Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy czujesz, że życie przyspiesza, a ty tracisz nad nim kontrolę? Ta książka pokaże ci, dlaczego to normalne – i jak uczynić ze zmian swojego największego sprzymierzeńca.
Bruce Feiler, autor bestsellerów, odsłania przed nami prawdę, którą wszyscy znamy, ale boimy się zaakceptować: życie nie jest liniowym pasmem sukcesów i stabilności. To nieustanny ruch, niespodziewane zmiany, kryzysy: takie jak: strata pracy, rozpad związku, utrata zdrowia.
Dlaczego ta książka zmieni twoje podejście do życia?
Feiler opiera się na setkach rozmów z ludźmi, którzy przeszli przez kryzysy, nazywając je trzęsieniami życia – nieoczekiwanymi momentami, które wywracają nasze plany do góry nogami.
W swoich badaniach odkrywa wzorce i narzędzia, które pomagają nie tylko przetrwać, ale i rozwijać się w czasach niepewności. Dzięki jego inspirującym historiom dowiesz się, że:
Czego się nauczysz?
Życie jest jak kalejdoskop, w którym chwile szczęścia przeplatają się z drobnymi wyzwaniami i poważnymi wstrząsami. Jedno jest pewne – zmiany są nieuniknione. Ta książka uczy, jak się na nie przygotować, zaakceptować trudne emocje i odnaleźć sens w chaosie, tworząc własną historię. To inspirująca opowieść o odwadze w obliczu życiowych burz.
- Iza Maliszewska, autorka, @psyche_et_soma
Powiedzenie, że jedyną pewną rzeczą w naszym życiu jest zmiana, nabiera w tej książce innego znaczenia. Dlaczego? Książka proponuje szersze spojrzenie na zmiany, pokazując historie ludzi, które jednoczą w przeżyciu i pomagają zmieniać perspektywę. Daje praktyczne narzędzia, by zrozumieć i zaakceptować zmianę, przetrwać ją i dzięki niej wzrastać. W dzisiejszych czasach ̶ bezcenne.
- Justyna Kurek-Wdowiak, HR menedżerka, konsultanka kariery, trenerka
To przejmująca pozycja o przełomowych momentach naszego życia. Bruce Feiler precyzyjnie tłumaczy, w jaki sposób kształtują nas punkty zwrotne, których doświadczamy, a także w jaki sposób sami możemy je kształtować. Mądrość tej książki wpłynie na to, jak będziecie opowiadali swoją własną historię.
-Adam Grant, autor bestsellerów Buntownicy, Leniwy umysł i Ukryty potencjał
Nasze drogi skręcają w zaułki labiryntu życia, raz łatwiej nam wyjść na prostą, innym razem odnalezienie drogi trwa dłużej. Ta książka inspiruje, zastanawia i wzbudza głębokie refleksje. Każda jej strona warta jest skupienia oka i duszy.
-Anna Heimberger, prezeska Fundacji Kobiety e-biznesu, CEO Bateau Polska
Bruce Feiler jest autorem siedmiu bestsellerów „New York Timesa”, w tymThe Secrets of Happy FamiliesorazThe Council of Dads. Jego trzy prelekcje w ramach TED Talks mają ponad cztery miliony wyświetleń. Prowadzi również kurs w ramach TED zatytułowanyJak ujarzmić wielkie zmiany w życiu.Urodził się w Savannah, w stanie Georgia, mieszka na Brooklynie z żoną Lindą Rottenberg oraz córkami bliźniaczkami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 437
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginalny: Life Is in the Transitions: Mastering Change at Any Age
Wydawca prowadzący: Justyna Malatyńska
Przekład: Tamara Woińska
Redakcja: Elżbieta Wojtalik-Soroczyńska
Korekta: Ewa Kujaszewska
Oryginalny layout by Daniel Lagin
Skład polskiego wydania: Tomasz Gąska | 7colors.pl
Okładka: Joanna Celusta
Opracowanie wersji elektronicznej:
Copyright © 2020 by Bruce Feiler
All rights reserved.
All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.
This edition published by arrangement with Penguin Press, an imprint of Penguin Publishing Group,
a division of Penguin Random House LLC.
Copyright © 2025 for this Polish edition by MT Biznes Ltd.
All rights reserved
Copyright © 2025 for this Polish translation by MT Biznes Ltd.
All rights reserved.
Warszawa 2025
Wydanie pierwsze.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
MT Biznes Sp. z o.o.
www.mtbiznes.pl
ISBN 978-83-8231-635-3 (epub)
ISBN 978-83-8231-636-0 (mobi)
„To przejmująca lektura o przełomowych momentach naszego życia. Bruce Feiler precyzyjnie tłumaczy, w jaki sposób jesteśmy kształtowani przez punkty zwrotne, których doświadczamy w życiu, a także w jaki sposób sami możemy je kształtować. Mądrość i sposób narracji zawarte w tej książce zmienią to, jak będziecie opowiadali swoją własną historię”.
– Adam Grant, autor bestsellerów Buntownicy oraz Give and Take
„Oparta na bogatych nowatorskich badaniach oraz fascynujących przykładach wziętych z życia książka Dlaczego zmiany w życiu są nieuniknione i jak przejść przez nie silniejszym uderza oryginalnością i skłaniającymi do refleksji spostrzeżeniami. Uwypukla głębokie konsekwencje wynikające ze sposobu przyjmowania przemian w życiu oraz radzenia sobie z nimi – zarówno z będącymi następstwem świadomie podjętych decyzji, jak i zesłanych na nas przez los, które coraz częściej zaburzają tor naszego życia. Poza tym jest to jedna z tych rzadkich książek, których nie sposób odłożyć ani zapomnieć po przełożeniu ostatniej strony”.
– Gretchen Rubin, autorka książek Projekt szczęście oraz 4 tendencje: poznaj profile osobowości, aby żyć i działać skuteczniej
„Jak w przypadku innych ważnych lektur, również ta książka stanowi test Roschacha. Jej lektura będzie dla każdego czytelnika ważną indywidualną lekcją, której odbiór może się różnić po ponownym jej przeczytaniu w innym momencie życia. (…) Bez względu na to, jak będzie wyglądało życie w nadchodzących latach, wiemy, że będzie inne. Mamy świadomość, że my także się zmienimy. Dlatego wykorzystajmy ten czas”.
– Arianna Huffington, Thrive Global
„Nie potrafię powiedzieć, co jest bardziej zdumiewające: spektrum historii, jakie Bruce Feiler odkrył, podpytując ludzi o ich życie, czy mądrość, jaką z nich wydobywa. Nic równie dobitnie nie przypomina, że dziedziczone przez nas opowieści definiują sukces – a ta definicja wymaga stałego aktualizowania. Ta piękna książka stanowi niezbędną wskazówkę do tego, by akceptować zmiany takimi, jakie są, nie zaś takimi, jakie powinny być, i by stać się tymi, którymi prawdziwie jesteśmy”.
– Charles Duhigg, autor bestsellerówSiła nawyku oraz Mądrzej, szybciej, lepiej
„Książka Dlaczego zmiany w życiu są nieuniknione i jak przejść przez nie silniejszym jest obowiązkową lekturą dla każdego w fazie przemiany – co oznacza, że dla każdego z nas. Napisana w dobrym momencie mądra i koniec końców podnosząca na duchu piętnasta książka urodzonego w Savannah, jak sam się określa „opowiadacza życia”, Bruce’a Feilera, przynosi wnikliwy i pragmatyczny zestaw narzędzi, pozwalający na nawigowanie wśród nieoczekiwanych, niepewnych, a często przewracających życie do góry nogami przeszkód oraz napisanie od nowa kolejnych rozdziałów naszych ulegających ciągłym zmianom historii”.
–„The Post and Courier”(Charleston)
„W tej wnikliwej książce Feiler przedstawia aktualne porady dla każdego, kto dostosowuje się do znamiennych przemian życiowych. (…) Prezentuje dowody dyskredytujące koncept kryzysu wieku średniego oraz pokazuje, że wbrew powszechnie panującemu przekonaniu życie każdego człowieka obfituje w wiele znaczących wstrząsów i niepewności, które powinniśmy akceptować jako naturalne. Wnioski popiera praktycznymi propozycjami reagowania na wielkie zmiany, w tym rozpoznanie emocji, odrzucenie wcześniejszego sposobu myślenia, wypróbowanie alternatywy oraz szukanie pomocy ze strony innych. Logiczny, przekonujący materiał przemówi do każdego samodoskonalącego się czytelnika”.
– „Publishers Weekly”
„Ta mocno polecana książka nie mogła się pojawić na rynku w lepszym momencie. (…) Feiler szczegółowo przedstawia wzorzec życiowych przemian, opierając się na tysiącach wywiadów przeprowadzonych z osobami pochodzącymi z różnych środowisk i opowiada czytelnikowi, jak zaadaptować zmiany i porzucić stare podejście do życia. Pomocnym dodatkiem jest kompletny zarys pomagający napisać historię własną lub cudzą”.
– „Library Journal”
„Zajmujące rozważania na temat sposobu, w jaki nawigujemy wśród życiowych wzlotów i upadków. (…) Swobodny i nieformalny styl Feilera dodaje otuchy, a narracja jest interesująca dzięki licznym historiom zebranym od szerokiej gamy rozmówców. Jego wspierające rady trafią do wielu czytelników”.
– „Booklist”
„W książce Dlaczego zmiany w życiu są nieuniknione i jak przejść przez nie silniejszym Bruce Feiler wysłuchuje, syntetyzuje i pomaga dostrzec sens American story w obecnych skomplikowanych czasach. Otwierając przed nami swoje wielkie serce, pomaga lepiej zrozumieć nasze własne historie, co oznacza być człowiekiem oraz odnaleźć właściwy kurs wśród wyzwań i zmian. Po drodze dobitnie przypomina nam o znaczeniu szacunku dla historii i życia każdego człowieka dzięki słuchaniu”.
– Dave Isay, założyciel StoryCorps
„Bruce Feiler z wrodzonym talentem pomaga nam dostrzec nieoczywiste fakty, które mamy tuż przed sobą. W tej zrozumiałej, niezwykle zajmującej książce wypełnionej pouczającymi przykładami nazywa i opisuje osobiste przemiany wywołujące „trzęsienia życia”, które w dzisiejszych czasach dotykają tak wielu z nas, oraz przekazuje prawdziwą mądrość, cenne porady i poruszające natchnienie, dzięki którym nasza podróż będzie łatwiejsza. Przeczytajcie tę książkę, aby przejrzeć na oczy i zrzucić ciężar z serc!”.
– William Ury, współautor Dochodząc do tak oraz autor Dochodząc do tak ze sobą
Dedykuję następnemu pokoleniu:
Max, Hallie, Tybee, Eden, Nate, Maya, Judah i Isaac– opowiadajcie historie.
Życie polega na przemianach,jak i na związanych z nimi terminach.
William James
Kiedyś byłem przekonany, że rozmowa telefoniczna nie jest w stanie odmienić czyjegoś życia. Aż pewnego razu odbyłem taką, której to się udało. Zadzwoniła moja mama.
„Twój ojciec próbuje się zabić”.
„Co takiego?”
Nagle wylała z siebie potok słów, za którymi nie nadążałem. Mówiła coś o łazience, brzytwie, desperackim kroku, który miał przynieść ulgę.
„Dobry Boże”.
„A to nie był ostatni raz. Próbował jeszcze wyskoczyć przez okno, kiedy robiłam jajecznicę”.
Jako pisarz często muszę odpowiadać na pytanie, czy rzemiosła nauczyłem się od ojca. Odpowiedź brzmi: Nie. Mój ojciec był niezwykle przyjazny, wręcz jaśniał od wewnątrz. Mówiliśmy o nim, że jest zawodowym savanniakiem – od nazwy Savannah, nadmorskiego miasta w Georgii, w którym mieszkał przez 80 lat. Więcej słuchał innych i działał, niż był baśniarzem i pisarzem. Ten niegdysiejszy żołnierz marynarki wojennej, działacz społeczny i demokrata z Południa, przez całe życie ani razu nie uległ przygnębieniu.
Zmiana nastąpiła, gdy zachorował na parkinsona – chorobę, która upośledza mobilność, ale wpływa także na nastrój. Ojciec mojego taty, który na starość również cierpiał na tę samą przypadłość, strzelił sobie w głowę miesiąc przed ukończeniem przeze mnie liceum. Mój ojciec przez lata zarzekał się, że nigdy by się do tego nie posunął. „Wiem, jaki ból i jaki wstyd niesie ze sobą taki krok” – mówił.
Potem zmienił zdanie. Przynajmniej w tej części świadomości, nad którą miał jeszcze jakąkolwiek kontrolę. „Żyłem pełnią życia” – twierdził. „Nie chcę, by mnie opłakiwano. Chcę by mnie świętowano”.
W trakcie kolejnych dwunastu tygodni mój ojciec sześć razy usiłował odebrać sobie życie.
Chwytaliśmy się każdego możliwego sposobu, począwszy od terapii psychologicznej, a skończywszy na elektrowstrząsach. Nie potrafiliśmy jednak pokonać największej przeszkody: tata stracił powód, by żyć.
Do akcji wkroczyła moja, jak zawsze nieco zbyt hiperaktywna, rodzina. Mój starszy brat przejął rodzinny interes rynku nieruchomości. Młodsza siostra wzięła na siebie wyszukiwanie sposobów leczenia.
Ja sam jestem jednak związany ze snuciem narracji. Przez trzy dekady byłem oddany zgłębianiu historii, które nadają sens naszemu życiu, od plemiennych zgromadzeń starożytnego świata do przepełnionych chaosem rodzinnych obiadów współczesnej ery. Od dawna zajmowało mnie, w jaki sposób opowieści łączą nas oraz dzielą na płaszczyźnie społecznej, jak nas definiują lub odbierają pewność siebie na płaszczyźnie personalnej.
Biorąc pod uwagę swoje zainteresowania, zacząłem się zastanawiać: jeżeli przynajmniej po części mój tata stanął przed problemem o charakterze narracyjnym, być może wymagał takiego samego rozwiązania. Może ojciec potrzebował iskierki, która da nowy początek jego życiowej opowieści.
Pewnego poniedziałkowego poranka usiadłem i zrobiłem najprostszą uzdrawiającą rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
Wysłałem ojcu pytanie.
Jakie były twoje ulubione zabawki w dzieciństwie?
To, co nastąpiło później, zmieniło nie tylko jego, ale wszystkich w jego otoczeniu, a ostatecznie doprowadziło mnie do przewartościowania sposobu, w jaki osiągamy sens, równowagę i radość w życiu.
Oto opowieść o tym, co się wydarzyło, i o lekcji, jaką wszyscy możemy z niej wyciągnąć.
Oto opowieść Projektu Historii Życia.
Zatrzymaj się na sekundę i wsłuchaj w opowieść, która rozgrywa się w twojej głowie. Gdzieś tam jest, gdzieś z tyłu. To opowieść, którą przekazujesz nowo poznanym ludziom; to opowieść, którą snujesz sam sobie, kiedy odwiedzasz miejsca o szczególnym znaczeniu, przeglądasz stare fotografie, świętujesz osiągnięcia, w pośpiechu podążasz do szpitala.
To opowieść o tym, kim jesteś, skąd pochodzisz, dokąd w przyszłości zmierzasz w marzeniach.
Na wykresie życia to twój najwyższy punkt, twój najniższy punkt, twój punkt zwrotny.
To wszystko, w co wierzysz, o co walczysz, co ma dla ciebie największą wartość.
To historia twojego życia.
Ona nie stanowi jedynie części ciebie. Jest tobą w fundamentalny sposób.
Życie to opowieść, którą sobie opowiadasz.
Jednak to, w jaki sposób ją snujesz – czy jesteś bohaterem, ofiarą, kochankiem, wojownikiem, opiekunem, wyznawcą – ma duże znaczenie. Sposób, w jaki ją dostosowujesz – jak ją rewidujesz, poddajesz przemyśleniom i korygujesz osobistą narrację w miarę jak coś ulega zmianie lub idzie nie tak w twoim życiu – ma nawet większe znaczenie.
Niedawno przydarzyło mi się coś, dzięki czemu skierowałem uwagę na te kwestie: straciłem kontrolę nad opowieścią toczącą się w mojej własnej głowie. Przez krótką chwilę nie wiedziałem już, kim jestem; nie wiedziałem, dokąd zmierzam.
Pogubiłem się.
Wtedy właśnie zacząłem sobie zdawać sprawę, że – mimo iż w ostatnim czasie snucie opowieści czy gawędziarstwo przykuło znaczną uwagę nawet świata nauki – istnieje aspekt opowiadania osobistej historii, który zasługiwał na więcej. Co się dzieje, gdy zgubimy fabułę własnego życia? Kiedy się pogubimy w wyniku jednego z niefortunnych wypadków czy wpadek, albo gdy los się od nas odwróci, jak niestety często zdarza się to obecnie?
Co się stanie, kiedy nasza bajka potoczy się nie tak?
Tamtej jesieni to właśnie przytrafiło się mojemu tacie, w momencie, o którym mówię, przytrafiło się mnie, a od czasu do czasu każdemu z nas.
Gubimy się, nie mogąc odnaleźć wyjścia.
Wtedy jednak postanowiłem coś z tym zrobić. Wkroczyłem na ścieżkę poszukiwania sposobu wyplątania się z matni, w której utkwiłem.
Historia moich późniejszych podróży po kraju, zbierania setek historii życia zwyczajnych ludzi, a następnie wyłuskiwanie z nich motywów i wniosków, które pomogłyby nam pokonywać meandry naszego życia, wymaga niewielkiej przedakcji.
Urodziłem się w Savannah, w stanie Georgia, jako piąte pokolenie Żydów z południa Stanów. Byłem mieszanką dwóch linii opowieści snutych przez outsiderów. Przeprowadziłem się na północ kraju, kiedy poszedłem na studia, a po ich ukończeniu wyjechałem do Japonii. Właśnie tam, w miasteczku oddalonym o 80 kilometrów i 50 lat od Tokio, na pomarszczonym papierze zacząłem pisywać listy do domu. Nie uwierzycie, co mi się dzisiaj przydarzyło. Po powrocie do domu, wszędzie gdzie poszedłem, ludzie mówili:
„Bardzo mi się podobały twoje listy!”
„Świetnie” – odpowiadałem. „Czy my się znamy?”
Okazało się, że moja babcia robiła kserokopie moich listów i rozdawała je na prawo i lewo. W ten staromodny sposób szły w świat. Skoro podobają się tylu ludziom, pomyślałem, może powinienem napisać książkę. Wykorzystując łut szczęścia, podpisałem kontrakt z wydawcą. Co ważniejsze, znalazłem swoje powołanie. Zawsze odnajdowałem się w opowieściach. Mój niepokój i poczucie bycia outsiderem nabierało w nich spójności.
W trakcie kolejnych 20 lat pisałem historie – w formie książek, artykułów, kawałków dla telewizji – z sześciu kontynentów i 75 krajów. Przeżyłem rok jako klaun cyrkowy oraz kolejny w trasie z Garthem Brooksem[1]. Prześledziłem najwspanialsze opowieści świata, od arki Noego do Księgi Wyjścia. Ożeniłem się i zostałem ojcem bliźniaczek jednojajowych. Życie podążało we właściwym kierunku.
Do momentu, kiedy dotknęła mnie seria doświadczeń, które zachwiały ową linearności, a wraz z tym jakąkolwiek iluzję, że mógłbym kontrolować narrację własnego życia.
Najpierw zdiagnozowano w mojej lewej nodze rzadki typ agresywnego raka kości. Moja choroba była do tego stopnia nielinearna, że zachorowałem na raka wieku dziecięcego. Przerażony, z wizją czyhającej śmierci, przeżyłem okropny rok, w trakcie którego wycierpiałem ponad 16 serii chemioterapii oraz 17-godzinną operację usunięcia kości udowej, wszczepienia tytanowej protezy oraz transplantacji kości strzałkowej z łydki do uda. Dwa lata poruszałem się o kulach, a kolejny rok wspomagałem się laską. Każdy krok, każdy kęs, każdy raz, kiedy się do kogoś przytulam, naznaczony jest od tamtego czasu długim cieniem rzucanym przez strach i kruchość.
Potem otarłem się o bankructwo. Wielka recesja zniszczyła nieduży biznes nieruchomości zbudowany przez mojego ojca. Poległy trzy pokolenia marzeń. Pozbyłem się oszczędności. W tym samym czasie internet zdziesiątkował rynek tekstów drukowanych, dla którego pracowałem przez dwie dekady. Przyjaciele po kolei lądowali na ulicy. Trzy noce w tygodniu budziłem się zlany potem, wgapiając się w sufit i rozmyślając.
Następnym doświadczeniem był samobójczy maraton mojego ojca. Tamtej jesieni nie potrafiliśmy rozmawiać. Język wydawał się nieadekwatny do wyborów, które stały przed nami. Dla mnie jednak było coś przejmująco swojskiego w tamtym okresie. Popchnęło mnie na tor, który od zawsze prowadził mnie do standardowej reakcji na sytuację kryzysową: kiedy panuje chaos, zwróć się ku narracji. Prawidłową reakcją na niepowodzenie jest opowieść.
Myśl coraz bardziej nabrzmiewała. Rok wcześniej, podczas zbierania materiałów do książki o dobrze radzących sobie w życiu rodzinach, gościłem w domu Marshalla Duke’a, psychologa z uniwersytetu Emory. Razem z koleżanką z pracy, Robyn Fivush, Marshall badał zjawisko, na które po raz pierwszy zwróciła uwagę jego żona, Sarah. Pracując z dziećmi specjalnej troski, zauważyła, że lepiej przystosowane do życia są dzieci, które znają historię własnej rodziny. Marshall i Robyn opracowali zestaw pytań, dzięki którym chcieli przetestować tę tezę: „Czy wiesz, gdzie poznali się twoi dziadkowie? Czy wiesz, czy twoi rodzice doświadczyli w młodości jakiejś choroby lub urazu? Czy wiesz, jakie wydarzenia miały miejsce w czasie, gdy przychodziłeś na świat?”. Dzieci, które uzyskały najwyższe wyniki w powyższym teście, miały większe przeświadczenie, że są w stanie kontrolować otaczający je świat. Stanowiło to główny czynnik emocjonalnego dobrostanu dziecka.
W jaki sposób poznanie historii własnej rodziny pomaga w sterowaniu swoją historią?
„Każda narracja rodzinna przybiera jedną z trzech form” – wyjaśnił Marshall. Pierwszą jest narracja wzrastająca: przyszliśmy znikąd, ciężko pracowaliśmy, wybiliśmy się. Kolejną jest narracja opadająca: kiedyś mieliśmy wszystko. Potem wszystko straciliśmy.
„Najzdrowszym rodzajem narracji jest trzecia forma” – kontynuował. Nazywamy ją narracją wahającą. Nasza rodzina miewała wzloty i upadki. Twój dziadek był wiceprezesem banku, ale jego dom spłonął. Ciotka była pierwszą dziewczyną, która poszła na studia, ale zachorowała na raka piersi. Dzieci, które są świadome, że życie przybiera różne formy, są lepiej wyposażone, aby stawiać czoła nieuniknionym problemom.
Byłem zelektryzowany tymi badaniami. Kiedy napisałem o nich dla „New York Timesa”, pod równie wielkim wrażeniem byli jego czytelnicy. Dziś powiedzielibyśmy, że artykuł zatytułowany Historie, które nas łączą, stał się viralem. Dostawałem informacje zwrotne od rodziców, naukowców oraz światowych przywódców. Wszyscy podzielali wspólny pogląd: opowieści zbliżają nas do siebie, łączą pokolenia, ośmielają do podejmowania ryzyka, dzięki któremu w momentach pozornie pozbawionych nadziei polepszymy jakość swojego życia.
Jako że sam tamtej jesieni znajdowałem się w momencie, w którym nadzieja była martwa, ten pomysł ponownie ją we mnie wskrzesił. A może poprosiłbym tatę, żeby spisał swoją historię? Nie za długą, pomyślałem, jedną, dwie strony. Pierwsze pytanie, jakie mu zadałem – o zabawki z dzieciństwa – podziałało, więc wysłałem mu kolejne. Czy wciąż przyjaźnisz się z kimkolwiek ze szkoły średniej? Kolejne brzmiało: Jak wyglądał twój dom rodzinny? Kiedy tata nabrał śmiałości, w każdy poniedziałkowy ranek wysyłałem mu nowe pytanie. Jak dostałeś się do Eagle Scouts? Co sprawiło, że wstąpiłeś do marynarki wojennej? Jak poznałeś mamę?
W tamtym okresie ojciec nie poruszał już palcami, więc nie był w stanie używać klawiatury. Przez cały tydzień rozmyślał nad odpowiedzią, dyktował ją Siri, drukował i poprawiał. Ponieważ przez całe życie zbierał pamiątki, zaczął dołączać zdjęcia, wycinki z gazet, listy miłosne adresowane do mojej mamy. Kiedy jego odpowiedzi stały się coraz śmielsze, moje pytania stały się coraz wnikliwsze. Czego najbardziej żałujesz? Jak dałeś sobie radę z pierwszą porażką? Trwało to kolejne cztery lata, do chwili, kiedy mój ojciec, który nigdy nie sklecił tekstu dłuższego niż notatka służbowa, postanowił napisać autobiografię. Żaden z członków naszej rodziny nigdy nie był świadkiem bardziej spektakularnej transformacji.
Co dokładnie tłumaczy tę transformację? Chcąc dowiedzieć się więcej, zagłębiłem się w temat procesu opowiadania historii od strony neurologii i biochemii. Przeprowadziłem wywiady z ekspertami pochylającymi się nad psychologicznymi i emocjonalnymi korzyściami reminiscencji dotyczących własnego życia. Odszukałem pionierów kiełkujących dyscyplin zajmujących się gerontologią narracyjną, adolescencją narracyjną oraz medycyną narracyjną. Odkryłem świeżo powstały, lecz rozwijający się obszar skoncentrowany wokół idei mówiącej o tym, że ponowne wyobrażenie sobie i odtworzenie historii własnego życia jest niezbędne do prowadzenia spełnionej egzystencji.
Zauważyłem jednak brak pewnego elementu. Nie wspominano o aspekcie doświadczeń, przez które przechodził wówczas mój tata, przez które przechodziłem ja i niemal wszyscy, których znałem. Brakujący składnik dotykał kwestii, którą Marshall zidentyfikował jako kluczowy element historii rodzinnych, a mianowicie ich formę.
Nasze narracje osobiste, przyszło mi na myśl, mogą przybierać takie formy jak narracje rodzinne. Każda jednostka mieści w sobie zestaw założeń, które kształtują oczekiwania w stosunku do tego, jak potoczy się nasze życie. Oczekiwania te są wypadkową wielu czynników i wywierają na nas większy wpływ, niż chcielibyśmy przyznać. Dla przykładu, jeżeli wzrastaliśmy w przekonaniu, że nasze życie zawsze będzie miało tendencję wzrostową, przekonanie się, że oprócz wzlotów miewamy także upadki, będzie dla nas szokiem. Społeczeństwo, którego jesteśmy częścią, mówi nam, że powinniśmy czerpać radość z rozwoju, ale nasze doświadczenie sprawia, że zadręczamy się błędami. Czy ta rozbieżność może stanowić wyjaśnienie lęku odczuwanego przez tak wielu z nas?
Wszystkie powyższe kwestie przyszły mi do głowy pewnego niezwykłego dnia. Mój rocznik ze studiów organizował 30. zlot. Coś mi strzeliło w plecach, więc mój kolega z grupy, David, zaproponował, że zabierze mnie z Brooklynu, gdzie obaj mieszkamy. Będzie szansa spokojnie pogadać, pomyślałem. Okazało się jednak, że David dopinał właśnie opiewającą na miliony dolarów umowę związaną z handlem nieruchomościami, więc spędził całą podróż na rozmowach a to z żywiołowymi prawnikami, a to z załamanymi współpracownikami. Dzień wcześniej dziewięciomiesięczne dziecko jednego z partnerów biznesowych Davida zmarło we śnie.
Z jednej strony mój kolega tryskał energią, z drugiej był całkowicie zrozpaczony. Tamtego popołudnia moderowałem dyskusję między prominentnymi kolegami z byłej grupy. W ramach przygotowania zebrałem ich starannie wydrukowane i imponujące życiorysy. Byłem jednak tak roztrzęsiony historią, którą David podzielił się ze mną, że zanim zacząłem prowadzić spotkanie, spojrzałem na wypełnioną po brzegi widownię, wziąłem do ręki CV moich kolegów i przedarłem je na pół. „Nie interesują mnie wasze sukcesy” – powiedziałem. „Opowiedzcie o nich swoim matkom. Chcę usłyszeć o waszych zmaganiach, waszych wyzwaniach i o tym, co nie pozwala wam zasnąć”.
Tamtego wieczoru, rocznik ‘87 zebrał się w wielkim namiocie. Na jednym końcu znajdował się bar, a na drugim stanowisko z grillem. Przejście od jednego rogu do drugiego zabrało mi dwie godziny, ponieważ kolejni koledzy podchodzili do mnie, dzieląc się rozdzierającymi serce historiami.
Moja żona poszła do szpitala ze zwykłym bólem głowy i zmarła kolejnego ranka.
Moje 13-letnie dziecko podcięło sobie żyły.
Moja mama jest alkoholiczką.
Mój szef to oszust.
Oskarżyli mnie o nieprzestrzeganie etyki zawodowej.
Leczę się na depresję.
Boję się.
W pewnym sensie każdy mówił to samo: moje życie zostało zaburzone, moje marzenia legły w gruzach, a moja pewność siebie prysła jak bańka mydlana. Istnieje przepaść pomiędzy zwyżkującym, niezawodnym życiem, jakie mi kiedyś wmówiono, w stylu „każdy problem da się rozwiązać przy pomocy tabletki, apki lub pięciominutowej medytacji” a niestabilnym, nieprzewidywalnym, podlegającym ciągłym zmianom życiem, z jakim jestem zmuszony się borykać.
Nie tego spodziewałem się po swoim życiu.
Moje życie nie biegnie ustalonym torem.
Tamtej nocy zatelefonowałem do żony. „Coś mi nie gra. Nikt już nie potrafi opowiedzieć swojej historii. Muszę wpaść na to, jak mogę pomóc”.
Stworzyłem Projekt Historii Życia. Przemierzyłem cały kraj i poznałem ludzi, który mieli do opowiedzenia ciekawą osobistą historię. Godzinami rozmawiałem z nimi o przemianach, przeszkodach i o tym, w jaki sposób od nowa stworzyli własne życie. Następnie skupiłem się na wydestylowaniu z tych opowieści wzorców i wskazówek. Zacząłem w najprostszy sposób, od ludzi, których znałem, aby stopniowo, coraz wnikliwiej, wyszukać osoby o różnych profilach demograficznych. Najstarszą z możliwych czynności – rozmowę z drugą osobą – przeprowadzałem w najnowocześniejszy z dostępnych sposobów: zbierałem życiowe opowieści w salonach prywatnych domów, sypialniach, salach szpitalnych, na łodziach, w barach, przyczepach kempingowych, rezerwatach rdzennych Amerykanów, w teatrach na Broadwayu i w klasztorach franciszkańskich. Prowadziłem je w cztery oczy, przez komórkę, telefon stacjonarny, na Zoomie, FaceTime i przez Skype’a.
Dwieście lat temu legendarny samotnik, duński filozof Søren Kierkegaard zwykł był przerywać okres swojej izolacji od świata, chadzając na, jak sam je nazywał „zanurzenie się w ludziach”. Przechadzał się po ulicach Kopenhagi, zatrzymując znajomych, a obcych angażując w długie treściwe popołudniowe konwersacje. Czułem się tak samo: na trzy lata zanurzyłem się w ludziach, jak w długiej kąpieli. Wynikiem mojego zanurzenia było 225 historii osób w różnym wieku, pochodzących z różnych środowisk i różnych szczebli drabiny społecznej wszystkich 50 stanów. Wśród zebranych historii znalazł się niewyobrażalny wachlarz doświadczeń: stracone kończyny, stracona kariera, stracone domy, zmiana religii, zmiana kariery, zmiana płci. Moimi rozmówcami byli ci, którzy wyszli z nałogu alkoholowego, rozwodnicy, oraz tacy, którzy uciekli z sekty, a także ci, którzy przeszli zwyczajną przemianę nadziei, odrodzenia i odnowienia. Byli to między innymi:
makler z Wall Street, który został autorem romansów,
kierowca ciężarówki przekwalifikowany na pielęgniarza,
żołnierz z formacji Ranger, który odnalazł Saddama Husseina,
zdobywca Mount Everestu, który dwukrotnie pokonał raka,
analityczka CIA, która rzuciła pracę, aby zostać treserem psów ratowniczych,
reporterka, która otworzyła zakład pogrzebowy,
fizyk teoretyczny, który zrezygnował z etatu profesora, aby poświęcić czas na rozwijanie kariery swojego zespołu o nazwie Ninja Sex Party,
autor piosenek country, który został luterańskim pastorem,
najbardziej odznaczony paralimpijczyk w historii USA,
prezes firmy farmaceutycznej, który po samobójstwie żony rzucił pracę, aby wychowywać swoich trzech synów,
amerykański senator,
były biały supremacjonista,
nawrócona alkoholiczka, która odwiedziła wicej niż 20 osób, przepraszając za obrabowanie ich domów, gdy była pod wpływem alkoholu,
trzy osoby, które odbyły karę więzienia,
cztery osoby, które przeżyły śmierć kliniczną,
pięć osób po nieudanej próbie samobójczej,
sześć osób, które poddały się zmianie płci,
i na koniec współpracownik mojego kolegi Dave’a, którego dziecko nie wybudziło się ze snu.
Projekt Historia Życia: regiony
Projekt Historia Życia: wiek
Projekt Historia Życia: wykonywany zawód
Ze wszystkimi przeprowadziłem, jak to nazwałem, wywiad o historii życia. Ponad 30 lat temu Dan McAdams, mało znany doktor z Harvardu, opracował metodę przeprowadzania rozmów z ludźmi na temat ich życia jako sposobu zrozumienia tego, jak rozwinęli i udoskonalili swoje poczucie własnego ja. Dan został dyrektorem departamentu psychologii na uniwersytecie Northwestern, a narratologia dała początek nowatorskim odkryciom od fazy dojrzewania do starości.
Kiedy skontaktowałem się z Danem, z chęcią zaproponował pomoc przy moim projekcie. Przekonał mnie, abym skorzystał z opracowanego przez niego w latach 80. wzorca i zmodyfikował pod kątem najbardziej interesujących mnie kwestii. „Nie próbuj działać jak naukowiec” – usłyszałem. „Bądź sobą”. Zgodnie z jego przewidywaniami po krótkim czasie w wywiadach zaczęły pojawiać się nowe, zaskakujące motywy, na które nie natknąłem się dotychczas w literaturze, dotyczące cyklu życia, rozwoju człowieka oraz zmian na płaszczyźnie osobistej.
Szybko odkryłem, że współczesna egzystencja człowieka przekształca się pod wpływem licznych niespotykanych dotąd czynników – technologicznych, politycznych, duchowych oraz o charakterze seksualnym – jednak techniki, jakie wykorzystujemy, aby nadać znaczenie naszemu życiu, nie nadążają za ich rozwojem. O wiele częściej doświadczamy zmian, ale zestaw narzędzi, którym dysponujemy, aby sobie z nimi radzić, nie uległ zmianie i został w tyle.
Przeprowadzone przeze mnie wywiady zostały zaprojektowane w celu zrozumienia i odniesienia się do tego zjawiska. Pierwsze pytanie miało charakter otwarty: „Opowiedz mi proszę historię twojego życia w kwadrans”. Większość rozmówców potrzebowała ponad godziny. Następnie zapytałem o najważniejsze momenty w życiu: najwyższy punkt, najniższy punkt oraz punkty zwrotne na wykresie życia, istotne doświadczenia, wielkie zmiany, z którymi sobie świetnie poradzili, a także te, z którymi nie dali sobie rady.
Ponieważ już na samym początku nadrzędnym motywem okazało się torowanie drogi wśród takich przemian, poświęciłem wiele czasu na wgłębienie się w tę zaniedbywaną kwestię. Byłem ciekaw, czy największe przemiany, jakich doświadczyli moi interlokutorzy, były przypadkowe czy może podjęte świadomie, czy w danym okresie szukali wsparcia w obrzędowości, który rodzaj emocji stanowił największe wyzwanie, w jaki sposób organizowali swój czas, które ze starych nawyków porzucili, jakie nowe stworzyli, oraz ile czasu trwała dana przemiana.
W ostatniej sekcji zapytałem o znaczącą fabułę, która ukształtowała ich życie, a zakończyłem dwoma ulubionymi pytaniami, które pozwalały na poczynienie spostrzeżeń, które stanowiły najlepsze wyjaśnienie:
Patrząc wstecz na historię całego swojego życia z wszystkimi jej rozdziałami, scenami i wyzwaniami, czy dostrzegasz jej centralny temat?
Patrząc wstecz na historię całego swojego życia w nieco inny sposób, jaki kształt uosabia twoje życie?
Ilość zebranego materiału była zarówno głęboko poruszająca, jak i niemal przytłaczająca. Dysponowałem ponad tysiącem godzin nagranych wywiadów. Przetranskrybowany tekst miał sześć tysięcy stron. Ułożone na sobie kartki tworzyły kolumnę sięgającą ramion moich nastoletnich córek. Przeczytanie notatek zabrało mi dwa miesiące.
W kolejnym kroku zabrałem się za nich analizę. Wzorując się na moim przyjacielu Jimie Collinsie, guru zarządzania, jak również na Danie McAdamsie, zebrałem zespół, który pomagał mi w przeanalizowaniu zebranych historii. Przez rok tworzyliśmy rozległą bazę danych, kodując każdą opowieść według 57 różnych zmiennych. Ich zakres obejmował takie czynniki, jak faza przemiany, która okazała się dla rozmówców najtrudniejsza, rodzaj udzielonej rady, którą uważali za najbardziej pomocną, momentu, w którym doświadczyli najbardziej znaczących przeżyć czy też marzeń na przyszłość. Całymi dniami uskutecznialiśmy coś na kształt „szorowania”, podczas którego targowaliśmy się co do naszych odkryć, nie kwestionowaliśmy żadnego pomysłu, żeby na koniec dnia jeszcze raz sczytać wszystkie transkrypcje i wyniki badań, dwa lub trzy razy sprawdzając wnioski. Z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że 90 procent wzorów, jakie odkryliśmy, nigdy wcześniej nie zostało opisanych. Potwierdzają to zebrane przez nas dane.
Zanim zagłębimy się w te dane – oraz historie, które za nimi stoją – chciałbym zacząć od ogólnej obserwacji. Gdybym w stosunku do wszystkiego, co odkryłem, mógł zastosować wzór, pewną formułę, wyglądałaby następująco:
Jestem świadomy, że powyższe stwierdzenia brzmią jak coś nieco zbyt oczywistego i jednocześnie nieco niejasnego. Co masz na myśli, mówiąc „życie linearne”? Skąd możemy mieć pewność, że coraz częściej doświadczamy przemian życiowych? W jaki sposób mam opanować te umiejętności, skoro nawet nie wiem, czym są? W porządku. Dla mnie jednak wzory są dobrze widoczne, światła ostrzegawcze błyskają, a my sami stoimy przed koniecznością zaktualizowania sposobu, w jaki postrzegamy sens i znaczenie naszego życia.
Z tym zastrzeżeniem chciałbym rozpocząć, wskazując na to, co w mojej opinii wywołuje niepokój, którego tak wielu z nas doświadcza, oraz przedstawiając, co mam nadzieję uzyskać dzięki temu projektowi. Chciałbym w szczególności przedstawić trzy cele, dwa ostrzeżenia, jedną obietnicę oraz jedno ambitne marzenie. Zacznijmy od celów.
Pierwszy z nich to nazwanie mało zrozumianego zjawiska obecnego w życiu współczesnych ludzi, które jak się wydaje, nadmiernie oddziałuje w sposób, w jaki myślimy o samych sobie: nasze życie nie biegnie już po tradycyjnym liniowym torze. Gdybyście na początku tego projektu zapytali mnie o określenie kształtu mojego życia, powiedziałbym, że jest linią. Linią, która ciągnie się do mojej rodziny, następnie prowadzi naprzód, w górę i w dół przez moje życie oparte głównie na pochodzącym z zewnątrz sukcesie. Wtedy byłem przekonany, że większość zapytanych odpowiedziałaby podobnie.
Myliłbym się. Bardzo i niebezpiecznie bym się mylił. Co gorsza, nie dostrzegłbym fundamentalnego elementu dotyczącego tego, jak obecnie żyjemy.
Największe umysły, wliczając w to ludzi zajmujących się technologią komputerową, biologią, matematyką oraz fizyką, zrozumiały, że świat nie przestrzega już przewidywalnych, linearnych nakazów. W zamian życie wypełnia chaos i złożoność, okresy ładu i nieporządku, linearność i nielinearność. W miejscu ciągłych linii obserwatorzy dostrzegają pętle, spirale, chwiejność, fraktale, zakręty, plątaninę i zwroty o 180 stopni.
Ciekaw, w jaki sposób przekłada się to na nasze codzienne życie, pytałem poznane osoby: Jaki kształt ma twoje życie? Odpowiedzi wprawiły mnie w osłupienie. Ludzie wskazywali na przeróżne kształty: koła, serca, motyle, bumerangi, rzeki, drzewa, góry, spirale. Kiedy prosiłem o wyjaśnienie, rozpościerała się przede mną skrywana plątanina marzeń, porażek i rozczarowań, z których wszystkie znalazły odzwierciedlenie w wielowymiarowych kształtach osobistych narracji.
Koncept, że życie biegnie według starannie skalibrowanej sekwencji – od dzieciństwa do wieku młodzieńczego, do dorosłości i starości; randkowanie prowadzące do małżeństwa, potomstwa i opuszczonego gniazda; mało prestiżowe prace, awans na wyższe stanowiska, stanowiska kierownicze i emerytura – wydaje się niedorzecznie przestarzały. Zamiast odhaczania kolejnych ustalonych z góry etapów życia przerywanych okresowymi kryzysami podczas urodzin, których drugą cyfrą jest zero, doświadczamy życia jako złożonego wiru celebracji, niepowodzeń, triumfów i momentów odrodzenia w trakcie wszystkich lat.
Co więcej, pokolenie X ma takie odczucia częściej niż boomerzy, a milenialsi nawet bardziej niż pokolenie X. Panujące niegdyś oczekiwania, że człowiek będzie miał jedną pracę, stworzy jeden związek, będzie wyznawał jedną wiarę, miał jeden dom, jedno ciało, jedną seksualność, jedną tożsamość od wieku dojrzewania do chwili, gdy będzie potrzebował opieki na starość, nigdy nie były mniej nieaktualne. To właśnie kryje się pod określeniem życia nielinearnego i niesie ze sobą głębokie konsekwencje podejmowanych przez nas każdego dnia decyzji.
Najistotniejszą z tych konsekwencji jest to, że mimo wielu korzyści płynących z nielinearnego życia, takich jak wolność osobista, wyrażanie samego siebie, życia według własnych zasad w miejsce życia według planu innych, obliguje nas ona do konieczności radzenia sobie z niemal przytłaczającą liczbą życiowych przemian. To z kolei prowadzi do mojego drugiego celu: zrozumienia mnożących się doświadczeń i wydarzeń.
Konflikt jest warunkiem koniecznym każdej historii. Aby narodziła się narracja, musi wydarzyć się coś nieprzewidzianego. W żargonie Hollywood nazywają to „zwrotem akcji”, u Arystotelesa jest to peripeteia. Jerome Bruner, pionier psychologii narracyjnej, pisał: „Wszyscy zgadzamy się, że opowieść rozpoczyna się od wyłomu w spodziewanym stanie rzeczy. Coś idzie nie tak; w innym przypadku nie byłoby o czym mówić”. Opowieść jest narzędziem niezbędnym do stawienia czoła temu wyłomowi.
Głównym wnioskiem, jaki wyciągnąłem z przeprowadzonych rozmów, a zarazem najbardziej wytrącającym mnie z równowagi, jest fakt, że częstotliwość, z jaką wspomniane naruszenia stanu rzeczy się pojawiają, stale rośnie. Stoimy w obliczu epidemii wyłomów, tudzież jak je nazywam, zakłóceń. Zjawisko to tłumaczy wiele powodów (zob. rozdział 2). Pozwólcie jednak, że po prostu powiem, iż zliczyliśmy każdy możliwy rodzaj niepokojących wydarzeń w życiu, o jakich usłyszałem. Ostateczna liczba wyniosła pięćdziesiąt dwa. Mówimy o pięćdziesięciu dwóch źródłach sprzeczności, przewrotu lub sytuacji stresowej, z jaką możemy się zmierzyć. Zakres ten waha się od doświadczeń świadomych (utrata wagi, założenie własnej firmy) do niespodziewanych (zwolnienia z pracy, odkrycia, że twoje dziecko wymaga specjalnej troski); od tych o charakterze osobistym (wyjście z nałogu, utrata ukochanej osoby) do tych o charakterze zbiorowym (przystąpienie do ruchu społecznego, kataklizm). Liczba zakłóceń, jakich możemy się spodziewać w dorosłym życiu, wynosi mniej więcej trzy tuziny. Statystycznie jest to jedno zakłócenie co 18 miesięcy.
Wiele z nich udaje nam się przejść bez większych wstrząsów emocjonalnych. Dopasowujemy się, czerpiemy wsparcie od bliskich, od nowa piszemy historię własnego życia. Jednak od czasu do czasu jedno z wydarzeń, a często ich nagromadzenie, dezorientuje nas i destabilizuje. Ten typ wydarzeń nazywam „trzęsieniem życia”, ponieważ wyrządzone przez nie szkody mogą być niszczycielskie, plasują się wysoko na skali konsekwencji Richtera, a spowodowane przez nie wstrząsy wtórne mogą trwać latami. Przeciętny człowiek w dorosłym życiu doświadcza od trzech do pięciu takich rozległych reorientacji. Zebrane przeze mnie dane wskazują, że średnia długość ich trwania wynosi pięć lat. Kiedy to sobie przeliczymy, dowiemy się, że blisko połowa życia upływa nam na reagowaniu na jedno z takich wydarzeń.
Wy sami lub ktoś wam bliski z całą pewnością doświadczacie czegoś w tym stylu w tym właśnie momencie.
Jedynie nieliczni spodziewają się lawiny wydarzeń mogących stać się zapalnikiem wielkich życiowych zmian, a to z kolei prowadzi do mojego trzeciego celu. Skoro przyjdzie nam stawić czoła nawet większej liczbie tego typu doświadczeń, niż możemy się spodziewać, a liczba ta może w nadchodzących latach jeszcze wzrosnąć – jak postaram się wyjaśnić – konieczność opanowania umiejętności radzenia sobie z nimi staje się tym bardziej paląca. Trzęsienia życia mogą być skutkiem naszego świadomego wyboru lub też następować poza naszą kontrolą. Jednak nawigowanie w trakcie przemiany, która jest ich konsekwencją, zawsze jest naszą świadomą decyzją. Stąd też zastosowanie tych umiejętności musi być naszym wyborem.
Czym więc są wspomniane umiejętności? Uważam, że jednym z najbardziej ekscytujących odkryć, jakiego dokonałem, jest jasno określony, szczegółowy zestaw narzędzi pozwalający na poradzenie sobie z wszelkimi przemianami. Wiele osób instynktownie zastosowuje dane kroki. Jednak znajomość całego zestawu (i jego wykorzystanie) jest dość rzadkim przypadkiem, zwłaszcza że wiele z zawartych w nim pomysłów stoi w sprzeczności do stuletniego sposobu myślenia o tym, w jaki sposób odnajdujemy drogę wśród osobistych przemian.
Skolekcjonowanie tego zestawu narzędzi odzwierciedla największą zmianę, jaką sam przeszedłem w trakcie pracy nad tym projektem. Początkowo wyszedłem z założenia, że każdy ma indywidualny sposób na radzenie sobie z kryzysem w życiu osobistym, zawodowym, a nawet duchowym. Każda przemiana wymaga spersonalizowanej instrukcji. Byłem w błędzie. Odkrycie, że istnieje o wiele więcej podobieństw i o wiele bardziej zunifikowany zestaw narzędzi, przeszło moje wyobrażenia. Druga część książki (od rozdziału 7 począwszy) z detalami opisuje wspomniane narzędzia.
Tym sposobem przechodzimy do moich dwóch ostrzeżeń:
PRZEMIANY SĄ BLISKO. BĄDŹ PRZYGOTOWANY
Co do złożonej przez mnie obietnicy: sądzę, że będziemy w stanie pomóc. Zaimek „my” oznacza w tym przypadku nie tylko mnie i zespół, który pomagał mi opracować wyniki badań. Mam na myśli setki osób, z którymi zgłębiałem te kwestie, wykazujących się odwagą i szczerością, które podzieliły się ze mną śmiałymi i pomysłowymi sposobami pozwalającymi im przetrwać okresy osobistych porażek i zwycięstw. Pomysły przedstawione w książce pochodzą ode mnie, biorę więc odpowiedzialność, jeżeli mogą wprowadzać w błąd lub udzielać błędnych wskazówek. Podkreślam jednak, że nie narzucałem ich poznanym osobom. Ja je odkryłem. Nie przedstawiam ich, poczynając od pojęć ogólnych do szczegółów, lecz od pojęć elementarnych do ogólnych. Wierzę, że odzwierciedlają prawdę o tym, jak de facto reagują ludzie w okresach zaskakujących zmian w ich życiu.
Tak oto doszliśmy do mojego wielkiego marzenia, ostatecznego kulturowego wiatraka, z którym mam ochotę powalczyć. Chciałbym przedefiniować koncept przemian życiowych. Tak długo, jak wszyscy zmuszeni jesteśmy przechodzić burzliwe okresy nie raz, lecz dwa, trzy, cztery, pięć lub nawet więcej; tak długo, jak musimy doświadczać stresu oraz cierpienia, miewać rozdarte serce i koić je; tak długo, jak jesteśmy zmuszeni modyfikować historię własnego życia, ponownie ustalać swoje priorytety i dostosowywać kształty odzwierciedlające znaczenie naszej egzystencji, dlaczego z uporem maniaka odnosimy się do tych okresów jak do czegoś okropnego, z czym nie potrafimy sobie poradzić, jak do nędznej harówki, przez którą musimy przebrnąć z mozołem, trudem i z zaciśniętymi zębami; tak długo, jak życie będzie obfitować w zwroty akcji – czy nie lepiej poświęcić trochę czasu na naukę ich ujarzmienia?
Najtrafniej podsumował to blisko półtora wieku temu William James, ojciec współczesnej psychologii. Niestety jego mądrość została dziś zapomniana. Życie to sztuka przemiany. Dziś jego słowa są jeszcze bardziej aktualne. Nie możemy ignorować kluczowych okresów naszego życia. Nie możemy sobie zażyczyć, aby nie nadeszły. Nie możemy sprawić, aby nigdy do nich nie doszło. Musimy je zaakceptować, nazwać, scharakteryzować, dzielić się nimi, a ostateczne zmienić je w nowy witalny materiał, dzięki któremu na nowo napiszemy historię swojego życia.
Włosi mają wspaniałe wyrażenie na moment, w którym życie ludzkie wywraca się do góry nogami w najmniej spodziewanym momencie: lupus in fabula. Fabula oznacza bajkę. Fabula w fantazji na temat naszego życia to jego wersja idealna, nasza egzystencja tocząca się tak, jak powinna. Lupus z kolei to wilk. Lupus jest uosobieniem problemu, sprzeczności, konfliktu. Jest wielką przerażającą postacią, która grozi zniszczeniem wszystkiego dookoła.
Innymi słowy, naszemu faktycznemu życiu.
Lupus in fabula to po polsku dosłownie „wilk z bajki”. Wyrażenie używane przez Włochów jest odpowiednikiem polskiego „o wilku mowa”. Kiedy życie toczy się gładko, jak po maśle, pojawia się demon, potwór, smok, diagnoza, zwolnienie, śmierć.
Tuż przed szczęśliwym zakończeniem naszej bajki pojawia się wilk.
Właśnie to przydarzyło mi się wspomniane lata temu, mojemu tacie w chwili rozpaczy, a od czasu do czasu każdemu, kogo znam.
Gubimy się w lesie i nie potrafimy odnaleźć drogi wyjścia.
Tracimy z oczu „i żyli długo i szczęśliwie”.
Pozbyłem się tego typu odczuć. Projekt był dla mnie potężną bronią przeciw wilkowi. Dał mi więcej narzędzi do rozwiązywania problemów, więcej współczucia potrzebnego, by nieść pomoc innym, więcej zdolności, by rozwinąć i od nowa stworzyć moją własną historię, niż kiedykolwiek uważałem za możliwe do osiągnięcia. W trakcie jego trwania pomógł mi również pogodzić się z chorobą, brakiem pewności zawodowej, własnymi nieprawidłowymi osądami i wpadkami. Wsłuchiwanie się w opowieści innych wywołało we mnie respekt dla mnogości ludzkich doświadczeń oraz wdzięczność za to, jakim szczęściarzem jestem, przynajmniej na razie, nie doświadczywszy wielu z tych tragedii.
Lekcją wyciągniętą przeze mnie z projektu jest to, że wszyscy cierpimy. Wszyscy doznajemy bólu. Wszyscy odczuwamy tęsknotę. Wszyscy żałujemy nietrafionych decyzji, opłakujemy straty, zadręczamy się niedoskonałym ciałem, złymi wyborami i zmarnowanymi okazjami. Zdajemy sobie sprawę, że gdybyśmy tego nie robili, bylibyśmy szczęśliwsi, bardziej zadowoleni, może nawet bardziej majętni. Mimo to nie potrafimy się powstrzymać. Wydaje się, że wszyscy podlegamy wrodzonemu imperatywowi, aby od nowa i od nowa wciąż pisać historię własnego życia, czasem zbyt długo mitrężąc czas na swoich najsłabszych chwilach i najgorszych wynikach.
Nie potrafimy tak po prostu przejść obok wilka.
Tyle że to jest w porządku, ponieważ jeśli wypędzisz wilka, razem z wilkiem wypędzisz bohatera. Jeżeli czegoś się nauczyłem, to tego, że każdy z nas musi być bohaterem własnej opowieści. Dlatego właśnie potrzebujemy bajek. Uczą nas rozwiewać nasze obawy i pomagają spokojnie spać. Z tego też powodu rok po roku, dzień po dniu, opowiadamy je na dobranoc.
Dzięki nim koszmary zmieniają się w sny.
Christy Moore od zawsze nie znosiła szkoły.
„Nienawidziłam jej od pierwszego dnia” – przyznała. „Udawałam, że wymiotuję na przystanku autobusowym. Moja mama posunęła się do tego, że kazała mi pokazywać, w którym miejscu zwymiotowałam. Inaczej nie pozwalała mi zostać w domu”. Jeżeli nie miała czego pokazać, Christy musiała wsiąść do autobusu. „Wtedy prowokowałam wymioty w szkole i mama musiała przyjechać, aby mnie odebrać”.
Jako chłopczyca, Christy nie interesowała się dziewczyńskimi sprawami, jak sukienki czy małe dzieci. „W świąteczny poranek rozebrałam na części domek dla Barbie należący do mojej siostry”. Zanim poszła do szkoły średniej, była już buntowniczką. „Nie miałam pojęcia, co chcę robić w życiu. Wiedziałam tylko, że nie lubię się uczyć”.
Zaczęła się umawiać z piłkarzem. Została cheerleaderką, bo tak robią szesnastolatki w Georgii Południowej. Chodziła na wagary i spędzała czas na plaży.
Podczas wakacji po pierwszej klasie zaszła w ciążę.
„Z góry zapowiedziałam Royowi, że urodzę to dziecko” – powiedziała o swoim chłopaku. „Jeżeli zamierzasz być częścią naszego życia, zatrzymam je. Jeżeli nie, oddam je do adopcji”.
Roy poczuł się urażony. Stanowczo stwierdził, że zostałby z nami. Christy postanowiła przyznać się matce.
„Nie wiedziałam wtedy, że mama jest alkoholiczką” – opowiadała Christy. „W dosłownym tego słowa znaczeniu ukrywała się szafie. Co wieczór zamykała się w swojej szafie i piła do utraty przytomności. Zawsze sądziliśmy, że po prostu wcześnie kładła się spać”. Christy usiadła obok matki na kanapie i oznajmiła, że muszą porozmawiać. „Jesteście sobie z Royem coraz bliżsi” – jako pierwsza odezwała się mama Christy. „Może powinnaś pomyśleć o antykoncepcji”. Hmm. Trochę na to za późno – pomyślała Christy.
Jej mama zaproponowała, żeby kupiły trochę ubrań ciążowych i książkę o byciu dziadkiem dla taty, który pracował do późna. Zostawiły ją na jego poduszce. „O północy obudziły mnie krzyki taty wydzierającego się na moją siostrę, ponieważ ona zawsze była »tą złą«”. „Chodzi o twoją drugą córkę” – wyjaśniła mu moja siostra. W ten sposób się dowiedział.
Christy i Roy pobrali się sześć tygodni później. On rzucił studia i zatrudnił się w KFC, a ona rzuciła szkołę średnią. Zamieszkali w sąsiedztwie.
„Byłam przekonana, że nie dość, że rujnuje nam to obojgu życie, to jeszcze całkowicie zmienia jego bieg” – przyznała. „Nie chciałam mieć dzieci. Chciałam być fajną ciotką. Zamiast tego przekręciło mnie z Nigdy w życiu nie zostanę matką do Będę najlepszą niepracującą matką, jaką widział świat, i wychowam dobrych obywateli.
W trakcie kolejnych ośmiu lat Christy i Roy doczekali się trójki pociech. Roy pracował na różnych stanowiskach w branży fastfoodowej, z zastępcy kierownika dopracowując się pozycji kierownika. Między trzecią a szóstą rano Christy rozwoziła gazety. Ponieważ członkowie Kościoła metodystów, do którego należała, odtrącili ją, oboje wstąpili do baptystów. Po jakimś czasie udało im się dostać pożyczkę na zakup niedużej japońskiej restauracji w galerii handlowej w Wilmington Island w Georgii. Roy cierpiał jednak na nawroty przewlekłej choroby zapalnej jelit, przeszedł dwie operacje i kilka miesięcy nie pracował, zadłużając rodzinę. „Byliśmy taką typową rodziną z dwojgiem i pół dzieci i zaledwie jedną wypłatą dzielącą nas od wylądowania na ulicy. Nie chcieliśmy takiego scenariusza. Potrzebowaliśmy poczucia bezpieczeństwa”.
Wtedy wydarzyło się coś nieprawdopodobnego.
Christy zabierała córeczkę do biblioteki miejskiej na zajęcia dla dzieci. Pewnego dnia maluchy poszły na zajęcia rękodzielnicze, a będąca w drugiej ciąży, wykończona Christy opadła na najbliższy fotel. Nie mogąc nawet się ruszyć, wyciągnęła ramię i chwyciła jedyną książkę, której mogła dosięgnąć. Były to Wichrowe wzgórza. „Nie rozumiałam połowy z tego, co czytałam, więc musiałam przeczytać ją dwa razy”. Kiedy skończyła, wypożyczyła kolejną. Tym razem było to Zabić drozda. „Ta książka odmieniła moje życie” – powiedziała. „Do dzisiaj czytam ją raz w roku. Zaczynam w nocy w Święto Dziękczynienia i powolutku czytam aż do wigilii. Moje dzieciaki śmieją się ze mnie. Mamo, końcówka zawsze będzie taka sama. Ale za każdym razem, gdy ją czytam, wyciągam z niej coś innego”.
Christy chodziła do biblioteki w każdy wtorek i czwartek, siadała w fotelu i brała jakąś książkę. Powoli przeczytała całą półkę klasycznych powieści: Duma i uprzedzenie, WielkiGatsby, Moby Dick. Właśnie w tamtym miejscu, w tamtym fotelu, znalazła odpowiedź, której oboje z Royem szukali. Wróci do szkoły. Zwróci się ku jedynej rzeczy, której nie znosiła jako dziecko – edukacji.
Któregoś dnia, podrzuciwszy trzecie dziecko do przedszkola, Christy ruszyła prosto na uniwersytet stanowy Armstrong Atlantic. „Płakałam całą drogę. Co ja zrobiłam? Jestem niepracującą matką. Podczas pierwszych zajęć z psychologii cały czas myślałam: Nie mam zielonego pojęcia, o czym ten facet mówi. Wszystkie osiemnastolatki siedzące dookoła raczej wiedziały, bo wszyscy kiwali głowami i robili notatki. Wróciłam do samochodu i znowu zaczęłam płakać. Zwariowałaś. Rzuciłaś szkołę średnią. Nie jesteś wystarczająco mądra”.
Jednak Christy wysiadła z samochodu i poszła na kolejne zajęcia, a po nich na jeszcze jedne. Codziennie zostawiała najmłodsze dziecko w przedszkolu i jechała do szkoły. „Modliłam się: »Boże, nie wiem, czy dam radę, po prostu włóż mi tę wiedzę do głowy«”. Przetrwała pierwszy semestr i zapisała się na następny. Poprawiły się jej oceny. Prowadzenie domu, trójka dzieci, chory mąż, próby baletu i treningi koszykówki wypełniały każdą sekundę jej życia. Każdy z obowiązków zaznaczała w kalendarzu innym kolorem i całe swoje życie upchnęła w błękitny szkolny plecak firmy L.L. Bean. Do tego produkowała stosy fiszek.
„Moje dzieci nauczyły się, że wyciągam fiszki na każdym czerwonym świetle. Kiedy zmieniało się na zielone, mówiły: Maa-moo. Wtedy je chowałam i jechałam do następnego miejsca. Uczyłam się nawet, kiedy byliśmy w Disney World”.
W cztery lata zdobyła licencjat z terapii oddechowej. Dziewczyna, która do momentu urodzenia własnych nie lubiła nawet dzieci, stała się ekspertką od podtrzymywania funkcji życiowych wcześniaków. Kolejne trzy lata zabrało jej uzyskanie tytułu magistra. W końcu, po pokonaniu raka tarczycy, zrobiła największy krok. Rozpoczęła studia doktoranckie z kształcenia dorosłych.
Pewnego sierpniowego dnia, 6 lat później i dokładnie 16 lat od kiedy sięgnęła po Wichrowe wzgórza, 24 lata po rzuceniu liceum i 38 lat po wywołaniu wymiotów podczas pierwszego dnia w przedszkolu, Christy założyła koszulkę bez rękawów i szorty, narzuciła na siebie ciemnoniebieską togę i biret i w temperaturze 38°C pomaszerowała po odbiór dyplomu. Twierdzi, że był to najszczęśliwszy dzień w jej życiu.
„Mimo że moje życie toczy się w całkowicie odwrotnej kolejności, gdybym wiodła je w takiej, w jakiej od mnie oczekiwano, nie miałabym mojego męża, moich dzieci ani życia, które uwielbiam. Stałabym gdzieś na rogu ulicy i ćpała albo byłabym bezzębna i smażyła gdzieś hamburgery” – stwierdziła.
W zamian za to obecnie pracuje jako doradca niestandardowych uczniów, czyli dokładnie takich, którzy nie przepadają za szkołą i przedstawia im zarówno zalety porzucenia tradycyjnej edukacji, jak i jej kontynuowania. Jest zdania, że wywrócone do góry nogami życie, jakie prowadziła, stanowi najlepsze świadectwo wartości odnalezienia własnej drogi.
W swojej książce Krótka historia życia Karen Armstrong zauważa, że każdy krok naprzód wykonany przez ludzkość sprawia, że rewidujemy i aktualizujemy swoje rozumienie świata. Rewizji dokonujemy zazwyczaj pod wpływem wielu kwestii, od przekonań religijnych do tabu dotyczących seksu. Mało kto nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że znajdujemy się obecnie w momencie transformacji. Wydaje się, że z dnia na dzień jesteśmy świadkami przełomowych wynalazków technologicznych, osłabienia instytucji religijnych, a także wyrównania ról płciowych. Mimo to niewiele osób przyjmuje do wiadomości, a wręcz nie rozumie, że w kwestii przystosowania naszych oczekiwań wobec kształtów i form, jakie powinno przybierać nasze życie, znajdujemy się w podobnym momencie.
Wiem, że termin „kształt” w dyskusji na temat ludzkiej egzystencji może wydawać się wyrwany z kontekstu. Chwila, twierdzisz, że moje życie jest okręgiem, trójkątem albo linią? W pewnym sensie tak, ponieważ tak twierdzi społeczeństwo. Ja używam tego słowa i kryjącego się pod nim konceptu w ten sam sposób, w jaki od wieków używa się go w odniesieniu do głęboko zakorzenionych założeń i niewypowiedzianych paradygmatów, które definiują nasze wyobrażenie idealnego życia. W szczególności, czy nasze życie ma się toczyć torem po okręgu, czy iść do góry, raz opadać w dół, a raz wznosić się, czy też może coś całkowicie odmiennego. Mimo że taki podział wydaje się abstrakcyjny, te kategorie pociągają za sobą tysiące realnych następstw, wpływając na wszystko, począwszy od tego, kiedy mamy zawrzeć związek małżeński, do tego, kiedy powinniśmy iść do pracy, od tego, kiedy powinniśmy chorować, do tego, kiedy powinniśmy podejmować ryzyko.
Krótko mówiąc, kto powinien sprawować kontrolę nad „powinnościami” naszego życia?
Najprostszym sposobem zrozumienia tej zmiany jest przyjrzenie się pierwotnym kulturom i temu, w jaki sposób wtedy postrzegano te kształty i „powinności”. Ujmując rzecz ogólnie, w rozumieniu kształtu życia nastąpiły trzy zasadnicze ewolucje, które mają bezpośredni związek z pojęciem zjawiska czasu. Przeszliśmy od konceptu opartego na czasie naturalnym (porach roku czy cyklach) do opartego na czasie odmierzanym mechanicznie (regularnym, synkopowanym, linearnym), a następnie do konceptu charakteryzującego się bardziej zmiennym postrzeganiem czasu jako zjawiska dynamicznego, nieprzewidywalnego, nielinearnego. Zacznijmy od początku.
Najwcześniejsze sposoby myślenia człowieka o czasie były odbiciem obserwacji świata wokół. Niedysponujące czasomierzem wczesne cywilizacje Babilończyków czy Egipcjan wiązały czas z naturą: porami roku, pogodą, uspokajającym cyklem powtarzalności. W starożytnym świecie nie istniało w zasadzie znaczenie chronologii, historii czy jednego wydarzenia wywierającego wpływ na kolejne. Większość kultur wierzyła, że człowiek porusza się po zastanym kręgu życia. (Egipski uroboros, wąż pożerający swój własny ogon, jest jednym z wcześniejszych przedstawień tego konceptu). W tym pierścieniowym w swym kształcie światopoglądzie, najwyższą formą życia nie było wytyczanie własnej drogi – bycie bohaterem swojej własnej historii – lecz ponowne doświadczanie tego, co już się wydarzyło – powielanie historii uniwersalnej.
Ten sposób postrzegania zaczął ulegać zmianie u schyłku starożytności wraz z pojawieniem się czasu linearnego. Dużą rolę odegrała tu Biblia, jako że wprowadziła koncept czasu historycznie biegnącego od Adama i Ewy, przez patriarchów, królów, proroków i tak dalej. W przypadku chrześcijan ten rozwój osiągnął swoje apogeum w osobie Jezusa. Stopniowo życie ulegało zmianie z pierścieniowego do czegoś bardziej liniowego, a przez to mogącego toczyć się dalej. Od tego momentu każdy z nas mógł kroczyć ścieżką, która poprawiała nasze samopoczucie. Każdy z nas mógł aspirować do życia chrakteryzującego się osobistym spełnieniem. To z kolei doprowadziło w kulturze zachodniej do określenia nowego jednomyślnego kształtu: życie jest serią scen.
[1] Amerykański wokalista i autor piosenek country – przyp. red.