Związani bólem - Aleksandra Palasek - ebook

Związani bólem ebook

Palasek Aleksandra

4,6

Opis

Historia inspirowana prawdziwym życiem.

Powieść porusza tematykę alkoholizmu i piekła, z którym muszą się mierzyć dzieci alkoholików.

 

Joanna zamiast korzystać z życia jak rówieśnicy, skazana jest na niepewność i obawę o matkę, dla której alkohol jest sensem życia. Młoda dziewczyna nie potrafi odciąć się od destrukcyjnego czynnika rujnującego jej przyszłość i opiekuje się matką, nie bacząc na swoje szczęście.

A co, jeśli na jej drodze pojawiłby się ktoś, kto pokazałby jej inną ścieżkę? Czy byłaby zdolna zacząć w końcu walczyć o siebie?

 

Książka, która może złamać Wasze serce, ale i dodać sił w walce o siebie.

 

Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

 

CYKL NA GRANICY

Na granicy sumienia

Na granicy rozsądku

 

POZOSTAŁE POZYCJE

American (nie taki) dream

Związani bólem

Gdy ucichną dęby

 

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (19 ocen)
15
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jedwabek2010

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa książka
00
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała wstrząsająca książka ❤️
00
aga_cytuje

Nie oderwiesz się od lektury

"Każdy miał swoje prywatne piekło. Ja złudnie trzymałam się myśli, że to moje jest najgorszym, tym, którego trzeba się wstydzić, ale po poznania Wojtka zdałam sobie sprawę, że zatracając się w tym przekonaniu, sama siebie krzywdzę." Hej dziś przychodzę do was z recenzją książki która porusza trudne tematy alkoholizmu, syndrom DDA, depresja, choroba. Książka ta na pewno powinna być przeczytana przez każdego, dlatego że dzieci alkoholików są nie właściwie oceniani przez społeczeństwo. Oni nie są gorsi i nie są inni. Nie są złodziejami ale za to są bardzo skrzywdzeni a całą winę biorą na siebie. Zacznijmy po krotce kogo my tu mamy, otóż poznajemy Joannę, która wychowała się przy matce alkoholiczce. Od zawsze marzeniem Joanny było to żeby mama przestała pić. Pomimo lat cierpienia, upokorzeń Asia wyrosła na mądrą kobietę, która chciała walczyć o siebie. Tylko ta walka zawsze była w cieniu swojej matki, za którą Asia czuła się cały czas odpowiedzialna. Pewnego dnia w szpitalu, po przyk...
00
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

💔Wiedziałam,że ta historia dostarczy mi mnóstwa emocje.Lecz nie przewidziałam,że przyniesie łzy i rozpocz po kolejnych czytanych stronach powieści. Razem z bohaterką przeżywałam jej cierpienie i ból,który zaznawała od lat z rąk matki.Poczucie opieki sprawiało,że czuła obowiązek w stosunku do matki.Czy tak powinno być w życiu,że dziecko opiekuje się swoim rodzicem będącym alkoholikiem na własne życzenie? 💔Serce łamie się na drobne kawałki poznając każdy kolejny szczegół z tej historii.Gdy już myślami,że będzie dobrze…to autorka zrzuca jeszcze większą bombę,niszcząc doszczętnie serce czytelnika. Wszystko to za sprawą poruszanych tematów w powieści.Nie mówię tu o alkoholu i jego skutkach,choć są one głównym tematem,ale o chorobie i wiążących z nią konsekwencjach… 💔Lektura nie jest sielankową historią w której zakończenie jest przewidywalne i pewne,ponieważ pokazuje obraz życia dziecka alkoholika dla którego alkohol przejmuje kontrolę. Przedstawia obraz wielu rodzin na świecie w kt...
00
Gnatdaaria

Dobrze spędzony czas

Smutna😢
00

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKLNA GRANICY

Na granicy sumienia

Na granicy rozsądku

POZOSTAŁE POZYCJE

American (nie taki) dream

Związani bólem

Gdy ucichną dęby

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Aleksandra Palasek, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: © by wetzkaz/Adobe Stock

Ilustracje wewnątrz książki: Obraz Clker-Free-Vector-Images z Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-446-8

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Całe moje życie to walka

Wszystko, co dobre…

Powrót do piekła

Pozory mylą?

Droga pod górę

Gorzej być nie może…

Kolejny upadek

A co, jeśli jest jakaś nadzieja?

Odzyskanie siebie

Utrata, która zmieniła w moim życiu wszystko

Pustka

Odbić się od dna

Zakończenie zależy od ciebie

Od autorki

Podziękowania

Ogłoszenie

Dla wszystkich, którzy cierpią przez egoizm bliskich

Tak więc jestem teraz…Żywy – bez życiaTęskny – bez tęsknotyI błądzący – bez błędu!Okręt mój, nie mając kompasu ani steru,płynie w nieznaną dal…Więc niech się wypełni miara mej pustyni.Porzucę ten świat,którego intrygi nie są dość zabawne…ani cierpienia dość małe…

Kat, Delirium tremens

Całe moje życie to walka

Jestem córką alkoholiczki. Takimi słowami mogłabym zaczynać każdą znajomość. Mogłabym opowiadać o poczuciu straty, wielkim żalu i wściekłości, którą czuję przeważnie raz na parę miesięcy. Bo właśnie tyle wynosi średni okres trzeźwości mojej matki. Bywają to tygodnie, a czasami i dni. Powinnam mówić o wstydzie, który czuję, gdy widzę ją w miejscu publicznym w spodniach, które spadają jej z pośladków, z posiniaczoną twarzą i ledwie trzymającą się na nogach. Wspomniałabym też o furii, którą odczuwam, gdy wracam do domu, a tam wszędzie są butelki, krew, fekalia, rozlany alkohol i porozrzucane niedopałki papierosów, a pośród tego ona wraz z towarzyszami, którzy wzbudzają we mnie same najgorsze emocje. Ciekawe, czy ktoś chciałby rozmawiać ze mną, gdyby usłyszał o moim dzieciństwie, o głodzie, strachu o życiu mojej matki i o takiej bezradności, że traci się chęć istnienia? Bo ile takie dziecko może znieść? Czy jest w stanie zająć się rodzicem alkoholikiem i nie oszaleć? Nie sądzę. To zostawia tak ogromne piętno, że świat już nigdy nie jest taki sam. Nie da się po tym żyć jak inni, cieszyć się z małych, prostych rzeczy, bo wiadome jest to, że nic nie trwa wiecznie. A jeśli coś ma zaraz runąć, to szkoda niepotrzebnie dawać sobie nadzieję. Dlatego muszę walczyć i tylko ja wiem, ile mnie ta walka kosztuje.

Istnieje jeszcze jedna droga, której nigdy nie sprawdziłam. Ta droga nazywa się „wolność”. Trzeba jednak mieć w sobie bardzo dużo siły, by nią podążyć. Bo trzeba myśleć tylko o sobie, a jak to zrobić, skoro całe życie dbało się o innych?

Przez większość życia nie widziałam dla siebie żadnej nadziei. Nie spodziewałam się, że w pewnym momencie, całkowicie przypadkowo pojawi się on. Człowiek, który pokazał mi świat, jakiego nie znałam.

Zmienił wszystko.

*

Krew. Wszędzie były kropelki krwi. Na ścianie i na brudnej podłodze pod moimi gołymi stopami. Krzyk zamarł mi w gardle, a serce niemal stanęło. Wyszłam ze swojego łóżka otoczonego wieloma pluszowymi miśkami i moim psiakiem – pekińczykiem, który w tym czasie obdarzał mnie największą miłością tylko dlatego, że pijackie śmiechy przybrały wyższy ton, a głuche uderzenia i krzyki mojej matki sprawiły, że musiałam zerwać się na równe nogi i pobiec z pomocą. Leżała na podłodze zgięta wpół i to było jedyne, co ujrzałam, bo ten potwór, cały pokryty tatuażami, wyprowadził mnie z pokoju z powrotem do królestwa misiaków i zamknął drzwi, uniemożliwiając mi powrót. Czułam nienawiść, smutek i żal, że mogę tak niewiele i znaczę tak mało. Miałam jedynie sześć lat, a przeżywałam piekło, z którego okazało się, że nigdy miałam nie wyjść.

Pobudka była gorzka. Wspomnienia zalały moją głowę i odebrały radość z dnia. Chociaż w tym szarym miejscu trudno było o jakąkolwiek radość. Poruszyłam się, a łóżko pode mną zaskrzypiało. Osoba śpiąca na niższym piętrze głośno chrapnęła. Miałam tyle szczęścia, że udało mi się zająć górne miejsce do spania, bo słyszałam historie o urynie spływającej na dolną część mebla. Nie znałam swoich współlokatorów, dlatego wolałam nie ryzykować. Samo posłanie nie było złe, a bardziej fakt, że moja współlokatorka nazbyt często zapraszała do siebie kolegów i o ile rozmowy mi nie przeszkadzały, to z jękami i sapaniem przez pół nocy miałam już problem. Najgorsze jednak było to, gdzie się znajdowałam.

Od ponad miesiąca pracowałam przy zbiorze truskawek w Borgloon, malutkiej wiosce w Belgii. Chociaż… może powinnam nazwać to miejsce piekłem? Nie, ja z niego wyjechałam. Wszystko, co wydarzyło się potem, nie było takie złe. Gdy dostałam telefon z informacją, że mogę przyjechać do pracy, nie wahałam się zbyt długo. Owszem, bałam się, ale całe moje życie to był wieczny strach, więc nie zostało mi już nic prócz próby. Zamierzałam walczyć o swoje, nawet jeżeli na zadupiu pokroju tego miejsca. Moi współpracownicy w tej orce okazali się ludźmi zebranymi chyba z najbardziej zapadłych wsi, a ich IQ nie sięgało zapewne średniej narodowej wynoszącej jedyne dziewięćdziesiąt dziewięć punktów. To nie tak, że miałam coś do ludzi podchodzących ze wsi. Ja nawet uważałam, że są to osoby bardzo wartościowe, które znają ciężką pracę, ale jeśli chodzi o tych konkretnych, to w momencie, gdy ich poznałam, zrozumiałam, dlaczego non stop słuchali disco polo. Kto normalny pił przed pracą tanie wino zwane sangrią i jeszcze z chęcią wybierał się na pobliską dyskotekę, po czym wracał z owego przybytku tuż przed rozpoczęciem zmiany?

Byliście kiedyś na dyskotece w Belgii? Muzyka techno, do której nawet nie można podrygiwać stopą, potrafiła całkowicie wytrącić z równowagi. Nagle Miłość w Zakopanem czy Ruda tańczy jak szalona wydawały się całkiem fajnymi kawałkami. Mimo tego, że słyszałam je w ciągu paru godzin co najmniej trzy razy.

Prócz tego musiałam jeszcze uważać na swoje rzeczy, bo byli tam i tacy, którzy z chęcią przygarnęliby mój prowiant, który w większości stanowiły konserwy przywiezione, a jakżeby inaczej, z Polski lub moje osobiste ubrania. Kasy i tak nie miałam, bo całą poprzednią tygodniówkę straciłam na zapasy niezbędnych kosmetyków i jedzenie. Reszta miała zostać mi wypłacona pod koniec kontraktu, który miałam zawarty z właścicielką farmy. Po przemyśleniu, jeśli chodzi o konserwy, to chyba nie miałabym problemu, gdyby ktoś je podebrał. Mimo tego, że stanowiły najtańsze możliwe pożywienie, miałam ich serdecznie dość. Poza tym nie miałam niczego. Telefon, którego używałam, rok temu kosztował niecałe trzysta złotych, więc w danej chwili, w erze wypasionych smartfonów, był niewart funta kłaków. Miałam też odtwarzacz MP3, ale on to dopiero był staruszkiem, właściwie to cudem było to, że jeszcze działał. Zapewne baterie do niego kosztowały więcej, niż on sam był wart.

Dziś miałam dostać tygodniówkę, z czego ogromnie się cieszyłam, bo prowiant powoli się kończył, a ja ostatnio wpadłam na pomysł przerzucenia się na zupki chińskie. Tak, wprost uwielbiałam się zdrowo odżywiać. Tygodniówka wydawana była tylko, jeśli ktoś wyraził taką chęć. Miałam zamiar wziąć ją po raz drugi. Ta wypłata równała się z grupową wyprawą do sklepu. I kradzieżą sygnału Wi-Fi z prywatnego domu, który znajdował się niecałe trzy kilometry od miejsca, w którym wszyscy byliśmy zakwaterowani. Czekałam na to naprawdę długo. Musiałam się w czymś upewnić, chociaż czułam, że się nie mylę.

Praca, mimo niewyspania i bólu głowy, minęła mi szybko. Jutro miałam mieć wolne, więc nie będę musiała się zrywać razem z kurami tuż przed czwartą, żeby chociaż w spokoju załatwić swoje potrzeby i umyć zęby bez ciągłego pukania do drzwi. Stara, czyli szefowa, darła się tylko przez godzinę, bo chyba w końcu udało się rzucić na nią klątwę i zesłać sraczkę. Z pola zbiegła szybko i była wyjątkowo blada. Jej cera, zazwyczaj ziemista z wypiekami na policzkach, zmieniła się w woskową, wręcz przypominającą te, które widuje się w prosektorium. Byłam prawie rozbawiona tym widokiem.

Ból kolan odebrał mi jednak pełnię szczęścia. Każdy, kto zbierał owoce, zrozumie. O plecach nawet nie wspominałam. Gdy zarządzili koniec pracy, z ulgą skierowałam się do wielkiego domu zamieszkałego przez jakieś sześćdziesiąt osób. Szaleństwo, nie? Wyobrażacie sobie mnie? Introwertyczka z zaburzeniami emocjonalnymi w otoczeniu wieśniaków lubujących się w alkoholu i disco polo. Ja też nie. Dlatego właśnie, od razu po przekroczeniu progu tego budynku, zrzuceniu gumiaków ze stóp i chwyceniu konserwy w rękę, włożyłam słuchawki. I byłam w raju. Bathory pobrzmiewał w moich uszach, radując serce. Jak to mawiają co zabawniejsi ludzie z klimatu Black Metal? Bathory jest bez Ory. O tak. Fly my ravens, it’s time to fly, And for me maybe… to die…1

Prawie odpłynęłam lub odleciałam duszą, jakkolwiek by na to nie patrzeć, gdy czyjś bark mocno uderzył o mój. Słuchawka wyleciała mi z ucha.

– Uważaj, jak leziesz, dziwolągu.

Usłyszałam i zebrałam wszystkie siły, by nie uderzyć tej zdzirowatej blond „Karyny” z wielkim brzuchem wystającym spod przykrótkiej bluzki. Nabrałam powietrza i ruszyłam dalej. Wystarczyło mi stresujących momentów w życiu.

Być może chcielibyście wiedzieć, jak sama wyglądałam? Ciemne włosy do ramion, ręce pokryte tatuażami i gdzieniegdzie sznytami. Średniego wzrostu i dosyć szczupła. Chociaż tyle mi się udało i to mimo tego, że żarłam same świństwa. Średni biust, średni tyłek… Ogólnie wszystko średnie. Prawie jak moje życie. Pozytywnie ujmując, oczywiście.

Wygląd miał dla mnie znaczenie, gdy miałam trzynaście lat i zdałam sobie sprawę z tego, że wszystkie moje koleżanki z klasy noszą takie piękne i zadbane ubrania, a moje stare, często poniszczone i śmierdzące papierosami, sprawiały, że ludzie nie traktowali mnie, jak powinni byli.

Nie widzieli mnie, czyli osoby, jaką byłam, a dziewczynę, która pochodziła z patologicznej rodziny i pewnie sama ćpała, piła i lubowała się w tego typu rzeczach. To nie tak, że nie spróbowałam w swoim życiu używek, bo, umówmy się, każdy przechodził okres buntu, w którym chce pokazać światu fucka i udowodnić swoją wyższość. Albo, tak jak ja, uciec, bo każdy w zasadzie miał w dupie mój bunt. Tak czy siak, na szczęście porzuciłam to gówno, zanim sprowadziło mnie na samo dno.

Teraz, jeśli chodziło o wygląd, wiele się nie zmieniło, oprócz tego, że bardziej o siebie dbałam. To znowu wiązało się z tym, że miałam trochę grosza na wymianę garderoby od czasu do czasu. Miałam zajebiste tatuaże i kolczyk w języku, którego zresztą chyba wyjmę, bo już mi się znudził. Jakbyście mnie ujrzeli, to od razu byście mocniej złapali za swoje portfele. Tak w razie czego, bez stereotypów oczywiście.

Moje długie ciemnobrązowe włosy układały się w loki. Chociaż może to złe określenie. Zamiast włosów miałam nieokiełznane spiralki, które na przemian kochałam i nienawidziłam. Poza tym nic nie różniło mnie od typowej dziewczyny, chociaż często słyszałam, że moje oczy są wyjątkowo smutne. Nie byłam w stanie tego ocenić, ale ponoć oczy są zwierciadłem duszy, więc mogła być to prawda, ponieważ moja była cholernie smutna.

Gdy już bez ekscesów dotarłam do pokoju, z ulgą zauważyłam, że jestem pierwsza. Miałam nadzieję, że moje współlokatorki zajęły się czymś ważniejszym, a ja w tym czasie wzięłam czyste ubrania i kosmetyczkę, aby pognać do łazienki, a raczej do kolejki pod prysznic. Bo oczywiście były tylko dwie kabiny w domu, w którym pomieszkiwało sześćdziesiąt osób. Po odczekaniu swojej kolejki i oczyszczeniu skóry z nawozów – choć czułam, że nawet gdy wyjadę z tego miejsca to będę śmierdzieć tym wszystkim – wróciłam do pokoju, gdzie zastałam dziewczyny, które paradowały przebrane w spódniczki ledwie zasłaniające pośladki, a piersi wylewały się z ich przyciasnych staników. Do tego czerwona szminka i zestaw na dyskotekę gotowy. Byłam bardzo podekscytowana perspektywą nocy bez tych idiotek.

– O, Aśka, idziesz z nami? – zapytała Kamila, która zajmowała łóżko pode mną.

Pytanie oczywiście było prześmiewcze i wywołało rozbawienie wśród pozostałych. Tylko raz, i to pod przymusem, tam poszłam. Nigdy nie zapomnę tego idiotycznego podrygiwania ludzi, którzy ślinili się wzajemnie na swój widok, zupełnie jak małpy podczas tańca godowego, ale z drugiej strony nie mieli odwagi, żeby zagadać. Urocze.

– Jasne, tylko poszukam mini, w której wyjdzie mi dupa, ale niestety nie mam takiej dziwkarskiej szminki. Pożyczysz, Izka? – odparłam z sympatycznym uśmiechem do blondyny, która stale szczerzyła zęby, jakby do końca nie była pewna tego, co się dzieje wokół niej.

Tym razem już nie zagłuszały mnie małpim śmiechem, a jedynie prychały pod nosem. Wiedziały, że nie ma sensu się ze mną kłócić. Całe moje życie to była kłótnia, więc wykształciłam w sobie zdolność wymyślania szybkiej riposty. Gdy wychodziły, usłyszałam soczyste „spierdalaj”, ale postanowiłam to zignorować. W moich uszach leciał teraz kawałek All Shall Fall.

Rise those who despise the weak

Spare none and ride proudly on the winds of death

All defeated by our call, all defeated by the wars

Under the hovering thunders of darkness2

Może to było głupie, ale gdy miałam słuchawki na uszach i zamykałam oczy, to czułam się szczęśliwa. Mocne brzmienia relaksowały mnie, a jednocześnie wypełniały żyły wrzącą krwią. Miałam wiele etapów, od popu do hip-hopu, ale jedyne, co mnie zaspokajało, to metal. Najlepiej czarny, niemal jak moja dusza. Odpłynęłam w towarzystwie dźwięków dobiegających ze słuchawek, wyobrażając sobie, że nie ma w moim życiu problemów, a jedyne, co mnie czeka, to świetlana przyszłość, w której otaczają mnie ludzie kochający i dbający o kogoś więcej niż o siebie samych. Albo chociaż tyle, że w domu przebywa matka. Trzeźwa, bez obrzydliwych koleżków, którym miałam ochotę pourywać łby. I to nie w przenośni. Może jeszcze to, że matka ma co jeść, że nie odcięli jej gazu i że jest wysprzątane. Tyle. To była moja definicja szczęścia.

1Bathory, The Ravens, album: Blood on Ice, 1996.

2Immortal, All Shall Fall, album: All Shall Fall, 2009.

Wszystko, co dobre…

Przysnęłam. Pobudka i świadomość, że auto do miasta już odjechało, sprawiły, że odechciało mi się wstawać z łóżka. Musiałam. Dręczyło mnie przeczucie i do tego dochodził uszczuplający się zapas konserw. Jeśli pójdę do miasta, to droga zajmie mi przynajmniej godzinę, a zbliżała się już siedemnasta. Było duże prawdopodobieństwo, że nie zdążę zrobić zakupów i po kryjomu nie uda mi się podebrać Internetu, gdyż będzie już ciemno i właściciel bezprzewodowej sieci mógłby mnie nakryć, gdyby po zmroku zobaczył kogoś kręcącego się obok jego domu. Jako że przeczuwałam najgorsze, to stwierdziłam, że trudno. Co się stało, to się nie odstanie.

Włożyłam bluzę, bo wiedziałam, że mimo połowy lipca w tej pieprzonej Belgii ciągle pada i pogoda wcale nie przypomina letniej. Kolejny powód do zadowolenia. Idąc, nie byłam pewna, czy ktoś został w naszym Sheratonie, bo nie słyszałam żadnych głosów. To oznaczałoby upragniony spokój, ale nie mogło być tak łatwo. Nagle przed moimi oczami pojawił się Jacek. Pozer numero uno, cwaniak plasujący się jako metalowiec i ogółem tak zwany bad boy. Miał wrażenie, że na mnie ten czar też zadziałał, ale jakże się mylił. Uśmiechał się do mnie, a na jego nowiutkiej koszulce ACDC widniały ślady po czymś białym. Miałam nadzieję, że to tylko majonez z kanapki.

Powinnam opisać wam Jacka, żeby łatwiej można było go sobie wyobrazić. Włosy, które swoim kolorem przypominały coś z pogranicza blond i rudości, cera blada i pokryta gdzieniegdzie czerwonymi wybroczynami i ten krzywy nos, który swój kształt prawdopodobnie zawdzięczał jednej z pijackich bitek, w których specjalizował się ów młodzieniec.

Jacuś był przed trzydziestką, tego byłam pewna, wykształcenia i zainteresowań nie znałam i poznać nie chciałam.

W zasadzie widziałam w nim tylko to, co mogłam zauważyć kątem oka, bo nigdy nie zamierzałam poświęcać mu zbyt wiele czasu, bojąc się, że zostanę mylnie zinterpretowana. Tym razem nie miałam szansy na ucieczkę.

– Ooo, Asiula, co ty tu robisz? Nie w sklepie? – Ten irytujący uśmiech nie schodził z jego ust.

– Jak widać nie – mruknęłam i już chciałam go wyminąć, gdy odciął mi drogę swoim ramieniem.

– To może wpadniesz do mojego pokoju? Obejrzymy jakiś film?

To właśnie to, było powszechnie tutaj uprawiane. Wieśniacy dobierali się w pary i pod pretekstem oglądania filmów, chowali się pod kołdrę i oglądali filmy. Nieważne, że w Polsce chłopak czy dziewczyna czekali z nadzieją na powrót partnera i lepsze życie.

– Nie, dzięki. – Postanowiłam, że nie będę się pieprzyć z kulturą. – Mógłbyś przesunąć dupę? Mam coś do załatwienia. – Tym zdaniem zbiłam go nieco z tropu, a przynajmniej tak wnioskowałam, patrząc na jego minę.

– Coś nie w sosie jesteś, czyżby ciocia przyjechała? – Znowu ten uśmiech, który chętnie zmazałabym własną pięścią.

– Wiesz co? Spierdalaj, Jacuś, dobra? – mówiąc to, widziałam jego powiększające się oczy.

W końcu zszedł mi z drogi, ale gdy go mijałam, coś przyszło mi do głowy.

– A tak właściwie jaka jest twoja ulubiona płyta ACDC?

– Kogo, kurwa?

To mi wystarczyło. Zasrany pozer. Pewnie kolory mu się spodobały, a srał na zespół. Bogowie, ależ by było pięknie, gdyby nie otaczali mnie tacy obłudni ludzie. Gdy w końcu opuściłam ten zatęchły dom, jedyne, czego pragnęłam, to pełną piersią zaczerpnąć powietrza. Teraz miałam kilometr, żeby oczyścić głowę. Mogłam wziąć jeden z rozwalających się rowerów i dotrzeć tam szybciej, ale za bardzo mi się nie śpieszyło, więc postawiłam na siłę własnych nóg. Gdy już dotarłam na miejsce, na szczęście obyło się bez ekscesów i schowałam się za budkę z elektrycznością.

Moje serce zabiło mocniej. Nerwy już objawiały się drżeniem rąk. Weszłam na Messenger i wybrałam kontakt. Zadzwoniłam. Jeden sygnał, drugi. Widziałam, że jest dostępna, więc wiedziałam już, o co chodzi. Próbowałam po raz kolejny. Nadal nic. Tłamsiłam w sobie chęć napisania litanii o tym, że mam jej dość, że to już koniec, że nie chcę jej widzieć, bo wiedziałam, że to nic nie da. Ze złości czułam zbierające w oczach łzy i szloch, który dusiłam w gardle. Nie, nie mogłam sobie tego zrobić. Musiałam to zignorować. Z tym że jak mogłam to zrobić, skoro najchętniej spakowałabym się i jak najszybciej przetransportowała do Polski? Westchnęłam i ruszyłam w drogę powrotną, tym razem już cholernie zadowolona, że nie wzięłam roweru. Później wszystko zmyło się w jedno, muzyka zajęła me myśli i tylko to się liczyło. Tym razem była to grupa Besatt. In This Dirty World.

Without rules and thrust

I run into the dark

To the flame from far

In the labyrinth of lies

I stray blindfold

I run into the dark

By the ones, who brings the light3

To właśnie przy tych dźwiękach usnęłam. Nie wiedziałam, czy sama wyłączyłam odtwarzacz MP3, czy padły baterie, ale gdy się ocknęłam, otaczała mnie cisza. Szybko okazało się, że niezupełna, bo przerywana stałą wibracją telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz, a serce niemal poczułam pod gardłem. Nie znałam tego numeru, a to nie mogło być dobrym zwiastunem. Odchrząknęłam.

– Tak, słucham?

– Dobry wieczór, proszę mi wybaczyć, że dzwonię tak późno, ale pani mama prosiła mnie o to, bym do pani przedzwoniła.

Gula zatkała mi gardło, niemal blokując możliwość oddechu.

– Pani mama jest w szpitalu. Czy mogłaby pani się tu pojawić?

– C-coo się stało? – wydusiłam.

– Została pobita i wyrzucona nago z mieszkania. Policja zawiozła ją prosto do szpitala. Teraz dochodzi do siebie, ale potrzebuje ubrań na wyjście. Pożyczyłam jej koszulę nocną i szlafrok, ale za parę dni, gdy wyjdzie, będzie potrzebować czegoś innego. Mama mówiła, że nie ma nikogo poza panią, więc jeśli mogłaby pani się tutaj pojawić…

– Ja… ja… – Zamarłam. Poczułam wstyd, który zalewał mnie od czubka głowy aż po palce u stóp. – Przebywam teraz za granicą. W jakim stanie jest moja mama?

– Ma potłuczoną całą twarz i jej szczęka jest delikatnie krzywa, poza tym chyba wszystko w porządku.

Teraz, gdy wsłuchałam się w głos, zorientowałam się, że rozmawiam ze starszą kobietą, widocznie bardzo zaniepokojoną stanem mojej matki.

– Ale ona cały czas płacze. To okropne, że jest tu sama.

To przelało czarę goryczy. To, że skończyła tam, gdzie skończyła, było tylko jej winą, a już na pewno nie zasługiwała na towarzystwo rodziny. Nie miałam jednak serca wyżywać się na staruszce, w końcu ona kierowała się tylko troską.

– Rozumiem. Zrobię, co w mojej mocy. Dziękuję za telefon. Do widzenia.

Musiałam zakończyć tę rozmowę. Rzuciłam komórkę na poduszkę i zakryłam twarz dłońmi.

– O bogowie, dlaczego zawsze ja?

Gorąca łza spłynęła mi po policzku.

Pewnie zastanawiacie się, o co chodzi z tym zwrotem bogowie? Otóż, nie wierzyłam w to, że istnieje jeden Bóg. Nie wierzyłam i nigdy nie uwierzę w miłosiernego Boga, bo go nie ma. Gdyby był, nie pozwoliłby małemu dziecku przechodzić przez katusze takie, jakie ja musiałam przeżywać przez całe dzieciństwo. Więc dlaczego bogowie? Bo może i wierzyłam, że ktoś gdzieś tam jest i ma nad nami władzę, ale nie wydawało mi się, by była to jedna istota, ani też trzy w jednej. Nie wiedziałam, kto to, ale wiedziałam, że ma nas w dupie. Ma ważniejsze sprawy na głowie niż sprawdzanie, co się u nas dzieje. Tak mi się lepiej żyło, gdy wiedziałam, że mogę liczyć tylko na siebie. Również tym razem miałam przejebane.

3Besatt, Brings the Light, album: Anticross, 2017.

Powrót do piekła

Gdybym wiedziała, że powrót do domu będzie tak trudny logistycznie, to chybabym nie wyjeżdżała. Od wczesnego poranka musiałam spędzić parę godzin, próbując kontaktować się z przewoźnikami w celu zarezerwowania miejsca w busie. Gdy się w końcu udało, mogłam się w spokoju spakować i przygotować na odjazd kolejnego dnia. To było zresztą niesamowitym szczęściem, że akurat trafiłam na dzień wyjazdu busa do Polski. Zdałam sobie sprawę, że czeka mnie coś jeszcze. Coś gorszego niż pakowanie, które nie należało do moich ulubionych zajęć. Musiałam iść porozmawiać z szefową, która, z tego, co słyszałam, miała duży problem względem ludzi, którzy kończą wcześniej, niż przewiduje kontrakt, ale co mogłam zrobić?

Już widok jej twarzy sprawił, że zwątpiłam. Świńskie oczka wwiercały się w moją twarz, a usta wykrzywiał grymas. Miałam wrażenie, że spomiędzy jej warg zaraz wypłynie jakiś jad, a może buchnie płomień.

– What are you want?4 – wydukała tym swoim słabym angielskim.

Mój też nie był jakiś specjalnie dobry, więc miałam nadzieję, że jakoś się zrozumiemy.

– I must back to Poland5 – zaczęłam twardo, przy tym uciekłam spojrzeniem w bok. – My mom is… – Przerwała mi stanowczym ruchem ręki.

– Are you kidding me?6

Oho, zaczęło się.

– Scheisse Polacken7.

Wspomniałam już, że droga szefowa pochodzi z Niemiec i często podczas rozmowy wstawia takie epitety, myśląc, że nikt nie rozumie?

– It’s impossible!8

– I want my money. Today9.

Czas to ukrócić, bo inaczej nigdy się nie skończy.

– You have contract! Noch ein Monat10.

Już nawet nie zwracałam uwagi na jej przeplatanie języków. Ręce mi drżały.

– Yes, but tomorrow I back to Poland. Give me my money11.

Widocznie wytrąciłam ją tym z równowagi, bo jej usta opadły, a oczy się rozszerzyły. Cóż.

Po chwili zdarzyło się coś gorszego.

Ona… Zaczęła się uśmiechać. To nie mogło oznaczać niczego dobrego.

– OK.

Ta ropucha wpadła na coś, by wyjść na swoje. Widziałam to w jej roziskrzonym spojrzeniu. Wyszła ze swojej kantyny, z której mogła obserwować wszystko, co działo się na terenie jej działki i naszego baraku, by po chwili wrócić z szerokim uśmiechem. Rzuciła pieniądze na stół.

– This is your money12.

Zerknęłam na nie i szybko przeliczyłam. Osiemset euro. Lekko ponad trzy tysiące złotych za półtora miesiąca niemal niewolniczej pracy.

– Are you kidding me?13

Teraz ja zadałam to pytanie, ale bardzo powstrzymywałam się przed dodaniem fucking. Widziałam satysfakcję rodzącą się na jej twarzy i miałam ogromną ochotę ją zmyć. Własną pięścią.

– No. You broke the contract so I don’t give you all money14.

Naprawdę wiele kosztowało mnie powstrzymywanie się przed usunięciem jej paru krzywych zębów, które teraz tak usilnie mi pokazywała.

Przemyślałam wszystko naprędce. Nie. Nie mogłam jej dać satysfakcji. Zdusiłam wulgaryzmy i zabrałam pieniądze. Wychodząc, nie odezwałam się ani słowem, nie obdarzyłam jej też spojrzeniem. Wiedziałam, że to by nic nie dało, a ja nie chciałam się jeszcze mieszać w kłótnie z ludźmi, których już nigdy w życiu nie ujrzę. Miałam nadzieję, że los jej kiedyś odpłaci pięknym za nadobne, chociażby utratą wszelkich zbiorów albo chociaż sraczką… Ale taką porządną.

Czekając na busa, z jednej strony cieszyłam się, bo ci ludzie byli okropnie irytujący, ale z drugiej obawiałam tego, co ujrzę. Zżerały mnie złość, smutek, strach i żal. Trudno było opisać to uczucie, ale towarzyszyło mi ono od najmłodszych lat. Niepewność. To ona była nieodłącznym elementem mego życia. Nigdy nie mogłam być niczego pewna. Nauczyłam się, że jeśli się na coś nastawię, to prawdopodobnie tego nie dostanę. Parę razy próbowałam się dodzwonić do matki, ale oczywiście nieskutecznie. Telefon okazał się wyłączony. Musiał zostać w jednej z melin i pewnie ktoś miał zamiar go spieniężyć. Nie on pierwszy i nie ostatni na coś takiego wpadł.

Często zastanawiałam się, czy byłabym w stanie zabić człowieka. Czułam tak wielką pogardę i nienawiść do tych ludzi, że aż mnie to zalewało od środka. Byłam w zasadzie w szoku, że nigdy nic nikomu nie zrobiłam, prócz szarpanin podczas wyrzucania z domu najprzeróżniejszych delikwentów towarzyszących mojej matuli w niekończących się libacjach. Dzięki niej miałam taką cierpliwość. Od małego sprawdzała mnie i przeciągała strunę, jak tylko było to możliwe. Na widok dziewczyn wchodzących do pokoju, straciłam resztkę nadziei, że mogę wyjechać stąd w spokoju. Ich wzrok powędrował do moich walizek, a ich usta zaczęły układać się w złośliwe uśmieszki.

– Ooojej, wyjeżdżasz? – zapytała Izka, poprawiając sobie kolczyk w nosie, czym mnie kompletnie obrzydziła.

– Nie, przeprowadzam się do mniej dziwkarskiego pokoju – odpowiedziałam spokojnie.

Teraz już kompletnie miałam je w dupie.

– Wiesz co? Ja się wcale nie dziwię, że się cięłaś. Jesteś straszną suką i każdy ma cię w dupie.

Atak ze strony Izki był tak niespodziewany, że na moment odebrało mi mowę. Nie wstydziłam się swoich blizn, ale nie zdawałam sobie sprawy, że są aż tak widoczne. Myślałam, że tatuaże je zasłoniły. One uznały moje milczenie za swoją wygraną i razem śmiały się pod nosem. Uznałam, że będzie lepiej odpuścić. Nie zwracać na nie uwagi. W końcu już za parę godzin będę w drodze, z dala od nich i to wszystko będzie ledwie wspomnieniem. Zrobiłam to, co zawsze, gdy otaczało mnie społeczne gówno. Włożyłam słuchawki, a w nich popłynął niezwykle klimatyczny Burzum. Porwał mnie do pięknej Norwegii i dał odetchnąć powietrzem znad fiordów.

When night falls

She cloaks the world

In impenetrable darkness.

A chill rises from the soil

And contaminates the air

Suddenly…

Live has new meaning15

O tak, Dunkelheit to był jeden z pierwszych kawałków, które wpadły w moje ucho i przywiązały do tej muzyki. Odkryłam, że tylko ona pomaga mi z problemami. Gdy wkładałam słuchawki, wszystko jakby ulatywało, a w moim sercu tworzyła się namiastka szczęścia.

W oczekiwaniu na mój dyliżans minęło mi kilkadziesiąt minut, gdy w końcu zza zakrętu wyłonił się niebieski mercedes sprinter. Kierowca zapakował moje walizki do luku bagażowego, a ja zajęłam jedno z przednich miejsc. Tył zajęty był już przez towarzystwo nad wyraz świętujące swój powrót do ojczyzny. Zdałam sobie sprawę z tego, jak wielkie szczęście miałam, że bus odjeżdżał akurat wtedy, gdy wszyscy byli w pracy, na truskawkowym polu znajdującym się nieopodal budynku mieszkalnego. Gdybym jeszcze raz miała ich ujrzeć, to chyba zwróciłabym tę pyszną konserwę, która z wielkim zadowoleniem pochłonęłam przed wyjściem. Ostatnią, jaką miałam, potajemnie rozrzuciłam za oknem kuchni mając nadzieję, że zachęci szczury do dalszych eksploracji domu. A nawet jeśli nie, to i tak wolałam nakarmić tym gryzonie, niż zostawić coś tym ludziom. Zabierać tego też nie miałam zamiaru, tak samo zresztą jak ponownie kupować w sklepie.

Droga upłynęła niezbyt przyjemnie. Fotele były przesiąknięte potem poprzednich podróżujących, radio ustawione było na stację, która nadawała wprost z Torunia, nawet moja muzyka nie była w stanie tego zagłuszyć. A kierowca prowadził tak, jakby pierwszy raz od dłuższego czasu został wpuszczony na drogę, choć równie dobrze mogło to być wynikiem wypijanych z wielką ochotą napojów energetyzujących. Oprócz myśli kłębiących się głowie i niepozwalających się zrelaksować męczyły mnie również niewygodne, twarde siedzenia. Chyba że to moje pośladki utraciły trochę tłuszczu przez pracę, za którą dostałam osiemset euro. Musiałam dać sobie spokój. Przecież mogłam się tego spodziewać. Nie zamierzałam więcej do tego wracać. Po jakimś czasie odpłynęłam w lekki sen, który co chwilę burzył kierowca swoimi wątpliwymi manewrami na drodze.

– Pani to chyba tu wysiada?

Wyrwało mnie ze snu. Otrząsnęłam się. Faktycznie, zbliżaliśmy się do dworca w moim mieście. Widocznie zmęczenie dało o sobie znać, bo nawet nie poczułam, gdy tak głęboko odpłynęłam.

– Tak, tak. Dziękuję, że mnie pan obudził.

W zasadzie to nie mógłby zrobić inaczej. W końcu zapłaciłam mu trzysta złotych za dowiezienie mnie w to miejsce. Gdy wysiadłam i chłodny wiatr otulił skórę moich odsłoniętych ramion, a do nosa dotarł smród spalin, od razu się obudziłam. Zabrałam rzeczy i ruszyłam w stronę domu. Odległość nie była duża, więc nie musiałam się śpieszyć. Mimo otaczającej mnie ciemności, nie bałam się. Wychowywałam się tu, spacerowałam tymi ulicami po nocach od małego, więc krótki spacer teraz również nie wywoływał dreszczyku emocji. Za to już znajome bloki, pełne negatywnych wspomnień i wizja mieszkania, które zaraz miało ukazać się moim oczom, sprawiały, że włosy stawały mi na rękach, a serce biło szybciej. Byłam przygotowana na najgorsze. Drżącymi dłońmi otworzyłam drzwi od klatki i szybko przemierzyłam schody, starając się robić jak najmniej hałasu, gdy niosłam walizkę. Teraz najgorsze. Otworzyłam drzwi wejściowe i niemal zatoczyłam się do tyłu. Smród panujący w mieszkaniu sprawił, że chwilę rozważałam spanie na ławce w parku, ale szybko porzuciłam tę myśl ze względu na patrole policji. Nie wyspałabym się przecież, gdyby mnie ciągle budzili.

– Ja pier…

Gdy włączyłam światło, moim oczom ukazał się armagedon. Dosłownie. Wszędzie walały się butelki, papierki po jedzeniu, nadpalone papierosy, ubrania, które nosiły na sobie plamy niewiadomego mi pochodzenia, którego wcale nie chciałam poznać. Na samym końcu zwróciłam uwagę na krew. Była w zasadzie wszędzie. Na włączniku, na podłodze, a nawet na ścianie. Nie było szans, bym wzięła dziś kąpiel, bo łazienka wydawała się w jeszcze gorszym stanie, a spłuczka sprawiała wrażenie zepsutej.

Na koniec najgorsze. Mój pokój.

Kiedy wyjeżdżałam, zamknęłam go na klucz. Mogłam się jednak spodziewać, że to ich nie powstrzyma. Drzwi zostały wyważone. Powinnam była się cieszyć, że chociaż wciąż tam były, bo przecież ktoś mógłby je sobie zabrać. Widok pokoju mnie przeraził. Wszystkie moje rzeczy były wywrócone do góry nogami w wiadomym poszukiwaniu cennych łupów na sprzedaż. Teraz byłam sobie niesamowicie wdzięczna, że pomyślałam i zabrałam ze sobą wszystko, co dało się spieniężyć. Niestety nie powstrzymało to kogoś przed zrobieniem sobie tutaj gniazdka. Pod łóżkiem leżały jakieś męskie koszule i butelka taniego wina. Tu również było mnóstwo nadpalonych papierosów. Najgorsze było łóżko, bo jeśli oczy mnie nie oszukiwały, było na nim… Gówno. Tak, ktoś się na nie najzwyczajniej w świecie zesrał. Nie, żeby mnie to dziwiło, gorsze rzeczy widywałam, ale dajcie spokój. Dzięki bogom leżało na kocu, którym okryty był materac, a ja zjadłam konserwę wiele godzin temu, bo sama zarzygałabym wszystko wokół. Nie dało się żyć w tych warunkach.

Otworzyłam wszystkie okna, włożyłam gumowe rękawiczki i przytargałam wielki wór na śmieci, w którym jako pierwszy wylądował koc. Parę butelek, które udało mi się zebrać i kiepy zamiecione z ziemi. Zeszłam do altanki na śmieci mieszczącej się nieopodal bloku mieszkalnego i zaczerpnęłam świeżego powietrza, by wrócić do tej jamy i nie zemdleć ze smrodu. Wiedziałam, że nie zasnę, póki nie doprowadzę wszystkiego do porządku. Przynajmniej na tyle, na ile się da doprowadzić to zapuszczone mieszkanie. Najwięcej problemu sprawiła mi łazienka i spłuczka, która dzięki bogom okazała się sprawna, ale od długiego czasu nieużywana. Na samym końcu zajęłam się łóżkiem. Wyszorowałam je tak mocno, aż odór pianki do dezynfekcji palił mi nos i oczy, a potem zostawiłam je do wyschnięcia. Naczynia pełne pleśni umiliły mi czas przez następne kilkadziesiąt minut. Nigdy nie musiałam poświęcić tyle energii na wysprzątanie tego mieszkania, bo nigdy nie spędziłam poza nim tyle czasu. Jeślibym nie wróciła przez najbliższe tygodnie, to naczynia same by wyszły. A przynajmniej ich zawartość.

Zaczynało już świtać, gdy skończyłam myć podłogi i czekałam cierpliwie, aż wyschną. Rozpakowałam się i ułożyłam wszystkie ubrania w szafie. Robiłam to z ciężkim sercem. Z zaciśniętymi zębami układałam płyty, które byłam w stanie sobie kupić i traktowałam z wielkim szacunkiem, ustawiając na widoku, widocznie jednak komuś się nie spodobały, bo postanowił je pozrzucać. Mimo całej mojej pracy, w mieszkaniu nadal było czuć stęchliznę, alkohol, papierosy i wymiociny albo to w moim nosie ten zapach już się zakorzenił. Na wszelki wypadek rozpyliłam we wszystkich pomieszczeniach odświeżacz powietrza. Obiecałam sobie, że gdy tylko otworzą sklepy, skoczę po vanish do firanek, bo wydawały się pożółkłe od dymu papierosowego i zresztą na pewno wydzielały taki zapach.

Tak też zrobiłam, przy okazji kupiłam wszystko, co było mi potrzebne do przeżycia przez następne dni. Cukier, kawę, wodę, mleko, chleb, masło i szynkę. Nie potrzebowałam więcej, a nawet nie byłam pewna, czy mój organizm po wcześniejszej dawce szoku byłby w stanie coś więcej przyjąć.

Gdy zawiesiłam już firanki, zmęczenie, które było przysłonięte przez adrenalinę, w końcu przejęło nade mną władzę. Łóżko zdążyło wyschnąć, ale nie miałam pościeli, bo wszystko, co znajdowało się w tym mieszkaniu, było prześmierdnięte i musiałam to wyrzucić. Postanowiłam zadowolić się tym, co miałam, więc ułożyłam się i zamknęłam oczy.

Nie byłam chyba świadoma swojego zmęczenia, bo usnęłam od razu, a obudziły mnie krzyki.

Z szokiem zerwałam się z łóżka, jak się okazało – niesłusznie. To tylko moi sąsiedzi, a konkretnie rodzinka patologii społecznej