Dom na ruchomych piaskach - Carlton Mellick III - ebook

Dom na ruchomych piaskach ebook

Carlton Mellick III

4,0

Opis

"Nie wolno Wam wyjść z pokoju dziecięcego. Jeśli to zrobicie, najpewniej umrzecie.”

Tick i Polly nigdy nie mieli okazji spotkać swoich rodziców. Dzielą z nimi ten sam dom, śnią o nich każdej nocy, są krwią z ich krwi i ciałem z ich ciała, a jednak z jakiegoś powodu, odkąd się urodzili, ich rodzice nie znaleźli nigdy czasu, by choć raz ich odwiedzić. Żyjąc w ciemnym pokoiku ogromnej i zniszczonej posiadłości rodziców, dzieci tęsknią za dniem, gdy wreszcie będą mogły po raz pierwszy przytulić się do swej kochającej matki... Wydaje im się że ta chwila nigdy nie nastąpi. Martwią się, że rodzice już dawno o nich zapomnieli.

Kiedy maszyneria dostarczająca im pożywienie i wodę przestaje działać, dzieci zmuszone są znaleźć wyjście z pokoju dziecięcego i odnaleźć rodziców. Lecz reszta domu jest o wiele większa i dziwniejsza niż to sobie wyobrażały. Ciągnące się labirynty ciemnych korytarzy zdają się nie mieć końca, w każdym kącie czają się jakieś zdeformowane stwory, a w opuszczonych magazynach poniewierają zwłoki od dawna zmarłych dzieci. Każda minuta od chwili opuszczenia jest nieustanną walką o przeżycie. Kolejne pomieszczenia objawiają tajemnice dotyczące ich przeszłości i świata w którym przyszło im żyć, w nadziei, że kiedyś zobaczą swoich rodziców.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (21 ocen)
9
5
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasztan3

Nie oderwiesz się od lektury

Jak na standardy bizarro książka dość poważna, z pewnością dającą trochę do myślenia, polecam bardzo mocno, choć fani stritce obrzydliwych opisów, jakie często pojawiają się w tym gatunku mogą być zawiedzeni, więcej tu emocji i rozważań.
00
lulu8802

Nie oderwiesz się od lektury

Trochę inna niż pozostałe pozycje autora - zdecydowanie bardziej spokojna. Ale to nie znaczy że gorsza. Bardzo ciekawa wizja tego jak ludzie ewoluowali.
00
emmeneea

Dobrze spędzony czas

Próżność dorosłych jest tu strasznie namacalna, aż nóż w kieszeni się otwiera. Przez podejmowanie decyzji względem własnego, aroganckiego myślenia, to właśnie dzieci ucierpiały najbardziej. Ich walka o spotkanie z rodzicami, którzy zostawili ich, bo się nimi brzydzą. Bo ich nie kochają... Książka zasługuje na polecanie, warta jest uwagi, głębszego przemyślenia. Jest inna. Bałam się jej, naprawdę, ale teraz wiem, że niepotrzebnie zwlekałam. Na pewno szybko o niej nie zapomnę. I klimat. Klimat robi tu ogromną robotę. Jest ciężki, mroczny, smutny, przerażający. Tak bardzo "mój". Zdecydowanie polecam!
00
fanthomas212

Nie oderwiesz się od lektury

Genialne
00
Pistolero88

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała. Wzruszająca.
00

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2021

Dom Horroru

Gorlicka 66/26

51-314 Wrocław

Copyright © Carlton III Mellick, Quicksand House, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja, korekta: Krzysztof Grudnik

Tłumaczenie: Kornel Mikołajczyk

Projekt okładki: Ed Mironiuk

Skład i łamanie: Sandra Gatt Osińska

Wydanie I 

ISBN: 978-83-66518-86-5

www.domhorroru.pl

facebook.com/domhorroru

instagram.com/domhorroru

Od autora

Nosiłem tę historię w głowie, odkąd byłem mały. Z jakiegoś powodu ten pomysł zawsze mnie gnębił, nękał. Dwójka dzieci nigdy nie spotkała swoich rodziców, mimo że mieszkają w tym samym domu. Wiedzą, że rodzice są gdzieś w budynku, ale nie wiedzą gdzie. Nie mają pojęcia, jak wyglądają ani czemu nie chcą się z nimi zobaczyć. Czasem rodzeństwo słyszy śmiech dobiegający z jakiegoś odległego pokoju, węszy zapach wody kolońskiej unoszący się w powietrzu albo znajduje niedopalonego papierosa dymiącego w popielniczce, ale za nic w świecie nie może zobaczyć mamy i taty na żywo. To niemal opowieść o duchach, tyle że dzieci są nawiedzane przez żywych ludzi.

Dom na ruchomych piaskach to jedna z moich najbardziej osobistych książek. Większość ludzi wspomina dzieciństwo jako bezpieczne, pełne zabawy i beztroski, ale ja pamiętam jedynie przerażenie i brak zrozumienia. Wydawało mi się wówczas, że świat wyślizgnie mi się spod nóg i zostanie mi tylko niepewna, samotna przyszłość. Ta powieść stanowi wyraz tamtych emocji.

Liczę, że Wam się spodoba. To jedna z moich ulubionych historii, która tkwiła mi pod czaszką od tak dawna, że z ulgą wypuszczam ją na świat.

– Carlton Mellick III,

17 czerwca 2013 roku, 03:05 rano

Rozdział pierwszy

Polcia dawno wyrosła z dziecialni.

W trakcie snu ramiona i nogi wystają jej poza krawędzie różowego łóżeczka, opadając na zimną posadzkę jak miękkie węże owijające się wokół pnia drzewa. Kocyk zakrywa zaledwie ćwierć jej cielska, a na poduszce może ułożyć jedynie skrawek policzka.

Kiedy Polcia stoi w pokoju zabaw, musi się garbić, bo inaczej zaryłaby czołem o sufit. Kiedy siedzi przy stoliku w ich jadalence, z trudnością wciska pośladki w miniaturowe drewniane krzesełka, uważając, by ich nie połamać. Doprowadza ją to do szału.

– Czemu wszystko się kurczy? – pyta Nianię Wojarską, usiłując zapiąć tył sukienki.

Kreacje sięgały jej niegdyś do kostek. Teraz rąbek nie zakrywa nawet kolan.

– Nic się nie kurczy – wyjaśnia niania, wplatając w materiał dłuższe sznurowanie, aby ubranie nie spadło. – Po prostu rośniesz. Stajesz się kobietą.

Polcia ogląda się w lustrze. Widać jej fragment pleców pomiędzy łopatkami. Bladą skórę pokrywają lekkie piegi. Tylko w ten sposób mieści się w swoje dziecięce ciuchy.

– Nie podoba mi się to – oznajmia Polcia. Ostatnio tak brzmi jej motto. – Czemu nigdy nie dostaję nowych sukienek?

Dziewczyna wiąże włosy wstążką i przypadkiem rani sobie nadgarstek o jedną z kościanych narośli wystających jej z głowy.

– Ajjjć! – piszczy, przyciskając rankę kciukiem, by powstrzymać krwawienie. – Szlag by trafił te przeszczepy.

Niania Wojarska wyciera krew z czubka jej rogu.

– Zacznij na nie uważać – poucza. – Twoje poroże z czasem jeszcze urośnie.

– Mam ochotę je wyrwać w cholibkę – wyznaje Polcia, oplatając twardy wieniec palcami i szarpiąc. – Wyglądam przez nie idiotycznie.

Niania odciąga dłonie dziewczynki i poprawia jej wstążeczkę.

– Poroże to symbol twojej kobiecości. Noś je dumnie. Im większe urośnie, tym skuteczniej przywabisz do siebie męża.

– Nie chcę męża. Chłopcy są fe. Weźmy takiego Kleszcza. Piekli mnie nonstopicznie.

– Nie mówię o chłopcach takich jak twój braciszek – tłumaczy niania, zawiązując jasnozielone włosy Polci w dwa kucyki. – Mówię o dorosłych mężczyznach. Pewnego dnia opuścisz dziecialnię i spotkasz więcej mężczyzn, niż będziesz w stanie zliczyć. I zapragniesz się dla nich upiększyć, eksponując jak największe, najbardziej majestatyczne poroże.

Polcia prycha do swojego odbicia. Przez całe życie niania powtarza jej, że pewnego dnia opuści dziecialnię, ale ten dzień jakoś nie nadchodzi. Jest już praktycznie kobietą, a jednak nadal tu tkwi. Myślała, że wydostanie się stąd lata temu.

– Czekaj cierpliwie, aż przyjdą po ciebie rodzice – przekonuje niania. – Na pewno to już lada dzień. Jestem przekonana, że nie mogą się doczekać, by zobaczyć, na jaką piękną, młodą damę wyrosłaś.

Uśmiecha się do niej pomarszczonymi wargami.

Polcia nienawidzi takiej gadki. Dzień w dzień słucha o tym, że „na pewno lada dzień przyjdą po nią rodzice”. Kiedy starowinka się odwraca, zezłoszczona Polcia wyrysowuje sobie na twarzy kółka purpurową szminką o zapachu cukierków. Z paskudnymi gnatami wyrastającymi z czachy i w źle dopasowanej, porwanej sukieniuni nie zamierza się starać ładnie wyglądać.

Kleszcz obserwuje swoją siostrę i Nianię Wojarską przez szczelinę. Nie widzą go schowanego w wąskiej przestrzeni między ścianami. To jego królestwo. Kiedy Polcia była młodsza, wspólnie chowali się w tych tajemnych tunelach przed nianią, ale potem dziewczyna za bardzo urosła. Teraz to miejsce należy tylko do jej brata.

– Słyszę twój oddech, Kleszczu – oświadcza Polcia.

Chłopak wstrzymuje oddech.

– Przestań mnie szpiegować, zboczymordo – karci go.

– Nie jestem zboczymordą – protestuje Kleszcz. – Zastanawiałem się tylko, co robicie.

– Nie życzę sobie, żebyś patrzył, co robimy – powiedziała. – Dlatego zamknęłam drzwi.

– Ale nudzi mi się samemu – odparł.

– Sprzykrzyło ci się życie? – pyta Polcia.

Niania Wojarska podchodzi ze spokojem do ściany i trzykrotnie uderza w gips swymi twardymi, krągłymi kłykciami.

– Wychodź ze ścian w tej chwili, dziecko. Wstęp do tych korytarzy jest surowo wzbroniony.

– Ale mi się tu podoba.

– Nic nie ochroni cię tam przed pełzawcami – mówi niania. – Chcesz, żeby dorwały cię pełzawce?

Kleszcz rozgląda się dokoła. Przestrzeń międzyścienna jest mroczna i pełna kurzu oraz pajęczyn, ale wie, że nie ma tu nikogo poza nim.

– W życiu nie widziałem tu żadnych pełzawców.

– Pełzawców nie widać – odpowiada niania. – Kryją się w cieniach i naskakują na ciebie, kiedy nie patrzysz.

– Wcale że nie – powątpiewa Kleszcz.

– Po prostu wyłaź stamtąd i szykuj się do szkoły – rozkazuje niania.

Kleszcz oddala się od dziury wychodzącej na pokój siostry. Przejście spowija ciemność rozdzierana jedynie przez wątłe pasy jasności zaglądającej do środka przez przewody klimatyzacyjne i pęknięcia w ścianach. Pomimo niezliczonych mrocznych zakątków, gdzie światło nigdy nie pada, Kleszcz nie uważa, by były tu jakiekolwiek straszydła. Z początku tunele wydawały mu się niebezpieczne i straszne, ale eksplorował je już tyle razy, że czuje się w nich jak w domu, jak w reszcie dziecialni. Poza tym nie wierzy, że pełzawce naprawdę istnieją.

– Przebieraj się – instruuje Niania Wojarska, kiedy Kleszcz wyłania się zza ściany i wkracza do swojego pokoju.

– Czemu? – pyta. Jego twarz pokrywa kurz i sadza. Czarne, splątane w kołtun włosy od tygodni domagają się czesania.

– Jesteś brudny. – Krągłe, karłowate ciało niani kołysze się jak wańka-wstańka.

Chłopak wzrusza ramionami.

– No i? Nikt w szkole nie zwróci uwagi.

– Ale ja zwracam uwagę. – Niania rusza w stronę drzwi. – Ruchy, ruchy, bo wyślę cię do szkoły bez śniadania.

Kleszcz zdejmuje koszulkę. W jego szafie wisi dwadzieścia pięć identycznych szkolnych mundurków, po pięć w każdym rozmiarze. Z dwudziestu zdążył już wyrosnąć, więc korzysta obecnie z tych największych. Podobnie jak Polcia będzie pewnie nosił te same ciuchy przez długi, długi czas, nawet gdy zrobią się za małe. Kleszcz się jednak tym nie martwi. Jeśli dorówna posturą Polci, planuje uszyć sobie własne ubrania z zasłon i znoszonych piżam.

– Śniadanie czeka! – woła niania z innego pokoju.

Kleszcz przebiera się w najczystszy mundurek (który i tak nie jest szczególnie czysty), po czym rusza korytarzem do jadalenki. Stół zastawiono dla dwóch osób. Pośrodku czekają już owoce, jogurty, croissanty, bekon, galaretki i jajka na miękko. To jeden z sześciu zestawów śniadaniowych, jakie regularnie otrzymują. Dostępne są również trzy rodzaje soków: pomarańczowy, grejpfrutowy i pomidorowy, a także dwa rodzaje napojów: Dr Pepper i Coca-Cola.

Kleszcz zgarnia z patery chrupiący kawałek bekonu i odgryza kęs, rozkoszując się wędzonym smakiem.

– Jedz jak człowiek – karci go niania Wojarska, wskazując na krzesło, po czym opuszcza pomieszczenie.

Staruszka nie jada z nimi. W tym czasie ścieli ich łóżka i sprząta sypialnie. Nazywa Kleszcza i Polcię swoimi „prosiaczkami”, bo wciąż bałaganią.

Chłopak zapełnia swój talerz jedzeniem i siada naprzeciwko Polci. Nastolatka przypomina olbrzymkę przy stoliczku zaprojektowanym dla pięciolatków; jej kolana górują nad krawędzią mebla. Zupełnie jak Alicja ze starych książek o Krainie Czarów; Alicja po spożyciu magicznego ciasteczka, tyle że z porożem na szczycie zielonej głowy.

– Spiekliłaś się – stwierdził Kleszcz.

– Guzik prawda. – Polcia wpatruje się w porcelanę, jakby zamierzała zaryć czołem w jogurt.

– Zawsze poznaję, kiedy się pieklisz.

– Stul ssawki, Kleszczu.

Naprawdę nie nazywa się Kleszcz, tylko Lestek. Siostra nazywa go Kleszczem, by mu dopiec. Twierdzi, że przypomina jej robaka. Kleszcza nie obraża jednak ta ksywka; doszedł do wniosku, że nawet mu się podoba. Teraz każe się tak nazywać wszystkim, nawet dzieciakom w szkole.

– Czy to dlatego, że niania ci powiedziała o mamusi i tatusiu? Że przyjdą po ciebie lada dzień? – pyta.

Polcia marszczy czoło, zamierając z miniaturowym widelcem i łyżką nad miniaturowym talerzem i filiżanką.

– Rzygam już tym czekaniem na nich – przyznaje.

– To nie czekaj – odpowiada jej brat. Dźga z zapałem swoje jajko na miękko, wywołując białkowo-żółtkową eksplozję. – Idź do nich sama. Opuść dziecialnię i odszukaj ich.

Polcia wzdycha.

– Czy ciebie całkiem poklauniło? Nigdy ich tam nie znajdę.

– Mieszkają przecież gdzieś w naszym domu – nie zgadza się Kleszcz. – Gdybyś zaczęła od razu, w końcu byś ich odszukała.

– Niania twierdzi, że dom jest za duży i choćbyśmy sprawdzali każdy pokój po kolei, w życiu ich nie znajdziemy – mówi Polcia. – Żyją po zupełnie drugiej stronie.

– No i? – Kleszcz prycha. – To lepsze niż czekać tu na nich do ufaflanej śmierci.

– Nie zamierzam tu czekać do żadnej śmierci, ufaflanej czy nie – protestuje. – W końcu po mnie przyjdą.

– A jak o tobie zapomnieli?

Polcia milknie.

– Jeśli zapomną o mnie, kiedy wyrosnę już z dziecialni, sam pójdę ich znaleźć – obiecuje Kleszcz. – Nie planuję tkwić tu w nieskończoność. Chcę zobaczyć, jak wygląda reszta domu. Może nawet opuścić dom i zobaczyć resztę świata.

– Bez nich nie wyściubię nosa poza dziecialnię – oświadcza Polcia.

– Bo niby co?

– Bo niby nam nie wolno.

– Faflasz w portki przed pełzawcami, ot co – drwi z niej brat.

Polcia milknie po raz kolejny. Nie lubi gadać o pełzawcach.

– Widziałaś kiedyś pełzawca? – pyta Kleszcz. – Bo coś mi się wydaje, że są zbajdurzeni.

– Oczywiście, że nie są zbajdurzeni – unosi się Polcia. – W domu aż się od nich roi. Tylko w dziecialni jest bezpiecznie.

– Buj-da! – woła Kleszcz. – Niania wmawia nam to, żebyśmy nie wychodzili z dziecialni.

– Bredzisz jak ostatni klaun. To, że ich nie widziałeś, nie oznacza automatycznie, że nie istnieją.

– A ty ich widziałaś?

– Taaak…

– Kłamczula.

Kleszcz macza końcówkę croissanta w płynnym jajku i wrzuca ją sobie do ust.

Kiedy nadchodzi czas, by ruszyć do szkoły, Kleszcz i Polcia spotykają się w teleportierni.

– Zgraliście prace domowe? – pyta niania Wojarska.

Dzieci podają jej karty pamięci. Kobieta wkłada je do systemu teleportacyjnego, wysyłając pliki do szkolnego komputera.

– Dzisiaj siedzę koło Darci – oznajmia Kleszcz z uśmiechem.

– Kim jest Darcia? – pyta zaciekawiona niania.

– Opowiadałem ci o niej miliony razy!

Nie rozumie, czemu starowinka wiecznie zapomina o jego dziewczynie. Ostatnio zdarza się jej to coraz częściej.

– To ta mała, w której się zauroczył – wyjaśnia Polcia, wciskając na czoło hełm do teleportacji. – Dziecinada.

– Dzieci-nie-nada! – oponuje Kleszcz. – To moja dziewczyna.

– Bałwaniarz z ciebie.

– Daj spokój, Polciu – łagodzi sytuację niania. – Pamiętam, że w jego wieku sama podkochiwałaś się w chłopcu ze szkoły.

Polcia przewraca oczami i układa się w łożu transportowym.

– Bo ze mnie też była bałwaniara.

Kiedy rodzeństwo jest gotowe do podróży, niania uruchamia teleporty i oba ciała wiotczeją. Ich umysły odchodzą daleko.

– Proszę, zajmijcie miejsca – mówi nauczyciel, kiedy Kleszcz materializuje się w klasie.

Inne dzieciaki lądują jedno po drugim w rogach pomieszczenia. Wszyscy noszą czarne mundurki, identyczne z tym, jaki nosi Kleszcz; wszyscy mają też podobne fryzury i kolor skóry. Jak zwykle zachowują ciszę i grzecznie odpowiadają nauczycielowi. Pan Robotny nie toleruje przeszkadzania w zajęciach.

– Nie jesteśmy tu, ażeby angażować się w pogawędki – rzuca do nikogo w szczególności, poprawiając okulary w drucianych oprawkach. – Jesteśmy tu, ażeby angażować się w naukę.

Kleszcz siada na swoim miejscu i czeka na Darcię. Nareszcie będą dzielić ze sobą ławkę. Stoją ich tutaj trzy rzędy i przy każdej siedzą dwie osoby – chłopiec i dziewczynka. W tej kwestii nic nie zmieniło się od przedszkola. Płeć piękna i płeć brzydsza pracują ze sobą w zespole, by przygotować ich na dorosłe, małżeńskie życie. Co zatem oczywiste, ustawia się ich w pary, bazując na wzajemnej sympatii. Kleszcz po raz pierwszy miał pracować wspólnie z Darcią – dziewczyną, w której kochał się od trzeciej klasy.

Klasa się zapełnia, ale krzesło obok niego pozostaje puste.

– Darcia już jest? – pyta parę przed nim.

Chłopak i dziewczyna wzruszają ramionami.

Kleszcz czeka, rozglądając się po kątach. Kiedy się pojawi?

Darcia nie należy do najładniejszych w szkole, przynajmniej nie według innych. Ale Kleszcz zadurzył się w niej dawno temu. Swoje niebieskie jak puszka pepsi włosy nosi krótko przycięte, z wyjątkiem długiej grzywki zakrywającej jedno oko. Jej cera jest nieco ciemniejsza niż u pozostałych uczniów, a jednak gładsza, bardziej lśniąca. Jest nieco za niska, nieco za chuda, ale jej czarne oczy błyszczą niesamowicie, gdy na niego patrzy. Rzadko się uśmiecha, lecz kiedy już to robi, to znacznie szerzej niż ktokolwiek.

Zawsze marzył o tym, żeby siedzieć obok niej. Wczoraj powiedziała Kleszczowi, że mogą trzymać się za rękę przez całą lekcję, nawet dłużej, dopóki pan Robotny ich nie przyłapie. Teraz w ławce drży z ekscytacji. A Darci wciąż brak.

– Ej, zamień się ze mną miejscami – przemawia głos zza jego pleców.

Kleszcz odwraca się i widzi stojącego za nim Mikiego, największego dzieciaka w grupie. Nigdy za nim nie przepadał. Gość zachowywał się jak kompletny dupsztal od pierwszej klasy.

– Słucham? – pyta go.

– Chcę siedzieć koło Darci – oznajmia Miki. – Ty będziesz w parze z Toriną.

– Zapomnij – odpowiada Kleszcz. – Ja chcę siedzieć koło Darci.

Miki szarpie za oparcie Kleszcza, odciągając go od blatu.

– Nie bądź sobek – warczy kolega. – Ja zasługuję na to, żeby pracować z nią w parze. Mówiła, że mnie lubi.

– Guzik prawda!

Kleszcz wie, że to kłamstwo. Nie wierzy nawet, że podoba się Mikiemu, a co dopiero vice versa. Dotąd nie konkurował z nikim o jej względy. Chodziła z Kleszczem.

– Skąd wiesz? – pyta Miki. – Jesteśmy dla siebie stworzeni. To się wie.

– To moja dziewczyna!

Miki ignoruje jego protesty i popycha krzesło Kleszcza, próbując go z niego zrzucić.

– Wypad. – Szarpie, usilnie starając się obalić chłopaka na podłogę.

Wszyscy się na nich gapią.

– Mikael, proszę o powrót na swoje miejsce – ostrzega pan Robotny.

– To jest moje miejsce – upiera się Miki. – On mi je ukradł.

– Wcale że nie!

– Siadać – powtarza nauczyciel.

Miki puszcza oparcie i wraca na sam koniec klasy do swojej partnerki: pyzy z warkoczykami. Kiedy Kleszcz ogląda się na niego, wielkolud szepcze bezgłośnie: „Nie żyjesz”.

Kleszcz wtyka sobie palce do obu dziurek w nosie i wytyka jęzor, pokazując mu goblina.

Dzwoni dzwonek, ale Darci nadal nie ma. Kleszcz zaczyna się denerwować, martwić.

– Panie Robotny? – chłopiec zagaduje nauczyciela. – Gdzie jest Darcia?

Mężczyzna przerywa wykład. Nie przywykł do tego, że przeszkadzają mu uczniowie.

– Jest dziś nieobecna – odpowiada.

– Ale ona zawsze jest obecna.

– Proszę o ciszę na zajęciach.

Kleszcz wpatruje się w monitor na swojej ławce, ale nie potrafi się skupić na nauce. Martwi się o Darcię. Większość uczniów nie opuszcza szkoły, nawet gdy się zranią czy źle czują. Musiało stać się coś poważnego, skoro nie przybyła na zajęcia. Nagle do Kleszcza dociera, że brakuje też paru innych kolegów i koleżanek. Dziwne. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby więcej niż dwójka uczniów naraz była nieobecna – a jeśli już, to może raz w roku. Zastanawia się, czy teleporty nie szwankują.

Na przerwie Kleszcz uznaje, że na razie nie warto przejmować się Darcią. Pewnie wróci jutro. Wtedy zapyta ją o powód absencji.

– Gramy w kosza? – pyta go Justek na placu zabaw.

Justek to najlepszy szkolny kumpel Kleszcza. Tyczkowaty, nieporadny dzieciak w okularach i z długimi włosami. Wołają go Żabol, bo wiecznie podskakuje. Robi to szczególnie często w trakcie gry w koszykówkę, przez co nie idzie go pokonać w meczu jeden na jeden. Przyjaźnią się od paru lat, głównie dlatego, że Kleszcz jako jedyny odważa się stawać z nim w szranki pod koszem.

– Jasne – odpowiada.

Darcia zazwyczaj obserwuje ich zmagania z huśtawek. Dla Kleszcza to najulubieńszy aspekt gry w kosza. Dziewczyna buja się i mu kibicuje. Bez niej zabawa wydaje się niemalże pozbawiona sensu.

– Dzisiaj bez rzutów za trzy – mówi Justek.

– Wporzo.

Justek odbija piłkę o twardą powierzchnię miniboiska i podaje do Kleszcza. Plac zabaw nie odznacza się imponującymi rozmiarami. W zasadzie jest tej samej wielkości co klasa, tyle że na zewnątrz. Połowa piasku, połowa wylewki. Po piaszczystej stronie stoją dwie zjeżdżalnie, trzy huśtawki, karuzela, drabinki i małpi gaj ściśnięte razem. Po betonowej stronie zamontowano dwa pałąki z piłkami na sznurkach, obręcz do kosza przytwierdzoną do szkolnego budynku i przestrzeń do gry w gumę, klasy i skakania na skakance. Pięciometrowy mur okala przestrzeń. Za jego krawędzią – jedynie bezchmurne błękitne niebo.

– Jestem w drużynie Żabola – oznajmia Miki, podchodząc do nich.

Kleszcz dostrzega gniew w oczach chłopaka. Nadal piekli się o wcześniejszą utarczkę.

– Przykro mi – odpowiada. – Gramy jeden na jednego.

– Nie, dwóch na jednego – poprawia Miki, wyrywając Kleszczowi piłkę. – Mi się nie odmawia.

Dryblas zaczyna kozłować. Kleszcz rzuca się, by odebrać piłkę, lecz Miki się odsuwa.

– Oddawaj – mówi Kleszcz. – Nie gramy z tobą.

– Co, polecisz do belfra jak mały dzidziuś? – kpi chłopak, skupiając się na kiwaniu.

Justek postępuje krok w ich stronę.

– Znajdź kogoś jeszcze, to chętnie zagramy. Dwóch na dwóch.

Kleszcz piorunuje Justka wzrokiem. Kumpel nie ma pojęcia, na co się pisze. Miki nie chce grać dla zabawy. Chce grać, żeby móc bezkarnie popychać, szturchać i podkładać nogi Kleszczowi, udając, że to przypadkiem.

– Jak gramy dwóch na dwóch, to lepiej znajdź sobie kogoś do drużyny – oświadcza Miki.

Justek i Kleszcz rozglądają się po placu zabaw. Reszta klasy skacze na skakankach albo wspina się po drabinkach.

– Nikt inny nie lubić grać w kosza – protestuje Kleszcz.

– A Symek? – pyta Justek. – Czasem z nami grywał.

Kleszcz zamiera, gdy pada imię Symka. Nikt nie wypowiadał go od dłuższego czasu.

– Symek? – upewnia się, spoglądając w stronę klasy. – Zbałwaniałeś?

– Zapytaj go – mówi Miki.

Symek nie wyszedł na przerwę od roku. Nie otworzył ust od czwartej klasy. Siedzi z tyłu, patrzy przed siebie i milczy. Nie zgłasza się do odpowiedzi ani nie wstaje. Tylko szarpie się, podryguje i trzęsie na krześle.

– Nie zapytam go – odmawia Kleszcz. – To dziwalec.

Chłopcy przyglądają się Symkowi przez okno. Nadal się telepie, szczękając zębami. Zupełnie jakby cierpiał na jakąś straszliwą psychologiczną traumę, z której się nie otrząsnął. Kleszcz przyjaźnił się z nim parę lat temu. Nie potrafi odgadnąć, co sprawiło, że tak się zmienił.

– Co z nim jest nie tak? – zastanawia się Kleszcz.

– Pytasz go czy nie? – domaga się Miki.

– Na pewno zagra, jeśli go poprosisz – przekonuje Justek.

Najdziwniejsze w Symku jest to, że nikt już o nim nie wspomina. Ani nauczyciel, ani inni uczniowie. Stał się widzianym jedynie przez Kleszcza duchem, który nawiedza tyły klasy. Ludzie nie zastanawiają się, czemu siedzi i drży. Miki i Justek jako pierwsi od dawien dawna wspomnieli jego imię – a nawet oni zdają się nie dostrzegać jego osobliwego zachowania.

– Sam się zapytaj – odparowuje Kleszcz. – Nie zamierzam się do niego zbliżać.

– Czyli dwóch na jednego – konkluduje Miki, przytrzymując piłkę nad głową, tak by Justek nie zdołał jej sięgnąć. – Ja i Żabol kontra ty.

– Dwóch na jednego to nie fair – mówi Justek. – Albo dwóch na dwóch, albo jeden na jednego.

– To może żaden na żadnego, co? – pyta Miki.

Z całej siły ciska piłką ponad murem, a ta rozmywa się na tle nieba.

– Ej! – krzyczy Justek za ukochanym przedmiotem.

– Dupsztal z ciebie, Miki – syczy Kleszcz.

Wielkolud odpycha go na bok.

– Jutro siedzę na twoim miejscu – rzuca na odchodne. – Jeśli zobaczę cię tam, kiedy się zmaterializuję, rzucę nad murem twoim łbem.

Potem strąca dzieciaka z jednej z huśtawek i śmieje się, gdy ten ląduje twarzą w piachu.

– I co teraz robimy? – pyta Justek.

Do oczu prawie napływają mu łzy. Uwielbia koszykówkę, a to była jedyna piłka, jaką mieli w szkole.

– Idziemy po nią – oznajmia Kleszcz.

– Niby jak?

Kleszcz jest przekonany, że da się jakoś odzyskać piłkę. Wystarczy dostać się na drugą stronę muru. Nie wie jednak, jak to zrobić. Brak tu wyjścia na zewnątrz. Plac zabaw jest kompletnie odizolowany od świata. Jedyne przejście wiedzie z powrotem do klasy, a z klasy nie da się wyjść nigdzie indziej, jak tylko na plac – obie te przestrzenie łączy pojedyncza para drzwi. Dzieci wchodzą i wychodzą przy użyciu teleportów. Jedynym znakiem, że jakiekolwiek „poza” w ogóle istnieje, jest jasnoniebieski firmament.

– Wespniemy się na mur.

– Nie wolno nam – przypomina Justek.

– Chodź, podsadzisz mnie na tablicę – przekonuje Kleszcz.

Justek wzdycha, ale idzie za nim. Podsadza Kleszcza wyżej, by ten podciągnął się na obręczy do koszykówki, jedną nogę opierając na siatce. Reszta dzieciaków przerywa zabawę, żeby ich obserwować.

– Nie wolno przechodzić przez mur – powtarza Justek.

Kleszcz wolno prostuje nogi, przytrzymując się tablicy, by nie spaść. Na tej wysokości jego głowa jest równa z krawędzią ogrodzenia. Nie widzi jeszcze nic poza nim.

– Nie dbam o to, czy wpadnę w tarapaty – oznajmia.

– Ale to niebezpieczne – protestuje Justek.

– Czemu niebezpieczne? – pyta Kleszcz. – Grasują tam pełzawce?

– Co to są pełzawce? – dziwi się Justek.

Kleszcz spogląda na niego z góry.

– Nie słyszałeś o pełzawcach?

Justek wzrusza ramionami.

– No wiesz, te straszydła kryjące się w cieniach – wyjaśnia Kleszcz. – Pod twoją dziecialnią nie kręcą się pełzawce?

Justek nie rozumie, o czym mówi kolega.

– W życiu nie opuściłem swojej dziecialni – odpowiada. – Skąd mam wiedzieć, co się dzieje poza nią?

Kleszcz schodzi z tablicy do kosza nieprzyłapany przez nauczyciela. Chce porozmawiać z Justkiem twarzą w twarz.

– Więc nigdy nie słyszałeś o pełzawcach? – upewnia się.

Kolejne wzruszenie ramion.

– Nigdy.

Kleszcz zastanawia się, czy aby się nie pomylił. Może pełzawce faktycznie nie istnieją i niania Wojarska zmyśliła je sobie, żeby nie opuszczali dziecialni.

– To jakieś potwory? – dopytuje się Justek.

– Bo ja wiem – mruczy Kleszcz. – Moja niania mówi, że są groźne.

Justek stroi dziwną minę, jakby dotarło do niego, że rozmawia z kompletnym klaunem.

– Zapomnij – mityguje Kleszcz. – Pewnie to zwykła bujda.