Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Ona z małymi córkami ucieka od przemocowego męża. On, były żołnierz marines, gna przed siebie w nieokreślonym celu. Spotkają się w autobusie, który przez wiele dni będzie przemierzał amerykański bezkres. Ich losy splotą się w toksycznym uścisku.
Debiutancka powieść Denisa Johnsona zawiera już w sobie wszystko to, co charakterystyczne dla jego twórczości: bohaterów wyrzuconych na margines społecznego życia, którzy, chcąc nie chcąc, eksplorują najmroczniejsze rejony ludzkiego doświadczenia, krajobraz amerykańskich przedmieść i miasteczek z tanimi barami, podrzędnymi hotelami i unoszącą się nad nimi atmosferą przegranej, lakoniczny styl wydobywający poezję z tego, co kolokwialne i trywialne. Johnson z maestrią i głęboką empatią wobec swoich bohaterów dekonstruuje amerykański mit, ukazując grozę istnienia i samotność ludzi, o których nikt nie chce pamiętać.
Przekład Krzysztofa Majera znakomicie oddaje niepodrabialny styl Denisa Johnsona.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 277
Data ważności licencji: 5/10/2029
Na stacji Greyhounda w Oakland czekali sami niscy. Rozpychali się łokciami, wepchnęli się nawet przed dwie zakonnice, które były na miejscu wcześniej niż cała reszta. Zakonnice uśmiechały się słodko do Mirandy i do Małej Ellen, a potem, już w autobusie, bawiły się z dziewczynkami w „a kuku”. Ale Jamie czuła, że makijaż ma dla nich za mocny, spodnie zbyt obcisłe. Wiedzą, że porzuciła męża, domyślają się, że za utrzymanie będzie się kurwić. Chciała im wytłumaczyć, co i jak, ale z katolikiem nie pogadasz. Ta niższa tuliła w dłoniach jasną, świeżo ściętą różę.
Ze swojego miejsca przy oknie Jamie wyglądała na zewnątrz, paląc koolsa. Pod drzwiami autobusu nadal tłoczyli się ludzie – ludzie, z którymi miała nadzieję nigdy się nie zetknąć – ściskając kalekie bagaże i papierowe worki, jak gdyby mieli tam upchane przyczyny wszystkiego, czego dziś żałują, objaśnienia ran. Jakiś czarny facet w tweedowej marynarce i słomkowym kapeluszu pokazywał odjeżdżającym krewnym tabliczkę, na której było napisane: „SŁOŃCE obróci się w CIEMNOŚĆ, a KSIĘŻYC w KREW (Księga Joela 2,31)”. W swojej obecnej sytuacji Jamie poczuła z nim pewną więź.
Koło trzeciej nad ranem nagle otworzyła oczy. W ich trasę wcięły się światła wjazdu na autostradę, zalały autobus, ale Jamie była tak wyczerpana, że przez chwilę zdawało się jej, że to płonąca głowa jakiegoś mężczyzny sunie jak kometa przez mrok uśpionych podróżą, i tylko jej dane jest to oglądać. Naraz tuż przy jej uchu rozszczebiotała się Miranda, podekscytowana, że o takiej porze jeszcze nie śpi.
Jamie zbyła dziecięce zaczepki, wystraszona ciemnością, w którą gnał autobus, skołowana tym, jak prędko pochłaniało ją to nowe życie, przerażona, że za chwilę wypluje ją gdzieś po drugiej stronie jako staruszkę zbyt otępiałą, by się zastanowić, co się stało z jej młodością. Kilka razy próbowała uciszyć Mirandę, bo młodsze spało, zresztą tak jak wszyscy inni – oprócz (miała nadzieję) kierowcy – ale Miranda co dwie sekundy szturchała Małą Ellen stopą, bo chciała się bawić, tu, w samym środku Nevady, w samym środku nocy.
– Randy – powiedziała Jamie – rybko, mamusia jest zmęczona. Nie budź teraz Ellen.
Miranda usiadła na rączkach i udawała, że śpi, ale stopą dalej trącała Ellen.
– Rybko, nie kop jej – powiedziała Jamie. – Serio mówię. Nie kop jej.
Miranda udała, że nie słyszy, a jeśli dalej szturcha małą, to tylko przez sen.
– Nie… kop… jej – wyszeptała wściekle Jamie, chwytając Mirandę za kostkę. Odepchnęła stopę dziewczynki. – Zachowuj się albo powiem panu kierowcy, żeby cię zabrał i wysadził na środku pustyni. A tam jest ciemno i są węże. Słyszysz, co mówię?
Znów strząsnęła jej stopę.
– I mi tu nie udawaj, cholera, że śpisz, bo i tak widzę, że nie śpisz!
Wpatrzyła się z nienawiścią w zamknięte oczy Mirandy, ale po chwili dotarło do niej, że dziewczynka rzeczywiście usnęła. Autobus zapadał się w gardziel ze świateł reflektorów, ciężar złości ustąpił przed nieważkim strachem. Jamie zasłoniła usta dłonią i zaczęła szlochać.
Po jakimś czasie usnęła i ona. Śnił jej się człowiek, który tonął w chmurze trucizny. Obudziła się: chodziło o jej męża? Sen o tym, co było, czy o tym, co będzie?
Rozwrzeszczana Ellen ani myślała się zamknąć.
Trzymając ją jedną ręką, Jamie szukała torby podróżnej pod siedzeniem, żeby wygrzebać soczek pomarańczowy.
– No juś no juś no juś no juś – gaworzyła do Ellen. – Niedługo będziesz miała łóżeczko, i zawiesimy ci pozytywkę, Mamusia i Miranda przyjdą ci pośpiewać, jak będzie czas na spanko, i tu masz soczek, dzięki Bogu, no juś no juś no juś no juś, moje maleństwo, i taki dobry soczek, taki smaczny soczek, i kto robi taką minkę, zobacz, Ellen, jakie słoneczko tam, o, patrz, jakie śliczne! Widzisz, jakie słoneczko? Tylko maluśki kawałeczek słoneczka, niedługo Ellen zobaczy całe słoneczko i wtedy będzie już rano, wstanie Ellen i wstanie Mamusia, i wstanie Miranda Sue.
Miała ochotę niemowlaka udusić. Nikt by się nie zorientował. Oakland zostawili za sobą cztery dni temu.
Karmiąc małą soczkiem, patrzyła, jak znad martwych pól kukurydzy w Indianie coraz wyraźniej wyziera słońce. Twarz ją niemal bolała od światła, które pełzło po zamarzniętych kałużach i rzędach połamanych, oblodzonych łodyg. Jej mąż był rozeźlonym sprzedawcą sprzętu grającego. Wciąż rozpamiętywał życie, które go pochłonęło, i teraz czuł się jak grzechoczący w obudowie luźny element. Czy Jamie nie mogłaby po prostu być mu wdzięczna, pytał ją ciągle, skoro on już dawno zapomniał o tym, czego chciał, żeby ona miała to, czego ona chce? Czy nie widzi, że ciągle coś? Po prostu – walił pięścią w ścianę, aż trzęsła się cała niewielka przyczepa – jest coś, i zaraz jest coś następnego… Dwa razy prawie ją udusił, rozwścieczony tym, że go nie rozumie. Bo nie rozumiała. Niemal każdą chwilę w domu przesypiał. Nocami płakał, przyznawał się, że wszystko go przeraża. Kiedy by na niego nie spojrzała, twarz miał wciśniętą w ramiona, chował się przed tym, co mu się wyświetlało w głowie. I wreszcie wszystko rozpieprzył. Kres ich małżeństwa widziała tak, jak z daleka widać czerwony brankard na końcu pociągu.
Dryfując między Oakland a wszystkim, co się dopiero wydarzy, nie mogła znieść tego ciągłego ruchu naprzód, myślała, wysiądę, jak staniemy na śniadanie, wymienię bilet, wskoczę w następny z powrotem do domu, a wam wszystkim, greyhoundziarze, szerokiej drogi. On się bardzo ucieszy na jej widok, tego była pewna. Tylko co mu powie? Szczoteczki do zębów zapomniałam, mruknęła do siebie z uśmiechem. Zapomniałam torebki. Nie spakowałam kanapek. Gość od biletów będzie miał ubaw, że ona zawraca w pół drogi. Tak się podobała wycieczka, że raz dla pani za mało, co?, zagada do niej gość od biletów. Tak jest, teraz usiądę po lewej, bo może mi coś umknęło! Kiedy zatrzymali się na śniadanie, Jamie zapłaciła jakiejś babce za popilnowanie Mirandy i Małej Ellen, a sama obmyła się w damskim gąbką. Miranda wspięła się na skrzynkę po zupie pomidorowej, żeby pograć na flipperze, a potem w budce z zasłonką zrobiła sobie parę zdjęć, jak trzyma siostrzyczkę na rękach. Jamie i Miranda zjadły płatki, a Mała Ellen brzoskwiniowo-morelowy deser. Kończyły im się pieniądze. Im bliżej Cleveland, tym bardziej kręta robiła się autostrada i tym więcej było pagórków.
W SERII LITERACKIEJ KARAKTERU UKAZAŁY SIĘ:
Alain Mabanckou, Kielonek
Tahar Ben Jelloun, To oślepiające, nieobecne światło
Lyonel Trouillot, Dzieci bohaterów
Yoko Tawada, Fruwająca dusza
Alain Mabanckou, African Psycho
Mia Couto, Lunatyczna kraina
Hiromi Kawakami, Nadepnęłam na węża
Alain Mabanckou, Black bazar
Hiromi Kawakami, Manazuru
Dany Laferrière, Kraj bez kapelusza
Kossi Efoui, Witajcie, powracające widma
Alain Mabanckou, Jutro skończę dwadzieścia lat
Ondjaki, Babcia 19 i sowiecki sekret
Tahar Ben Jelloun, Dziecko piasku
Tahar Ben Jelloun, Święta noc
Iljas Churi, Jalo
Alain Mabanckou, Zwierzenia jeżozwierza
Kamel Daoud, Sprawa Meursaulta
Lyonel Trouillot, Niedziela, 4 stycznia
Alain Mabanckou, Papryczka
Agneta Pleijel, Wróżba
Wells Tower, Ruiny i zgliszcza
Agneta Pleijel, Zapach mężczyzny
Marie Darrieussecq, Świństwo (Truizmy)
Yanick Lahens, Błogie odwroty
Donald Antrim, Głosuj na pana Robinsona i lepszy świat
Denis Johnson, Syn Jezusa
Iljas Churi, Dzieci getta. Mam na imię Adam
Marguerite Yourcenar, Pamiętniki Hadriana
Denis Johnson, Szczodrość syreny
Agneta Pleijel,Lord Nevermore
Eliza Kącka,Wczoraj byłaś zła na zielono
Dorota Masłowska,Magiczna rana
Agneta Pleijel,Ślimaki i śnieg
Marek Bieńczyk,Rondo Wiatraczna
Kōbō Abe,Czwarta epoka
Seria literacka karakteru: Najwybitniejsze książki z całego świata. czasem wymagające. Zawsze wartościowe.
Książka ukazała się w serii literackiej Karakteru
Tytuł oryginału: Angels
Redakcja: Miłosz Biedrzycki
Korekta: Paulina Bieniek, Ewa Nowicka
Projekt graficzny: Przemek Dębowski
Przygotowanie e-booka: Małgorzata Widła
224. publikacja wydawnictwa Karakter
Copyright © 1977 by Denis Johnson
Copyright © for the translation by Krzysztof Majer, 2025
ISBN 978-83-68059-89-2
Wydawnictwo Karakter
ul. Grabowskiego 13/1, 31-126 Kraków
Wydajemy, co się nam podoba
karakter.pl
Zapraszamy instytucje, organizacje oraz biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami.
Dodatkowe informacje dostępne pod adresem [email protected] oraz pod numerem telefonu 511 630 317
Niniejsza publikacja jest chroniona prawem autorskim.
Publikacja może być zwielokrotniana i wykorzystywana wyłącznie w zakresie dozwolonym przez prawo lub umowę zawartą z Wydawcą. Zwielokrotnianie i wykorzystywanie treści publikacji w jakiejkolwiek formie do eksploracji tekstów i danych (text and data mining) lub do trenowania modeli sztucznej inteligencji bez uprzedniej wyraźnej zgody Wydawcy jest zabronione.