Brzemię - Emilia Kubaszak - ebook + książka

Brzemię ebook

Kubaszak Emilia

0,0

Opis

Brzemię grzechów przyjdzie ci dźwigać…

Mały Janio uwielbia swojego ojca i wykorzystuje każdą możliwość, by zbliżyć się do niego. Ojciec jednak odrzuca chłopca i bije go. Kiedy ginie jego brat Henryk, ojciec w ogóle przestaje go zauważać, jeszcze bardziej skupiając się na sobie. Aż umiera. Czternastoletniego sprytnego i zwinnego chłopca chętnie przygarnia świat przestępczy, w którym ten zaczyna czuć się jak ryba w wodzie. Ma też cel – chce wreszcie poczuć się kimś ważnym.

 

Emilia Kubaszak – autorka powieści „Żar prawdy” i „Bluszcz”. Kocha podróże, dobre jedzenie, beletrystykę, w tym powieści sensacyjne i kryminalne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 285

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Oficynka & Emilia Kubaszak, Gdańsk 2022

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2022

Opracowanie redakcyjne: Iga Wiśniewska

Korekta: Barbara Linsztet

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © alleksana/ Pexels©Lisa Fotios/Pexels

ISBN 978-83-67204-15-6

www.oficynka.pl

e-mail:[email protected]

Część I

1

Zfascynacją spoglądał w stronę, z której dochodziły intrygujące go dźwięki. Przy masywnym, okrągłym stole siedział starszy człowiek. Każdy, nawet najmniejszy jego ruch sygnalizowało głośne skrzypienie krzesła. Sklejane kilkadziesiąt razy, stawiało bierny opór przytłaczającej je masie i na przekór upływowi lat wiernie służyło swojemu właścicielowi. Światło wpadające przez zakurzone okno odbijało się delikatnymi refleksami na posiwiałej czuprynie mężczyzny. W powietrzu unosiły się drobiny kurzu i stęchły zapach wilgoci, który pojawił się w izbie wraz z grzybem rozprzestrzeniającym się po bielonych wapnem ścianach.

Małemu chłopcu nie przyszło nigdy do głowy, że ukradkiem obserwowany przez niego mężczyzna miał w przeszłości kruczoczarne włosy, wyprostowaną sylwetkę i mniej pooraną twarz. Z perspektywy czteroletniego umysłu dziecka jego ojciec od zawsze był stary i pomarszczony.

Mężczyzna pochylał się nad niedużym kawałkiem drewna, kontemplując stopień jego wysuszenia i linię słojów. W jednej ręce trzymał sfatygowane już dłuto, w drugiej zaś – leciwy pobijak. Mimo nadszarpnięcia przez ząb czasu narzędzia świetnie się spisywały i ojciec nie dał się namówić, by zastąpić je nowszymi, które leżały nietknięte w szopie na tyłach domu. Matka chłopca latami żartowała, że zdąży umrzeć, nim ojciec przekona się do ich zmiany. Rzucane ze śmiechem słowa stały się samospełniającą przepowiednią. Odeszła z tego świata zanim malec na tyle dobrze zdążył zapamiętać jej rysy, by móc nieść je w pamięci przez resztę swojego życia. W rezultacie matka zajmowała w jego umyśle miejsce tak odległe, że tylko czasem, obudziwszy się w środku nocy, czuł, jakby siedziała tuż obok, nuciła jakąś wesołą piosenkę i czule głaskała jego mysioszare włosy. Choć nie pamiętał, jak wyglądała czy pachniała, wiedział, że nade wszystko chciała, aby był szczęśliwy. W naiwności swojego dziecięcego rozumowania nie mógł sobie jednak zdawać sprawy z tego, że bardziej niż swojej rychłej i bolesnej śmierci kobieta obawiała się zostawić syna pod opieką męża.

Starzec z precyzją uderzył młotkiem w trzonek dłuta, które płynnie weszło w drewno. Raz, dwa, trzy – chłopiec liczył w myślach, bo do tylu nauczyła go liczyć pani, która od śmierci matki zjawiała się u nich co jakiś czas. Była miła i zadawała mnóstwo pytań, na które chłopiec chciał odpowiedzieć, ale z niewiadomych dla niego powodów ojciec mu tego zabraniał. Janiu ze wszystkich sił starał się być mu posłuszny, by zasłużyć na jego aprobatę, toteż kiwał tylko główką, a pani powtarzała wtedy, że w stosunku do swoich rówieśników chłopczyk jest zacofany i ma poważne problemy z mową. Nie mogła wiedzieć, że w rzeczywistości buzia by mu się nie zamykała, gdyby tylko miał z kim porozmawiać o tych wszystkich rzeczach, które trapiły jego ciekawy świata umysł. Tyle pytań kłębiło mu się w głowie, przychodziło na myśl podczas bacznej obserwacji domowników, w czasie jedzenia czy zabawy, a potem długo zaprzątało jego spragniony wiedzy mózg, lecz, ku jego rozczarowaniu, zwykle zostawały bez odpowiedzi. Z czasem pani w ogóle przestała do nich przychodzić. Janiu domyślał się, że tata powiedział jej coś bardzo przykrego. Być może zrobił jej też niechcący krzywdę, gdy pewnego szarego dnia, zasłaniając jej usta ręką, przycisnął panią siłą do ściany szopy i szukał czegoś w kieszeniach jej spódnicy, a może i pod nią. Od tego czasu pani nie zjawiała się już w ich domu. Janiu żałował, bo pani była miła i zawsze miała dla niego cukierka, który choć nieprzyjemnie kleił się do jego zębów, to był bardzo smaczny.

Po chwili ojciec z namaszczeniem zdmuchnął wióry z drewna i pokazał je stojącemu obok chłopakowi.

– Widzisz? Lipa jest wdzięcznym materiałem dla każdego rzeźbiarza. Ale jak wszystko na tym świecie potrzebuje czasu. Ten kawałek odleżał prawie rok. Dopiero teraz nadaje się do użytku.

Chłopak spojrzał od niechcenia na drewno i z roztargnieniem kiwnął głową. Potem przeciągnął się, a wraz z ruchem rąk koszulka podwinęła się do góry i ukazała jego blady, wychudzony brzuch. Z nieskrywanym znużeniem spytał:

– Mogę już wyjść na dwór?

Mężczyzna parsknął ironicznym śmiechem, dziwiąc się niecierpliwości syna. Wytłumaczył go jednak buzującą w nim młodością, przypomniał sobie, że on także nie od razu zapałał miłością do rzeźbienia w drewnie, i potaknął. Chłopak od razu skorzystał z niemego przyzwolenia. W kilku susach pokonał drogę do drzwi, potrącając przy tym kilkuletniego chłopca, który przyglądał się im z ukrycia. Ten jeszcze chwilę patrzył na ojca z odległości kilku metrów. Starszy człowiek dostrzegł go w mroku korytarza i gestem przywołał do siebie.

Na twarz dziecka wypełzł rumieniec ekscytacji. Pędem ruszył przed siebie. Najpierw podbiegł do komody i chwycił położoną na niej bibułkę. Następnie w milczeniu wdrapał się ojcu na kolana, położył bibułkę na stole i jął szperać w kieszeni fartucha ojca w poszukiwaniu fajki. Paluszkami wyczuł cybuch i czym prędzej wyjął fajkę z czeluści szorstkiego materiału. Złapał ją w drobne usteczka i dmuchnął tak mocno, że poczuł ukłucie w klatce piersiowej. W powietrze uniosły się zalegające w fajce drobinki tytoniu. Odłożył ją na chwilę, po czym malutkimi rączkami rozwinął zawiniątko. Wziął w garstkę tytoń i w mgnieniu oka nabił główkę. Podał fajkę ojcu, a ten odpalił zapałkę i przyłożył do suszu. Janiu dopiero teraz pozwolił sobie, by spojrzeć w górę, na twarz rodzica. Na wymizerniałą buzię dziecka wypłynął nieśmiały uśmiech zadowolenia. Cała czynność trwała jeszcze krócej niż zwykle, oczekiwał zatem, że to właśnie dziś ojciec nie zarzuci mu, że jak zwykle się guzdrał. I rzeczywiście, starszy człowiek z lubością zaciągnął się tytoniem i w milczeniu wypuścił z siebie pachnący dym. Następnie niedbale zrzucił ze swoich kolan chłopca, dając mu do zrozumienia, że jego czas właśnie minął. Mimo braku pochwały mały Janio był z siebie zadowolony. Podskórnie czuł, że lada dzień ujrzy w oczach taty aprobatę, a może nawet ojciec wypowie ją w końcu na głos. To dla tych marzeń Januszek starał się i gdy inni spali, on całymi godzinami ćwiczył. W efekcie był coraz szybszy, a nabijanie fajki szło mu coraz sprawniej.

Zuśmiechem pomaszerował w kierunku korytarza i usiadł na poszarzałym od brudu i kurzu dywaniku. Tu czekały na niego jego zabawki – dziurawe blaszane wiaderko, które znalazł na opuszczonym podwórzu niedaleko ich domu, kilka kamyków zebranych przy rynnach pobliskich chatek oraz prawdziwy skarb – szmaciana lalka, której co prawda brakowało jednego oka, ale która jednocześnie była jedyną prawdziwą zabawką, jakiej kiedykolwiek miał okazję dotykać. Usiadł, wsypał kamyki do wiaderka i zamieszał w nim patykiem. Jak zwykle udawał, że gotuje zupę, kiedyś usłyszał bowiem, jak jedna gospodyni mówiła, że jak tak stoi przy garach, to jej się już nawet jeść odechciewa. Najwyraźniej malec nie miał wprawy w tym całym gotowaniu, bo choć długo mieszał składniki, to jego brzuch wcale nie był od tego pełniejszy i cały czas niepokojąco burczał z głodu. Teraz jednak nie zwracał na to uwagi, bo myślami był gdzie indziej. Zastanawiał się, którą z czynności może wykonać jeszcze szybciej, by ojciec w końcu uśmiechnął się do niego tak, jak zwykł to robić do jego starszego brata Henryka.

– Cholera, przygasło – wymruczał stary, a Janiu natychmiast zerwał się z miejsca i podbiegł do ojca z zapałkami.

Ten, zdziwiony refleksem malca, wykrzywił twarz w dziwny grymas, który chłopiec opacznie odczytał jako uśmiech. Rozochocony małym sukcesem pośpiesznie wdrapał się na kolana ojca i objął go za szyję swoimi drobnymi rączkami. Jednocześnie z radością przytulił głowę do jego piersi.

Zderzenie z podłogą bolało mniej niż poczucie odtrącenia, którego właśnie doświadczył. Po raz kolejny mały Janusz dostał lekcję prawdziwego życia. Zapamiętał raz na zawsze, by nigdy, przenigdy nie okazywać swoich prawdziwych uczuć – tych nędznych, iście ludzkich słabości.

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA WWERSJI PEŁNEJ