Dolina straconych złudzeń - Anna Górna - ebook + książka

Dolina straconych złudzeń ebook

Górna Anna

4,4

10 osób interesuje się tą książką

Opis

W miejscu takim jak to morderca codziennie patrzy wszystkim w oczy.

Górskie miasteczko u podnóża Eigeru, gdzie wszyscy się znają, ale mało kto dobrze sobie życzy, jednoczy nagle jedno – strach przed grasującym w Alpach seryjnym mordercą, który zostawia ciała swoich ofiar w rytualnych inscenizacjach.

Szwajcarią wstrząsa informacja o brutalnym zabójstwie nastolatka w Oberlandzie Berneńskim. Zaledwie miesiąc wcześniej w pobliżu odnaleziono ciało mężczyzny, który prawdopodobnie zginął z ręki tego samego człowieka. Sprawca wodzi policję za nos, pozostając poza radarem organów ścigania.

Kierownictwo luksusowego hotelu Sternen spodziewa się najgorszego sezonu od czasów otwarcia. By położyć temu kres, angażują Piotra Sauera, prywatnego detektywa z Zurychu. Już od pierwszych dni w Niederwalden lokalna społeczność daje Sauerowi odczuć, że nie jest mile widzianym przybyszem. Szybko przekonuje się, że każdego można tutaj podejrzewać i nikomu nie można ufać.

Dolina straconych złudzeń to duszna atmosfera małego miasteczka, latami skrywane tajemnice i życiowe wybory, w których każda ścieżka zdaje się prowadzić w przepaść.

BLURBY:

Zabójstwa w górach, porywające śledztwo, interesujący bohaterowie i zakończenie z dreszczykiem. Polecam wszystkim fanom kryminałów.

MIECZYSŁAW GORZKA

Błyskotliwa intryga z mocnym twistem! Alpejskie miasteczko z kryminału Anny Górnej przypomina swoim klimatem raczej Twin Peaks niż sielską idyllę ze szwajcarskich pocztówek.

EWA PRZYDRYGA

Anna Górna

Urodzona w 1988 roku w Częstochowie. Prawniczka, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 2014 roku mieszka i pracuje w Szwajcarii. Specjalizuje się w negocjacjach biznesowych w branży farmaceutycznej. Ukończyła kurs pisania powieści Miasta Literatury UNESCO w Krakowie, który ostatecznie przesądził o tym, że postanowiła zająć się pisaniem. Prywatnie miłośniczka muzyki rockowej, jogi i podróżowania szlakiem dobrego wina. Zadebiutowała kryminałem Kraina złotych kłamstw.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 533

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (66 ocen)
35
24
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewolda

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny kryminał. Ciekawe, czy autorka będzie kontynuować pisanie kolejnych książek z tymi samymi bohaterami, parą prywatnych detektywów.
30
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

Niederwalden to piękna turystyczna wioska u podnóża Alp, w której w nietypowych okolicznościach znaleziono dwa ciała, najpierw starszego mężczyzny, a dwa tygodnie później młodego chłopca. Czyżby po górskim kurorcie grasował seryjny morderca? Blady strach pada na turystów, którzy masowo odwołują rezerwacje, nie dziwi więc, że jeden z hoteli decyduje się na zatrudnienie prywatnego detektywa. Co łączy ofiary, bo na pierwszy rzut oka dzieli je niemalże wszystko? Czy znaczenie ma miejsce znalezienia ciał? Jaką rolę odgrywa alpejski, dość mroczny folklor? Na te i wiele innych pytań, odpowiedzi poszuka Piotr Sauer, wkrótce dołączy do niego Mia Kovac oraz pojawi się nowa interesująca postać, miejscowa policjantka Kathrin Wyss. Przyjezdni spotkają się z nieufnością i wrogim nastawieniem tutejszych mieszkańców, ot taki urok małych miejscowości. Za to opisy górskich pejzaży zrobią na wszystkich duże wrażenie. "Dolina straconych złudzeń" to kolejna historia Anny Górnej, która zapewniła mi świe...
20
ewkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra powieść ze znaną z poprzedniej powieści autorki, dwójką detektywów. Wszystko wskazuje ,że będzie dalszy ciąg przygód Piotra Sauera--czekam z niecierpliwością!
20
mocjag

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka, wielowątkowa I dopracowana, rzadkość w obecnych czasach
20
agnes34l

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana jednym tchem.
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Anna Górna, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktor inicjujący serię: Adrian Tomczyk

Redaktorzy prowadzący: Monika Długa, Mateusz Witczak, Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Marta Kujawa

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Marta Akuszewska, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt layoutu do okładek w serii: Eliza Luty

Projekt okładki: Magda Bloch

Fotografia na okładce: Polina Kocheva | Unsplash

Zdjęcie autorki: © Marta Machej

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67616-66-9

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Jasia

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wyjeżdżała z miasteczka przy akompaniamencie dalekich grzmotów, licząc, że uda jej się dotrzeć do domu przed deszczem. Choć dobiegało dopiero popołudnie, w dolinie u podnóża północnej ściany Eigeru rozlała się już ciemność. Ołowiane chmury zwiastowały nadchodzącą burzę.

Była pewna, że zostawiła otwarte okna na piętrze.

Gdy wysiadła z samochodu, poczuła na twarzy pierwsze krop­le. Powietrze było tak gęste, że mogła niemal go dotknąć. Po ostatnich kilku upalnych dniach perspektywa deszczu przynosiła ulgę.

Poczuła, że trawa jest już wilgotna, kiedy przebiegła w lekkich sandałkach kilka metrów dzielących ją od domu.

Wsunęła klucz do zamka i zorientowała się, że drzwi frontowe są otwarte.

Przewróciła oczami, w myślach ganiąc swojego partnera za tę lekkomyślność. Twierdził, że skoro wokół sami swoi, nie ma po co zamykać drzwi, a kiedy już to robił, nieraz zdarzyło jej się znajdować klucze pod wycieraczką, jakby to nie było pierwsze miejsce, gdzie złodziej mógłby ich szukać. Nie mogła zrozumieć tej ufności mieszkańców małych miasteczek. Z jej perspektywy była to czysta naiwność. Poza tym najbliższy dom znajdował się jakieś sześćset metrów dalej, więc trudno to było nazwać strażą sąsiedzką. Ona sama wolała nie kusić losu.

Weszła do środka i zawołała głośno, obwieszczając swój powrót. Podświadomie liczyła, że jej partner zaraz się odezwie, okaże się, że znów czegoś zapomniał, dlatego wrócił się do domu.

Poczuła się rozczarowana, gdy odpowiedziała jej tylko cisza. Pokręciła głową z irytacją, utwierdziwszy się w przekonaniu, że miała rację. Nie zamknął drzwi.

Zostawiła wilgotne buty na wycieraczce i położyła torebkę na szafce w przedpokoju, a potem nagle, nie wiedzieć czemu, straciła rezon. Ogarnął ją nieuzasadniony niepokój.

Przez moment zamarła, wsłuchując się w odgłosy starego domu i nadciągającej burzy.

Poza skrzypieniem wysłużonego drewna, które zdaje się czasem wzdychać w domach z bali i kamienia, nie wychwyciła jednak nic nadzwyczajnego. Coraz donośniejsze grzmoty sugerowały, że nawałnica zbliża się w jej stronę.

Wspięła się po schodach na górę, by pozamykać okna. Szybko przeszła wszystkie pomieszczenia. Lniana zasłona w sypialni podrywała się na wietrze, deszcz zacinał do środka – to już nie były pojedyncze krople. Rześkie powietrze wpadało do pokoju. Zrobiła głęboki wdech i z żalem zamknęła okno. Zobaczyła błysk przecinający niebo tuż nad szczytem Schreckhorn.

Burze zawsze ją fascynowały, ale cieszyła się, że jest już w domu.

Poprawiła firankę i zasłonę, a potem rozejrzała się dookoła. Odruchowo wygładziła pomiętą narzutę na łóżku. Cała reszta pomieszczenia pozostawała w nieskazitelnym porządku, tak jak lubiła.

Zeszła na dół i udała się do kuchni. Za znajdującym się nad blatem oknem, przez które codziennie mogła podziwiać Alpy Berneńskie, widziała tylko smagany deszczem las.

Podeszła do zlewu i nalała sobie zimnej wody prosto z kranu. W chwili, gdy przykładała szklankę do ust, wiedziała już, że wrażenie, które odniosła po przekroczeniu progu, nie było tylko grą jej wyobraźni.

– Myślałaś, że zdołasz przede mną uciec? – zapytał głos, który rozpoznałaby nawet w piekle.

Odwróciła się i spojrzała na intruza.

Pierwsze, co zaobserwowała, to ta pulsująca żyła. Zawsze gdy wpadał w szał, pojawiała się na jego skroni, sygnalizując, że doktor Jekyll zamienił się w pana Hyde’a. Jakby to dodatkowe ostrzeżenie było w ogóle potrzebne. Przecież mrok w jego oczach mówił sam za siebie.

Nie widzieli się od półtora roku. Z każdym mijającym miesiącem kroczyła przez życie pewniej, oddychała spokojniej, zasypiała łatwiej.

Sama była winna tego, co miało nastąpić, pomyślała z goryczą. Straciła czujność.

Doznała czegoś na kształt irracjonalnej ulgi, że tu jest, że to wszystko się skończy. Przecież podświadomie czekała na ten moment. Obawiała się go, budziła z krzykiem z koszmarów, w których ją dopadał.

A teraz tu jest.

Nic gorszego już jej nie spotka, więc nie miała czego się bać – powtarzała sobie w duchu jak zaklęcie.

Czuła się jak zwierzyna łowna w jednym z filmów dokumentalnych, które w dzieciństwie oglądała co niedzielę z rodzicami. Młoda antylopa, zastygła w bezruchu, kiedy już wie, że wypatrzył ją lampart, na sekundę, nim rzuci się do ucieczki. Tylko czy ucieczka w ogóle warta jest tej energii, czy w ogóle ma jakiekolwiek szanse, żeby przetrwać? – zastanawiała się.

Zbliżał się do niej powoli, jakby czerpał perwersyjną przyjemność z jej strachu i chciał przedłużyć tę chwilę. Nachylił się tuż przy jej szyi, głośno zaciągając się zapachem jej skóry.

Korzystając z tego, że jego uwaga skupiała się teraz na ich bliskości, usiłowała myśleć trzeźwo i znaleźć szybko jakieś narzędzie, którym mogłaby się obronić.

Stojak na noże był za daleko, ale szuflada, gdzie trzymali wszystkie pierdoły, znajdowała się tuż obok jej prawego uda.

Tylko jak zdoła niepostrzeżenie tam sięgnąć?

– Tęskniłem – wymruczał tuż koło jej ucha.

Kiedy jego oddech musnął jej skórę, odruchowo się wzdrygnęła, a zobaczywszy jego ściągnięte brwi, momentalnie tego pożałowała.

– Powiesz mi, że ty nie? – wychrypiał i chwycił ją za biodra.

Wstrzymała oddech.

Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy i utrzymać kontakt wzrokowy.

W tym czasie najciszej, jak mogła, wysunęła prawą dłonią szufladę. Wśród różnych szpargałów, takich jak gumki recepturki, worki na śmieci i zapasowe klucze, trzymali tam stary, krótki nóż, którego używali do otwierania kartonów.

Mężczyzna oparł czoło o jej czoło i uśmiechał się, patrząc jej w oczy. Oddychał ciężko.

Przysunął się jeszcze bliżej, przypierając ją do kuchennego blatu.

Zimny kamień dotykał jej pleców przez cienki materiał sukienki. Poczuła na udzie jego wzwód. Usiłowała mimo wszystko zachować zimną krew, ale z każdą mijającą sekundą było jej coraz trudniej. Czuła się, jakby w pomieszczeniu zabrakło powietrza.

Jej dłoń wreszcie natrafiła na drewniany trzonek noża. Wolno, starając się powstrzymać drżenie, wyciągnęła go z szuflady, podczas gdy on prawą ręką wodził palcami po jej lewym ramieniu.

Odruchowo zaczerpnęła tchu i wysunęła do tyłu łokieć, by wziąć choć lekki zamach.

On był jednak szybszy.

Wyprzedzał jej ruchy. Zawsze o krok, dwa przed nią.

Westchnął rozczarowany, jakby dokładnie tego się spodziewał.

Jeszcze nim zdążyła zadać cios, chwycił ją mocno za nadgarstek i boleśnie wykręcił ramię, zmuszając, by obróciła się do niego tyłem. Ostry kant wbijał jej się w brzuch, gdy przycisnął ją jeszcze mocniej do kuchennego blatu.

– Niczego się nie nauczyłaś – wychrypiał.

Poczuła zimne ostrze na swojej szyi i wilgotny język na uchu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1.

 

Piątek, 31 maja 2019, Zurych

 

Sauer

 

Siedział w ogrodzie swoich przyjaciół, sącząc margaritę do akompaniamentu bzyczących pszczół i latynoskiej muzyki, która dziś wyjątkowo nie działała mu na nerwy. Było ciepło jak w lecie, w powietrzu unosił się intensywny zapach kwitnących piwonii, a on zwyczajnie cieszył się chwilą, bo z okazji szwajcarskiej majówki pozwolił sobie na aż dwa dni wolnego, co w jego nowo obranym zawodzie prywatnego detektywa wydawało mu się wręcz nieprzyzwoitym rozpasaniem.

Usprawiedliwiał się tym, że zasłużył, bo właśnie udało mu się wyjaśnić dość zawiłą sprawę. Na zlecenie koncernu farmaceutycznego Sauer podjął się odnalezienia naukowca, który wykradł pracodawcy recepturę pionierskiego leku na alzheimera. Jak się okazało po kilku miesiącach momentami nużącej roboty, facet zaszył się w szwarcwaldzkiej głuszy. Tam zamierzał przeczekać całe zamieszanie związane ze swoim zniknięciem, dopieszczając warunki sprzedaży swojego dziecka konkurencji i marząc o bajońskich sumach, które pozwoliłyby mu się zestarzeć pod nowym nazwiskiem gdzieś za oceanem.

Cała przygoda zakończyła się pościgiem przez las – Sauer i profesor przypłacili go licznymi zadrapaniami, a zasapany naukowiec dodatkowo nadszarpniętą dumą. Ale koniec końców, przy butelce sznapsa, Sauerowi udało się przekonać uciekiniera do powrotu do Zurychu. Piotr nie był do końca pewien, czy chodziło o jego szczególne umiejętności perswazji (wobec powagi sytuacji jego niektóre ostrzeżenia mogły zostać odebrane jak groźby), czy też o to, że po miesiącach ukrywania się profesor miał zwyczajnie dość.

Wyrwany z zamyślenia Sauer odgonił natrętną pszczołę, która interesowała się zawartością jego niemal już pustego kieliszka, i zobaczył, że z domu wychodzi gospodyni. Ubrana w białą sukienkę, kilka lat starsza od niego Dunka wyglądała promiennie i świeżo. Nie po raz pierwszy przemknęło mu przez myśl, że Adam Zaręba jest cholernym szczęściarzem. Znał go jeszcze z czasów sprzed wyprowadzki ich obu z Polski – co w myślach Sauer nazywał czasem poprzednim życiem – ale to z jego żoną potrafił rozmawiać o wszystkim. Choć dostrzegał niewątpliwą urodę Camilli, łączyła ich całkowicie braterska relacja.

– Chciałabym ci kogoś przedstawić – rzuciła niby mimo­chodem, siadając obok niego.

Przeczuwał już, czym to grozi, ale Camilla, zupełnie niezrażona jego wyrazem twarzy, kontynuowała:

– Chiara to moja dobra znajoma. Jest architektką wnętrz, to jej zawdzięczamy, że tak dobrze to wyszło – powiedziała, nie siląc się nawet na skromność, ale Sauer nie miał jej tego za złe, bo dom w istocie prezentował się fantastycznie. – Sam zachwalałeś, że tak ci się u nas podoba, dlatego jestem pewna, że znajdziecie wspólny język – dodała, zachowując pokerowy wyraz twarzy.

Sauer właśnie się przekonał, że wyrażenie zachwytu czyimiś nowymi czterema kątami, nawet jeśli się przy tym nie ściemnia, może skutkować wejściem w pułapkę. Z chęcią przyjął zaproszenie na tę swoistą parapetówkę, ale teraz poczuł się zapędzony w kozi róg. Wciąż przyzwyczajał się do życia w pojedynkę i cieszył się na popołudnie u przyjaciół, ale nie szukał związku czy choćby przygody.

– Dzięki, ale nie trzeba – odparł, starając się zachować pogodny ton.

– Chcę was tylko zapoznać – powiedziała niewinnym tonem.

– Camilla, wiem, co kombinujesz – zaprotestował, bo znali się od lat i przed nią nie musiał nic udawać. – Doceniam to, że się o mnie troszczysz, ale nie szukam niczego i przypominam ci, że jestem żonaty.

– Ale w separacji. – Gospodyni szła w zaparte.

– Dajemy sobie czas.

Camilla odchrząknęła.

– Sobie nawzajem czy ty jej? – zapytała, choć oczywiste było, że nie czeka na odpowiedź.

Sauer westchnął ostentacyjnie i przeczesał dłonią krótkie włosy. W jego ciemny blond zaczęły ostatnio wkradać się siwe pasma.

– To bez znaczenia – odparł.

– Nie myślisz, że już pora? Przecież minęło przeszło pół roku. Może należy spojrzeć prawdzie prosto w oczy… – przekonywała, działając mu jeszcze bardziej na nerwy, więc bezpardonowo wszedł jej w słowo:

– Cztery miesiące. I nie interesują mnie nowe związki. – Kiedy to powiedział, zdał sobie sprawę, że warczy. Jego ton był zdecydowanie surowszy, niż zamierzył, co spróbował zrekompensować niezręcznym uśmiechem.

Przechodził trudny okres, ale nie mógł o to przecież obwiniać Camilli.

Pod koniec stycznia Sauer wyprowadził się do dwupokojowego mieszkania przy Stauffacherstrasse i odtąd dzielili się z Karoliną opieką nad ich czternastoletnią córką. Poprzedni długi weekend spędził z Wiktorią w górach. Teraz przyszła kolej na jego żonę, ona z kolei zabrała dziewczynkę na wycieczkę do Toskanii. Piotr jednak, zamiast cieszyć się swobodą, zerkał niecierpliwie na telefon, licząc na to, że córka wyśle mu jakieś zdjęcie, i żałował, że nie spędzają tego weekendu jak dawniej we troje.

– O, tu jesteście! – zawołał Adam.

Gospodarz wyszedł do ogrodu ze sporo niższą od niego kobietą, ubraną w sukienkę w groszki. Gęste, ciemne włosy, oliwkowa cera i figlarny uśmiech. Sauer stawiał, że była lekko po trzydziestce. On sam za miesiąc miał skończyć czterdzieści jeden lat, z czym trudno było mu się oswoić.

– Chiaro, to mój przyjaciel, Piotr – przedstawił go Zaręba. – Ten detektyw, który lubi pakować się w kłopoty – dodał z błyskiem w oku.

Są siebie warci, stwierdził w duchu Sauer, przyglądając się z cichym rozbawieniem, jak przyjaciele próbują go swatać. Zważywszy na to, że Camilla i Adam prowadzili razem świetnie prosperującą zuryską firmę PR, przeczuwał, że powiedzieli dziewczynie znacznie więcej.

Gdy razem z Adamem podeszli do stolika, pani architekt wyciągnęła do Sauera wypielęgnowaną dłoń. Wstał, by się z nią przywitać. Przy jego metrze osiemdziesiąt pięć nawet w sandałach na koturnie Włoszka sięgała mu zaledwie do brody.

Jej wzrok prześlizgnął się po bliźnie na jego prawej ręce, ale szybko się zreflektowała i spojrzała mu w oczy. Była śliczna, co wcale nie zmieniało podejścia Sauera.

Po uściskach dłoni gospodarze szybko oddalili się pod pretekstem szykowania posiłku, potwierdzając wcześniejsze przypuszczenia Piotra.

Kobieta uśmiechała się do niego nerwowo. Widać też czuła się niezręcznie. Zapadła cisza, w której dało się słyszeć tylko cykanie owadów.

Sauer zastanawiał się, czy Camilla i Adam zaprosili więcej gości, jak wcześniej twierdzili, czy była to jedynie sprytna zagrywka, by ich tutaj zwabić. W końcu, nie widząc ratunku z żadnej strony, zdecydował się odezwać.

Chiara zrobiła to w tym samym czasie, na co obydwoje wybuchnęli śmiechem, odrobinę przesadnym w tych okolicznościach. Niemniej niezręczna atmosfera w jednej chwili prysła.

– Przepraszam, co mówiłeś? – zapytała architektka, poważniejąc.

– Świetna robota – powiedział, wskazując gestem na dom.

– Dziękuję. Nieruchomości w tej okolicy to czasami prawdziwe perełki.

Zaręba z żoną kupili starą willę z ogrodem, z którego rozpościerał się widok na miasto i zuryskie jezioro. Z zewnątrz dom prezentował się dość skromnie, odświeżono tylko elewację, zachowując pierwotną bryłę budynku i jego urok z przełomu wieków. Wyglądał całkiem niepozornie jak na nieruchomość wartą ładnych parę milionów, bo w tej okolicy ceny przyprawiały o zawroty głowy. To we wnętrzach Chiara mogła się popisać i na każdym kroku czuć było, że dziewczyna ma oko do detali. Wykorzystywała grę światła, potrafiła łączyć stare z nowym i przeplatać wszystko gdzieniegdzie nienachalną sztuką.

– Jak na wnętrze urządzone przez architekta, bardzo tu przytulnie – stwierdził Sauer. Poniewczasie zdał sobie sprawę, że wyszedł z tego raczej marny komplement.

– Jesteś zdziwiony? – Kobieta spojrzała na niego sceptycznie.

W tej samej chwili w kieszeni zawibrowała jego komórka. Zerknąwszy na wyświetlacz, zobaczył nieznajomy numer. Chiara dała znać gestem, by na nią nie zważał. Przeprosił ją i odebrał.

– Sauer, słucham?

– Dzień dobry, nazywam się Susanne Fuchs – odezwał się kobiecy głos w słuchawce. – Przepraszam, że zawracam panu głowę w długi weekend. Nie byłam pewna, czy w pana zawodzie obowiązuje standardowy kalendarz, i postanowiłam zaryzykować. Mam do pana sprawę. Chodzi o morderstwo.

Pomimo tego, że Sauer od kilku miesięcy pracował na własną rękę jako prywatny detektyw, takie telefony się nie zdarzały. Przed uciekającym profesorem zajmował się już korporacyjnym wywiadem, śledzeniem niewiernych żon i poszukiwaniem nastolatka, który uciekł z domu, ale od czasu zniknięcia Isabelle Muri nikt nie poprosił go o pomoc w wyjaśnieniu sprawy tego kalibru.

Chiara spoglądała na niego zaciekawiona – zaskoczenie musiało malować się na jego twarzy.

Już miał się odezwać, gdy spostrzegł, że do ogrodu, bezpośrednio od strony ulicy, weszło kilka nowych osób. Dwie pary, jedna bliżej czterdziestki, druga raczej pięćdziesiątki, podchodziły już do stołu. Adam najwyraźniej wypatrzył gości przez okno, bo zaraz wyszedł im na spotkanie.

– Halo, jest pan tam? – Głos w telefonie sprowadził Piotra na ziemię.

– Proszę dać mi chwilę – odparł do słuchawki.

Przeprosił nowo przybyłe towarzystwo i odszedł kawałek w głąb ogrodu. Kiedy upewnił się, że nikt go nie słyszy, powiedział do telefonu:

– Już. Słucham panią.

– Dzwonię z Niederwalden. Jestem dyrektorką hotelu Sternen Resort & Spa. Pewnie pan słyszał, że w naszej miejscowości doszło ostatnio do dwóch tragedii. Chcielibyśmy, żeby wyjaśnił pan tę sprawę – powiedziała kobieta rzeczowym tonem.

Nazwa miasteczka natychmiast wywołała u Piotra skojarzenia z historią, którą maglowały ostatnio wszystkie serwisy informacyjne. Piękna turystyczna wioska u podnóża Alp i dwa ciała znalezione w tak nietypowych okolicznościach, że nie można było mówić o śmierci naturalnej czy wypadku.

– Czy chodzi o morderstwo tego chłopca?

– Tak. To znaczy też. Wcześniej zginął starszy mężczyzna – powiedziała Susanne Fuchs.

Sauer odchrząknął.

– Od śmierci tej drugiej ofiary, o ile to rzeczywiście ten sam sprawca, nie minęły jeszcze dwa tygodnie, zgadza się?

– Widzę, że jest pan na bieżąco – stwierdziła kobieta i po jej tonie wyczuł, że zdobył dodatkowy punkt.

Ta sprawa była na językach dziennikarzy w całym kraju i Sauer był przekonany, że przy takiej presji szwajcarska policja robi, co tylko może, by jak szybciej wszystko wyjaśnić. Sama historia nadawała się na materiał do jakiegoś dreszczowca.

Coś mu się w tym wszystkim nie zgadzało.

– Proszę mi wybaczyć, ale nie do końca rozumiem, dlaczego chce mnie pani zaangażować na tak wczesnym etapie. Klienci zazwyczaj zwracają się do prywatnych detektywów dopiero wtedy, kiedy policja zawiedzie.

– Mam swoje powody, by w tym akurat wypadku wątpić w ich skuteczność… – powiedziała kobieta, ale jej dalsze słowa zagłuszyło wołanie biesiadników.

Sauer zobaczył, że do imprezy dołączyły jeszcze trzy osoby, i odczuł lekką ulgę, że jednak nie zaproszono wyłącznie par. Minęło kilkanaście lat, odkąd był singlem, i nie bardzo wiedział, jak się zachować, tym bardziej że nawet teraz się nim nie czuł.

– Piotr! Piotr, podejdziesz do nas?

Gospodyni wołała i machała do niego z co najmniej poirytowaną miną. Gestem wyjaśnił, że potrzebuje jeszcze dwie minuty i zaraz dołączy do towarzystwa.

– Przepraszam, szczerze mówiąc, nie mam teraz jak rozmawiać. Może najlepiej, gdybyśmy się spotkali. Moja agencja mieści się przy…

– Langstrasse, wiem. Mogę być w Zurychu w poniedziałek. Dziesiąta? – rzuciła kobieta.

Zaskoczyła go. W pierwszej chwili pomyślał, że podróż za miasto zniechęci panią Fuchs. Wydawała się jednak konkretna i zdeterminowana, co niejako tłumaczyło zajmowane przez nią stanowisko.

– Dobrze – zgodził się, odrobinę zaintrygowany. – W takim razie do zobaczenia.

Kobieta pożegnała się. Sauer zapisał w telefonie numer, z którego dzwoniła, i wrócił do biesiadników. W międzyczasie impreza zdążyła na dobre się rozkręcić, ktoś pogłośnił muzykę, ludzie sączyli drinki i gawędzili, próbując ją przekrzyczeć.

Sauer zastał Chiarę w towarzystwie rozgadanego Francuza, który zabawiał ją w najlepsze.

Camilla spojrzała na Piotra z lekką przyganą i wręczywszy mu nowego drinka, mruknęła pod nosem:

– Wygląda na to, że przegapiłeś swój moment.

– Daj spokój.

– To świetna dziewczyna, co ci nie pasuje?

– Jestem żonaty.

Przyjaciółka przewróciła oczami, jakby już nudziła ją ta fraza.

W separacji czy nie, dla Sauera to zdanie pozostawało wciąż aktualne. Jeśli Karolina potrzebowała przestrzeni po tym, jak wystawił jej zaufanie na kolejną wielką próbę, w pełni na nią zasłużyła. A tymczasem zamierzał pić tequilę w biały dzień i niczym się nie martwić.

 

2.

 

Niedziela, 2 czerwca 2019

 

Jeśli ktoś zapytałby go miesiąc temu o trzy skojarzenia z Nieder­walden, odpowiedziałby: świetne stoki, światowa polityka i Bettina Fischer.

Googlując nazwę miasteczka, Sauer zjeżył się, widząc podpowiedzi sugerowane mu przez wyszukiwarkę.

Niederwalden morderstwa

Niederwalden seryjny morderca

Niederwalden anulowanie rezerwacji

Niewielki kurort, do niedawna znany przede wszystkim właśnie z fantastycznych warunków narciarskich, siedziby światowego forum ekologicznego oraz tego, że pochodziła stąd czołowa szwajcarska himalaistka i alpinistka, kojarzył się teraz z jednym – grasującym po górskich szlakach szaleńcem.

Przygotowując się do porannego spotkania, Sauer przysiadł w niedzielę wieczorem z laptopem na swoim niewielkim balkonie, wychodzącym na obrośnięte krzakami podwórze, i w towarzystwie cykających świerszczy prześledził wszystkie dotychczasowe doniesienia na głównych portalach informacyjnych.

Najpierw, w środę, siedemnastego kwietnia, na skraju miasteczka znaleziono ciało starszego mężczyzny, Antona Zieglera. Mężczyzna miał poderżnięte gardło, co samo w sobie było już dość dziwne, bo rzadko kiedy słyszało się o takich zbrodniach w Szwajcarii. Tym jednak, co najbardziej zwróciło uwagę opinii publicznej, była maska pozostawiona na twarzy ofiary.

Ze względu na dobro śledztwa policja nie chciała ujawnić wyglądu konkretnej maski, którą posłużył się morderca. Artykuły, na które Piotr się natknął, przytaczały tylko przykłady. Wiadomo było jednak, że przedstawiała Krampusa, upiorną postać pół kozy, pół demona z alpejskich legend.

Z tego, co kojarzył, Krampus był pomocnikiem Świętego Mikołaja, karzącym co roku niegrzeczne dzieci. Polskie rózgi wręczane szóstego grudnia łobuzom wydawały się przy nim niemal pieszczotliwym akcentem. Sauer nie wyobrażał sobie, by pokazywać brzdącom podobiznę Krampusa, no chyba że ktoś chciał, by dziecko miało koszmary.

Widział nieraz podobne maski podczas obchodów karnawału. Przerażająco sugestywne, z licznymi bruzdami i zmarszczkami, ze złowrogo zmrużonymi oczami i obliczem zastygłym w złośliwym grymasie. Armie Krampusów przechodzące podczas karnawałowych parad nawet w Sauerze budziły lekki niepokój. Zastanawiał się, jak to możliwe, że szwajcarskie dzieci nie sikają po nogach ze strachu.

Miesiąc po morderstwie Antona Zieglera, dziewiętnastego maja, niecałe dziesięć kilometrów dalej, w pobliżu szlaku pod północną ścianą Eigeru znaleziono kolejne zwłoki.

Tym razem ofiarą padł szesnastolatek, Nicolas Winter. Poderżnięte gardło i maska Krampusa, a także – niewymienione w artykułach z nazwy – „inne elementy” pozostawione na miejscu znalezienia zwłok sugerowały zbieżność z okolicznościami, w jakich znaleziono Zieglera.

Piotr obejrzał nagranie z krótkiej konferencji prasowej policji kryminalnej z Berna. Śledczy nie wykluczali seryjnego sprawcy, ale brali również pod uwagę, że ze względu na swój szczególny charakter i rozgłos morderstwo Antona Zieglera mogło zainspirować kogoś do naśladownictwa.

W odróżnieniu od portali informacyjnych strony poświęcone tematyce true crime nie ograniczały się do powtarzania suchych faktów. Piotr zauważył, że wielu autorów artykułów i użytkowników komentujących zamieszczone teksty dało się ponieść wyobraźni, wymyślając dla sprawcy kolejne sensacyjne przydomki, jak Bestia z Oberlandu, Mściciel z Przełęczy czy Czarny Kapłan z Alp. Spekulowano o satanistycznych obrzędach, które odprawia morderca, i szacowano, ile czasu upłynie, nim uderzy ponownie.

Z uwagi na to, że do obu zbrodni doszło w odstępie miesiąca, niemal co do dnia, według komentatorów następne zwłoki miały zostać znalezione w połowie czerwca.

Znużony teoriami spiskowymi Sauer żałował, że nie może zalogować się do oficjalnej bazy danych i przejrzeć akt. W chwilach takich jak ta, jako były komisarz policji, odczuwał ten brak dostępu do informacji niemal jak ból fantomowy.

Miał już zamknąć laptop, ale pod wpływem impulsu wszedł jeszcze na portal do rezerwacji hoteli. Większość z nich, niezależnie od liczby gwiazdek, oferowała miejsca w obniżonej cenie. Stawki noclegowe w pensjonatach – jak na Szwajcarię – były wręcz śmiesznie niskie. Spekulowano, czy planowane na wrzesień forum ekologiczne zostanie odwołane.

Teraz już wcale się nie dziwił, dlaczego Susanne Fuchs udało się namówić zarząd hotelu, by zaangażować detektywa.

 

3.

 

Dubaj

 

Mia

 

Wyczerpała już wszystkie możliwe pozycje, w jakich mog­ła się usadowić na nieznośnie małej przestrzeni, lecz wciąż było jej niewygodnie. Podróże stanowiły jedną z niewielu okazji, kiedy Mia doceniała swój skromny wzrost, ale po czternastu godzinach w klasie ekonomicznej miała już dość. Szybko odświeżyła się na lotnisku w Dubaju, gdzie musiała się przesiąść w drodze powrotnej do Zurychu. Jedno spojrzenie w lustro powiedziało jej, że jej kręcone ciemne włosy wymagały umycia, a zmęczonej cery nie ratował nawet korek­tor pod oczy.

Samolot w szwajcarskich barwach i śpiewne Grüezi, które usłyszała na przywitanie od załogi, sprawiły, że poczuła się bliżej domu. Niecałe siedem godzin i naprawdę tam dotrze. Jeśli mała kawalerka na Wiedikon, w której mieszkała przez ostatnie trzy lata studiów, w ogóle zasługiwała na to miano.

Mia miała wrażenie, że wraz ze śmiercią ojca straciła też miejsce, które mogła nazywać domem. Ten, w którym dorastała, pozostał tylko bolesnym wspomnieniem po tym, że kiedyś zamieszkiwali go jako szczęśliwa rodzina. Elena chyba czuła podobnie, bo przearanżowała zupełnie wnętrza, tak że przy którejś wizycie, gdy Mia wróciła do domu rodzinnego na weekend ze szkoły z internatem, ledwie go rozpoznała. Po ponownym wyjściu za mąż Elena pozbyła się nieruchomości bez większych sentymentów, nawet nie zapytawszy Mii o zdanie.

Dom. Rodzina. Jej matka potrafiła oba te słowa obedrzeć ze znaczenia.

Dlatego powrót do Zurychu budził w Mii mieszane uczucia. Porzuciła studia prawnicze, początkowo tylko na semestr, ale teraz nie była wcale pewna, czy zamierza je kończyć.

Czas w Sydney przy Balmoral Beach na osiedlu Mosman, gdzie mieszkało jej wujostwo, płynął jakby innym tempem. Jeszcze kilka dni temu Mia nie myślała nawet o powrocie do Europy – a konkretnie aż do wieczora, kiedy brat jej ojca powiedział coś, co wywróciło do góry nogami wszystko, w co dotychczas wierzyła, co uważała za prawdę.

Z zamyślenia wyrwał ją telefon, który rozdzwonił się akurat w chwili, gdy korytarzem zaczęła przechodzić stewardesa, by upewnić się, czy wszyscy pochowali bagaż podręczny i zapięli pasy.

Mia szybko schyliła się pod fotel pasażera z przodu i sięgnęła do swojej torebki. Stewardesa z profesjonalnym uśmiechem na ustach, ale przyganą w oczach, która skojarzyła się Mii z nauczycielką karcącą niegrzeczne dziecko, przypomniała jej o wyłączeniu elektroniki.

Mia zerknęła na wyświetlacz.

„Elena”.

Zastanawiała się, o co może chodzić. Nie rozmawiała z matką od kilku dni.

Ściszyła dzwonek i pozwoliła, by telefon jeszcze chwilę dzwonił w jej dłoni, po czym ustawiła tryb samolotowy i wrzuciła go z powrotem do torebki.

Wcześniej, tuż po wejściu na pokład, spostrzegła, że pasażer po drugiej stronie korytarza zerkał na nią ukradkiem. Młody mężczyzna z trzydniowym zarostem, w koszulce polo przypominał jej kogoś, kogo znała i próbowała zapomnieć. Starając się zawczasu uciąć wszelkie preteksty do pogawędki, wsunęła na uszy wygłuszające słuchawki i przymknęła oczy, choć wiedziała, że nie ma co liczyć na sen.

Powód jej powrotu nie dawał o sobie zapomnieć, niezależnie od tego, jak bardzo się starała. Ilekroć z trudem udawało jej się w końcu zasnąć, wracał do niej jako pierwsza myśl po przebudzeniu.

Gdy samolot osiągnął wysokość przelotową, zmęczona tą pantomimą wyjęła z plecaka mały laptop i przeczytała po raz kolejny krótki artykuł. Była to jedna jedyna wzmianka sprzed lat, którą udało jej się znaleźć w szwajcarskiej prasie po wnikliwych poszukiwaniach.

Tekst składał się z enigmatycznych frazesów, używanych zwyczajowo przez rzeczników prasowych, gdy policja musi wydać jakieś oświadczenie, a właściwie nie ma nic do powiedzenia. Śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach. Podejrzenie udziału osób trzecich. Prokuratura bada okoliczności sprawy. Ze względu na dobro śledztwa…

Mia znała już każde zdanie na pamięć. Z westchnieniem zamknęła laptop, zsunęła słuchawki na szyję i przetarła zmęczone oczy.

Nieznajomy, który wcześniej jej się przyglądał, najwyraźniej tylko na to czekał.

– Też zawsze sobie obiecuję, że popracuję w samolocie, a potem jest, jak jest – powiedział z uśmiechem.

Miał lekko krzywe zęby i australijski akcent, co w połączeniu w jakiś sposób dodawało mu uroku. Kiedy się odezwał, podobieństwo, które wcześniej tak wyraźnie widziała, całkowicie zniknęło.

– Przepraszam, jestem bardzo zmęczona – rzuciła, nie siląc się nawet na przepraszający uśmiech, i ponownie zamknęła oczy, modląc się o sen, który nie przychodził.

 

4.

 

Poniedziałek, 3 czerwca 2019, Zurych

 

Sauer

 

Sauer wyskoczył rano na siłownię i sprzątał właśnie po śniadaniu w niewielkim kąciku kuchennym swojej agencji. Dzwonek domofonu rozległ się dokładnie za dwie dziesiąta. Starł okruchy z blatu i poszedł otworzyć.

Susanne Fuchs, ubrana w czarne spodnie zaprasowane w kant i kremową bluzkę odsłaniającą szczupłe ramiona, wyglądała jak z broszury reklamowej jakiegoś banku albo innej instytucji handlującej marzeniami. Nienagannie ułożone włosy i dyskretny makijaż na przyjemnej dla oka twarzy, która pod profesjonalnym uśmiechem wydała mu się lekko zmęczona.

Wymienili z Sauerem uprzejmości, po czym kobieta usiadła odrobinę przesadnie wyprostowana na wskazanym miejscu. Założyła nogę na nogę i splotła dłonie na uniesionym kolanie. W oczach miała wypisaną determinację.

Właściwie nie wiedział, czego spodziewać się po nowej klientce. Zlecenie przez hotel wyjaśnienia morderstwa od samego początku wydało mu się dość niecodzienne, ale nic w tej sprawie, przynajmniej w tym, co dotychczas wyczytał, nie zbliżało się nawet do normalności. Nie w Szwajcarii, gdzie największe skandale wywoływały wycieki danych z banków czy kolejna afera korupcyjna w FIFA.

Susanne Fuchs, za wyjątkiem tego, czego dowiedział się o jej karierze z LinkedIn, stanowiła dla niego tajemnicę. Stroniła od Facebooka, Instagrama i portali randkowych, więc jak na dzisiejsze czasy, udało jej się zachować sporo prywatności. Nie żeby Piotr nie mógł czegoś wygrzebać, gdyby naprawdę się postarał, ale skoro jeszcze nie dała mu powodu, postanowił pozwolić jej i sobie zrobić pierwsze wrażenie osobiście.

Siedząc przed nim w tej oficjalnej pozie, pani dyrektor wyglądała, jakby zamierzała zaraz wygłosić prezentację na naradzie zarządu. Jednak kiedy się odezwała, lekko go zaskoczyła.

– Zakładam, że wszystko rozbija się o pańskie honorarium? – zaczęła, nie owijając w bawełnę.

Sauer musiał się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem na tę bezpośredniość. Szwajcarzy rzadko kiedy rezygnowali ze small talku.

– Mogę spytać, dlaczego zwróciła się z tym pani akurat do mnie? – zapytał.

– Judith Pesaro twierdzi, że uratował jej pan życie. Trudno sobie wyobrazić lepszą rekomendację – odparła.

Po raz kolejny uderzyło go, jaki świat jest mały, a zwłaszcza ten szwajcarski, skoro znajoma Adama, szefowa znanej marki zegarków, z którą jego ścieżki przecięły się kilka miesięcy temu, znała się z dyrektorką hotelu.

– Proszę ją pozdrowić.

– Oczywiście – odparła. – Coś jeszcze pana trapi – zauważyła, widząc jego minę.

Skoro była tak bezpośrednia, nie widział sensu zaprzeczać.

– Dlaczego nie zostawi pani tego policji?

– Nasi goście codziennie odwołują rezerwacje. Jeśli tak dalej pójdzie, stracimy nadchodzący sezon – powiedziała, po czym, chyba wyczuwając, że nie jest przekonany, dodała: – A zresztą, ja tam mieszkam. W naszym miasteczku prawdopodobnie grasuje seryjny morderca, a ja chciałabym znów spokojnie spać. Mogę wrzucić pana usługi w koszty. To naprawdę nie jest bardziej skomplikowane – stwierdziła kobieta, po czym rzuciła kwotę znacznie wyższą niż ta, którą sam zamierzał zaproponować. – To byłaby pana dniówka – doprecyzowała. – Rozumiem, że zlecenie jest poza pana standardowym terenem, więc mam nadzieję, że to dobra stawka. Jeśli chodzi o zakwaterowanie, proponuję, by zatrzymał się pan u nas. To jak?

Powiedziała to wszystko tak szybko i automatycznie, jakby nauczyła się tej kwestii na pamięć.

Sauer przez chwilę się nie odzywał.

– Jest coś jeszcze – stwierdził.

Kobieta zerknęła na swoje dłonie.

– Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale odnoszę wrażenie, że z jakichś powodów ta sprawa jest ważniejsza dla pani niż dla zarządu – ciągnął.

Podniosła na niego wzrok. Chyba nie miała siły udawać.

– Nicolas Winter jest… był – poprawiła się – moim siostrzeńcem. Pewnie zastanawia się pan, dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałam.

Sauer tylko przytaknął. Kobieta zdjęła nieistniejący pyłek ze swoich spodni i wygładziła materiał.

– Cóż, chciałabym pana zaangażować przez wzgląd na trudne położenie, w jakim znalazł się hotel w związku z tymi zabójstwami, ale mam też w rozwiązaniu tej sprawy swój prywatny interes, co niektórym pewnie wyda się niewłaściwe – powiedziała, po czym z westchnieniem przyznała: – Może takie jest i nie chciałam, by pan sobie coś pomyślał.

Przez chwilę trwali w milczeniu. Pierwszy odezwał się Sauer.

– Bardzo mi przykro z powodu pani siostrzeńca.

Susanne Fuchs zrobiła głęboki wdech, jakby chciała się szybko pozbierać.

– Czy to coś zmienia? – spytała.

– Nie, ale chciałbym prosić o to, by była pani ze mną całkowicie szczera. To wyłącznie w pani interesie. Jeśli będę kluczył i tracił czas, pani straci pieniądze.

Kobieta głośno przełknęła ślinę.

– Ma to sens – przyznała.

Sauer pomyślał, że musiało być jej dziwnie w tej nowej roli. Zazwyczaj to ona wzywała innych na dywanik, a nie odwrotnie.

– W pierwszej kolejności chciałbym porozmawiać z rodzicami chłopca.

– Oczywiście. Miał wyłącznie moją siostrę, Jeanine. No i mnie. Odkąd zostali sami, pomagałam im, jak mogłam.

– Co z ojcem Nicolasa? – zapytał.

– Zginął w wypadku samochodowym, kiedy Nico miał osiem lat.

Najpierw mąż, potem syn, pomyślał Sauer. Jeanine Winter miała wszelkie powody, by całkiem się załamać.

– Nie związała się z nikim ponownie?

– Nie wynikło z tego nic poważnego. Nico nie miał ojczyma, jeśli o to panu chodzi – powiedziała Susanne Fuchs.

– Rozumiem. Czym pani siostra się zajmuje?

– Uczy matematyki w naszym liceum.

– To ta sama szkoła, do której chodził Nicolas?

– Tak. To małe miasteczko – odparła kobieta. – Mamy jedno liceum.

– Czy Nicolas i ten drugi zamordowany mężczyzna się znali? – spytał Sauer.

Fuchs lekko uniosła brwi.

– Zieglera wszyscy znali, a może raczej kojarzyli go. To starszy człowiek, żył w swoim świecie, ale nic nie wiem o tym, by Nico kiedykolwiek z nim rozmawiał.

– Czy mogli bywać w tych samych miejscach? – spytał i widząc wyraz twarzy swojej klientki, zorientował się, że powiedział coś głupiego.

Kobieta westchnęła.

– Panie Sauer, to dziura, piękna, ale dziura. Wszyscy bywamy w tych samych miejscach – odparła i po raz pierwszy dostrzegł u niej coś na kształt uśmiechu.

– Kiedy pani siostra zorientowała się, że go nie ma?

– W sobotę osiemnastego maja wyszedł z samego rana w skały i zostawił tylko kartkę. Wpadłam do Jeanine na kawę, bo akurat miałam wolny dzień. Zdziwiłyśmy się, bo z tym liścikiem to trochę nie w jego stylu, ale nastoletni chłopcy chodzą swoimi drogami, więc samo w sobie jeszcze nas to nie zmartwiło. Gorzej, że nie odbierał komórki, ale przy wspinaczce to też mogłyśmy sobie wytłumaczyć, no bo jak, kiedy ma się zajęte ręce. Najpierw pomyślałyśmy, że padła mu bateria, ale gdy nie wracał do wieczora, zaczęłyśmy go w końcu szukać. Rano przeczuwałyśmy już, że musiało się stać coś strasznego, więc gdy Kathrin Wyss pojawiła się na progu domu Jeanine, wiadomo było, że doszło do tragedii. Myślałyśmy, że chodzi o jakiś wypadek w skałach albo że ktoś go potrącił, jak wracał, ale w życiu by mi nie przyszło do głowy…

Głos uwiązł jej w gardle. Przyłożyła drżącą dłoń do ust i musiała przez chwilę się uspokajać, nim ponownie się odezwała.

– Przepraszam. To, co się stało, wciąż nie mieści mi się w głowie – przyznała i choć nie uroniła ani jednej łzy, po raz pierwszy Sauer zobaczył prawdziwą kobietę, która dotychczas kryła się za dobrze wystudiowaną pozą profesjonalistki.

Dał jej moment, zaglądając w swoje notatki.

Susanne Fuchs upiła łyk wody. Maska wróciła.

– Jako rodzina, zakładam, że są panie informowane przez policję. Mają jakiegoś podejrzanego? – spytał więc.

– Z tego, co wiem, to nie. Szczerze mówiąc, prawie nic nam nie mówią. Nasza komenda umywa ręce, sprawę prowadzi wydział kryminalny z Berna. Powiedzmy sobie szczerze, skąd oni mieliby mieć doświadczenie w tego typu rzeczach? – prychnęła, nie kryjąc lekkiej pogardy. – No, chyba że naoglądali się CSI. Pomyślałam, że tam u pana w Polsce ciągle kogoś mordują, więc pewnie lepiej się na tym znacie.

Po raz pierwszy spotkał się z tym, by stereotypy dotyczące Polaków ktoś ubrał w komplement, ale nie zamierzał protestować.

– A panie kogoś podejrzewają? Czy Nicolas miał jakichś wrogów?

– Panie Sauer, to był szesnastoletni chłopiec. Jakich on mógł mieć wrogów?

Zdziwiłaby się, pomyślał Sauer, ale nie skomentował.

– To jak, pomoże mi pan? – dopytywała.

– Jeśli da mi pani czas do końca dnia, potwierdzę, czy uda mi się przetasować pewne rzeczy. Odezwę się.

– Dziękuję, czekam w takim razie na pana telefon – powiedziała kobieta.

Wstała i uścisnęła mu rękę.

Gdy wyszła, pod wpływem impulsu wyjrzał przez wizjer. Stała jeszcze chwilę na klatce, z dłonią na poręczy schodów. Przez moment miał wrażenie, że zaraz się wróci, więc na wszelki wypadek odsunął twarz od drzwi. Po chwili usłyszał stukot jej szpilek na kamiennych stopniach.

Wyjrzał ponownie i udało mu się jeszcze dojrzeć jej twarz, nim zniknęła piętro niżej. Maska ponownie opadła. Nie było już na niej cienia pewności siebie, której przed chwilą był świadkiem. Biły od niej tylko głęboki smutek i ogromne zmęczenie.

 

5.

 

Zurych

 

Mia

 

Po przeszło czterech miesiącach na innym kontynencie Mia poczuła się, jakby weszła do obcego mieszkania, choć na pierwszy rzut oka – poza grubą warstwą kurzu widoczną teraz doskonale w pełnym słońcu – wiele się tu nie zmieniło. Uderzyło ją, jak tu przeraźliwie pusto i smutno. Musiała pomieszkać w domu wuja, pełnym dzieci i gratów – a może po prostu życia – by zobaczyć swoje cztery kąty w innym świetle.

Ta nijakość nie wynikała z jakiegoś szczególnego zamiłowania do minimalizmu, które przejawiała właścicielka kawalerki, położonej zresztą w świetnej lokalizacji. W mieszkaniu zwyczajnie brakowało duszy.

Gdy tylko wzięła prysznic i trochę się rozpakowała, z poczucia obowiązku poszła do sąsiadki z parteru odebrać swojego jednego marnego storczyka. Ku zdziwieniu Mii sędziwa pani Weibel, zamiast paru smętnych liści nad plątaniną wychodzących z doniczki korzeni, przyniosła jej roślinę w pełnym rozkwicie, która uginała się pod wielkimi białymi kwiatami i w zanadrzu miała jeszcze kilka świeżych pąków. Poza doniczką z czymś, co równie dobrze mogło być cudzą rośliną, sąsiadka wręczyła jej również naręcze poczty.

Mia wróciła do siebie, nalała do szklanki wodę z kranu, dzieląc się odrobinę ze storczykiem, i powziąwszy gorące postanowienie zachowania go przy życiu, zabrała się do segregowania poczty.

Tak jak przewidywała, przynajmniej połowa nadawała się na makulaturę. Roznosiciele ulotek nic nie robili sobie z jej naklejki „Żadnych reklam”.

Wśród białych, zaadresowanych do niej kopert znalazły się pisma z urzędu skarbowego, kasy chorych i list z kancelarii Andreasa Lichtiego. Wyjęła z koperty zaproszenie na wiosenną konferencję o prawie nowych technologii, które zdążyło się już przeterminować. Pod datą i adresem oraz harmonogramem prelekcji widniał odręczny dopisek.

 

Droga Mio,

 

mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku i gdy już wypoczniesz za oceanem, jednak do nas wrócisz. Jeśli akurat jesteś w kraju, wpadnij na konferencję albo zwyczajnie na kawę.

 

Serdecznie

 

Andreas

 

PS Moja propozycja pozostaje aktualna.

 

Mia głośno westchnęła.

Tuż przed wylotem do Sydney Andreas Lichti złożył jej ofertę z kategorii tych nie do odrzucenia. Nieco leciwy już mecenas twierdził, że jej ogromny wkład w rozwiązanie sprawy Isabelle Muri oraz spryt, jakim wykazała się, będąc pod presją, dowodziły niezbicie, że nadaje się na prawnika. Zaprosił ją na staż, a po egzaminach końcowych na odbycie aplikacji w jego kancelarii. Mia wiedziała, że jej koledzy z roku daliby się pokroić za pracę u Lichtiego, który po ostatnich wydarzeniach stał się legendą zuryskiej palestry.

Odłożyła kartkę na bok i zerknęła na nadawcę kolejnego listu. Bez otwierania koperty wiedziała już, czego może spodziewać się w środku. Uczelnia chciała wiedzieć, czy wróci na kolejny semestr.

Odłożyła oba listy i poczuła, że dopada ją jet lag. Nie było sensu teraz kłaść się spać, bo dostosowanie do nowej strefy czasowej tylko się przeciągnie. Musiała wyjść z domu i złapać trochę świeżego powietrza.

Schodząc po schodach, usłyszała, że w torebce dzwoni jej telefon. Sięgnęła po niego i spojrzała na wyświetlacz.

Znów Elena. Matka jakby wyczuła, że dziewczyna wróciła do Zurychu, choć nie miała prawa tego wiedzieć.

Mia patrzyła na telefon wibrujący jej na dłoni, aż przestał dzwonić.

Kiedy wyszła na zewnątrz, na Goldbrunnenplatz oślepiło ją ostre słońce. Założyła okulary słoneczne, które upolowała przy Bondi Beach, i skierowawszy się do miasta, wybrała numer Sauera.

 

6.

 

Sauer

 

Tuż po lunchu przekazał raport firmie farmaceutycznej, która z ulgą przyjęła powrót skruszonego profesora. W zamian za zwrot nowatorskiej receptury przystali na zamiecenie sprawy pod dywan i odstąpili od wnoszenia pozwu. Prezes przyznał, że oprócz zdrady, jaką byłaby sprzedaż dokumentacji innej firmie, obawiał się, że spanikowany profesor zwyczajnie ją zniszczy. By uratować swoją karierę, naukowiec zobowiązał się grzecznie wrócić na uniwersytet i trzymać z daleka od konkurencji. Jakimś cudem wilk pozostał syty i owca cała.

Z drugim zleceniem, które Sauer zamierzał zamknąć przed wyjazdem, nie poszło jednak tak gładko. Nadja Müller zdawała się nie dowierzać, że przez trzy miesiące, odkąd Piotr obserwował jej narzeczonego, Martin nie dopuścił się ani jednego skoku w bok, a wszystkie jego spotkania sam na sam z przedstawicielami obu płci dało się rozsądnie uzasadnić.

Sauer nie śmiał jej nawet proponować, by zamiast usług prywatnego detektywa zwróciła się raczej do psychologa albo poradni dla par. Gdy powiedział, że nie może uczciwie dalej brać od niej pieniędzy, bo czasami nasze podejrzenia okazują się niesłuszne, i zasugerował, że w tym wypadku pewnie właśnie tak jest, Müller stwierdziła, że jest głęboko rozczarowana jego postawą i nawet detektyw próbuje się jej pozbyć.

Wyszła z drżącym podbródkiem, przyciskając do ciała przewieszoną przez ramię torebkę jak tarczę. Sauerowi było szkoda tej młodej, zagubionej kobiety, ale odczuwał pewną ulgę, że ich spotkania dobiegły końca.

Wieczorem, stęskniony za córką, wyciągnął ją na kolację do ich ulubionego baru z chińskimi pierożkami, uznawszy, że dotychczasowy grafik, którego trzymali się z Karoliną przy opiece nad Wiktorią, został już zakłócony przez majówkę.

Promienna i zdrowo opalona córka opowiadała Sauerowi o przygodach, które przytrafiły się jej i mamie w podróży (gdy zabrakło im paliwa, jakiś uczynny kierowca przywiózł im kanister ze stacji benzynowej, dostały mandat za parkowanie we Florencji, a raz kelner pomylił ich zamówienia, więc zjadły deser na koszt firmy), arcydługich kolejkach do muzeów i prawdopodobnie najlepszych lodach na świecie, które jadły w Gelateria de’Medici.

– Było fantastycznie, szkoda, że nie pojechałeś z nami – skwitowała Wiktoria, sprawiając mu przyjemność i raniąc go jednocześnie.

Cieszył się, że nie musiał odpowiadać. Uśmiechnął się z ustami pełnymi dim sum, czując, że jego przełyk zrobił się nagle ciasny.

Po kolacji pojechał z córką tramwajem do mieszkania, które jeszcze kilka miesięcy temu nazywał swoim domem. Zmiana nomenklatury przychodziła mu z wysiłkiem.

Na klatkę wpuściła ich Karolina, w domowej, dziewczęcej wersji poważnej pani dyrektor: ubrana w dżinsy, luźną koszulkę i z włosami związanymi w kucyk. Niosła kosz czystego prania z piwnicy. Jej widok nasunął mu mało optymistyczną refleksję, że mimo wszystko była w tym miejscu jedna rzecz, za którą nie tęsknił – wspólna pralnia. Rozsądni i oszczędni Szwajcarzy uważali bowiem, że szkoda marnować miejsce w ich przestronnych mieszkaniach, skoro można wybudować pralnię w piwnicy i każdy z lokatorów może grzecznie uprzedzać pozostałych o swoich planach związanych z praniem brudnych gaci, wpisując się na listę. Szukając nowego lokum, Sauer nie był zbyt wybredny, ale własna pralka była obowiązkowym punktem na liście jego niewielu kryteriów.

– Wiktoria mówiła, że dobrze się bawiłyście w Toskanii – zagaił i sam usłyszał, jak drętwo to zabrzmiało.

Jak to jest, że dzielisz z kimś życie i możecie rozmawiać niemal o wszystkim, a później ciężko się nawet wysilić na small talk, pomyślał.

– Zdecydowanie – przyznała z uśmiechem Karolina.

– Możemy chwilę pogadać? – zwrócił się do żony Sauer, kiedy podeszli pod drzwi mieszkania.

– Jasne, wejdź – rzuciła niby swobodnie, ale wyczuł w jej tonie lekkie napięcie.

Wiktoria zrozumiała w mig, że rodzice chcą być sami, zrzuciła trampki, dała ojcu buziaka na dobranoc i zniknęła w głębi mieszkania.

Karolina oparła się o framugę w przedpokoju, sygnalizując, że nie zaprasza Piotra dalej.

– O co chodzi? – zapytała.

– Dostałem świetne zlecenie. Problem w tym, że poza Zurychem. Przez najbliższe kilka tygodni byłbym dalej w rozjazdach.

– Dopiero co wróciłeś.

– Wiem, ale to duża sprawa. Jeśli uda mi się ją rozgryźć, myślę, że agencja ma szansę nieźle się rozkręcić. Może mógłbym zatrudnić dodatkowego pracownika, a wtedy będzie mi łatwiej być dla was dyspozycyjnym.

Kiwnęła głową. Widać było, że trawi tę informację.

– Jak długo?

– Wiesz, jak to jest, nigdy nie wiadomo, ale zakładam, że jeśli nie uda mi się nic ustalić przez jakiś miesiąc, góra dwa, klient odpuści.

– Co proponujesz? – zapytała.

Doceniał, że sili się na neutralny ton, bo wiedział, że nie jest tym wszystkim zachwycona. Miał świadomość, że tak będzie, jeszcze zanim tu przyjechał.

– Zamierzam regularnie wpadać do miasta, przynajmniej na każdy weekend, chyba że w drodze wyjątku coś wyskoczy, ale będę cię informować.

Karolina zdawała się ważyć jego słowa.

– A co z wakacjami?

Sauer odetchnął. Liczył się z tym, że to pytanie padnie.

– Jeśli ty zabierzesz ją, tak jak planowałaś, w połowie lipca, potem pojedzie na obóz tenisowy, a ja zabrałbym ją na początku sierpnia, to powinno dać mi te dwa miesiące – odparł.

W Szwajcarii wakacje trwały tylko miesiąc i rodzice nie mogli zabierać dzieci ze szkoły w trakcie roku, poza ustalonymi w danym kantonie terminami ferii, które w szkolnym kalendarzu oprócz świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy przypadały jeszcze na zimę, wiosnę i jesień. Nierespektowanie szkolnego harmonogramu wiązało się nie tylko z narażeniem się na gniew dyrekcji placówki, ale też ze sporą grzywną.

Chcąc zabrać swoje pociechy na wakacje, wszyscy rodzice pracujący w jednym kantonie musieli brać urlop w tych samych terminach, co przekładało się na zawrotne ceny wycieczek i koszmarne korki na drogach – pod tym względem wyglądało to dość podobnie jak w Polsce.

Sauer cieszył się, że wreszcie sam o sobie decydował. Nie musiał oglądać się na plany kolegów z zespołu i brać udziału w wyścigu, kto pierwszy zaklepie u szefa urlop. Pech chciał, że dzieląc obowiązki wychowawcze z żoną, wciąż musiał prosić kogoś o zgodę.

Karolina odezwała się po chwili namysłu.

– Dobrze, pod warunkiem, że do waszego wyjazdu się z tym uwiniesz. Ona nie może czuć, że znów praca jest dla ciebie ważniejsza – stwierdziła, celnie wbijając mu szpilę.

 

7.

 

Kiedy wrócił do domu, Niederwalden znów gościło we wszystkich serwisach informacyjnych. Tym razem jednak – na całe szczęście – nie z powodu kolejnej zbrodni, ale gwiazdy regionu, której trajektoria nagle obrała przyspieszony zwrot ku Ziemi.

Bettina Fischer, towar eksportowy Szwajcarii jak czekoladki Lindt, ser Grüyer i Roger Federer, właśnie znalazła się na językach wszystkich za sprawą nagrania, które wyciekło do sieci. Sauer znalazł je bez trudu na YouTube. Choć pojawiło się trzy kwadranse temu, zyskało już trzysta tysięcy wyświetleń.

Włączył filmik i zobaczył, jak do rytmu jakiejś koszmarnej popowej piosenki szczupła dziewczyna ubrana w kusy top i mini­spódniczkę, które podkreślały jej niezwykle wysportowaną sylwetkę, tańczy dość odważnie z butelką szampana w ręku i – co bardziej zaskakujące – z maską Krampusa na twarzy. Pod koniec niespełna minutowego nagrania dziewczyna ściąga maskę i rozciąga usta w dzikim uśmiechu, który sugeruje, że niezwykle dobrze się bawi i być może nie jest trzeźwa. Na oczy opada jej platynowa blond grzywka, dzięki której nikt z widzów nie ma już wątpliwości, kto krył się pod maską.

Nagranie pochodziło z imprezy po Krampuslauf w Salz­burgu, dorocznej parady miłośników alpejskiego folkloru przebranych za tę charakterystyczną postać pół kozy, pół demona. To oznaczało, że liczyło sobie dobre pół roku, ale ktoś uznał za stosowne podzielić się nim ze światem właśnie teraz, w związku z ostatnimi morderstwami w Niederwalden, skoro Bettina również stamtąd pochodzi.

Sauera nie przestawała zadziwiać logika, jaką rządziły się tanie skandale, ale ponieważ w jego drugiej ojczyźnie zwykle niewiele się działo, zwłaszcza w sezonie ogórkowym, wybryk urósł do wielkiej afery.

Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nie byłoby sprawy, ale to była Bettina, duma narodowa, która – jeśli sugerować się cierpkimi komentarzami, jakie pojawiały się w sieci w zawrotnym tempie – właśnie ośmieszyła siebie i swój region, jeśli nie kraj.

Bo jeśli ktoś jest osobą publiczną, obowiązują go inne reguły.

Bo jeśli człowiek ledwo uszedł z życiem na ośmiotysięczniku, a akcję ratunkową śledzili ludzie na całym świecie, to powinien mieć trochę pokory i nie upijać się na widoku.

Bo jeśli kogoś zapraszają co roku na Międzynarodowe Forum Ekologiczne w jego rodzinnym miasteczku, gdzie zasiadają głowy państw, to chyba mu nie wypada.

Skrolował jeszcze przez chwilę komentarze pełne jadu i górnolotnych sądów, aż w końcu dał za wygraną i odłożył laptop.

Nie interesował się specjalnie himalaizmem, ale w pierwszych latach po jego przeprowadzce do Szwajcarii charakterystyczna twarz Bettiny, która swoją androgeniczną urodą przypominała mu odrobinę Tildę Swinton, uśmiechała się do niego niemal na każdym kroku z reklam zegarków, linii lotniczych i telefonii komórkowej.

Bettina miała na swoim koncie zdobycie Korony Ziemi, ale tym, co najbardziej ją rozsławiło, był podbój w rekordowym czasie kolejnych ośmiotysięczników stylem alpejskim, co oznacza wspinaczkę w małych zespołach, bez pomocy lin poręczowych, użycia tlenu i zakładania obozów pośrednich przed atakiem szczytowym.

Gdy nie przebywała na wyprawach, Fischer była aktywną ekolożką, która nie bała się zabierać głosu w debatach politycznych i chętnie pojawiała się w telewizji.

Trzy lata temu było o niej głośno, gdy wraz z dwójką towarzyszy utknęła na Lhotse. Z tego, co Sauer wyczytał, kilkanaście metrów przed szczytem Lucas Baumgartner, prywatnie partner Bettiny, dostał silnej choroby wysokogórskiej. Trzeci wspinacz, Marco Lüdi, cierpiał już w tym czasie na silne odmrożenia rąk.

Minęły dwie doby, nim ekipa ratunkowa dotarła na Lhotse, w międzyczasie stan współtowarzyszy Bettiny zaczął dramatycznie się pogarszać. Ona i Marco podjęli trudną decyzję, by zejść do położonego niżej obozu, dzięki czemu udało im się uratować. Lucas na zawsze został w górach.

Po powrocie Bettina zupełnie wycofała się z życia publicznego na przynajmniej rok. Mówiło się, że choruje na depresję. Dla części Szwajcarów była bohaterką, która uratowała Marco Lüdiego, sprowadzając go niżej, co przy tym, że mężczyzna nie mógł używać czekanów, wymagało od niej ogromnego wysiłku i samozaparcia, mimo że sama była już wtedy niesamowicie wyczerpana i odwodniona.

Dla drugiej grupy była egoistką, która zostawiła Lucę Baumgartnera na Lhotse.

Obejrzawszy nagranie z Salzburga, Sauer odczuwał niesmak.

Dajcie jej żyć, pomyślał, z jednej strony współczując Bettinie ciągłych ataków hejterów, z drugiej obawiając się, czy szum wokół znanej himalaistki, nieodłącznie związanej z Niederwalden, nie sprowokuje mordercy Nicolasa Wintera, by uderzyć ponownie.

Skoro zabił już dwa razy, dlaczego miałby się powstrzymać przed kolejną zbrodnią? Fakt, że zakłada ofiarom maski, skłaniał do wniosku, że ktokolwiek morduje, z pewnością lubi być w centrum uwagi, dedukował Sauer.

Kładł się spać z myślą, że chmara kręcących się po miasteczku reporterów jest ostatnim, czego teraz potrzebował.

 

8.

 

Wtorek, 4 czerwca 2019

 

Słońce nieśmiało przebijało się przez chmury, rzucając na zalesione zbocza wąskie promienie światła. Za kolejnym zakrętem udało mu się dojrzeć w dali spływający z gór wodospad. Sauer jechał swoim volvem przez kręte serpentyny, starając się jednak zbytnio nie rozpraszać malowniczym krajobrazem zza szyby.

Tak jak można było się spodziewać, w niemal każdej stacji rozprawiali się z nocnym życiem Bettiny Fischer, dlatego zrezygnował z radia i włączył koncertową płytę Soundgarden.

Już przed Lucerną w oddali na horyzoncie pojawiły się pierwsze szczyty. To był dopiero przedsmak, bo jakąś godzinę od Zurychu, kiedy zjechał z autostrady i droga zaczęła piąć się w górę, czekał go pejzaż jak z ekranizacji Władcy Pierścieni. Zresztą to właśnie z tego regionu Tolkien ponoć czerpał inspirację do stworzenia swoich Gór Mglistych w świecie Śródziemia, o czym z ekscytacją poinformowała Sauera córka, kiedy powiedział jej, dokąd się wybiera.

Po tym, jak przed chwilą ktoś wyskoczył mu z przeciwka, z dużą prędkością jadąc środkiem wąskiej szosy, lekko wbiło go w fotel, bo tuż za białym pasem wyznaczającym granicę jezdni znajdowała się stroma przepaść. Przez resztę trasy miał się na baczności i na wszelki wypadek zachowywał szczególną ostrożność.

Przejechał nad malowniczym jeziorem Brienz, którego turkusowa tafla wody wydawała się wręcz nienaturalna, do samego Interlaken, a potem odbił na południe w kierunku ośnieżonych czterotysięczników, gdzie mieściło się Niederwalden. W dwie i pół godziny od wyjazdu z Zurychu niemal dotarł do celu.

Niederwalden wyglądało jak każde alpejskie miasteczko. Drewniane domy na wysokich kamiennych podmurówkach, tradycyjne zielone okiennice, dopieszczone kwietniki z czerwonymi i różowymi pelargoniami, na co drugim budyneczku powiewała szwajcarska flaga. W samym centrum główna ulica, przy niej stacja kolejowa, kilka restauracji, hoteli, sklepy z górską odzieżą i kawiarnie. Dla zachowania równowagi reprezentacja obu monopolistów, po jednym supermarkecie Coop i Migros. Dalej na wzniesieniu jeden skromny kościół i cmentarz.

Zanim Sauer się obejrzał, miasteczko się kończyło. Zgodnie ze wskazówkami z GPS zjechał z głównej drogi i skręcił w prawo. Minął stację kolejki górskiej i podobne do siebie domki. Na końcu drogi, już na skraju wioski, znajdował się hotel Sternen Resort & Spa.

Imponująca fasada od razu zwracała uwagę. Obiekt skojarzył się Sauerowi z pomniejszoną wersją Hotelu Budapeszt z filmu Wesa Andersona, tyle że nowszą. Jego pałacowy charakter odstawał od swojskiej i na wskroś szwajcarskiej reszty lokalnej zabudowy.

Sauer zaparkował na parkingu dla gości i zabrał obie torby z bagażnika. Przeszedł przez żwirowy placyk i wszedł po stopniach do wejścia.

„Luksus” był pierwszym słowem, które nasuwało się po przestąpieniu progu. Kolumny pnące się pod wysokie sklepienia, mozaika na podłodze, zakręcające szerokie schody wyłożone grubym czerwonym dywanem.

Drugie słowo to „pustka”, bo poza konsjerżem czuwającym w recepcji hotel wydawał się uśpiony, by nie powiedzieć – wymarły.

Sauer podszedł do kontuaru i się przedstawił. Konsjerż, na oko jego równolatek, z błyszczącą ogoloną głową i starannie wypielęgnowanym zarostem, przyjrzał mu się uważnie, po czym poprosił, by Piotr chwilę poczekał, a sam wstukał coś na klawiaturze.

Gdy wręczał Sauerowi kartę-klucz do pokoju, w hotelowym lobby rozległ się stukot obcasów. Odwróciwszy głowę, Piotr zobaczył Susanne Fuchs.

– Cieszę się, że zdecydował się pan przyjechać – powiedziała, wyciągając do niego rękę, a potem zwróciła się do swojego podwładnego: – Jürgen, zakwaterowałeś pana Sauera?

Recepcjonista skinął głową, a Piotr z lekkim uśmiechem pokazał kobiecie kartę.

– Świetnie. Chciałabym zamienić z panem dwa słowa, zaprowadzę pana do pokoju. Proszę tędy – dodała, wskazując drogę do windy.

Wjechali na trzecie piętro i przeszli w milczeniu długi korytarz. Wreszcie kobieta zatrzymała się przy przedostatnich drzwiach po lewej. Sauer przyłożył kartę do czytnika i nacisnąwszy klamkę, dał kobiecie znać gestem, że puszcza ją przodem. Fuchs zerknęła na niego lekko zdziwiona i weszła do środka.

Z racji tego, że przyjechał tutaj do pracy, a nie w gości, chyba podświadomie spodziewał się jedynki rozmiaru pudełka do butów z widokiem na parking, w skrzydle, które dopiero oczekiwało na długo odwlekany remont.

Kiedy wszedł do pokoju, trudno było mu ukryć, że lekko go zatkało. Znajdowali się w przestronnym apartamencie z bajecznym widokiem na Eiger. Miał do dyspozycji salon z kącikiem do pracy, w którym – co od razu zarejestrował – stało przyzwoitych rozmiarów biurko, oraz królewską sypialnię z przylegającą łazienką, na których widok pożałował, że przyjechał tu sam.

Z ulgą stwierdził, że początkowe wrażenie, jakby znajdował się w muzeum, wywołane przez przepych i staroświecką aurę, które czuło się jeszcze przed przekroczeniem hotelowego progu, prysło całkowicie, gdy znalazł się w tym nowoczesnym i pomimo swoich imponujących rozmiarów przytulnym apartamencie. Starał się odeprzeć myśl, że ma tu więcej metrów kwadratowych niż w wynajmowanym mieszkaniu w Zurychu.

– Pomyślałam, że jeśli ma pan rodzinę, może przyda się panu trochę przestrzeni, gdyby ktoś postanowił pana odwiedzić – powiedziała Susanne Fuchs, dostrzegłszy jego konsternację.

– Dziękuję, to bardzo uprzejme z pani strony.

– To nic takiego, hotel w większości i tak stoi pusty. Mam nadzieję, że będzie tu panu wygodnie. Hotelowa restauracja i room service są do pana dyspozycji, godziny posiłków znajdzie pan w broszurze na biurku, razem z hasłem do wi-fi – wyrecytowała. – Jeśli jest coś, czego pan potrzebuje, proszę dać znać.

– Właściwie tak. Chciałbym porozmawiać z pani siostrą.

Profesjonalny półuśmiech Susanne Fuchs natychmiast znikł, zastąpiony przez ściągnięte brwi i troskę.

– Dobrze – powiedziała po trzech sekundach zawahania i sięgnęła po telefon. – Przesłałam panu numer. Pewnie nie muszę pana przestrzegać, by był pan delikatny. Jest w fatalnym stanie.

– Oczywiście.

– Jeśli będzie pan jeszcze czegoś potrzebować, proszę śmiało dzwonić – powiedziała i ruszyła do drzwi.

Po kilku krokach zatrzymała się w progu i dodała jeszcze:

– Panie Sauer, właściwie mam tylko jedną prośbę. Nie oczekuję codziennego sprawozdania, ale proszę informować mnie na bieżąco, gdy tylko się pan czegoś dowie. Wysłaliśmy połowę personelu na urlop, ale zakładam, że może się okazać, że w ogóle powinniśmy na jakiś czas zamknąć hotel. Chciałabym mieć pełny obraz sytuacji.

– Naturalnie.

– Proszę dzwonić bez względu na porę. Powodzenia.

Kiedy za Susanne Fuchs zamknęły się drzwi, Piotr usiadł przy biurku, otworzył swoje notatki oraz Google Maps i ułożył wstępny plan działania.

By zdążyć przed ostatnim kursem powrotnym kolejki, postanowił zacząć od miejsca znalezienia chłopca. Sprawca miał ewidentnie upodobanie do spektakularnych widoków, skoro umieścił ciało ofiary u podnóża jednej z najsłynniejszych gór w Szwajcarii.

Sauer zmienił szkło w aparacie na obiektyw z ogniskową 18–200 mm. Chciał mieć ze sobą coś uniwersalnego i w miarę lekkiego, by móc zachować ostrość przy możliwie szerokim kadrze. Spakował sprzęt do torby na ramię, a potem zszedł do hotelowego lobby i poprosił konsjerża o mapy okolicy.

Mężczyzna wyciągnął spod kontuaru plan miasteczka. Potem sięgnął jeszcze po plik map w innym formacie i przewertowawszy je, wybrał dwie. Kiedy położył je na ladzie, Sauer zobaczył, że były to górskie mapy z zaznaczonymi szlakami, wysokością i odcinkami, na których jeździ kolejka linowa. Uśmiechnął się z wdzięcznością, bo pomimo tego, że przeglądał już trasy w Internecie, wciąż wolał trzymać w dłoniach fizyczną mapę.

– Zakładam, że to będzie pana interesowało – powiedział konsjerż.

Sauer rozpoznawał punkty, na które natknął się podczas robienia researchu.

– Rozumiem, że wie pan, jaki jest cel mojej wizyty? – spytał, podnosząc wzrok na recepcjonistę.

Łysy mężczyzna tylko skinął głową. Nie należał do gadatliwych, odnotował w myślach Piotr, co odrobinę go zdziwiło, zważywszy na to, jaką gość parał się profesją.

– Orientuje się pan może, gdzie znaleziono ofiary? Mam tylko promień – powiedział, pokazując palcami na mapie.

Konsjerż głośno przełknął ślinę i Sauer myślał już, że mu odmówi.

– Tutaj – odezwał się jednak, pokazując punkt na mapie przedstawiającej trasę pod ścianą Eigeru. – Tutaj znaleziono chłopca. Kiedy zobaczy pan półkę skalną, tuż przed wejściem na via ferratę, będzie pan na miejscu. Co godzinę z Niederwalden odjeżdża pociąg, którym dostanie się pan do Alpiglen. Później jest już pan skazany na własne nogi.

Potem pracownik hotelu sięgnął po mapkę Niederwalden i wskazał Sauerowi miejsce pod lasem, gdzie zabudowania stopniowo rzedły.

– Anton Ziegler został znaleziony gdzieś w tej okolicy, obok składu drewna. – Konsjerż obrysował teren kółkiem, a skład zaznaczył krzyżykiem.

Sauer uważniej przyjrzał się mężczyźnie, który wyraźnie odczuwał dyskomfort, rozmawiając na ten temat.

– Znał ich pan? – spytał.

– Cóż, to małe miasteczko. Widywałem ich.

Piotr czekał, czy doda coś więcej, ale mężczyzna wrócił do układania jakichś rzeczy za kontuarem. Ponieważ czas go naglił, Sauer postanowił odłożyć przesłuchanie konsjerża na później. Podziękował za pomoc i ruszył do samochodu.

 

9.

 

Choć przed przyjazdem tutaj przeglądał mapy i zdjęcia Nieder­walden i wiedział, że miasteczko leży u podnóża słynnej góry Eiger, Sauer nie spodziewał się, że masyw jest aż tak blisko. Górując nad całą okolicą, zdawał się odgradzać ją od świata niczym sięgający niebios mur.

Wyjście na szlak, gdzie mógł napawać się wolną przestrzenią, stanowiło po tym miłą odmianę, pomyślał, spacerując przez zielone zbocza poprzetykane gdzieniegdzie skałami. Od czasu do czasu zadzierał głowę, by spojrzeć na złowrogo wyglądający szczyt, przykryty śniegiem o każdej porze roku.

Gdy pakował się tego ranka, zdał sobie sprawę, że jego salomony zostały w piwnicy mieszkania na Wollishofen. Nie chciał zawracać głowy żonie ani córce, więc poprzestał na butach do biegania, co w perspektywie spaceru na ponad dwóch tysiącach metrów wydało mu się jednak beznadziejnym pomysłem.

Podczas półtoragodzinnej samotnej wędrówki ze stacji Alpiglen pod północną ścianę Eigeru spotkał zaledwie trzy osoby: młodego mężczyznę i parę energicznych emerytów, co w tej okolicy i o tej porze roku wydało mu się niesamowite. Dotarł wreszcie do miejsca, gdzie rozciągała się via ferrata, droga wspinaczkowa zabezpieczona stalowymi linami i prętami, zamontowanymi dla ułatwienia wspinaczki. Rozglądając się dookoła, Sauer zastanawiał się, dlaczego sprawca wybrał właśnie to miejsce i co chciał przez to powiedzieć.

Szlak nie był szczególnie trudny, ale sama droga pod górę wymagała przyzwoitej wydolności. Piotr nie wiedział, czy sprawca w którąś stronę skorzystał z pociągu, czy – jak przypuszczał, by uniknąć ludzi i kamer – zaczął swoją wędrówkę już z miasteczka. Wówczas trzeba było doliczyć jeszcze jakieś dwie godziny drogi.

Z każdym krokiem to, że morderca Nicolasa Wintera wniósł ciało na tę wysokość, wydawało się Sauerowi coraz mniej prawdopodobne, zarówno ze względów wysiłkowych, jak i na to, że trudno byłoby to osiągnąć, pozostając niezauważonym. Biorąc pod uwagę, że u kresu wspinaczki ten człowiek dokonał zbrodni, która wymagała sporo siły, i na końcu jeszcze zszedł, Piotr miał bez wątpienia do czynienia z kimś wyjątkowo sprawnym fizycznie i zdolnym do planowania. Nawet jeśli sprawca działał pod wpływem chwili, wybierając moment ataku, zachował na tyle zimnej krwi, by starannie zatrzeć za sobą ślady, co też wiele o nim mówiło.

Sauer szczycił się dobrą kondycją, ale gdy zbliżał się do miejsca zaznaczonego przez konsjerża, był już dość mocno zasapany. Z drugiej strony, z uwagi na późną porę narzucił sobie całkiem niezłe tempo i dotarł na miejsce kwadrans wcześniej, niż przewidywał.

Zatrzymał się i obejrzał za siebie. Uspokoił oddech, sycąc wzrok krajobrazem. Położone w dole Niederwalden, które widział teraz w całej rozciągłości, wydawało się malowniczym sennym miasteczkiem. Sięgnął po mapkę i podążając za wskazówkami konsjerża, starał się wypatrzyć mniej więcej punkt pod lasem po przeciwnej stronie, gdzie znaleziono ciało Antona Zieglera.

Zastanawiał się, czy sprawca, stojąc tutaj, nad martwym Nicolasem, również spoglądał w tamtym kierunku, napawając się swoim dziełem.

Sauer zamknął oczy. Zrobił głęboki wdech, a potem wydech. Wsłuchiwał się w otoczenie, świszczący wiatr ocierający się o skalną ścianę za jego plecami.

Wyobraził sobie ciało już nie chłopca, jeszcze nie mężczyzny. Szczupłą sylwetkę, którą widział na zdjęciu klasowym wklejonym do niemal każdego artykułu o śmierci nastolatka, i głowę nieproporcjonalnie dużą za sprawą maski Krampusa. Czy chodziło o alpejską symbolikę, czy może sprawca nie chciał patrzeć na twarze swoich ofiar? – zastanawiał się Sauer. Mógł przecież przykryć je w tym celu zwykłym materiałem, dlatego użycie maski wydawało się istotne.

Otworzył oczy i jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Teraz, kiedy już oswoił się z krajobrazem, chciał skupić się na tym, co mógł przeoczyć.

Najpierw przyjrzał się skalnej półce, gdzie znaleziono ciało. Wciąż gdzieniegdzie dało się dostrzec wyblakłe brunatne plamy, których nie zmyły deszcz ani ludzka ręka. Na tyle jednak rozmyte, że niewiele mogły mu powiedzieć o tym, co się tu rozegrało.

Dlaczego właśnie tutaj? – zachodził w głowę Sauer. Miejsce nie było znów tak odludne, przy ładnej pogodzie w weekend przewijało się tu wielu wspinaczy. Sprawca sporo ryzykował, że ktoś go zauważy. Czy chodziło o brawurę i adrenalinę, która go napędzała? Dlaczego wybrał Eiger, spośród wszystkich gór, które otaczały Niederwalden z każdej strony? Czy chciał im coś powiedzieć, czy miał ku temu osobiste powody? Sauer próbował doszukać się sensu w czymś, co wymykało się logice.

Odruchowo wypatrywał jakichś drobiazgów w trawie, ale wiedział, że cokolwiek tu zostało, albo sprawca po sobie posprzątał, albo zrobili to policyjni technicy.

Piotr wyobraził sobie chłopca i jego ostatnie chwile u podnóża wielkiego masywu. W którą stronę patrzył, gdy umierał – na skalną ścianę czy też górski pejzaż u swoich stóp? Czy miał świadomość, co go czeka? W którym momencie zorientował się, że coś jest nie tak?

Zerknąwszy na zegarek, Sauer zorientował się, że dochodzi druga. Musiał się sprężyć, by zdążyć na ostatni pociąg do Niederwalden.

Przyglądając się uważnie podłożu, znalazł kilka dziur w ziemi, gdzie najpewniej policjanci zabezpieczający teren wbijali pachołki, na których rozciągnęli policyjną taśmę. Deszcz spłycił wgłębienia w glebie, a niektóre zatarł, ale Piotr doszukał się dostatecznie dużo punktów, by zyskać pojęcie, jaki mniej więcej obszar zabezpieczono.

Wyciągnął aparat z torby i zaczął fotografować okolicę, tak by uchwycić szerszy kąt oraz skalną półkę, gdzie znaleziono ciało. Potem podszedł bliżej via ferraty i rozejrzał się dookoła.

Miał przed sobą raj dla miłośników wspinaczki. Sam chętnie zmierzyłby się ze ścianą, chociaż przypuszczał, że najpierw przydałoby mu się solidne przygotowanie. Ściana wymagała zręczności i profesjonalnego sprzętu. Może kiedyś, pomyślał.

Spędził kwadrans na wędrówce u podnóża góry, ale nie dostrzegł żadnych znaków, które sugerowałyby, że technicy zabezpieczyli tu jakieś ślady.

Ostatni raz omiótł wzrokiem skalną półkę i ruszył z powrotem. Mniej więcej w połowie trasy pożałował, że nie wstąpił jednak do mieszkania na Wollishofen. Kiedy szedł w dół zbocza, starając się zachować równowagę, nabawił się paskudnego odcisku.

Po drodze wstąpił do schroniska, które o tej porze świeciło już pustkami. Zerknął na zegarek, oceniając, czy zdąży jeszcze coś zjeść przed odjazdem pociągu. Zdecydował się na zupę gulaszową, bo to było jedyne, co mógł dostać na ciepło w ciągu paru minut.

Przy okazji zagadnął obsługującego go kelnera z kozią bródką, czy przypadkiem nie widział kiedyś Nicolasa. Pokazał mężczyźnie zdjęcie w telefonie, ale ten potrząsnął głową.

Sauer zjadł w pośpiechu zupę i spróbował jeszcze swojego szczęścia na stacji kolejowej. Wypytał pracowników, którzy tak jak kelner na niewiele się zdali. Kiedy zapytał o monitoring, odesłano go do biura na dworcu w Niederwalden, dokąd udał się tuż po wyjściu z pociągu, ale zawiedziony pocałował klamkę, bo pracowano tam tylko do siedemnastej. Przeklinał swojego pecha i cholerny odcisk, kuśtykając przez parking do samochodu.

 

10.

 

Zurych

 

Mia

 

Mia szła wzdłuż rzeki Limmat, wciąż odczuwając skutki różnicy czasu. Dzięki tym kilku miesiącom za oceanem zyskała nowe spojrzenie na miasto, które dotychczas uważała za swój dom. Teraz wydawało jej się mniejsze i bardziej konserwatywne. Naznaczone wspomnieniami na każdym kroku i dziwnie obojętne. Jeszcze nie zdążyła do końca rozpakować walizek, a już tęskniła za Australią.

Gdy dotarła do wielkiego gmaszyska komendy miejskiej, przystanęła, by zebrać myśli. W końcu po trzech głębokich oddechach weszła do środka. Dyżurny pokierował ją do wydziału kryminalnego, gdzie kazano jej usiąść w poczekalni, skoro nie była umówiona.

Po dwudziestu minutach wyszedł do niej rudy mężczyzna koło trzydziestki, z lekkim zarostem i rozbieganym spojrzeniem kogoś, kto ma ważniejsze rzeczy na głowie.

– W czym mogę pani pomóc? – spytał, na moment zatrzymując na niej wzrok.

– Chciałam zapytać o status sprawy – odparła, starając się brzmieć pewnie.

– O jaką sprawę chodzi?

– O zabójstwo mojego ojca – wypowiedziała te słowa na głos po raz pierwszy, odkąd poznała prawdę. – Nazywał się Vedran Kovač.

Jej ręka odruchowo powędrowała do cienkiego złotego łańcuszka, który założyła dziś rano. Dostała go od ojca na czternaste urodziny, ostatnie, które spędzili razem. Zaciskała spoconą dłoń na wygrawerowanej zawieszce, czekając w napięciu. Jednak twarz policjanta nie zdradzała, by to cokolwiek mu rozjaśniło.

– Zna pani sygnaturę? – spytał.

Przynajmniej teraz miała jego uwagę.

– Nie – odparła.

– Kiedy doszło do tego zabójstwa?

– Dziesięć lat temu.

Policjant westchnął. Jednak miał ważniejsze rzeczy na głowie.

 

 

Wyszła trzy kwadranse później z drżącym podbródkiem, zaciśniętymi pięściami i poczuciem całkowitej bezsilności. Nogi same skierowały ją na Langstrasse, gdzie bez większego trudu znalazła niewielką kamienicę, w której mieściła się agencja Sauera. Zadzwoniła dwa razy dzwonkiem, ale nikt się nie odezwał. Stwierdziła, że pewnie Piotr gdzieś wyszedł albo może tego dnia pracuje w terenie. Sięgnęła po komórkę i wybrała jego numer, ale od razu przekierowało ją na pocztę głosową. Rozłączyła się, nie pozostawiwszy wiadomości. Nie cierpiała rozmawiać z automatycznymi sekretarkami.

 

11.

 

Wieczór, Niederwalden

 

Sauer

 

Słońce zniżało się na horyzoncie, kiedy wyjeżdżał z miasteczka od północy, kierując się ku górom. Zabudowania stopniowo ustępowały miejsca rozległym łąkom. Otwartą przestrzeń zamykał iglasty las u podnóża Waldspitz.

Dzięki wskazówkom konsjerża i GPS w telefonie Sauer dotarł na miejsce bez większych trudności. Orientację ułatwiła mu drewniana wiata, pod którą składowano drewno, znajdująca się tuż obok polany, na której znaleziono ciało starszego mężczyzny.

Dojazd tutaj umożliwiała wąska szutrowa droga. Sauer zastanawiał się, czy sprawca dowiózł ciało samochodem i czy policyjnym technikom udało się może zabezpieczyć jakieś ślady opon.

Obfotografowywał akurat okolicę, gdy usłyszał jakiś ruch i chrzęst kamieni. Po chwili zobaczył kobietę na rowerze elektrycznym. Długi, siwy warkocz wystawał jej spod kasku, jechała z naręczem drewnianych gałązek przypiętym do bagażnika.

Odruchowo przywitał się, jak zawsze robił to w górach, ale kobieta nie odwzajemniła uśmiechu. Sauer odniósł nawet wrażenie, że zmrużyła z naganą oczy, jakby robił coś niewłaściwego. Pewnie wzięła go za żądnego sensacji dziennikarza, przyszło mu do głowy, gdy zniknęła za zakrętem żwirowej ścieżki.

Podczas drogi powrotnej odcisk z każdym krokiem coraz bardziej mu dokuczał. Szedł, starając się nie naciskać na bolące miejsce. Po tym, jak wreszcie dotarł do samochodu i zerknął na swoją piętę, aż się skrzywił. Zajrzał do samochodowej apteczki, ale nie miał już plastrów. Odcinek do centrum miasteczka przejechał z przydepniętym butem.

Na szczęście dobrze zapamiętał, że w małej hali dworca znajdowała się apteka, ale nie robił sobie wielkich nadziei, że ktoś mu coś sprzeda o wpół do dziewiątej wieczorem w tej sennej mieścinie. Zaparkował i utykając, przeszedł na drugą stronę ulicy. To, że apteka była wciąż otwarta, zakrawało na cud, ale jak wynikało z rozpiski, akurat tego dnia mieli dyżur.

Dzwonek