, pełną pasji, taką szczęśliwą i lekką. Zderzenie z prawdziwą trzeźwością mną wstrząsnęło. Nic nie było takie same jak w mojej wyobraźni. Moje terapie, pierwsze próby wyjścia z nałogu okazały się kontraktem ze sobą, w którym miałam zrezygnować z własnej wolności. Wtedy wydawało mi się, że wystarczy tylko przestać pić, a reszta sama się ułoży. Ale to nieprawda. Po okresach abstynencji wiedziałam, że to nie żaden szczególny wynik. To jest zawsze choć przez moment dla nas osiągalne. Zawsze przez jakiś czas notuje się oczywiście poprawę, nasza chemia mózgu się wyrównuje i zaczynamy inaczej postrzegać świat, ale to nie jest prawdziwa zmiana. Wolność od nałogu to sprawa znacznie głębsza. Trzeźwości się trzeba nauczyć, aby móc z niej w pełni korzystać. To gruntowne porządki we wszystkich aspektach swojego życia. Prawdziwą sprawczość mamy wtedy, kiedy nauczymy się obsługiwać samego siebie i poznamy instrukcję obsługi własnej maszyny, jaką poniekąd jesteśmy.

Można być „niby” trzeźwym, awrezultacie jeszcze bardziej pijanym zpowodu nieumiejętności zarządzania samym sobą.

Prawdziwa trzeźwość zaczyna się wtedy, kiedy uda nam się choć trochę przybliżyć do prawdy, kim jesteśmy, bo kiedy chcemy coś uzdrowić, to najpierw musimy to dogłębnie poznać.

Wszyscy, którzy twierdzą, że trzeźwienie wiąże się z ogromnymi trudnościami, że trzeba naprawdę się zaprzeć w sobie i być konsekwentnym w swoim postanowieniu, wcale nie mijają się z prawdą. To proces skomplikowany, wymagający poświęceń i często bardzo oporny, bo nikt nas nie uczy, jak mamy do niego podejść. Wychodząc z uzależnienia, poświęcamy więcej uwagi alkoholowi niż samym sobie. Dostajemy wytyczne, procedury, zaklęcia, ale zaraz po wyjściu z terapii w ogóle nie wiemy, co z tym zrobić. Mamy się dostosować do klasycznego schematu, bo z założenia pomaga i tyle.

Na każdej z terapii pisałam pracę, wykonywałam polecenia, powtarzałam regułki i współpracowałam z grupą. Mimo że chciałam sobie pomóc, podejmowałam próby, przykładałam się do zaleceń, uczestniczyłam w zajęciach grupowych, to nie udawało mi się wyjść z uzależnienia. Za każdym razem było tak samo. Niby wszystko wiedziałam, ale gdy wychodziłam z ośrodka, już nie było to dla mnie takie oczywiste.

Wtedy każdy był pewny, że istnieje jedna możliwość wyjścia z nałogu – terapia odwykowa. Byłam na trzech takich terapiach i na wszystkie poszłam sama z nieprzymuszonej woli, bo czułam od zawsze, że nałóg przytrafił mi się z jakiegoś powodu. Chciałam to zrozumieć. Ale pomimo wielkich chęci w moim życiu nie zmieniało się nic, zawsze uzależnienie wcześniej czy później wygrywało. Po każdej terapii spadałam niżej i niżej i w żaden sposób nie umiałam sobie poradzić. Cierpiałam, pijąc, i cierpiałam, kiedy miałam trzeźwieć, bo nie umiałam opanować tego, co się ze mną dzieje. Byłam zmęczona i bezsilna, a z każdą terapią coraz mniej wierzyłam w swój sukces. Wszystkie epizody abstynencji to była jakaś niekończąca się walka z samą sobą, szarpanina o każdy dzień, ciągłe walenie głową w mur.

Pomimo moich wszystkich zabiegów i podporządkowania się regułom i tak wylądowałam w końcu na ulicy, na której w sumie spędziłam 1/3 czasu swojego uzależnienia. Z matki, żony, dziewczyny wykształconej z zapowiadającą się dobrą przyszłością na przestrzeni lat stałam się bezdomną kobietą obracającą w melinach. I w moim życiu wcale nie zdarzył się żaden cud, że nagle znalazłam się w tym miejscu, gdzie jestem teraz. Nikt mnie nie uratował, nikt mi nic nie podarował, tylko sama wielką determinacją sobie na to zapracowałam. Nigdy się nie poddałam, bo dałam sobie kiedyś słowo, że mi się uda iznajdę rozwiązanie, dlaczego musiałam doświadczyć uzależnienia.

Tak naprawdę nasz problem nie kończy się wraz z decyzją, by przestać pić. To dobry początek, ale to wcale nie rozwiązuje naszej sprawy. Dopiero wtedy zaczynają się piętrzyć przeszkody i najczęściej nie wiemy w ogóle, jak sobie z nimi poradzić. Siłujemy się ze sobą mentalnie, walczymy o każdy dzień w trzeźwości, dyscyplinujemy, odmawiamy, bo tak nam wpajano. Wolimy cierpieć, bo tak mają inni. Potem karcimy siebie, obwiniamy, obrażamy, obciążamy odpowiedzialnością za coś, czego w ogóle nie rozumiemy. Poddajemy się często już na starcie, na pierwszej napotkanej przeszkodzie.