Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Owiana tajemnicą wyspa. Dziewczyna obdarzona mocą. Sekrety mogące zmienić wszystko…
Na krańcach imperium larneńskiego leży Euryga, święta wyspa, na którą trafiają rzeczy zapomniane… i ludzie poszukujący zapomnienia.
Lyara od pięciu lat żyje w cieniu murów eurydzkiego Monasterium. Wysłana tam przez własną rodzinę, szkoli się na Puryfikatorkę potrafiącą ujarzmić magicznych wynaturzeńców. Każdy test na arenie Czyśćca wystawia ją na coraz cięższą próbę. A każdy sukces prowadzi do pytania, które boi się zadać – czy naprawdę wierzy w to, czemu służy?
Bernhart, kapitan legionu, zna zbyt wiele niewygodnych prawd i za wszelką cenę chce zbliżyć się do ambitnej Akolitki. Ta zaś nie powinna mu ufać, ale coś w jego spojrzeniu i zbyt pewnym uśmiechu sprawia, że po raz pierwszy od lat czuje się widziana. Gdy niewinny taniec podczas święta Ekwinokcjum kończy się szaleńczą ucieczką przed śmiertelnym wrogiem, Lyara musi podjąć decyzję – czy Bern jest jej sprzymierzeńcem… czy największym zagrożeniem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 128
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Akolitka z Eurygi
Maria Zdybska
Wydawnictwo Inanna
Wprowadzenie
Rozdział 1
Rozdział 2
Nota copyright
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
Strona 7
Strona 8
Strona 9
Strona 10
Strona 11
Dla wszystkich, którzy czują się niepotrzebni, niechciani, zapomniani. Jesteście ważni. Nie traćcie nadziei.
Dezerter był słaby, niemal u kresu sił, a jednak jego wynaturzona magia nadal tkwiła w nim równie uparcie jak cierń wbity głęboko pod skórę.
– Jeszcze raz! – zażądała Matriarcha.
Mężczyzna drgnął spazmatycznie na dźwięk rozkazu i uniósł drżące dłonie na wysokość twarzy, zapewne w naiwnym przekonaniu, że może w ten sposób osłonić swój umysł przed kolejnym uderzeniem puryfikatorskiej mocy. Nie myślał logicznie. Jego poranione, pozbawione już kilku palców dłonie nie powstrzymałyby nawet zwykłego kopniaka, nie stanowiły absolutnie żadnej obrony przed atakiem Pogromczyni. Nawet takiej, która dopiero szkoliła się w swoim fachu.
– Jeszcze raz!
Twarz torturowanego wykrzywiał grymas bólu, a słowa układające się w bełkotliwe krzyki straciły sens już kilka godzin temu. Zgodnie z przyjętą procedurą jeszcze zanim trafił do Czyśćca, jak wszyscy nazywali ćwiczebny amfiteatr Monasterium, został szczegółowo przesłuchany przez Świątynną Straż. Brutalnie, ale nie na tyle, żeby ryzykować przedwczesne pozbawienie go ostatniego oddechu. Żywy obiekt do testów, zwłaszcza w tak zaawansowanym stadium wynaturzenia, był niezwykle cenny. W gruncie rzeczy powinien uważać się za szczęściarza. Regulaminową karą za dezercję z Legionu była śmierć.
Matriarcha westchnęła głośno, przyglądając się uważnie ze swojej bezpiecznej loży rozgrywającej się poniżej scenie. Jej zaciśnięte w wąską kreskę usta wyrażały bezbrzeżną dezaprobatę. Tutaj, w miejscu prób, nie nosiła welonu charakterystycznego dla pełnionej przez nią funkcji, więc jej grymas był widoczny nawet z areny.
– Jeżeli naprawdę chcesz zostać na Eurydze, musisz postarać się bardziej, Lyaro. – Nerissa mówiła jak zawsze spokojnym, wyważonym tonem kogoś, kto przywykł do bezwzględnego posłuszeństwa i graniczącego z religijnym uwielbieniem szacunku.
Strażnicy za jej plecami nieznacznie się poruszyli, jakby jej głos był wiatrem, a oni przybrzeżnymi trzcinami kłaniającymi się przed jego tchnieniem. Oto siła prawdziwego autorytetu.
W odpowiedzi Lya zmrużyła oczy i z całej siły skoncentrowała się na następnej próbie puryfikacji. Tym razem musiało się udać. W teorii przecież doskonale wiedziała, co ma zrobić. W głowie miała nawet całkiem sensowny plan, jak tego dokonać. Przy odpowiednim skupieniu potrafiła zajrzeć w głąb świadomości tego nieszczęsnego człowieka i odróżnić zdziczałe pasma wynaturzonej magii od pozostałych naturalnych nici będących osnową jego istoty. Jednak kiedy próbowała pozbyć się tych pierwszych, te drugie zaplątywały się na nich ze śmiercionośną agresją jadowitego węża, zaciskały kolejne zdziczałe pętle tak mocno, że jakakolwiek próba ingerencji mogła się skończyć dla legionisty tragedią. Wysłała kolejną strużkę mocy, usiłując rozeznać się w gęstwinie splecionych ze sobą magicznych pasm. Pomimo osłabienia mężczyzna zareagował zwierzęcym warknięciem. Przykucnął i napiął mięśnie, jakby fizyczna siła mogła go teraz ocalić. Jego oczy rozgorzały chorobliwym blaskiem gorączki, a wypalone na policzku piętno zdrajcy pociemniało na nienaturalnie bladej skórze.
Lyara zacisnęła zęby i uderzyła mocniej, z jeszcze większym zacięciem gwałtownie rozdarła pierwszą warstwę wynaturzonych nici. Była pewna, że robi dokładnie to, co powinna, i bardzo, ale to bardzo potrzebowała sukcesu. Wydawało się jej, że słyszy nieprzyjemny trzask, a zaraz potem głuche tąpnięcie, kiedy barczysty legionista bezwładnie zwalił się na ziemię. Zawahała się na moment, oszołomiona.
– Przestań… – wymamrotał słabo pomiędzy płytkimi oddechami. Jego ciałem wstrząsnęły konwulsje. W kąciku ust zaczęła gromadzić się piana.
Nie musiała podnosić wzroku na Matriarchę, żeby wiedzieć, czego ta oczekuje. Skoncentrowała siły i bezlitośnie uderzyła ponownie, by spuryfikować kolejny fragment skorumpowanej duszy.
– Przestań… – jęknął legionista i zamachał na oślep okaleczonymi rękami, jakby walczył ze zjawą. – Proszę, przestań… – zakwilił z obezwładniającą bezbronnością.
– To nie wystarczy – stwierdziła z chłodnym wyrachowaniem Nerissa. Wyraz jej twarzy wydawał się teraz ledwie znudzony, ale górna warga drgnęła w nieprzyjemnym grymasie. – Lyara? Słyszysz mnie? – Przechyliła głowę i przypatrzyła się Lyarze ze słabo zamaskowaną pogardą.
Owszem, słyszała, ale nie miała siły odpowiedzieć. Czuła się osłabiona tą sesją bardziej, niż powinna. Z każdą chwilą słabła i niewiele brakowało, żeby to ona upadła na ziemię, skulona w konwulsjach przed gniewem Nerissyh. Zacisnęła zęby i raz jeszcze rzuciła swoją magię w stronę dezertera, rwała na oślep poplątane nici tworzące skomplikowaną strukturę jego duszy. Zajęczał, zawył, a potem przewrócił się na bok i zwinął w kłębek.
Lyara z trudem złapała oddech. Jej pierś poruszała się z wysiłkiem pod ciężarem kolejnej porażki. Wysoko za jej plecami szurnęło krzesło i rozległ się dźwięk pospiesznych kroków, urywanych, gwałtownych, jakby ktoś z dziką furią starał się zdeptać skorpiona.
– Tracimy czas – sarknęła poirytowana Nerissa. – Dziewczyna nie ma w sobie wystarczająco dużo talentu. Albo siły ducha. Tak czy inaczej to się nie uda. – Zrobiła krótką pauzę, oczekiwała potwierdzenia i poklasku, ale ponieważ były tu całkiem same ze strażą, odpowiedziało jej znużone milczenie. – Kolejny arystokratyczny kwiatuszek zbyt delikatny, żeby zrobić właściwy użytek ze swojej marnej magii – oceniła w końcu i spiorunowała wzrokiem Lyarę z wysokości swojej galerii, a potem uniosła delikatną dłoń i wskazała jednym palcem na otwarte nad amfiteatrem sklepienie. – Kończmy tę farsę, już prawie świta.
Zaskoczona Lyara odruchowo rzuciła szybkie spojrzenie na różowiejące niebo, ale zaraz potrząsnęła zaciekle głową.
– Dam radę.
– Czyżby? – Nerissa oparła się o balustradę i przyjrzała młodej akolitce. Wyraz jej twarzy był niemal łagodny, prawie współczujący, a jednak podszyty śmiercionośnym jadem. – Ciągle to powtarzasz, ale nic z tego nie wynika – oceniła i prychnęła, jakby ją to bawiło. – Nic dziwnego, że twoja matka tak desperacko chciała się ciebie pozbyć.
Lyara poczuła, że jej serce zamienia się w kamień. Nie zamierzała pozwolić sobie teraz na słabość, nawet jeśli Nerissa dokładnie wiedziała, gdzie uderzyć.
– Tym razem mi się uda, przysięgam – zapewniła ją. Starała się zabrzmieć rzeczowo i kompetentnie.
Palce Matriarchy zacisnęły się gwałtownie na poręczy.
– Nie, Lyaro – syknęła nieoczekiwanie jak żmija. – Nie uda ci się, dopóki będziesz tchórzyć. Niczego nie osiągniemy, jeśli będziesz nadal robić wszystko, żeby ich nie krzywdzić. To wynaturzeńcy, nie ludzie. Nie powstrzymuj się przed tym, co konieczne, i nie cofaj się, nigdy!
Lya zadarła wysoko głowę. Nauczyła się już dawno, że w życiu nie należy o nic prosić. Nie, jeśli chcesz budzić podziw i szacunek.
– Daj mi jeszcze jedną szansę – zażądała twardo, starała się naśladować władczy ton Nerissy.
Matriarcha pokręciła niechętnie głową. Jej blada twarz okolona koroną z czarnych włosów ostro odcinała się na tle przedświtu.
– Jesteś tu pięć długich lat, a jedyne, co potrafisz puryfikować, to stare magiczne artefakty i ledwie tchnące mocą talizmany. Takie sztuczki może wystarczą, żeby zabawiać zblazowanych arystokratów podczas karnawału w Cortessie, ale nie tutaj. – Odgarnęła z twarzy kilka nieposłusznych pasm, które śmiały wydostać się z jej wysokiego upięcia, a potem odetchnęła głęboko i wzniosła oczy ku niebu. – Jeśli naprawdę chcesz się na coś przydać i właściwie uczcić pamięć swojego ojca, postaraj się skutecznie wydrzeć magię z chociaż jednego wynaturzeńca, a być może… być może uwierzę, że jest jeszcze dla ciebie nadzieja, ty głupia, bezużyteczna dziewczyno.
– Nie śpisz już? – Wesoły szczebiot wybudził Lyarę z niespokojnego bezruchu, który ostatnio zastępował jej nocny odpoczynek. – Świetnie! Szczerze mówiąc, sądziłam, że po wczorajszych testach będziesz potrzebowała dłuższej drzemki.
Zamrugała, bezskutecznie usiłowała pozbyć się drażniącego wrażenia piasku pod powiekami. Czuła się… cóż, zupełnie nie „świetnie”. Czyżby znowu spała z otwartymi oczami? Wolała nie odpowiadać na to pytanie.
– Słabo wyglądasz – oceniła ostrożnym tonem Rynn. Jak na początkującą uzdrowicielkę naprawdę słabo radziła sobie z przekazywaniem złych wieści.
Lya pospiesznie wstała z łóżka, rozsypawszy przy okazji stos map, które przeglądała przed snem, po czym szybko wyminęła przyjaciółkę i schowała się za parawanem w kąciku swojej celi zastępującym łazienkę.
– Nie mogę pozwolić sobie na marnowanie czasu – odparła z wymuszonym entuzjazmem. Próbowała jednocześnie rozczesać poplątane włosy i wydostać się z wygniecionej nocnej koszuli.
– Daj spokój, pracujesz najciężej z nas wszystkich – uspokoiła ją Rynn zza ażurowej przegrody. – I do tego musisz znosić ciągłą krytykę Matriarchy. Naprawdę nie wiem, dlaczego tak się na ciebie uwzięła. Nikt inny nie musi tyrać tak często po nocach.
– Nie mam jej tego za złe – obruszyła się lekko Lyara. Skończyła poranną toaletę, wytarłszy się szybko ręcznikiem. – Słyszałaś przecież o ostatnich atakach wynaturzeńców na Arachnis. Moja magia jest rzadka i potrzebna Larnie, muszę ją jak najszybciej okiełznać, jeśli chcę się na coś przydać.
– Oczywiście. – Nawet z tym swoim wiecznym optymizmem Rynn nie wyglądała na przekonaną. – Ale tylko pod warunkiem, że nauczysz się odpoczywać i dbać o siebie, zgoda?
Lyara w milczeniu naciągnęła na siebie przepisową błękitną lnianą suknię akolitek i sprawnie zaplotła węzełki tradycyjnego sznurkowego eurydzkiego paska, nie zapomniała też o przypięciu do sprzączki czterech ozdobnie wykończonych obręczy ze specjalnego magicznego stopu stworzonego przez Rynn.
– Wystarczy, że ty o mnie dbasz – stwierdziła i zacisnęła na chwilę palce na metalowych kręgach, które obiecała nosić dla ochrony przed dziką magią. Wykonanie ich musiało pochłonąć wiele godzin żmudnej pracy. Nadal nie była pewna, czym sobie zasłużyła na taką przyjaciółkę.
Przelotnie spojrzała w niewielkie srebrne lustro oprawione w ramę rzeźbioną w różyczki, jedną z niewielu osobistych pamiątek, oprócz stosu map, które zabrała ze sobą z Arachnis. Kwatery akolitek nie były wyposażone w lustra, bo zgodnie z tradycją podobnie jak mniszki nie powinny nadmiernie przejmować się swoim wyglądem. W rzeczywistości droga procesyjna wiodąca do eurydzkiego Monasterium niekiedy przypominała prawdziwe targowisko próżności. Zwłaszcza w okolicy świąt, które przyciągały na wyspę setki pielgrzymów i zwykłych podróżnych oraz dodatkowe kohorty strzegących bezpieczeństwa legionistów. Po nieprzespanej nocy twarz Lyi prezentowała się jednak na tyle mizernie, że nawet najbardziej surowa Matriarcha nie mogłaby jej zarzucić przesadnego dbania o urodę. Pod szarymi oczami widniały głębokie cienie, a długie brązowe włosy, teraz splątane i matowe, straciły swój miodowy połysk. Nawet jej oliwkowa skóra wydawała się bledsza niż zwykle, a złote refleksy, które wydobywało z niej słońce, odeszły w zapomnienie.
Poprawiła z westchnieniem skromną fryzurę i z nieco przesadnie radosnym uśmiechem wychynęła zza zasłony.
– A… co tu właściwie robisz o tej porze? I czym zasłużyłam sobie na śniadanie do łóżka? – zapytała Lya i wskazała na tacę, której wcześniej nie zauważyła.
Rynn natychmiast chwyciła za jeden z talerzyków, na którym piętrzyły się zachęcająco kawałki świeżego podpłomyka polanego miodem i szczodrze posypanego orzechami.
– Wczoraj dotarły zapasy na ekwinokcjum – wyjaśniła promieniejąca dumą Rynn. – Pomagałam zaprowiantować Infirmerię i udało mi się schować trochę suszonych niebieskich malin z Vardessy. Dodałam do twojej owsianki. – Rynn podetknęła Lyarze pod nos miseczkę ozdobioną fiołkami, jedną z tych, które trzymała na specjalne okazje – A na deser… brzoskwiniowe galaretki z Aurei!
Lya uniosła brwi ze zdumienia i choć uśmiechnęła się szeroko do przyjaciółki, wciąż nie mogła pozbyć się ciężkiego ucisku na piersi zmieszanego z odczuciem niepokoju. Odświętna fiołkowa miseczka i importowane galaretki na deser nie zwiastowały niczego dobrego.
Rynn spuściła na chwilę wzrok i potarła dłonie, jakby zbierała się na odwagę przed ważnym oświadczeniem. Lya dostrzegła, że jej palce drżą nerwowo.
– Obawiam się, że nie zdążysz już zejść do wspólnej jadalni, a pomyślałam, że powinnaś się solidnie posilić przed tym, co cię czeka – oznajmiła, nagle niecodziennie speszona. Ze swoimi krótko przyciętymi po chorobie włosami i nieco pucołowatymi policzkami pokrytymi całą konstelacją piegów robiła wrażenie przyłapanego na łobuzerskich wybrykach podrostka.
– Nie zdążę? – Lyara sięgnęła po tacę z jedzeniem i zaczęła szybko skubać kawałki podpłomyka. – Przecież dopiero świta, a pierwsze nauki zaczynają się o…
– Nerissa cię wzywa – przerwała jej przyjaciółka. – Pilnie. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Tak wcześnie? – Lyara poczuła, że ciepły jeszcze podpłomyk staje jej w gardle. – Czy coś się stało?
– Kolejny test – wyjaśniła prędko Rynn. – Są nowi jeńcy – dodała ciszej.
– Jeńcy – powtórzyła w zamyśleniu Lya. Taka ładna nazwa skrywająca takie brzydkie kłamstwo. Jeńców nie wolno było przecież zabijać, nie według uświęconych starożytną tradycją praw Wielkiej Larny.
– Legion z Navaris dotarł tu nad ranem – tłumaczyła dalej Rynn. Mówiła coraz szybciej i szybciej, jakby zamierzała wypełnić słowami całą przestrzeń niewielkiej akolickiej celi, byle tylko pozbyć się napięcia, jakie między nimi powstało. – Schwytali kilku wynaturzeńców Bestii z Nivary. Nerissa uznała, że to będzie dla ciebie sposobność do dalszego doskonalenia twojej… – zająknęła się nieporadnie w poszukiwaniu właściwego określenia – metody.
– Oczywiście. Chodźmy już. – Lyara straciła nagle cały apetyt. Odstawiła ostrożnie tacę, wstała i odruchowo wygładziła suknię. Miała ćwiczyć swoje wątpliwe umiejętności na wynaturzeńcach Bestii z Nivary. Na budzących przerażenie we wszystkich prowincjach Larny, najbardziej zdegenerowanych i znienawidzonych potworach, których śmiercionośna magia była równie dzika, co niebezpieczna. Cudownie.
– Ale… śniadanie? – Rynn wskazała smętnie na miseczkę z fiołkowym ornamentem.
– Nie mamy czasu do stracenia! – Lya ujęła przyjaciółkę pod rękę z wysilonym pokrzepiającym uśmiechem. – Zresztą nie dam rady niczego przełknąć przed kolejną próbą. Tym razem nie mogę zawieść Nerissy.
Rynn zrobiła z nią ledwie kilka kroków, ale zatrzymała się uparcie w progu i zmusiła przyjaciółkę, żeby popatrzyła jej w oczy.
– Lyara… – Pokręciła karcąco głową. Znały się tak długo, że nie musiała dodawać niczego więcej.
– Jest w porządku, Rynn, nie martw się o mnie. – Lya uścisnęła ją krótko. – Obiecuję, że po teście wszystko zjem. I odpocznę. – Mrugnęła do niej porozumiewawczo, dzielnie walczyła z ciężarem złych przeczuć, który dźwigała w sercu.
Nie czekając na odpowiedź przyjaciółki, szarpnęła za klamkę, po czym niemal zderzyła się ze ścianą. Zamrugała zaskoczona i przeniosła wzrok na mężczyznę, który stał w progu z ręką uniesioną do pukania.
– Gotowa? – zapytał w ventari tonem tak swobodnym, jakby zwracał się do dobrej znajomej.
Jednak Lyara z pewnością widziała go pierwszy raz w życiu. Zmarszczyła brwi, gdy zarejestrowała jego czarne włosy spływające niemal do ramion w niesfornych splątanych pasmach i lekko skośne oczy. Takiego typu urody nie widywało się na południe od Ventaris, co sugerowało, że nieznajomy znajdował się bardzo, ale to bardzo daleko od domu.
– Co to ma znaczyć? – wyrzuciła z siebie nieco ostrzej, niż zamierzała.
Rynn zwinnie przecisnęła się przez próg i stanęła pomiędzy nimi.
– Wybacz, nie zdążyłam cię uprzedzić – zaśmiała się nerwowo. – To dowódca kohorty, która przywiozła nowych jeńców. – Wskazała dłonią mężczyznę. – Ma cię eskortować do… – zawahała się i rzuciła spanikowane spojrzenie przyjaciółce – do areny ćwiczeń.
– Do Czyśćca – poprawiła ją dobitnie Lya i obdarzyła legionistę zjadliwym uśmiechem. – Czy to konieczne? – zwróciła się wyłącznie do Rynn, celowo zignorowała obcego.
– Nerissa uznała…
– Że po pięciu latach nie trafię tam sama? Czy że będę się opierać? – przerwała jej Lya, a jednocześnie przeniosła poirytowane spojrzenie na mężczyznę. Nie był ani odrobinę poruszony jej wybuchem. Przeciwnie wręcz, w jego ciemnych oczach zagrały iskierki rozbawienia, kiedy uważnie mierzył ją bezwstydnym wzrokiem od stóp do głów.
Lyara zmusiła się do spokoju. Tak naprawdę nie była zła na Rynn, ani nawet na tego człowieka, tylko zwyczajnie przemęczona, niewyspana i zestresowana swoimi nieustannymi porażkami w Czyśćcu. A teraz jeszcze czekał ją test z wynaturzeńcami Bestii.
– Oczywiście – oznajmiła w końcu pojednawczym tonem i ruszyła energicznie przed siebie. – No dobrze, możemy iść, o ile znasz drogę – rzuciła przez ramię do legionisty.
Wydawało się jej, że słyszy za plecami jego ciche prychnięcie:
– Postaram się nie zgubić.
Spodziewała się, że śladem Straży Świątynnej, przywykłej do sztywnego protokołu Monasterium, będzie podążał przepisowo dwa kroki za nią i za wszelką cenę unikał kontaktu wzrokowego, jednak gdy tylko znaleźli się na głównej drodze wiodącej przez kompleks świątynny do amfiteatru i sal ćwiczeń, mężczyzna zrównał się z nią.
Rzuciła mu z ukosa krótkie spojrzenie, ale nie skomentowała tej nieoczekiwanej nonszalancji.
– Witaj, Lyaro, znalazłaś sobie kolejną ofiarę do testów? – rozległ się znajomy, szyderczy głos Teryn.
Lya była zła na siebie, że odruchowo popatrzyła w jej kierunku. W arkadach wiodących do sal modlitewnych pomimo wczesnej pory przechadzały się parami milczące mniszki. Większość w długich, białych sukniach i tradycyjnych welonach, ale nie brakowało odzianych w błękitne szaty, śmiejących się i plotkujących zawzięcie w galerii akolitek. Jedna z nich, oparta o marmurową kolumnę jasnowłosa, długonoga piękność o wiecznie przymrużonych leniwie złotych oczach, mierzyła ją właśnie oceniającym wzrokiem.
– Nasza Lyara, jak widać, uwielbia zabawiać się z legionistami – rzuciła pozornie do swoich chichoczących przyjaciółek i wydęła usta.
– Nic dziwnego, że nie ma czasu na wspólną modlitwę ani służbę w Monasterium – podjęła Kiryn, po czym parsknęła śmiechem i zasłoniła usta. – Jest na to zbyt ważna!
Idria uszczypnęła ją żartobliwie w ramię.
– Założę się, że i tak spędza na kolanach znacznie więcej czasu niż my w świątyni Matki!
„Nie zwracaj na nie uwagi, Lya” – powtarzała jej zwykle w takich chwilach Rynn. Niestety nie było jej tu teraz, więc jedyne, co mogła zrobić Lyara, to zacisnąć mocniej pięści, odwrócić wzrok i przyspieszyć, dziękując jednocześnie bogom, że docinki dziewcząt są zapewne dla kapitana niezrozumiałe.
– Od naszego towarzystwa woli więźniów i żołnierzy – podrzuciła Amera. Mówiła w arachni z kanciastym wschodnim akcentem, ale po latach znajomości z Kiryn posługiwała się nim z zaskakującą biegłością. – Tego tutaj też zapewne prowadzi w jakieś zaciszne miejsce! – dodała niezwykle głośnym szeptem.
Lya zaczęła szybko oddychać przez nos i odliczać w duchu do dziesięciu.
„Nie odpowiadaj im na zaczepki”, „nie daj się wytrącić z równowagi”, „nie pozwól, żeby znowu sprowokowały cię do bójki” – poradziłaby jej Rynn.
Taryn, Kiryn i Idria, jak większość akolitek na Eurydze, należały do magicznej kasty Tkaczy i wywodziły się z Arachnis. Łączyło je również arystokratyczne pochodzenie, na tyle znakomite, żeby zapewnić obowiązkową ofiarę na rzecz Monasterium finansującą cztery lata elitarnych magicznych studiów, ale nie dość, by młode akolitki miały szansę na jakąkolwiek przyszłość bez wyspecjalizowania się we własnej dziedzinie magii. Dziedziczki podupadłych rodów, drugie, trzecie i kolejne córki bez perspektyw na hojne wsparcie rodziców ani znaczący posag, mniej urodziwe panny albo te o trudnym charakterze i trapione najróżniejszymi odpychającymi potencjalnych mężów chorobami, zbyt pyskate, zbyt grube, zbyt chude, zbyt niskie, zbyt wysokie, zbyt wrażliwe, zbyt przemądrzałe, zbyt hałaśliwe, zbyt uparte… Niepotrzebne. Niechciane. Zapomniane. Albo po prostu takie, które przeszkadzały w budowaniu szczęścia swoim matkom, kiedy te postanowiły ponownie wyjść za mąż – tak było w wypadku Lyi. Prawda wyglądała tak, że żadna z nich nie wybrałaby trudów akolitatu na Eurydze z własnej woli. Ta wyspa od zawsze stanowiła więc coś pomiędzy więzieniem dla arystokratów a miejscem przymusowego odosobnienia na nieokreślony czas. Miejscem, gdzie o swoją pozycję trzeba było walczyć, aby nie skończyć jako rozrywka dla znudzonych panien odrzuconych przez los, mszczących się na słabszych za własną niedolę. Tylko dzięki przyjaźni z Rynn Lya nauczyła się trzymać z daleka od bójek, którymi początkowo torowała sobie drogę w tym nieprzyjaznym środowisku.
– Drogie dziewczęta, jeśli potrzebujecie rozrywki z udziałem legionisty, wystarczy ładnie poprosić – odezwał się nieoczekiwanie w arachni kapitan kohorty. – Zapewniam, że wystarczy mnie dla wszystkich, a zazdrość – uśmiechnął się sugestywnie i powiódł wzrokiem po zszokowanych twarzach dziewcząt – to bardzo brzydka cecha.
Lya odchrząknęła, z trudem powstrzymała rozbawione parsknięcie.
– Nie sądziłam, że legioniści z Ventaris są poliglotami – zauważyła, dopiero kiedy od świątyni dzieliła ich bezpieczna odległość.
Kapitan uniósł pytająco brew.
– Skąd pomysł, że jestem Ventaryjczykiem?
– Racja – przyznała cierpko. Czuła, że wszelkie ślady rozbawienia ją opuszczają. – Ventaris ze swoimi imperialnymi ambicjami przyjmuje teraz do swoich legionów dosłownie każdego, kto nadaje się do machania mieczem – prychnęła z gorzką drwiną. – Wszystko jedno skąd pochodzi, byle tylko potrafił skutecznie zabijać.
– To było wredne – stwierdził kapitan. Mimo że zmarszczył czoło, na jego ustach błąkał się cień uśmiechu.
– Czyżby? – obruszyła się. – Powiedziałam przecież samą prawdę.
Mężczyzna pokiwał głową bez przekonania.
– Tak czy inaczej było to wredne, a wredne zachowanie niemal na pewno nie przystoi mniszce. – Mrugnął do niej porozumiewawczo.
– Akolitce – poprawiła go z naciskiem. Jego swobodny ton zaczynał ją irytować. Przywykła do większego dystansu i szacunku. – Zresztą nieważne, dla ciebie to, kim jestem, nie ma znaczenia. Jesteś moją eskortą, więc eskortuj mnie, jeśli łaska.
Przez chwilę szli obok siebie w pełnym napięcia milczeniu. Lya w nieskończoność obracała w głowie każde słowo, które rzuciła legioniście w twarz, po części zżymała się na swój niecodzienny wybuch, a po części gratulowała sobie odwagi.
Za monumentalnym gmachem świątyni wznosił się dwupoziomowy budynek Infirmerii, w której pracowała Rynn, oraz otoczony owalną kolumnadą plac targowy, teraz z wolna zapełniający się stoiskami szykowanymi specjalnie na święto wiosennego Ekwinokcjum. Dalej, wzdłuż obsadzonej strzelistymi cyprysami głównej alei, ciągnęły się portyki kolejnych pracowni i sal wykładowych. To tutaj odbywało się zasadnicze szkolenie Tkaczek, cierpliwie doskonalących umiejętność tworzenia prawdziwie zachwycających materiałów, i Infuzytek, potrafiących nasączać materię magią. Moc, którą władały Liminarki specjalizujące się w przecinaniu nici kreujących rzeczywistość, jako destrukcyjna wymagała solidniejszego zabezpieczenia, wobec czego przecinaczki ćwiczyły na przestronnej arenie, podobnie jak Lyara, obecnie jedyna Pogromczyni w służbie Monasterium.
– Nie tego się spodziewałem – ocenił kapitan. Przyglądał się mijanym starożytnym budowlom oraz grupkom rozgadanych akolitek i milczących mniszek wymieszanych z hałaśliwymi handlarzami i Świątynną Strażą usiłującą zapanować nad coraz większym chaosem.
Lya rzuciła mu ostrożne spojrzenie.
– Nie byłeś dotąd na Eurydze?
– Świętej wyspie, gdzie na naukach, w modlitwie i skupieniu spędzają czas uduchowione kapłanki? – Jego głos ociekał sarkazmem, chociaż oczy uśmiechały się lekko. – Jak widać, nie.
– Nie słuchaj tego, co mówią ludzie na zewnątrz. – Powiodła dłonią w stronę wznoszącej się przed nimi półotwartej kopuły amfiteatru. – Euryga to przede wszystkim miejsce dla rzeczy zapomnianych oraz ludzi poszukujących zapomnienia. Wszystko, co tu trafia, prędzej czy później rozpływa się w pamięci innych jak poranna mgła. Tak jak twoi nieszczęśni jeńcy.
– Nieszczęśni? – Legionista udał oburzenie. – Litujesz się nad ich losem? Są przecież wynaturzeni.
Jeśli liczył, że ją w ten sposób sprowokuje, to grubo się mylił.
– Jak więc zdołaliście ich pojmać? – zapytała z pozorną naiwnością.
– Nie jesteśmy przecież zupełnie bezbronni. Ventaryjskie Legiony mają swoje sposoby. I odpowiednich do tego ludzi. – Ostatnie zdanie dorzucił po ledwie słyszalnej pauzie, a przez jego twarz przemknął cień tak ponury, że zdołał zgasić radosne iskry oczach. Lya wbrew sobie poczuła uderzenie niewytłumaczalnego żalu.
– A zatem Euryga jest dla nich odpowiednim miejscem – skomentowała, zatrzymawszy spojrzenie na bocznej alejce, wiodącej do więziennego skrzydła w podziemiach Czyśćca. Właśnie tam przed wyprowadzeniem na arenę ćwiczeń czekała kolejna ofiara. Właśnie tam zmierzali. Jej pusty żołądek skręcił się w bolesny supeł.
– Dla ciebie także?
– Co takiego? – Zamrugała niepewnie.
– Dla ciebie także jest odpowiednim miejscem?
Otworzyła usta zaskoczona bezpośredniością tego pytania. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że się zatrzymali, a legionista wpatruje się w nią z nieoczekiwaną intensywnością, jakby od tego jednego pytania zależało coś niezwykle ważnego, jakby to ona była centrum świata, który właśnie odkrył. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś… ktokolwiek, z jej matką włącznie, poświęcił jej aż tyle niepodzielnej uwagi. Nie pamiętała, jak to się stało, że nagle stał tak blisko niej, i nie rozumiała, jak to możliwe, że mimo to wcale nie miała ochoty się odsunąć. W końcu z tej odległości lepiej widziała sieć wyżłobionych przez słońce i częste uśmiechy drobnych zmarszczek, które nadawały jego twarzy zawadiacki wygląd. Potrafiła wychwycić złote drobiny w jego ciemnobrązowych oczach, dokładnie przyjrzeć się krzywiźnie jego zaciśniętych w napięciu ust. Odchrząknęła speszona, kiedy się zorientowała, że się na niego zwyczajnie gapi.
– Jestem akolitką w służbie świątyni – oznajmiła z powagą. – Monasterium jest moim domem. Gdzie indziej miałabym być?
Kapitan przechylił głowę, wciąż przyglądał się Lyi z zaciekawieniem.
– A gdzie chciałabyś być, gdybyś mogła wybierać? Szczerze mówiąc, dla mnie cała ta wyspa wygląda raczej jak więzienie. – Jego usta wykrzywił smętny półuśmiech.
Lyara wzięła głęboki oddech, wygładziła suknię i zwróciła twarz w stronę amfiteatru, walczyła z najgorszym przeczuciem.
– Całe szczęście ty możesz to więzienie swobodnie opuścić.
Akolitka z Eurygi
Copyright © Maria Zdybska
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025 r.
ebook ISBN 978-83-7995-811-5
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Agata Milewska |proAutor.pl
Korekta: Paulina Kalinowska | proAutor.pl
Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara | proAutor.pl
Skład i typografia: Bookiatryk.pl
Przygotowanie ebooka: Bookiatryk.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Książkę i ebook najtaniej kupisz w