Herakles szalejący - Eurypides - ebook

Herakles szalejący ebook

Eurypides

4,0

Opis

Herakles szalejący” inaczej „Herakles oszalały” to ateńska tragedia Eurypidesa, która została po raz pierwszy wykonana ok. 416 p.n.e. Podczas gdy Herakles przebywa w podziemiu, porywając Cerbera w ramach jednej ze swoich dwunastu prac, jego ojciec Amphitryon, żona Megara i dzieci są skazani na śmierć w Tebach przez Lycusa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Eurypides

 

Herakles szalejący

 

przeł. Jan Kasprowicz

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Antonio Pollaiuolo (1429–1498), Hercules and the Hydra (1475), licencjapublic domain,

źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Antonio_del_Pollaiolo_-_Ercole_e_l'Idra_e_Ercole_e_Anteo_-_Google_Art_Project.jpg

Plik rozpoznano jako wolny od znanych ograniczeń praw autorskich, włącznie z prawami zależnymi i pokrewnymi.

 

Tekst wg edycji:

Eurypides

Herakles szalejący

Wyd. Akademia Umiejętności

Kraków 1918

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-845-7

 

 

Herakles szalejący

 

Osoby dramatu.

AMFITRYON, ojciec Heraklesa.

MEGARA, małżonka Heraklesa.

LIKOS, władca Teb.

IRYS, posłanka bogini Hery.

LYSA, jędza szaleństwa.

SŁUGA.

HERAKLES.

TEZEUSZ, władca Aten.

TRZEJ SYNOWIE HERAKLESA (osoby nieme).

CHÓR STARCÓW TEBAŃSKICH.

 

Rzecz dzieje się w Tebach.

 

W głębi sceny zamknięty i niezamieszkany dom Heraklesa tuż przy świątyni Zeusa-Zbawiciela. W świątyni otwartej widać na około ołtarza siedzącą rodzinę Heraklesa.

 Ze świątyni wychodzi

 

AMFITRYON.

Któż nie zna Argejczyka, mnie, Amfitryona —

Z Zeusem łoże moje dzieliła ma żona,

Zaś spłodził mnie Alkaios, syn Perseuszowy,

Mnie, ojca Heraklesa. Mam skłonienie głowy

W tebańskiem oto mieście, tu, gdzie mężów plemię

Wyrosło z siejby smoczej. Jeno że tę ziemię

Nie wielu z nich posiadło: liczba tylko mała

Aresa uszła rękom. Ta, co pozostała,

Kadmowy wzniosła grodziec dla dziatek swych dziatek.

Z nich właśnie król pochodził, co tu na ostatek

Był panem, władca Kreon, syn Menoikeosa.

Megary on był ojcem, a hymny w niebiosa

Wznosili Kadmejczycy przy podźwiękach fletni,

Gdy słynny mój Herakles wwiódł ją jak najświetniej

W domostwa swego progi. Lecz syn rzucił Teby,

Gdzie ja dzisiaj przebywam. Zatęsknił do gleby

Ojczystej. Zostawiając małżonkę Megarę

I krewnych, w cyklopijskie poszedł mury stare,

Do Argos, skąd ja ongi, mord na Elektryonie

Spełniwszy, uciekałem. Zapragnąwszy błonie

 

Rodzinne znów odzyskać, złagodzić mą dolę,

Erechtejowi wielce się opłacił: rolę

Uprawił ma zarosłą, bądź, że batog Hery

Przymusił go do tego, bądź też los. I szczery

Niejeden jeszcze mozół zniósł, aby na końcu

Do Hadu zejść gardzielą Tainaru i słońcu

Dziennemu trójciałego przynieść psa. Z powrotem

Nie przyszedł jednak dotąd. Do dziś żyje o tem

Śród ludu Kadmejczyków stara baśń, że panem

Był tutaj pewien Likos, mąż Dyrki, w tem znanem

Z bram siedmiu waszem mieście, zanim śród tych szlaków

Królować jął Amfion i Zethos, rumaków

Poskromiciele białych, obaj z Zeusa rodu.

Syn jego, także Likos, przybywszy do grodu

Kadmosa z niw eubojskich, zabija Kreona

I tron jego zagarnia: Waśnią rozsprzężona

Uległa mu ta ziemia. To krewieństwo moje

Z Kreontem nie na dobre nam wychodzi: znoje

Spadają, jak się widzi, na to nasze plemię,

Ponieważ syn Herakles zeszedł tam pod ziemię,

Więc Likos, dziś sławetny władca tej dzierżawy,

Chce zbyć się jego dzieci, mordem za mord krwawy

Płacący — myśli również zbyć się jego żony

I mnie, jeżeli jeszcze mam być zaliczony

Do żywych, ja, staruszek całkiem jaż zgrzybiały —,

By kiedyś, gdy dorosną, mścić się nie zechciały

Za mord, na macierzystym wykonany dziadzie.

Toż ja, któremu syn mój, zanim w ciemnym Hadzie

Zamieszkał, zdał opiekę nad dziećmi i strażę.

Od stopni tych ołtarzy odejść się nie ważę:

Wraz z matką ich tu siedzę, ażeby od skonu

Krwi bronić Heraklowej, przebywam u tronu

 

Zeusa-Zbawiciela, w tym tu bożym domu,

Co wzniósł go syn mój godny, ażeby pogromu

Pamiątkę radosnego uczcić, zwyciężywszy

Kraj Minyów. Przedsię żywot tutaj coraz krzywszy,

Coraz to boleśniejszy prowadzić nam trzeba.

Odzieży ni napoju ni kawałka chleba

Godnego tu nie mamy; dom mając zamknięty,

Na gołej leżę ziemi wraz z temi dziecięty

I nie wiem, w jaki można ocalić się sposób.

Z dawniejszych nam oddanych, przyjacielskich osób

Snać jedni już przestali być przyjacielami,

Zaś drudzy, choćby nawet chcieli się nad nami

Zlitować, nic, acz wierni, uczynić nie mogą.

Już taką to my dolą obdarzeni srogą!

Nie życzę jej nikomu, tej przyjaźni próby,

Jeżeli choć przez poły nie pragnie mej zguby.

 

 Z świątyni wychodzi

 

MEGARA.

O starcze, ty, coś zburzył gród Tafiów, na wojnę

Zastępy Kadmejczyków powiódłszy przehojne!

Jak też to niczem pewnem nikt nie darzy ludzi:

Widziałam szczęście ojca: wszędzie podziw budzi,

Bywało, jego wielkie bogactwo! Jak hucznie

Na tronie swoim siedział, dla którego włócznie

Tak godzą pożądliwie w pierś szczęsnego człeka!

I dzieci miał! Mnie jego oddała opieka

W małżeństwo cne synowi twojemu, ród sławny

Ze słynnym Heraklesem związując. Nie dawny

To czas, a jak się wszystko zmieniło! Oboje

Czekamy oto śmierci, ty i ja, i moje

Te dzieci, które, niby jak kokosz pisklątka,

 

Pod skrzydła swoje tulę, ciągle niebożątka

Pytają się, to jedno, to drugie: »Gdzie, mamo,

Jest ojciec? Co porabia? Czy wróci?« To samo

Bez końca powtarzają w swej złudzie dziecięcej,

A ja wciąż je zabawiam i coraz to więcej

Pocieszam, jako mogę, i patrzę w podziwie,

Jak wszystkie się odrazu rzucają żarliwie

Ku progom, skoro tylko zaskrzypią im wrota —

Do kolan tak ojcowskich pędzi je ochota.

Mów, starcze: Jest nadzieja? Masz-li wybawienia

Jakową dla nas drogę? Ku tobie spojrzenia

Dziś zwracam. Myśl ucieczki będzie chyba na nic,

Silniejsze od nas straże czyhają u granic,

A w przyjaciołach również żadnej my nadziei

Pokładać nie możemy. Jeśli ci się klei

Myśl jaka, wyjaw-że ją, byśmy, słabi zasię,

Uniknąć mogli śmierci, nie tracąc na czasie.

 

AMFITRYON.

Nie łatwo, córko moja, radzić nam wypadnie,

Jeżeli nie obmyślim wszystkiego dokładnie.

 

MEGARA.

Trzebaż ci jeszcze strapień? Życie-ć tak się śmieje?

 

AMFITRYON.

Rad żyję i rad żywię niepłoną nadzieję.

 

MEGARA.

I ja. Lecz wierzyć trudno, w co się wierzyć nie da.

 

AMFITRYON.

Przez samą choćby zwłokę już się zmniejsza bieda.

 

MEGARA.

Pośrednim ja się czasem, pełnym bolu, trwożę.

 

AMFITRYON.

Ze wszystkich tych utrapień wywiedzie nas może,

I mnie i ciebie, córko, jakaś szczęsna ścieżka

I syn mój, twój małżonek wrócić nie omieszka.

Dlatego się uspokój i łzy, które rzeką

Obfitą z oczu dzieci nieustannie cieką,

Osuszyć racz, zmyślając choćby jakie baśnie —

Zaprawdę, smutne baśnie! Ale cóż?! Toć właśnie

Niedola, co świat dręczy, nieraz się przesila

I wiatry niepomyślne mogą lada chwila

Utracić swą gwałtowność! [I szczęścia potęga

Nie bywa przecież wieczną!] Wszystko się rozsprzęga

I łamie, zaś najtęższym według mego zdania

Jest człowiek, co przystępu nadziei nie wzbrania

I pełen jest ufności. Rozpaczają tchórze.

 

CHÓR STARCÓW TEBAŃSKICH.

Pod ten świątynny dach

Do sędziwego starca legowiska,

Przychodzim, orszak, wsparty na kosturze,

Jęków żałosnych pieśniarze,

Niby te siwe łabędzie.

Słowa my tylko, nic więcej,

Podobni marze,

Co w nocnych się rodzi snach.

Drżymy na ciele, lecz dusza wam bliska

Jak najgoręcej

Chce wam dopomódz! Ach!

Biedne wy dziatki,

Biedne bez ojca sieroty,

 

I ty, staruchu,

I serce matki,

Opłakującej tak męża,

Co w Hadu zeszedł gmach.

 

*

O nie zwalniajcie nóg,

By nie ustały w tej męczącej drodze!

Niech każdy ciężkie kolana wytęża,

Jako ów koń, co pod górę,

Do twardej zaprzężon roboty,

Ciągnie i ciągnie swą mękę,

Ładowną furę,

Śród głazem zasianych dróg.

Komu znużenie dokucza zbyt srodze,

Podaj mi rękę,

Lub pochwyć płaszcza róg!

Wspierać się wzajem,

Jak w nasze te lata młode,

Gdyśmy rycerzy

Mężnych zwyczajem

Szli w bój, by drogą ojczyznę

Sławą otoczył bóg!...

 

*

Patrzcie, te dzieci

Jakimi błyski strzelają groźnymi!

Ogień ten świeci

W źrenicach ojca!

Nie przygasł nawet śród nieszczęść ogrojca

Tych ócz olbrzymi

Czar!

 

Jakichto, Grecyo, straciłabyś wojów,

Jakich rycerzy do bojów,

Gdyby ci płód ten zmarł!

 

PRZODOWNIK CHÓRU.

Lecz oto już się zbliża, widzę, ku świątyni

Król Likos, pan tej ziemi. Cóż on im uczyni?

 

 Jawi się

 

LIKOS.

Jeżeli mi jest wolno, zapytam się żony

I ojca Heraklesa — a żem jest niepłony

Wasz pan i król, więc wolno —: dopókiż to chcecie

Przedłużać jeszcze