Divine. Divine Serenity - Joanna Boczar - ebook

Divine. Divine Serenity ebook

Boczar Joanna

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Cassie opuszcza Aidena, bo wierzy, że tylko w ten sposób ochroni go przed niebezpieczeństwem i bolesną przeszłością. Choć stara się przekonać samą siebie, że to słuszna decyzja, cierpi z powodu rozłąki, a nierozwiązane sprawy wciąż ją niszczą. Choć rozum podpowiada „uciekaj”, Cassie idzie za głosem serca i postanawia wrócić.

Oboje powoli zmierzają ku uzdrowieniu wzajemnej relacji, niezależnie od dawnych błędów. Czy obrali jednak właściwą drogę? A jeśli pozorny spokój jest jedynie ciszą przed nieuniknionym kataklizmem? Może już tylko śmierć przyniesie im ukojenie…

Ostatnia część trylogii Divine.

Książka przeznaczona dla osób powyżej osiemnastego roku życia.

Ostatnia część trylogii Divine.

Książka przeznaczona dla osób powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 308

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Dla wszyst­kich wal­czą­cych z wła­snymi potwo­rami

Prolog

Teraz spa­dam z myślą, że nikt na dole na mnie nie czeka.

Nikt mnie już nie zła­pie.

Ty rów­nież nie zdą­ży­łeś, choć byłeś tak bli­sko.

Tym razem moja dłoń nie odna­la­zła two­jej.

Spa­da­łam w obję­cia pie­kieł.

Nic nie szko­dzi.

Nie winię cię za to.

Boskie prze­zna­cze­nie zde­cy­do­wało za nas.

Jeste­śmy wobec niego bez­silni.

Wszystko było z góry zapla­no­wane i ska­zane na porażkę.

Ale nie ty.

Ty byłeś zba­wie­niem.

Moją nir­waną, rajem, wszech­świa­tem.

Pozwo­li­łeś mi kochać i być kochaną.

Żyła­bym dla cie­bie i umar­ła­bym za cie­bie.

Śmierć – to ona przy­nie­sie nam uko­je­nie.

1

Byłaś kiedyś zakochana?

Podobno, jeśli kogoś kochasz, musisz dać mu wol­ność. Nikt jed­nak nie mówi, jak wtedy masz żyć dalej. Jak budzić się bez czę­ści duszy? Co zro­bić, gdy zatę­sk­nisz za gło­sem, spoj­rze­niem i doty­kiem? Jak żyć, jeśli życie bez niego nie ist­nieje.

Chcia­łam dobrze. Mój wspa­niały Aiden. Nie zasłu­żył na życie, które mu ofe­ro­wano, dla­tego poda­ro­wa­łam mu nowe. Nie chcę przy­po­mi­nać mu o prze­szło­ści. Powi­nien oddzie­lić ją grubą kre­ską, zosta­wić za sobą całe zło.

Ale czy to jedyny powód mojej tchórz­li­wej ucieczki?

Aiden był ze mną szczery od samego początku. Nawet wtedy, gdy oba­wiał się mojej reak­cji. Mówił o wszyst­kim uczci­wie, choć jest jedną z naj­bar­dziej skry­tych osób, jakie znam. Nie lubi się dzie­lić emo­cjami, kamu­fluje je. Dokład­nie tak, jak ja to robi­łam. To dla­tego dla innych był „tym Aide­nem Woodem”, kapi­ta­nem dru­żyny koszy­kar­skiej i obiek­tem wes­tchnień płci pięk­nej. Dla mnie to mój Apollo, który wycią­gnął mnie z tłumu. Który cało­wał mnie na szkol­nym boisku, gdy deszcz spły­wał po naszych twa­rzach i ubra­niach. To osoba, która we mnie uwie­rzyła i dała mi nadzieję. Ktoś, komu zawdzię­czam życie, bo dzięki niemu naro­dzi­łam się na nowo.

Za jego szcze­rość odwdzię­czy­łam się kłam­stwem. Zgry­wa­łam cnotkę, a do tego wście­ka­łam się, gdy nie mówił mi prawdy, pod­czas gdy sama przez cały czas go oszu­ki­wa­łam. Zde­zer­te­ro­wa­łam jak tchórz, bo nie jestem w sta­nie spoj­rzeć w te piękne cze­ko­la­dowe oczy. Nie zasłu­ży­łam na jego miłość.

W motelu skła­ma­łam po raz kolejny. Powie­dzia­łam wtedy, że nie mam nic do stra­ce­nia. Och, jak bar­dzo się myli­łam. Stra­ci­łam naj­wspa­nial­szą osobę, jaką poda­ro­wał mi wszech­świat. Może został mi zesłany na poczet przy­szłych wyda­rzeń? Miał mi pomóc przejść przez cały ten syf. Był jak oaza pośrodku pustyni. Był moją ostoją. Był wszyst­kim, czego pra­gnę­łam. To dość zabawne, zwa­żyw­szy na to, że nasza histo­ria, przy­naj­mniej dla mnie, zaczęła się od nega­tyw­nego nasta­wie­nia do niego. Na wspo­mnie­nie pierw­szych słów, jakie wypo­wie­dział w moją stronę, uśmiech sam ciśnie mi się na usta, lecz wraz z nim do oczu napły­wają łzy.

Byłam twoim sła­bym punk­tem, dla­tego zde­cy­do­wa­łeś, że odej­dziesz. Ty rów­nież jesteś moim sła­bym punk­tem. Każde ude­rze­nie w cie­bie jest ude­rze­niem we mnie. Jeśli ktoś wyko­rzy­sta cię prze­ciwko mnie, oboje tego nie prze­ży­jemy.

To jedyne, o czym myśla­łam. Pró­bo­wa­łam prze­ko­nać samą sie­bie, że postę­puję wła­ści­wie, że wyświad­czam mu przy­sługę, zdej­mu­jąc z niego ten cię­żar. Wizja jego szczę­ścia była dla mnie naj­cen­niej­sza, ale to, że mia­łam go już nie zoba­czyć…

Odcho­dzę, bo nie znio­sła­bym two­jego roz­cza­ro­wa­nia.

Zatrzy­ma­łam się na czer­wo­nym świe­tle na jed­nym ze skrzy­żo­wań kil­ka­na­ście mil od San Diego. Tak naprawdę nawet nie wie­dzia­łam, dokąd jadę. Może po pro­stu przed sie­bie. Korzy­sta­jąc z oka­zji, chcia­łam dopro­wa­dzić się do porządku. Czu­łam, jak łzy zmy­wają resztki tuszu z rzęs i zasy­chają na policz­kach. Po nie­dbale nało­żo­nym korek­to­rze, który miał zakryć zmę­cze­nie, praw­do­po­dob­nie nie było już śladu. Otwo­rzy­łam osłonę prze­ciw­sło­neczną, w któ­rej zamon­to­wano lusterko, aby upew­nić się, że moja twarz jest czy­sta. W tym samym momen­cie odkle­iło się małe zdję­cie wyko­nane pola­ro­idem. Byli­śmy na nim wszy­scy, cała paczka w naj­bar­dziej ele­ganc­kim wyda­niu. Zdję­cie z naszego balu. Ja i Miles mie­li­śmy na sobie korony kró­lo­wej i króla balu. Do dzi­siaj nie wiem, kto mnie nomi­no­wał. Byli­śmy tacy szczę­śliwi. Vera cało­wała San­dersa w poli­czek, Lewis pod­no­sił niską Sky, aby na pewno zna­la­zła się w kadrze. Miles opie­rał deli­kat­nie łokieć na gło­wie Liv, która wpa­dła do nas na kilka minut, bo swój bal miała dopiero za rok. Była ubrana tak ele­gancko, że nie dało się jej odróż­nić od naszych rówie­śni­ków. Shawn był widoczny tylko w poło­wie, bo to on robił nam fotkę. A Aiden… On patrzył na mnie, gdy uśmie­cha­łam się w stronę obiek­tywu.

Chcia­ła­bym się cof­nąć do tego czasu i spoj­rzeć na niego jesz­cze ten jeden raz.

Nie udało mi się powstrzy­mać łzy, która spły­nęła po policzku. Otar­łam ją, prze­krę­ca­jąc lekko głowę, gdy moim oczom uka­zał się roz­świe­tlony neon. Podłużny różowy znak przy­cią­gał uwagę w pustej oko­licy. W budynku paliło się jesz­cze świa­tło, ale nikogo nie dostrze­głam. Auto­ma­tycz­nie chwy­ci­łam w palce nie­dawno napra­wiony naszyj­nik, który dosta­łam od Aidena. Dzień, w któ­rym mi go poda­ro­wał, był jed­nym z naj­pięk­niej­szych, jakie dane mi było prze­żyć. Ten moment chcia­łam zapa­mię­tać na zawsze. Stale mieć go ze sobą.

Pod­sko­czy­łam lekko na sie­dze­niu, gdy samo­chód za mną zatrą­bił. Dopiero wtedy zorien­to­wa­łam się, że świa­tło zmie­niło się na zie­lone. Prędko wrzu­ci­łam bieg i ruszy­łam przed sie­bie, ale tylko po to, by zawró­cić na naj­bliż­szym par­kingu. Kilka minut póź­niej zapar­ko­wa­łam pod kamie­nicą ze świe­cą­cym napi­sem „Tatu­aże”. Wło­ży­łam bluzę i zarzu­ci­łam sobie kap­tur na głowę. Z rękami scho­wa­nymi w dużej kie­szeni ruszy­łam w stronę na wpół prze­szklo­nych drzwi. Gdy szarp­nę­łam za srebrną klamkę, ogar­nęło mnie roz­cza­ro­wa­nie. Drzwi były zamknięte, ale czego się spo­dzie­wa­łam? Że salony tatu­ażu są otwarte przez całą dobę?

Już mia­łam odejść, gdy do drzwi pode­szła młoda dziew­czyna. Jej szyja i ręce były pokryte prze­róż­nymi malun­kami. Czarne, krót­kie włosy do ramion kom­po­no­wały się ze zło­to­brą­zową kar­na­cją, a kol­czyki w uszach i nosie doda­wały ory­gi­nal­no­ści. Miała ciem­no­brą­zowe oczy i długi, lekko zakrzy­wiony nos. Była nie­wiele star­sza ode mnie, a przy­naj­mniej tak mi się wyda­wało.

– Już zamknięte – powie­działa z dziw­nym akcen­tem, gdy lekko uchy­liła drzwi.

Odwró­ci­łam się w jej stronę i jesz­cze raz zer­k­nę­łam na piękny szyld.

– Rozu­miem, ja tylko myśla­łam… To zna­czy chcia­łam zro­bić mały tatuaż – wydu­si­łam z sie­bie i dopiero wtedy zda­łam sobie sprawę, jak mar­two brzmię.

Dziew­czyna zeska­no­wała mnie od stóp aż po czu­bek głowy. Zatrzy­mała się na zaczer­wie­nio­nych oczach, opuch­nię­tych powie­kach i zasi­nie­niach spo­wo­do­wa­nych zmę­cze­niem. Wes­tchnęła ciężko i skrzy­żo­wała ręce na pier­siach.

– Jak mały ten tatuaż? – zapy­tała, otwie­ra­jąc sze­rzej drzwi.

Patrzy­łam na nią zdzi­wiona, gdy ski­nęła głową w stronę wej­ścia i uśmiech­nęła się cie­pło.

Rozej­rza­łam się po chod­niku, który świe­cił pust­kami, i osta­tecz­nie pod­ję­łam decy­zję. Wsko­czy­łam po dwóch schod­kach i zna­la­złam się w salo­nie. W środku było pełno zdjęć, a może bar­dziej wzo­rów opra­wio­nych w ramki. W kącie dostrze­głam dużą, lekko znisz­czoną białą rzeźbę pokrytą czar­nymi wzo­rami. Wyta­tu­owana bogini.

Przy jed­nej ze ścian stała czarna skó­rzana kanapa, a przy dru­giej – kozetka w tym samym kolo­rze. Nad sufi­tem roz­cią­gały się ledowe paski, które oświe­tlały pomiesz­cze­nie. Neon podobny do tego przed wej­ściem, tyle że pła­ski, wisiał na czar­nej ścia­nie nad kanapą.

– Co to za tatuaż? – zapy­tała dziew­czyna.

Roz­pię­łam naszyj­nik i go jej poda­łam.

– Tylko tę drugą część, czarną. Chcę, żeby był dokład­nie w tym miej­scu, w któ­rym koń­czy się naszyj­nik – odpo­wie­dzia­łam, wska­zu­jąc zagłę­bie­nie mię­dzy pier­siami, na gór­nej czę­ści mostka.

Dziew­czyna wzięła mój naszyj­nik, a kiedy mu się przy­glą­dała, kącik jej ust deli­kat­nie drgnął.

– Mam déjà vu – zaśmiała się cicho i pokrę­ciła głową.

– Nie rozu­miem… – odpar­łam zdzi­wiona.

Patrząc na mały sym­bol, z roz­ba­wie­niem pokrę­ciła głową.

– Jakieś dwa mie­siące temu przy­szedł tutaj chło­pak. Wydaje mi się, że mógł mieć dzie­więt­na­ście, może dwa­dzie­ścia lat. Poka­zał mi czarną część tego znaku i powie­dział, że chce wyta­tu­ować drugą, dokład­nie w tym samym miej­scu co ty, na mostku. Chyba mam jesz­cze gdzieś ten wzór, zacze­kaj tutaj, zaraz zaczniemy – powie­działa, zni­ka­jąc w przej­ściu do innego pomiesz­cze­nia.

Wpa­try­wa­łam się w miej­sce, w któ­rym jesz­cze chwilę temu stała dziew­czyna z moim naszyj­ni­kiem w dłoni. Po jej sło­wach roz­chy­li­łam lekko usta, a moje ciało zesztyw­niało.

Czy to moż­liwe, że wylą­do­wa­łam w tym samym salo­nie tatu­ażu co Aiden i do tego z iden­tyczną prośbą?

Byli­śmy w takim samym punk­cie życia. Pełni obaw i stra­chu, ale też miło­ści, dla któ­rej chcie­li­śmy poświę­cić całych sie­bie.

Chcia­łam, żeby jego część choć sym­bo­licz­nie była ze mną.

– Zna­la­złam. Możesz ścią­gnąć bluzę i poło­żyć się na kozetce, a ja przy­go­tuję kalkę – powie­działa tatu­atorka.

Wró­ci­łam na zie­mię na dźwięk jej głosu. Się­gnę­łam do ręka­wów bluzy, a potem odło­ży­łam klu­czyki od samo­chodu na sto­lik. Gdy zosta­łam w samym czar­nym sta­niku, przy­cią­gnę­łam bluzę do ciała, bo czu­łam się nie­kom­for­towo. Mia­łam wra­że­nie, że w każ­dej chwili ktoś może mnie zoba­czyć przez okno wycho­dzące na ulicę.

– To twój pierw­szy tatuaż? – zapy­tała, choć mia­łam prze­czu­cie, że zna odpo­wiedź. – Jeśli chcesz, mogę ci dać swój top, nie będzie prze­szka­dzał w tatu­owa­niu – zapro­po­no­wała, na co przy­tak­nę­łam.

– Dzięki – powie­dzia­łam, kiedy podała mi krótką czarną koszulkę.

– Jestem Mira – wycią­gnęła rękę w moją stronę.

– Cas­sie – przed­sta­wi­łam się i uści­snę­łam jej dłoń.

Dziew­czyna po kolei tłu­ma­czyła mi każdą czyn­ność. Nic nie wie­dzia­łam o tatu­owa­niu, więc to było dla mnie jak lek­cja, dzięki któ­rej mogłam się sku­pić na czymś innym niż chło­pak z takim samym tatu­ażem. Prze­nio­sła wzór z kalki na oczysz­czoną skórę, a następ­nie przy­go­to­wała sprzęt.

– Jesteś stąd? Z Kali­for­nii? – zapy­ta­łam, sta­ra­jąc się nie patrzeć na igłę, która zaraz miała wbić się w moją skórę.

– Nie, z Werony, mia­sta Romea i Julii.

– Jesteś Włoszką? – doda­łam, na co poki­wała głową. Jej akcent był o wiele ład­niej­szy niż Valen­tiny. – W takim razie jak zna­la­złaś się w Sta­nach?

– Długa histo­ria. Rodzice wysłali mnie na stu­dia, ale gdy pry­mu­ska zawa­liła już pierw­szy semestr na uni­wer­sy­te­cie w Bosto­nie, wście­kli się. Zagro­zili, że usuną mnie z testa­mentu, tyle że ja mia­łam to total­nie w dupie. Rzu­ci­łam stu­dia, prze­nio­słam się do Kali­for­nii, wyre­mon­to­wa­łam dwa pokoje na zaple­czu i otwo­rzy­łam stu­dio tatu­ażu – jej głos był pozba­wiony emo­cji, jakby wła­śnie opo­wia­dała fabułę jakie­goś filmu.

Popra­wiła okrą­głą lampę, która oświe­tlała część skóry, na któ­rej miała pra­co­wać.

– Ni­gdy nie chcia­łaś wró­cić?

– Do Werony? – unio­sła kącik ust. – Nie. Tutaj jest mój dom. Para­dok­sal­nie to wła­śnie tutaj zna­la­złam swo­jego Romea. Ni­gdy bym go nie zosta­wiła – posłała mi uśmiech, który odwza­jem­ni­łam. – To co, zaczy­namy? – zła­pała sprzęt w dłoń.

– Będzie bolało? – zapy­ta­łam z prze­ra­że­niem.

Nie bałam się igieł, ale nie byłam też maso­chistką, aby spra­wiać sobie ból dla przy­jem­no­ści.

– A byłaś kie­dyś zako­chana? – zapy­tała nagle, uno­sząc brew.

W pierw­szej chwili myśla­łam, że żar­tuje, lecz gdy jej twarz pozo­sta­wała poważna, zro­zu­mia­łam, że pyta na serio. Poki­wa­łam nie­pew­nie głową, czu­jąc dziwne cie­pło.

Nie byłam, tylko jestem zako­chana.

– W takim razie wiesz, co to praw­dziwy ból.

Kolejne minuty spę­dzi­ły­śmy na two­rze­niu wzoru. Sta­ra­łam się nic nie mówić, aby nie prze­szka­dzać Mirze w pracy, jed­nak w trak­cie tatu­owa­nia z moich ust wydo­stało się kilka nie­cen­zu­ral­nych słów. Bolało jak ope­ra­cja bez znie­czu­le­nia, ale to podobno przez miej­sce na ciele, które wybra­łam.

Ten ból jest niczym w porów­na­niu z tym, który wła­śnie prze­ży­wam, zosta­wia­jąc miłość swo­jego życia.

Po stwo­rze­niu kon­turu popro­si­łam o kilka minut prze­rwy przed wypeł­nia­niem. To był mój pierw­szy tatuaż i jesz­cze nie przy­zwy­cza­iłam się do kil­ku­set ukłuć małą igłą. Kie­dyś roz­ma­wia­łam z mamą na temat skut­ków tatu­aży. Ona sama miała jeden, ale nie wie­działa, że o nim wiem. Powta­rzała mi, że to nie­po­trzebna inge­ren­cja w ciało, a tusz prze­staje wyglą­dać dobrze, gdy skóra się sta­rzeje. Przez cały czas utrzy­my­wała, że ni­gdy by tak sie­bie nie skrzyw­dziła.

Nawet nie zdą­ży­łam jej powie­dzieć, że wiem o jej tatu­ażu.

– Teraz twoja kolej, opo­wia­daj. Co robisz zapła­kana w środku nocy w moim stu­diu? – Mira roz­sia­dła się wygod­nie na kana­pie, gdy ja przez cały czas leża­łam na kozetce, bo mia­łam wra­że­nie, że jeśli wstanę, to runę na pod­łogę.

– Wyjeż­dżam i chcia­łam mieć… pamiątkę – odpo­wie­dzia­łam wymi­ja­jąco, bo czu­łam, że ponowne zagłę­bie­nie się w temat będzie moim koń­cem. Roz­kleję się przed obcą osobą. – Nie wiem dokąd, ale wiem, że nie mogę tutaj zostać. Tak będzie lepiej.

– Dla kogo? – zapy­tała. – Dla niego? – wska­zała na wzór na mojej skó­rze. – Musi być bar­dzo ważny, skoro poświę­ci­łaś mu kawa­łek swo­jej skóry.

Ja cała jestem jego.

– Naj­waż­niej­szy – odpo­wie­dzia­łam, wbi­ja­jąc paznok­cie w dło­nie, aby się nie roz­pła­kać.

– Jeśli zro­bi­łaś dla niego tatuaż, to chyba musi być ten jedyny. W końcu wzór na ciele jest jesz­cze gor­szy niż obrączka – prych­nęła, poda­jąc mi szklankę z wodą.

– Co masz na myśli?

– No wiesz, obrączkę zawsze możesz ścią­gnąć, wyrzu­cić, zgu­bić, a tatuaż jest na zawsze. Nawet jeśli będziesz chciała go usu­nąć, może zostać bli­zna. Słowo „tatuaż” ozna­cza trwały znak. Fizyczna rana się zagoi, a ból z cza­sem minie, ale jeśli ten tatuaż będzie ci o kimś przy­po­mi­nał – o kimś, kogo kocha­łaś – to twoja rana na duszy będzie cią­gle otwarta.

Tatuaż już nie bolał, bolały słowa. Nie ura­ziło mnie to, co powie­działa Mira. Każde wypo­wie­dziane przez nią zda­nie było smutną prawdą. Kiedy wyjadę, ten mały tatuaż będzie mi przy­po­mi­nał, że także on ma na swo­jej skó­rze kawa­łek mnie. Za każ­dym razem, gdy spoj­rzę na ten wzór, wspo­mnę imię chło­paka, od któ­rego ucie­kłam mimo jego cie­pła i miło­ści, którą mnie obda­rzył. Gdy ktoś zapyta o zna­cze­nie sym­bolu, opo­wiem mu histo­rię o słońcu i księ­życu, wodzie i ogniu, które rów­no­ważą się i uzu­peł­niają dzięki prze­ciw­no­ściom. Opo­wiem o gwiaz­dach, które oglą­da­li­śmy, i burzy, jaką wywo­ła­li­śmy, w każ­dej sekun­dzie roz­pa­mię­tu­jąc i roz­my­śla­jąc, czy mogłam zro­bić coś ina­czej. Będę go szu­kać w każ­dej napo­tka­nej oso­bie, z nadzieją, że w końcu dostrzegę jego twarz.

Co ja naj­lep­szego robię? Wal­czy­łam o niego tak długo. Wal­czy­łam o nas, nawet gdy mogłam przez to zgi­nąć. Tak samo on wal­czył, chro­nił mnie, był ze mną. A ja ucie­kam jak dezer­ter, gdy tylko powi­nie mi się noga.

Tylko z nim mogłam sie­dzieć godzi­nami w ciszy, bo nie potrze­bo­wa­li­śmy słów. Nie byli­śmy dobrzy w mówie­niu, wystar­czyło jedno spoj­rze­nie, jeden gest. To one wyra­żały wszystko, czego nie potra­fi­li­śmy ubrać w słowa. To nas wypeł­niało. Odczy­ty­wa­li­śmy sie­bie nawza­jem.

Mira dokoń­czyła wypeł­nia­nie sym­bolu, gdy ja pogrą­ży­łam się w myślach. Nawet nie poczu­łam wbi­ja­ją­cej się pod skórę igły. Po wszyst­kim nało­żyła mi opa­tru­nek i coś tłu­ma­czyła, ale jedyne, co sły­sza­łam w gło­wie, to jego głos. Był taki gło­śny i piękny. Taki żywy, jakby Aiden stał tuż przy mnie i mówił wprost do ucha. Nie chcia­łam z tym wal­czyć. Słu­cha­łam, gdy wypo­wia­dał tylko jedno słowo.

Wróć.

W tam­tej chwili jesz­cze nie rozu­mia­łam, dla­czego serce kazało mi jechać aku­rat tam. Wcze­śniej nie czu­łam celu, nie zna­łam desty­na­cji. Teraz serce dzia­łało jak kom­pas i zapro­wa­dziło mnie nad jezioro. Może los wła­śnie dał nam nową szansę. Podobno to tutaj wszystko się zaczęło. Gdy dostrzegł mnie oglą­da­jącą gwiazdy. Tutaj mogli­śmy zacząć jesz­cze raz. Bez tajem­nic, bez uda­wa­nia. Tabula rasa.

Cały świat zawi­ro­wał na widok czar­nego camaro. Zro­zu­mia­łam, dla­czego to wła­śnie tu mnie cią­gnęło. Tutaj była część mnie. Zoba­czy­łam go. Leżał na pomo­ście. Świa­tło księ­życa ide­al­nie oświe­tlało jego syl­wetkę, jakby było moim dro­go­wska­zem. To księ­życ poka­zał mi kie­ru­nek.

Jakaś cząstka mnie chciała się wyco­fać. Nie ranić go swoim wido­kiem, ale wtedy świeżo zro­biony tatuaż zapiekł. Spu­ści­łam wzrok i przy­ło­ży­łam dłoń do bluzy, pod którą znaj­do­wał się opa­tru­nek. Kiedy wró­ci­łam wzro­kiem do Aidena, dostrze­głam jego dłoń. Leżała na tatu­ażu. Moje serce natych­miast zaczęło się do niego wyry­wać, czuło, jak jest bli­sko.

To było cho­ler­nie trudne.

Posta­wi­łam pierw­szy nie­pewny krok, nie patrząc pod nogi. Wzrok skon­cen­tro­wa­łam na Aide­nie. Byłam pewna, że jeśli choć na sekundę coś mnie roz­pro­szy i spusz­czę go z oka, wyco­fam się. Chcia­łam pamię­tać każdy detal, coraz wyraź­niej widzia­łam, jak jego klatka pier­siowa unosi się i opada. Oczy miał zamknięte, ale nie spał. Poru­sza­łam się jak naj­ci­szej, lecz gdy weszłam na pomost, lekko zaskrzy­piał. Aiden nawet nie drgnął, zupeł­nie jakby nie obcho­dziło go to, co się zaraz sta­nie.

Stra­cił nadzieję.

Zro­bi­łam kilka kolej­nych powol­nych kro­ków, aż w końcu sta­nę­łam nad leżą­cym chło­pa­kiem. Ze spusz­czoną głową patrzy­łam na jego twarz. Oczy wciąż miał zamknięte, a z bli­ska wyda­wał się o wiele smut­niej­szy.

– Nie umiem – wydu­si­łam z sie­bie, prze­ły­ka­jąc wielką gulę w gar­dle.

Po policz­kach cie­kły łzy, a dło­nie i nogi dygo­tały ze stra­chu.

Aiden powoli roz­chy­lił powieki. Patrzył na mnie sko­ło­wa­nym wzro­kiem, jakby sam nie wie­dział, czy to, co widzi, jest realne, czy to tylko wytwór jego wyobraźni. Widzia­łam jego spierzch­nięte wargi i pod­krą­żone oczy.

– Nie potra­fię odejść – wyszep­ta­łam łamią­cym się gło­sem.

Wstał powoli i z lekko roz­chy­lo­nymi war­gami wpa­try­wał się we mnie jak w ducha. Nie wie­dzia­łam, co czuje. Czy jest zły, może nawet wście­kły? Widzia­łam jedy­nie jego oczy. Były zaczer­wie­nione i mokre od łez. Cała twarz wyglą­dała jak po przej­ściu tor­nada. Posza­rzała skóra uwy­dat­niła kości policz­kowe, a kilka ciem­nych kosmy­ków przy­kle­iło się do czoła.

– To ego­istyczne, ale nie mogłam. Musia­łam jesz­cze raz cię zoba­czyć, prze­ko­nać się, że jesteś bez­pieczny – pró­bo­wa­łam odszu­kać w gło­wie słowa, które wypeł­nią ciszę. Aiden pod­szedł krok bli­żej. – Zacho­wa­łam się jak tchórz, ale myśla­łam, że tak będzie lepiej. Tak naprawdę nie wiem, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Nie rozu­miem tego. Nie chcę, żeby teraz zadrę­czała cię moja prze­szłość i…

– Cas­sie… – wychry­piał Aiden.

Unio­słam wzrok na jego twarz. Wyglą­dał, jakby wła­śnie na nowo wstą­piło w niego życie. Oczy lśniły, a łzy niczym fale powo­dziowe prze­biły się przez wały i roz­lały się po policz­kach. Skost­nia­łymi od zimna dłońmi objął moją twarz, po któ­rej rów­nież lały się łzy, a chwilę póź­niej przy­cią­gnął mnie do sie­bie i scho­wał głowę w zagłę­bie­niu szyi. Całą jego twarz zakryły moje włosy, lecz zupeł­nie mu to nie prze­szka­dzało. Wdy­chał ich zapach niczym dro­gie per­fumy. Czu­łam, jak jego ramiona zaci­skają się wokół mojej talii.

– Tak bar­dzo się bałem – wyszep­tał w moje włosy.

Prze­su­wa­łam dłońmi po jego ple­cach, pró­bu­jąc roz­grzać zmar­z­nięte ciało.

– Już nie musisz. Diega już nie ma, jesteś wolny, sły­szysz? – powta­rza­łam.

– Bałem się, że wię­cej cię nie zoba­czę – wyrzu­cił z sie­bie. – Nie zosta­wiaj mnie, pro­szę.

W tym momen­cie odnio­słam wra­że­nie, że coś we mnie pęka. Odrzu­ci­łam całą nie­pew­ność, gdy wtu­lał się we mnie jak mały chło­piec. Unio­słam wzrok ku niebu, aby powstrzy­mać łzy. Ści­ska­łam jego zmę­czone ciało, lekko go pod­trzy­mu­jąc.

– Aiden, zro­bi­łam coś strasz­nego. Przy­czy­ni­łam się do jego śmierci, widzia­łam ją. Widzia­łam jego krew, ale prze­cież zasłu­żył, prawda? To zły czło­wiek. Chcia­łam tylko, żebyś zaczął od początku, żebyś naro­dził się na nowo. Przy­po­mi­na­ła­bym ci o tym, co było. Nie zasłu­guję na tę miłość – odsu­nę­łam się od niego, ale zatrzy­mał mnie i przy­ło­żył dło­nie do moich policz­ków.

– Gdy­bym miał się naro­dzić sto razy, sto razy zako­chał­bym się w tobie na nowo, bo jesteś tego warta. Bła­gam, nie odchodź.

Widok bła­ga­ją­cego Aidena Wooda był czymś nie­spo­ty­ka­nym. Ten czło­wiek jedy­nie żądał, wyma­gał i ocze­ki­wał. Kie­dyś.

Daw­niej cheł­pi­ła­bym się tym, że boski Aiden Wood mnie błaga. Dzi­siaj zro­zu­mia­łam, że już ni­gdy nie zdo­łam mu odmó­wić. Nawet nie musiał bła­gać.

– Nie odejdę. Choć­bym chciała… nie potra­fię cię zosta­wić – wtu­li­łam się w jego ramiona, a on oparł brodę o moją głowę. – Ale nie chcę cię wię­cej okła­my­wać – odsu­nę­łam się od niego i zaci­snę­łam pię­ści, wal­cząc ze sobą.

Musisz to zro­bić. Jesteś mu to winna.

– Powiem ci teraz wszystko, na co wcze­śniej nie mia­łam odwagi. Powiem ci coś, co może zmie­nić twoje zda­nie o mnie, coś, czego nie chcę pamię­tać. To dzień, który wyma­za­łam ze swo­jego życia.

Zro­bię to tutaj, aby­śmy mogli w tym samym miej­scu zacząć od początku. To będzie nasza wigi­lia oczysz­cze­nia.

– Opo­wiem ci swoją histo­rię.

2

Prywatny ideał

Za wszelką cenę sta­ra­łam się unik­nąć tej roz­mowy. Zdzie­rała ona ze mnie wszyst­kie maski, które przez lata przy­kle­ja­łam do twa­rzy, gra­jąc kogoś zupeł­nie innego niż w rze­czy­wi­sto­ści. Cas­sie, którą wykre­owa­łam, była ide­ałem. Była lubiana, ładna i dobrze się uczyła. Tamta Cas­sie nie rozu­miała, dla­czego nie­które osoby celowo nisz­czą wła­sną repu­ta­cję i wysta­wiają się na nie­po­chlebne opi­nie. Aiden Wood repre­zen­to­wał wszystko, do czego żywiła wstręt. Nie przej­mo­wał się, co inni mówią na jego temat. Rozu­miał swoją prze­szłość i otwar­cie żało­wał błę­dów. Zro­bił wszystko, aby się od tego odciąć i iść dalej, ale przy tym ni­gdy nie zapo­mniał. To była część jego życia. Histo­ria, która go ukształ­to­wała, nie­za­leż­nie od tego, jak była trudna. Ni­gdy nie zapo­mniał. Ni­gdy się jej nie wyparł. Tamta Cas­sie nie­na­wi­dziła Aidena Wooda, bo miał wszystko to, o czym ona tylko marzyła.

Nie sądzi­łam, że to będzie tak cho­ler­nie trudne, ale dla niego pra­gnę­łam zro­bić wszystko, choćby zejść do samego pie­kła, bo to dzięki niemu powstała nowa Cas­sie. Powoli i deli­kat­nie ścią­gał maski, pod któ­rymi ukry­łam prawdę.

Mimo to bałam się, że przez prawdę, która podobno ma mnie wyzwo­lić, stracę czło­wieka, któ­rego kocham. Wola­łam uciec z myślą, że mnie kochał, niż patrzeć, jak iskra w jego oczach gaśnie, a on sam zaczyna mną gar­dzić. Nar­cy­styczna część mnie kazała mi znik­nąć bez ostat­niego spoj­rze­nia pro­sto w oczy, bo wie­dzia­łam, że gdy to zro­bię, już nie odejdę. Rozum kazał odejść, a serce bła­gal­nie wołało jego imię, jakby wie­działo, że bez niego wkrótce prze­sta­nie bić. Wła­śnie dla­tego sie­dzia­łam teraz na sta­rym drew­nia­nym pomo­ście z chło­pa­kiem, któ­rego już za kilka minut mogłam stra­cić. Wpa­try­wa­łam się w księ­życ odbi­ja­jący się od tafli jeziora. Nie prze­szka­dzał mi chłodny wiatr, który był typowy dla tej pory roku. Kali­for­nij­skie święta nie sły­nęły ze śniegu i z mrozu, mimo to ich atmos­fera zawsze mi się podo­bała. Teraz zupeł­nie ich nie czu­łam.

Przez kil­ka­na­ście minut sie­dzie­li­śmy w ciszy. Po raz setny powta­rza­łam w gło­wie to, co chcę powie­dzieć, ale nie mogłam się prze­ła­mać. Cho­ciaż patrzy­łam w bok, wie­dzia­łam, że Aiden mi się przy­gląda. Jego dło­nie krę­ciły nie­wiel­kie kółka, roz­grze­wa­jąc mi kolana. Kom­for­towa i nie­na­chalna bli­skość była wszyst­kim, czego potrze­bo­wa­łam, deli­katny dotyk uspo­ka­jał upo­rczywe myśli.

– Moi rodzice długo nie mogli mieć dzieci – zaczę­łam, dalej na niego nie patrząc. – Kiedy w końcu się poja­wi­łam, dawali mi wszystko, ale też dużo ode mnie wyma­gali. Byłam ich ide­ałem. To chyba taki syn­drom jedy­naczki. Od dziecka cho­dzi­łam na różne zaję­cia dodat­kowe, ale wtedy trak­to­wa­łam to jako szansę, a może nawet zabawę. Mimo pracy rodzice zawsze mieli dla mnie czas. Dużo roz­ma­wia­li­śmy, bawi­li­śmy się, co week­end jeź­dzi­li­śmy na plażę, a wie­czo­rami patrzy­li­śmy w gwiazdy. Uwa­ża­łam, że moje życie jest ide­alne – prych­nę­łam pod nosem, zdzie­ra­jąc skórki przy paznok­ciach. – W dniu, w któ­rym odszedł tata, wszystko się zmie­niło. Nagle mój dosko­nały świat runął i nie było nikogo, kto pomógłby mi go poskła­dać. Prze­sta­ły­śmy roz­ma­wiać z mamą, odcię­ły­śmy się od rodziny. Dziad­ko­wie z jej strony ode­szli jesz­cze przed moim naro­dze­niem, a ci ze strony taty… Po jego pogrze­bie bab­cia pokłó­ciła się z mamą. Obwi­niała ją, że to przez nią jej syn nie żyje. To dla­tego nie chcia­łam mieć z nią kon­taktu. Tak naprawdę nie roz­ma­wia­ły­śmy aż do pogrzebu mamy. Po śmierci taty została mi już tylko mama, która całe dnie spę­dzała w pracy. Cza­sami nawet jej nie widzia­łam. Ona pogrą­żyła się w obo­wiąz­kach, a ja… – wzię­łam głę­boki wdech, pró­bu­jąc opa­no­wać roz­trzę­sione ciało.

Musisz to zro­bić.

– Od śmierci taty nie prze­spa­łam w cało­ści ani jed­nej nocy. Budzi­łam się mokra od potu i prze­ra­żona kosz­ma­rem, który nawie­dzał mnie za każ­dym razem, gdy zamknę­łam oczy. Zawsze zaczy­nało się tak samo: sie­dzia­łam pod drzwiami jego sali i cze­ka­łam, aż ktoś po mnie przyj­dzie. Mam wra­że­nie, że część mnie została na tam­tym pie­przo­nym szpi­tal­nym kory­ta­rzu. Każ­dej nocy na nowo prze­ży­wa­łam jego śmierć, sama, despe­racko cze­ka­jąc, aż ktoś mi pomoże, wystawi dłoń i wycią­gnie z tego cho­ler­nego szpi­tala. Utknę­łam w pętli, zupeł­nie jakby czas się zatrzy­mał – czu­łam, jak palce Aidena coraz moc­niej zaci­skają się na moich nogach. – Wtedy przez dwa tygo­dnie nie ode­zwa­łam się ani sło­wem. I tak nikt nie chciał ze mną roz­ma­wiać, a nawar­stwia­jące się myśli stwo­rzyły labi­rynt, z któ­rego nie umia­łam się wydo­stać. Zaczę­łam mieć ataki paniki i nie wie­dzia­łam, co się ze mną dzieje. Ze zmę­cze­nia nie byłam nawet w sta­nie prze­czy­tać tre­ści zada­nia z pod­ręcz­nika – pierw­sza łza spły­nęła mi po policzku.

Jesz­cze ni­gdy się do tego nie przy­zna­łam. Słowa, które wypa­dały z moich ust, powo­do­wały ból każ­dego nerwu, każ­dej komórki i tkanki. Dla kogoś innego mogłoby się to wyda­wać banalne, ale dla mnie było niczym wej­ście do ogni­ska. Pło­nęło we mnie każde wspo­mnie­nie.

Gło­śno wes­tchnę­łam, bo słowa z tru­dem prze­cho­dziły mi przez usta. Widząc moje zde­ner­wo­wa­nie i strach, Aiden zła­pał moje dło­nie i ści­snął, a ja dopiero wtedy zda­łam sobie sprawę, jak bar­dzo były skost­niałe.

– Wie­dzia­łam, gdzie mama trzyma leki. Wzię­łam nasenne, które brała zaraz po odej­ściu taty – moje palce splo­tły się z jego i ści­skały je, jakby były tra­twą na wzbu­rzo­nym morzu. – Wysy­pa­łam wszyst­kie na łóżko i bra­łam jedną po dru­giej. Chcia­łam uci­szyć sza­le­jące myśli i zasnąć – ner­wo­wym ruchem star­łam łzy pły­nące po policz­kach, lecz na ich miej­scu zaraz poja­wiły się kolejne. – Gdyby mama nie wró­ciła wtedy wcze­śniej… Zna­la­zła mnie w ostat­niej chwili. Byłam w takim sta­nie, że nawet nie pamię­tam jej reak­cji, ale pamię­tam, jak pro­wo­ko­wała wymioty i wio­zła mnie do szpi­tala. Kiedy się obu­dzi­łam, lekarz zapy­tał mnie, dla­czego chcia­łam się zabić… – mój głos był coraz bar­dziej ner­wowy, a każde słowo ury­wało się przez dła­wiący płacz. – Ja nie chcia­łam… Nie chcia­łam się zabić. Chcia­łam tylko to uci­szyć i pójść spać. Nie wie­rzyli mi. Nawet sama sobie nie wie­rzy­łam. Pra­wie umar­łam, a tylko chcia­łam spać. Chcia­łam tylko iść spać… – macha­łam rękami i powta­rza­łam w kółko jedno zda­nie.

Czu­łam się jak tam­tego dnia, gdy myśli nie dawały mi spo­koju. Jak obłą­kana…

Potrze­buję pomocy…

Aiden przy­cią­gnął mnie do sie­bie i objął, a jedna z jego dłoni zna­la­zła się na mojej gło­wie, głasz­cząc włosy. Ból, który gro­ma­dził się w klatce pier­sio­wej, zacząć się zmniej­szać, oddech spo­wal­niał, a serce wra­cało do wła­ści­wego rytmu. Nie­pew­nie chwy­ci­łam jego bluzę i zaci­snę­łam na niej dłoń. Umysł wciąż oba­wiał się, że to ostatni raz, kiedy mam szansę go przy­tu­lić, dla­tego tak roz­pacz­li­wie przy­cią­ga­łam go do sie­bie.

– Mama dopil­no­wała, żeby ta infor­ma­cja nie zna­la­zła się w mojej doku­men­ta­cji. Nie chciała znisz­czyć mi przy­szło­ści. Wie­działa, że mogą ją za to pozba­wić prawa do wyko­ny­wa­nia zawodu. Była prze­jęta, ale też roz­cza­ro­wana. Zapy­tała mnie: „Co tata by sobie pomy­ślał?” – mówi­łam spo­koj­niej, przy­tu­la­jąc się do jego ramie­nia. – Wtedy posta­no­wi­łam, że już ni­gdy jej nie roz­cza­ruję. Zary­zy­ko­wała dla mnie swoją uko­chaną pracę. Dla­tego przy­sta­łam na wybór stu­diów medycz­nych. Myśla­łam, że mogę wyma­zać to wyda­rze­nie ze swo­jego życia i dalej być ide­al­nym dziec­kiem, któ­rego oboje tak pra­gnęli – odsu­nę­łam się powoli, po czym odgar­nę­łam kosmyki wło­sów, które opa­dły mi na twarz. – Świa­do­mość, że pra­wie pozba­wi­łam się życia, prze­śla­do­wała mnie każ­dego dnia, gdy uda­wa­łam cnotkę, która gar­dzi nar­ko­ma­nami, pod­czas gdy sama wylą­do­wa­łam na ostrym dyżu­rze po przedaw­ko­wa­niu leków. Byłeś wobec mnie cał­ko­wi­cie szczery, a ja… przez ten cały czas cię okła­my­wa­łam – spu­ści­łam głowę, uni­ka­jąc jego wzroku.

Aiden zła­pał jed­nak mój pod­bró­dek, abym na niego popa­trzyła.

– Cas­sie… – wyszep­tał zachryp­nię­tym gło­sem. – Spójrz na mnie.

Przy­mknę­łam zmę­czone powieki. Byłam prze­ra­żona tym, co mogę zoba­czyć w jego oczach, bo to wła­śnie one mówiły naj­wię­cej. Może zaraz to wszystko miało się skoń­czyć. Tutaj, w miej­scu, w któ­rym się zaczęło.

– Jakiś czas temu pewna sza­lona dziew­czyna powie­działa mi: „Histo­ria jest prze­szło­ścią, za którą nie mogę cię winić”. – Kącik jego ust się uniósł, gdy kciuk ocie­rał łzę z mojego policzka.

Przed oczami uka­zała mi się chwila, w któ­rej opo­wia­dał mi o swo­jej prze­szło­ści. Pamię­ta­łam każde słowo, które wtedy do niego powie­dzia­łam. Nie okła­ma­łeś mnie, tylko jesz­cze nie powie­dzia­łeś wszyst­kiego. Ja też tego nie zro­bi­łam. Mówi­łeś, że każdy ma swoją histo­rię. Histo­ria jest prze­szło­ścią, za którą nie mogę cię winić. Jest jak te gwiazdy, pamię­tasz? Możemy na nie patrzeć i o nich roz­ma­wiać, ale więk­szo­ści z nich już nie ma.

– Rozu­miem, że się bałaś. Też cho­ler­nie się bałem, gdy opo­wia­da­łem ci o swo­jej prze­szło­ści. Byłem prze­ra­żony, że będziesz się mnie bała, że w two­ich oczach stanę się potwo­rem. Rozu­miem, że nie chcia­łaś roz­dra­py­wać ran, wiem, jakie to dla cie­bie trudne, ale nie poj­muję, dla­czego mówisz mi to wła­śnie teraz? Co się zmie­niło? To dla­tego chcia­łaś odejść? – zapy­tał ze smut­kiem.

Nie krzy­czał, nie ode­pchnął mnie. W jego oczach nie widzia­łam zło­ści, tylko iskrę tro­ski. Był moim pry­wat­nym ide­ałem, wszyst­kim, o czym marzy­łam. Nie­zmien­nie.

Dzięki niemu zni­kał strach, uspo­ka­jały się myśli, wysy­chały łzy. Był moim lekiem. Przy­szedł i wycią­gnął mnie z kosz­maru.

– Zda­łam sobie sprawę, że nie­roz­wią­zane sprawy z prze­szło­ści będą nisz­czyły mi życie. Diego mnie uświa­do­mił. Zmu­sił Verę, aby wszystko mu powie­działa – spoj­rza­łam na chło­paka, który wła­śnie przy­glą­dał mi się nie­pew­nie. – Wyja­śnię ci wszystko póź­niej. Sporo się wyda­rzyło, gdy cię nie było – doda­łam, wzdy­cha­jąc ciężko. – Ale jest coś jesz­cze… Tamta sprawa tylko utwier­dziła mnie w prze­ko­na­niu, że moje życie nie będzie tylko moje, dopóki nie roz­wiążę wszyst­kich pro­ble­mów. To nie Diego zabił moją mamę, nie miał z tym nic wspól­nego – wydu­si­łam z sie­bie, zmę­czona.

– On ci tak powie­dział? I ty mu uwie­rzy­łaś? Cas­sie, pro­szę cię, prze­cież to mani­pu­lant! – uniósł się na wspo­mnie­nie o Cabre­rze.

Jego nazwi­sko do końca życia będzie budziło u nas nie­przy­jemne emo­cje.

– Dla­czego miałby kła­mać? Tak, to prawda, był mani­pu­lan­tem i śmie­ciem, ale nie kła­mał. Mógł ze szcze­gó­łami opi­sać mi jej śmierć, abym cier­piała jesz­cze bar­dziej, ale tego nie zro­bił. Po wszyst­kim mógł wysłać nam wia­do­mość, tak jak zawsze. Chciał mnie zra­nić, ale do tego użył Very i cie­bie. Nie miał powodu, by kła­mać, Isa­bella i tak by go zabiła.

– Kim jest Isa­bella? – zapy­tał nagle, zmie­szany, bo jego mózg pra­co­wał na naj­wyż­szych obro­tach, aby pojąć to, co mówię.

– Taaak… To też będę musiała ci wyja­śnić… – prze­cią­ga­łam. – Chyba tro­chę naroz­ra­bia­łam, gdy cię nie było. – zupeł­nie nie wie­dzia­łam, jak mu to wszystko wyja­śnić. – W wiel­kim skró­cie: Isa­bella jest nową wła­ści­cielką Divine.

– Zamy­kają mnie na dwa dni, a ty w tym cza­sie zaprzy­jaź­niasz się z wła­ści­cielką klubu, do któ­rej nikt nie miał doj­ścia? A do tego poma­gasz w wykoń­cze­niu naj­groź­niej­szego czło­wieka w Kali­for­nii? Chyba mam na cie­bie zły wpływ. – otwo­rzył sze­rzej oczy i pokrę­cił głową z prze­ra­że­niem, ale i lek­kim podzi­wem.

Wes­tchnął ciężko, roz­ma­so­wu­jąc kark.

– Nie przy­pi­suj sobie wszyst­kich zasług. Myślę, że to głów­nie wina Milesa. Gdy­byś wie­dział, co on zro­bił… A Isa­bella nie jest moją przy­ja­ciółką. W zamian za wska­za­nie, gdzie prze­bywa Diego, zagwa­ran­to­wała ci wol­ność. A w zasa­dzie to nam. Ludzie Diega dostaną wybór: będą mogli pra­co­wać dla niej albo odejść bez kon­se­kwen­cji. Według Isa­belli nie będą się mścić, bo więk­szość już dawno chciała zmie­nić stronę.

Aiden prze­szy­wał mnie wzro­kiem, lecz był spo­kojny.

– Dla­czego wró­ci­łaś? – wyszep­tał.

Zbli­żył twarz do mojej. Mimo chłodu poczu­łam gorąco roz­pły­wa­jące się po policz­kach.

– Chyba zbyt pochop­nie pod­ję­łam decy­zję. Nie mogła­bym tak po pro­stu odejść. Wiesz, jest szkoła, muszę zdać egza­miny i… – prze­rwa­łam, zatrzy­mu­jąc się na jego świ­dru­ją­cym wzroku – …i nie potra­fię zro­bić tego bez cie­bie – wyszep­ta­łam. – Zro­zu­mia­łam, co czu­łeś. Też myśla­łeś, że tak będzie lepiej.

Jego twarz z każdą sekundą odro­binę się zbli­żała. Nie byłam pewna, czy powin­nam się odsu­nąć, czy bez zbęd­nego cze­ka­nia wbić się w jego usta.

– Mogę zadać ci pyta­nie? – powie­dzia­łam. – Czy był taki moment, w któ­rym pomy­śla­łeś, że mógł­byś do tego wró­cić? No wiesz, spła­cić dług i nie toczyć z nim otwar­tej walki – zapy­ta­łam z dziw­nym spo­ko­jem.

Temat Diega już mnie tak nie prze­ra­żał. Pro­blem, któ­rego panicz­nie się bałam, wypa­ro­wał. Została jedy­nie nasza roz­mowa. Nasze wyzna­nia i zro­zu­mie­nie.

– Nie. Nawet gdy­bym to zro­bił, Diego chciałby wię­cej. Nie uwol­nił­bym się od niego. Poza tym wie­dzia­łem, że sobie cie­bie nie odpusz­czę. Gdy odsze­dłem, i tak zawsze byłem bli­sko. Nawet nie zda­jesz sobie sprawy, jak byłem zazdro­sny, gdy ten pajac się koło cie­bie krę­cił.

– Dalej się zasta­na­wiam, jak prze­ko­na­łeś kel­nerkę, aby przez przy­pa­dek potrą­ciła Zane’a. Wtedy, gdy oblał się cze­ko­ladą – pokrę­ci­łam głową.

– To był pomysł Shawna – uniósł ręce w obron­nym geście. – Chcia­łem mieć cię na oku. Przy­się­gam, że jeśli ten kre­tyn spró­bo­wałby cze­go­kol­wiek, to cze­ko­lada na swe­terku byłaby jego naj­mniej­szym pro­ble­mem – pogro­ził zabaw­nie pal­cem, po czym wes­tchnął i wró­cił do głów­nego tematu. – Sta­ra­łem się zapew­nić ci bez­pie­czeń­stwo, abyś nie musiała już cier­pieć. Chcia­łem, żeby Diego za wszystko zapła­cił. Nie zamie­rza­łem wię­cej dla niego pra­co­wać. Wie­dzia­łem, że byś mi tego nie wyba­czyła. Sam bym sobie tego nie wyba­czył. Powie­dzia­łem ci kie­dyś, że żałuję każ­dego dolara zaro­bio­nego w ten spo­sób, i przy­sią­głem, że z tym skoń­czy­łem. Nie zmar­nuję szansy, jaką dosta­łem, zacznę od nowa, ale tylko z tobą. Pomogę ci. Od teraz nie będzie mię­dzy nami żad­nych tajem­nic. Jeśli będziesz chciała wyje­chać, wyje­dziemy. Jeśli będziesz chciała zostać, zosta­niemy. Razem. Tam, gdzie ty, tam też ja, rozu­miesz? – ujął moje policzki i cze­kał na odpo­wiedź, któ­rej nie byłam w sta­nie udzie­lić.

Zmy­sło­wość jego tęczó­wek, inten­sywny zapach, cie­pły dotyk, bli­skość ciała – wszystko było nie­przy­zwo­icie roz­bu­dza­jące. Nie do opi­sa­nia; silne i obłędne.

Dłu­żej nie wytrzy­ma­łam. Wycią­gnę­łam szyję w jego stronę i poca­ło­wa­łam popę­kane wargi. Nie musia­łam długo cze­kać na odwza­jem­nie­nie poca­łunku. Nie­mal od razu jego usta naparły na moje. Chcia­łam to zro­bić od momentu, gdy zoba­czy­łam go leżą­cego na pomo­ście. Ten poca­łu­nek był prze­peł­niony uko­je­niem i spo­ko­jem. Dawał nadzieję.

Cho­ciaż to, co przed nami, miało zmie­nić wszystko, co znamy. Zmie­nić nas.

Tam, gdzie ty, tam i ja.

3

Koszmar minionej nocy

Kiedy rozum ustę­puje miej­sca sercu, a uczu­cia prze­wyż­szają roz­są­dek, zaczy­nasz robić wiele głupstw. Nie potra­fisz obiek­tyw­nie oce­nić zagro­że­nia, tak naprawdę nawet go nie znasz, bo dotych­cza­sowe, do któ­rego przy­wy­kłeś, znik­nęło.

Myśla­łam, że źró­dłem wszyst­kich moich pro­ble­mów był Ghost. Jed­nak w chwili, gdy jego serce prze­stało bić, zda­łam sobie sprawę, że przez cały ten czas żyłam w błę­dzie. Utknę­łam w mar­twym punk­cie, bez żad­nej poszlaki, bez dowo­dów i wska­zó­wek.

– Jesteś zamy­ślona – stwier­dził nagle Aiden. – Co jesz­cze cho­dzi ci po gło­wie?

– Nie wiem, co dalej – wyzna­łam, uno­sząc głowę ku czar­nemu niebu. – Wszystko się skom­pli­ko­wało. Dalej nie wiem, kto i dla­czego zabił mamę. Prze­cież nie miała wro­gów, była sza­no­waną lekarką. Niczego nie ukra­dziono, a ktoś wyraź­nie cze­goś szu­kał… – mówi­łam, ponow­nie się nakrę­ca­jąc.

Nie potra­fi­łam połą­czyć wyda­rzeń w sen­sowną całość. Nawet Diego nie paso­wał mi do tej ukła­danki. Nie zało­ży­li­śmy odmien­nej wer­sji, bo nie było innych podej­rza­nych. Utknę­li­śmy w mar­twym punk­cie. Nie mia­łam poję­cia, od czego zacząć. Czy zabił ją ktoś obcy? A może wśród nas jest mor­derca uda­jący przy­ja­ciela?

Coraz moc­niej pocie­ra­łam dło­nie w ner­wo­wym geście. Aiden zła­pał je i ści­snął na tyle mocno, że prze­sta­łam nimi poru­szać. Spoj­rza­łam na niego zamglo­nym wzro­kiem. Oczy pie­kły mnie od wcze­śniej­szych łez i zim­nego wia­tru.

– Wszyst­kiego się dowiemy. Obie­ca­łem, że ci pomogę, i dotrzy­mam słowa.

– Jak? Nie mamy żad­nego punktu zacze­pie­nia. Nawet poli­cja nie usta­liła nic kon­kret­nego.

– Bo poli­cja działa legal­nie, a do tego nie potrafi roz­ma­wiać z ludźmi, któ­rzy dużo widzą i sły­szą. Wszyst­kim się zaj­miemy, ale naj­pierw odpocz­niesz. Daj sobie czas.

Wpa­try­wa­łam się w jego łagodny, pro­mienny uśmiech, gdy nagle do naszych uszu dotarły czy­jeś głosy.

– O dzięki ci, bab­ciu! Tutaj jeste­ście! – krzyk­nął Miles, który biegł w naszą stronę.

Za nim podą­żali Oli­via i Shawn, a z kolej­nego samo­chodu wysia­dła reszta paczki.

Zdzi­wieni, przy­glą­da­li­śmy się zna­jo­mym bie­gną­cym w naszą stronę. Zeszli­śmy z pomo­stu, bo stara kon­struk­cja na pewno nie utrzy­ma­łaby nas wszyst­kich, a nie mia­łam ochoty na kąpiel.

– Skąd wie­dzie­li­ście, że tutaj jeste­śmy? – Aiden zadał pyta­nie, na które oby­dwoje chcie­li­śmy poznać odpo­wiedź.

Dyszący Miles pró­bo­wał coś z sie­bie wydu­sić, lecz po prze­bie­gnię­ciu stu metrów opie­rał się jedy­nie o kolana, pró­bu­jąc nabrać powie­trza.

Jakim cudem ten czło­wiek wytrzy­muje na naszych tre­nin­gach?

– Prze­szu­ka­li­śmy wszystko, co mogli­śmy. To Shawn wpadł na pomysł, że któ­reś z was może być tutaj – mówiła Liv, cią­gnąc brata za ramię i poma­ga­jąc mu przy­jąć pio­nową pozy­cję.

– I jeste­ście oboje – dodał po chwili Shawn, a na jego twa­rzy poja­wiła się nie­wy­obra­żalna ulga, jakby wła­śnie ktoś zdjął mu stu­ki­lo­gra­mową sztangę z piersi.

Nagle zmie­nił wyraz twa­rzy pod cięż­kim spoj­rze­niem Aidena. Cała reszta przy­glą­dała się temu, bojąc się zare­ago­wać.

Nie no, tego nie prze­wi­dzia­łam. Jesz­cze tego bra­ko­wało, żeby tych dwóch zaczęło się teraz kłó­cić.

– Dałeś jej odejść – wypa­lił nagle Aiden. Jego głos był cichy, lecz sta­now­czy. Poru­sza­jące się na szyi jabłko Adama i uwi­dacz­nia­jące się żyły zwia­sto­wały kata­klizm. Szy­ko­wa­łam się do inter­wen­cji. Wymie­ni­li­śmy z Lewi­sem szyb­kie spoj­rze­nie, bo wie­dzia­łam, że sama nie zdo­łam powstrzy­mać Aidena, który wolno zbli­żał się do przy­ja­ciela. – Gdyby nie ty… – pod­cho­dził coraz bli­żej, ze wzro­kiem wbi­tym w Shawna, który stał bez ruchu. Nawet nie pró­bo­wał się cof­nąć przed pio­ru­nu­ją­cym wzro­kiem kum­pla. Nagle Aiden zatrzy­mał się kilka cen­ty­me­trów od blon­dyna i uniósł głowę, napi­na­jąc przy tym każdy mię­sień. – Gdyby nie ty, już dawno bym ją stra­cił – powie­dział spo­koj­nie, po czym przy­cią­gnął Shawna do sie­bie i przy­tu­lił.

Wszy­scy ode­tchnę­li­śmy z ulgą, a Bauer odwza­jem­nił uścisk. Myśla­łam, że runę na zie­mię, bo kolana ugięły mi się pod wpły­wem stresu, a póź­niej drugi raz, gdy usły­sza­łam słowa wypo­wie­dziane przez mojego chło­paka.

Aiden był szczę­ścia­rzem, że miał takiego przy­ja­ciela. Mógł liczyć na niego w każ­dej sytu­acji. Nawza­jem wycią­gali się z kło­po­tów, cho­ciaż to Aiden był tym, któ­rego bar­dziej trzeba było pil­no­wać. Gdy dowie­dzia­łam się o ich małym prze­krę­cie i o tym, że Shawn zdra­dził mu naszą tajem­nicę, byłam zła, ale póź­niej uświa­do­mi­łam sobie, że to wła­śnie dzięki niemu mogłam poznać praw­dziwą twarz Aidena Wooda. Zawsze myślał o innych. Może nawet wie­dział wię­cej niż my sami. Zoba­czył w nas podo­bień­stwo, któ­rego sami nie dostrze­ga­li­śmy. Mimo wszystko trzy­mał się na dystans, aby­śmy sami mogli odkry­wać kolejne karty, pozna­wać się, otwie­rać przed sobą. Był jak nasz anioł stróż.

– To wzru­sza­jące… Roz­palmy ogni­sko! – krzyk­nął nagle Nate, a wszy­scy na niego spoj­rzeli.

Zała­mana Vera scho­wała twarz w dło­niach.

– Powiedz mi, po kim masz takie zaje­bi­ste wyczu­cie czasu? – zapy­tała iro­nicz­nie Liv.

– Mama mówi, że po tacie – odparł z uśmie­chem Nate.

– Bła­gam, nie bierz tego, co bie­rzesz, albo przy­naj­mniej bierz pół – Par­ker objął go ramie­niem i odwró­cił w stronę polany.

Cichy chi­chot roz­niósł się wśród całej ekipy. Kocha­łam ich docinki, iro­nię i dystans do sie­bie. Te ele­menty były czę­ścią codzien­no­ści, do któ­rej chcia­łam wró­cić. Ból i tęsk­nota nie minęły, ale cały świat funk­cjo­no­wał tak jak wcze­śniej. Chcia­łam nauczyć się nowej nor­mal­no­ści.

Przy­naj­mniej na chwilę pra­gnę­łam zapo­mnieć o wszyst­kim, co nas spo­tkało. Jak dzie­ciaki cie­szące się życiem sie­dzie­li­śmy w kole, a na środku pło­nęło ogni­sko. Chło­paki przy­nie­śli drewno z pobli­skiego lasku, a dziew­czyny pod­je­chały na sta­cję po kilka prze­ką­sek. Dzięki pło­mie­niom nie czu­łam już zimna, a ciało zaczęło się roz­luź­niać. Nie prze­szka­dzał mi nawet dym lecący pro­sto na mnie.

Po chwili przy­szedł czas na wyja­śnie­nia. Powie­dzia­łam im, co Diego prze­ka­zał mi tuż przed śmier­cią. Opo­wie­dzia­łam o umo­wie z Isa­bellą. Vera powtó­rzyła Aide­nowi histo­rię z Gho­stem i ponow­nie prze­pro­siła wszyst­kich, że dzia­łała prze­ciwko nam, a Miles opo­wie­dział ze szcze­gó­łami, jak wyba­wił ochro­nia­rza z jego kan­ciapy.

Lewis podał mi butelkę z piwem, którą już mia­łam chwy­cić, ale coś sobie przy­po­mnia­łam.

– Dzięki, nie powin­nam – scho­wa­łam dło­nie w mate­riał bluzy.

– Jeśli mar­twisz się o samo­chód, to możemy go zabrać – powie­działa Sky. – Żadna z nas nie pije, więc damy radę – dodała, spo­glą­da­jąc na dziew­czyny, które przy­tak­nęły.

– Nie, nie o to cho­dzi – zaczę­łam, czu­jąc na sobie kolejne spoj­rze­nia. Wie­dzia­łam, że jeśli po pro­stu odmó­wię, nie będą naci­skać. Ni­gdy tego nie robili, zwa­żyw­szy na moją słabą głowę i ostat­nie… przy­gody, lecz praw­dziwy powód był inny i nie­wart kłamstw czy tajem­nic. Prę­dzej czy póź­niej by się dowie­dzieli, a nie chcia­łam, by pomy­śleli, że jestem w ciąży czy coś. – Zro­bi­łam tatuaż – wypa­li­łam.

Gałki oczne Milesa omal nie wypa­dły z jego czaszki, a butelka z piwem, którą trzy­mał w dłoni, wysu­nęła się i upa­dła na pia­sek.

– Ty? Tatuaż? – Vera spoj­rzała na mnie spod przy­mru­żo­nych powiek. – Taki praw­dziwy? Igłą? Boże, chyba mi słabo – dra­ma­ty­zo­wała, ści­ska­jąc grzbiet nosa.

– Chcesz mi powie­dzieć, że zro­bi­łaś swój pierw­szy tatuaż? Beze mnie?! Czuję się oszu­kany i roz­cza­ro­wany, młoda damo. Ile ty masz lat? Fiu-bździu w gło­wie i tyle! W dupach się poprzew­ra­cało! – wykrzy­ki­wał Miles z poważną miną, wyrzu­ca­jąc ręce w powie­trze. – I jesz­cze piwo przez cie­bie wyla­łem! – odwró­cił głowę, obu­rzony.

– Mój mądry ina­czej brat pró­bo­wał przez to powie­dzieć, że nas zasko­czy­łaś, ale cie­szymy się, że w końcu się odwa­ży­łaś – Liv poło­żyła dłoń na ramie­niu brata, lecz ten szybko ją strą­cił i na­dal sie­dział nabur­mu­szony. – Poka­zuj to arcy­dzieło! – zawo­łała piskli­wie i nachy­liła się w moją stronę.

Wciąż obra­żony Miles zer­kał jed­nym okiem, pró­bu­jąc dostrzec wzór na moim ciele.

– Nie mogę, nie tutaj. Musia­ła­bym się roze­brać – przy­ło­ży­łam dłoń do mostka, nie ścią­ga­jąc bluzy z powodu zimna.

– Ja nie mam nic prze­ciwko – wypa­lił Lewis z dziw­nym uśmie­chem, na co sie­dząca koło niego dziew­czyna zamach­nęła się i ude­rzyła go z łok­cia w żebra, wyrę­cza­jąc tym samym pode­ner­wo­wa­nego Aidena.

Stłu­miony jęk Par­kera i iro­niczny chi­chot Sky wywo­łały lekki uśmiech na mojej twa­rzy.

– Wyta­tu­owa­łaś sobie cycki?! – wrza­snął nagle Miles, odwra­ca­jąc się w naszym kie­runku.

Z obra­żo­nego dziecka prze­kształ­cił się w suro­wego rodzica.

– Czy wyta­tu­owa­nie cyc­ków boli? – wtrą­cił Nate, uno­sząc nie­pew­nie dłoń jak uczeń w szkole.

Po jego sło­wach Lewis się zaśmiał, przez co ponow­nie dostał z łok­cia od Sky.

– Roz­ma­wia­li­śmy o tym, kocha­nie. Zamiast „cycki” możesz użyć słowa „piersi” albo „biust” – popra­wiła go Vera, lecz szybko prze­rwały jej ponowne okrzyki Har­risa.

– Boże, kto cię tak zde­mo­ra­li­zo­wał? Ktoś cię zmu­sił? To jakiś gang?! Albo sekta! Na pewno sekta!

– Nie wyta­tu­owa­łam sobie cyc­ków! – pod­nio­słam głos i wsta­łam ze sta­rej ławeczki.

– Ej, no nie… A ona może mówić „cycki” – zazna­czył Nate, wska­zu­jąc pal­cem na mnie.

Mało bra­ko­wało, a przy­pa­liłby sobie bluzę, tak nisko się pochy­lił.

Wes­tchnę­łam ciężko, aby uspo­koić myśli. Nie sądzi­łam, że wia­do­mość o moim nie­wiel­kim tatu­ażu wywoła takie zamie­sza­nie.

– Tatuaż jest na mostku i jest bar­dzo mały. I nie, nie wstą­pi­łam do sekty – doda­łam, bo Miles już uno­sił palec wska­zu­jący i zamie­rzał mi prze­rwać.

Gdy wszyst­kie głosy uci­chły, usia­dłam na swoim miej­scu, dalej jed­nak czu­łam na sobie czyjś wzrok. Aiden patrzył na mnie nie ze zdzi­wie­niem, tylko z uwiel­bie­niem i miło­ścią.

On wie­dział. Zawsze wie­dział, co sie­działo mi w gło­wie.

Mały tatuaż na mostku, w tym samym miej­scu, w któ­rym on miał swój. Na doda­tek zro­biony w tym samym salo­nie, choć przez przy­pa­dek. Wie­dział, że frag­ment mojej skóry należy do niego. Prawda była taka, że cała nale­ża­łam do niego. Cie­pło roz­lało się po moim ciele, gdy chwy­cił moją dłoń, ści­snął i prze­ło­żył na swoje udo.

Jak to jest, że tak zamknięty czło­wiek otwo­rzył się wła­śnie przede mną? Każdy jego gest, ruch źre­nic, każda mała zmarszczka na policzku – wszystko było jak naj­pięk­niej­szy dar.

Patrzył na mnie tylko przez chwilę, kilka sekund. Nikt inny tego nie zauwa­żył. Wie­dzia­łam, że każdy jego ruch jest prze­zna­czony dla mnie. Po chwili jakby ni­gdy nic wró­cił do roz­mowy z innymi, wciąż trzy­ma­jąc moją dłoń.

– Jak dzieci… Zosta­wić was samych na dwa dni… – wes­tchnął. – To, że jestem od was rok star­szy, nie zna­czy, że będę za was odpo­wia­dał.

– Hej, ode mnie dwa. Nie doda­waj kobie­cie lat – Oli­via odgar­nęła swoje blond włosy.

– Komu? – Miles zaśmiał się zwy­cię­sko, ale szybko tego poża­ło­wał, bo sie­dząca koło niego Sky jego rów­nież wal­nęła łok­ciem.

Jak tak dalej pój­dzie, po dzi­siej­szej nocy pew­nie nie pozbę­dzie się sinia­ków do syl­we­stra.

– Jeśli on kie­dyś znik­nie w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach, bła­gam, przy­nie­ście mi kosme­tyczkę do wię­zie­nia – dodała Liv, patrząc na brata.

– Wła­śnie, stary, dla­czego cię podej­rze­wali? – Lewis skie­ro­wał pyta­nie do Aidena.

– Podobno zna­leźli wia­do­mo­ści w tele­fo­nie i jakieś dowody w miej­scu, w któ­rym mia­łeś się spo­tkać z Mad­die – rzu­cił Shawn.

Aiden puścił moją dłoń, a ja natych­miast poczu­łam chłód. Z każdą sekundą jego uśmiech malał. Nie poka­zy­wał tego, ale w środku był roz­bity. Ni­gdy nie lubi­łam Mad­die, ufa­łam Aide­nowi i wie­dzia­łam, że nic go już z nią nie łączyło, lecz wieść o jej śmierci była dla niego cio­sem. Znali się, przy­jaź­nili. Nawet jeśli minęło sporo czasu, kie­dyś była mu bli­ska. Pew­nie obwi­niał się też za jej śmierć.

– Tego wie­czoru, kiedy przy­je­cha­li­śmy z Divine, dosta­łem wia­do­mość – Aiden zro­bił pauzę i spoj­rzał na mnie kątem oka. To wtedy chcia­łam się pozbyć bólu. – Była dość dziwna, ale wtedy o tym nie myśla­łem. Ktoś napi­sał, że może mi pomóc się pozbyć Gho­sta. Poje­cha­łem pod wska­zany adres i spo­tka­łem Mad­die.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki