Cuda Cichej Nocy - Agnieszka Stec-Kotasińska - ebook + książka

Cuda Cichej Nocy ebook

Stec-Kotasińska Agnieszka

4,5

Opis

Jest taki szczególny czas, pełen cudów, kiedy wokół pachnie igliwiem, a ludziom spełniają się marzenia.

Przedświąteczny okres to nie jest dobry moment, żeby zostać porzuconą przez ukochanego, zwłaszcza kiedy już planuje się ślub. A jednak to właśnie przydarza się Jagodzie. Jej narzeczony oświadcza, że w ich związku wieje nudą, po czym odchodzi w siną dal.

Jagoda jest załamana, ale życie toczy się dalej, święta za pasem, więc pewnego dnia wybiera się do jednej z wrocławskich galerii handlowych po prezenty dla bliskich.

W tym samym czasie na podobny pomysł wpada Mikołaj, muzyk, który po śmierci narzeczonej zamieszkał we Wrocławiu i podjął pracę w szkole muzycznej, gdzie uczy dzieci gry na saksofonie.

W sklepie Jagoda i Mikołaj nieoczekiwanie wyciągają ręce po tę samą zabawkę…

Co wyniknie z tego przypadkowego spotkania dwójki zranionych ludzi? Czy będą umieli otworzyć się na nową miłość? A może święta to naprawdę czas cudów?

Święta to magiczny czas, który pozwala nam uwierzyć, że cuda zdarzają się naprawdę. Dajcie się zatem porwać tej niezwykłej, pełnej wzruszeń i emocji historii, która uświadomi nam jak ważna powinna być dla nas rodzina i bliscy oraz że nigdy nie jest za późno na zacieśnienie łączących nas więzi. Grażyna Wróbel

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 287

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (161 ocen)
103
38
17
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna i urocza świąteczna książka
00
agunia1981

Nie oderwiesz się od lektury

cuda wigilijne a na dodatek zakręcone jak świąteczny makowiec ♥️
00
NataliaCieslak

Nie oderwiesz się od lektury

Cudna 🙂
00
Justyna_Pysz88

Nie oderwiesz się od lektury

Ciepła, otulająca książka wprowadzająca w świąteczny klimat.
00
BGosciminska

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z lepszych świątecznych książek!
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Agnieszka Stec-Kotasińska

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2021

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Joanna Podolska

 

Korekta

Katarzyna Dubois

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Maciej Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2021

 

eISBN 978-83-66989-72-6

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tomusiowi. Jesteś moim cudem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Róża dostrzegła syna, gdy ten – obładowany zakupami – wchodził do klatki swojej kamienicy w samym centrum krakowskiego rynku.

– Janek! – zawołała. Jak na osiemdziesięciolatkę miała wciąż mocny i donośny głos. Pewnie byłaby w stanie nawet do niego podbiec, wolała jednak nie ściągać na siebie wzroku krążących po sercu Krakowa turystów. Janek na szczęście odwrócił się, słysząc swoje imię, po czym rozejrzał się za źródłem dźwięku.

– Mama?! A co ty tutaj?

– No mama, mama – odpowiedziała, gdy podeszła bliżej. – A to co? Nie mogę cię odwiedzić?

Wzruszył ramionami.

– Mogłaś zadzwonić, no ale dobrze. Chodźmy na górę.

Mieszkanie jej prawie sześćdziesięcioletniego syna nie grzeszyło czystością. Róża mogłaby się założyć, że dłuższy już czas nie widziało ono odkurzacza, a ścierki lub mopa najprawdopodobniej jeszcze od poprzednich świąt. A może i dłużej.

Janek położył na podłodze dwie reklamówki, z których wystawały błyskawiczne chińskie zupki, mrożonki i promocyjne puszki piw – dwanaście sztuk w cenie sześciu. Róża wzniosła oczy ku górze i pokręciła prawie niewidocznie głową. Z dużego pokoju zamigało do niej światło komputerowego wygaszacza ekranu, na którym odbijały się od siebie latające bąbelki.

– Siedzisz nad tymi swoimi bazgrołami? – zapytała.

– Yhm. Pracuję. Miło, że doceniasz. Do sklepu tylko skoczyłem.

Janek od lat tworzył rysunki do komiksów. Niektóre odręcznie, inne – wymagające bardziej skomplikowanej grafiki – komputerowo. Praca przynosiła mu sporą satysfakcję, koiła jego niezaspokojoną duszę artysty i była chyba jedyną rzeczą, którą kochał. W dodatku wykonując ją, nie musiał wychodzić z domu, a to – zamkniętemu w sobie od lat Jankowi – pasowało w tym wszystkim najbardziej.

– Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – zapytał, gdy Róża usiadła na średnio wygodnym kuchennym krześle, po czym zaczęła krytycznie lustrować otoczenie.

– Świętom, mój drogi. Nie wiem, jak często przekładasz kartki kalendarza w tej swojej dziurze, ale pragnę ci przypomnieć, że zbliża się Boże Narodzenie.

– Świętom? A co one mają do tego? – Janek wyczuł, że coś widocznie jednak mają. Czyżby zechciały zakłócić jego spokój? Nie znosił świąt i tego całego gwaru z nimi związanego. Jak co roku cieszył się jednak, że oprócz krótkiej, spędzonej z przyzwoitości wigilii z matką, będzie mógł w pozostałe dni zaszyć się w domu z dobrym alkoholem i głupawymi programami telewizyjnymi. Nic więcej nie było mu potrzebne do szczęścia.

– A no to, że w tym roku spędzamy je wszyscy razem, u mnie w domu. Ty, Jolka, jej dzieci i wnuki. Nie tylko święta zresztą. Cały świąteczny czas, aż do Nowego Roku.

Janek o mało nie zakrztusił się łykiem wody, po którą akurat sięgnął. Chciał zapytać matkę, skąd u niej takie szalone pomysły, ale chwilowo nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.

– Możesz mi wierzyć albo nie, ale myślałam o tym już od września – mówiła dalej Róża, zupełnie nie zwracając uwagi na osłupienie na twarzy syna. – To nie może tak wyglądać, że w ogóle się nie widzimy i nawet nie wiemy, co się u każdego z nas dzieje. Musimy scalić naszą rodzinę, Janku, a święta to bardzo dobra ku temu okazja.

– Ale do tej pory tak nie było i czy komukolwiek to przeszkadzało? – zapytał. – Widzieliśmy się przelotnie na wigilii, a Jolka przyjeżdżała do ciebie jakoś później. Ty spędzałaś resztę dni ze swoimi włoskimi znajomymi, a ja tutaj, delektując się świętym spokojem. Skoro o świętach właśnie mowa. Nie doszły do mnie słuchy, żeby ktoś z nas na takie celebrowanie Bożego Narodzenia narzekał.

– A kiedy ostatni raz widziałeś swoją siostrę?

Janek zastanowił się przez moment.

– A bo ja wiem…

– Ano widzisz. A jej dzieci?

– Ulala. Pewnie jak w kołyskach były – odpowiedział przesadnie, gdyż mimo wszystko nie było to aż tak dawno temu. – Jedno to nawet do chrztu trzymałem, ale zabij mnie, nie pamiętam które.

– To nie jest śmieszne, synu – powiedziała Róża. – Wiem, że wiele jest mojej winy w tym, że wasze relacje nie są dobre. Mogłam za młodu poświęcić tobie i Joli więcej czasu. Tego ostatniego jednak nie cofnę, a młodsza nie będę. Ostatni dzwonek, abyśmy na nowo wszyscy stali się rodziną. Nie tylko na papierze. Nie chcę, żebyście kiedyś nad moim grobem spotkali się jak zupełnie obcy sobie ludzie.

– Spokojna głowa, przeżyjesz nas wszystkich – odpowiedział Janek. – Poza tym coś mi mówi, że Jolka i jej dorosłe dzieci znajdą sto argumentów za tym, żeby jednak nie przyjechać na tak długo.

Róża uśmiechnęła się zadziornie, a w jej oczach rozbłysły chochliki.

– Przewidziałam to. Słuchaj no, co mam ci do powiedzenia…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Od ponad dziesięciu minut wpatrywała się w telewizor. Może jednak ciemnowłosa pogodynka za chwilę cofnie swoje słowa i oznajmi, że były to z jej strony tylko nietrafione żarty? Nic z tych rzeczy. Pogodynka pożegnała się uprzejmie z telewidzami, zaprosiła ich na dalszą część programu i poprosiła, żeby wbrew wszystkiemu nie tracili nadziei na białe święta, bo ta przecież powinna umierać ostatnia. Jagoda nacisnęła czerwony przycisk pilota i ze złością położyła go na ławie, tak jakby to Bogu ducha winny sprzęt miał być odpowiedzialny nie tylko za wyjątkowo mało bożonarodzeniową aurę, ale również za jej ponury nastrój.

Wstała z kanapy, przeciągnęła się, sięgnęła dziesiąty już chyba raz tego popołudnia po chusteczki higieniczne do kieszeni szlafroka i posuwistym krokiem ruszyła do kuchni po dolewkę herbaty z cytryną. Grudzień przywitał ją przeziębieniem, gorączką, nieprzerwanym deszczem, który – odnosiła wrażenie – miał zamiar trwać do samego końca świata, a na pewno do końca roku, oraz ostatecznym zakończeniem związku z Szymonem. Usiadła na taborecie w kuchni i znów wróciła wspomnieniami do ich ostatniej rozmowy.

– Zrywasz nasze zaręczyny, bo twoim zdaniem spędzam zbyt dużo czasu w książkach? – zapytała, niedowierzając w to, co słyszy.

– To tylko pozorne uproszczenie. Nie widzisz, jak bardzo wieje u nas nudą? Wszystko przez ten twój perfekcjonizm. Szanuję twoje wybory, to, że chcesz być najlepsza w tym, co robisz, ale nijak nie widzę tu dla siebie miejsca. Zero spontaniczności, polotu. Wypaliliśmy się oboje. Przykro mi, Jagoda.

Mówił, nie patrząc na nią, układając papiery na blacie swojego biurka we wrocławskiej, założonej przez jego ojca firmie transportowej „Wroclaw Logistics”, w której był kierownikiem działu spedycji. Jagoda rozejrzała się po pomieszczeniu. Niestety, będzie musiała jeszcze się tu pofatygować, aby zabrać swoje rzeczy. Było ich dosłownie kilka: ulubiony kubek z napisem: „Dziś jest dobry dzień na podbój świata”, który dostała od Olgi, kilka długopisów, może ze dwa zeszyty, ramka ze zdjęciem rodziców z bardzo odległych czasów, gdy ona, Ada i Dominik byli jeszcze bardzo młodzi, a tata był w kwiecie wieku i nie chorował. Wszystko to spokojnie dałaby radę zmieścić do torby, którą miała ze sobą zawsze, gdy wybierała się na uczelnię, ale teraz, słuchając dochodzących do niej jak przez mur słów Szymona, kompletnie nie miała do tego głowy.

Od ponad dwóch lat pracowała na ćwierć etatu we „Wroclaw Logistics” popołudniami i podczas niektórych weekendów, pełniąc rolę zwykłego „przynieś-wynieś-pozamiataj”. Czasem zastępowała sekretarkę, innym razem segregowała faktury, czy też musiała skoczyć na pocztę. W tejże sytuacji rezygnacja z pracy była dla Jagody kwestią oczywistą, choć zdawała sobie sprawę z tego, że tak oto oprócz ponad pięcioletniego związku straciła również źródło dochodów.

– I to wszystko według ciebie wystarczy, aby zerwać ze mną i odwołać nasz ślub?

Między nimi nie działo się najlepiej już od dłuższego czasu. Przyczyniły się do tego przede wszystkim przedłużające się wyjazdy Szymona niby w celach służbowych, telefony po godzinach, spędzanie zdecydowanie zbyt dużo czasu na rzekomych „sprawach firmowych”, gdy ona doskonale wiedziała, że nie są takie pilne.

– A może po prostu chodzi o jakąś inną dziewczynę? – zadała kolejne pytanie, gdy nie doczekała się odpowiedzi na to poprzednie.

– Nie rób scen. Sama dobrze wiesz, że od dawna proszę cię, abyś po prostu trochę wyluzowała. Myślałem, że tak się stanie, gdy przestaniesz mieszkać z Olgą i przeniesiesz się wreszcie do mnie. A ty co? Nadal siedzisz tylko z nosem w tych swoich podręcznikach. Ciągle słyszę, że sesja, że kolokwia, że praca magisterska. Orderu i tak za to nie dostaniesz.

– Chcę dobrze zakończyć studia. Pracować w zawodzie, który jest moją pasją. Co w tym złego? – Jagoda pytała, jakby za chwilę miało się okazać, że całe zamieszanie jest jedynie chwilowym kryzysem. Że Szymon się uspokoi, przeprosi ją i, oczywiście, że znowu będą razem, bo przecież są dla siebie stworzeni. W głębi duszy wcale w to nie wierzyła.

– Nic złego. Znudziło mi się. Śnią mi się po nocach te twoje zakuwania. Przepraszam cię, ale czekam na telefon od ważnego klienta zza granicy.

Jagoda wybiegła z „Wroclaw Logistics”, nie oglądając się za siebie, i nie wiedziała nawet, jak dotarła na uczelnię. A teraz, siedząc wciąż na kuchennym taborecie, zastanawiała się nad dwiema rzeczami. Jak to się w ogóle stało, że w tamtym dniu, po tym co się wydarzyło, była w stanie zaliczyć kolokwium i to na całkiem dobrą ocenę, oraz co ma zrobić, żeby wrócić po swoje rzeczy do „Wroclaw Logistics” i możliwie jak najmniej zszargać sobie nerwy. Szymon na pewno ich nie odeśle, a ona mogłaby machnąć ręką na jakieś tam długopisy, a nawet na kubek od Olgi, ale na pewno nie na pamiątkowe zdjęcie.

– Czy ja naprawdę jestem nudziarą, która potrafi tylko zakuwać do egzaminów? – pytała przez telefon Olgę po tym, gdy obie ustaliły, że Jagoda wraca na stare śmieci, czyli do wynajmowanego przez nie wspólnie od pierwszych lat studiów mieszkania na ulicy Śliwowej.

– Jesteś najlepszą studentką na roku, a niedługo być może będziesz najlepszą położną w tym kraju. Masz wiedzę, pasję, zdolności i stypendium, a ja zazdroszczę ci zwłaszcza tego ostatniego. Na naszej socjologii o takich rzeczach jak kasa za oceny to nawet nie marzymy. Kto wie? Może z twoim wsparciem nawet ja kiedyś zdecyduję się na macierzyństwo, jak przestanę trafiać na samych palantów, oczywiście. A Szymon jest głupi jak but z lewej nogi i doskonale wiedział, że nie musi umieć zliczyć nawet do dwóch, bo od zarania dziejów czekała na niego ciepła posadka w tatusiowej firmie. Jeszcze popamięta, pacan! Ja naprawdę nie wiem, co ty w nim widziałaś, Jaga.

Jagoda może zastanowiłaby się znowu – po raz setny od dnia rozstania – co przez tyle lat widziała w Szymonie, gdyby właśnie nie usłyszała dzwoniącej w swoim pokoju komórki. Dopiła łyk ledwie już letniej herbaty, wstała, owinęła się ciaśniej szlafrokiem i ruszyła w stronę dźwięku świątecznej melodii, którą na poprawę humoru ustawiła w jej telefonie Olga.

 

 

Oparty o bok fortepianu i ze skrzyżowanymi przed sobą ramionami kiwał głową w rytm wygrywanej kolędy. Kolejna już próba bożonarodzeniowego koncertu wypadła całkiem imponująco. Jeżeli tylko przez najbliższy czas dzieciaki nie wyjdą z wprawy, nie złapie ich żadne przeziębienie, przez które nie będą pojawiać się na ćwiczeniach, a kilkoro z nich doszlifuje to i owo, był niemal pewien, że będą mogli cieszyć się sukcesem. Pod znakiem zapytania jawiło się jedynie miejsce koncertu, gdyż z powodu dużej liczby wystawianych w okresie świątecznym sztuk, żaden z wrocławskich teatrów nie wchodził w grę. Dyrekcja filharmonii – a na nią liczył najbardziej – miała jeszcze rozważyć temat i skontaktować się z nim na dniach. Cóż – Mikołaj pocieszał samego siebie w myślach – w ostateczności koncert odbędzie się na hali szkoły muzycznej, a że jego charytatywny cel jest szczytny, powinien i tak przyciągnąć tłumy. Wierzył, że nie może być inaczej. Co on by począł bez muzyki? Bez tych głośnych dźwięków, które od jakiegoś czasu skutecznie zagłuszają jego posępne myśli?

– Możemy już iść, panie Mikołaju? Skończyliśmy.

Oprzytomniał, wrócił z długiej, myślowej podróży i spojrzał na ośmioletniego Karolka patrzącego na niego zza szkieł dość grubych okularów i trzymającego pod pachą saksofon.

– Oczywiście, że tak! Jesteście wolni, widzimy się w poniedziałek! – krzyknął do grupy. – A ty pamiętaj, żeby nie gubić rytmu, dobrze? Dzisiaj było już naprawdę fajnie – zwrócił się do chłopca.

Na sali w jednej sekundzie dało się słyszeć niemałe poruszenie. Dzieci rozmawiały, pakowały w pośpiechu swoje instrumenty, a następnie, rzucając pospieszne „do widzenia”, wybiegły jeden po drugim na korytarz. Mikołaj podszedł do leżącego nieopodal futerału i włożył do niego saksofon, po czym spróbował zlokalizować swój telefon. Znalazł się. Leżał na biurku, wciąż w tym samym miejscu, w którym zostawił go ponad godzinę wcześniej, i świecił czerwoną, przerywaną diodą. Dwa nieodebrane połączenia.

Jedno ze schroniska. Pewnie w sprawie zbiórki karmy i akcji: „Zwierzak to nie prezent”. Zanotował w pamięci, żeby wybrać się do nich jeszcze dzisiaj i zobaczyć, co też takiego wymyślili. Był piątek, kolejna grupa właśnie odwołała zajęcia, więc nawet jeśliby do niego nie telefonowali, Mikołaj i tak pewnie pojechałby do schroniska. Zawsze to lepsze niż bezcelowe siedzenie w domu z oczami przyklejonymi do telewizora. Ten ostatni, nawet włączony na cały regulator, nie potrafił tak efektywnie zagłuszyć jego wspomnień.

Drugi telefon był od Laury i również od niej pochodził SMS:

A niech to. Na śmierć zapomniałam, że masz lekcje. Mam nadzieję, że wyciszyłeś telefon. Jak już sprawdzisz, że to ja, to oddzwoń. Ps. Jestem pod twoim mieszkaniem.

– Co takiego? – zapytał na głos samego siebie i wybrał do niej numer.

– No cześć! – Laura musiała czekać na niego z telefonem w ręku, gdyż odebrała natychmiast.

– Ty chyba oszalałaś.

– Mi też jest miło cię słyszeć.

– Od dawna tam jesteś?

– Pod twoim mieszkaniem od pół godziny, a we Wrocławiu od kilku. I powiem ci, że w sytuacji takiej jak ta czasem myślę, że powinnam dorobić sobie klucze.

– Słuchaj, nie ruszaj się stamtąd, a ja będę za jakieś – popatrzył na zegarek – piętnaście, może dwadzieścia minut. Pod warunkiem, że ruch na mieście jest do okiełzania.

Tego akurat był prawie pewien, że jest wręcz odwrotnie. Dochodziła siedemnasta.

– Nie spiesz się, bo, niestety, muszę cię zmartwić.

– Stało się coś? Źle się poczułaś? – zapytał z przerażeniem.

– Dlaczego tak panikujesz? Nigdy nie czułam się lepiej. Nie musisz się spieszyć, bo właśnie wybieram się na herbatę do niejakiej pani Tereski.

Uśmiechnął się na wspomnienie osobliwej, na oko sześćdziesięcioletniej sąsiadki. Chyba jako jedyna starsza mieszkanka bloku nie powtarzała jak papuga osiedlowych plotek, nie rejestrowała z aptekarską precyzją kto, kogo i o której godzinie odwiedza ani czy przypadkiem nie przeciąga swojej wizyty do rana. Wszystko to sprawiało, że Mikołaj niemal z miejsca, zaraz po tym, gdy stał się właścicielem mieszkania, nawiązał nić sympatii z panią Teresą, choć jej nietypowy charakter często go zadziwiał. Była zamknięta we własnym świecie i niewiele o sobie opowiadała, choć bardzo ufała ludziom. Zdecydowanie za bardzo, jak na współczesne czasy. Może to właśnie dlatego Mikołajowi całkiem pasowała taka sąsiadka. O nic nie pytała, nie interesowało ją, dlaczego mieszka sam, a nawet jeśli, to nie dawała tego po sobie poznać. Lubiła jednak, gdy od czasu do czasu wpadał do niej na herbatę.

W jej nad wyraz minimalistycznie urządzonym wnętrzu można było dopatrzeć się jedynie takich elementów, do których pani Teresa czuła sentyment. Żadnych niepotrzebnych rupieci. Honorowe miejsce zarówno w mieszkaniu, jak i w sercu zajmowało „Pudełko Wspomnień” – drewniana skrzynia, której zawartość pani Teresa często przeglądała przy Mikołaju, zachwycając się starym biletem do kina, pamiątkowym długopisem czy kawałkiem koronkowego materiału. Nie wspominała jednakże o pochodzeniu tychże rzeczy – i może i lepiej – bo zdecydowanie nie znalazłoby się ono w kręgu zainteresowań trzydziestoletniego faceta.

Czasem Mikołaj zastanawiał się, czy przypadkiem kiedyś nie podzieli losu pani Teresy. Nie posiadał wprawdzie „Pudełka Wspomnień”, gdyż one, jak do tej pory, żyły w jego głowie.

– Przeurocza kobieta – mówiła dalej Laura. – Nie może się ciebie nachwalić, jakiś ty miły, uczynny, jak zawsze jej torby z zakupami nosisz i ponoć nawet ostatnio nie stawiasz już całego bloku na nogi, grając na saksie o nieludzkich porach. Także czekam teraz na nią, bo tylko skoczyła do osiedlowego po pączki.

– Sama jesteś pączek, cwaniaro. – Mikołaj rzucił okiem na wyłożoną lustrami ścianę i ze zdumieniem zauważył, że ten uśmiechający się facet z telefonem przy uchu to nikt inny, tylko on sam. Rozmowa z siostrą była pierwszą rzeczą od dłuższego czasu, która go rozbawiła.

– Niestety wiem, że jestem – westchnęła Laura po drugiej stronie. – No dobra, czekam braciszku. Przyjeżdżaj.

 

 

– Czego nie rozumiesz, Młoda? – Ton głosu Ady wskazywał na jej niemałą irytację, a Jagoda próbowała posklejać w całość to, co przed chwilą od niej usłyszała. – Od kilku minut tłumaczę ci, że jedziemy wszyscy na święta do babci Róży i zostajemy u niej aż do Nowego Roku. Co tu jest do rozumienia? Czego cię uczą na tych twoich studiach, skoro masz problem z prostym komunikatem?

Jagoda ostatkami silnej woli powstrzymała się od komentarza. Wiedziała, że jak tylko odpowie siostrze coś, co okaże się nie po jej myśli, to ta gotowa będzie rzucić słuchawką i tym bardziej nie dowie się od niej niczego.

– Przecież od lat spędzamy Boże Narodzenie tylko z mamą, a do babci Róży zaglądamy na drugi dzień świąt. Jeśli oczywiście nie jest w tym czasie za granicą. Więc skąd taka nagła zmiana? I to aż do samego Nowego Roku? – Nie kryła rozczarowania. – Miałam spędzić sylwestra ze znajomymi.

Jej przyjaciółka, Olga, postawiła sobie za punkt honoru, aby wynająć jeden ze swoich ulubionych klubów i zorganizować w nim wystrzałową imprezę, tym samym choć po części przyczyniając się do poprawienia samopoczucia współlokatorce. Jagoda – z początku niespecjalnie chętna – po czasie zaczęła się cieszyć i czekać na ten dzień z niecierpliwością. Może faktycznie dobrze jej zrobi pożegnanie starego roku z pompą? Siedząc przeziębiona w domu, zamówiła już nawet sukienkę przez Internet i teraz czekała tylko, aż Olga wróci z zajęć, aby mogły razem ustalić menu. Tymczasem dowiaduje się, że ma spędzić ten dzień ze swoją dawno niewidzianą, dziwaczną babcią. Czy mogłoby być coś gorszego?

– O, a to dopiero ciekawe – odpowiedziała Ada. – A ja myślałam, że jak zwykle na wkuwaniu. Sylwestra planowała! Dobre sobie. No widzisz, Młoda, a tu taki psikus od losu. Jeszcze wiele takich przed tobą, ale co ty tam wiesz o życiu?

Jagoda westchnęła i znów postanowiła nie skomentować wycelowanego w nią sarkazmu siostry.

– Dlaczego babcia chce, żebyśmy przyjechali do niej wszyscy i to na tak długo?

– To teraz lepiej usiądź, bo niestety nie jest to miła informacja. Lekarze wykryli u niej jakąś nieuleczalną chorobę i twierdzą, że zostało jej jedynie kilka miesięcy życia.

– Powiedz, że żartujesz! Jaką chorobę?

– Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że właśnie dlatego mamy wszyscy ją odwiedzić. Ty, ja, Dominik z Kamilą – zaczęła wyliczać, a Jagoda uśmiechnęła się na myśl o swojej szwagierce. Kamila była skromną, nierobiącą szumu wokół własnej osoby dziewczyną i być może właśnie dzięki temu Jagoda od początku czuła, że nadają na wspólnych falach. – Mama z tym swoim… ech… nie pamiętam, jak ma na imię… Tadeusz chyba – wymieniała dalej Ada. – Wierzę, że cieszysz się na to spotkanie tak samo mocno, jak ja. Będzie nawet wujek Janek. Ten zdziwaczały stary kawaler, który nie omieszka wytknąć co poniektórym, że przybyło im lat i kilogramów, a oprócz tego nie powie pewnie nic przez całe święta. Prędzej niedojedzony karp w galarecie postanowi przemówić ludzkim głosem o północy. Cudownie! Nie, Młoda? Jest mi bardzo żal babci, choć sama dobrze wiesz, że niespecjalnie interesowała się nami przez całe życie… Tylko w tych swoich Włoszech siedziała… No, ale skoro jest z nią tak źle, to chyba siła wyższa i jechać musimy. Najgorsze, że muszę sobie jeszcze wolne załatwić w robocie, a ciężko będzie je dostać ot tak, na tyle czasu! No i co ja mam niby klientom powiedzieć? Że projekty ich mieszkań, domów, biur muszą poczekać, bo ja zamierzam sobie przedłużyć święta? Tobie to dobrze… póki jeszcze się uczysz, to możesz jechać i nie tłumaczyć się nikomu. Ale poczekaj, skończysz te swoje studia to wtedy zobaczysz, że…

– Chyba jeszcze zapomniałaś o swoim Darku i chłopcach. – Jagoda postanowiła przerwać nerwowy monolog siostry, zwłaszcza że temat znów zaczął schodzić na nią samą. Jeszcze chwila i ponownie usłyszałaby, że tylko siedzi w książkach i niewiele wie o życiu.

– Taa. Antoś i Pawełek oczywiście, że będą – odpowiedziała Ada, a jej głos wyraźnie posmutniał. – I mój mąż również – dodała, zdaniem Jagody, nad wyraz oficjalnie i w sposób niepodobny do niej.

– Czy coś się stało? – zapytała, próbując dowiedzieć się czegoś więcej.

Kochała Adę i cierpiałaby na samą myśl, że mogłaby stać się jej jakaś krzywda. Nigdy nie miały ze sobą dobrego kontaktu, a Jagoda zawsze zrzucała to na dzielącą ich różnicę wieku. O dziesięć lat starsza siostra zawsze traktowała ją jak małe dziecko, które kompletnie nie zna się na niczym, a już na pewno nie na życiu, o czym zresztą ciągle raczyła jej przypominać. Mimo tego Jagoda wciąż wierzyła, że prędzej czy później będą siebie nawzajem potrzebować, a siostrzana miłość odezwie się w nich być może nawet ze zdwojoną siłą. Czasem łapała się jednak na tym, że być może te wierzenia są jedynie pobożnymi życzeniami.

– Stało się, ale to nie na telefon – parsknęła.

Przez kilkanaście sekund żadna z nich nie powiedziała ani słowa.

– Jeśli to cię w jakiś sposób pocieszy – zaczęła Jagoda, ostrożnie przerywając milczenie – to parę dni temu rozstałam się z Szymonem. Nie wiem, czy pamiętasz, ale byliśmy ze sobą kilka lat. Byliśmy zaręczeni i planowaliśmy ślub w lecie przyszłego roku.

Specjalnie nie powiedziała nic o rzekomym, wspomnianym przez Szymona powodzie rozstania.

– Nie masz nawet dwudziestu pięciu lat, Młoda – odpowiedziała Ada opryskliwie. – Rozstania i powroty to w twoim wieku normalna sprawa. Mój problem jest bardziej skomplikowany.

– Na pewno. Proszę cię jednak, abyś mi o nim opowiedziała. Jeśli nie teraz, to jak się spotkamy, bo w końcu jestem twoją siostrą. Pomimo tego, że, oczywiście, nic nie wiem o życiu.

– Opowiem, opowiem. Oczywiście, że nic nie wiesz – westchnęła Ada po drugiej stronie słuchawki.

 

 

Mikołaj ze zgrozą zauważył, że drzwi wejściowe do mieszkania pani Teresy znowu nie są zamknięte na klucz. Wszedł do środka, następnie zapukał w kolejne, lekko uchylone, prowadzące do pokoju gościnnego.

– Proszę, proszę! – zawołała wesoło gospodyni.

– Dobry wieczór. Słyszałem, że przygarnęła pani moją siostrę.

– Ależ oczywiście! Jakże bym mogła zrobić inaczej. A pan Mikołaj niech wejdzie i chociaż herbaty się napije po pracowitym dniu. A i może jeszcze pączek się znajdzie.

Pani Teresa żwawym gestem zaprosiła gościa do środka. Mikołaj posłał ostrzegawczo-pobłażliwe spojrzenie Laurze, ta jednak uśmiechnęła się do niego z miną niewiniątka i ustami umazanymi lukrową polewą.

– Innym razem, pani Tereso, obiecuję. Teraz już jest późno, a ja muszę się dowiedzieć, co ta moja młodsza siostra ode mnie chce, skoro wybrała się do mnie taki kawał drogi.

– Innym razem, innym razem. Wiecznie to słyszę. – Pani Teresa przewróciła oczami. – No, ale dobrze. Niech wam będzie.

– I niech pani, na miłość boską, drzwi zamyka – dodał po chwili. – Tyle razy już pani o tym przypominałem. Licho nie śpi.

Po chwili on i Laura byli już w jego mieszkaniu naprzeciwko.

– Ty naprawdę oszalałaś, żeby jeździć sama pociągiem w twoim stanie – powiedział, udając zdenerwowanego. Tak naprawdę szalenie cieszył się, że do niego przyjechała, co uświadomił sobie dopiero, gdy stał w gigantycznym – tak jak przewidywał – korku w centrum miasta. Jej niezapowiedziana wizyta w jego wrocławskim, łaknącym choć odrobiny więcej życia mieszkaniu, była miłą odmianą dla wsłuchiwania się w ogłuszającą ciszę pustych ścian.

– Masz na myśli Hanię? – Laura uśmiechnęła się słodko i położyła dłonie na wystającym brzuchu.

– No mam nadzieję, że moja siostrzenica będzie miała więcej oleju w głowie niż jej mama. Niedługo rodzisz. Mogło ci się coś stać.

– Nie przesadzaj. Do połowy stycznia jest jeszcze ponad miesiąc. – Laura zdjęła buty, powiesiła kurtkę, a do ręki wzięła kolorowy pakunek, który Mikołaj zauważył dopiero teraz. – Przyjechałam, żeby ci złożyć imieninowe życzenia – powiedziała, wręczając mu prezent.

– A od kiedy ja obchodzę imieniny? – zapytał z zażenowaniem.

– Wystarczyłoby po prostu „dziękuję”.

– Dziękuję – odpowiedział. Otworzył torebkę i wyjął z niej czarny T-shirt z nadrukowanym saksofonem. Uśmiechnął się do siostry.

– Wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że trafiłam z rozmiarem.

– Oczywiście, że tak – odpowiedział i objął ją.

– I mam też nadzieję, że wrócisz do grania po klubach. Przecież byłeś świetny. A ja chętnie znów przyjadę do twojego urokliwego miasta, by w jakiejś klimatycznej knajpce posłuchać dobrego jazzu.

– No… może kiedyś… Na razie uczniowie w pełni mnie absorbują. No i są jeszcze przyjęcia weselne. Teraz nie sezon, ale na wiosnę lub w lecie często potrzebują saksofonisty – odpowiedział wymijająco, lecz spojrzenie Laury zdawało się mówić mu wprost, iż nie kupuje ona jego naciąganej wymówki. Oboje wiedzieli, że tak naprawdę powód zaprzestania uprawiania dawnego hobby, połączonego ze źródłem dodatkowego zarobku, był zupełnie inny.

– Poza tym wiesz, czego najbardziej ci życzę – dodała Laura po chwili milczenia.

– Wiem, ale nie rozmawiajmy o tym. Coś mi się nie chce wierzyć, że przyjechałaś tylko z powodu imienin, których w życiu nie obchodziłem. – Popatrzył na nią bacznie.

– No jasne, że nie tylko. – Laura rozejrzała się po przedpokoju niewielkiego, dwupokojowego mieszkanka, którego jej brat od ponad półtora roku był właścicielem, i pokiwała głową, jakby się nad czymś zastanawiała. – Jest tak, jak myślałam. Ani śladu świątecznego ducha u ciebie. Przyjechałam, mój drogi, i zostaję do jutra właśnie po to, aby go tu trochę wprowadzić.

– O, cholera! – Mikołaj złapał się za głowę, udając przerażenie. – Już zaczynam się bać.

– Pójdziemy jutro na bożonarodzeniowy jarmark, kupimy ci choinkę i całą masę świątecznych gadżetów, a następnie przystroimy nimi twoje mieszkanie.

– Litości, siostra! – Już nie udawał, tylko faktycznie był przerażony. Nie miał pojęcia, co takiego wymyśliła i do czego to wszystko ma zmierzać, ale najpóźniej jutro miał przecież zjawić się w schronisku, więc nie będzie mieć czasu na bezsensowne łażenie po bezsensownych jarmarkach i kupowanie jeszcze bardziej bezsensownych świątecznych badziewi. Poza tym chciał odpocząć. I znowu skupić się na swoich nawracających wspomnieniach.

Przeszli oboje do dużego pokoju, a Laura usadowiła się wygodnie na kanapie.

– Święta dopiero za trzy tygodnie, a choinkę ubiera się w Wigilię. Do tego czasu opadną jej wszystkie igły. – Mikołaj próbował jakoś się ratować, gdyż jego siostra najwyraźniej wpadła w przedświąteczny szał.

– Kupimy sztuczną – zawyrokowała. – To oczywiste, że w Wigilię nie będziesz mógł jej ubrać, gdyż spędzisz święta u nas.

Ostatnie zdanie wypowiedziała znacznie wolniej, czekając na reakcję brata. Nie odpowiedział nic, więc Laura postanowiła wykorzystać panującą między nimi ciszę:

– To znaczy u mnie i u Jacka.

Mikołaj mimowolnie zacisnął usta na dźwięk imienia szwagra.

– Michałek jest twoim chrześniakiem, pamiętasz go jeszcze? – mówiła dalej Laura. – Bo on to chyba już zapomniał, jak wyglądasz. Ach, i rodzice będą. Tak więc sam widzisz, że choinkę w swoim mieszkaniu musisz ubrać wcześniej.

– Nie wiem, czy jestem gotowy na rodzinne spotkania – odpowiedział po chwili, sięgając po leżącą na kawowym stoliku butelkę wody. Zaschło mu w gardle od tego przekomarzania się z siostrą. I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin temu narzekał na myśl o gapieniu się na pierwszy lepszy film na Netflixie.

– Minęły prawie dwa lata, Mikołaj – powiedziała łagodnie. – Nie mogę sobie wybaczyć, że już w tamtym roku pozwoliłam na to, abyś siedział tu samotnie.

– Właśnie tego potrzebowałem.

– Wiem, ale w tym roku po prostu się na to nie godzę. A w moim stanie chyba mi nie odmówisz, co? Proszę. Spędź z nami święta.

Odłożył pustą butelkę z powrotem na stolik i przyjrzał się swojej siostrze. Młodsza od niego o dwa lata Laura zawsze umiała owinąć sobie Mikołaja wokół palca. I chyba tylko jej faktycznie nie potrafiłby odmówić. Niech będzie. Pójdą na ten jarmark i kupią parę świecidełek, żeby ozdobić mieszkanie. Przynajmniej spędzi sobotę w miłym towarzystwie, bo oprócz wizyty w schronisku i ewentualnej herbaty u pani Tereski jak zwykle nie miał innych planów. I pojedzie. Mikołaj w tym roku pojedzie na te święta. Zabarykadowanie się w domu i tak nie zwróci życia Ewie.

– Przyjadę, Laura. Dziękuję za zaproszenie.

 

 

– Mąka, cukier puder lub ksylitol… proszek do pieczenia, cynamon lub przyprawa do pierników…

Kamila krzątała się w kuchni i czytała na głos przepis na świąteczne pierniczki. Jeśli zrobi je wszystkie już dzisiaj, istnieje spora szansa, że do świąt zdążą zmięknąć. Ozdobi je artystycznie, przyodzieje w bożonarodzeniowe barwy i nagle zwykłe, niewiele znaczące kształty zamienią się w prawdziwe świąteczne cudeńka. Następnie powkłada je do celofanowych torebek, ostrożnie spakuje do kartonowego pudła, aby się nie pogniotły, i zawiezie na święta do babci Róży. Oprócz pierniczków będzie miała też przygotowane świąteczne ozdoby. Styropianowe bombki wykonane techniką decoupage oraz drewniane, malowane ludziki, nad którymi w ostatnich tygodniach spędziła wiele wieczorów.

Kamila westchnęła, odłożyła na bok zeszyt z przepisami i wsparła się o kuchenną wyspę. Wiadomość o nagłym pogorszeniu stanu zdrowia babci jej męża spadła na nich jak grom z jasnego nieba, niemniej jednak nie było to jedyne zmartwienie, od którego za wszelką cenę starała się odwrócić swoją uwagę. Nie wychodziło jej to wcale.

– Już jestem! – usłyszała dochodzący z przedpokoju głos Dominika. Wytarła ręce w kuchenny fartuch i z przyklejonym na twarzy uśmiechem wyszła mu na powitanie.

– To świetnie. Obiad już prawie gotowy.

Dominik uściskał żonę.

– Przepraszam cię, Słońce, ale nie jestem głodny. Spotkałem Grzegorza, wiesz, tego z pracy, i poszliśmy razem coś zjeść. Wiesz, jak jest. Przed takim wyjazdem pasuje nie tylko pozamykać stare sprawy, ale też nie zapominać o znajomych. Bo nie wiadomo, kiedy zobaczymy się następnym razem.

Kamila przełknęła ślinę i podtrzymała się szafki, czując, że kręci jej się w głowie.

– No nic, trudno. Najwyżej odgrzeję ci na kolację.

– A swoją drogą, zwolnili go, wiesz? – krzyknął Dominik z łazienki. – Redukcja etatów, niech ich diabli! W tym drugim rzucie poleciało prawie dwieście osób! Firma po prostu nie wyrabia i tną wydatki! Szkoda tylko, że kosztem dobrych pracowników.

Dominik pracował w dużej rzeszowskiej korporacji, w której od dłuższego czasu faktycznie nie wiodło się najlepiej. Cięcia etatów i masowe zwolnienia były tam od ponad roku chlebem powszednim, on jednak – przeczuwając, co się święci – postanowił być czujny i wziąć sprawy w swoje ręce już jakiś czas temu. Na szczęście pomocną dłoń wyciągnął do niego pewien kolega zza oceanu.

– Czemu nic nie mówisz? – zapytał, wchodząc do kuchni. Przystanął i rozejrzał się po pomieszczeniu. Blaty zdawały się uginać pod ciężarem form wyłożonych piernikowymi ciasteczkami.

– A nie wiem. Zmęczona jestem.

– No nic dziwnego, skoro tyle tego wszystkiego narobiłaś. A jak w bibliotece?

– Spokojnie, jak zawsze.

– Wiesz co, może jednak nałożysz mi trochę obiadu?

Kamila włożyła kuchenne rękawice i odwróciła się w stronę piekarnika.

– Może to twoje ostatnie chwile bibliotecznego spokoju, więc delektuj się nimi – powiedział Dominik i roześmiał się, ucieszony z własnego żartu. – Jak do mnie dołączysz, a oby było to jak najszybciej, to zobaczysz, że będziemy tam wiedli zupełnie inne życie.

– Wiesz, że lubię swoją pracę.

Położyła przed mężem talerz z opiekanymi ziemniaczkami w sosie i pieczenią wołowo-jagnięcą.

– Wygląda cudownie. Dziękuję, kochanie. A ty nie jesz?

Usiadła naprzeciw Dominika.

– Jakoś nie mam apetytu.

Złapał ją za wyciągniętą na stole dłoń.

– Wiem, że lubisz swoją pracę, ale niestety ona nie utrzyma nas oboje. Zobaczysz, czas prędko zleci i znów będziemy razem. W kraju wielkich możliwości.

– Stany może były takim krajem dwadzieścia lat temu – zaczęła. – Ale teraz to już wcale tak nie wygląda.

– Będzie wyglądać dla nas. Powinniśmy Bogu dziękować, że Jurkowi udało się załatwić dla mnie tak dobrze płatną robotę. Jak przyjedziesz, to w ogóle nie będziesz musiała nic robić. No chyba że będziesz chciała, to coś się wymyśli. W Nowym Jorku też z pewnością są biblioteki. No, a teraz zjedz chociaż trochę. Musisz mieć siłę chociażby po to, aby wtoczyć bagaż do samolotu.

Dominik znów się zaśmiał, a Kamila na jego prośbę nałożyła sobie odrobinę ziemniaków z sosem. Już po pierwszym kęsie poczuła mdłości, poskubała jednak trochę głównie po to, by dotrzymać towarzystwa mężowi.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej