Bachantki - Eurypides - ebook

Bachantki ebook

Eurypides

0,0

Opis

Bachantki to dramat Eurypidesa, największego obok Ajschylosa i Sofoklesa tragika starożytnej Grecji.


Utwór jest adaptacją mitu o początkach kultu Dionizosa oraz opozycji i kontrowersjach, jakie wśród co bardziej konserwatywnych mieszkańców, wywoływały żywiołowe praktyki jego zwolenników.

Utwór przedstawia dramatyczne dzieje króla Teb Penteusza, który swój sprzeciw wobec nowych, burzących stary porządek praktyk przypłacił życiem.

Bachantki przez niektórych badaczy literatury klasycznej uznawane są za jeden z najlepszych utwór w całej, zachowanej do naszych czasów, twórczości Eurypidesa.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 58

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2022

ISBN: 978-83-8226-751-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Osoby dramatu

DYONIZOS. CHÓR BACHANTEK. TEIREZYAS, wróżbita. KADMOS, założyciel Teb. PENTHEUS, król tebański. SŁUGA. GONIEC I. GONIEC II. AGAWE, córka Kadma, matka Pentheja.

Rzecz dzieje się w Tebach.

Bachantki

DYONIZOS.

A zatem na tebańskie przybyłem zagony, Ja, Zeusa syn, Dyoniz, ongi urodzony Z Semeli, latorośli Kadmowego domu, Co zległa, rozwiązana łyskawicą gromu. Na ziemskie kształty bożą zmieniwszy urodę, Mam oto źródła Dyrki i Ismenu wodę, Grobowiec mej, zabitej od pioruna, matki I domu królewskiego dymiące ostatki: Niebieskie jeszcze ognie tlą się w tej ruinie, Od których, tak się stało, ma rodzica ginie, Ofiara zemsty Hery. Kadma chwalę sobie, Że kazał tak ogrodzić to miejsce przy grobie Swej córki. I me ręce również osłoniły Bogatym winogradem świętość tej mogiły. Rzuciwszy ziemię Lidów, gdzie złota bez końca, I Frygów, równie Persów, spalone od słońca, Baktryjskie dalej mury, szare Medów niwy Za sobą zostawiwszy; przebiegłszy szczęśliwy Arabii kraj i Azyę całą u wybrzeży Mórz słonych, co basztami pięknych miast się jeży, Gdzie z tłumem barbarzyńców zmieszały się Greki, Obrządek mój, me pląsy w tej strefie dalekiej Zaprowadziwszy wszędzie, by miano w pamięci, Że jestem bóg, do tego według mojej chęci Przebyłem naprzód miasta, by tebańskie rzesze.

Nim inny kraj helleński zaprawię w uciesze, Rozwydrzyć, ciała w skóry przyodziać jelenie, Dać w ręce tyrs, bluszczowy ten mój bełt! Nasienie Niedobre, siostry matki mojej, co się przecie Bynajmniej nie godziło, zaczęły po świecie Rozgłaszać, że Dyoniz to nie syn Zeusowy, Że matka ma, Semele, z Kadmosa namowy Na bóstwo całą hańbę swojej winy złoży, Gdy człowiek ją śmiertelny, a nie władca boży, Zapłodni i że potem — tak ją piętnowały — Zeus matkę mą uśmiercił za ten wymysł cały. I dla mnie w tej obeldze dość było powodu, By zmysły im pomieszać i wypędzić z grodu, Więc dzisiaj siedzą w górach z obłąkaną duszą I w godła moich orgji przystrajać się muszą. I jaka tylko żyła w tych murach niewiasta, Musiała precz uciekać z Kadmowego miasta, Ażeby wszystkie razem, z królewskiemi córy Złączywszy się, bez dachu, na złomiskach góry Samotnych, opoczystych, śród zieleni jodły Swój żywot obłąkany dziś i zawsze wiodły. Bo niechaj grodu tego uczują mieszkańce, Z swą wolą czy wbrew woli, że dotąd o tańce Bachijskie i obrzędy nie nazbyt się wiele Troszczyli. Pragnę także i matkę, Semelę, Obronić, gdy się ludziom jako bóg ukażę, Którego Zeusowi porodziła w darze. Król Kadmos rządy państwa przelał już w tym czasie Na syna drugiej córki, Pentheja, ten zasię Mą boskość lekceważy, w zalewkach nie sprzyja, W ofiarach i modlitwach. Zobaczy on, czyja Jest słuszność, kto mocniejszy! Żem bóg i że godnie

Należy uczcić boga, chyba udowodnię I jemu i mieszkańcom jego Teb!... Pod nieba Zaś inne, zarządziwszy tutaj, co potrzeba, Wybiorę się w te tropy, aby ludziom w ślepie Zaświecić swą boskością! Zacnie ja przetrzepię Tych jego Tebańczyków, gdyby wściec się chcieli I z gór moje bachantki pędzili. Jeżeli W tej jawię się posturze, jeżeli się z boga W człowieka przedzierżgnąłem, to na to, by sroga Spotkała ich nauka: Menady zgromadzę I huzia! hej! Zobaczą, kto ma tutaj władzę! Niewiasty! Posłuchajcie! Za moim rozkazem Od Tmolu, niw lidyjskich strażnicy, wy razem Przyszłyście tutaj ze mną, wy, moje podróże Z ziem cudzych wraz dzielące! Frygijskie — a nuże! — Brać bębny, wynalazek mój i matki Rhei! Otoczyć dom królewski z poszumem zawiei, Bić w błony, co tchu starczy, na słychy i dziwy Kadmosowego miasta! Ja teraz na niwy Kithaironowe skoczę, w jar, gdzie jest zebrany Korowód mych bachantek, i puszczę się w tany!

CHÓR.

Azyi smug, Święty Tmol Opuściłam śród swych dróg, By mnie słyszał szumny bóg, By go uczcił okrzyk mój! W Bacha cześć Łatwo znieść Ten nieznojny, święty znój!

*

Któż tam hej! W gmachu tym? Któż mi w drodze stanął mej? Precz mi z oczu! Milczeć chciej, Kto tu żyw jest, kto tu zdrów! Bogu my Ślemy tchy Wrzących hymnów, wrzących słów!

*

Szczęśliwy, zaiste, człek,

Kto się do służby bożej

Całą swą duszą przyłoży,

Kto, życia swojego bieg Kierując w góry Na wtóry I tańce bachijskie, najradziej Im oddan, gładzi Swe grzechy! Szczęśliwy, kto się weseli Wraz z nami Pląsami W cześć wielkiej Macierzy Kybeli. Kto, pełen szalonej uciechy, Tyrsos w swą ujmie dłoń, Bluszczem uwieńczy skroń I wielbi i chwali Najdbalej Dyonizową moc!... Hej-że ku mnie Tłumnie, szumnie Ty bachantek ciżbo mnoga,Coś szumnego tutaj boga, Którego sam spłodził bóg, Od górzystej Frygii dróg Do helleńskich wiodła smug!...

*

Jakżeż-ci on ujrzał świat? — Znosząc strasznych bólów siła, Rodzica go poroniła, Gdy Zeus z swym piorunem spadł. I przerażona Wraz skona Pod razem strasznego gromu. Lecz z zmarłej domu Położnej Kronida Zeus go zabierze I w biodrze, Przeszczodrze Obwiódłszy je złotem, by Herze Z przed ócz go usunąć, ostrożny, Zamyka dziecię I, wiecie, Gdy Moiry porodu czas Wydzwoniły, Gromosiły Zrodził bóstwo, co na czole Pokazało rogi wole Oraz wieniec, splecion z żmij: Stąd, Menado, zbrojna w kij, Z wężów sobie warkocz wij!...

*

Tebański grodzie mój.

Ojczyste gniazdo Semeli! Niech się, kto żyw jest, weseli! W bluszczu leśnego zwój Każdy swe czoło strój! Strójcie się, strójcie się w kwiaty, W powój, zielenią bogaty, W gałęzie dębu czy jodłę Na Bacha wesołą modłę! Skóry zarzućcie jelenie Na białe z wełny odzienie. Swywolne chwyciwszy pręty, Święćcie obyczaj święty, A wnet, za wami w ślad, Ruszy się cały świat, W tan się on puści, w tan, I ten nasz szumny pan Do gór powiedzie, do gór Swój rozpasany chór, Tam czeka już gawiedź radosna, Od płochy wygżona i krosna Przez Dyoniza-boga!

*

Kuretów schronie, hej! Zeusa prześwięta kolebo, O Kreto, skąd się pod niebo Z leśnych unosił kniej Wrzask Korybantów, rej Wiodących w bożej uciesze! Wszakże-ci ongi ich rzesze,

Strojne w szyszaku trzy kity, O, ten nasz skórą obity Krąg wynalazły i świetnie Frygijskie, łagodne fletnie, Dźwięk ich przesłodki, przemiły, Z jego rozhukiem spoiły! Do Rhei-macierzy rąk Bębenny dały krąg, Ażeby głośniej brzmiał Święty bachijski szał. Od niej Satyrów tłum Wziął go na huk i szum W to uroczyste trzechlecie, Którem się cieszy na świecie Władca nasz Dyonizos.

*

O, jakiż słodki, rozkoszny to żar,

Gdy, górski rzuciwszy jar — Kiedy ze skalnej krawędzi W doliny nasz orszak boży Pędzi — Kiedy ta rzesza rozwiozła, Spragniona wrzącej krwi kozła — Gdy w niej żywego mięsa głód się sroży, Kiedy jej pachnie krew, Do Frygii czy Lydyi gór W spłachciu z jelenich skór Rwie się! A przed nią po polu, po lesie Hu! ha! krzyk Bacha się niesie! I wraz po dolinie, wyżynieMleko strugami płynie I wino płynie w bród I płynie nektar-miód I całą w okrąg błoń Syryjska napełnia woń! I Bachus żywiczne łuczywo Wyciągnie z swej trzciny co żywo I, potrząsając ogniami, Tumani swój orszak i mami, Do tańców-łamańców Rwie W lot! I głosy w niebiosy Śle — Swój zew, Swe wrzaski hukliwe Na niwę Rozlewa. I bujne swe włosy, Kędziorów splot, Na wiater rozpuszcza, na wiew! I leje się krzyków ulewa Po polu, Przez uroczyska Kniej: »Hej! cudna kraso Tmolu, Co szczerem złotem tryska, Bachantki moje hej! O, wy bachantki me! Hu! Chodźcie tu! Chodźcie tu! By, co tylko starczy tchu,W Dyoniza cześć Hymn rozgłośny wznieść! Oszalała w swej ochocie Przy straszliwym bębnów grzmocie Oszalałe niech hejnały Pierś wyrzuca! Oszalały Chce ją słyszeć bóg! A frygijskiej, dzikiej burzy, Łagodząc jej huk, Niechaj słodki dźwięk zawtórzy — Niech świętego fletu święta Płynie nuta i do gór W ten swój wtór Mych bachantek wiedzie chór!« I w te tropy, Wskroś przejęta, Wyrzucając chyże stopy, Jurna dziewka, jak źrebięta, Przy klaczy, swej matce, na łące Skaczące. Pędzi za swoim bogiem...

Na scenę wchodzi

TEIREZJAS.

Przy bramie kto? Wywołać Agenora plemię, Kadmosa, co sydońską porzuciwszy ziemię, Basztami gród ten zjeżył, obwarował Teby. Niech idzie kto i powie, że nie bez potrzeby Teirezjas chce z nim mówić. Wie, po co się jawię I