Bachantki - Eurypides - ebook

Bachantki ebook

Eurypides

3,5

Opis

Bachantki lub Bakchantki – ostatnia z tragedii Eurypidesa (406 p.n.e.), wystawiona podczas agonu roku 405 p.n.e., krótko po śmierci autora. Utwór jest adaptacją bachicznego mitu o początkach kultu Dionizosa oraz opozycji i kontrowersjach, jakie wśród co bardziej konserwatywnych mieszkańców Hellady wywoływały żywiołowe praktyki jego zwolenników. Utwór przedstawia dramatyczne dzieje króla Teb Penteusza, który swój sprzeciw wobec nowych, burzących stary porządek praktyk, przypłacił życiem. Wątek, wykorzystany już wcześniej przez Ajschylosa (Pentheus), wzbogacony został o element zemsty Dionizosa na siostrach swojej tragicznie zmarłej matki, publicznie podających w wątpliwość fakt jego boskości. (Za Wikipedią).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 61

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Eurypides

 

Bachantki

 

przeł. Jan Kasprowicz

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

John Collier (1850–1934), The priestess of Bacchus (1885-1889) licencjapublic domain,

źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:John_Collier_-_Priestess_of_Bacchus.jpg

This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law,

including all related and neighboring rights.

 

Eurypides

Bachantki

Wyd. Akademia Umiejętności

Kraków 1918

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-843-3

 

 

 

BACHANTKI

 

Bachantki.

Osoby dramatu.

DYONIZOS.

CHÓR BACHANTEK.

TEIREZYAS, wróżbita.

KADMOS, założyciel Teb.

PENTHEUS, król tebański.

SŁUGA.

GONIEC I.

GONIEC II.

AGAWE, córka Kadma, matka Pentheja.

 

Rzecz dzieje się w Tebach.

 

 

DYONIZOS.

A zatem na tebańskie przybyłem zagony,

Ja, Zeusa syn, Dyoniz, ongi urodzony

Z Semeli, latorośli Kadmowego domu,

Co zległa, rozwiązana łyskawicą gromu.

Na ziemskie kształty bożą zmieniwszy urodę,

Mam oto źródła Dyrki i Ismenu wodę,

Grobowiec mej, zabitej od pioruna, matki

I domu królewskiego dymiące ostatki:

Niebieskie jeszcze ognie tlą się w tej ruinie,

Od których, tak się stało, ma rodzica ginie,

Ofiara zemsty Hery. Kadma chwalę sobie,

Że kazał tak ogrodzić to miejsce przy grobie

Swej córki. I me ręce również osłoniły

Bogatym winogradem świętość tej mogiły.

Rzuciwszy ziemię Lidów, gdzie złota bez końca,

I Frygów, równie Persów, spalone od słońca,

Baktryjskie dalej mury, szare Medów niwy

Za sobą zostawiwszy; przebiegłszy szczęśliwy

Arabii kraj i Azyę całą u wybrzeży

Mórz słonych, co basztami pięknych miast się jeży,

Gdzie z tłumem barbarzyńców zmieszały się Greki,

Obrządek mój, me pląsy w tej strefie dalekiej

Zaprowadziwszy wszędzie, by miano w pamięci,

Że jestem bóg, do tego według mojej chęci

Przebyłem naprzód miasta, by tebańskie rzesze.

 

Nim inny kraj helleński zaprawię w uciesze,

Rozwydrzyć, ciała w skóry przyodziać jelenie,

Dać w ręce tyrs, bluszczowy ten mój bełt! Nasienie

Niedobre, siostry matki mojej, co się przecie

Bynajmniej nie godziło, zaczęły po świecie

Rozgłaszać, że Dyoniz to nie syn Zeusowy,

Że matka ma, Semele, z Kadmosa namowy

Na bóstwo całą hańbę swojej winy złoży,

Gdy człowiek ją śmiertelny, a nie władca boży,

Zapłodni i że potem — tak ją piętnowały —

Zeus matkę mą uśmiercił za ten wymysł cały.

I dla mnie w tej obeldze dość było powodu,

By zmysły im pomieszać i wypędzić z grodu,

Więc dzisiaj siedzą w górach z obłąkaną duszą

I w godła moich orgji przystrajać się muszą.

I jaka tylko żyła w tych murach niewiasta,

Musiała precz uciekać z Kadmowego miasta,

Ażeby wszystkie razem, z królewskiemi córy

Złączywszy się, bez dachu, na złomiskach góry

Samotnych, opoczystych, śród zieleni jodły

Swój żywot obłąkany dziś i zawsze wiodły.

Bo niechaj grodu tego uczują mieszkańce,

Z swą wolą czy wbrew woli, że dotąd o tańce

Bachijskie i obrzędy nie nazbyt się wiele

Troszczyli. Pragnę także i matkę, Semelę,

Obronić, gdy się ludziom jako bóg ukażę,

Którego Zeusowi porodziła w darze.

Król Kadmos rządy państwa przelał już w tym czasie

Na syna drugiej córki, Pentheja, ten zasię

Mą boskość lekceważy, w zalewkach nie sprzyja,

W ofiarach i modlitwach. Zobaczy on, czyja

Jest słuszność, kto mocniejszy! Żem bóg i że godnie

 

Należy uczcić boga, chyba udowodnię

I jemu i mieszkańcom jego Teb!... Pod nieba

Zaś inne, zarządziwszy tutaj, co potrzeba,

Wybiorę się w te tropy, aby ludziom w ślepie

Zaświecić swą boskością! Zacnie ja przetrzepię

Tych jego Tebańczyków, gdyby wściec się chcieli

I z gór moje bachantki pędzili. Jeżeli

W tej jawię się posturze, jeżeli się z boga

W człowieka przedzierżgnąłem, to na to, by sroga

Spotkała ich nauka: Menady zgromadzę

I huzia! hej! Zobaczą, kto ma tutaj władzę!

Niewiasty! Posłuchajcie! Za moim rozkazem

Od Tmolu, niw lidyjskich strażnicy, wy razem

Przyszłyście tutaj ze mną, wy, moje podróże

Z ziem cudzych wraz dzielące! Frygijskie — a nuże! —

Brać bębny, wynalazek mój i matki Rhei!

Otoczyć dom królewski z poszumem zawiei,

Bić w błony, co tchu starczy, na słychy i dziwy

Kadmosowego miasta! Ja teraz na niwy

Kithaironowe skoczę, w jar, gdzie jest zebrany

Korowód mych bachantek, i puszczę się w tany!

 

CHÓR.

Azyi smug,

Święty Tmol

Opuściłam śród swych dróg,

By mnie słyszał szumny bóg

[Bromios, przydomek Dionyzosa],

By go uczcił okrzyk mój!

W Bacha cześć

Łatwo znieść

Ten nieznojny, święty znój!

 

Któż tam hej!

W gmachu tym?

Któż mi w drodze stanął mej?

Precz mi z oczu! Milczeć chciej,

Kto tu żyw jest, kto tu zdrów!

Bogu my

Ślemy tchy

Wrzących hymnów, wrzących słów!

 

Szczęśliwy, zaiste, człek,

Kto się do służby bożej

Całą swą duszą przyłoży,

Kto, życia swojego bieg

Kierując w góry

Na wtóry

I tańce bachijskie, najradziej

Im oddan, gładzi

Swe grzechy!

Szczęśliwy, kto się weseli

Wraz z nami

Pląsami

W cześć wielkiej Macierzy Kybeli.

Kto, pełen szalonej uciechy,

Tyrsos w swą ujmie dłoń,

Bluszczem uwieńczy skroń

I wielbi i chwali

Najdbalej

Dyonizową moc!...

Hej-że ku mnie

Tłumnie, szumnie

Ty bachantek ciżbo mnoga,

 

Coś szumnego tutaj boga,

Którego sam spłodził bóg,

Od górzystej Frygii dróg

Do helleńskich wiodła smug!...

 

Jakżeż-ci on ujrzał świat? —

Znosząc strasznych bólów siła,

Rodzica go poroniła,

Gdy Zeus z swym piorunem spadł.

I przerażona

Wraz skona

Pod razem strasznego gromu.

Lecz z zmarłej domu

Położnej

Kronida Zeus go zabierze

I w biodrze,

Przeszczodrze

Obwiódłszy je złotem, by Herze

Z przed ócz go usunąć, ostrożny,

Zamyka dziecię

I, wiecie,

Gdy Moiry porodu czas

Wydzwoniły,

Gromosiły

Zrodził bóstwo, co na czole

Pokazało rogi wole

Oraz wieniec, splecion z żmij:

Stąd, Menado, zbrojna w kij [tyrsos],

Z wężów sobie warkocz wij!...

 

Tebański grodzie mój.

Ojczyste gniazdo Semeli!

Niech się, kto żyw jest, weseli!

W bluszczu leśnego zwój

Każdy swe czoło strój!

Strójcie się, strójcie się w kwiaty,

W powój, zielenią bogaty,

W gałęzie dębu czy jodłę

Na Bacha wesołą modłę!

Skóry zarzućcie jelenie

Na białe z wełny odzienie.

Swywolne chwyciwszy pręty,

Święćcie obyczaj święty,

A wnet, za wami w ślad,

Ruszy się cały świat,

W tan się on puści, w tan,

I ten nasz szumny pan

Do gór powiedzie, do gór

Swój rozpasany chór,

Tam czeka już gawiedź radosna,

Od płochy [narzędzie tkackie] wygżona i krosna

Przez Dyoniza-boga!

 

Kuretów schronie, hej!

Zeusa prześwięta kolebo,

O Kreto, skąd się pod niebo

Z leśnych unosił kniej

Wrzask Korybantów, rej

Wiodących w bożej uciesze!

Wszakże-ci ongi ich rzesze,

 

Strojne w szyszaku trzy kity,

O, ten nasz skórą obity

Krąg wynalazły i świetnie

Frygijskie, łagodne fletnie,

Dźwięk ich przesłodki, przemiły,

Z jego rozhukiem spoiły!

Do Rhei-macierzy rąk

Bębenny dały krąg,

Ażeby głośniej brzmiał

Święty bachijski szał.

Od niej Satyrów tłum

Wziął go na huk i szum

W to uroczyste trzechlecie,

Którem się cieszy na świecie

Władca nasz Dyonizos.

 

O, jakiż słodki, rozkoszny to żar,

Gdy, górski rzuciwszy jar —

Kiedy ze skalnej krawędzi

W doliny nasz orszak boży

Pędzi —

Kiedy ta rzesza rozwiozła,

Spragniona wrzącej krwi kozła —

Gdy w niej żywego mięsa głód się sroży,

Kiedy jej pachnie krew,

Do Frygii czy Lydyi gór

W spłachciu z jelenich skór

Rwie się!

A przed nią po polu, po lesie

Hu! ha! krzyk Bacha się niesie!

I wraz po dolinie, wyżynie

 

Mleko strugami płynie

I wino płynie w bród

I płynie nektar-miód

I całą w okrąg błoń

Syryjska napełnia woń!

I Bachus żywiczne łuczywo

Wyciągnie z swej trzciny co żywo

I, potrząsając ogniami,

Tumani swój orszak i mami,

Do tańców-łamańców

Rwie

W lot!

I głosy w niebiosy

Śle —

Swój zew,

Swe wrzaski hukliwe

Na niwę

Rozlewa.

I bujne swe włosy,

Kędziorów splot,

Na wiater rozpuszcza, na wiew!

I leje się krzyków ulewa

Po polu,

Przez uroczyska

Kniej:

»Hej! cudna kraso Tmolu,

Co szczerem złotem tryska,

Bachantki moje hej!

O, wy bachantki me!

Hu!

Chodźcie tu! Chodźcie tu!

By, co tylko starczy tchu,

 

W Dyoniza cześć

Hymn rozgłośny wznieść!

Oszalała w swej ochocie

Przy straszliwym bębnów grzmocie

Oszalałe niech hejnały

Pierś wyrzuca! Oszalały

Chce ją słyszeć bóg!

A frygijskiej, dzikiej burzy,

Łagodząc jej huk,

Niechaj słodki dźwięk zawtórzy —

Niech świętego fletu święta

Płynie nuta i do gór

W ten swój wtór

Mych bachantek wiedzie chór!«

I w te tropy,

Wskroś przejęta,

Wyrzucając chyże stopy,

Jurna dziewka, jak źrebięta,

Przy klaczy, swej matce, na łące

Skaczące.

Pędzi za swoim bogiem...