Do zobaczenia w lepszym świecie - Stella Klart - ebook + audiobook

Do zobaczenia w lepszym świecie ebook i audiobook

Stella Klart

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wstrząsający thriller o sile ludzkiej namiętności.

Emma Niżyńska przeżywa żałobę po swoim zmarłym w wypadku mężu Michale. Czas uporczywie zmierza do przodu, nie chcąc zwrócić zrozpaczonej kobiecie chwil dawnego szczęścia. Przyjaciele ani rodzina nie są w stanie jej pomóc. Po jakimś czasie jednak zaczynają pojawiać się pytania. Czy to na pewno był tylko wypadek? Kto mógł mieć interes w pozbyciu się Michała? Kim jest pojawiający się znienacka tajemniczy mężczyzna?

Stella Klart – absolwentka germanistyki i administracji. Słodycze i książki pochłania z taką samą zachłannością. Wytchnienie od szarej codzienności dają jej wielogodzinne spacery, często nocnymi ulicami miasta. Wielbicielka Stephena Kinga i kryminałów retro oraz fanka piłki ręcznej w męskim wydaniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 20 min

Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Część

Karłów, poniedziałek, 27 czerwca 2016 roku

Od tamtej wiadomości każdy dzień Emmy wygląda tak samo. Pustka, cisza, zawieszenie pomiędzy rzeczywistością a pragnieniem powrotu do tego, co było, co nieodwracalnie zostało już utracone. Widmo na skraju iluzji, tak właśnie się czuła. Tułacz bez punktu zaczepienia, błąkający się w poszukiwaniu nierealnego miejsca. Otwieram oczy, pomyślała, ale nadal widzę ciemność, która wsysa mnie w siebie coraz głębiej. Z każdym dniem stawiam coraz mniejszy opór, powoli poddaję się sile, z jaką mnie wchłania. Chęć do walki słabnie, a może już jej nie ma? Człowiek bez połowy cienia to ja.

Zmiana otoczenia nic jej nie dała. Konkretne miejsca nie miały żadnego znaczenia. Czy ważne jest, gdzie śpimy, co jemy, z kim rozmawiamy? Wszystko jest bez sensu. Ludzie to tylko małe plamki na ogromnej planszy – rodzą się, żyją, łączą w pary, snują różne plany i umierają. Elementy czyjegoś planu, którego nie znamy i pewnie nigdy nie poznamy. Tylko czasem po takim nic nieznaczącym w tłumie punkciku pozostaje paląca dziura, której nie daje się zapełnić. Spotykane osoby stają się wyblakłe, zupełnie jakby codziennie mijało się zombie. Widzisz ich, a oni ciebie, ale nie masz pewności, czy są naprawdę, czy ty jesteś naprawdę.

Emmę mierziła obecność innych ludzi, unikała ich jak tylko mogła. Czuła się nieswojo, kiedy musiała nawiązywać jakiekolwiek relacje. Właściwie tolerowała tylko kilka osób, których obecność nie była dla niej zbyt uciążliwa. Tylko na jak długo?

Co rano budziła się z tą samą nadzieją, że to tylko sen i zaraz wstanie, poczuje zapach świeżo zaparzonej kawy przez Michała i będzie po prostu normalnie. Tak się nie dzieje. Starała się oszukać zmysły, nasłuchiwała wyimaginowanych odgłosów krzątaniny w kuchni, wciągała nosem nieistniejący aromat kawy i nadal nic nie działało.

Próbowała się jeszcze zmusić, żeby zasnąć, ale walka z samą sobą jak zwykle była przegrana. Bez najmniejszej ochoty otwierała powoli oczy, chwilę wpatrywała się w sufit, myśląc o kolejnym czekającym ją nijakim dniu, opuszczała stopy na chłodną podłogę i z trudem wstawała. Wmawiała sobie, że dziś będzie już łatwiej.

Zamykała okno, które co wieczór zostawiała otwarte, tak jak robił to Michał. Lubił spać przy otwartym oknie bez względu na porę roku. Latem otwierał je na cały pokój, nie przejmując się dobiegającym z zewnątrz hałasem i masą nocnych robali lgnących do światła. Kiedy było chłodno, tylko lekko je uchylał, zostawiając miejsce na dopływ odgłosów i zapachów ze świata poza naszym domem. Mówił, że uwielbia przed snem słuchać tego, co za szybą, a rano czuć rześkość powietrza, która dodaje mu wigoru. Ona zawsze była zmarzluchem i nie przepadała za tym dziwnym zwyczajem, ale teraz te wszystkie drobnostki pomagały jej utrzymać jego obecność w jej zasięgu. Tylko to jej pozostało.

Dom, który kupiła po jego śmierci, nie przywoływał wspólnego życia. I chyba dlatego go nabyła. Chciała zapomnieć, odciąć się od bolesnych wspomnień i zacząć nowy etap, ale przeniosła do niego ogrom ich nawyków, żeby tylko niczego nie zapomnieć. Paradoks ludzkiej psychiki.

Ich wspólne mieszkanie mieściło się w samym centrum Krakowa przy Grzegórzeckiej. Wygodny prawie stumetrowy apartament z widokiem na Wisłę i masą udogodnień, o których marzy większość ludzi. Żyli spokojnie i bardzo wygodnie. Michał ze starszym bratem Ryszardem prowadził firmę transportową, która rozrosła się w bardzo szybkim tempie. W momencie jego czterdziestych urodzin świętowali otwarcie kolejnego zagranicznego oddziału, tym razem w Barcelonie. Natomiast Emma z wykształcenia była ekonomistką, przez pewien czas pracującą w firmie męża, ale w pewnym momencie oboje stwierdzili, że wspólna praca to nie jest dla nich najlepsze rozwiązanie. Poszukała więc własnego miejsca na planszy zawodowych rozgrywek i mając wsparcie Michała, zaczęła realizować marzenia. Otwarła małą knajpkę, która klimatem i menu nawiązywała do ich wspólnych podróży i szczególnych dla nich miejsc. Jak na dziewczynę z bidula to naprawdę niezłe osiągnięcie. Trafiła tam w wieku trzech lat. Nie pamiętała rodziców i nigdy później nie próbowała ich szukać. Chyba miała trochę szczęścia i spotkała dobrych ludzi. A właściwie opiekunkę, dzięki której uwierzyła we własne możliwości, tak więc poza brakiem rodziny w niczym nie odbiegała od przeciętnych dzieciaków. Dzięki opiekunce zdała maturę, znalazła pierwszą pracę i poszła na studia. Reszta potoczyła się już sama. I trzeba przyznać, że nawet to wszystko funkcjonowało, aż do telefonu ze szpitala Jana Pawła. Było to osiemnastego marca dwa tysiące piętnastego roku o czternastej pięćdziesiąt dwie. Już nigdy nie zapomni tej daty ani godziny.

Kraków, poniedziałek, 23 marca 2015 roku

– Anka, musimy już wychodzić! – zawołał niezbyt głośno Ryszard, czekając przy schodach na żonę.

– Przecież wiem! Po co te nerwy? Powiedz tylko Kai i Sylwkowi, żeby zbierali się do samochodu, a ja już dosłownie za minutkę będę gotowa – odfuknęła Anna, kończąc makijaż.

Ryszard odetchnął głośno, po czym włożył czarny płaszcz i spojrzał na czekających obok syna i córkę. Bez słowa zaczęli ubierać się do wyjścia. Na całe szczęście oni byli punktualni. Stali teraz w trójkę przy drzwiach, nie odzywając się do siebie. Ryszard nie miał siły na słowne utarczki z żoną, więc milcząco czekał, raz po raz spoglądając na zegarek.

Anna jak zwykle wszystko idealnie dopasowała. Czarna ołówkowa sukienka ponętnie opinająca zgrabną sylwetkę, krótka blond fryzura podkreślająca smukły kark i piękne kości policzkowe i makijaż, który ukrywał to, co trzeba, jednocześnie uwydatniając urodę pięćdziesięciolatki. Całość, choć stosownie dobrana, nieco gryzła się z okazją, jakiej towarzyszyły te przygotowania, ale Anna nie mogła sobie darować. Chciała się wyróżniać i tym razem też miała zamiar być gwiazdą. To na nią miał patrzeć cały świat, a przede wszystkim Ryszard. Nigdy nie rozumiała, czemu zachwycał się żoną brata, i na każdym kroku walczyła o jego uwagę. Może była „nieco” starsza od Emmy, ale jej wygląd na to nie wskazywał. Świetna sytuacja finansowa, którą zawdzięczali prężnie rozwijającej się firmie Ryszarda i Michała, umożliwiła Annie rezygnację z morderczej według niej pracy przedszkolanki i zajęcie się domem i rodziną. Dwójka dzieci była już odchowana i nie potrzebowała zbytniej uwagi matki, a jej to pasowało. Miała czas na zakupy, prywatne treningi i zabiegi medycyny estetycznej, dzięki czemu wyglądała tak jak chciała i z pewnością wzbudzała zainteresowanie niejednego mężczyzny. Dla niej jednak istniał tylko jeden – jej mąż, który był jej pierwszą i jedyną miłością, a mimo to musiała zabiegać o jego atencję.

W szczególności teraz się o to obawiała. Sytuacja całej rodziny diametralnie się zmieniła, gdy przyszło jej zmierzyć się z tragedią. Śmierć Michała wywróciła ich starannie poukładane życie, a do tego wzbudziła w jej mężu, dla którego był to ogromny cios, poczucie obowiązku wobec bratowej, co Annie było nie na rękę.

– Anka, ile mamy na ciebie czekać?! – Mocno zniecierpliwiony Ryszard w końcu nie wytrzymał. – Musimy pojechać po Emmę i chciałbym pożegnać się z Michałem, zanim zjedzie się reszta rodziny – dodał już nieco ciszej drżącym głosem.

– No przecież już jestem gotowa – powiedziała zadowolona z siebie Anna, energicznie schodząc z piętra. – I jak wyglądam? Podoba ci się moja sukienka? Chyba odpowiednia na stypę?

Ryszard spiorunował ją wzrokiem. Nie chciał komentować słów żony. Kaja uniosła brwi z dezaprobatą, a Sylwek spokojnie stał, nie reagując na zachowanie matki. Pogrzeb pogrzebem, ale nasze życie toczy się dalej – dodała w duchu Anna. Przecież nie wyjdę w jakimś pokutnym łachu, muszę się jakoś prezentować. Nie było po niej widać żadnych negatywnych emocji związanych z całym tym wydarzeniem. Wręcz przeciwnie, była stonowana, ale o smutku nie było mowy. Anna nawet w dniu pogrzebu nie umiała się powstrzymać, rywalizowała ze wszystkimi i o wszystko. Była to chyba jedna z tych cech, które drażniły Ryszarda niemiłosiernie. Nie umiał zrozumieć przesadnej troskliwości żony o własny wygląd. Może była piękna, zmarszczek i kilogramów przez wspólne trzydzieści lat jej nie przybywało, ale mimo to zatraciła resztki naturalności i subtelności, jakie zawsze widział u Emmy. Nigdy nie podkochiwał się w żonie brata, ale podobał mu się jej niewystudiowany sposób bycia i podejście do ludzi. Lubił spotykać się z bratem i bratową, ale bez żony. Szkoda, że obie panie się nie zaprzyjaźniły. Wspólne spotkania par zawsze były sztywne i mocno naciągane. Panowie rozmawiali głównie o pracy, a one prawie w ogóle się do siebie nie odzywały. Całą sytuację ratowała Kaja, która z Emmą od samego początku znalazła wspólny język. W Annie Ryszardowi brakowało właśnie tego ciepła, którym emanowała Emma. Żałował, że jego żona tego nie ma i z czasem staje się coraz bardziej wymuskaną i wyrachowaną kobietą.

Karłów, poniedziałek, 27 czerwca 2016 roku

Nawet poranki pod koniec czerwca są nie do wytrzymania. Wysoka temperatura utrzymuje się chyba przez całą dobę. Mimo wczesnej pory Emmie ciężko było się skupić na czymkolwiek, nie wspominając o pracy. Chociaż trudno to nią nazwać. Po wypiciu samotnie porannej kawy zabrała się do codziennego krzątania. Nie musiała pracować zawodowo i nie chciała. Knajpka już jej nie cieszyła. Zbytnio kojarzyła się z przeszłością i powodowała nawrót emocji, z którymi wciąż nie potrafiła się zmierzyć. Od tego dnia minął już ponad rok, mimo to Emma nadal stała w miejscu. Nie umiała zrobić kroku w żadną stronę. Była unieruchomiona w matni pomiędzy snem a mętną rzeczywistością. Sama zadawała sobie ból, wracając myślami do ostatnich chwil, kiedy go widziała, już martwego.

Wciąż miała przed oczami jego nieruchome ciało leżące pod białym prześcieradłem na stole w kostnicy. Dziwne uczucie, nie da się go opisać w żaden sposób. Patrzysz na człowieka jeszcze w jego fizycznej formie, ale już nim nie jest, leży przed tobą tylko jego cielesna powłoka czekająca na naturalny, biologiczny rozkład. Miała wtedy wrażenie, że znalazła się w muzeum figur woskowych. Ludzkie kształty, rozmiary… i nic poza tym. Tylko cisza i brak śladu obecności żywej istoty. Kukła pozbawiona osobowości, nad którą stoi zgraja ludzi, starając się znaleźć w niej podobieństwo do oryginału, do człowieka, którym tak niedawno jeszcze była.

Jako najbliższa osoba, Emma musiała potwierdzić tożsamość męża po śmierci. Zginął w na pozór niegroźnym wypadku samochodowym. Michał wracał ze spotkania z klientem ze Słomnik swoim wielkim nowiutkim jeepem, jak zwykle rozmawiając przez telefon. Wielokrotnie się o to kłócili. Emma prosiła go, żeby w trakcie jazdy korzystał z bluetootha albo po prostu poczekał z odbieraniem w czasie jazdy. Śmiał się z niej i przedrzeźniał w zabawny sposób, co zawsze kończyło się jej pobłażliwym komentarzem i było po temacie. Tym razem zrobił to samo. Jeszcze dogadywał szczegóły umowy z kolejnym klientem i na chwilę stracił panowanie nad samochodem. Z tego, co opowiadali świadkowie, udało mu się opanować pojazd już po wyjściu z zakrętu, ale nie wziął pod uwagę, że na drugim pasie może znajdować się inny samochód, ciężarówka. Ponownie odbił, komórka wypadła mu z ręki, a jeep zatrzymał się na najbliższym drzewie. Prędkość nie była duża, samochód obrócił się wokół własnej osi i auto uderzyło w drzewo od strony pasażera. I nastąpiło to, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Michał doznał obrażeń wewnętrznych, doszło do niewydolności krążeniowo-oddechowej i nastąpił zgon.

Między trzynastą a czternastą ruch przy wjeździe do Krakowa był dość duży. Ludzie będący najbliżej zareagowali, co nietypowe, prawidłowo i bardzo szybko. W zaledwie kilka minut zjawiła się karetka. Jakiś młody mężczyzna jadący tuż za Michałem jeszcze przed przyjazdem ratowników rzucił się do resuscytacji, co jednak nic nie dało. Emma nie wiedziała, co się później działo.

Pamiętała telefon, Ryszarda stojącego w drzwiach Termosu, jego wielkie półprzytomne oczy, zapach kostnicy i to obce ciało. To nie był Michał, to nie mógł być on. Zwłoki mężczyzny, którego tożsamość kazano jej potwierdzić, znajdowały się na metalowym łóżku, częściowo zakryte białym prześcieradłem. Odkryte głowa i nagi tors w przytłumionym świetle tego upiornego miejsca wyglądały bardziej jak części woskowej lalki niż człowiek, którym jeszcze przed chwilą był jej mąż. Jego ciało było w zaskakująco dobrym stanie. W wyniku uderzenia uszkodzenia doznały właściwie organy wewnętrzne i to było przyczyną zgonu.

Już nie miała wątpliwości, że to Michał. Podeszła bliżej. Jego oczy były zamknięte, miał lekko rozchylone usta. Dotknęła jego twarzy z nadzieją, że śpi i gdy tylko poczuje jej dotyk, to się obudzi, uśmiechnie i po prostu pojadą do domu. Tak się nie stało. Na chwilę cofnęła rękę. Jego twarz była zimna, odpychała chłodem i nawet nie drgnęła. Ponownie wyciągnęła dłoń, przeczesała palcami jego gęste ciemne włosy, czekała na reakcję.

Emma nie pamięta, jak długo tak stała i wpatrywała się w jego twarz. Poczuła uścisk na prawym ramieniu, zdezorientowana odwróciła się, nie rozumiejąc, kto chce jej przeszkodzić w tej niemej rozmowie z mężem. Obok niej stał rozedrgany Ryszard, na policzkach miał zaschnięte ślady łez i ledwo trzymał się na nogach. Początkowo miała wrażenie, że był tutaj, żeby ją wspierać i w razie gwałtownej reakcji ją uspokajać, ale było zupełnie odwrotnie. Ona nie czuła emocji, a on kurczowo zaciskał dłoń na jej ramieniu, nie mogąc złapać oddechu. W pewnym momencie odezwał się pracownik kostnicy stojący cały czas przy nich w obecności jeszcze jakiegoś policjanta. Wyrecytował wszystkie dane denata, prosząc o potwierdzenie i podpis we właściwym miejscu. Emma bezwiednie kiwnęła głową, gdy wymienił nazwisko: Michał Niżyński. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

Pozwolili im jeszcze chwilę zostać, ale kobieta odwróciła się i szybko skierowała do wyjścia. Właśnie runął jej świat, a ona nie umiała się połapać, gdzie i w jakim celu jest. Chciała jak najszybciej stąd uciec i wrócić do bezpiecznej rzeczywistości, do domu, pracy i męża.

– Wszystko w porządku? – głupio zapytał Ryszard, który sam wyglądał, jakby potrzebował pomocy. Jego głos dziwnie drżał, a ramiona poruszały się konwulsyjnie.

– Tak – odpowiedziała Emma. – Możemy już jechać?

Popatrzył na nią skonsternowany. Nie krzyczała, nie płakała, nie zachowywała się jak zrozpaczona żona, ale nie umiała inaczej. Ryszard wręcz przeciwnie. Od samego początku tego koszmaru był kłębkiem emocji, żal i rozpacz wylewały się z niego na każdym kroku. Dla Michała był bardziej jak ojciec niż brat i tak w tej chwili wyglądał. Dzieliła ich różnica dziewięciu lat, ale nie przeszkadzało to im mieć świetnych relacji. Zawsze potrafili się dogadać. Od śmierci ich matki Ryszard był prawnym opiekunem brata. Helena Niżyńska zmarła na raka płuc, osierocając dwóch synów: piętnastoletniego Michała i dwudziestoczteroletniego Ryszarda, który musiał stać się głową rodziny. Ojciec zostawił ich po narodzinach młodszego chłopca i nikt właściwie nie wiedział, co się z nim stało. Wyszedł do pracy, zabierając ze sobą nieco większą torbę niż zwykle. Helena odkryła dopiero wieczorem, co było tego powodem. Zabrał trochę bielizny, dwie koszule, jeszcze kilka ubrań, najpotrzebniejsze przybory higieniczne i się ulotnił. Zgłosiła zaginięcie Henryka, ale ślad po nim zaginął. Od tamtej pory radzili sobie sami i nigdy więcej nie poruszali tematu ojca.

Ryszard nadal wpatrywał się w Emmę. W jego oczach było pewnego rodzaju zdziwienie, ale chyba sam nie umiał określić emocji, jakie nim targały. Podparł się na ławce stojącej tuż przy wejściu do prosektorium i w końcu się odezwał:

– Chyba nie dam rady jechać. Weźmiemy taksówkę, a jutro wrócę po samochód.

– Daj kluczyki – odpowiedziała, wyciągając po nie rękę.

Bezwiednie sięgnął do kieszeni, z wahaniem je podał. Całą drogę się do siebie nie odzywali. Dopiero pod domem Niżyńskich Ryszard zapytał:

– Boisz się?

– Nie wiem. – Nie umiała mu udzielić innej odpowiedzi.

Zamknęła samochód, wcisnęła kluczyki w dłoń Ryszarda i bez pożegnania ruszyła w stronę Grzegórzeckiej. Połowa marca to nie najlepsza pora na wieczorny spacer przez pół miasta, ale chciała być sama. Idąc w zmarzniętej brei, próbowała sobie wszystko poukładać. Ciągle tliła się w niej nadzieja, że po wejściu do domu zobaczy Michała.

Po prawie godzinnym marszu jej buty były totalnie przemoczone. Stanęła przed drzwiami mieszkania, odczekała chwilę, nasłuchując jakiegoś ruchu po drugiej stronie. Włożyła klucz do zamka i pchnęła drzwi. I wtedy do niej dotarło. Cisza okrutnie wylewała się ze wszystkich zakamarków i coraz mocniej zaciskała dłonie na karku kobiety. Osunęła się na podłogę. Wpatrując się przed siebie, próbowała łapczywie złapać oddech, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, nie umiała się przed tym bronić. Tylko ta potworna cisza, która coraz mocniej przygniatała ją do ziemi. Nagle szarpnął nią spazm, zwróciła całą zawartość żołądka. Wpatrywała się w kałużę wymiocin i chciała stąd wybiec. Ale nie była w stanie się poruszyć. Od przemoczonych nóg poczuła chłód rozchodzący się po całym ciele. Łzy bezwiednie zaczęły jej cieknąć po twarzy, zamknęła oczy i… odpłynęła.

Kiedy się obudziła, było już widno. Skostniałe ciało potwornie ją bolało. Starła resztki wymiocin z twarzy, odsunęła posklejane włosy i z trudem wstała, opierając się o ścianę. Dotarła do łazienki. W lustrze zobaczyła wpatrującą się w nią obcą kobietę ze spuchniętymi powiekami. Miała nieświeżą cerę, rozmazane resztki makijażu i włosy w nieładzie. Zupełnie nie przypominała tej Emmy, którą była. Weszła pod prysznic i zmyła z siebie wczorajszy dzień. Później posprzątała przedpokój i zaparzyła kawę, taką jaką robił jej Michał. Z lękiem weszła do sypialni, rozglądając się jakby była tu pierwszy raz. Nienagannie posłane łóżko, żadnych ubrań na widoku, wszystko w idealnym porządku. Cecha wspólna Niżyńskich – pedantyzm, który teraz boleśnie ją ranił. Pokój wyglądał jak w hotelu i brakowało jej odrobiny nieładu wskazującego na czyjąś obecność. Wiedziała, że więcej nikogo tu nie zastanie.

Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek do drzwi. Nie miała pojęcia, kto miałby się do niej fatygować. Oprócz Ryszarda i jego rodziny nie przychodził jej nikt do głowy. Nie zastanawiała się, czy dalsza rodzina i znajomi już wiedzą o tym, co się wydarzyło, i czy zaraz zacznie się cały bajzel z tym związany. Niechętnie otworzyła drzwi. Stała w nich Sonia, najlepsza przyjaciółka Emmy od czasów bidula. Nic nie mówiąc, weszła i ją przytuliła.

Emma nie pamiętała zbyt dobrze całej reszty wydarzeń. W głowie kołatały jej się tylko urywki z pogrzebu, stypy i twarze ludzi składających kondolencje. Wszystkim zajęli się Ryszard i Sonia, która nie odstępowała jej na krok. To dzięki niej jakoś to przetrwała.

Po powrocie do pustego mieszkania podjęła decyzję o jego sprzedaży. Nie miała powodu, a tym bardziej sił, żeby w nim zostać. Kilka dni później udało jej się załatwić wszelkie związane z tym formalności w biurze nieruchomości. Z mieszkania pozabierała tylko łączące ją z Michałem przedmioty, przede wszystkich ulubiony granatowy fotel z Ikei, w którym uwielbiał przesiadywać wieczorami z książką w ręku, własne ubrania, jego książki i tyle. Reszta jej nie obchodziła. Drogie sprzęty, meble czy inne kosztowne bibeloty beznamiętnie stały w oczekiwaniu na kolejnych właścicieli. Przed oddaniem kluczy agentowi nieruchomości zadzwoniła do Ryszarda, żeby przyjechał i zdecydował, czy chce zachować coś z pozostałych rzeczy dla siebie. Wybrał kilka mebli, zadzwonił po kierowcę ze swojej firmy i trzy godziny później apartament numer dwanaście stał już gotowy na przyjęcie nowych lokatorów. Fotel i pudła z książkami zostały tymczasowo u Ryszarda, ponieważ Emma przeniosła się do hotelu. Nie chciała nikomu siedzieć na głowie i potrzebowała neutralnego lokum na czas, gdy będzie szukała nowego domu.

I tak znalazła się tutaj. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego wybrała Karłów, maleńką miejscowość w Kotlinie Kłodzkiej. Przeszukując internet z ofertami sprzedaży domów, trafiła na mały domek w tej okolicy, stojący na uboczu, i od razu zapragnęła go mieć.

W sprawie firmy ustalili z Ryszardem, że on się nią zajmie, ona zaś jako współwłaścicielka będzie z niej korzystać finansowo jak do tej pory. Szwagier poczuwał się, żeby zadbać o nią po śmierci brata, co z pewnością nie spodobało się jego żonie. Ale to już były ich ustalenia. Knajpa też została sprzedana i miesiąc później Emma zabierała się do porządkowania ogródka przy małym domku u podnóża Szczelińca.

Kraków, sobota, 25 czerwca 2016 roku

– Mamo, o co ci chodzi? W grudniu będę miała osiemnaście lat. Jestem już prawie dorosła i mogę sama o sobie decydować – argumentowała Kaja w słownym starciu z matką.

– To, że jesteś „prawie dorosła”, nie oznacza, że możesz nie liczyć się z moim zdaniem – spokojnie odparła Anna. – Do Karłowa jest za daleko, żebyś jechała pociągiem, autobusem i Bóg wie czym jeszcze, w dodatku sama.

– Przecież z dziewczynami nieraz gdzieś wyjeżdżałyśmy i nie miałaś nic przeciwko – walczyła dalej Kaja.

– No właśnie – z dziewczynami i to niedaleko, a nie całkiem sama na koniec Polski. Najlepiej jakbyś w ogóle tam nie jechała. Nie rozumiem, co cię ciągnie do tej dziury – zaczęła się jeżyć Anna.

– Mam wakacje i muszę się zresetować. W przyszłym roku matura i przed rozpoczęciem szkoły muszę podjąć decyzję co do przyszłości, a dom cioci jest idealnym miejscem, by nad tym pomyśleć. Tam jest cisza i spokój, Emmie też przyda się towarzystwo – starała się poważnie tłumaczyć Kaja, przybierając przy tym pozę dorosłej osoby.

– Twoja ciotka sama tam się zaszyła, to jej wybór. Skoro chce żyć jak pustelnica, jej sprawa i nie powinnaś się jej naprzykrzać – Anna próbowała jeszcze zniechęcić do wyjazdu córkę.

– Ciocia sama mnie zaprosiła i doskonale wiesz, że bardzo lubi ze mną spędzać czas. Ale jeśli masz co do tego obiekcje, to porozmawiam z tatą, w końcu to on ma mnie zawieźć – odpowiedziała triumfalnie Kaja.

Doskonale znała ojca i wiedziała, że akurat tego jej nie odmówi. Córunia tatunia bez większych problemów dostawała to, co chciała, była oczkiem w głowie tatusia, który realizował jej zachcianki. A do tego towarzystwo Emmy stale sprawiało mu przyjemność. Tak samo jak Kaja potrzebował czasem odpocząć od Anny i Sylwka, a przeprowadzka Emmy na drugi koniec kraju tylko to ułatwiała. Ryszard kochał Annę, ale czasem była zbyt męcząca, musiała stale być w centrum uwagi i nawet najbliższym ciężko było z nią wytrzymać.

Kaja zastanawiała się, dlaczego matka tak nie znosi Emmy. Może dlatego, że są całkiem inne? Mama jest egzaltowana i nie potrafi okazywać uczuć. Nawet wylewność wobec ojca jest często na pokaz. A Emma z Michałem byli wzorem pary. Patrząc na nich, Kaja chciała widzieć siebie za parę lat w towarzystwie swojego chłopaka.

Ten etap miała jeszcze przed sobą. Spotykała się z różnymi chłopakami, ale jak dotąd żaden nie wzbudził w niej większego zainteresowania. Miała zresztą inne plany: skończyć szkołę, dostać się na jak najlepszą uczelnię i uniezależnić się. A jak po drodze trafi się jakiś fajny facet, to też dobrze.

Kaja od dziecka spędzała dużo czasu z Emmą i Michałem. Jej relacje z ciotką przypominały bardziej stosunki między siostrami, niż te wynikające z rzeczywistego pokrewieństwa. Emma w skutek jakiegoś wypadku w dzieciństwie nie mogła mieć dzieci, ale Kaja nigdy nie pytała o szczegóły. Uważała, że to bolesny temat, a poświęcany jej przez Emmę czas rekompensował brak uwagi ze strony matki.

Więź między nimi nawiązała się, gdy Kaja chodziła do podstawówki. To może była trzecia, może czwarta klasa, początek roku szkolnego. Tato z Michałem często długo pracowali i ciągle wyjeżdżali, dlatego odbieranie jej ze szkoły było problematyczne. Matka zaś już wtedy uważała, że córka jest wystarczająco duża, żeby samodzielnie wracać ze szkoły i organizować sobie czas. Ona jednak potrzebowała opieki. W pewne czwartkowe popołudnie wracała po kilku lekcjach, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, aż nagle ktoś stanął przede nią. To była ciocia. Wyszła z małej księgarni, trzymając w dłoniach najnowszą powieść Kinga. Kupiła ją dla wujka, który uwielbiał czytać, zwłaszcza Kinga. Na widok małej była bardzo zaskoczona.

– Cześć! Co tu robisz sama?

– Wracam ze szkoły – odpowiedziała lekko przestraszona Kaja.

– Ale przecież twój dom znajduje się po drugiej stronie Wisły!

– Tak, ale mam trochę wolnego czasu. Mama ma dzisiaj trening tenisa, a potem jest umówiona na paznokcie. Wróci pewnie koło ósmej.

– W takim razie zabieram cię ze sobą – uśmiechnęła się Emma. – Pewnie nic nie jadłaś? Akurat jest pora obiadu. Będziesz dzisiaj moim krytykiem kulinarnym. Idziemy do Termosu. Jeszcze mnie tam nie odwiedziłaś. Termos działa dopiero kilka miesięcy i nadal testuję różne potrawy. Każda opinia, i nie tylko kulinarna, bardzo mi się przyda, a słyszałam od twojego taty, że potrafisz udzielać dobrych rad.

Kaja była wniebowzięta, została potraktowana prawie jak nastolatka i miała z kim pogadać.

– Mam do ciebie tylko małą prośbę – powiedziała poważnie Emma.

– Jaką, ciociu? – dziewczynka wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami.

– Mów mi po imieniu, po prostu Emma. – Ciotka uśmiechnęła się szeroko.

Kaję całkowicie zamurowało. Ale po chwili bez zastanowienia zgodziła się skinieniem głowy. Była oczarowana tą ciemnowłosą kobietą o delikatnych rysach i ciepłym głosie.

– Aha, i jeszcze jedno. Nie wydaj mnie przed Michałem, że mam dla niego nową książkę. To ma być niespodzianka – poprosiła Emma i puściła do niej porozumiewawczo oko.

Nie było z tym najmniejszego problemu, Kaja zawsze umiała dochowywać tajemnic, zwłaszcza przyjaciół.

Od tego dnia prawie codziennie po szkole zaglądała do knajpy Emmy. Razem spędzały całe popołudnia. Ciotka pomagała jej odrabiać lekcje, wspólnie chodziły na zakupy i świetnie się przy tym bawiły. Wieczorami odwoziła ją do domu. W piątki zaś dziewczynka nieraz zostawała u cioci na cały weekend. Matka, choć od początku nie trawiła Emmy, nie protestowała. Całkiem jej to pasowało. Nie musiała się zajmować dzieckiem, a przy okazji wiedziała, co się z córką dzieje i gdzie jej szukać. Czasami tylko wypytywała, co robiły, a kiedy miała gorszy dzień, z dezaprobatą stwierdzała:

– Mogłabyś brać przykład z brata. Wraca ze szkoły jak porządny chłopak. Ma czas na naukę i daleko zajdzie. A ty, latając po ludziach, niczego nie osiągniesz.

Kaję to bolało, ale nie chciała być jak Sylwek. Starszy brat chodził do drugiej klasy liceum i był zamkniętym w sobie prymusem, który większość czasu spędzał z nosem w książkach, zapominając o całym świecie. Kaja też lubiła się uczyć, ale bez przesady. Potrzebowała również kontaktu z żywym człowiekiem. Sylwek był bardziej podobny do matki. Zawsze stawiał sobie cel, do którego niezmordowanie dążył. Teraz tym celem były studia i chciał dołożyć wszelkich starań, żeby po maturze nie mieć problemu z dostaniem się na wymarzony kierunek. Budowanie relacji z innymi ludźmi ograniczył do minimum. Kontaktował się z otaczającym światem tylko w kwestiach niezbędnych. Kaja czasami miała wrażenie, że inni nie są mu do niczego potrzebni. Ale ludzie są różni. Ona miała swoje podwójne życie – jedno w domu, a drugie z Emmą i Michałem. Natomiast Sylwek doskonale czuł się w tej sytuacji i realizował swoje plany. A matka, patrząc na niego, pękała z dumy.

Karłów, poniedziałek, 27 czerwca 2016 roku

Poranna kawa postawiła Emmę na nogi. Powinna zrobić zakupy i przygotować pokoje dla Kai i Ryszarda. Szwagier dzwonił wieczorem, że przywiezie córkę na parę dni. On też pewnie zostanie na noc. Raczej nie będzie musiała nalegać, na pewno ma ochotę odetchnąć od własnej codzienności. Akurat ci dwoje zaliczają się do tej małej grupki osób, które z chęcią widziała przy sobie i nawet przez dłuższy czas nie męczyła ją ich obecność.

Ale musiała się do tego przygotować. Jej mały domek ogólnie wyglądał schludnie, nie była niechlujna, ale nie miała zbyt często gości, a sposób, w jaki egzystowała, nie wymagał pedantycznej czystości. Jedynie ogród zawsze był w idealnym stanie. Teraz musiała się bardziej przyłożyć i wysprzątać tak, aby nikt nie miał się do czego przyczepić.

Sterta luźno położonych ubrań szybko wylądowała w koszu do prania. Nie było sensu nawet ich przeglądać. Całe szczęście, że bez problemu można korzystać z wielu cudów techniki, bez których ogarnięcie zwykłego mieszkania zajęłoby o wiele więcej czasu. W ruch poszła zmywarka, pralka i odkurzacz, mycie okien sobie darowała. Po paru godzinach niezłej harówki wszystko wyglądało jak z obrazka. Została jeszcze lodówka. Zaopatrzenie było minimalne. Większość warzyw i ziół, które Emma lubiła, miała z własnego niewielkiego warzywniaka za domem. Wystarczało jej to. Chleb też piekła sama. Niestety oprócz warzyw musiała się czymś jeszcze żywić, a to stanowiło już pewien problem. Zawsze lubiła gotować i eksperymentować z różnymi potrawami. Ale od pewnego momentu jej zapał do tego zniknął. Poza tym po co gotować wykwintne dania tylko dla siebie? Mimo to raz na jakiś czas Emma wybierała się do pobliskiego sklepu, gdzie kupowała zapas najróżniejszych produktów, z których co najmniej połowa lądowała później w koszu na śmieci. Nabywała mięso, ryby, jogurty i wiele innych rzeczy, mając w planach ekstraucztę, a i tak kończyło się na szybkim łatwym danku, reszta zaś psuła się w lodówce. O obecności tego jedzenia przypominał dopiero zapach albo tęczowa kolorystyka. Tak było też teraz.

Po wywaleniu lodówkowego zoo Emma usiadła z kartką w ręku i spisała listę zakupów. Jej goście raczej nie zadowolą się kilkoma pomidorami i opakowaniem szprotek w oleju. Musiała jeszcze pamiętać o sprzątnięciu leków. Niestety coraz częściej korzystała ze środków nasennych i przeciwbólowych. Pozwalały ukoić ból udręczonej myślami głowy, a Emmie coraz ciężej było bez nich zasnąć.

Kaja