46,00 zł
Ekscytujący finał serii o wędrownej aptekarce autorstwa duetu pisarzy używającego pseudonimu Iny Lorentz. W czwartym tomie Lena, najstarsza córka wędrownej aptekarki Klary z Turyngii, musi wykazać się swą wiedzą o ziołach leczniczych, a przede wszystkim – odwagą. Na początku Lena nie ma pojęcia, w jaką przygodę się wdała. Pozwolono jej towarzyszyć księciu Fryderykowi w jego długiej i żmudnej podróży do Wenecji. Utalentowana malarka od dawna marzyła o zobaczeniu Włoch. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że Fryderyk obrał sobie inny cel podróży. Otóż odważny książę chce osobiście zaczerpnąć wody z rzeki Jordan w Palestynie, aby ochrzcić nią swe dziecko. Pełna wyzwań podróż poprowadzi Lenę, Fryderyka i ich towarzyszy przez kilka krajów aż do Imperium Osmańskiego, gdzie czeka ich wiele przygód i zaskakujących doświadczeń. Podróżnicy z Turyngii spotykają nie tylko zbójców i oszustów, ale także weneckich szlachciców, tureckich dygnitarzy i beduińskiego szejka. Oczywiście Lena i Fryderyk zbliżą się do siebie bardziej, niż powinni – zwłaszcza wtedy, gdy on będzie musiał poddać się zabiegom uzdrowicielskim, których Lena nauczyła się od matki. Czwarta część serii powieści historycznych o wędrownej aptekarce duetu autorskiego Iny Lorentz to niezwykła przygoda po różnorodnych krajach, okraszona dużą porcją egzotyki – świetna rozrywka dla każdego fana historii i przygody!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 560
Rok wydania: 2025
Die Tochter der Wanderapothekerin
Copyright © 2019 by Knaur Verlag. An imprint of Verlagsgruppe Droemer
Knaur GmbH & Co. KG, Munich
Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2025 for the Polish translation by Barbara Niedźwiecka
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Maria Zając
Korekta: Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz
ISBN: 978-83-8230-985-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, e-mail: [email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2025
Manfred Haug podziwiał swojego pana za to, że ten potrafi tak dobrze panować nad emocjami. Przez kwadrans Fryderyk von Schwarzburg-Friedrichsthal cierpliwie znosił obelgi swojej żony. Miał pełne prawo ją spoliczkować, aby zamilkła, ale tego nie zrobił. Jej Najjaśniejsza Wysokość Karolina Luiza używała wyrażeń, które nawet zwykłą praczkę przyprawiłyby o rumieniec wstydu. W tej chwili nieco przycichła, nie dlatego jednak, że się opamiętała, lecz dlatego, że zabrakło jej tchu.
– Umrę niechybnie! – zawołała żałosnym głosem. – Już raz umarłam, podczas poprzedniego porodu!
„Mimo śmierci jaśnie pani wciąż wygląda jak żywa” – pomyślał Manfred i zapragnął powiedzieć jej to prosto w twarz.
Książę Fryderyk pokręcił głową, słysząc niedorzeczne słowa żony.
– Wiem, że źle znosiłaś pierwszą ciążę…
– Najgorzej znosiliśmy ją mój biedny pan i my, służba – mruknął pod nosem Manfred.
Tymczasem Karolina Luiza wymierzyła mężowi siarczysty policzek.
– To było okropne! Czułam się jak krowa i miałam ogromny brzuch. Nie mieściłam się w żadną suknię! A ty mówisz, że źle znosiłam ciążę.
– Podziwiałem cię za odwagę i siłę, z jaką nosiłaś pod sercem naszego syna – odpowiedział Fryderyk, by jej pochlebić, ale to zapewnienie przypominało plucie na płonący dom w nadziei, że ogień zostanie ugaszony.
– To twoja wina! – krzyknęła Karolina Luiza i zaczęła młócić męża obiema pięściami. – Powinieneś mieć na uwadze moją słabą kondycję. A ty nawet nie odczekałeś paru miesięcy, tylko znów uczyniłeś mnie brzemienną. Na pewno chcesz, żebym szczezła przy porodzie! Jak umrę, będziesz mógł poślubić tę swoją okropną metresę!
To oskarżenie było dla Fryderyka jak kolejny policzek.
– Nie chcę twojej śmierci ani nie mam żadnej metresy! – oświadczył, z trudem panując nad sobą.
– Kłamiesz! – krzyknęła jego żona. – Miałeś nadzieję, że po urodzeniu syna przeniosę się na tamten świat, bo chciałeś sprowadzić na zamek następną żonę, córkę tego farmaceuty. Widziałam na własne oczy, jak się do niej umizgiwałeś. Dla ciebie liczy się tylko mój brzuch. Mam ci urodzić następcę, bo dzieci spłodzone z tą dziwką nie miałyby prawa do dziedziczenia.
– Moja droga, byłem niezmiernie szczęśliwy, że mimo wszystkich trudności szczęśliwie przeżyłaś ostatni poród. Modlę się do Boga, aby tym razem było tak samo. Dwa lata temu ściągnąłem na zamek najlepszego lekarza, aby się tobą zajmował. Teraz zrobię to samo. Nie masz się czego bać.
Fryderyk mimowolnie przybrał stanowczy ton. Jego żona już podczas pierwszej ciąży obrzucała go najdzikszymi oskarżeniami i uprzykrzała życie nie tylko jemu, ale także innym mieszkańcom zamku Friedrichsthal. Wtedy jednak apogeum nastąpiło dopiero w piątym miesiącu, gdy dolegliwości związane z ciążą stały się dokuczliwe. Tym razem było inaczej. Osobisty lekarz księżnej potwierdził ciążę zaledwie dzień wcześniej i zapewnił, że dziecko przyjdzie na świat nie wcześniej niż za siedem miesięcy.
Fryderyk był przerażony, że przez tak długi czas będzie musiał znosić wybuchy złości swojej żony. W trakcie jej pierwszej ciąży kilka razy opuszczał zamek i zatrzymywał się u krewnych. Ale tym razem nie uśmiechało mu się ciągłe podróżowanie tam i z powrotem między Rudolstadt, Sondershausen, Hildburghausen a Altenburgiem przez kilka najbliższych miesięcy jedynie po to, aby nie musieć wysłuchiwać narzekań małżonki.
– Uspokój się, moja droga! Nie jesteś pierwszą kobietą, która urodziła dziecko, ani nie będziesz ostatnią – próbował przemówić jej do rozsądku.
– Cóż za bezduszność! – wpadła mu w słowo. – Jestem bardzo delikatna. Pierwszy poród prawie mnie zabił. Nie przeżyję drugiego.
– Wasza Książęca Mość, proszę, nie denerwujcie się tak! – wtrącił jej przyboczny medyk. – Nawet jeśli pierwszy poród był skomplikowany, to kolejny zazwyczaj nie nastręcza kobietom takich trudności.
– Jesteście tak samo bezduszni jak mój mąż! – krzyknęła łamiącym się głosem Karolina Luiza. – Z pewnością pozostajecie w zmowie. Chcecie mnie wtrącić do zimnego grobu, aby Fryderyk mógł poślubić swoją kochanicę.
Lekarz poczuł się urażony.
– Wasza Książęca Mość, odwołajcie te insynuacje! – odparł oburzonym tonem, ale w odpowiedzi otrzymał tylko kolejne obelgi. W końcu z lodowatym wyrazem twarzy zwrócił się do Fryderyka: – Wasza Książęca Mość! Czuję się zmuszony prosić was o zwolnienie mnie z pełnienia obowiązków przybocznego lekarza waszej pani małżonki. W tych okolicznościach nie mogę jej dłużej służyć.
– Moja żona z pewnością nie miała na myśli tego, co powiedziała. – Fryderyk próbował ułagodzić doktora, lecz jego żona natychmiast obróciła wniwecz jego starania.
– A właśnie że dokładnie to miałam na myśli! – parsknęła ze złością. – Podczas mojej pierwszej ciąży obaj próbowaliście odebrać mi życie. Tym razem na pewno je przez was stracę.
– Mości książę, jak widzicie, nie ma co liczyć na opamiętanie waszej małżonki. Dlatego proszę was, byście zwolnili mnie z funkcji jej przybocznego lekarza.
Medyk ukłonił się przed Fryderykiem, nie racząc nawet spojrzeć na Karolinę Luizę. Z trudem znosił jej zachowanie podczas poprzedniej ciąży. Wtedy jednak oskarżenia nie skrupiły się na nim, tylko na mężu księżnej.
Fryderyk zdał sobie sprawę, że nie zmusi medyka do pozostania, skinął więc głową i rzekł:
– Przyjdźcie później do moich komnat! Dam wam list polecający i wynagrodzę was za dotychczasową pracę. A tobie, moja droga żono, powiadam, że możesz ściągnąć na zamek takiego lekarza, jaki ci odpowiada. Niech się tobą zajmie.
Chciał uspokoić małżonkę, pozwalając jej wybrać medyka, który zaopiekuje się nią w czasie ciąży.
– Jak ja biedna, słaba kobieta mam znaleźć dobrego lekarza?! – krzyknęła z oburzeniem Karolina Luiza. – Jesteś bez serca! Chcesz, żebym umarła!
Ten ostatni wybuch do cna wyczerpał jej siły. Z bezradności zaczęła płakać.
Fryderyk machnął z rezygnacją ręką i zwrócił się do pokojówki:
– Zaprowadź moją żonę do jej sypialni i połóż do łóżka. Gdy odzyska spokój ducha, niech napisze do swoich przyjaciół z prośbą, by polecili jej dobrego lekarza i położnika. Sam nie będę zajmował się tą sprawą, ponieważ moja małżonka zapewne odmówiłaby przyjęcia medyka, którego bym wybrał.
Służąca spojrzała na księcia wzrokiem, który wyraźnie zdradzał, że podobnie jak jej pani uważa go za brutala pozbawionego serca. Następnie chwyciła Karolinę Luizę za łokieć i wyprowadziła ją na korytarz.
Ostatni histeryczny wybuch Karoliny Luizy zdenerwował Fryderyka bardziej niż jakikolwiek z tych, których doświadczył podczas jej pierwszej ciąży. W swoim apartamencie poprosił kamerdynera o podanie mu kieliszka koniaku.
Manfred ze współczuciem przyniósł trunek.
– Czasami trzeba się napić czegoś mocniejszego, Wasza Książęca Mość. Tylko nie przyzwyczajcie się do topienia gniewu na żonę w koniaku.
– Nie mam takiego zamiaru – odparł Fryderyk, popijając złocisty płyn. – Gdybym tylko wiedział, jak przetrwać następnych siedem miesięcy – dodał przygnębiony.
– Wasza Książęca Mość, pozwólcie, że udzielę wam rady… – zaczął kamerdyner.
– W każdej chwili chętnie cię wysłucham, mój drogi Manfredzie! – powiedział Fryderyk, spoglądając z wdzięcznością na człowieka, który służył mu wiernie przez dwadzieścia lat.
– Chciałbym zasugerować Waszej Książęcej Mości, abyście spędzili następnych siedem miesięcy z dala od Friedrichsthal. Podczas pierwszej ciąży wasza pani małżonka była nieco spokojniejsza, gdyście opuszczali zamek.
– Skąd o tym wiesz? Przecież zawsze wyjeżdżałeś ze mną.
– Zapominacie, że moja żona jest tu ochmistrzynią i dlatego nie mogłem jej ze sobą zabierać. W trakcie naszych podróży to głównie ona zajmowała się zaspokajaniem potrzeb mości księżnej.
– W takim razie żal mi twej małżonki – mruknął Fryderyk, pełen szczerego współczucia.
– Gabi daje sobie radę. Reszta służby chętnie jej pomaga. Jej Najjaśniejsza Mość podczas lat spędzonych na zamku Friedrichsthal nie zdołała pozyskać u służby zanadto sympatii.
W głosie Manfreda zabrzmiało lekkie rozgoryczenie, ponieważ Karolina Luiza zachowywała się tak, jakby pobyt na zamku Friedrichsthal stanowił dla niej karę.
Żona Manfreda, ochmistrzyni Gabi, była przełożoną reszty służby. Fryderyk ufał obojgu małżonkom bezgranicznie, ponieważ dowiedli swej lojalności. Skoro Gabi stwierdziła, że poradzi sobie z jego brzemienną żoną, to z pewnością tak będzie.
– Ale gdzie ja mam się podziać na tak długi czas? – zapytał bardziej siebie niż Manfreda.
Kamerdyner chrząknął.
– Wasza Książęca Mość, pozwólcie, że udzielę wam kilku rad…
– Gadaj wreszcie! – ponaglił go Fryderyk.
– Zalecałbym Waszej Wysokości dłuższą podróż, a nie tylko wizytę w Hildburghausen czy innych pobliskich miastach, gdzie z pewnością padną pytania, dlaczego tak długo przebywacie z dala od domu. Ludzie już to roztrząsali podczas ostatniej ciąży waszej pani małżonki, mimo że raz za razem wracaliście do Friedrichsthal.
– Wracałem, ale… nie wytrzymywałem tu dłużej niż tydzień! Na Boga, większość kobiet zachodzi w ciążę i rodzi dzieci bez większych problemów. Dlaczego akurat Karolina Luiza musi robić taki raban? – Fryderyk pokręcił ze smutkiem głową, po czym z zaciekawieniem spojrzał na Manfreda. – Dokąd radzisz mi więc pojechać?
– Może do Londynu. Król Jerzy Drugi z pewnością was przyjmie. Albo do Paryża, do króla Ludwika Piętnastego, do króla Danii Christiana Szóstego…
– A dlaczego nie do osmańskiego sułtana? – przerwał mu Fryderyk, uśmiechając się z lekkim przekąsem.
– To byłaby długa podróż, i do tego niebezpieczna – dodał Manfred tak spokojnym tonem, jakby omawiał ze swoim panem jadłospis na wieczorny bankiet.
Fryderyk zamyślił się na chwilę, po czym machnął ręką.
– Przed laty, będąc jeszcze młodzieńcem, objechałem spory kawałek Europy, zwiedziłem Londyn i Paryż, a trzy lata temu Kopenhagę. Jeśli mam się znów wybrać w podróż, to chcę zobaczyć coś nowego. Może Rzym?
– Ale tam mieszka papież. A wy, jako luteranin, z pewnością nie chcielibyście oglądać tego jegomościa – zaoponował Manfred. – Jeśli chcecie zakosztować przyjemności, wybierzcie Wenecję! Czyż hrabia Manteuffel nie wspominał ostatnio, że wkrótce będzie tam obchodzony karnawał? Udział w nim z pewnością poprawiłby wam nastrój.
Propozycja Manfreda zabrzmiała kusząco. Manteuffel był światowym człowiekiem i wiele opowiadał o weneckich maskaradach, co sprawiło, że Fryderyk zapragnął je zobaczyć.
– Dobrze by było, gdyby Martin Just mógł pojechać ze mną. Podróże w jego towarzystwie zawsze przebiegały w przyjemnej i wesołej atmosferze. Tyle że Martin służy teraz księciu Ernestowi Augustowi z Saksonii-Weimaru.
– Na waszą prośbę książę z pewnością da mu wolne – przerwał swojemu panu Manfred.
– Bez wątpienia. – Fryderyk kiwnął głową, po czym się roześmiał. – Poczułbym się znowu tak jak kiedyś, za kawalerskich czasów, kiedy we dwóch objeżdżaliśmy Europę. Na Boga, to było ponad osiem lat temu! Czy pamiętasz, jak ja i Martin zabawialiśmy się z dwiema pięknotkami, kiedy to zaskoczyli nas mąż jednej z nich i brat drugiej, a my dwaj musieliśmy skakać z okna sypialni do fosy, a potem wróciliśmy do swej kwatery, ociekając wodą?
– Tak. Pamiętam też, że po kąpieli w fosie nie pachnieliście nazbyt przyjemnie – oznajmił Manfred, ponownie rozśmieszając swojego pana.
Fryderyk szybko jednak spoważniał.
– Powinienem mieć się na baczności, bo inaczej któraś z oślizgłych żmij wijących się u stóp Karoliny Luizy usłyszy moje słowa i powie jej, że się śmieję, bo niekochana przeze mnie żona niechybnie umrze w wyniku porodu.
Zacisnął usta. Oskarżenia żony zraniły go głęboko. Poślubił Karolinę Luizę nie z miłości, ale z obowiązku, ponieważ zgodnie z prawem rodzinnym jego narzeczona musiała pochodzić z rodu co najmniej równego rangą jego rodowi. Lecz starał się być dla niej dobrym mężem. W przeciwieństwie do wielu innych arystokratów nie miał metresy ani nigdy nie dał Karolinie Luizie powodu do zazdrości.
Istniała jednak pewna młoda kobieta, która przyprawiała go o szybsze bicie serca. Była jednak zanadto nisko urodzona, by mogła zostać jego żoną, a szanował ją zbyt mocno, by prosić ją o zostanie jego metresą.
– Zastosuję się do twojej rady, Manfredzie, i wyruszę w długą podróż. – Westchnął i dodał: – Najsampierw pojadę do Weimaru i poproszę Martina, by nam towarzyszył. On z pewnością zechce zobaczyć kawałek świata, tak samo jak ja.
– Kiedy Wasza Książęca Mość zamierza wyjechać? – dopytywał Manfred.
– Już jutro! Ty weźmiesz powóz i pojedziesz pierwszy, razem z bagażami. W Weimarze zakwaterujemy się w Gospodzie pod Słoniem. Zamelduj mnie tam jako barona Tiefenwalda. Będę podróżował incognito.
– Wedle waszej woli, panie baronie!
Wyraz twarzy Manfreda nie zmienił się ani trochę, mimo że czekało go mnóstwo pracy. Nie dość, że musiał spakować kufry podróżne swojego pana i swój własny bagaż, to jeszcze przypilnować, żeby zaprzęgnięto powozy bez herbów i żeby woźnica oraz lokaje towarzyszący jego panu byli ubrani w stroje, po których nie można będzie ich rozpoznać jako służących księcia von Schwarzburga-Friedrichsthala, który niedawno został wyniesiony do tej rangi.
Nie tylko kamerdyner Manfred miał wiele pracy związanej z przygotowaniem wyjazdu, ale także Fryderyk. Najpierw trzeba było napełnić swoją podróżną kasetkę, a wprzód oszacować, ile monet będzie potrzebnych w ciągu ponadpółrocznego wojażu. Potem wybrał dwa celne pistolety, swoją ulubioną strzelbę i rapier. Przypomniawszy sobie, że ma z nim wyruszyć Martin Just, podwoił liczbę broni. Następnie wyjął almanach, by poczytać, co napisano w nim o krajach, które planuje odwiedzić.
Po lekturze zaczął się zastanawiać, dokąd naprawdę chciałby pojechać. Wenecja ze swoim karnawałem miała być początkiem wyprawy, a nie ostatecznym celem. Pragnąc zobaczyć coś nowego i nieznanego, ponownie pomyślał o imperium osmańskim, w skład którego wchodziła także Grecja, ojczyzna wielkich mędrców starożytności. Fryderyka kusiło, by odwiedzić Ateny, miasto Temistoklesa i Sokratesa. Przez myśl przemknął mu również Konstantynopol. Było to niegdyś jedno z wielkich centrów imperium rzymskiego i miasto cesarza Justyniana. Stamtąd niedaleko miałby na wyspę Cypr, a z niej do Jerozolimy. Fryderyk poczuł się urzeczony perspektywą zobaczenia miejsc, w których działał Jezus Chrystus, i zanurzenia dłoni w wodach Jordanu.
– Muszę porozmawiać z Martinem, żeby wybił mi te bzdury z głowy – zadrwił sam z siebie, wiedząc, że przyjaciel tak samo się zapali, by zobaczyć te egzotyczne miejsca.
Czas na przygotowania był w zasadzie nazbyt krótki, ale pod wieczór Manfred potwierdził, że do rana wszystko będzie gotowe.
Fryderyk skinął mu z wdzięcznością głową.
– Bardzo dobrze! Mam nadzieję, że do naszego powrotu zapanuje tu spokojniejsza atmosfera.
– Też mam taką nadzieję. – Manfred ukłonił się, a następnie podszedł do księcia, by przebrać go przed kolacją.
Ze względu na nastrój panujący w zamku Fryderyk zdecydował się na stonowane kolory. Założył też ogromną czarną perukę, którą gdzie indziej uznano by za niemodną. Granatowy kaftan leżał na nim jak ulał, podobnie jak nieco jaśniejsze spodnie sięgające do kolan. Na łydkach opinały się jasne pończochy. Do tego wzuł czerwone buty, które podkreślały jego wysoką rangę.
– W podróży zamierzam ubierać się skromniej, a przede wszystkim zrezygnuję z peruki wszędzie tam, gdzie jej założenie nie będzie absolutnie konieczne – oznajmił Fryderyk.
Manfred podał mu apaszkę i bacznie się przyglądał, jak jego pan ją wiąże.
– Już o tym pomyślałem i uwzględniłem to przy wyborze waszej garderoby, mości książę – powiedział.
– Od teraz mów do mnie: „panie baronie” – zażądał Fryderyk.
– Będę to robił, ale dopiero wtedy, gdy usiądziecie w powozie i zaczniecie podróżować jako baron Tiefenwald. W zamku wywołałoby to tylko irytację.
Obawy Manfreda były uzasadnione. Świta Karoliny Luizy natychmiast by się zorientowała, że książę zamierza podróżować incognito. Wysnułaby z tego wniosek, że zamierza się spotkać z metresą. A to jeszcze bardziej podburzyłoby jego żonę przeciwko niemu.
– Masz rację, niech wszyscy myślą, że jadę do Rudolstadt lub Sondershausen, aby odwiedzić swoich krewnych – odparł z wdzięcznością Fryderyk.
– Moja żona informuje, że księżna pani czuje się nazbyt źle, by towarzyszyć wam podczas kolacji – poinformował Manfred.
– Zasłużyłeś na dodatkowego talara za tę wiadomość – powiedział Fryderyk, któremu wyraźnie ulżyło, ponieważ przy stole małżonka zazwyczaj też nie szczędziła mu obelg.
Posiłek upłynął w spokojnej atmosferze, gdyż nikt ze świty Karoliny Luizy również nie przyszedł. Oprócz Fryderyka obecni byli tylko trzej panowie, którzy w jego imieniu zarządzali małym księstwem.
Fryderyk wyjaśnił im, że wybiera się w długą podróż. Wszyscy trzej ze zrozumieniem skinęli głowami.
– To roztropna decyzja, Wasza Najjaśniejsza Wysokość – rzekł ochmistrz, który ze zgrozą przypomniał sobie wybuchy księżnej podczas jej pierwszej ciąży.
– Czy sprawy mają się na tyle dobrze, że mogę bez obaw opuścić kraj? – zapytał książę.
– Ależ tak – oznajmił sekretarz, a następnie zadał pytanie, które go nurtowało: – Czy chcecie, bym wam towarzyszył?
Fryderyk pokręcił głową.
– Jako że nie wrócę do czasu rozwiązania, lepiej będzie, jeśli zostaniecie. Powierzam wam swój kraj i swoją rodzinę.
– Dziękuję Waszej Najjaśniejszej Wysokości! – Mężczyzna ukłonił się i odetchnął z ulgą.
Chociaż księstwo Schwarzburg-Friedrichsthal zarówno pod względem wielkości, jak i liczby ludności było jednym z najmniejszych państw w Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego, potrzebowało sprawnej administracji. W trakcie pierwszej ciąży Karoliny Luizy sekretarz towarzyszył Fryderykowi w jego podróżach. Swoje obowiązki związane z zarządzaniem wykonywał jedynie podczas krótkich wizyt pana w domu. Z wielkim trudem udawało mu się wtedy panować nad sytuacją. Jeśliby teraz wyjechał na dłużej, konsekwencje mogłyby być znacznie gorsze.
– Szkoda, że Schwarzburg-Friedrichsthal jest tylko małą kropką na mapie Rzeszy – powiedział Fryderyk w zamyśleniu. – Gdyby był większym i ważniejszym krajem, mianowałbym cię kanclerzem lub premierem.
– Jestem całkowicie usatysfakcjonowany swoją rangą – odpowiedział szczerze sekretarz.
Jako że nie miał rekomendacji ani nikt za nim nie stał, w ważniejszych rezydencjach mógłby liczyć jedynie na podrzędne stanowisko pisarza. Tutaj był pierwszy po księciu i w jego imieniu dzierżył stery administracji.
– Każdemu z was należy się premia. Przypomnijcie mi o tym, gdy wrócę – rzekł Fryderyk, delektując się posiłkiem.
Następnie zaprosił wszystkich trzech panów do salonu i przy kieliszku koniaku wyjaśnił im, czego oczekuje od nich podczas swej nieobecności. Kiedy się rozstali, było już późno.
– Wasza Najjaśniejsza Wysokość, powinniście już położyć się spać. Powóz będzie na was czekał wczesnym rankiem – przypomniał mu Manfred.
– Wiem! Niemniej jednak wyjdę teraz na chwilę. Przygotuj wszystko na jutro. – Fryderyk uśmiechnął się do swojego kamerdynera, który w ciągu wielu lat służby stał się jego starszym przyjacielem, i podszedł do drzwi.
Jeden lokaj mu je otworzył, a drugi ruszył przed nim, niosąc lampę, ponieważ w korytarzach panowała już ciemność.
Fryderyk poczekał, aż służący otworzy drzwi do apartamentu, w którym umieszczono jego syna. W środku było jeszcze dość jasno. Usłyszał, jak Gabi mówi do bony, że nie będzie tolerować zaniedbań.
– Powiem Jej Najjaśniejszej Wysokości, aby zatrudniła inną opiekunkę dla panicza Fryderyka – rzekła stanowczo ochmistrzyni.
Książę wszedł do komnaty i zobaczył ochmistrzynię, na której twarzy malował się gniew, i bonę.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
Obie kobiety się wzdrygnęły, ponieważ tak wysoko postawione osoby z reguły nie wtrącały się w sprawy związane z opieką nad dziećmi.
Gabi zdołała się opanować jako pierwsza.
– Przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku, i okazało się, że w pokoju dziecinnym nie było ani bony, ani mamki. Obie gdzieś sobie poszły i nie mogłam ich znaleźć.
– Byłam w komnatach Jej Książęcej Mości. Wyszłam tylko na chwilę, by zdać relację, jak się miewa jej syn – powiedziała opiekunka.
– Tylko na chwilę?! – wykrzyknęła Gabi. – Pielucha nie była zmieniana od dłuższego czasu! A i tak to ja własnoręcznie przewijałam panicza wcześniej.
– Pewnie zrobił w pieluchę całkiem niedawno – broniła się opiekunka.
– Na pewno nie! – W głosie Gabi zabrzmiała wściekłość na kobietę, która już kilka razy pokazała, że nie można na niej polegać.
– Wasza Książęca Mość, jeśli pozwolicie… – Gabi obróciła się energicznym ruchem do Fryderyka – …to powierzę opiekę nad waszym synem Ilsie, byłej pokojówce waszej matki. Ilsa kocha dzieci i odda małemu księciu całe swoje serce i całą duszę.
– To ja jestem opiekunką panicza! – zawołała ze złością bona. – Nie dam się wyrzucić, żeby ta głupia krowa dostała pracę w zamku. Dlaczego wróciła? Jej pani była pewnie niezadowolona z jej usług i ją zwolniła.
– Nieprawda! – Gabi gwałtownie broniła Ilsy. – Złamała rękę i pani Anna Sybilla przysłała ją tutaj, aby mogła dojść do siebie. Poleciła mi też, bym się nią zajęła, gdy wyzdrowieje.
Fryderyk znał Ilsę, skinął więc głową.
– Zrób, co uważasz za najlepsze – zwrócił się do Gabi, po czym zlustrował wzrokiem dotychczasową opiekunkę.
Wybrała ją jedna z dwórek Karoliny Luizy i, jak się teraz okazało, nie dołożyła należytych starań, by znaleźć kogoś sumiennego.
– Daj jej tyle pieniędzy, żeby starczyło jej na życie przez kilka miesięcy, i niech opuści Friedrichsthal – przykazał ochmistrzyni, po czym podszedł do syna.
Mały Fryderyk leżał w swoim łóżeczku, rączki miał zaciśnięte w piąstki. Chyba coś mu się śniło, bo mięśnie jego twarzy drżały. Choć skończył już rok, wciąż był drobny jak na swój wiek, ale zdrowy jak ryba. Spał spokojnie i nie przeszkadzała mu nawet dość ostra rozmowa.
– Mój mały! Nie będę cię widział przez kilka miesięcy. – Fryderyk z trudem oparł się chęci pogłaskania dziecka, gdyż nie chciał go obudzić. – Czuwaj nad moim synem! – rzekł do Gabi i ostatni raz spojrzał na pierworodnego.
– Będę czuwała. Zadbam, żeby mamka częściej karmiła go piersią. I dopilnuję potraw, które panicz będzie dostawał. Powinien troszeczkę przytyć. Ta głupia dziewucha nie dbała o niego należycie!
Spojrzała gniewnie na bonę, która właśnie została zwolniona, a następnie przegnała ją z pokoju.
Fryderyk wyszedł w ślad za nimi dwiema i skierował się do komnat żony. Tam pokojówka poinformowała go, że Jej Książęca Mość już śpi. Mówiąc to, stała przed drzwiami prowadzącymi do sypialni w taki sposób, jakby chciała uniemożliwić mu wejście.
Fryderyk nie miał jednak zamiaru tam wchodzić.
– Powiedz Jej Wysokości, że jutro wyruszam w podróż. Niech zwróci się do którejś z przyjaciółek o polecenie dobrego położnika. Chciałbym, aby miała dobrą opiekę.
Powiedziawszy to, Fryderyk się odwrócił i opuścił izbę przepełnioną zapachem perfum. Kiedy wrócił do swojej komnaty, poprosił Manfreda o otwarcie okna. Chciał odetchnąć świeżym powietrzem.
– Czy wszystko na jutro gotowe? – zapytał.
Manfred skinął sztywno głową.
– Tak, mości książę!
– Dobrze, w takim razie pożegnamy się z domem na kilka miesięcy. Jestem ciekaw, jak Martin przyjmie moją propozycję wspólnej podróży. Mam nadzieję, że nie rozleniwił się na służbie w Weimarze i że nie przelęknie się ryzyka.
– Na pewno nie. Znam pana Martina na tyle, że nie mogę sobie czegoś podobnego wyobrazić – odpowiedział Manfred, pomagając swojemu panu zdjąć obcisły kaftan.
Fryderyk wyjechał następnego ranka, nie pożegnawszy się z żoną. Czuł się, jakby od niej uciekał. A jednocześnie miał wrażenie, że wydostał się na wolność. Jego małżeństwo z Karoliną Luizą nie było szczęśliwe. W duchu bardziej niż kiedykolwiek buntował się przeciwko zasadom rodu, zgodnie z którymi nie mógł poślubić niewiasty niższej rangą.
„Nie, nie chodzi o to, że zakazano by mi wzięcia za żonę kogoś niżej urodzonego” – poprawił się w myślach. „Ale wtedy dzieci z takiego związku nie miałyby prawa do dziedziczenia”.
Zastanawiał się, czy warto się tak męczyć z niekochaną żoną po to, by Schwarzburg-Friedrichsthal pozostał niezależnym księstwem. Karolina Luiza urodziła dziedzica, na którego liczył, i ponownie zaszła w ciążę, nie można jej więc było oskarżyć, że zaniedbuje obowiązki. Dlatego chętnie otoczyłby ją opieką i zrobił wszystko, co w jego mocy, aby dziecko urodziło się zdrowe, a matka dobrze zniosła poród. Tyle że jej histeryczne wybuchy na to nie pozwalały.
Na szczęście miał świadomość, że Gabriele Haug należycie zadba o dobro księżnej. Żona kamerdynera nie pozwalała świcie Karoliny Luizy mieszać się w sprawy gospodarcze na zamku. Ponieważ jej mąż musiał towarzyszyć panu podczas jego wojaży, Gabi miała nie widzieć swojego Manfreda przez kilka miesięcy. Fryderykowi było z tego powodu nieco przykro, ale nie mógł się obejść bez swojego kamerdynera, który służył mu też jako marszałek podróży.
Miał z nimi pojechać również Hartwig – syn Gabi i Manfreda. Fryderyk w podzięce za lojalność rodziców zamierzał wysłać młodzieńca na studia, lecz chciał, by ten najpierw zobaczył trochę świata. Kamerdyner księcia oprócz syna wyznaczył jeszcze kilku lokajów, którzy także mieli wyruszyć w drogę.
Kiedy Fryderyk wyjrzał przez okno swojej karety, zobaczył spory kawałek przed sobą powóz, w którym jako marszałek podróży jechał Manfred. Do jego zadań należało wybranie gospody, żeby mogli zjeść obiad. Następnie miał pojechać do zajazdu, w którym planowali spędzić noc. Gdy książę tam dotrze, będą na niego czekać kolacja i łóżko przykryte jego własną pościelą.
Oprócz jadącego przodem powozu kamerdynera oraz książęcej karety do ich orszaku należał jeszcze pojazd na bagaże. Mieli trzech woźniców z pomocnikami, a ponadto czterech lokajów, z których dwóch stało z tyłu karety, a dwóch jechało wraz z Manfredem, aby przygotować wszystko na przybycie pana.
Dzięki takiej organizacji podróż przebiegała sprawnie i powóz z Fryderykiem wjechał do Weimaru wieczorem drugiego dnia. Podczas kontroli przy bramie książę podał się za barona Tiefenwalda. Dojechawszy na rynek, wysiadł z karety i ruszył pieszo do mieszkania Martina Justa, jego orszak zatrzymał się zaś przed Gospodą pod Słoniem, aby wynająć tam kwaterę.
Sporo osób spoglądało przychylnie na kroczącego ulicą Fryderyka w długim do kolan granatowym kaftanie z aksamitu oraz prawie równie długiej jasnoniebieskiej kamizelce, która niemal całkowicie osłaniała jego jasnobrązowe pludry. Brązową perukę wieńczył płaski trójrożny kapelusz, a pończochy były białe jak śnieg.
Tak ubrany wszedł wkrótce do kamienicy, w której Martin Just wynajmował dwie duże izby, i poprosił dozorcę o poinformowanie przyjaciela o przybyciu gościa.
– Tak jest, jaśnie panie! Pan asesor właśnie przyjechał i jest w swoim mieszkaniu. Przybyliście w samą porę, ponieważ z pewnością zaraz wyszedłby na kolację do swojej ulubionej gospody.
– To poszedłbym tam za nim – odpowiedział Fryderyk i udał się za dozorcą na drugie piętro.
Znajdowały się tam dwa pomieszczenia zajmowane przez Martina Justa.
Dozorca zapukał do drzwi i zawołał:
– Panie asesorze! Macie gościa!
– Proszę wejść – dobiegł ze środka uprzejmy głos.
Mężczyzna natychmiast otworzył drzwi i się odsunął, aby Fryderyk mógł przejść.
– Proszę, jaśnie panie! – Skłonił się, mając nadzieję na napiwek.
Książę nawet nie pomyślał, żeby dać mu cokolwiek, gdyż zwykle robił to za niego kamerdyner. Zamiast tego podszedł prosto do przyjaciela.
– Witaj! – powiedział uradowany Martin i go objął.
Jako że znał Fryderyka, wręczył monetę stojącemu na progu zaciekawionemu dozorcy, po czym zamknął drzwi. Napełnił winem dwa kieliszki i jeden podał swojemu gościowi.
– Co się stało, że zjawiasz się w Weimarze? – zapytał, patrząc na przyjaciela z troską.
Nie widzieli się od dwóch lat. Fryderyk wyglądał teraz na dość nieszczęśliwego. Było to dziwne, bo w zasadzie nie miał ku temu żadnych powodów. W końcu, jako czwarty tego imienia, władał państwem o nazwie Schwarzburg-Friedrichsthal, a więzy krwi łączyły go z najszlachetniejszymi rodami w Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego. Na jego mały kraj nie wpłynęła nawet zakończona niedawno wojna między nowym królem Prus Fryderykiem II a nową regentką Habsburgów Marią Teresą. Co więcej, sprzedaż żywności i paszy nie tylko austriackim, lecz także cesarskim i pruskim wojskom przyniosła Friedrichsthalowi sporo pieniędzy.
Wtem Martin coś sobie przypomniał.
– Czy Schwarzburg-Friedrichsthal nie został niedawno podniesiony do rangi księstwa za sprawą pomocy udzielonej cesarzowi?
Fryderyk ze śmiechem skinął głową.
– Jego Wysokość cesarz Karol Siódmy raczył umieścić na moim herbie książęcą koronę w związku z tym, że pozwoliłem jednemu z jego na wpół wygłodzonych bawarskich regimentów zaopatrzyć się we Friedrichsthal w żywność, gdy ten wycofywał się pod naporem wojsk Marii Teresy. Jestem raczej przygnębiony wyniesieniem do rangi księcia, bo czuję się jak wróbel, któremu przyszło latać wraz z orłami i sokołami. W końcu Schwarzburg-Friedrichsthal jest krajem mniejszym od wielu hrabstw w Prusach, Saksonii i Austrii zarówno pod względem powierzchni, jak i liczby ludności. Jedyną osobą, której naprawdę podoba się moja nowa ranga, pozostaje Karolina Luiza.
– Lepiej zachowaj tę opinię dla siebie. Gdyby stała się ona publicznie znana, mógłbyś zostać uznany za osobę wyjątkowo ekscentryczną. W końcu każdy szlachcic w Świętym Cesarstwie Rzymskim stara się poprawić swój status i swoją reputację!
Martin również się roześmiał i zastanawiał się, jak zdesperowany musiał być cesarz Karol VII, by wynagrodzić stosunkowo niewielką przysługę takim wyróżnieniem.
– Jesteśmy przyjaciółmi, powiem ci więc, dlaczego tak naprawdę zostałem wywyższony do rangi księcia. Tylko nie mów o tym nikomu – powiedział z uśmiechem Fryderyk, lecz na jego twarzy malowała się gorycz.
– Oczywiście, że zachowam milczenie. – Martin kiwnął głową i uważniej przyjrzał się przyjacielowi. – Coś cię trapi?!
– Czy wyglądam na aż tak smutnego?
– Nie, ale to wyczuwam! W końcu przez piętnaście lat spędzaliśmy razem niemal każdą chwilę. Znam cię na tyle dobrze, że dostrzegam subtelności, których inni nie zauważają.
– Masz rację. Czuję się przygnębiony. Moja zacna małżonka po raz drugi jest przy nadziei. Dziękuj Bogu, Martinie, że możesz wybrać sobie żonę według własnego uznania, bo tradycja ani konwenanse nie nakazują ci poślubić kogoś z twego stanu, choć ci się nie podoba. – Fryderyk westchnął, po czym zamachał rękami. – Powinienem był szukać dalej, ale Karolina Luiza spełniała dokładnie te wymagania, którym powinna sprostać żona hrabiego cesarstwa. Myślałem, że dokonuję najlepszego wyboru. Bardziej by do niej pasowało imię Ksantypa.
– Czy między wami jest aż tak źle? – zapytał Martin, który widział żonę Fryderyka jedynie dwa razy: na ślubie i ponownie dwa lata temu, gdy przyjechał do Friedrichsthal z krótką wizytą.
– Jeszcze gorzej! – Książę zaśmiał się gorzko i pokręcił głową. – Podczas swojej pierwszej ciąży Karolina Luiza zachowywała się niczym zwykła handlara. Gdy tylko zaproponowałem coś, aby jej ulżyć, zarzucała mi, że pragnę doprowadzić ją do śmierci…
Zakaszlał zakłopotany, aby powstrzymać to, co cisnęło mu się na usta. Nie mógł tego zdradzić nawet Martinowi.
– Oskarżała mnie, że chcę poślubić jedną ze swoich rzekomych kochanek – mówił dalej. – A przecież doskonale wie, że zgodnie z rozporządzeniem mojego przodka Fryderyka Pierwszego spadkobierca rodu musi pochodzić z łona szlachetnej damy. Jak więc mógłbym poślubić jakąś tancerkę lub mieszczkę? Po mojej śmierci Schwarzburg-Friedrichsthal powróciłby do Rzeszy, a tym samym stał się własnością cesarza, a moi potomkowie nosiliby jedynie proste nazwisko von Friedrichsthal.
– Ale Karolina Luiza urodziła przecież nieco ponad rok temu upragnionego dziedzica. Czy to jej nie uspokoiło? – zapytał Martin ze zdumieniem.
Fryderyk opuścił ze smutkiem głowę.
– Uspokoiło? Na Boga, ona oskarża mnie o to, że się z nią nie liczę i że zapłodniłem ją nazbyt szybko. Uważa, że nie przeżyje tej ciąży, a po jej śmierci będę mógł poślubić ladacznicę, z którą ponoć sypiam.
– Słuchając cię, rad jestem, że jeszcze nie mam żony.
Martin współczuł swojemu przyjacielowi, ponieważ Fryderyk był przystojnym młodym mężczyzną o doskonałych manierach, zawsze przyjaznym, uprzejmym i życzliwym wobec wszystkich.
– Nie traktuj całej płci niewieściej z pogardą – ostrzegł go surowo książę. – Nie wszystkie kobiety są takie jak Karolina Luiza. Bywają też inne, chociażby takie jak twoja pani matka, które w porównaniu z moją żoną są jak jasne gwiazdy na niebie.
– To prawda! Moja matka to zacna niewiasta.
Martin uśmiechnął się na myśl o swojej rodzicielce, która była znana w ich rodzinnym mieście Königsee. Jako młoda dziewczyna wędrowała po kraju, sprzedając lekarstwa, aby zapewnić swojej rodzinie dach nad głową i chleb. Będąc mężatką, uratowała swojego męża oskarżonego niesłusznie o morderstwo i więzionego w lochach. Około dwudziestu lat temu została opiekunką małego Fryderyka i uratowała go przed śmiercią z rąk podłych zabójców. W ramach podziękowania pozwolono Martinowi wychowywać się razem z Fryderykiem. Razem też studiowali. Teraz Martin Just miał tytuł doktora i otworem stały przed nim drzwi, które byłyby zamknięte dla syna zwykłego farmaceuty ze Schwarzburga-Rudolstadt.
– Twoje obie siostry również wypadają niezwykle korzystnie na tle innych kobiet – dodał książę, mając na myśli przede wszystkim starszą z nich.
Lena była piękna, choć miała cięty język. Jako chrześnica pana von Tengenreutha otrzymała doskonałe wykształcenie. Była także jedyną młodą kobietą, która budziła w nim uczucia gorętsze niż zwykła sympatia.
– Czy jakiś młody mężczyzna zdobył już serce Leny lub Hildy? – zapytał.
Martin pokręcił głową.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale dla Leny to najwyższy czas, żeby wyjść za mąż. W końcu ma już dwadzieścia pięć lat. Jeśli się nie postara, skończy jako stara panna. Lecz ona chyba chce nią zostać. Każdy młody mężczyzna, który się nią zainteresuje, pada ofiarą nie tylko jej języka, ale także ołówka! Podczas ostatniej wizyty zostawiła tu teczkę ze swoimi rysunkami. Są w niej portrety jej wielbicieli. Może chciałbyś na nie spojrzeć, żeby się przekonać, co mam na myśli?
– Z przyjemnością! Lena jest świetną rysowniczką i malarką. Zarobiłaby niezłe pieniądze, sprzedając swoje obrazy – rzekł Fryderyk.
Jego przyjaciel zaśmiał się krótko, słysząc te słowa.
– Lena chciała sprzedać dwa obrazy, ale zaproponowano jej jedną czwartą tego, co za swoje dużo gorsze prace otrzymał pewien młody malarz. Dlatego zrezygnowała ze sprzedaży – oznajmił Martin, wyciągając teczkę z szafki. – Lena jest bardzo pracowita – dodał ze śmiechem. – Chcesz jeszcze wina? – zapytał przyjaciela.
Fryderyk dopił zawartość swojego kielicha i podał mu go.
– Z przyjemnością! Twoje wino jest dokładnie takie, jakie lubię.
Martin się uśmiechnął.
– W końcu znam cię już tyle lat – rzekł i napełnił oba kieliszki.
Tymczasem książę zaczął oglądać rysunki. Mimo ponurego nastroju nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Z tej twojej siostry to naprawdę niezła bestyjka! Spójrz, jak narysowała tego mężczyznę. Faktycznie jest aż tak gruby? – Fryderyk wskazał na portret otyłego młodzieńca z wielkim brzuchem.
– To syn zarządcy z Hesji-Kassel. Był bardzo oburzony tą karykaturą, podobnie jak ten drugi, z następnego rysunku! – poinformował Martin, po czym przełożył kartkę.
Na kolejnej uwieczniono młodego mężczyznę o chudych nogach i zapadniętej klatce piersiowej.
– Z tej mojej siostry to doprawdy wyjątkowa szelma – zgodził się z Fryderykiem i odsłonił jeszcze jeden rysunek, który przedstawiał młodzieńca o obliczu usianym krostami.
Fryderyk w zamyśleniu pogłaskał się po czole.
– Mężczyzna, który szczerze kochałby Lenę, uśmiałby się z tego i powiedział jej, że świetnie go sportretowała.
– Młodzi panowie, którzy się o nią ubiegali, interesowali się w zasadzie tylko posagiem, który ufundował jej pan von Tengenreuth. Byli bardzo niezadowoleni, że nie zdołali go zdobyć – odparł kpiącym tonem Martin.
– W takim razie głupcy z nich! – odpowiedział Fryderyk i dalej przeglądał karykatury.
Następna ukazywała jego żonę, Karolinę Luizę. Księżna miała niezwykle zarozumiały wyraz twarzy i spiczasty nos skierowany w stronę sufitu.
– Lena musiała to narysować, gdy odwiedziła nas w towarzystwie państwa von Tengenreuthów zaraz po narodzinach mojego pierworodnego syna – rzekł cicho Fryderyk. – Świetnie sobie poradziła z moją żoną, dla której prości ludzie są jak brud pod stopami. Karolina Luiza powinna oprócz przydomku Ksantypa otrzymać jeszcze jeden, a mianowicie Arogancja!
Martin zdał sobie sprawę, że jego przyjaciel z całego serca nie cierpi swojej małżonki. Nie wróżyło im to dobrze na przyszłość. Aby poprawić Fryderykowi humor, roześmiał się i pokręcił głową.
– Moja siostra dotąd oszczędziła takich portretów tylko trzem osobom, to jest naszym rodzicom i tobie! Ja zaś już kilka razy padłem ofiarą jej ołówka!
Fryderyk odłożył kartkę z portretem żony i na kolejnym rysunku zobaczył siebie. Jego sylwetka została przedstawiona nader zgrabnie, jedynie garderoba była nazbyt wytworna. Na twarzy księcia malowało się jednak takie pomieszanie, że Martin poczuł wstyd za siostrę.
– Co Lenie przyszło do głowy, żeby ukazać cię w taki sposób? Kiedy matka i ojciec to zobaczą, pożałuje, że narysowała coś takiego!
Fryderyk uniósł dłoń w pojednawczym geście.
– Nie złość się. Bywają na świecie gorsze rzeczy niż karykatury twojej siostry.
Widząc, że przyjaciel nie chce dalej drążyć tego tematu, Martin wziął od niego teczkę i odłożył ją na bok.
– Powiedz lepiej, co cię skłoniło do opuszczenia ukochanego Friedrichsthal i przyjechania do mnie. Z pewnością miałeś jakiś powód.
– Niczego się nie da przed tobą ukryć – odparł Fryderyk, wciąż patrząc na niepochlebny rysunek przed sobą.
„Czy Lena słusznie sportretowała mnie w ten sposób?” – zapytał sam siebie w myślach. Karolina Luiza obraziła ją w jego obecności, a on nie miał odwagi upomnieć małżonki tak, jak na to zasłużyła. Ogarnął go smutek, bo Lena była jedyną osobą, którą szczerze kochał. Teraz nie wiedział nawet, czy wciąż uważa go za przyjaciela.
Otrząsnął się z ponurych myśli, upił nieco wina i powiódł wzrokiem po mieszkaniu, które wynajmował Martin. Składało się ono z dwóch pomieszczeń. Jedno służyło za izbę dzienną i to w niej się właśnie znajdowali. Wyposażona była w stół z dwoma krzesłami, rozłożysty fotel, biurko i dużą komodę. Drugie pomieszczenie pełniło funkcję sypialni. Przez otwarte drzwi książę zobaczył wąskie łóżko, szafę i stolik do ablucji.
Komuś takiemu jak on, przyzwyczajonemu do przebywania w ogromnym zamku, mieszkanie wydawało się ciasne. Miał jednak świadomość, że w najbliższej przyszłości będzie się musiał przyzwyczaić do podobnego zakwaterowania. Po odstawieniu kielicha na stół spojrzał na Martina, uśmiechając się z bólem.
– Moja zacna żona powiedziała, że nie może dłużej znieść mojego widoku. Dlatego zdecydowałem się opuścić Friedrichsthal. Wrócę do kraju dopiero wtedy, gdy jej ciąża dobiegnie końca, a dziecko szczęśliwie się urodzi.
– W takim razie z pewnością czeka cię wielomiesięczna tułaczka! – rzekł ze zdumieniem Martin.
– Prawie siedmiomiesięczna, a chętnie przedłużyłbym ją jeszcze o kilka tygodni – odpowiedział z goryczą Fryderyk.
– Co zamierzasz w tym czasie robić?
Napięcie na twarzy księcia nieco zelżało.
– Zamierzam odbyć podróż. Czy chciałbyś pojechać ze mną? Teraz, gdy wreszcie skończyła się ta bezsensowna wojna między Prusami a Austrią, wszystkie drogi stoją przed nami otworem.
Martin wiedział, że książę Saksonii-Weimaru, któremu służył, w każdej chwili gotów byłby udzielić mu nieograniczonego w czasie urlopu. Przytaknął więc bez wahania i zapytał, dokąd zawiedzie ich ta wyprawa.
– Jeszcze nie zdecydowałem – odparł wymijająco Fryderyk. – Ale nie chcę wracać do tych samych miast, które obaj odwiedziliśmy przed laty podczas wojaży po Europie.
– W takim razie nie mamy wielkiego wyboru, chyba że chcesz pojechać do muzułmanów lub dalej, do Indii.
– Indie leżą trochę za daleko! Ale faktycznie myślałem o Oriencie. Być może ułagodzę żonę, jeśli przywiozę wodę z Jordanu na chrzciny naszego dziecka.
Martin się zdziwił.
– A więc twoim celem jest Jordan? W takim razie bez wątpienia zechcesz się udać do Jerozolimy.
– To mi właśnie chodziło po głowie! Pragnę zobaczyć coś, czego jeszcze nie widziałem.
Martin wyczuł desperację przyjaciela. Nie puściłby go samego, nawet gdyby Fryderyk chciał go zabrać w podróż dookoła świata.
– Zgadzam się! – powiedział. – Ale nie mówmy mojej matce ani ojcu, że zamierzamy pojechać tak daleko, bo będą się zamartwiać – dodał z błyskiem w oku.
– Chciałem zacząć od Wenecji, aby obejrzeć tamtejszy karnawał – oznajmił Fryderyk.
– Dobry pomysł! W Wenecji o tej porze roku dużo się dzieje. Z pewnością poprawi ci się tam nastrój. Podróż zajmie nam dużo czasu, więc proponuję, abyśmy powiedzieli moim rodzicom i rodzeństwu, że zostaniemy dłużej we Włoszech. Zrozumieją, jeśli im wyłożymy, że nastroje twojej żony są nie do wytrzymania i dlatego uciekłeś z domu. – Martin pokiwał głową, jakby na potwierdzenie swoich przemyśleń, po czym wstał. – Teraz powinniśmy na chwilę przerwać rozmowę. Głód wzywa mnie do gospody. Muszę się wzmocnić przed naszą wyprawą.
– Wybacz, nie chciałem, byś głodował z mojego powodu – odparł książę z uśmiechem. – Sam też jeszcze nie jadłem kolacji, pozwól więc, że zaproszę cię do Gospody pod Słoniem. Ostatnim razem, gdy tam gościłem, jedzenie było wyśmienite.
Martin znał tę karczmę, znał też Fryderyka. Wiedział zatem, że czeka go wystawna kolacja, na jaką sam rzadko sobie pozwalał. Pomyślał, że podczas podróży będą musieli zachowywać się powściągliwie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Ale tym razem, po tak długim niewidzeniu, wypadało uczcić ponowne spotkanie.
Martin faktycznie bez problemu dostał urlop. Mimo że Fryderyk przybył do Weimaru jako baron Tiefenwald, dworzanie wiedzieli, kim naprawdę jest, dlatego nikt nie czynił mu najmniejszych przeszkód. Trzy dni później podróżnicy wyruszyli do Königsee, aby odwiedzić rodzinę Martina. Fryderyk był uradowany, że ponownie spotka Klarę Just i jej męża Tobiasa. Ze szczególnym napięciem oczekiwał jednak spotkania z ich córką Leną.
Ponieważ czas nie naglił, pokonali drogę do Königsee w trzech etapach. Dzięki temu mniej forsowali konie i mieli dość czasu na biesiady w karczmach oraz wspólne snucie planów.
– Chcę podczas naszej wyprawy zobaczyć jak najwięcej – oznajmił Fryderyk w gospodzie, w której zamierzali spędzić noc, a która znajdowała się blisko Königsee.
Następnego dnia mieli tam dotrzeć w ciągu zaledwie trzech lub czterech godzin.
– Właśnie w takim celu organizowane są tego rodzaju podróże – odpowiedział Martin, spoglądając na księcia znad kufla z piwem.
Fryderyk nie wyglądał już na tak przygnębionego jak na początku. „Może to i dobrze, że przez pewien czas nie będzie widział swojej żony” – uznał Martin. Choć oczywiście było mu przykro, że jego przyjaciel z powodu Karoliny Luizy musi trzymać się z dala od domu.
– Myślałem o odwiedzeniu Grecji, aby zobaczyć cuda tego kraju. Zdołamy się tam porozumieć z miejscowymi, bo przecież obaj uczyliśmy się na uniwersytecie języka Arystofanesa i Eurypidesa. – W głosie Fryderyka zabrzmiało zadowolenie. Podczas studiów uważał co prawda lekcje greki za zbędne, ale teraz mozolna nauka mogła im się opłacić.
– Mamy do dyspozycji prawie rok. W tym czasie możemy odwiedzić sporo miejsc – odpowiedział w zamyśleniu Martin. – Nie należy jednak wyjeżdżać bez przygotowania. Lepiej dobrze zaplanujmy naszą podróż i opracujmy szlaki. Będziemy potrzebować statku, by przedostać się z Wenecji na Bliski Wschód. Powinniśmy też wiedzieć, z kim się skontaktować, gdybyśmy potrzebowali pomocy.
Książę westchnął.
– Zanim zbierzemy tyle informacji, minie kilka miesięcy, a wtedy nie warto już będzie gdziekolwiek wyruszać.
– Nie sądzę, byśmy potrzebowali więcej niż miesiąc, aby się przygotować, o ile uda nam się zgromadzić wszystkie niezbędne materiały – odparł Martin. – Kilka dni musimy spędzić u moich rodziców, inaczej się obrażą. Pierwsze wskazówki możemy uzyskać w Rudolstadt, zwłaszcza dotyczące Wenecji, w której Zachód spotyka się ze Wschodem. Jeśli nie znajdziemy w Rudolstadt ważnych informacji, będzie to oznaczało, że diabeł próbuje pokrzyżować nam szyki.
– Jakie wiadomości są dla ciebie istotne? – zapytał Fryderyk.
– Na przykład gdzie można znaleźć konsulów, do których w razie potrzeby moglibyśmy zwrócić się o pomoc, bankierów, u których dałoby się wymienić weksle na lokalną walutę, gdyby zabrakło nam gotówki. Musimy się też dowiedzieć, które karczmy są polecane, i tak dalej. – Martin wymieniał kolejne punkty, aż Fryderyk w końcu pokręcił głową.
– W Weimarze stałeś się urzędnikiem z krwi i kości! Wszystko musisz mieć spisane na papierze i zaplanowane. Ja wyobrażałem sobie, że po prostu popłyniemy i na miejscu zapytamy o zakwaterowanie oraz ciekawe obiekty, które należałoby zwiedzić.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy i tak robili – zaśmiał się Martin. – Ale uważam, że najpierw powinniśmy się dowiedzieć, co nas czeka w różnych lokacjach. Dowódca wojsk także wprzódy każe zbadać pole bitwy, na którym planuje się zmierzyć z wrogiem.
– W takim razie niech to będzie twoje zadanie – rzekł Fryderyk, choć sam był ciekaw, czego Martin się dowie, i gotów był z nim to omówić. – A teraz – dodał – powinniśmy udać się do pokoju, który wynajął dla nas Manfred. Potem zjemy kolację.
– Dobrze, mości książę! Po drodze będziemy musieli często nocować w paskudnych noclegowniach i karawanserajach1 pełnych pcheł i wszy – odparł ze śmiechem Martin.
Fryderyk spojrzał na niego surowo.
– Czy wspominasz o wszach i pchłach, żeby zniechęcić mnie do wojaży?
Ledwo to powiedział, obaj wybuchnęli śmiechem i poszli ramię w ramię do gospody, gdzie czekał na nich nakryty stół.
Manfred zobaczył ich i pokręcił głową.
– Obaj wciąż są tymi samymi energicznymi młodzieńcami, jakimi byli podczas swojej wcześniejszej podróży po Europie – powiedział do syna.
Pomyślał o Karolinie Luizie oraz jej wybuchach złości i uznał, że jego panu należy się odrobina wytchnienia.
Gdy orszak Fryderyka wjechał do usytuowanego na pochyłym terenie rynku w Königsee i zatrzymał się przed Gospodą pod Lwem, zaciekawieni przechodnie zatrzymywali się, by popatrzeć. Ludzie gapili się nawet z okien sąsiednich domów – w tym z ratusza. Książę używał karet nieoznaczonych herbem, aby nie rozpoznano go jako suwerennego władcy. Ale właśnie to go wyróżniało. Trzy powozy i liczba lokajów świadczyły wyraźnie, że to jakiś wielki pan podróżujący incognito.
Niektórzy z miejscowych znali Fryderyka, gdyż bywał wcześniej u rodziców Martina, szeptem więc zdradzali jego tożsamość pozostałym.
– To hrabia von Schwarzburg-Friedrichsthal, krewny naszego księcia von Rudolstadta – oznajmił sąsiad Justów, którego dziesięć lat temu spotkał zaszczyt dłuższej rozmowy z Fryderykiem.
– Dawno go tu nie było – stwierdził pewien starszy mężczyzna.
– Jest też młody pan Martin. Ma teraz tytuł doktora i piastuje wysoki urząd państwowy w Weimarze – dodała kobieta.
– Lepiej by było, gdyby wrócił tu na stałe! W Rudolstadt i Königsee potrzeba dobrych oraz uczciwych urzędników – mruknął inny i poszedł dalej.
Reszta przechodniów również się rozeszła, natomiast Manfred przystąpił do negocjacji ceny z właścicielem Gospody pod Lwem, który nie bardzo wiedział, gdzie rozlokuje towarzyszy Fryderyka. Trzy powozy też stanowiły problem. Na dziedzińcu nie było dla nich wszystkich dość miejsca, a niektóre konie trzeba było umieścić w innych stajniach.
Książę pozostawił te sprawy swojemu zaufanemu kamerdynerowi. Sam z kolei ruszył pieszo wraz z Martinem. Minęli ratusz i skręcili nieco dalej w uliczkę, przy której stał dom Justów.
Jedna z sąsiadek już zdążyła przekazać Klarze i Tobiasowi wiadomość, że ich syn przybył do Königsee ze swoim przyjacielem, hrabią cesarstwa. Małżonkowie stali przed drzwiami, czekając na przybycie tych dwóch młodych mężczyzn.
– Że też się was wreszcie doczekaliśmy! – powiedział zrzędliwym tonem Tobias.
Skruszony Fryderyk opuścił głowę. Ostatnio odwiedził Justów jeszcze w czasach studenckich, Klara i Tobias gościli zaś we Friedrichsthal prawie trzy lata temu, kiedy przyjechali na jego ślub z Karoliną Luizą.
– Aż trudno uwierzyć, jak szybko mija czas. Nim się człowiek obejrzy, całe lata przelatują mu między palcami – odrzekł i objął matkę Martina. – Cieszę się, że znów was widzę – dodał, po czym uścisnął dłoń Tobiasa.
– My też się cieszymy – odpowiedziała Klara i spojrzała na niego życzliwym wzrokiem.
Fryderyk był szczupłym młodzieńcem średniego wzrostu. Miał też przyjemne rysy twarzy. Klara przypomniała sobie, jak go poznała. Było to dwie dekady temu. Z chudego i chorowitego chłopca wyrósł silny i przystojny mężczyzna.
Martin też był chłopem na schwał. Pół piędzi2 wyższy od swego przyjaciela, nieco szerszy w ramionach i urodziwy, ale nie aż tak, by wyglądać zniewieściale. Obaj byli blondynami, z tą różnicą, że Fryderyk miał niebieskie oczy, a Martin szarozielone. Klara odniosła wrażenie, że ci dwaj młodzianie są czymś podekscytowani.
– Patrząc na was, domyślam się, że nie zostaniecie długo w Königsee – powiedziała lekko kpiącym tonem.
– Czy mamy nasze plany wypisane na czole? – zapytał zdziwiony książę.
– Nie! Lecz znam was obu na tyle dobrze, że potrafię wyciągać wnioski. A teraz wejdźcie, proszę, do środka! Jestem pewna, że chętnie byście wypili po kieliszku mojego wina z tarniny.
Wino tarninowe Klary było szeroko znane i cenione. Powiadano, że nikt nie potrafi zrobić go lepiej niż ona. Fryderyk kosztował najwykwintniejszych trunków, ale na myśl o napitku z tarniny poczuł, że ślina napływa mu do ust.
– Chętnie wypiłbym więcej niż jeden kieliszek – przyznał z uśmiechem i wszedł za kobietą do domu.
Tobias i Martin podążyli za nim.
Jedynym pomieszczeniem wystarczająco dobrym dla ugoszczenia tak znamienitego gościa była duża izba. Klara poprosiła Fryderyka, by usiadł w jej ulubionym fotelu, po czym zawołała kucharkę Liese, by ta przygotowała coś do przekąszenia. Z wąskiego ozdobnego kredensu wyjęła kubki i własnoręcznie nalała wina z tarniny.
Młody książę ją obserwował. Stwierdził, że w ciągu ostatnich kilku lat prawie się nie zmieniła. Chociaż zbliżała się do pięćdziesiątki, wciąż wyglądała na tyle młodo, że można ją było wziąć za niewiastę w wieku trzydziestu, góra czterdziestu lat. Talii nie miała już tak smukłej, jak miewają młódki, ale daleko jej było do otyłości. Jemu jawiła się jako kobieta w sile wieku, która wie, jak sobie w życiu radzić. Jej mąż Tobias również sprawiał wrażenie młodszego, niż był w rzeczywistości, mimo że urósł mu nieco brzuch. Wciąż gęstych włosów nie poprzetykały jeszcze siwe pasma.
Gdy Fryderyk przyglądał się Tobiasowi, do pokoju wpadła młoda dziewczyna i rzuciła się Martinowi na szyję.
– Witaj w domu, bracie!
Martin uwolnił się z jej uścisku i przytrzymał ją przed sobą na wyciągnięcie rąk.
– Na Boga, Hildo, ale wypiękniałaś!
– Naprawdę? – zapytała jego młodsza siostra zalotnym tonem.
– Muszę przyznać rację Martinowi, Hildo! Niecodziennie widuje się takie ładne dziewczęta jak ty.
Fryderyk nie kłamał. Mathilda Just wyglądała dokładnie jak obiekt marzeń wszystkich młodzieńców. Była średniego wzrostu szczupłą blondynką o delikatnie zaokrąglonych kształtach i twarzy anioła.
– Nie chwalcie jej za bardzo, bo stanie się zarozumiała – ostrzegła żartobliwie Klara i lekko szturchnęła córkę. – Idź do kuchni i pomóż Liese przygotować chleb oraz kiełbasę.
– Dobrze, mamo! – Hilda skłoniła się przed księciem i odeszła.
– Doprawdy, bardzo wypiękniała – powiedział Fryderyk, rozglądając się w zamyśleniu. – A gdzie jest Lena? Czyżby nie było jej w domu?
– Jest w swojej izbie i maluje – odparł Benjamin, najmłodszy syn Klary i Tobiasa, który właśnie wszedł nieśmiało do pomieszczenia, w którym przebywali.
Chłopiec nie wiedział, jak się zachować wobec znamienitego gościa. Gdy spojrzał na wino z tarniny, jego matka podniosła ostrzegawczo rękę.
– Możesz wypić tylko jeden kubek, ale dopiero po posiłku.
Czternastoletni Benjamin skrzywił się, ponieważ uważał się za dorosłego i nie lubił takich zakazów. Nieraz się jednak przekonał, że jego matka nie zmienia postanowień, zwrócił się więc do Martina:
– Jak się masz, bracie?
– Bardzo dobrze! Zwłaszcza teraz, kiedy was widzę – odpowiedział Martin i zmierzwił mu włosy.
Tymczasem Fryderyk wciąż patrzył na drzwi. Minęła dłuższa chwila, nim przyszła Lena. Włożyła dość znoszoną sukienkę, a w ręce trzymała teczkę. Była nieco wyższa od Hildy i bardzo szczupła. Miała też twarz, którą powszechnie uważano za ładną. Jej piękna siostra przewyższała ją jednak urodą.
– Nie wiedziałam, że mamy gościa – odezwała się swobodnie.
– Od kiedy nazywasz swojego brata gościem? – zapytała surowo Klara, poirytowana arogancją córki, która prawie nie zwróciła uwagi na Martina i całkiem zignorowała Fryderyka.
– Bo Martin jest gościem, skoro nie mieszka z nami, tylko nas odwiedza – odrzekła pewnym głosem Lena, po czym udała, że dopiero teraz zauważyła przyjaciela brata. Kłaniając się nisko, powiedziała: – Wasza Książęca Mość!
– Zwykłaś nazywać mnie Fryderykiem – odparł zasmucony.
– To było bardzo niestosowne z mojej strony i po tysiąckroć przepraszam za to Waszą Najjaśniejszą Wysokość!
Nastąpił kolejny głęboki ukłon, ale Lena nie wyglądała na skruszoną. Jej oczy błyszczały, a gdy lekko wysunęła do przodu dolną wargę, jej twarz przybrała bojowy wyraz.
– Nie sądzę, żeby Lena wybaczyła ci ostatnią wizytę we Friedrichsthal, mimo że było to cały rok temu – prychnął Martin, mając na myśli portret księcia autorstwa swej siostry.
Fryderyk pochylił głowę. Karolina Luiza poważnie obraziła wówczas Lenę, a on nie odważył się stanąć w jej obronie. Nic więc dziwnego, że teraz przyjęła go z rezerwą.
Ale i tak go to zabolało.
– Swego czasu byliśmy szczęśliwi we Friedrichsthal – powiedział cicho.
– Wtedy byliście jeszcze chłopcem, a ja małą dziewczynką! – Twarz Leny złagodniała na chwilę, ponieważ nie zapomniała, jak Fryderyk sadzał ją przed sobą na koniu i jak w ten sposób razem jeździli.
– Dzieci, za dużo mówicie o dawnych czasach! Chcę wiedzieć, jakie plany mają Fryderyk i Martin – wtrącił się Tobias, przekierowując rozmowę na sprawy teraźniejsze.
Zanim Martin i Fryderyk zdążyli opowiedzieć o swoich zamiarach, na zewnątrz rozległ się hałas. Drzwi się otworzyły i do środka weszło dwóch chłopców. Obaj wyglądali identycznie i mieli na sobie takie same ubrania.
– Witaj, bratanku, jak się masz? – zwrócił się jeden z nich do Martina, uśmiechając się.
– Dobrze, panie stryju! – odrzekł rozbawiony młodzieniec.
Dwaj przyrodni bracia jego ojca byli o osiem lat młodsi od niego, to więc raczej on powinien czuć się ich stryjem.
Fryderyk przyglądał się bliźniakom ze zdumieniem.
– Wciąż nie sposób się zorientować, który jest który, zupełnie jak za ich dziecięcych lat! – stwierdził.
– To jest Lukas, a to Markus – powiedziała Lena, wskazując na swych młodocianych stryjów.
– Lena jest jedyną osobą, która na pierwszy rzut oka potrafi ich od siebie odróżnić – wyjaśniła z uśmiechem Klara.
– Nie wiem, jak ona to robi, ale to prawda – przytaknął Tobias. – Nawet ich matka ma z tym problem, a rządca zagroził, że wtrąci ich obu do lochów, jak któryś narozrabia. Ma dość bycia wodzonym przez nich za nos!
W tym momencie głos zabrał Benjamin:
– Przyjaciele radzą im, aby wzięli sobie wspólną żonę, bo i tak żadna kobieta nie zdoła dostrzec między nimi różnicy.
Wszyscy się zaśmiali, słysząc tę wypowiedzianą poważnym tonem uwagę.
– Czemu się śmiejecie? – zapytał z pretensją Benjamin. – Przecież to prawda! Czy ktoś z was potrafi ich rozróżnić? Tylko Lena, a ona wszak nie może ich poślubić.
– I tak ci dwaj są dla mnie zbyt smarkaci! Muszą najpierw dorosnąć – oznajmiła kpiącym tonem jego siostra.
Ona również była starsza od swoich dwóch stryjów i dlatego traktowała ich bardziej jako młodszych kuzynów.
– Powinnaś okazywać więcej szacunku braciom swojego ojca – upomniał ją Markus, a Lukas przytaknął ochoczo.
Chłopcy dosiedli się do pozostałych i spojrzeli na kubki z tarninowym winem.
– Czy zostało coś dla nas? I dla naszej mamy? Ona też zaraz tu przyjdzie.
Ledwo padły te słowa, gdy do pokoju weszła Martha. Przybyła do Königsee przed laty jako przyjaciółka Klary, a później, po śmierci matki Tobiasa, została drugą żoną Rumolda Justa. Stary farmaceuta odszedł z tego świata dwa lata temu, ale wdowa po nim i jej synowie wciąż byli traktowani jako część najbliższej rodziny.
Martha powiodła wzrokiem po zgromadzonych i w mig pojęła, czemu wszyscy są tacy rozbawieni. Pociągnęła obu swoich synów za uszy.
– Pewnie znowu źle się zachowywaliście, prawda? – zapytała.
– Nie, wcale nie – zapewnił ją Martin. – Benjamin powiedział tylko, że bliźniacy powinni mieć wspólną żonę, bo żadna kobieta nie będzie wiedziała, który z nich jest jej mężem, a który szwagrem.
– Kiedy przyjdzie pora na żeniaczkę, odetnę Markusowi prawe ucho, a Lukasowi lewe. Wtedy wszyscy będą się mogli rozeznać, z którym mają do czynienia – odpowiedziała Martha, ponownie rozśmieszając obecnych.
Jej synowie spojrzeli po sobie i zrobili skwaszone miny.
– To ja się wcale nie ożenię. Wolę mieć oboje uszu niż żonę…
– Powiedział ewangelista Markus – zadrwiła Lena.
– Ja też nazywam się jak ewangelista – wtrącił lekko urażony Lukas.
– Raczej nosisz imię ewangelisty – poprawił go Martin.
– Odezwał się pan doktor! – burknął Markus z uśmiechem i ucichł, podobnie jak jego brat.
Martha objęła Martina, a następnie ukłoniła się niezgrabnie przed Fryderykiem.
– Proszę, nie, pani Just – rzekł ten, po czym popatrzył z powrotem na Lenę. Nie mógł się powstrzymać przed zadaniem jej pytania: – Czy masz już jakiegoś zalotnika, Leno?
Dziewczyna pokręciła energicznie głową.
– Jak się jakiś zjawia, szybciej stąd odchodzi, niż tu przychodzi. No, może z wyjątkiem ostatniego. Ale ten ostatni jest taki uparty wcale nie z mojego powodu.
Hilda spuściła wzrok, powstrzymując płacz.
– Lecz to przecież nie moja wina.
– No przecież nic takiego nie powiedziałam – odparła Lena. – A było to tak: pan von Tengenreuth przysłał do nas młodego urzędnika państwowego u progu kariery, aby ten ubiegał się o moją rękę. Młodzieniec przyjechał, zobaczył Hildę i zakochał się od pierwszego wejrzenia. Chce się z nią ożenić i oświadczył, że wystarczy mu skromny posag, jaki moi rodzice są w stanie jej dać.
– Nie mogę jednak wyjść za mąż przed swoją starszą siostrą, a na dodatek za mężczyznę, który to ze względu na nią przyjechał do naszego domu! – zawołała Hilda, nie panując nad łzami.
– Nie bądź głupia! – oświadczyła Lena, niezbyt siostrzanym tonem. – Chcesz zostać starą panną tylko dlatego, że mnie niespieszno do małżeństwa?
Martin zaśmiał się cicho.
– Leno, może w końcu znajdziesz mężczyznę, który będzie ci odpowiadał. Przy okazji, przywiozłem twoją teczkę z rysunkami, którą u mnie zostawiłaś. Benjaminie, bądź tak miły i pójdź po nią do Gospody pod Lwem. Powiedz Manfredowi, że cię przysłałem!
– Masz na myśli kamerdynera Jego Najjaśniejszej Wysokości? Zawsze czułem się przy nim taki mały! – stwierdził bojaźliwie Benjamin.
Od czasu jego ostatniej wizyty we Friedrichsthal minęło kilka lat, ale młodszy brat Martina nie zapomniał budzącej respekt postawy Manfreda. Mimo to poszedł do gospody, a pozostali kontynuowali rozmowę. Łzy Hildy już wyschły, a Markus i Lukas z szeroko otwartymi oczami słuchali tego, co ich bratanek Martin miał do powiedzenia o Weimarze. Fryderyk siedział w ich gronie z zamyślonym uśmiechem i obserwował Lenę.
Podczas gdy jej młodsza siostra charakteryzowała się słodyczą, która zachwyciłaby każdego mężczyznę, Lena była energiczna, a jej niebieskie oczy miały w sobie odrobinę kpiny. Zdaniem Fryderyka Lena obserwowała otoczenie, ale nie brała na poważnie tego, co widziała.
„Nie zawsze taka była” – pomyślał ponuro. „Jeszcze kilka lat temu bardziej przypominała swoją siostrę. Ale nie tak do końca”. Lena zawsze wykazywała się większym opanowaniem niż Hilda i patrzyła na świat uważnym, a jednocześnie krytycznym wzrokiem.
Tymczasem z gospody wrócił Benjamin i wręczył Martinowi teczkę.
– Proszę – powiedział, dysząc. – Pan Manfred powierzył mi ją mimo swoich zastrzeżeń.
– To sumienny człowiek – oznajmił Martin.
– Oto wróciła do nas teczka – rzekła Klara – z portretami panów, którzy przybywali tu, by sprawdzić, czy Lena nadaje się na żonę!
W jej głosie zabrzmiała irytacja, ponieważ nie podobało jej się lekceważące zachowanie Leny wobec zalotników.
Jej mąż natomiast wyciągnął rękę po zbiór rysunków.
– Chciałbym je jeszcze raz obejrzeć. Choć są mało pochlebne, Lena zdołała dobrze uchwycić niektórych młodzieńców.
Martin wręczył mu teczkę, ale skrzywił się, widząc, że jego ojciec ją otwiera, a na wierzchu leży portret Fryderyka.
Lena nigdy nie pokazała rodzicom tego portretu ani karykatury żony Fryderyka, a teraz zrobiła gest, jakby chciała je chwycić i schować. Klara była jednak szybsza i wzięła rysunki do ręki. Jej spojrzenie kilka razy wędrowało od portretu księcia do pierwowzoru, a następnie odłożyła kartkę z powrotem do teczki, prychając z obrzydzeniem.
– Powinnaś się wstydzić! Jak mogłaś coś takiego narysować?! – skarciła córkę. – To obraza dla dobrego przyjaciela naszej rodziny i ważnej osoby w Rzeszy. Nie mielibyśmy prawa się skarżyć, gdyby mości książę się na nas przez to obraził.
Fryderyk uniósł uspokajająco dłoń.
– Ależ czemu miałbym się obrażać?! Ze wstydem przyznaję, że Lena świetnie utrafiła mnie swym ołówkiem. Byłem na tyle głupi, że pozwalałem żonie na wszystko. A ona mi za to wybornie podziękowała!
W jego głosie zabrzmiała taka gorycz, że Klara spojrzała na niego z litością.
– Po powrocie z Friedrichsthal Lena stwierdziła, że nigdy więcej nie postawi stopy w zamku, bo Karolina Luiza jest zanadto wyniosła.
– Bo nie postawię! – oświadczyła młoda kobieta, wciąż urażona, mimo że od tamtych zdarzeń minął ponad rok.
– Tak mi przykro z tego powodu! Bardzo cię za wszystko przepraszam. Wtedy miałem jeszcze nadzieję, że z czasem zdołam choć trochę wpłynąć na swoją małżonkę…
– Tymczasem ona stała się diablicą i można powiedzieć, że wygnała męża z domu – przerwał Martin przyjacielowi.
– Jak to? – zapytała Klara.
– Karolina Luiza znów jest przy nadziei. Już w czasie pierwszej ciąży zachowywała się okropnie, a teraz zaczęła tak szaleć, że Fryderyk postanowił udać się w kilkumiesięczną podróż.
Książę nie chciał wspominać szczegółów, ale Martin był zbyt zirytowany, by chronić żonę przyjaciela.
– Czy to nie wy jesteście panem domu? – zapytała Lena tak kpiącym tonem, że Klara dała jej kuksańca między żebra.
– Nie obrażaj naszego gościa! – wysyczała jej do ucha.
– Ale przecież mam rację – odpowiedziała niezrażona młoda kobieta. – Jeśli Jego Wysokość nie okaże swej małżonce stanowczości, wkrótce będzie stale w rozjazdach, aż do końca życia.
Była to myśl, która dręczyła Fryderyka od jakiegoś czasu. Jeżeli zamierza po narodzinach dziecka żyć wspólnie z Karoliną Luizą, będzie musiał unikać jej sypialni, żeby chronić ją w ten sposób przed kolejną ciążą. Wolał sobie nie wyobrażać, co go jeszcze czeka. Ponieważ jednak nie chciał poruszać tej kwestii przy całej rodzinie Justów, uznał, że najlepiej będzie zmienić temat.
– Postanowiłem pojechać do Wenecji, aby obejrzeć tamtejszy karnawał, a potem zostanę we Włoszech przez kilka miesięcy.
Fryderyk przemilczał, że z Włoch planuje się udać do Orientu, gdyż Martin poprosił, żeby tego nie zdradzać.
– Włochy! Och, co za kraj! Gdybym tylko mogła pojechać z wami! – wykrzyknęła Lena, a oczy jej zabłysły. Podniosła głowę i spojrzała na księcia. – Wyruszę z wami! – zadeklarowała stanowczo. – Jesteście mi coś winni w związku z tym, jakimi obelgami obrzuciła mnie wasza żona podczas mojej ostatniej wizyty we Friedrichsthal.
– Nie! – zagrzmiał Martin.
Hilda i Martha się skrzywiły, a Lena popatrzyła na brata z wyższością.
– Nie ty o tym decydujesz, ale Jego Najjaśniejsza Wysokość!
– To naprawdę niemożliwe – stwierdził cicho Fryderyk.
– A dlaczego nie? Jeśli zechcecie się zabawić, nie będę was powstrzymywała ani stawała wam na drodze. Pragnę jedynie zobaczyć Italię i uwiecznić piękno tego kraju! A może nie chcecie przywieźć żadnych rysunków na pamiątkę z podróży?
– Myślałem o zakupie pejzaży u jakiegoś włoskiego malarza – odpowiedział książę mniej stanowczo, niż zamierzał.
– Och, a więc tak! Oceniacie moje umiejętności po rysunkach z tej teczki. Mogę wam pokazać inne. Poczekajcie! – Lena wybiegła z izby i po chwili wróciła z oprawionymi obrazami. – Spójrzcie tutaj! To kościół w Königsee, to ratusz, a to widok na okolicę. Nie mówcie tylko, że źle ujęłam motywy, bo to by była nieprawda! – wykrzyknęła z pasją.
Fryderyk przyjrzał się obrazom i zdał sobie sprawę, że we Włoszech lepszych nie dostanie. Nie mógł jednak zabrać Leny w tak długą i niebezpieczną podróż. Orient kusił zarówno jego, jak i Martina. Nie chciał ze względu na młodą kobietę ograniczać się tylko do Włoch.
– Proszę, na pewno nie będę wam przeszkodą! – Lena była bliska płaczu.
Martin prychnął ze złością i zwrócił się do rodziców:
– Powiedzcie jej coś! Nie możemy zabrać Leny ze sobą.
– A dlaczego nie? – zapytała Klara. – Słyszałam, że malarze często jeżdżą do Włoch, podobno także malarki. Poza tym Lena nie będzie wam uprzykrzać wyprawy. Ona lubi się trzymać na uboczu.