Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 545
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Marcin Draniczarek
Błękitny koliber
Szachownica świata
Tę książkę chciałbym zadedykować wszystkim tym,
którzy nie mieli łatwego startu.
Pragnę Cię odszukać i wyruszyć w tę podróż razem.
Być może wspólnie odkryjemy Oazę Oliwii
oraz nadzieję, że istnieje coś więcej.
W kajucie sterowca panował mrok. Natalia przetarła twarz dłońmi i rozejrzała się wokół. Na tle majaczących w ciemności konturów pomieszczenia dostrzegła wyraźnie parę błękitnych, połyskujących oczu. Zwierzę siedziało na niewielkim biureczku i patrzyło wprost na nią. Natalka dostrzegła w spojrzeniu kotki całą paletę emocji, pośród nich wyróżniał się niepokój. Polly obróciła głowę i utkwiła wzrok w przeciwległym kącie izby.
– Nie śpisz? – zapytała zaniepokojona nastolatka. – Coś się stało?
Jednak kotka nawet nie drgnęła. Zastygła w tej pozycji i nasłuchiwała.
Natalia usiadła na łóżku, również ona pogrążyła się w zadumie. Z początku zdawało się, że jest zupełnie cicho. Jednak po chwili jej zmysły roztoczyły wokół niewidzialną sieć i zaczęła wyławiać z mroku poszczególne odgłosy. Warkot silnika. Trzeszczące deski pokładu. Odległe grzmoty.
Wbrew logice odgłosy te nieco ją uspokoiły.
– No weź… przecież nie boisz się burzy – rzekła nastolatka, a niepewny uśmiech zagościł na jej twarzy. – Jesteś zła, że zabrałam cię z domu?
Polly spojrzała raz jeszcze na swoją panią. W jej oczach tlił się jakiś dziwny, niespotykany dotąd lęk. Natalia zapaliła lampę naftową i podeszła do swojej kotki. Chciała ją wziąć na ręce i uspokoić, jednak Polly zeskoczyła na podłogę i przyczaiła się w rogu kajuty. W normalnych okolicznościach Natalia nie odpuściłaby tak łatwo, natomiast dzisiejszy dzień z pewnością nie należał do tych normalnych. Na nocnej szafeczce zamajaczyły znajome kształty. Niewielki, starannie wykonany liścik leżał pod ogromnym białym piórem. Na twarzy nastolatki pojawił się nieśmiały uśmiech, jednak w miarę czytania wiadomości zastąpił go wyraz głębokiego zakłopotania. Wierszyk brzmiał następująco:
Nadchodzi niebezpieczeństwo,
Uratuj sterowiec.
Bądź jak dobry pasterz,
Co ryzykuje dla owiec.
Natalia nie miała czasu analizować treści listu. Już w następnej chwili wszędzie wokół dał się słyszeć regularny, alarmujący dźwięk. Był to odgłos dzwonka pokładowego. Po raz drugi fala niepokoju rozlała się w sercu nastolatki. Hałas sprawił, że dzieciaki z wolna zaczęły opuszczać swoje kajuty. Natalka z nie lada zdziwieniem spostrzegła, że pomimo nietypowej pory żaden z uczniów nie sprawiał wrażenia wyrwanego ze snu. Najwyraźniej nikt tej nocy nie mógł spać spokojnie…
Była to ledwie druga doba spędzona na pokładzie podniebnego sterowca. Być może uczniowie nie zdołali jeszcze przywyknąć do warkotu silników oraz szybowania pośród chmur.
Być może – pomyślała Natalka, jednak list od Galmatiela oraz donośny odgłos dzwonka sprawiały, że w głębi duszy przeczuwała istnienie innego powodu. Gdy przekroczyła próg kolejnych drzwi i ujrzała wpatrzonych w gęstwinę chmur strażników, nie miała dłużej wątpliwości.
– Jesteście. – Usłyszała krótkie powitanie. – Zbierzcie się wszyscy w sali jadalnej. Tylko spokojnie. Bez paniki…
Ta krótka komenda przypominała jej scenę z filmu katastroficznego. Zazwyczaj główny bohater słyszał podobne słowa tuż przed rozpętaniem się cyklonu. Nie była w tym odczuciu osamotniona. Wszyscy przeczuwali, że coś ma się zaraz wydarzyć.
– Tu jesteś – szepnęła przyjaciółka.
– Zofia, ty nie śpisz? – spytała Nati, odwzajemniając uśmiech. – Też wstałaś wcześniej, żeby podziwiać wschód słońca?
Zofia założyła na siebie ręce i mruknęła:
– Jest jak rok temu. Przygody zaczynają się jeszcze przed dotarciem do Akademii…
– Tak, tylko rok temu byliśmy na statkach, a nie dwa tysiące metrów nad ziemią…
– Jesteśmy nieco wyżej – przytaknęła nastolatka – ale zauważ, że rok temu nie było z nami twojej kotki! Jak trzeba będzie ratować życie i wyskoczyć ze sterowca, skaczemy razem z Polly!
– Wierzysz, że koty zawsze spadają na cztery łapy? – spytała z powątpiewaniem Nati.
– Tak! W razie czego wskoczymy na jej grzbiet. Zobaczysz, nic nam nie będzie!
Natalka przygryzła wargę i uniosła wysoko brwi. Nie miała doktoratu z fizyki, jednak intuicja podpowiadała jej, że pomysł może nie wypalić.
– Dobrze, tylko przed skokiem nie mów jej, że pod nami jest morze. Polly nie znosi kąpieli.
– To tak jak Karol! – Usłyszały zaczepny dziewczęcy głos tuż za swoimi plecami.
– Astrid – westchnęła Zofia – tak często mówisz o Karolu, że zaczynam podejrzewać, że się w nim zabujałaś…
– Tak często go bronisz, że zaczynam podejrzewać cię o to samo! – odpowiedziała tamta.
Natalka odwróciła się gwałtownie i ujrzała zaspaną twarz blondynki. Była chyba jedyną uczennicą, która zdołała tej nocy spokojnie zasnąć. Jednak pomimo zmęczenia oczy ich koleżanki skrzyły się już tysiącem zaczepnych iskierek.
W następnej chwili uczniowie usłyszeli mocny męski głos:
– Dobrze, nie traćmy czasu – rzekł wysoki strażnik, stając pośród nich. Miał gęste, krzaczaste brwi, które wraz z kilkoma wyraźnymi zmarszczkami uwypuklały jego stanowczy charakter. – Wielka chmara czarnych ptaków oblepiła sąsiedni sterowiec, jeśli wyjrzycie przez wschodnią burtę, zobaczycie, że część z nich kieruje się w naszą stronę.
– Dlaczego nas atakują? – wszedł mu w słowo jeden z uczniów.
– Dobre pytanie – mruknął strażnik. – Nigdy nie widziałem czegoś podobnego.
– Na tej wysokości… ptaki? – szepnęła Astrid.
– Zostańcie w tej sali – rozkazał mężczyzna – my razem z załogą przywitamy naszych gości.
Po tych słowach opuścił jadalnię i zniknął w mroku korytarza. Już w następnej chwili wszyscy uczniowie przywarli do wschodniej ściany i wyglądając przez szyby, próbowali przeniknąć ciemności nocnego nieba. W oddali, na tle burzowych obłoków, Natalka dostrzegła niewyraźne kontury trzech sąsiednich sterowców. Co jakiś czas ostre światło błyskawicy przecinało kurtynę mroku, ukazując niekończącą się gęstwinę nabrzmiałych chmur. Były to momenty, w których uczniowie dostrzegali zbite chmary ptaków, które krążyły wokół sterowców. Natalce przypominały rój rozjuszonych os, które zajadle broniły swego gniazda.
Już wkrótce pierwsze ptaki zaczęły pojawiać się w pobliżu ich statku. Z początku oblatywały sterowiec, przypatrując się wnętrzu kabiny, jednak po kilkunastu sekundach podniosły donośny skrzek, dając sygnał reszcie stada. Po kilku minutach dołączyła do nich cała chmara wynaturzonych, czarnych stworzeń. Pośród nowo przybyłych Natalka dostrzegła wrony, szpaki, kruki oraz nieznane jej dotąd cienioskoty, zmrokowce i harplingi. Część z nich z wściekłością zaczęła uderzać dziobami w szyby jadalni, część zasiadła na powierzchni ogromnego balonu. Od teraz również ponad głowami uczniów zaczęły rozlegać się alarmujące odgłosy.
– Słyszycie?! – zawołała jakaś uczennica. – Ptaki próbują przebić się przez poszycie sterowca!
– Nie ma szans! – uspokajała wszystkich Zofia. – Balon jest bardzo wytrzymały!
– Zróbmy coś! Jak przebiją poszycie, to będzie po nas!
Uczniowie nerwowo zaczęli rozglądać się wokół siebie. Każdy na swój sposób zdawał się zdezorientowany. Również Natalka nie była pewna, co należy robić.
– Zostańmy na miejscu! – krzyknęła mimo wszystko. – Jak wyjdziemy na zewnątrz, tylko utrudnimy strażnikom zadanie. Poradzą sobie bez nas!
W rzeczy samej. Na razie strażnicy i załoga zdawali się kontrolować sytuację. Był to moment, w którym uczniowie na własne oczy mogli ujrzeć, jakimi umiejętnościami dysponują wybrańcy Elohima. Choć była ich zaledwie szóstka, siali wśród napastników istne spustoszenie. Mężczyźni ciskali w stronę ptaków setkami strzał i sztyletów. Jeden z nich miał przy sobie zapas niewielkich ładunków wybuchowych, które eksplodowały w powietrzu, strącając z nieba dziesiątki napastników. Jeszcze inny strażnik wskoczył na powierzchnię balonu i wykonując zdumiewające akrobacje, siał popłoch pośród siedzących na jego powierzchni stworów. W pewnym momencie mężczyzna zatrzymał się w miejscu i rozejrzał wokół. Chowając miecze do skórzanych futerałów, zawołał donośnym głosem:
– Nadchodzą kolejne fale! Przygotujcie się!
Natalka zaczęła obchodzić statek dookoła. Odniosła wrażenie, że jakaś olbrzymia ręka pociąga za niewidzialne sznurki i kieruje w ich stronę tysiące rozjuszonych ptaszysk. Widząc zwiększające się zagrożenie, strażnicy zaczęli wznosić ręce i wzywać imię Elohima. W odpowiedzi na modlitwę raz za razem błyskawice i słupy światła rozdzierały niebo, strącając dziesiątki maszkar w morskie odmęty. W nagłych rozbłyskach jasności uczniowie widzieli cały rój czarnych sylwetek, przetaczających się przez pokład sterowca.
– Dlaczego wokół naszego statku jest ich tak wiele?! – krzyczała Zofia, wskazując na szyby.
W tej samej chwili gdzieś powyżej dało się słyszeć głuchy huk i teraz cały sterowiec zaczął wydawać niepokojące dźwięki.
– Ptaki niszczą balon! – zawołała Natalia, starając się przekrzyczeć warczące silniki statku.
Gdy dziewczyny opuściły wzrok, przez przeźroczystą podłogę ujrzały grubą warstwę napęczniałych chmur. Gdzieś poniżej, pod dywanem obłoków, znajdowało się czarne, niespokojne morze. Na samą myśl, że balon wybucha, a ich statek opada gwałtownie w morskie odmęty, dziewczyny poczuły, jak uginają się pod nimi kolana, a gardła ściska niewidzialny węzeł. Gdy przyjaciółki spojrzały sobie w oczy, Zofia w lot pojęła, o czym myśli Natalia. Drżąc na całym ciele, powtórzyła:
– Dlaczego wszystkie stwory atakują nasz sterowiec?!
Zofia się nie myliła. Z jakiegoś powodu ptaki zaczęły koncentrować się wokół ich machiny. Co dziwniejsze, z tyłu sterowca, w miejscu, gdzie stały, było ich zdecydowanie najwięcej.
– Coś zbliża się na godzinie jedenastej!!! – wrzasnął jeden ze znajdujących się na zewnątrz mężczyzn. – To coś wielkiego!
Natalia przez gęsto spleciony gąszcz czarnych skrzydeł nie widziała zbyt wiele, jednak po odgłosach, jakie dochodziły z mostka kapitańskiego, łatwo można było się domyślić, że to nie koniec złych wiadomości. Ku zadziwieniu uczniów, nawet sami strażnicy, pełni obaw, zaczęli krzyczeć między sobą jakieś niezrozumiałe słowa.
Pośród nastolatków ktoś zaczął przedzierać się w ich stronę i już po chwili przed dziewczynami stanął blady jak ściana Josip.
– Szukałem was – rzekł, drapiąc się nerwowo po skroni. – Byłem na mostku kapitańskim, tuż obok szyby. Coś wielkiego zbliża się w naszym kierunku z dużą szybkością!
– Co to jest? – spytała Zofia drżącym od emocji głosem.
– Nie mam pojęcia, ale naliczyłem kilkanaście kreatur. Wyglądają jak wielkie kamienne posągi!
Natalia z uwagą przyglądała się przyjacielowi. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie widziała, by był tak pobudzony. Od teraz również jej serce zaczęło bić gwałtowniej. Wspominając rymowany list od Galmatiela, zaczęła zdawać sobie sprawę, że zagrożenie jest realne. Co gorsza, była w nim zawarta wskazówka, by była gotowa do konkretnego działania…
– Strażnicy opanują sytuację, prawda? – zapytała Zofia, nieświadomie przyciskając dłonie do piersi. – W końcu są tutaj, by zapewnić nam bezpieczeństwo!
Spojrzenie Josipa nie napawało jednak nadzieją. Odpowiedział, zerkając jednocześnie przez szybę:
– Nie wiem, co o tym myśleć… Nigdy nie widziałem takich stworów – mruknął. – Jednego jestem pewien… Jeśli dolecą do sterowców, nie będzie czego po nas zbierać. Wracam na mostek, może uda mi się jakoś pomóc strażnikom. Dziewczyny, schowajcie się!
Po tych słowach chłopak obrócił się i pospiesznie ruszył w stronę korytarza. Natalka, wbrew radom kolegi, postanowiła najpierw zorientować się w sytuacji. Niestety, gdy tylko próbowała wyjrzeć przez okno, natychmiast w miejscu tym pojawiła się chmara agresywnych ptaków, które dziobami starały się stłuc szybę. Gdy przedostała się na przód sterowca, z jakiegoś powodu także tutaj zaczęło pojawiać się coraz więcej rozjuszonych stworów. W tej samej chwili do głównej kabiny wpadł jeden ze strażników. Wyglądem przypominał człowieka, który został dotkliwie pobity, a następnie wrzucony do basenu pełnego piranii. Cała jego odzież była poszarpana i wisiała na ciele rosłego mężczyzny niczym łachman wędrownego żebraczyny. Twarz i wszystkie widoczne miejsca pokryte były licznymi ranami i zadrapaniami. Jedynie chronione przez gogle oczy zostały nietknięte i z wielkim poruszeniem wodziły po twarzach uczniów.
– Posłuchajcie! – rzekł, machając jednocześnie ręką, zupełnie jakby chciał dać znak, by wszyscy usiedli. – Nie jest dobrze, ale wyjdziemy z tego! Musicie tylko uważnie słuchać, co do was mówię. W naszą stronę leci kilkanaście gargulców. Razem ze strażnikami innych statków spróbujemy powstrzymać je w powietrzu, jednak musicie przygotować się na wypadek, gdyby któraś z tych bestii zdołała przebić się przez nasz oddział. W każdej chwili możemy zacząć gwałtownie spadać. Połóżcie się na ziemi i złapcie poręczy lub przytwierdzonych do podłogi słupków.
W czasie gdy strażnik jeszcze przemawiał, jego kompani zdejmowali swe orle pierścienie i przyzywając Elohima, wyrzucali je w powietrze. Cała seria rozbłysków światła przerwała na moment grozę nocy i już po chwili pośród chmur pojawiło się kilkanaście sylwetek wielkich orłów. Mężczyźni wskakiwali na ich grzbiety i szybując w powietrzu, utworzyli zwarty szyk bojowy. Strażnik, który wszedł do sali i przekazał im polecenia, zdawał się toczyć wewnętrzną walkę. Najwidoczniej chciał dołączyć do reszty, jednak otrzymawszy wyraźny rozkaz dowódcy, pozostał pośród uczniów.
– Pamiętasz opowieść Josipa? – zapytała Zofia, spoglądając w tamtym kierunku. – Na wyspie Karin Poltifar też przywołał na pomoc trzy orły. Widocznie miał podobny pierścień.
– Dziwne – zamyśliła się Natalka – przecież on jest tylko adeptem. Wydawało mi się, że pierścień otrzymuje się dopiero po ukończeniu formacji…
Nie było jednak czasu, by rozwiązać tę małą zagadkę. W głównej kabinie powstało teraz wielkie poruszenie. Uczniowie z szaleńczo kołaczącymi sercami szukali dla siebie bezpiecznych kryjówek. Natalia cały czas chodziła wzdłuż szyb, starając się znaleźć jakieś miejsce, z którego mogłaby obserwować powietrzną batalię. Niestety na każdym stanowisku natychmiast pojawiała się cała chmara czarnych ptaszysk! Patrząc w ich puste oczy, dziewczyna odniosła wrażenie, że te maszkary przemieszczają się wraz z nią. Gdy zaczęła się nad tym zastanawiać, przypomniały jej się słowa Galmatiela – Saliara, który ukazał się jej ostatniego dnia pobytu w Akademii. Niebiański dostojnik ostrzegał ją o wielkich siłach, które zjednoczyły się do walki przeciwko Królestwu i przeciwko jej samej.
– Natalia, nie ma czasu – wybudziła ją z rozmyślania Zofia – kładziemy się na ziemi, lada chwila może się zacząć…
– Te gargulce lecą prosto na nas! – dodała Astrid, łapiąc ją za ramię.
– Coś tu nie gra – rzekła Nati, zupełnie je ignorując. – Czemu te ptaki i te potwory… Czemu wszystkie lecą w naszą stronę?!
– Nie mam pojęcia! Musi być coś, co je przyciąga…
– A m-może… – wyjąkała Nati, jednocześnie stając jak na baczność – …a może chodzi im o mnie?
W tym właśnie momencie dało się słyszeć potężny huk i dziesiątki okrzyków. Towarzyszyło im przeciągłe, pełne grozy zawodzenie rozjuszonych potworów. Wydawały one nierealnie niskie dźwięki i przypominały połączony odgłos rogu, trąby oraz szaleńczego krzyku. W powietrzu rozgorzała istna batalia. Dziesiątki orłów wyciągnęły swe szpony i dzioby i w pełnym locie szczepiły się z oddziałem antycznych bestii. Już w pierwszym starciu wiele orłów doznało szwanku i teraz z trudem utrzymywały się w powietrzu. Mimo że kilka największych ptaków było w stanie chwycić w szpony ogromne kamienne skrzydła, to jednak w walce najskuteczniejsi okazali się sami strażnicy. Mężczyźni, ciskając w potwory świetlistymi włóczniami i zarzucając im na szyje łańcuchy, już wkrótce zdołali obezwładnić pierwszą bestię. Gargulce były niebywale silne i odporne na wszelkie obrażenia, jednak gdy dzięki modlitwie i wzniesionym ku niebu rękom nocne niebo rozdzierał snop światła, co jakiś czas któryś z gargulców osuwał się w odmęty morza. Zbliżenie się do potworów wymagało nie tylko ogromnych umiejętności, lecz przede wszystkim heroicznej odwagi. Niejeden ze strażników został uderzony kamiennym ramieniem i nieprzytomny ginął gdzieś w gęstwinie chmur. Na szczęście za każdym razem w porę pojawiał się któryś z orłów i chwytał mężczyznę, nim ten zderzył się z ciemną taflą Wewnętrznego Morza. Powietrzna walka rozgorzała na dobre i stała się bardzo brutalna, jednak z jakiegoś powodu gargulce nie podejmowały powietrznej walki na pełną skalę. Pędziły w stronę ich sterowca jak zahipnotyzowane, odganiając orlich jeźdźców niczym natrętne muchy. Natalia wstrzymała oddech. Dwie spośród bestii oderwały się od grupy swych kamiennych braci i będąc już poza zasięgiem strażników, mknęły wprost w ich kierunku.
Pozostający na pokładzie strażnik zbladł gwałtownie. Gdy odruchowo obejrzał się przez ramię, ujrzał znaczną większość uczniów leżących płasko na ziemi i trzy stojące samotnie nastolatki. Tuż przy nich, za grubą szybą, kłębiła się cała chmara rozjuszonych ptaków. Widok ten był na tyle niezwykły, że mężczyzna doskoczył do tego miejsca i mając głowę pełną pytań, przypatrywał się całemu zjawisku.
– Dlaczego jest tu tyle ptaków? – zapytał całkiem nieobecnym głosem.
– Myślałam o tym przed chwilą – odpowiedziała Natalka – i wydaje mi się, że są tu ze względu na mnie…
– Co ty mówisz, dziewczyno?!
– Te czarne ptaki nie odstępują mnie na krok. Gargulce lecą w naszą stronę też nie przez przypadek…
– Niby dlaczego!? – spytał lekko rozdrażniony mężczyzna. – Czego mogłyby chcieć od ciebie te potwory!?
– Jestem tego pewna!
– Dziecko, ty masz gorączkę… – rzekł strażnik, kręcąc głową.
– Ona może mieć rację! Musisz jej posłuchać!! – jęknęła Zofia, wbijając palce w ramię mężczyzny.
– Wariactwo…
– Jest coś, o czym nie wiesz, ale nie mamy czasu na wyjaśnienia – oznajmiła Natalka, sama będąc zaskoczoną, jak spokojny jest jej głos. – Jeśli chcesz ocalić statek i resztę uczniów… musisz nam uwierzyć.
Przez kilka kolejnych sekund trwała cisza. Mężczyzna zmrużył oczy i w napięciu przypatrywał się każdej z nich. Już w następnej chwili pojawiły się pierwsze piski przestraszonych uczennic. Dziewczynki, świadome, że nic już nie zatrzyma kamiennych potworów, przylgnęły do ziemi i wśród turbulencji dawały upust nagromadzonym emocjom. Również wielu chłopaków przywarło do podłogi. Niektórzy ściskali w rękach kije i, bladzi niczym papier, gotowali się do swojej ostatniej batalii.
– Wszyscy na ziemię! – zawołał strażnik pod wpływem impulsu.
Niespodziewanie chwycił Natalkę za rękę i ruszył w stronę wejścia do maszynowni. Gdy cała czwórka zeszła po drewnianych schodach, mężczyzna natychmiast zaczął rozglądać się za włazem ewakuacyjnym. W czasie tych chaotycznych poszukiwań kilkukrotnie uderzył się głową w rury, które biegły wzdłuż całego sufitu. W pomieszczeniu było parno i znacznie cieplej niż na pokładzie. Znajdowało się tutaj wiele urządzeń, które umożliwiały nawigowanie sterowcem, podgrzewanie mieszanki gazów wewnątrz balona, a niektóre z nich generowały prąd lub też służyły do ogrzania i pozyskania wody z chmur.
– Jak wy się w ogóle nazywacie? – spytał strażnik. – Jeśli na zewnątrz rozszarpią nas te ptaki albo dopadną gargulce, chcę chociaż wiedzieć, komu mam za to dziękować.
– Jestem Zofia.
– Astrid.
– A ja Natalia.
– Zatem dziewczyny… Zaczynamy przedstawienie! – krzyknął mężczyzna, łapiąc za uchwyt drewnianej klapy.
– Natalio! – zawołał, starając się przekrzyczeć huk wiatru. – Gdy znajdziesz się na grzebiecie orła, złap się jego piór z wszystkich sił i pozwól, aby on obrał kierunek. Orły wiedzą, co robić!
– Ja też lecę! – krzyknęła pełna determinacji Zofia. – Przydam się!
– Ja zaopiekuję się jej kotem! – zaoferowała się Astrid.
Strażnik, kręcąc głową, nachylił się nad otworem i mruknął pod nosem:
– Jak słowo daje… To najgłupsza rzecz, jaką robię…
W następnej chwili ucałował pierścień i recytując krótką modlitwę, wypuścił go z dłoni. Niemal natychmiast ciemność przeszyły trzy rozbłyski światła i poniżej dało się słyszeć piskliwy orli skrzek.
– Skaczcie tuż po mnie! Orły powinny nas złapać! – krzyknął strażnik, po czym rzucił się w dół i zniknął gdzieś w gęstwinie chmur.
– Powinny?! Powinny nas złapać?! – wrzasnęła Nati, która dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, na co się pisze.
Jednak ku jej najgłębszemu zdziwieniu Zofia tylko położyła dłoń na jej ramieniu i uśmiechnęła się nieznacznie. W spojrzeniu przyjaciółki Natalia ujrzała mieszankę głębokiego pokoju i ekscytacji. Już w kilka sekund później również Zofia pochyliła się nad włazem i opuściła pokład sterowca. Natalia stanęła jak wryta. Nie mogąc zdobyć się na choćby jedną klarowną myśl, patrzyła uporczywie w stronę otworu. Tymczasem wokół klapy zaczęło pojawiać się wiele czarnych ptaków, które namierzyły uciekinierów i podniosły alarm. Po zniknięciu nastolatek pod pokładem ptaszyska wpadły w istny szał i stworzywszy kilka zbitych pierścieni, oblatywały sterowiec w poszukiwaniu Błękitnego Kolibra.
– Jeśli to przeżyję, to idę prosto do namiestnika Garneta.
– Po co? – zapytała Astrid.
– Powiem mu, że na ten rok mam już dość atrakcji i potrzebuję kolejnych wakacji.
Na tym rozmowa się zakończyła. Natalka była świadoma, że każda sekunda może decydować o życiu jej kolegów i koleżanek. Ta myśl ostatecznie pchnęła ją naprzód.
***
Godziny przed kolejnym przesłuchaniem wlokły się w nieznośnie powolnym tempie. Mężczyzna, słysząc, jak w sąsiedniej celi dochodzi do kłótni i zaraz potem ostrej bijatyki, podniósł nieznacznie głowę. Nasłuchiwał. Awantury w tym miejscu nie należały do rzadkości, jednak już po paru dniach można było do nich przywyknąć. Inaczej wyglądała sprawa cieknącej ze sklepienia wody. Niekończące się kapanie doprowadzało niejednego z osadzonych do szału, nic więc dziwnego, że wielu z nich było tak pobudzonych. Nad ich głowami ciągnęły się linie miejskich wodociągów, które rozprowadzały po stolicy bieżącą wodę. Ponadto lochy znajdowały się na tym samym poziomie co linia kanalizacji i za każdym razem, gdy otwierano drzwi głównego korytarza i wprowadzano nowego więźnia, pośród cel rozchodził się nieznośny smród. W takich warunkach nikt nie miał apetytu, a zważywszy, że samo jedzenie było kiepskie, wielu z osadzonych z utęsknieniem rozmyślało o powrocie do życia na powierzchni.
– Jedyny plus tego jedzenia jest taki, że jest go mało – rzekł posępnie Denzire, przyjmując talerz.
Strażnik rzucił mu krótkie, ostre spojrzenie, po czym bez słowa obrócił się w stronę drzwi.
– Chwila! – krzyknął mężczyzna za odchodzącym wartownikiem. – Jak długo macie zamiar trzymać tutaj niewinnego człowieka!?
W odpowiedzi osadzony usłyszał tylko odgłos zamykających się drzwi i brzęk klucza w zamku.
Trafiłem w paskudne miejsce – pomyślał w duchu Denzire. – A wszystko przez nieuwagę i pośpiech!
Przybył do stolicy trzy miesiące temu. Habbod – jego stały pośrednik – załatwił mu zlecenie od pewnego niezwykle wpływowego mężczyzny z południa kontynentu. Choć pośrednik nie ujawnił mu tożsamości zleceniodawcy, w jego fachu była to stała praktyka. Wszystko na wypadek, gdyby Denzire został złapany i zdecydował się zeznawać. Mimo wszystko nie obawiał się przesłuchań. Fakt, że do tej pory strażnicy nie napoili go serum prawdomówności, utwierdzał go w przekonaniu, że niebawem odzyska wolność. Podobne metody stosowano wyłącznie w wypadku poważnych zarzutów lub spraw najwyższej rangi, on zaś nie zrobił niczego, co bezpośrednio zagrażałoby publicznemu bezpieczeństwu. Były inne zarzuty…
Niemal każdego dnia zapraszał do swojej rezydencji garstkę strażników i urządzał na cześć króla wystawne przyjęcia. Taka była oficjalna wersja, jednak w istocie chodziło jedynie o to, by się nieco rozerwać… Denzire dbał nie tylko o wyborne wino czy hazardowe rozrywki. Oprócz nich starzec dokładał wszelkich starań, by na stołach nie brakowało doskonałej jakości jadła, a także by podawały je urodziwe, zawsze uśmiechnięte dziewczęta.
Denzire prosił swoich gości, by byli dyskretni. Niestety plotki szybko rozeszły się w kręgach straży i na reakcję nie trzeba było długo czekać. Już w kilka dni później w progu jego domu stanął dowódca oddziału, który był odpowiedzialny za wykroczenia dyscyplinarne. Pech chciał, że akurat tego dnia cała czwórka dała ostro do wiwatu. Pierwszy z gości, usłyszawszy swego przełożonego na schodach, ukrył się w szafie. Inny wyskoczył przez balkon, trzeci zaś próbował wydostać się z mieszkania od strony północnej. Niestety z uwagi na to, ile ostatnio spożywał „na cześć króla”, zaklinował się w małym okienku i wisiał tak do czasu pojawienia się swojego przełożonego. Ostatni, czwarty strażnik był już na tyle pijany, że leżąc z głową ukrytą w ramionach, tylko mamrotał coś pod nosem. Przybyły dowódca, widząc to wszystko, pobladł, jednak już po chwili krew gwałtownie zalała całą jego twarz. Denzire, sam będąc w szoku, popełnił jeszcze większy błąd, gdyż próbował na wszelkie sposoby załagodzić sytuację. Strażnik Malkolm, słuchając jego zawiłych wywodów, coraz bardziej rozpalał się gniewem, a gdy Denzire zaczął czynić aluzje, by tamten jako formę przeprosin zechciał przyjąć od niego nieco pieniędzy, wtedy sprawa całkiem wymknęła się spod kontroli.
– Co?! – wrzasnął Malkolm, unosząc wysoko brwi. – Najpierw deprawujesz moich podopiecznych, a teraz próbujesz przekupić mnie byle monetą?!
Nie mówiąc już ani słowa, pochwycił starca za kark i zawlókł prosto do północnej strażnicy. Biedny Denzire, wątłej budowy i niskiego wzrostu, na próżno szarpał się, próbując oswobodzić z żelaznego uścisku. Gdy siła fizyczna zawiodła, powrócił do metod, które opanował przez ostatnie dziesięciolecia do perfekcji. W ten oto sposób przez kolejny kwadrans lawirował między setkami obietnic a niejedną inteligentnie sformułowaną groźbą. Kamienna twarz strażnika pozostawała niewzruszona i jakby zakryta przed oczyma staruszka. Jedynie płonące oczy Malkolma mówiły mu, że znalazł się w nie lada tarapatach. Przez kolejne godziny przesłuchiwano go w zamkniętym pomieszczeniu. Gdy nie przyniosło to rezultatu, wezwano także swawolnych strażników, jednak nie zdołali udowodnić mu niczego konkretnego. Sprawa stanęła więc w miejscu.
Na razie nie było mowy o odkryciu prawdziwych motywów, jakimi kierował się mężczyzna, organizując wystawne biesiady. Zapewne nikt nie domyślał się, że wśród czwórki młodych strażników szukał jednego, który byłby najbardziej podatny na manipulacje i chęć zysku. Nikt nie przypuszczał, że od wielu już lat, w różnych częściach kontynentu, zajmował się werbowaniem i przeciąganiem na swoją stronę członków straży.
Zadanie w stolicy nie było łatwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę bardzo krótki okres, w jakim zobowiązał się je wykonać. Denzire po raz kolejny wspominał rozmowę z Habbodem, który pośredniczył między nim a tajemniczym arystokratą z południa.
– Dwieście pięćdziesiąt złotych syklów na wydatki – rzekł pośrednik. – Nasz zleceniodawca życzy sobie, byś pozyskał człowieka w stolicy w ciągu miesiąca.
– W miesiąc!? – oburzył się starzec. – W miesiąc można nauczyć psa podawać łapę, o ile jest pojętny… Ale żeby w trzydzieści dni zwerbować strażnika?!
– Za wykonanie zadania otrzymasz trzy razy tyle – oznajmił tamten, ignorując jego słowa.
Denzire, który wiedział, jak korzystać z życia, uśmiechnął się przekornie i skwapliwie sięgnął po wypchaną po brzegi sakwę. Ku jego największemu zdziwieniu pośrednik cofnął rękę i rzekł głębokim, przenikliwym głosem:
– To zlecenie jest nietypowe nie tylko ze względu na stawkę – rzekł tajemniczo. – W przypadku niepowodzenia ryzyko także jest wyższe.
– Co masz na myśli?
– Nasz nowy zleceniodawca bardzo nie lubi, gdy coś nie układa się po jego myśli… Twoje niepowodzenie mogłoby go bardzo rozczarować…
Siedząc w wilgotnym lochu, Denzire miał wiele czasu na rozmyślanie. Za każdym razem, gdy powracał do tamtej rozmowy i gdy wspominał wyraz twarzy pośrednika, nabierał coraz głębszych obaw. Serce podpowiadało mu, że jego legendarny spryt może mu tym razem nie wystarczyć…
Przywykły do luksusów, tęsknił za wolnością jak mało kto, jednak z każdym kolejnym dniem wzbierała w nim obawa, że być może na wolności grozi mu teraz śmiertelne niebezpieczeństwo. Tożsamość tajemniczego zleceniodawcy zaczynała napawać go coraz większym lękiem. Ktoś, kto gotów był zapłacić tak kolosalną sumę pieniędzy, bez wątpienia był niezwykle potężny. Czy dowiedziawszy się o jego wpadce, nie zdecyduje się uśmiercić nieudolnego pracownika? Czy ów arystokrata, bojąc się odkrycia przez straż powiązania między nimi, nie postanowi pozbyć się niewygodnego świadka? I wreszcie: czy aby na pewno jest w lochach bezpieczny?
Te wszystkie pytania nurtowały serce i nabrzmiałą od pytań głowę Denzire. Gdy drzwi jego celi otworzyły się po raz kolejny, mężczyzna zerwał się niespokojnie z posłania i obrócił gwałtownie w stronę drobnych schodków. Ku jego uldze w wejściu stanął jeden ze strażników. Przybyły kiwnął w jego stronę i już po chwili starzec był prowadzony wąskim korytarzem w stronę komnaty, gdzie odbywały się przesłuchania. Gdy tylko wygramolił się z celi, minęło ich dwóch innych strażników, pomiędzy którymi maszerował odziany w szary płaszcz adept.
– Co to? Macie praktykantów? – zażartował Denzire, bacznie przyglądając się młodemu mężczyźnie.
– Nic z tych rzeczy. – Usłyszał w odpowiedzi. – To twój nowy sąsiad, Poltifar.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:
Błękitny koliber. Szachownica świata
ISBN: 978-83-8423-157-9
© Marcin Draniczarek i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Magdalena Białek
KOREKTA: Konrad Witkowski
OKŁADKA: Wioleta Melerska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
