99 chłopaków Micaha Summersa - Sass Adam - ebook + książka

99 chłopaków Micaha Summersa ebook

Sass Adam

3,7

Opis

Czy Chłopak Numer Sto będzie tym jedynym?

Micah Summers prowadzi popularny profil na Instagramie, na którym opublikował już 99 rysunków swoich wymarzonych chłopaków, jednak sam nigdy nie był w związku. Kiedy słodka znajomość z Chłopakiem Numer Sto niekontrolowanie zbacza z torów, Micah wyrusza na wyprawę po Chicago niczym prawdziwy książę z bajki w poszukiwaniu tym razem prawdziwej miłości.

99 chłopaków Micaha Summersa” to chwytająca za serce książka o tych, którzy wierzą w przeznaczenie i chcą doświadczyć miłości jak z bajki. Ale czy w prawdziwym świecie jest na to miejsce? Jeśli szukasz swojej następnej ulubionej queerowej historii, a także znasz i lubisz twórczość Adama Silvery lub Sophie Gonzales, ten tytuł jest idealny dla Ciebie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (11 ocen)
3
3
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Doma-1234

Nie oderwiesz się od lektury

książka jest nie mogłam się od niej oderwać
00
atramentowe

Całkiem niezła

Absolutnie naiwna i przewidywalna bajka o miłości. Na plus na pewno bohaterowie których nie sposób nie polubić. Każda z postaci jest ciekawą, indywidualna jednostką ze swoimi marzeniami i demonami. Główny bohater jest irytującym, rozpieszczonym, bogatym, zarozumiałym egoistą ale książka jest tego świadoma i super pokazuje świat z perspektywy bananowego dziecka. Fajne romansidło dla nastolatków.
01

Popularność




Davidowi, który ostro walczył o właściwego chłopaka w tej książce.

Rozdział 1

CHŁOPAK NUMER STO

Skąd wiem, że to miłość? Bo zwymiotowałem już dwa razy, a jeszcze nawet nie zaprosiłem go na randkę. Choć tej informacji mogłem przyjaciołom oszczędzić, wszyscy są zgodni, że moje kłopoty z żołądkiem to idealny pretekst, aby urwać się z lekcji i po raz pierwszy w życiu umówić się z chłopakiem.

Kto mógłby się skupić w takim dniu na liczbach urojonych albo skandalu Teapot Dome? Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że powinienem w końcu zrobić pierwszy krok: szarobure chmury, które zwykle zasnuwają niebo nad Chicago, wreszcie się rozstąpiły, odsłaniając optymistyczny błękit Tiffany’ego. To pierwszy ciepły dzień od pół roku, idealny na czekające mnie zadanie, bo mogę włożyć swój ulubiony czarny tank top, w którym wyglądam, jakbym miał wyrzeźbione ramiona (spoiler: nie mam!). Nie czuję się winny, odpuszczając sobie szkołę. Zaliczyłem już większość egzaminów końcowych, rok szkolny dla trzecioklasistów praktycznie się skończył, a połowy maturzystów w ogóle dzisiaj nie będzie.

Na przykład Andy’ego McDermotta.

Kręciłem się wokół Andy’ego przez cały maj z hipnotycznym skupieniem rekina, który okrąża tonącego rozbitka. Wcześniej prawie przez rok chodził z pewną dziewczyną z moich zajęć z ceramiki, ale zdradziła go podczas ferii wiosennych, zerwali, a Andy przyszedł na spotkanie szkolnego klubu LGBTQ+.

Jako sekretarz klubu zaprotokołowałem tamtego dnia jedynie: OBOSZSZSZ ANDY TU JEST.

Hannah, moja najlepsza przyjaciółka (i najlepsza szpieżka), wywęszyła, że Andy urwie się z lekcji do Grant Parku, żeby nagrywać TikToki dla swojego zespołu. I właśnie tam teraz zasuwam na swojej plastikowej deskorolce.

Miniaturowa, wściekle różowa deska trochę skręca pod ciężarem mojej przeładowanej torby, ale zaraz bez trudu wyrównuję kurs. Jestem, jak by nie patrzeć, drobnym, patykowatym chłopakiem, który skończył siedemnaście lat, ale wygląda na dwanaście.

Wiosenny wiatr smaga mi twarz, kiedy śmigam przez rdzawy most łączący dzielnice Gold Coast, gdzie mieszkam, i Loop w śródmieściu. Gdy docieram do jeziora, okazuje się, że całe miasto postanowiło pójść na wagary: właściciele żaglówek, rowerzyści, biegacze, piknikowicze – wszyscy desperacko próbują uszczknąć chociaż trochę ciepła po raz pierwszy od października.

Niestety, łagodny wietrzyk nie jest w stanie ukoić kwasu bulgoczącego w moim żołądku.

Dziś Micah Summers pierwszy raz zaprosi chłopaka na randkę. I co ma być, to będzie.

Oby tylko było dobrze!

Kiedy w końcu zatrzymuję się przed kamiennym murkiem prowadzącym do Grant Parku, dopisuje mi szczęście: Andy McDermott już tu jest. I to sam. Niesamowicie trudno złapać Andy’ego nieotoczonego wianuszkiem jego onieśmielających kolegów.

A tu proszę, nie ma ich, a on stoi w kolejce do ulicznego wózka z hot dogami.

Andy to chłopak jak z bajki – ale takiej bardziej punkowej, w stylu Następców. Ma ciemne kręcone włosy z końcówkami pofarbowanymi na kolor akwamaryny, parę piegów na lekko opalonych policzkach, kolczyk sztyft, flanelową koszulę zawiązaną rękawami w pasie i srebrny pierścionek na każdym palcu. Klimat jak z teledysku retro.

Oddychając miarowo, zlizuję wilgoć z warg, przypinam deskę do tyłu torby i ustawiam się w kolejce za Andym.

Jeszcze mnie nie widzi. Serce wali mi jak oszalałe.

Sprzedawczyni hot dogów – starsza, hałaśliwa biała kobieta w stroju z logo Chicago Bulls – przywołuje Andy’ego gestem, aby przyjąć zamówienie.

Jak ja mam zacząć tę rozmowę? A kiedy już zacznę, to jak go zaprosić, żeby wyszło swobodnie i żeby go nie odstraszyć, a jednocześnie na tyle wprost, by zabrzmiało jak randka, a nie beznamiętne spotkanie dwóch kumpli?

Chłopcy w realu to nie książęta z bajki. To przerażające, nieznane stwory rodem z dzikich ostępów.

Nie ma czasu. Rzucam się do telefonu po wsparcie i piszę esemesa do Hannah:

Ratuj! McDermott stoi przede mną w kolejce po hot doga. Co mam zrobić?

Odpowiedź przychodzi natychmiast:

Umów się z nim!

Najchętniej udusiłbym swój telefon. Od siódmej klasy Hannah umawia się z jednym popularnym przystojniakiem po drugim, ale to zawsze ona jest zapraszana, więc sam nie wiem, dlaczego wpadłem na pomysł, że jej porady przydadzą się mnie, gejowi, który w randkowaniu nigdy nie wyszedł poza poziom dla początkujących.

Dzięki, Hannah, ale jak? – odpisuję.

Spytaj, czy chce zjeść z tobą hot doga. Ale wiesz, ten „hot dog” ma BRZMIEĆ jak szyfr, żeby skumał, o co chodzi.

Wygłupiasz się, a ja tu świruję!

Zapłać za jego lunch!

W końcu jakiś konkretny pierwszy krok! Hannah wymiata!

– …z wszystkimi dodatkami – mówi Andy do sprzedawczyni swoim ochrypłym, przydymionym głosem.

– Cztery pięćdziesiąt – odpowiada kobieta.

Rzucam się do przodu z kartą kredytową w wyciągniętej ręce, zanim Andy zdąży znaleźć swój portfel.

– Jasapłase – wyrywa mi się bełkotliwy zlepek słów.

Andy zatacza się do tyłu z wymalowanym na twarzy szokiem.

O nie. Chyba przegiąłem.

– Przepraszam! – Z niewiadomego powodu podnoszę ręce w geście poddania. – Może ja… hmm… zapłacę?

Andy trzepocze długimi rzęsami, a wyraz zdumienia zastępuje przebiegły uśmiech. Tak lepiej. Znów mogę oddychać.

– O, cześć – mówi. – Micah? Z tego szkolnego klubu, nie?

Pamięta mnie!

– Tak, hmm… – odpowiadam, wręczając sprzedawczyni kartę.

Mój wzrok skacze dziko dookoła, zatrzymując się na wszystkim oprócz Andy’ego. Plan szybko obraca się w gruzy. Andy widzi tylko, że jakiś mały biały palant, którego ledwo zna, nagle wyskakuje nie wiadomo skąd i nie mówi, o co mu chodzi.

– Ty też chcesz hot doga, słońce, czy tylko płacisz za jego? – pyta kobieta.

Chodnik wiruje. Nie ma mowy, żebym coś przełknął.

– Tylko jego – mamroczę.

– No dzięki – mówi Andy, ale nawet jego przyjazny ton nie jest w stanie mnie odprężyć.

Z nieziemskim wysiłkiem udaje mi się spojrzeć mu w oczy – ciemnobrązowe, nakrapiane złotem. Uśmiecha się.

Za dużo uwagi. Żołądek mi się ściska.

Uśmiechnij się, Micah. Posłusznie się uśmiecham. Co się tak szczerzysz! Przymykam usta. Teraz wyglądasz, jakby cię mdliło. Bo mnie mdli! Uśmiech Andy’ego zaczyna blednąć. Tracisz go!

– Nie wiem, co robisz wieczorem – wypalam bez zastanowienia.

Andy unosi przekłute brwi.

– Ty… nie wiesz, co ja robię wieczorem?

Chciałem powiedzieć: „Nie wiem, co robisz wieczorem, ale jeśli nie masz planów, to może wyskoczymy do kina / na kolację / gdziekolwiek”. Ale oczywiście stchórzyłem przed najważniejszą częścią zdania i teraz pewnie uzna mnie za stalkera!

– Twoja karta, skarbie – mówi sprzedawczyni, a potem podaje Andy’emu zawiniętego w folię aluminiową hot doga i paczkę SunChips. Stojąca za mną kobieta szturcha swoje dzieci, żeby złożyły zamówienie, a Andy i ja razem opuszczamy kolejkę, powłócząc nogami.

Serio, co ja wyprawiam? Żeby tak snuć się za nim przez cały dzień jak jakiś smętny duch?

– Znaczy, jeśli nie jesteś zajęty wieczorem… eee… – wyjąkuję.

Na szczęście Andy wie, do czego zmierzam. Z nieznacznym grymasem pochyla się lekko w moją stronę.

– Hej, Micah… Bardzo mi miło i w ogóle, ale…

– Nie szkodzi! – Wciągam powietrze. – Gratki z okazji końca szkoły, smacznego hot doga, cześć!

Rzucam się sprintem w przeciwną stronę z wigorem gazeli, którą jaguar upatrzył sobie na lunch. I nie zwalniam, dopóki ten wstrętny kwas w żołądku całkiem nie wyparuje.

Serce ściska mi się w piersi. Znowu nie dałem rady.

Kiedy od Andy’ego dzieli mnie już bezpiecznych kilka przecznic, rzucam deskorolkę na ziemię i jadę do Millennium Parku – to miejsce raczej dla turystów, ale tam przynajmniej mogę wmieszać się w tłum. A właśnie teraz najchętniej bym zniknął. Zeskakuję z deski, podbijam ją do ręki i siadam po turecku kilka metrów od Fasolki – gigantycznej odblaskowej instalacji artystycznej przedstawiającej, cóż, fasolkę.

Z torby wyjmuję ołówek węglowy i szkicownik Moleskine. Gdy tylko czuję pod opuszkami palców teksturowany papier, ogień upokorzenia zaczyna przygasać.

Poszedłem na całość (no, prawie), ale dostałem po łbie (no, prawie).

To była niezła wtopa. Czas o tym zapomnieć i narysować Andy’ego z wyobraźni.

Zaczynając od szerokich, surowych kresek, szkicuję Andy’ego McDermotta, ale nie takiego, jaki jest – raczej uczucia, jakie we mnie budzi. Wyolbrzymiam jego cechy: włosy o akwamarynowych końcówkach stają się długą do ramion grzywą; oczy – lśniącymi złotem księżycami; flanelowa koszula – rozdartym, rozwianym średniowiecznym kiltem.

Jest piratem jak Westley w Narzeczonej dla księcia. Albo wilko­kształtnym z jednego z romansów, które podkradałem mamie z szafki nocnej.

Wilkopiratem.

Dodaję różne ozdobniki, na przykład nocny las wytatuowany na jego lewym ramieniu. Kolczyk sztyft zmieniam w kółko. Dwa małe kły wystające spod gęstych wąsów.

Wcale nie wygląda jak prawdziwy Andy McDermott. W moich fantazjach wilkopirat Andy porywa mnie do swojej kryjówki w głębi mrocznego lasu. Bez umawiania się i plątania w słowach – zostaję po prostu chętną zdobyczą wilkopirata. I już nie jestem siedemnastolatkiem, który w życiu nie był na żadnej randce… W przeciwieństwie do moich przyjaciół nigdy nie wyrosłem z bajek, bo wcale nie uważam, że są głupie albo zwodnicze. Dla samotnego queerowego chłopaka mogą być tak realne jak wszystko inne – nawet bardziej, bo to ja steruję całą historią. W świecie realnym jestem nikim. Brakuje mi słów. Nie umiem spojrzeć w oczy chłopakowi, który mi się podoba. Nad niczym nie panuję. Ale w bajkach mogę idealizować miłość, jak tylko chcę. Mogę być każdym.

Kiedy rysuję, jestem sobą.

Otwieram Instagram i czuję, jak wstępują we mnie nowe siły. Choć moje artystyczne konto – @InstaLovesInChicago – było uśpione przez cały tydzień, kiedy zdawałem egzaminy końcowe, liczba obserwujących wzrosła o kolejny tysiąc. Dobijam już prawie do pięćdziesięciu tysięcy! Staram się nie czytać komentarzy, więc nie wiem, czy są pozytywne, czy negatywne, ale samo przypomnienie, że tak wielu ludzi ogląda moją sztukę, jest właśnie tym, czego mi potrzeba po dzisiejszym rozczarowaniu.

„Bardzo mi miło i w ogóle, ale…” Nawet nie pozwoliłem Andy’emu dokończyć tej odmowy, jakby przerwana w połowie była mniej odmowna. Nieważne, czy końcówka brzmiałaby „ale nie jestem zainteresowany”, czy „ale nie jestem jeszcze gotowy po niedawnym zerwaniu”, ważne, że on nie czuje tego co ja. Coś, co uważałem za miłość, rozwiązuje się jak poluzowane sznurowadło i okazuje tym, czym jest w rzeczywistości: jednostronnym zauroczeniem. Bo miłość jest dwustronna.

No cóż. Kolejny niewypał Micaha Summersa.

Jak pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć niewypałów (albo prawiewypałów, jak optymistycznie je nazywam), duch mojego crusha żyje sobie w romantycznym rysunku z cyklu „jak być mogło”.

Kiedy dostałem ten szkicownik na urodziny dwa lata temu, było w nim dwieście osiem pustych stron. Teraz dziewięćdziesiąt dziewięć z nich mieści ukończone szkice moich Chłopaków z Instaloves, muśniętych miłosnym pocałunkiem utrwalacza.

Opieczętowanych. Opublikowanych na Instagramie. Idealnych.

Dziewięćdziesięciu dziewięciu chłopaków.

Dobrze, że nikt nie wie, kto kryje się za tym kontem. Kilka lat temu moja rodzina brała udział w pewnym reality show (i teraz wszyscy znają mojego tatę), więc ostatnie, czego bym chciał, to żeby cały internet wiedział, ile miłosnych porażek poniósł Micah Summers. Jako anonimowe, konto Instaloves jest źródłem sztuki, a nie plotek. To moja przestrzeń do zabawy i artystycznego wyrazu.

Zerkam na powiadomienia – niekończącą się kolumnę nieprzeczytanych wiadomości od fanów. W miniokienkach podglądu widać różne wersje tego samego pytania:

Gdzie jest Chłopak nr 100?

Kiedy wrzucisz Chłopaka nr 100?

Chłopak nr 100 KIEDY?

Kiedy się zjawi mój książę?

Znów kulę ramiona. Dziewięćdziesięciu dziewięciu crushów, a nie umówiłem się z żadnym.

Przez cały tydzień myślałem, że Andy to Chłopak Numer Sto – osoba, która w końcu stanie się kimś więcej. Ale los zdecydował, że Chłopak Numer Sto wciąż jest nie wiadomo gdzie i czeka na mnie tak jak ja na niego.

Rozdział 2

KSIĄŻĘ

Wilkopirat zwęszył, że się boisz, ale nie zamierza pozwalać, abyś czuł się niepewnie. „Nie musisz nic mówić” – szepcze. – „Znam takie miejsce, gdzie możemy być tylko we dwóch”. Spoglądasz w jego złociste, zwierzęce oczy i w jednej chwili czujesz się bezpieczny. Ten uroczo nonszalancki nieznajomy wie dokładnie, czego potrzebujesz. Liczy się z twoimi uczuciami, ale nie boi się z ciebie żartować – nigdy jednak nie przegina.

Wchodzisz na pokład jego statku i wyruszacie w rejs do jego starego rodzinnego zamku. Gdy schodzicie na ląd, obozujecie w górach. On podaje ci grzany cydr w ceramicznym kubku, który sam zrobił. U twego boku siedzi wierny wilczarz irlandzki.

Nie wrzucam tego rysunku i zamykam Instagram.

Dłonie Andy’ego wyszły za duże. Nie takie jak trzeba.

Nic nie jest takie jak trzeba!

Zazwyczaj Instaloves wydaje się bardzo realne, bo mnie tam nie ma. Gdy patrzysz na rysunki i czytasz podpisy, to ty dajesz się porwać emocjom. Ty fantazjujesz. Wszystkie posty są oparte na moich prawdziwych zauroczeniach, ale po to przejaskrawiam ich podobizny, żeby inni poczuli się tak jak ja. A jednak w tym wypadku, gdy Andy patrzy na mnie ze szkicownika i widzę jego niekształtne dłonie, mam wrażenie, jakbym oberwał w brzuch niewidzialnym, ciężkim buciorem. Cały jego uwodzicielski urok gdzieś wyparował.

Dlaczego tym razem coś mi nie wychodzi?

Wzdycham. Ta porażka boli. Myślałem, że w jego oczach widzę cień zainteresowania. Ale może to tylko złudzenie. A może jest zainteresowany, tylko nie pozbierał się jeszcze po niedawnym zerwaniu. Albo chciałby się umówić, gdybym nie spieprzył tego tak spektakularnie.

Mój telefon brzęka esemesem od Hannah: No i??? Kiedy wysyłam jej kciuk w dół, odpowiada: Widzimy się w Audrey’s za 20 min? Elliot zrobi ci chai.

Elliot.

Hannah zawzięcie próbuje zaprzyjaźnić mnie z tym chłopakiem. Geje nie zawsze muszą się przyjaźnić z innymi gejami tylko na podstawie swojej orientacji! Chętnie odpisałbym jej szorstko „nie, dzięki!”, ale jest na to zbyt miła. Gdy jadę na desce przez miasto, upał inaugurujący lato w Chicago przypieka mi włoski na karku. Boże, ale tęskniłem za tą smażalnią. W lipcu będę pewnie błagał o październik, ale na razie to ciepełko cudownie poprawia mi nastrój.

Tak jak chai w Audrey’s.

Audrey’s Café to moja najnowsza obsesja. Hannah wniosła to miejsce do mojego życia w idealnym momencie, kiedy nie mogłem już się pokazywać w mojej poprzedniej ulubionej knajpce Intelligentsii. Pracuje tam mój poprzedni Chłopak z Instaloves – Numer Pięćdziesiąt Dziewięć.

Akurat gdy skręcam za róg w stronę Audrey’s, Pan Pięćdziesiąt Dziewięć stoi w oknie Intelligentsii i wywiesza letnią ofertę. Prawie widzę liczbę pięćdziesiąt dziewięć nad jego głową. Zauważa mnie, kiedy przechodzę przez ulicę, choć długa, ciemna grzywka opada mu na oczy. Uśmiecha się, ale jestem zbyt zdruzgotany niedawną katastrofą, żeby odpowiedzieć uśmiechem. Unosi palce ułożone w literę V, a mnie – jakimś cudem – udaje się zrobić to samo, zanim znikam z jego pola widzenia.

Przed wejściem do Audrey’s Café, przytulnej francuskiej kafejki, wyjmuję szkicownik, żeby jeszcze raz zerknąć na wilkopirata Andy’ego. Czuję, jak włoski smażą mi się na karku. I nic więcej. Ten chłopak, który miał na sto procent stać się miłością mojego życia, gapi się na mnie ze szkicownika, wyglądając tak głupio, jak ja się teraz czuję.

Chcę czegoś więcej niż zalotnego spojrzenia. Chcę prawdziwej więzi.

Chłopak Numer Sto musi być kimś wyjątkowym: materiałem na prawdziwą randkę, a nie kolejne rozczarowanie. Andy taki nie był. Numer Sto nie może być po prostu kimś, kto rzucił mi ledwie półuśmiech, a ja się łudzę, że mnie lubi. Sygnały muszą być wyraźniejsze, a uczucia obustronne.

Otoczony ludźmi, którzy z zadowoleniem popijają latte, prowadzę ostrze nożyka X-Acto wzdłuż krawędzi mojego rysunku. Wreszcie z ostatecznym śśświssst posyłam wilkopirata Andy’ego do śmietnika.

– Dałeś mu kosza – mówi Hannah. Moja najlepsza przyjaciółka, niska, modnie ubrana i czarnoskóra, o ciemnej, zawsze promiennej karnacji, pojawia się przede mną jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Oboje gapimy się na leżący wśród śmieci rysunek Andy’ego. – Kto to był?

Hannah nawet go nie rozpoznaje, ale do mnie natychmiast wracają zapachy musztardy i świeżo smażonej cebuli oraz piżmowej wody kolońskiej Andy’ego. Wzdycham.

– Mój wymarzony chłopak.

Hannah tłumi chichot i ujmuje mnie pod rękę.

– A, jeszcze jeden.

– Pewnego dnia, kiedy tak powiem, to będzie prawda.

Wtapiam się w zaaferowany tłumek w Audrey’s i moje upokorzenie zanika. Ci ludzie nie wiedzą, jak się zbłaźniłem przed Andym McDermottem, albo nic ich to nie obchodzi.

Z głębi ceglanego wnętrza kawiarni moja siostra Maggie macha do Hannah i do mnie, stojąc wśród tabunów innych zagubionych dusz oczekujących na swoje latte. Już zamówiła dla nas. Choć naszą rodzinę stać na wypchaną garderobę, Maggie i ja ubieramy się ciągle tak samo, jakbyśmy byli postaciami z kreskówki. Maggie – o mocno wycieniowanych, kasztanowych włosach i skórze bladej jak marmur – ubrana jest od stóp do głów w typowym dla niej stylu athleisure. Ja mam na sobie zestaw białego geja: modne joggery i tani czarny tank top z plamami farby. Hannah ma znacznie lepsze wyczucie stylu i aż ocieka instagramową elegancją w postaci okularów w rogowej oprawie z ozdobnymi kamieniami, morskiej spódnicy ołówkowej oraz idealnie dobranej bluzki z krótkim rękawem.

Hannah i ja przeciskamy się przez zwarty tłum do Maggie, która stoi przy kontuarze, i teraz czekamy tam razem z nią.

– Po co zaglądaliście do śmietnika? – pyta moja siostra.

– Kolejny odrzucony Chłopak Numer Sto – oznajmia Hannah współczująco.

Maggie rzednie mina.

– A co było z nim nie tak? Po prostu wybierz sobie wreszcie jakiegoś crusha i wrzucaj. Bo twoich followersów znudzi czekanie.

Sztywnieję. Moja siostra jest prawie na drugim roku medycyny sportowej w college’u – żadna z niej artystka ani influencerka.

– Co tak na mnie zerkasz? – Zaciska usta. – A, mam pilnować własnego nosa?

Wzruszeniem ramion i machnięciem ręki próbuję w jak najdelikatniejszy sposób dać jej do zrozumienia, że staram się znaleźć Tego Jedynego. I że nie mogę „po prostu wybrać sobie wreszcie jakiegoś crusha”.

Maggie unosi ręce w geście „dobra, rób, co chcesz”, a Hannah przemyka się kawałek dalej wzdłuż kontuaru, w stronę swojego kolegi Elliota, niskiego, białego, pucułowatego baristy o postrzępionych włosach w kolorze siana, zaledwie o kilka tonów ciemniejszych niż jego cera. Właśnie woła: „Cynamonowe cold brew!”, a klienci marudzą, że czekają wieki. Kilkoro z nich głośno przypomina, że cynamonowe cold brew było zamówione dużo później niż ich napoje, które przygotowuje się znacznie prościej. Najwidoczniej każdy jest kawowym ekspertem.

Elliot mamrocze przeprosiny i sięga po spieniacz do mleka, a ja zauważam moją chai w rzędzie kubków, który ciągnie się przez całą długość kontuaru aż do kasy.

Biedak. Ta kolejka nie ma końca. Beznadzieja.

Maggie odwraca się do mnie i unosi brew.

– Niech zgadnę – mówi – wyrzuciłeś ten szkic, nie pokazując go ani Hannah, ani nikomu innemu?

Posyłam jej całusa, modląc się w duchu, żeby nie próbowała wyciągnąć ze mnie całej historii. Na szczęście nie podkochiwałem się w Andym na tyle długo, żeby wiedział o tym ktokolwiek poza Hannah.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi z tym niepokazywaniem rysunków – dziwi się Maggie.

– Taką mam odchyłkę, okej? – odpowiadam. – A twoim zdaniem te prywatne lekcje rysunku w zeszłym roku to niby po co były?

Maggie wzrusza ramionami.

– Wiem, że minęło niewiele czasu, ale skoro Instaloves tak się rozkręciło, myślałam, że problem z pokazywaniem swoich prac masz już z głowy.

– Moi followersi nie wiedzą, że to ja.

Kłócimy się o to z Maggie przynajmniej raz na miesiąc, więc albo cierpi na amnezję wybiórczą, albo próbuje mnie złamać jak negocjatorka z jednostki specjalnej.

Hannah przywołuje mnie gestem, więc zostawiam Maggie, która właśnie wrzuca na Instastories swoje statystyki biegania.

– Maggie załazi ci za skórę? – pyta Hannah z cieniem uśmiechu na ustach.

– Troszkę – wyjękuję. – Ciągle się czepia, że nikomu nie pokazuję swoich rysunków.

– Chce cię zahartować. A może przekonać, żebyś w końcu umówił się z jednym z tych chłopaków?

W żołądku znowu bulgocze kwas, a krew odpływa mi z twarzy. Hannah ma chyba w oczach rentgen do wykrywania, kiedy czuję się jakoś tak nijako, bo ujmuje mnie za rękę.

– Było aż tak źle? – pyta.

Wzdycham.

– Nie dałem rady. Już prawie, ale… czy ja się kiedyś wyluzuję przy jakimś chłopaku, żeby z nim chociaż porozmawiać? Bo moje ciało stanowczo się sprzeciwiło całej tej sytuacji.

Hannah wspina się na palce, żeby ucałować mnie w czoło. Po karku przechodzi mi przyjemny dreszczyk.

– Szkoda, że nic nie mogę ci poradzić – mówi. – Nie jestem zdobywcą. Raczej zdobyczą. Przejdź na moją stronę!

– Staaaaram się.

Śmiejemy się, a potem wzdychamy. Przynajmniej mamy siebie.

Z kuchni za plecami Elliota wychodzi jego kierowniczka – władcza, mocno opalona biała kobieta w czystej, świeżo wyprasowanej koszuli i z włosami ściągniętymi w kucyk tak ciasny jak u baletnic, które z tego powodu cierpią na łysienie mechaniczne.

– Elliot, kiedy masz przerwę? – pyta.

– Za dziesięć minut – odpowiada Elliot, ani na chwilę nie przerywając wytężonej pracy. Kierowniczka milczy. Omiata wzrokiem resztę pracowników, ale wszyscy wyglądają na zbyt zarobionych, by móc zastąpić Elliota.

– Hmm, to może odpuszczę sobie tę przerwę – kapituluje Elliot.

– Dzięki, że umiesz grać zespołowo. – Kierowniczka wesolutko ściska go za ramię jak najlepsza przyjaciółka, po czym znika w kuchni, nie proponując pomocy.

Hannah odprowadza ją morderczym spojrzeniem.

Krzywię się na widok nieskończonego rzędu kubków czekających na swoją kolej. Czuję się wyczerpany w imieniu Elliota. Te dzikie tłumy latem! A przecież Smak Chicago dopiero przed nami.

Za nieco ponad miesiąc ten tradycyjny festiwal gastronomiczny nad jeziorem wywabi spod domowych klimatyzatorów prawdziwe chmary ludzi, którzy przyjdą zajadać się próbkami specjałów z najmodniejszych restauracji w kraju (zgodnie z prawem mieszkańcy Chicago nie uwzględniają w tym rankingu Nowego Jorku). To wspaniała impreza, jeśli jesteś na niej gościem. Jeżeli jednak pracujesz w branży gastronomicznej, czeka cię najprawdziwszy koszmar, bo to parne i rozdrażnione upałem miasto w czarodziejski sposób potraja swoją populację w ciągu jednej nocy.

Smak Chicago doprowadzi biednego Elliota do szaleństwa.

Co prawda w tej chwili cały ten chaos chyba go nie wzrusza. A może on po prostu jest taki opanowany. Nie mam pojęcia. Jest nowy w mieście. Chodzimy do różnych szkół, więc znamy się głównie dzięki Hannah i dla siebie nawzajem jesteśmy jej tym drugim przyjacielem gejem. Szczerze mówiąc, to aż mnie zatyka z zazdrości za każdym razem, kiedy pada jego imię.

Nie żeby czymkolwiek sobie na to zasłużył. Zeszłego lata poznali się z Hannah podczas stażu w tej samej przychodni weterynaryjnej. Ona nie mogła znieść widoku tych wszystkich chorych i bezdomnych zwierząt, więc Elliot pomagał jej w najtrudniejszych chwilach, bo dla niego jest to wymarzona praca. Wystarczył miesiąc, aby stali się równie nierozłączni, jak ona i ja jesteśmy od urodzenia.

Z dwóch najlepszych przyjaciół Hannah to on jest tym uroczym. Nawet do głowy by mu nie przyszło dziwaczyć z niepokazywaniem jej swoich rysunków.

I pewnie dlatego Elliot ma chłopaka, a ty nie.

Drętwieją mi końce palców. Żeby odwrócić uwagę od dzisiejszego odrzucenia, otwieram Instaloves i przeglądam swoje stare rysunki. Jest tam Chłopak ze Słuchawkami, który tańczy w pociągu kolejki miejskiej zwanej „L”, i moja historyjka o naszym gniazdku w stylu boho w Boystown, w którym byśmy razem mieszkali, codziennie tworząc muzykę i sztukę. Jest Chłopak z Rozszerzonej Biologii o fryzurze z wygolonymi bokami, który wpadł na mnie po swoim wieczornym treningu koszykarskim. W poście na Insta zrobiłem z niego narciarza, który zabrał mnie do domku w górach, gdzie o zmierzchu popisowo szusował ze mną po stokach.

Konto Instaloves założyłem dla siebie, ale o dziwo inni odkryli moje posty i spodobały im się te anonimowe cudaczne rysunki. Najwyraźniej ludzie potrzebują fantazji, szczególnie kiedy świat nie kręci się wokół miłości takiej jak nasza. Osoby queerowe muszą budować własne magiczne historie od podstaw, a ja zamierzam zrobić, co w mojej mocy, żeby pomóc im marzyć.

Zmęczony świat zasługuje na porcję marzeń.

– Może Maggie ma rację – mówi Hannah. – Wyciągnij ten stary rysunek z kosza i go popraw. Lepiej, żebyś nie stracił rozpędu. Ludzie nie mogą się doczekać Chłopaka Numer Sto! – Jej donośny głos przebija się nawet przez świst spieniacza do mleka. Kilka osób ogląda się na nas ze wścibskim zainteresowaniem.

– Nie tak głośno – szepczę, wciskając szyję w ramiona niczym żółw. – Nie chcę, żeby Elliot usłyszał, że to ja.

– O nie… – Z miną winowajczyni Hannah zerka w stronę Elliota, który przygotowuje cappuccino z mlecznym wzorkiem. – Już mu powiedziałam.

– Hannah!

– Nie wiedziałam, że nie mogę mówić nikomu.

– Co znowu nie tak, Dzidzia Kuku? – pyta Maggie, dołączając do nas.

Spinam się w sobie na dźwięk przezwiska, które nadała mi siostra, a które znaczy: „Beksa Micah znów zrobił sobie kuku”. Ignoruję ją.

Dłonie Elliota poruszają się wśród kubków z takim wdziękiem, jakby tańczyły. Nie zwalniając ani na chwilę, zerka na mnie i szepcze:

– To będzie nasz sekret! Twoje rysunki na Instaloves są boskie. Gratulacje.

Gorąco zalewa mi policzki. Niechętnie się uśmiecham.

– Dzięki, Elliot.

– To Brandon jest krytykiem sztuki, ale moim zdaniem są niesamowite.

Mój uśmiech przygasa. Podtekst: „Powiedziałem też swojemu chłopakowi i on uważa, że jesteś kiepski”.

Powstrzymuję się przed warknięciem. To chyba nic takiego, że Słodki, Idealny, Nigdy Niepopełniający Błędów Elliot wie.

Uzupełnia lodem cztery duże mrożone kawy na tacce, ale kiedy wywołuje zamówienie, tacka lekko się przechyla. Przytrzymuje ją, oddycha z ulgą i dmuchnięciem odsuwa kosmyk z oczu. Jeszcze raz wywołuje to samo zamówienie, kiedy nagle jakiś wielki, wąsaty facet przepycha się przez tłum i gwałtownym ruchem wyciąga ku niemu otwarty kubek z kawą.

– Zimna! – burczy, a Elliot się wzdryga.

Tacka znowu się przechyla.

Wstrzymuję oddech, ale Elliot ją wyrównuje.

– Przykro mi, proszę pana – mówi cierpliwie do klienta. – Zrobię panu drugą.

– I będę czekał następne pół godziny? – odpowiada kpiąco mężczyzna i patrzy na tłum, jakby oczekiwał, że poprzemy jego atak na Elliota. – Trzeba się było postarać za pierwszym razem!

– Już panu nalewam. To zajmie sek…

– Chcę zwrotu pieniędzy. – I znowu podsuwa mu swój kubek pod nos.

Elliot wciąga powietrze.

Ręce mu drżą.

Upuszcza tacę.

I już nic nie da się zrobić, można tylko patrzeć, jak wszystkie cztery kubki spadają na podłogę i eksplodują jeden po drugim niczym balony wodne. Wszyscy odskakują do tyłu, łącznie z Elliotem, który przyciska dłonie do ust i wbija wzrok w pobojowisko pod nogami: wszystko jest zachlapane kawą z mlekiem, a wokół walają się kostki lodu i brutalnie pozbawione pokrywek kubki.

– Jestem cały mokry! – drze się wąsaty. Na jego spodniach widzę tylko parę niezbyt ciemnych bryzgów. Co za histeryk.

Elliot tak dobrze radził sobie za barem; uwijał się jak w ukropie. Teraz stoi sparaliżowany szokiem, a wszyscy gapią się na niego ze złością, chociaż to ten jaskiniowiec naruszył jego przestrzeń.

Z kuchni wyłania się kierowniczka. Jej nozdrza drgają gniewnie, gdy zwraca się do Elliota:

– Posprzątaj to… Ja zajmę się barem. – Wkłada poplamiony mlekiem fartuszek, a Elliot pędzi po mopa.

– Lepiej niech mi zapłaci za pralnię! – wykłóca się facet.

Kierowniczka kiwa głową, spieniając mleko.

– Zajmiemy się tym, proszę pana. – Zwęża oczy i obraca się na pięcie do Elliota, który wychodzi z zaplecza, pchając przed sobą wiadro z mopem. – Elliot, to już chyba setny raz. Będę musiała zacząć potrącać ci z pensji.

Elliot milczy. Powoli wciąga i wypuszcza powietrze, ale jego dolna warga drży.

Aż serce mi się kroi. Godzinę temu sam tak wyglądałem: w duchu błagałem wszechświat, żeby pozwolił mi zniknąć.

Gniew pęcznieje mi w piersi jak balon.

Wszystkiemu winien ten kretyn, ale to Elliot ma zapłacić?

Robię krok prosto w morze rozlanej kawy oraz kostek lodu i podtykam Panu Wąsatemu pod nos dwie dwudziestodolarówki.

– Hej, to był wypadek. Pralnia na mój koszt. Niech pan tam idzie z tym swoim podejściem, ciekawe, czy pana obsłużą. A kawa była zimna, bo dolał pan do niej śmietanki. Zimna śmietanka tak właśnie działa.

Słowo daję, że jego wąsy wręcz siwieją, kiedy garstka klientów za jego plecami zaczyna klaskać. Chwyta banknoty i sztywnym krokiem idzie do wyjścia, mamrocząc:

– Milenialsi…

– Gen Z, tak przy okazji! – wołam za nim.

Hannah i Maggie patrzą na mnie ze zdumieniem. Sam jestem trochę zaskoczony.

Właśnie postawiłem się nieznajomemu! To coś nowego.

Elliot zbyt ciężko pracuje, żeby ktoś tak się do niego odnosił, a zresztą nawet gdyby aż tak bardzo nie harował, to też nie zasługuje na takie traktowanie. Ani on, ani nikt inny. Zanim skręci za róg z wiadrem i tabliczką „Uwaga! Ślisko”, Elliot wyciera mopem podłogę i posyłając mi uśmiech, szepcze:

– Dziękuję.

– Gejowska solidarność – odpowiadam równie cicho. – Nie ma sprawy.

– Jednak Książę z Bajki, co?

Książę?

Jego komplement sprawia, że czuję mrowienie w opuszkach palców. Ale nie zaczynam przestępować z nogi na nogę. Nie bujam się w przód i w tył. O dziwo stoję pewnie na nogach.

I nie przestaję się uśmiechać.

Właśnie przed chwilą, na sali pełnej ludzi, ogarnęło mnie jakieś potężne uczucie. Pewność siebie?

Nagle wszystko nabiera sensu. Nie mogę być zdobyczą jak Hannah. Jeśli będę czekał, aż ktoś inny zrobi pierwszy krok, to się nie doczekam. Muszę być Księciem z Bajki. Nie będę nerwowym, wiecznie samotnym Micahem Summersem i umówię się z Chłopakiem Numer Sto. Nie muszę się martwić, co ludzie o mnie pomyślą. To po prostu rola, którą mogę grać.

Na Instaloves gram anonimowego artystę, więc dlaczego w realu nie miałbym przyjąć roli, która pomoże mi uspokoić nerwy i umówić się z jakimś chłopakiem? Nie chodzi o udawanie kogoś, kim nie jestem, raczej o włączenie w głowie przełącznika, aby dodać sobie pewności siebie.

Kimkolwiek i gdziekolwiek jesteś, Chłopaku Numer Sto, przygotuj się na spotkanie z księciem!

Rozdział 3

DYNIA

Dwa tygodnie po mojej katastrofie w Grant Parku nadszedł koniec roku szkolnego (jaki Andy???). Codziennie od początku wakacji moje nowe ja, Książę z Bajki, pewnym głosem umawia się z jednym chłopakiem po drugim! Tyle że ten „chłopak” to moje odbicie w lustrze.

Jak dotąd wcale nie jestem bliższy znalezienia Chłopaka Numer Sto, który skłoniłby mnie do zrobienia tego wielkiego kroku. On musi być wyjątkowy, być kimś, kto zgodzi się ze mną umówić. Nie mogę się cofnąć i dalej żyć w swoich rysunkach. Próba umówienia się z Andym McDermottem skończyła się katastrofą, ale tylko dlatego, że jego odpowiedź nie była taka, na jaką miałem nadzieję – jestem bardzo bliski „tak”.

Niestety, przez te zasady nie wrzuciłem na Instaloves niczego nowego już od ponad trzech tygodni! Maggie i Hannah twierdzą, że jestem zbyt wybredny i że zamyka się moje okienko popularności na Instagramie.

Mimo że jeszcze go nie znalazłem… nie mogę przestać o nim myśleć.

Kim jest. Jak wygląda.

Już mam w sobie odpowiednie uczucie. Muszę tylko znaleźć chłopaka, który będzie do tego uczucia pasował.

Żeby oderwać myśli od poszukiwań, idę na wieczorny spacer do Old Town po przybory plastyczne. Ta część Chicago, z wysadzanymi drzewami ulicami i starymi, przysadzistymi budynkami z cegły – niemal bez drapaczy chmur w zasięgu wzroku – sprawia wrażenie zakątka, w którym panuje wieczna jesień. Wszelkie myśli o chłopakach rozwiewają się zaraz za progiem mojego ulubionego sklepu z artykułami plastycznymi Rhapsody in You, gdy tylko wdycham unoszący się w powietrzu zapach farb akrylowych i przesuwam palcami po leciwych półkach.

Kupuję nowe opakowanie ołówków węglowych i kieszonkowy kołonotatnik, na którym zaraz po wyjściu ze sklepu wypisuję tytuł: Moje pierwsze razy. Na pierwszej stronie piszę: „Pierwszy chłopak, z którym się umówiłem”, a poniżej zostawiam puste miejsce na szczegóły naszej przyszłej randki, kiedy już nastąpi.

Notesik pulsuje mi pod palcami, jakby miał jakąś mistyczną moc. Pewnego dnia zostanie zapełniony pierwszą randką, pierwszym pocałunkiem, pierwszym wspólnym nocowaniem i tak dalej, i tak dalej. Przeczucie mnie nie myliło: jak tylko kupiłem ten notes – działając planowo – przygnębiające uczucie „czy jeszcze kiedyś spróbuję umówić się z chłopakiem?” zastąpiła nadzieja.

Zrobię to.

Być może zaraz potem eksploduje mi serce i padnę trupem na miejscu, ale to zrobię.

Po zakupach postanawiam wybrać się na malowniczą przejażdżkę kolejką miejską wokół dzielnicy Loop – dla inspiracji artystycznej. Zachód słońca to najlepsza pora. Gdy pociąg wije się przez śródmieście w kierunku rzeki, dostrzegam moją własną twarz uśmiechającą się do mnie z wyżyn banera reklamowego.

No, właściwie nie moją. Mojego ojca.

JEREMY SUMMERS, KRÓL CHICAGO! RADIO WNWC – TWÓJ CEL!

Natykając się na jeden z jego bilbordów, mam wrażenie, jakbym znienacka wpadał na siebie: mamy takie same brązowe oczy, rzymski nos i wysokie, zaróżowione kości policzkowe. Jeremy Summers jest wszędzie. Jego twarz wyskakuje ci przed oczami na pociągach, autobusach, ławkach w parku i ścianach budynków, a zdjęcia z autografem wiszą we wszystkich delikatesach, pizzeriach i myjniach samochodowych, do których kiedykolwiek zajrzał.

Zostać Księciem z Bajki to prawdopodobnie moje przeznaczenie. W końcu mój ojciec jest królem.

Na banerze ma zaczerniony przedni ząb, a pod prawym okiem spuchnięty siniak. Ma to przywoływać ciepłe wspomnienia z czasów jego hokejowej sławy, kiedy wywalczył srebrny medal olimpijski w Vancouver, trafił na opakowanie śniadania mistrzów – płatków zbożowych Wheaties – i zdobył brązowy medal w Soczi. Wszystko to doprowadziło do powstania jednosezonowego reality show Podaj krążek, którego widzowie mogli śledzić życie Jeremy’ego Summersa i jego drogiej rodziny.

Niestety, właśnie ten program dał początek nieszczęsnej Dzidzi Kuku. Wymyślone przez moją siostrę przezwisko chwyciło, a nawet zainspirowało powstanie gry alkoholowej.

Pijesz za każdym razem, kiedy Micah beczy bez powodu!

Stąd moja niechęć do rozgłaszania, że Instaloves to moje konto. Wielu ludzi uznałoby te fantazje za żałosne, gdyby wiedzieli, kto je rysuje.

Panorama miasta za oknem pociągu tłumi wszystkie paskudne wspomnienia. W Chicago nie widać rozgwieżdżonego nieba, ale za to mamy nieziemskie zachody słońca. To najbardziej zjawiskowy widok w tym mieście. Nie jest jeszcze dość ciemno, żeby okna zmieniły się w lustra, ale już nie tak jasno, by światło raziło w oczy. Pociąg mknie zygzakiem przez labirynt wieżowców, a zachodzące słońce przebłyskuje między mijanymi budynkami. Rozluźniam ramiona, uwalniając napięcie, którego nawet nie byłem świadomy.

Wszyscy w pociągu są piękni. Światło o barwie pomarańczowego sorbetu upiększa to, czego dotyka. Twarze lśnią, a w oczach błyskają złociste iskierki.

To byłaby idealna chwila, żeby wpaść na…

Nie, Micah, choć na jeden wieczór zapomnij o Chłopaku Numer Sto!

Pociąg dojeżdża do stacji przy Bibliotece Harolda Waszyngtona. Fasada z czerwonej cegły i bogato zdobiony miedzianozielony dach tej biblioteki przywodzą na myśl dojrzałe jabłko, ogrzane słońcem i chrupiące.

Pałac. Idealne miejsce na…

NIE, Micah. Przestań go szukać. Chłopak Numer Sto pojawi się, gdy się pojawi.

Skrzypiący pociąg hamuje z mechanicznym jękiem i kilkoro stojących pasażerów na chwilę traci równowagę. Przytrzymuję się poręczy przy swoim siedzeniu i poprawiam brązowy szalik z kaszmiru. Mimo upału noszę go do T-shirtu jako artystyczny akcent w stylu boho. Zresztą jest lekki jak piórko i mięciutko otula szyję. No i podkreśla jasnobrązowe oczy.

Dzisiaj wyglądam całkiem, całkiem. A GDYBYM TAK SPOTKAŁ…

Ostrzegam cię po raz ostatni, Micah!

Wtedy otwierają się drzwi.

I wchodzi on.

Jest tak wysoki, że musi się trochę schylić, żeby przejść przez drzwi. Ma ciało mężczyzny, ale twarz chłopaka, czuprynę czarnych loczków i krągłe, lekko oliwkowe policzki, które aż się proszą o podszczypywanie.

Jedynym słowem, które przychodzi mi do głowy, jest „przeznaczenie”. Jestem jasnowidzem, dosłownie! Wyczułem w powietrzu jakieś fluidy. Czar Moich pierwszych razów podziałał błyskawicznie!

Do pociągu wsiadają kolejni pasażerowie, więc Chłopak przesuwa się w głąb zatłoczonego przejścia, taszcząc dwie płócienne torby. Obie są tak wypchane książkami z biblioteki, że muszą mu ciążyć mimo tych okazałych ramion wyraźnie odznaczających się pod rękawami kurtki z czarnej skóry. Kurtka w lecie? Obaj cierpimy dla mody.

Wygląda tak bezradnie z tymi książkami, że muszę się uśmiechnąć.

– Długi dzień. Słowo, że normalnie mam dużo więcej siły – odzywa się Chłopak głosem szokująco basowym.

On mówi do mnie? Zerkał w moją stronę. Musiał zauważyć mój uśmiech.

Zrób coś, Micah! Nagle moje stopy ważą sto ton.

Chłopak podnosi obie torby jak zawodowy sztangista. Jego błyszczące oczy spotykają się z moimi. Zmuszam się, żeby nie odwrócić spojrzenia, ale od utrzymywania z nim kontaktu wzrokowego robi mi się tak gorąco, że zaczynają mi się tlić włoski na przedramionach.

Uśmiecha się szeroko, a jego oczy znikają za pełnymi policzkami.

Patrzy na mnie, bez dwóch zdań.

Odezwij się! Wargi mam zbyt wysuszone i spierzchnięte.

W żołądku czuję znajomy ucisk.

W tej chwili nie jesteś gamoniowatym Micahem Summersem, który o mało nie zwymiotował na ostatniego kolesia, z którym próbował się umówić. Jesteś Księciem z Bajki i możesz WSZYSTKO!

Jeśli pozwolę, aby takie chwile mijały, zanim zdążę się otworzyć i zaryzykować potencjalne odrzucenie, to nigdy nie będę gotowy. Nie ma wyraźniejszych sygnałów niż te, które odbieram w tym momencie: jestem w pociągu obok chłopaka, który wygląda jak lepszy model księcia Erica i który uśmiechnął się do mnie już parę razy. Muszę działać, i to już.

– Może usiądziesz? – słyszę sam siebie (o wiele za głośno), niezdarnie podrywając się z miejsca.

– O nie, kolego, dam radę. Nie jestem w ciąży. – Jest ode mnie wyższy o ponad głowę. Wiszące na jego ramionach torby sięgają mi do piersi. A gdyby miał podnieść mnie? Ważę niewiele więcej niż torba książek. Założę się, że mógłby to zrobić.

Chcę, żeby to zrobił.

– I tak już wstałem, więc możesz usiąść… ups. – Jakaś Filipinka w średnim wieku, ubrana w jaskrawoniebieski dres, prześlizguje się za moimi plecami i zajmuje zwolnione miejsce, ucinając nasze ceregiele. Beztrosko mości się na siedzeniu z książką w ręku.

Chłopak wzrusza ramionami.

– No i patrz, co narobiłeś. Teraz będziemy zmuszeni rozmawiać.

– Rozmawiać? Czy to nie straszne? Tfu!

Zardzewiała kupa złomu zwana pociągiem znowu ożywa i szarpie gwałtownie, aż mnie rzuca do przodu. Moja twarz zderza się z jego opaloną i umięśnioną szyją. Ze wstydu o mało nie zapadam się pod ziemię. Chłopak przytrzymuje mnie za ramię i w końcu odzyskuję równowagę. Moje ciało przeszywa elektryzujące mrowienie wywołane jego dotykiem – mocnym i pewnym uściskiem.

Nie było mowy, żeby pozwolił mi się przewrócić.

– Przepraszam – śmieję się. Po zderzeniu z jego klatką piersiową wciąż czuję czysty, wodny zapach. Odwracam głowę. Ledwo mogę spojrzeć mu w oczy, zwłaszcza że właśnie wtulałem twarz w jego pierś, jakbyśmy od razu przeszli do randki numer trzy.

Odpowiada śmiechem. Głębokim. Jego basowe tony aż dudnią mi w uszach.

– Nie ma to jak stara dobra sztuczka, co? „Ups, to ten pociąg rzucił mnie w twoje objęcia”.

ON ZE MNĄ FLIRTUJE.

Biorę ukradkiem głęboki oddech i znów odnajduję jego spojrzenie.

– No wiesz, klasyki się nie poprawia.

Boję się choćby mrugnąć. Chcę, aby wyczuł, że podejmuję flirt. Chłopak wytrzymuje moje spojrzenie – też bez mrugnięcia. I wszystko jasne: on nie jest hetero. To nie ten typ wrażliwego hetero, który jest miły dla gejów i wokół którego wszystkie gejradary zaczynają wariować. Wpatruje się we mnie oczami głębokimi jak morze. Wargi ma lekko rozchylone.

Daje mi sygnały.

Zaraz dostanę zawału.

Jego żartobliwość i ciepła, zachęcająca energia sprawiają, że patrzenie na niego i rozmowa z nim nie wymagają żadnego wysiłku. Coś takiego nie przytrafiło mi się nigdy wcześniej. Czuję jego zainteresowanie.

Z bliska skórzana kurtka Chłopaka wcale nie jest jednolicie czarna. Na rękawach wiją się subtelne, misterne wzory wyszyte karmazynowymi i mandarynkowymi nićmi.

– Czy to… pnącza? – pytam.

– Tak, a zobacz to. – Chłopak odwraca się do mnie szerokimi plecami. Tam wzór jest jeszcze wyraźniejszy: to dynia. Skłębione liściaste pnącza wspinają się ku górze kurtki, a potem opadają wzdłuż jej rękawów. Zupełnie jakby przerobił jesień na styl punkowy.

– Wow! Sezon na dynie zaczynasz w czerwcu?

– No raczej. – Tłumi chichot i znowu odwraca się do mnie twarzą. Na jego pucołowatych policzkach wyskakują dołeczki. Pociąg okrąża dzielnicę Loop i zachodzące słońce znów przebłyskuje między budynkami, zalewając nas złocistym światłem.

No dobra, słońce, chwytam aluzję.

To jest Chłopak Numer Sto.

– Jesienno-dyniowe akcenty przeważnie wyglądają tandetnie – mówię. – Bez urazy dla tandety, uwielbiam ją, ale to naprawdę gustowna skóra.

– Jest wegańska. Tak tylko mówię, żebyś nie pomyślał o mnie czegoś złego.

– Nigdy w życiu.

– Nic, co robi „muu”, nie ucierpiało z powodu mojego podążania za modą. Z wyjątkiem tego palca, który wymagał trzech szwów. – Ze stęknięciem unosi lewą torbę z książkami, żeby zaprezentować mi otwartą dłoń: na opuszce środkowego palca widać płytkie wgłębienie.

Szeroko otwieram oczy i wskazuję głową na jego kurtkę.

– Ty to zrobiłeś?

Szczerzy się w odpowiedzi.

Też jest artystą – i to utalentowanym. Gapimy się na siebie przez brutalnie długą chwilę, aż powietrze między nami gęstnieje i przykuwa nas do siebie jak niewidzialny sznur. Albo gumka recepturka napięta tak bardzo, że za chwilę pęknie. Chłopak porusza ustami, lekko, bezgłośnie, jakby chciał coś powiedzieć.

Powiedz to. Powiedz to, żebym ja nie musiał.

Poproś o mój numer.

Przedstaw się.

Ta chwila za bardzo się przeciąga. Zbyt długo czekaliśmy. Pociąg się zatrzymuje i dziesiątki ludzi wokół ruszają do wyjścia. Jeśli wysiądzie z tym tłumem, to ja też. Udam, że to moja stacja. Co mi szkodzi.

Ale Chłopak nie wysiada.

Z sapnięciem zmęczenia odstawia torby na podłogę.

– Hej, są wolne miejsca! – oznajmia na widok opustoszałego rzędu siedzeń. Przesuwa torby w stronę ławeczki, wydając jeszcze dwa stęknięcia, po czym przywołuje mnie gestem. Zwykłe machnięcie ręką, ale to sygnał – chce, żebym usiadł obok niego! Równie dobrze mógłby spotkać mnie u podnóża okazałych schodów i ucałować moją dłoń.

Dwa razy nie trzeba mi powtarzać. Rozsiadamy się obok siebie na trzech wolnych miejscach. Pustych siedzeń jest teraz znacznie więcej, bo pociąg opuszcza dzielnicę Loop i kieruje się na północ. Niestety, nie dane mi zbyt długo podziwiać czuprynę jedwabistych czarnych loczków – komórka Chłopaka zaczyna wibrować i w tej samej chwili na jego twarzy rozlewa się niepokój. Strach. Zła wiadomość.

– Wszystko gra? – pytam. W gardle mam gulę.

– Wybacz, ale… muszę odebrać. To z akademika. Czekam na ten telefon od tygodnia…

– Jasne, odbierz…

– Przepraszam, jestem niegrzeczny…

– Odbierz, zanim przestanie dzwonić…

– Ale nie wysiadasz jeszcze z pociągu, praw…? Halo! – Chłopak Numer Sto odbiera telefon, nie kończąc tego najważniejszego pytania. Odwraca się do mnie plecami… wyhaftowana dynia prezentuje się w pełnej krasie… i przyciszonym głosem kontynuuje rozmowę.

Gula w gardle robi się trzy razy większa. Mam tu siedzieć i czekać na niego? Czy to nie będzie obciach? Nie chcę, żeby uznał mnie za desperata. Ale nie chcę też, aby poczuł, że musi czym prędzej się rozłączyć i wrócić do pożerania mnie wzrokiem.

Choć byłoby fantastycznie, gdyby to zrobił.

Ale jeśli teraz zacznę przeglądać swój telefon, będę wyglądał na znudzonego. Uch! Dlaczego to kolano tak podryguje? Jakbym nie panował nawet nad tym! Czuję się, jakbym wypił ze sto cold brew. Muszę szybko się czymś zająć, ale tak żeby wyglądać nonszalancko i interesująco…

Sięgam ręką po torbę. Gdy tylko palce dotykają chłodnej, metalowej sprzączki, rozedrgane kolano nieruchomieje. Rysowanie na żywo! Zobaczy, że też jestem artystą, więc kiedy odłoży telefon, będziemy mieć nowy temat do rozmowy: jego portret. Nigdy dotąd nie pokazałem żadnemu chłopakowi jego portretu – zawsze powstawały, dopiero kiedy pryskała bańka zauroczenia. Ale zmierzenie się z tymi obawami będzie częścią magicznego zaklęcia, które w końcu przerwie pasmo porażek.

– Przepraszam – mówi bezgłośnie Chłopak Numer Sto, podczas gdy po drugiej stronie linii wciąż trajkocze czyjś stłumiony głos.

Jego zbolała mina i rozczarowanie podsycają moją pewność siebie. Są dowodem. On chce ze mną porozmawiać, chce mój numer, chce się ze mną umówić, chce mnie pocałować.

Nie, ty idioto, zaraz ci powie, że „bardzo mi miło i w ogóle, ALE…”.

Jeśli tak powie, to trudno, ale muszę spróbować.

Wzruszam ramionami ze zduszonym śmiechem.

– Nie przejmuj się – odpowiadam bezgłośnie, wyjmując szkicownik i ołówek.

Chłopak Numer Sto natychmiast zerka w ich stronę. Potem podnosi zaskoczony wzrok i posyła mi znaczący uśmieszek. Zrobiłem na nim wrażenie. Jeszcze raz mi się przygląda, po czym wraca do swojej rozmowy:

– Korzystam z tymczasowego letniego zakwaterowania dla stażystów i… tak… Miałem nadzieję, że będzie możliwa zamiana współlokatora, bo mam już kogoś…

Załatwiając sprawę przyciszonym głosem (szanuje innych pasażerów!), Chłopak Numer Sto wyplątuje się ze swojej skórzanej kurtki, którą po starannym złożeniu kładzie na wojskowej torbie z zielonego brezentu. Na widok jego szerokich, wyraźnych bicepsów ołówek o mało nie wypada mi z ręki.

Brak. Mi. Tchu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 4

DEKRET

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

BIBLIOTEKA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

PRZYJACIEL PRZYJACIÓŁKI

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

GIERMEK

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

PAŁAC

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

PROLOG

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

ZACZAROWANA DAMA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

RYCERZ-KSIĘŻNICZKA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

MARZENIE SPEŁNIONE

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

DARY

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

MYSZKA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

GIERMEK PRZYŁAPANY

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

FESTIWAL

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

PECH

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

PARTNERSTWO

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

TEN, KTÓRY WIERZY

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

MURALOWA MUZA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

MAŁE ZMARTWIENIA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

KLATKA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

ODEJŚCIE GIERMKA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 24

BAL

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 25

POSZUKIWANIE GIERMKA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 26

KRÓLEWSKA RADA

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 27

KRÓLESTWO SPIESZY Z POMOCĄ

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 28

WYBIJA PÓŁNOC

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 29

ZAKOŃCZENIE

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Dostępne w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

TYTUŁ ORYGINAŁU:The 99 Boyfriends of Micah Summers

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik Wydawczynie: Agata Garbowska-Karolczuk, Monika Rossiter Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania Korekta: Marta Stochmiałek Projekt okładki: Kaitlin Yang Ilustracje na okładce i w książce: © 2022 by Anne Pomel Opracowanie graficzne okładki: Ewa Popławska

Copyright © 2022 by Dovetail Fiction, a division of Working Partners Limited

Copyright © 2023 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Ryszard Oślizło, 2023

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2023

ISBN 978-83-8321-403-0

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Karol Ossowski