Carter Reed. Tom 1 - Tijan - ebook
BESTSELLER

Carter Reed. Tom 1 ebook

Tijan

4,2

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Emma postanowiła zrezygnować z pójścia na siłownię i wrócić wcześniej do domu. To była ostatnia łatwa do podjęcia decyzja w jej życiu, ponieważ w pokoju zobaczyła, jak jej współlokatorka jest gwałcona przez jej chłopaka. Miała dwie możliwości: zadzwonić na policję i zginąć z powodu mafijnych powiązań jego rodziny lub zabić go pierwsza i mieć nadzieję, że uda jej się z tego wyplątać.

Emma się nie zawahała.. Najpierw zabiła drania, a następnie poszła do jedynej osoby, która mogła ją ochronić – Cartera Reeda.

Mężczyzna jest tajną bronią konkurencyjnej rodziny mafijnej, ale także tajemnicą Emmy. Był najlepszym przyjacielem jej brata, jednak po jego śmierci wycofał się z jej życia. Nie wiedziała, że to właśnie ona była przyczyną, dla której stał się tym, kim jest dzisiaj…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (737 ocen)
408
178
90
48
13
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ana174

Całkiem niezła

Nie ukrywam, że jestem dość mocno rozczarowana tą książką. Ze względy na to, że książki Tijan są zazwyczaj fajną odskocznią, tak Carter Reed nie bardzo przypadł mi do gustu. Miałam niejasne odczucia względem historii, trochę to wszystko było dla mnie rozbiegane, niespójne. Cała historia nie trzymała się kupy. Przyjaźnie, związek między bohaterami i ich przyjaciółmi, jakoś tak wszystko wyglądało jakby miało miejsce wśród dojrzewających nastolatków, a nie dorosłych ludzi powiązanych z mafią. Do tego opisy, które nie do końca odzwierciedlały całość danej chwili lub wydarzenia, że ja jako czytelnik gubiłam się w tym wszystkim. Średnia pozycja jak dla mnie.
50
Monikalimonka

Całkiem niezła

Pierwsze odczucie - ogólnie książka napisana  jest dobrze  ale..🤔 mankamentem jest rozbiegana oś czasu , przez co trudno mi było rozpoznać wiek Emmy i Cartera . Przydługie opisy wykonywanych czynności zdawały się zapychać dziury w fabule. Już któryś raz z kolei dałam się wciągnąć w czytanie utworu Tijan. Nie będąc do końca zadowolona z poprzedniej lektury, no ale coś mnie do niej przyciąga i sama nie wiem czemu ponownie zagłebiam się w te pokręcone historie.🙈 🌺 Książka ma mroczną i szorstką fabułę jest pełna akcji i dynamicznych zwrotów. Mamy tu dwie główne postacie Cartera i Emmę ,oraz wyrazistych pobocznych bohaterów  Gene, Noah nawet Mike. Niestety kobiety są mniej ciekawie wykreowane. Theresa jest  męcząca i chwiejna emocjonalnie a Amanda no cóż - nudna. 🌺 Niestety nie czułam też  iskier i uczucia miłosci między bohaterami  które przecież  tak szybko wybuchło. Prawie się  nie znali chwilę  ze sobą mieszkali a tu bum😍 miłość 🤔. 🌺 Warto przyjrzeć się postaci Cartera który d...
20
serduszko136

Z braku laku…

Moim zdaniem najsłabsza z książek Tijan.
20
Krzysztofpiekarz1987

Całkiem niezła

😭 pierwsza książka Tijan która mnie rozczarowała. Nic nadzwyczajnego, bardzo przewidywalna czasem wiedziałam z wyprzedzeniem co się zdarzy. Niczym mnie nie zaskoczyła. Naprawdę szkoda ponieważ czekałam na premierę tej książki 😪 Daje 3 gwiazdki bo wiem że Tijan stać na dużo wiecej
21
MajaGard

Nie polecam

Jestem mocno rozczarowana. Bohaterka płytka, bohater jakiś taki bezpłciowy. Szału nie ma. Nie dałam rady całej przeczytać, a nie lubię zostawiać książek
10

Popularność




Dedykuję tę książkę swoim czytelniczkom i czytelnikom. Jesteście niesamowici! Wspaniale mnie wspieracie i walczycie o mnie, nawet gdy jestem źle rozumiana. Pragnę zadedykować tę powieść również swojej drugiej połowie, która zawsze jest przy mnie i zawsze będzie,

Rozdział 1

„Ta gnida tu jest” – pomyślałam z niesmakiem, zakradając się do środka.

Za każdym razem, gdy na parkingu stał samochód zboczonego chłopaka mojej współlokatorki, wślizgiwałam się niepostrzeżenie do własnego mieszkania, żeby tylko się z nim nie spotkać. Tym razem jednak sprawy przybrały niespodziewany obrót. Zobaczyłam ich w salonie. Mallory krzyknęła, a on się zamachnął i uciszył ją mocnym uderzeniem. Znieruchomiałam. Nie mogłam się poruszyć, ale wszystko widziałam. Warknął, żeby się zamknęła, i dalej się w nią wbijał. Skomlała jeszcze przez chwilę, a potem ucichła.

Nie potrafiłam odwrócić wzroku.

Gwałcił ją.

Naszły mnie mdłości. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Mallory leżała zakleszczona między jego nogami, a on nie przestawał jej rżnąć, trzymając ją jedną ręką za oba nadgarstki. Moja współlokatorka bezradnie się temu poddała. Złamał ją na moich oczach.

Ogarnęła mnie nienawiść do tego człowieka. Wymioty podeszły mi do gardła, ale zdołałam je przełknąć. Nie zamierzałam w takiej chwili wymiotować, kiedy zamiast tego mogłam coś zrobić. Wiedziałam już, że będę tego potem żałować, a jednak bez namysłu podjęłam decyzję.

Mallory znów krzyknęła. Nie mogłam znieść jej udręki. Ręka mi zadrżała, kiedy znów kazał jej się zamknąć, po czym wepchnął się w nią jeszcze mocniej i głębiej. Nie miał pojęcia, że nie są już sami.

Robił to w naszym mieszkaniu.

Nie obchodziło go, że jest tu nieproszonym gościem.

Wydał z siebie pomruk przyjemności, znów wzbudzając we mnie odruch wymiotny. Ponownie zapanowałam nad tym odczuciem i mój wzrok stężał. Skierowałam się do kuchni i zajrzałam do szuflady z nożami, ale żaden z nich się nie nadawał. Nie na niego.

Wyszłam z kuchni na taras i uklękłam na podłodze. Podniosłam deskę i wyjęłam schowane pod nią pudełko. Mój brat byłby przerażony, gdyby wiedział, że je mam. Moja determinacja wzrosła, kiedy doszedł mnie kolejny krzyk Mallory.

Ręka mi nawet nie zadrżała.

Wyciągnęłam z pudełka broń, którą ukrywał przede mną brat, i opuściłam deskę z powrotem na jej miejsce. Potem z zaskakująco wolno bijącym sercem i wyostrzonym wzrokiem skierowałam się z powrotem do salonu. Z każdym pchnięciem tego bydlaka rozlegał się dźwięk uderzającej o ścianę kanapy i krzyki mojej współlokatorki. Wydawało się, że facet nigdy nie skończy. Chwyciłam mocniej za pistolet i weszłam do pomieszczenia.

Zboczeniec zdążył zmienić pozycję. Usadowił Mallory pod ścianą i teraz, kiedy się w nią wbijał, uderzała o nią głową, blada jak śmierć i cała zalana łzami. Tusz do rzęs rozmazał się smugami po jej twarzy. Skaleczone czoło krwawiło, a czerwony od uderzenia policzek spuchł. Drań pociął ją nożem i wyrwał jej kępki włosów z głowy, zostawiając po nich krwawiące rany.

Mallory napotkała moje spojrzenie. Wydała z siebie jęk, patrząc na mnie znad jego ramienia, a on złapał ją za gardło i ścisnął mocno. Kiedy otworzyła usta, próbując złapać oddech, zaczął jeszcze gwałtowniej poruszać biodrami. Najwyraźniej podniecało go duszenie jej. Moja współlokatorka nie mogła zaczerpnąć powietrza i zaczęła się rzucać.

Ale on tylko mocniej ścisnął jej szyję.

Jej oczy się zaszkliły i zobaczyłam w nich jakiś osobliwy błysk, jakby skierowany do mnie. Podniosłam pistolet, trzymając go mocno w dłoni.

Poczułam jego nadchodzący orgazm. Żądza tego zboczeńca unosiła się w powietrzu, pulsowała w podłodze i zeszmacała moją współlokatorkę. Dochodził. Nic nigdy mnie tak nie brzydziło, a jednak trzymałam pewnie glocka w dłoni. Odbezpieczyłam go i odchrząknęłam.

Drań znieruchomiał na chwilę, ale nawet się nie obejrzał.

Czekałam z bijącym mocno sercem, ale on znów zaczął się w nią wbijać jakby nigdy nic.

– Jeremy – powiedziałam nieco zbyt łagodnie, ale wystarczająco głośno, żeby mnie usłyszał.

Osiągnęłam swój cel. Zatrzymał się i odwrócił, aby na mnie spojrzeć. Kiedy zobaczył, co trzymam w ręku, w jego oczach odmalowało się przerażenie. I wtedy go zastrzeliłam. Kula trafiła w sam środek jego czoła. Nie zdziwiłam się, kiedy Mallory zaczęła krzyczeć. Gdy osuwał się na ziemię, nadal przytrzymując ją przy ścianie, zaczęła go gorączkowo odpychać. W końcu znalazł się na podłodze, z wciąż ugiętymi kolanami. Z rany postrzałowej sączyła się krew, tworząc coraz większą kałużę.

Krzycząca Mallory wydostała się spod zwłok i upadła przy nich na podłogę. Przylgnęła plecami do ściany i zaczęła odsuwać się gwałtownie od Jeremy’ego, aż w końcu przyjęła pozycję embrionalną w kącie. Jej histeryczny szloch przerywały paniczne krzyki. Podeszłam do niej, ale zamiast ją uspokoić, tak jak powinnam, przyłożyłam palec do ust, żeby ją uciszyć.

– Musisz być cicho. Ludzie usłyszą.

Skinęła głową i tłumiąc szloch, zachłysnęła się powietrzem.

Osunęłam się na podłogę obok niej. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Otaczała go teraz kałuża krwi, która rozlewała się pod kanapę.

W roztargnieniu dotknęłam krwawiącego kolana Mallory. Poklepałam ją w nie, ale nie spuszczałam wzroku z ciała. Zamordowałam go. Zabiłam człowieka. Nie mogłam zebrać myśli. Czułam tylko, że stało się coś strasznego. Powinnam była teraz ćwiczyć na siłowni i flirtować z nowym trenerem. Pierwszy raz w życiu zrezygnowałam z ćwiczeń i postanowiłam odpocząć trochę w domu. Kiedy zobaczyłam samochód tego bydlaka, miałam ochotę zawrócić na siłownię. Nienawidziłam Jeremy’ego Dunvana. Należał do lokalnej mafii i traktował Mallory jak szmatę. A jednak nie zawróciłam. Postanowiłam zakraść się po cichu do swojego pokoju. I tak zawsze siedzieli w sypialni obok.

Jeremy upadł twarzą w naszą stronę. Mallory odepchnęła go od siebie tak, że jego ciało wygięło się pod dziwnym kątem, ale puste oczy wciąż były utkwione we mnie. Miałam wrażenie, że mężczyzna, którego właśnie zamordowałam, nadal mnie widzi i swoim spojrzeniem skazuje mnie na wieczne potępienie.

– Em… – załkała Mallory.

Tym razem jej płacz przedarł się przez moje mechanizmy obronne i wydał się wręcz ogłuszający. Moje serce podskoczyło. Przestraszyłam się, że lokatorzy z mieszkania obok, a może pod lub nad nami, usłyszeli to całe zamieszanie i wezwą policję. To ja powinnam była to zrobić, kiedy ją gwałcił, ale zamiast tego go zabiłam. Zamordowałam Jeremy’ego Dunvana. Nie mogłyśmy do nikogo zadzwonić. Nawet na policję.

Mocno ścisnęłam ciepłą dłoń przyjaciółki kontrastującą z moją – zimną, wilgotną i bladą. Odwróciłam się do niej i zobaczyłam, że zakryła drugą ręką usta. Ciągle zachłystywała się powietrzem, próbując powstrzymać szloch.

– Musimy iść – rzuciłam szorstko i wzdrygnęłam się w reakcji na zaciętość w swoim głosie.

Szlochająca i krwawiąca Mallory skinęła tylko głową.

– Musimy iść – powtórzyłam, ściskając jej dłoń. – Teraz.

Znów przytaknęła, ale żadna z nas się nie poruszyła. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

Dalsze wydarzenia, czy też raczej przebłyski zdarzeń, pamiętam jak przez mgłę.

Siedziałyśmy na parkingu przy stacji benzynowej i patrzyłyśmy na siebie. Trzeba było jakoś opatrzyć Mallory. Czy pojechałyśmy do szpitala? Czy potrzebowałam zrobić zdjęcia na dowód, że została zgwałcona? Potem znów zaczęła płakać, a ja przypomniałam sobie, kogo zabiłam. Ojciec Jeremy’ego na pewno nas dorwie i żaden policjant nam nie pomoże, bo połowa z nich była na usługach tego faceta, członka rodziny Bartel. Ktoś wkrótce odnajdzie ciało w naszym mieszkaniu, bo zabrakło mi już odwagi, żeby je wynieść.

Łazienka znajdowała się na zewnątrz, więc musiałam pójść po klucz. Mallory nie mogła się nikomu pokazać w takim stanie. Jedna z dwóch żarówek nie działała, więc oświetliłam ją ekranem telefonu i obejrzałam dokładnie. Była cała w siniakach, od czubka głowy aż po dwie duże pręgi na łydkach. Kiedy je zobaczyłam, podniosłam wzrok, a ona szepnęła:

– Kopnął mnie.

Kupiłam Mallory okulary przeciwsłoneczne i apaszkę na głowę. Wyglądała jak cudzoziemka, ale przynajmniej ukryłyśmy obrażenia. Nikt się nam nie przypatrywał, gdy weszłyśmy do bistra i zamówiłyśmy dwie kawy. Żołądek mi zaburczał, ale niczego bym nie przełknęła, a dłonie Mallory trzęsły się tak bardzo, że nie mogła podnieść filiżanki, więc kawa stygła nam na stoliku. Ja odrętwiałam już jakiś czas temu, ale jej wciąż jeszcze drżały wargi. Od wielu godzin.

Po północy nadal tam siedziałyśmy. Żadna z nas nie zamówiła nic do jedzenia, ale kiedy obsługa się zmieniła, poprosiłam o nową kawę. Tym razem zdołałam podnieść filiżankę do ust i wziąć łyk. Mallory zachłysnęła się powietrzem na ten widok. Spojrzałam na nią i nagle poczułam ciepło w ustach. Oparzyłam się, chociaż ledwo to poczułam. Odczekałam dziesięć minut, zanim znów się napiłam. Moja przyjaciółka nadal nie podniosła swojej filiżanki.

Rankiem rozdzwoniły się nasze telefony, ale spojrzałyśmy tylko na wyświetlacze. Nie potrafiłabym z nikim rozmawiać. Ledwo zdołałam poprosić kelnera o nową kawę. Wargi Mallory przestały drżeć, ale ręce nadal jej się trzęsły, więc trzymała je przy sobie na kolanach. Potem ledwo wykrztusiła, że musi iść do łazienki. Poszłyśmy razem.

Obsługa zaczęła coś o nas szeptać. Nie chciałyśmy, żeby zadzwonili na policję, więc wyszłyśmy z lokalu i wróciłyśmy do samochodu. Nie wiedziałyśmy, gdzie mamy się podziać. Wtedy Mallory zaproponowała:

– Ben. Pojedźmy do Bena.

Spojrzałam na nią i zapytałam:

– Jesteś pewna?

Ledwo czułam kierownicę w zimnej dłoni, kiedy zawróciłam samochód. Mallory skinęła głową i kilka łez spłynęło jej po policzkach. Nie przestawała płakać od wyjścia z bistra.

– Tak – potwierdziła. – On nam pomoże. Na pewno.

Pojechałyśmy więc do Bena, z którym pracowała. Dopiero tam po kilku godzinach dotarło do mnie w pełni, co się właściwie stało.

Ben otworzył nam drzwi, rzucił okiem na Mallory i wziął ją w ramiona. Od tamtej pory cały czas szlochała, aż w końcu usiedliśmy we trójkę przy jego kuchennym stole. Trzymał moją przyjaciółkę w objęciach i w którymś momencie przykrył ją kocem.

Kiedy szlochając, opowiedziała mu, co się wydarzyło, opadłam bezradnie na krzesło. Jeremy Dunvan. Jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu żył i oddychał. O Boże. Zabiłam go. Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie mocno w brzuch, a właściwie to związał mi ręce i nogi, rzucił na autostradę i czekał, aż przejdzie mnie autobus. A potem znów. I jeszcze raz.

Podpisałam na siebie wyrok śmierci. To była tylko kwestia czasu.

Franco Dunvan pracował dla rodziny Bartel, która zabiła mojego brata. A teraz zrobią to samo ze mną. Zmroziło mnie ze strachu. Przestałam słyszeć głos Mallory. Przekonywałam samą siebie, że chciałam ją tylko ochronić, bo przecież Jeremy ją gwałcił i dusił. Musiałam go zabić, bo w przeciwnym razie to on zabiłby nas obie. Z trudem łapałam oddech, starając się myśleć logicznie. Policja nam nie pomoże. Po co w ogóle zrobiłyśmy zdjęcia jej siniaków? Jakie to miało znaczenie? Uciekłyśmy. I powinnyśmy uciec jeszcze dalej.

–Musimy iść, Mals – wydusiłam.

Mallory podniosła na mnie wzrok znad piersi Bena. Objął ją mocniej, a ona pobladła jeszcze bardziej, chociaż i tak była już blada jak kreda.

– Nie możemy.

– Musimy.

Wyśledzą nas i zabiją.

„Proszę, Tomino, proszę” – tak błagał o życie mój brat, ale rzucili go na kolana i zatłukli kijem. Zanim go dorwali, w ostatniej chwili kazał mi się ukryć w otworze wentylacyjnym. Tamci mnie nie zobaczyli, ale ja wszystko widziałam. Splotłam mocno ręce, powstrzymując chęć wyczołgania się stamtąd, żeby mu pomóc. Potrząsnął głową w moją stronę. Wiedział, co chcę zrobić.

– Emma!

Wróciłam do teraźniejszości i spojrzałam na zmarszczone czoło Bena.

– Co?

Wszystko wydawało się takie nierealne. To musiał być jakiś zły sen.

– Chryste, mogłabyś przynajmniej podnieść ją jakoś na duchu – warknął, zsunął się z krzesła i przeszedł obok mnie.

Co on powiedział?

„Carter was dorwie” – ostrzegł ich mój brat w tamtej alejce, ale go wyśmiali. Próbował złapać oddech i dławił się własną krwią, a oni się, kurwa, śmiali!

„Co ty nie powiesz? Jesteś nikim, Martins. Totalnym zerem. Twój koleżka zakosztuje tego samego, jeśli się na nas porwie. Właściwie to chcemy, żeby nas znalazł, prawda, chłopcy?”

Tomino rozłożył szeroko ramiona i cała trójka parsknęła śmiechem. A potem znów podniósł kij.

AJ spojrzał na mnie i powiedział bezgłośnie: „Kocham cię”.

Kolejne silne uderzenie kija i…

Upadek z krzesła zapewnił mi kolejny, tym razem brutalniejszy, powrót do teraźniejszości. Wylądowałam na podłodze.

– Jezu, Emma, co z tobą? – Ben złapał mnie za rękę i podniósł. Wskazał sypialnię. – W końcu udało mi się ją uśpić. Chcesz ją obudzić? Mallory przeszła przez piekło, a ty co? Okazałabyś choć odrobinę troski.

Wyszarpnęłam mu się i spojrzałam na niego hardo.

– Chyba sobie, kurwa, żartujesz. – Miałam szczerą nadzieję, że to tylko żarty. Odepchnęłam go i podeszłam bliżej, żeby stanąć z nim twarzą w twarz. – Zabiłam go, dupku. Zabiłam dla niej tego gwałciciela. Uratowałam jej życie!

A teraz potrzebowałam, żebyś ktoś uratował moje.

Rozdział 2

Obudziłam się zwinięta w kłębek, oszołomiona i skołowana. Kiedy się wyprostowałam, poczułam przeszywający ból w plecach. W ostatniej chwili zasłoniłam dłonią usta, żeby stłumić krzyk. Musiałam być cicho, choć nie wiedziałam dlaczego. Moje zmysły natychmiast się wyostrzyły. Zmarszczyłam brwi, gdy usłyszałam brzęk naczyń i skwierczenie. Coś smażyło się na patelni i ktoś przykrył ją szybko, zanim włączył się alarm pożarowy.

Przewróciłam się na drugi bok i uświadomiłam sobie, że leżę na materacu w rogu, oddzielona od salonu dwiema sofami. Wtedy sobie przypomniałam.

Jesteśmy u Bena.

Mallory została zgwałcona. Krzyczała i płakała.

Opadłam z powrotem na materac.

Jeremy Dunvan.

Ogarnęła mnie panika i w tym momencie gwałtownie otworzyły się drzwi wejściowe. Podskoczyłam na materacu, zaczęłam krzyczeć i nie przestałam, kiedy drzwi się zatrzasnęły i do salonu wbiegła moja przyjaciółka.

Zaczęło prześladować mnie moje ciche „Jeremy” wypowiedziane tuż przed jego śmiercią. Przypomniałam sobie huk strzału i znów poczułam odrzut broni.

„Musisz być cicho. Ludzie usłyszą”.

Westchnęłam boleśnie, zamknęłam usta i opadałam na materac, chowając głowę w poduszkę. Wtedy wydobył się ze mnie kolejny krzyk. Co zrobiłam z bronią? O Boże. Zostawiłam dowody zbrodni. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie położyłam pistolet.

Czyjeś miękkie dłonie dotknęły mojego ramienia.

– Emmo – usłyszałam głos Amandy, jednej z nielicznych osób, którym naprawdę ufałam. Uklękła obok mnie i przyciągnęła mnie do siebie. – Chodź. Wstań.

Wsunęła mi palec pod brodę i uniosła mi głowę. Próbowałam nabrać powietrza, ale nie mogłam. Moje ciało szarpnęło się do przodu i zaczęłam uderzać rękoma w klatkę piersiową. Dostałam ataku paniki i się dusiłam. O Boże. Pistolet.

Nagle głowa odskoczyła mi w lewo od uderzenia. Byłam zbyt oszołomiona, żeby poczuć ból, ale to wystarczyło, żebym odzyskała panowanie nad sobą i znów mogła oddychać. Mój puls zaczął zwalniać. Obróciłam głowę i złapałam Amandę za łokcie.

– Dziękuję.

Odgarnęła swoje blond włosy z twarzy i obdarzyła mnie słabym uśmiechem litości. Objęłam ją i przytuliłam z całej siły. Nie miała pojęcia, co czuję, ale przynajmniej przy mnie była. Wzięłam urywany oddech.

– Amando? – Ben zatrzymał się w przejściu między kuchnią a salonem. Miał na sobie pomięte i podarte na kolanach dżinsy, które przesłaniał do połowy biały fartuch kuchenny. Na jego nagiej klatce piersiowej widniały smugi od łez. Po chwili dotarło do mnie, że spodnie są tak pogniecione, bo w nich spał. Tulił Mallory w nocy.

Amanda machnęła do niego ręką.

– Wszystko w porządku. Przyjdziemy za chwilę, dobrze?

Patrzył na mnie zmrużonymi ciemnymi oczami. Zmarszczyłam brwi, kiedy zwróciłam uwagę na jego potargane czarne włosy, a potem… czerwone ślady po paznokciach na plecach. Zerwałam się na równe nogi.

– Co to ma znaczyć?

– Emmo! – Amanda natychmiast znalazła się przy mnie. Próbowała mnie zatrzymać, ale odepchnęłam jej drobne, ważące jakieś czterdzieści kilka kilogramów ciało.

– Spałeś z nią?! Uprawiałeś z nią seks ostatniej nocy?

Jego spojrzenie sposępniało i podrapał się po piersi. Zmrużonymi oczami przyglądałam się długim i czerwonym zadrapaniom, które odznaczały się wyraźnie na bladej skórze jego szczupłego ciała. Nagle naszły mnie innego rodzaju mdłości. Wymioty zaczęły podchodzić mi do gardła, ale nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam tylko na niego z odrazą.

Westchnął, pociągnął dłonią za włosy i wziął głęboki oddech. Jego ramiona opadły, kiedy opuścił rękę.

– Co mam ci powiedzieć, Emmo? Chciała przestać go czuć i poczuć mnie. Potrzebowała dotyku innego mężczyzny.

– Zadziałało? – wycedziłam, choć wiedziałam, że nie.

Zwiesił głowę, a ścierka, którą trzymał w drugiej ręce, spadła na podłogę. Spojrzał na mnie pochmurnie.

– Od tamtej pory płacze.

– Ben! – zawołała Amanda.

– Och, daj spokój. – Rozłożył ręce. – Nie było cię tu. Zostałem z tym sam. Nie wiedziałem, co robić. Mallory przez całą noc szalała z bólu, a ta tutaj… – wskazał mnie ręką – zachowywała się jak zombie. Dopiero teraz dała jakiś znak życia. Już myślałem, że będę musiał ją zabrać do szpitala.

Moje serce stanęło.

– Chyba nie zabrałeś…

– Nie. – W jego oczach odmalowała się odraza. – Ale powinienem to zrobić, jeżeli ty nie zamierzasz. Nie powinno jej tu być. Żadnej z was nie powinno tu być. Nie możecie się tak ukrywać…

– Oni nas zabiją!

– Kto? – wrzasnął na mnie. Podniósł zaciśnięte w pięści dłonie. – Kto może być aż tak niebezpieczny, że zamiast jechać do szpitala, przyjechałyście tutaj, Emmo?

– Mafia, idioto! – Rzuciłam się w jego stronę, ale Amanda objęła mnie w porę swoimi drobnymi ramionami, zaparła się nogami o podłogę i poprowadziła mnie na sofę. Osunęłam się na mebel, ale już po chwili poderwałam się gwałtownie, odrzuciłam w tył włosy i popchnęłam Bena. Kipiałam z wściekłości, ale kiedy się cofnął, zdałam sobie sprawę, że zachowuję się jak opętana.

Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić.

Cholera. To nie było łatwe.

– Gdzie ona jest?

– Śpi. – Założył ręce na piersi i opuścił brodę. – I tak zostanie. Ona musi spać, Em. Potrzebuje mnóstwo odpoczynku, żeby dojść do siebie.

Przeczesałam dłońmi swoje ciemne włosy. Miałam ochotę je sobie wyrwać. Chciałam, żeby moje ciało przeszył ból. Jakikolwiek, byle wystarczająco silny, żeby zagłuszyć tę wewnętrzną udrękę. Krzyknęłam i opadłam na kolana, wydając z siebie zduszony charkot. Boże, odgrywałam niezłą scenę, ale niech to szlag. I tak miałam wkrótce pójść do piekła. Jak już mnie wykończą.

– Emmo… – Amanda znów znalazła się u mojego boku. Zachęciła mnie, żebym wstała, i obie położyłyśmy się na kanapie. Nie należałam do pieszczochów, ale przylgnęłam do niej jak dziecko. Potrzebowałam całej tej siły, jaką chciała we mnie wlać.

W moim wnętrzu zapanował totalny chaos i nic nie mogłam z nim zrobić. Nie potrafiłam się skoncentrować ani zapanować nad rozszalałymi emocjami.

– Emmo.

Zamknęłam oczy, kiedy miękkie dłonie Amandy dotknęły mojej twarzy. Uniosła mi głowę i zaczęła mi się bacznie przyglądać.

– Powinnaś się umyć, kochanie – powiedziała łagodnym głosem. – Chodźmy pod prysznic. Pomogę ci.

Potrząsnęłam głową. Prysznic nie pomoże.

– No chodź. – Chwyciła mnie mocno za łokieć i zaczęła ciągnąć w górę.

Ben stał w miejscu i obserwował nas surowym wzrokiem. Po chwili przesunął dłonią po wyraźnie zmęczonej twarzy. Właściwie to oboje ledwo trzymaliśmy się na nogach. Spojrzałam na zamknięte drzwi sypialni i nagle wezbrał we mnie chory śmiech, bo i tak żadne z nas nie było w takiej rozsypce jak ona.

Mallory. Ten bydlak ją zgwałcił. Wbijał się w nią, a ona patrzyła na mnie tym złamanym wzrokiem.

Wzdrygnęłam się na to wspomnienie i tym razem nie zdołałam już powstrzymać wymiotów. Wbiegłam do łazienki, padłam na kolana i podniosłam pospiesznie deskę klozetową. Nie mogłam przestać wymiotować. Uwiesiłam się na muszli.

Czekała mnie śmierć.

– Och, skarbie. Emma, kochanie. – Amanda klęczała obok mnie i przyciskała mi do czoła zimną myjkę. Starła mi coś z ust i policzków. – Wyglądasz okropnie, ale wszystko się ułoży. Wszystko będzie dobrze.

Zacisnęłam mocniej powieki. Nie mogłam już znieść jej litości. Miała tak krystalicznie niebieskie oczy, że nie zdołałaby w nich ukryć żadnych emocji. Musiałam się od tego odciąć. Mallory mnie potrzebowała. W końcu zdołałam jakoś zapanować nad strachem i skupić się na losie swojej współlokatorki. Podniosłam powieki i spojrzałam na Amandę swoimi ciemnymi, niemalże czarnymi oczami, z których dla odmiany nic nie można było wyczytać. Moja przyjaciółka nie mogła więc zobaczyć, ile wysiłku wymaga ode mnie powstrzymanie dalszych wymiotów.

Zostałam skażona.

– Zabiłam człowieka.

– Wiem, kochanie.

Pochyliła się i oparła czoło o moje. Wciąż obmywała mi twarz myjką.

– Przejdziemy przez to razem. Musimy.

– Ale jak?

Skrzywiłam się na drżenie swojego głosu. Byłam taka słaba i żałosna.

Usłyszałam w głowie napomnienie brata: „Przyjdą po mnie, Ems. Musisz być silna. Słyszysz? Musisz być silna”. Te wspomnienia wcale mi jednak nie pomagały.

– Co jest? – Amanda przyjrzała mi się bacznie.

– Nic – mruknęłam i uniosłam rękę, żeby ją od siebie odepchnąć. Potrzebowałam trochę przestrzeni.

„Nieważne, kto zapuka do drzwi, nikomu nie otwieraj. Nikomu nie ufaj, poza Carterem. Idź do Cartera. On się wszystkim zajmie. Zaopiekuje się tobą, Ems. Obiecuję”.

Zacisnęłam zęby. Musiałam przestać myśleć o AJ-u.

– Emmo! Chodź tu natychmiast! – ryknął Ben z salonu.

Wybiegłam, żeby ochrzanić go za te wrzaski, ale zamarłam, gdy usłyszałam dobiegające z telewizora słowa reporterki:

– Jeremy Dunvan najprawdopodobniej zaginął.

Na ekranie pojawiło się zdjęcie, na którym bydlak uśmiechał się beztrosko do fotografującego. Następnie znów powróciła ponura twarz reporterki z jej bystrym wzrokiem i zmarszczonymi brwiami.

– Jeśli mają państwo jakiekolwiek informacje na temat miejsca pobytu zaginionego Jeremy’ego Dunvana, prosimy zadzwonić pod numer wyświetlany na dole ekranu. Powtarzam, jeżeli wiedzą państwo cokolwiek w związku z zaginięciem Jeremy’ego Dunvana, prosimy zatelefonować pod ten numer.

Z samego rana ojciec Jeremy’ego, Franco Dunvan, zawiadomił policję, że jego trzydziestodwuletni letni syn zaginął. Nie wrócił do domu poprzedniego wieczoru. Reporterka powtarzała to w kółko i znów zrobiło mi się niedobrze. Pokazano więcej jego zdjęć, niektóre z przyjaciółmi. Na jednym miał na sobie strój softballowy, a na innym trzymał piwo w dłoni. Na wszystkich wyglądał na przyjaznego, przystojnego mężczyznę – zupełnie nie przypominał potwora, którego zabiłam dwadzieścia cztery godziny temu.

Ben wydał z siebie zduszony dźwięk, gapiąc się w telewizor. Znów pociągnął dłonią za włosy, a drugą przycisnął pilota do piersi. W jego oczach odmalowało się przerażenie.

– Myślałem, że… – przerwał. Zamknął usta, znów je otworzył i ponownie zamknął. Mrugał szybko, a jego pierś unosiła się i opadała gwałtownie. – Jasna cholera, Emmo. Co ty zrobiłaś?

Zmrużyłam oczy i rzuciłam się na niego. Odskoczył do tyłu, ale zdołałam wyrwać mu pilota i wyłączyć telewizor.

– Gwałcił ją. Dusił. Mnie też by zabił. – Przełknęłam gulę w gardle. Wzrok mi się rozmazał. – Zrobiłam, co musiałam.

Ben ponownie wskazał telewizor drżącą ręką, a potem ją opuścił.

– Franco Dunvan. Wymienili jego nazwisko. Czy wiesz, kto to jest?

– Tak – syknęłam.

O Boże. Zamrugałam, powstrzymując kolejne łzy. Jak mogłam nie wiedzieć, kto zarządził zlikwidowanie mojego rodzonego brata?

„Jeśli będziesz kiedyś czegoś potrzebować, idź do Cartera”. Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić z niej ostatnie słowa, które skierował do mnie brat, zanim wybiegł z mieszkania. Pobiegłam za nim. Nie chciał, żebym za nim szła, ale kiedy przyłapał mnie na śledzeniu go, było już za późno. Tamci pojawili się na drugim końcu alei. Zdążył mnie ukryć dosłownie w ostatniej chwili.

Odepchnęłam od siebie te wspomnienia i zwróciłam się do Bena:

– Mówiłam ci zeszłej nocy.

– Przedwczoraj.

– Co?

– Przedwczoraj – mruknął Ben, pogrążony we własnych myślach. – Przyjechałyście tu dwa dni temu.

Jęknęłam. To Jeremy nie żył już od dwóch dni? Nic z tego nie rozumiałam, ale Ben musiał mieć rację. Jeździłam na siłownię po pracy o siedemnastej, ale tamtego dnia zrezygnowałam z ćwiczeń i wróciłam wcześniej do domu. Zgadza się, zabiłam go dwa dni temu. Spałam prawie dwadzieścia cztery godziny! Zamrugałam zdziwiona. A Mallory? Podniosłam wzrok na Bena, ale on tylko potrząsnął głową.

– Zasnęła dopiero godzinę temu. W ogóle nie spała. Ja też nie.

Och.

Amanda zabrała mi pilota, włączyła z powrotem telewizor i usiadła obok Bena. Oboje mieli determinację wypisaną na twarzach. Zamierzali obejrzeć wiadomości. Żołądek zawiązał mi się w tysiące supłów. Zwinęłam się w kulkę na kanapie, usiłując się przygotować na dalsze informacje.

– Policja prowadzi skrupulatne śledztwo w sprawie zaginięcia Jeremy’ego Dunvana. Dowiedzieliśmy się, że w sprawę zostaną włączone organy federalne. Zniknięcie Dunvana może mieć związek ze sporami mafijnymi. – Teraz mówiła donośniejszym głosem. – Z wiarygodnych źródeł dowiedzieliśmy się właśnie, że Franco Dunvan, ojciec Jeremy’ego Dunvana, jest wysoko postawionym członkiem rodziny Bartel. Organy federalne od lat próbują zdobyć dowody przeciwko Josephowi Bartelowi, aby postawić w stan oskarżenia blisko trzydziestu członków tej organizacji przestępczej.

– Angelo – usłyszeliśmy niższy głos.

– Tak, Mark? – zaświergotała dziennikarka.

– Czy władze uważają, że to zaginięcie może być związane z konfliktem między rodziną Bartel a rodziną Mauricio?

– Nie mamy potwierdzenia, że śledztwo skupia się na rodzinie Mauricio, ale z pewnością wydaje się to prawdopodobne – odparła podekscytowanym głosem. – Rząd od dawna próbował zdobyć dowody przeciwko Carterowi Reedowi, który jak się uważa, stoi wysoko w hierarchii rodziny Mauricio.

Moje serce przestało bić. Spojrzałam na ekran i wciągnęłam powietrze na widok jego zdjęcia.

Zapomniałam już, jakie czyste i przenikliwe są jego niebieskie oczy. Wyglądał, jakby był gotów w każdej chwili zabić fotografującego. Potem pokazali inne zdjęcie, przedstawiające Cartera w czarnym smokingu. Wysiadał właśnie z czarnego samochodu i podniósł rękę, żeby zasłonić twarz, ale ktoś zdążył go sfotografować. Jego usta wykrzywił szyderczy uśmieszek, ale nawet na takim niewyraźnym zdjęciu nie można było pomylić tego oszałamiającego mężczyzny z nikim innym.

„Idź do Cartera” – znów przypomniałam sobie słowa AJ-a. W tej sytuacji chyba powinnam posłuchać brata. Tylko jakim cudem miałam się skontaktować z Carterem? Minęło już ponad dziesięć lat, odkąd nasze drogi się rozeszły. Po śmierci AJ-a Carter dołączył do rodziny Mauricio i jak słyszałam, zabił wszystkich, którzy się przyczynili do tego morderstwa. Przeszły mnie ciarki, gdy się o tym dowiedziałam, i teraz również wstrząsnęły mną dreszcze.

Mieszkaliśmy w sporym mieście, ale nie sposób było nie słyszeć o Carterze. Wieści szybko się rozniosły i wkrótce zaczęto nazywać go Zimnym Zabójcą. Zabił nie tylko tych, którzy wydali wyrok na mojego brata, ale też wykonawców zlecenia, ich pomocników, kierowcę, a nawet posłańca, który przekazał rozkaz. Wymordował ich wszystkich, szybciej niż ktokolwiek mógł się tego spodziewać.

Spotkałam go przypadkiem kilka razy, jeszcze kiedy uczyłam się w liceum i wciąż przenoszono mnie do nowych domów zastępczych. Raz zobaczyłam go z przystanku autobusowego. Wyszedł z restauracji ze swoimi osiłkami. Zawsze otaczali go duzi, krzepcy mężczyźni. Przerażali mnie i miałam wrażenie, że zawsze będą przerażać.

Potem, gdy rozpoczęłam studia na miejscowej uczelni, natykałam się na niego w jego klubach, do których chodziłam ze znajomymi. Nigdy nie poprosiłam tam o specjalne traktowanie, bo nie wiedziałam nawet, czy Carter mnie jeszcze pamięta. Większość jego lokali cieszyła się sporą popularnością. Moi znajomi lubili do nich chodzić, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Właściwie to potajemnie liczyłam, że go tam zobaczę, choćby z daleka, w otoczeniu tych groźnych facetów. Czasem towarzyszyła mu jakaś nieludzko piękna kobieta. Pokazywał się tylko z tymi najpiękniejszymi.

Westchnęłam, gdy na ekranie telewizora pojawiły się kolejne jego zdjęcia. Zawsze go pokazywano, gdy relacjonowano jakąś historię związaną z lokalną mafią. Media go uwielbiały. Prezentował się naprawdę oszałamiająco ze swoimi wyraźnymi kośćmi policzkowymi, niebieskimi oczami przypominającymi oczy wilka, ciemnoblond włosami, stu osiemdziesięcioma ośmioma centymetrami wzrostu, smukłym ciałem i muskularnymi ramionami.

Nikt nie wiedział, że go znam. Nie śmiałam się nikomu przyznać. Czego by ode mnie oczekiwali, gdybym im powiedziała? Przygryzłam wargę, zastanawiając się, co dalej robić. Czy Mallory poprosiłaby mnie, żebym do niego poszła? Jeżeli ktoś potrafiłby nam pomóc, to właśnie on. Ale czy mogłam mu zdradzić, co zrobiłam? Przyznać się, że zabiłam jednego z jego wrogów?

„Nikomu nie ufaj, poza Carterem. Idź do Cartera. On się wszystkim zajmie. Zaopiekuje się tobą, Ems. Obiecuję”.

Przełknęłam boleśnie ślinę. Otworzyłam oczy i ujrzałam Mallory stojącą w drzwiach sypialni. Wyglądała tak krucho ze śladami łez na policzkach, owinięta kocem. Spojrzała na mnie i od razu to zobaczyłam.

Zniszczył ją.

Wtedy podjęłam decyzję. Pójdę do Cartera, a jeśli mi nie pomoże, wezmę sprawy w swoje ręce. Zabiłabym tego drania ponownie, gdybym musiała, i zamierzałam chronić przyjaciółkę przed jego ojcem. Carter awansował w szeregach mafii, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi. Zrobił to, żeby pomścić mojego brata, ale skoro mu się to udało, to ja zdołam utrzymać nas przy życiu. Musiałam.

Rozdział 3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24

Tytuł oryginału:

Carter Reed

Redaktorka prowadząca: Joanna Pawłowska

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Milena Halska

Projekt okładki: Ewa Popławska

Zdjęcie na okładce: © honored / Stock.Adobe.com

Copyright © 2013. CARTER REED by Tijan

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Karolina Bochenek, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-67247-74-0

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek