Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
PORYWAJĄCA OPOWIEŚĆ O WOJENNYCH LOSACH KIELECKIEJ KONSPIRACJI, POŚWIĘCENIU I HISTORII ZRABOWANYCH DO GERMANIZACJI DZIECI.
Magda Antoszewska, trzydziestolatka wychowana na gospodarstwie, od zawsze czuła, że została stworzona do rzeczy wielkich. Kiedy naziści zdobywają Kielce, kobieta nie bacząc na
konsekwencje i obawy matki, wstępuje do konspiracji. Dzięki determinacji oraz odwadze szybko pnie się po szczeblach hierarchii w organizacji, wierząc, że podziemny ruch oporu zwalczy okupanta. Gdy jednak pewnego dnia spod rodzinnego domu Antoszewskich zostają porwane dzieci, kobieta rozumie, że teraz musi walczyć nie o losy kraju, ale o życie swojej siostry i bratanków.
NA WŁASNĄ RĘKĘ ROZPOCZYNA POSZUKIWANIA, KTÓRYCH TROP PROWADZI NA SAMO DNO PIEKŁA.
INSPIROWANA PRAWDZIWYMI WYDARZENIAMI HISTORIA RODZINY ROZBITEJ PRZEZ NAZISTOWSKIE PRAWO.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Żyjemy w końcu w kraju, w którym trwa wojna między trzecim pokoleniem UB a trzecim pokoleniem AK. Nie mam jednak wątpliwości, że gdyby na polskiej ziemi, w niemieckim obozie koncentracyjnym w Łodzi, cierpiały i umierały nie polskie, lecz żydowskie dzieci, świat krzyczałby o tym od 75 lat”.
Tadeusz Płużański – dziennikarz, historyk, publicysta
Ofiarom dziecięcych obozów koncentracyjnych, dzieciom zgermanizowanym, wywiezionym na przymusowe roboty do Niemiec, zmuszanym do milczenia, hańbionym brakiem wsparcia, zrozumienia i sprawiedliwości.
Pamięć o Waszych tragicznych losach przetrwała, choć przez lata robiono wszystko, by było odwrotnie.
PROLOG
GRUDZIEŃ 1970
Leszek cisnął kopertę na stół, jednak Magdalena wydawała się tym gestem niewzruszona.
Wpatrywała się w dal, choć na horyzoncie prócz pól obsypanych śniegiem nie było nic, na czym można by zawiesić oko. Między palcami trzymała papierosa, z którego delikatną strużką sączył się dym. W końcu przyłożyła go do ust, zaciągnęła się porządnie i po chwili wypuściła spomiędzy lekko rozchylonych warg kłąb dymu.
– Nie masz zamiaru tego skomentować? – Leszek podniósł głos.
Kolejny raz przyłożyła papierosa do ust, mocnym wdechem ściągnęła tytoń aż do ustnika, po czym zgasiła peta w kryształowej popielniczce.
– Chcesz kawy? Herbaty? – zaproponowała jak gdyby nigdy nic i wstała, chcąc głośnym szurnięciem drewnianego krzesła o podłogę zagłuszyć napiętą atmosferę, jaka między nimi osiadła.
– Chcę wyjaśnień!
– Nie ma czego wyjaśniać – stwierdziła, stawiając czajnik z wodą na kuchenkę.
Leszek chwycił kopertę i pomachał nią kobiecie przed oczyma.
– Wiesz, co to jest?
Rzuciła okiem na przesyłkę opieczętowaną niemieckim stemplem i opisaną charakterem pisma, który doskonale znała.
– Nie – skłamała.
– Jak możesz udawać, że ona nie żyje?
Magda postawiła na kuchennym blacie szklanki i próbowała nasypać do nich herbatę, ale ręka jej zadrżała pod naporem słów brata.
Dobrze wiedziała, co to za list i kto był jego nadawcą.
Od 1950 roku, za każdym razem, kiedy listonosz przynosił do matki list ze znaczkiem pocztowym, na którym widniał napis „DEUTSCHE POST”, czuła nieprzyjemny skurcz żołądka i przyspieszone bicie serca.
Za pierwszym razem matka wyrwała jej z rąk przesyłkę i szybko podarłszy kopertę, wyszarpała ze środka pachnącą papeterię zapisaną od brzegu do brzegu. A potem czytała ze łzami w oczach, z każdą chwilą dysząc coraz głośniej. Na koniec podarła wypełniony emocjami tekst i wrzuciła go do pieca.
– Nigdy więcej nie pokazuj mi listu od niej – wycedziła przez zęby z taką złością, jakiej Magdalena nie widziała u niej nigdy wcześniej.
Magda przez lata patrzyła, jak matka, dusząc w sobie gniew, wpadała w pułapkę katorżniczej pracy na roli, coraz głębiej pogrążając się w swoim wyimaginowanym świecie. A listonosz nadal zajeżdżał pod ich rodzinny dom w równych dwumiesięcznych odstępach. Za każdym razem matka udawała, że go nie widzi; pozwalała, by wrzucał do ich skrzynki listy, które ona później i tak niszczyła. Do końca życia nie pogodziła się z przeszłością, która padała na nią jak zły cień, nie dając jej o sobie zapomnieć. Z biegiem lat listy przychodziły coraz rzadziej; zawsze pozostawały bez odpowiedzi.
Mimo upływu czasu Magda nadal pamiętała ten cierpki smak w ustach, gdy widziała pozostawioną przez listonosza korespondencję, a wśród nich wyróżniający się papeterią list. Ciekawość za każdym razem zżerała ją do szpiku kości. Jednak dopiero po kilku latach odważyła się jeden z nich przechwycić. Przepełniało ją wówczas poczucie misji, że może jeszcze uda jej się uratować sytuację. Drżącymi dłońmi wyciągnęła niebieską kopertę i upewniwszy się, że matka nadal pracuje w polu, ukradkiem ją otworzyła. Czuła się jak szpieg perlustrujący korespondencję i choć wiedziała, że czyni źle, uparcie tłumaczyła sobie, że przecież list i tak pójdzie do pieca, więc co jej szkodzi go przeczytać. Tliła się w niej też iskierka nadziei, że dzięki temu zrozumie zachowanie autorki listu. Z początku targały nią sprzeczne emocje. Głównie złość, bo nie dowierzała słowom zapisanym na pachnącej papeterii. Jednak w końcu postanowiła postąpić tak jak matka, wrzucając wtedy list do pieca i zadając sobie w myślach pytanie: „Jak jej nie wstyd?”.
Z czasem przestała je otwierać, a zaczęła jedynie odkładać do pudełka, które chowała pod poluzowaną deską podłogową. Matka, nie widząc listów, zdawała się spokojniejsza. W ten sposób trzymała duchy przeszłości na dystans.
Mijały lata, a Magda z coraz większą obojętnością spoglądała na stos kopert, na znaczki pocztowe ostemplowane pieczątkami z różnych niemieckich miast i na charakterystycznie pochylone litery. W ostatnich latach pojawiło się u niej współczucie, choć nie chciała się do tego przyznać.
W 1956 roku, gdy Renata leżała już bardzo chora i wiadomo było, że nie dożyje Wielkanocy, Magda postanowiła działać. Nie mogła przecież pozwolić, by matka umarła bez pojednania i z urazą w sercu. Nagle, nie wiedzieć czemu, zapragnęła scalić rodzinę, choć jej samej niejednokrotnie z trudem przychodziło przebaczenie. Jednak widmo odejścia mamy stłumiło w niej gniew. Coraz częściej natomiast łapała się też na tym, że się boi, kiedy listy nie przychodziły wówczas, gdy się ich spodziewała. Jak gdyby przeczuwała, że kończy się czas na odpuszczenie win.
Otworzyła wtedy ostatnie dołożone do pudełka listy w nadziei na to, że znajdzie w nich jakiś adres zwrotny. W jednej z kopert było zdjęcie: przedstawiało dwoje dorosłych i wydawałoby się, że szczęśliwych ludzi. Zadowolony mężczyzna w pełnej gali obejmował kobietę, wytwornie ubraną i gustownie uczesaną. Miała na sobie lejącą się do połowy łydki sukienkę i koronkowe rękawiczki; smukłe dłonie opierała na ramionach dwójki dzieci: dziewczynki i chłopca o jasnych włosach. Wyglądali jak wzorowa aryjska rodzina. Magda wzięła zdjęcie, żeby pokazać matce. Ta jednak z trudem już oddychała, a po kilku godzinach umarła we śnie, nie zobaczywszy fotografii.
To wydarzenie wstrząsnęło Magdaleną bez reszty. Spóźniła się. Czas dobiegł końca. Czuła się winna i nawet po wielu latach od śmierci matki wciąż miała do siebie żal. Może gdyby wtedy, w 1949 roku, zatrzymała głupi komentarz dla siebie, wszystko potoczyłoby się inaczej? Może wówczas matka odeszłaby z tego świata z miłością w sercu, a nie krwawiącą raną?
Gwizdek czajnika przerwał jej rozmyślania. Zalała herbatę wrzątkiem i postawiła szklanki na stole.
Leszek wpatrywał się w kopertę, obracając ją w dłoniach.
– Wiem, kiedy kłamiesz – rzucił w ciążącą im obojgu ciszę. – Zawsze wtedy uciekasz wzrokiem i zaciskasz usta. Matka miała ten sam odruch.
Magda wyjęła z paczki kolejnego papierosa i w milczeniu odpaliła. Starała się ukryć przy tym drżenie rąk, ale brat nawet nie skomentował jej zachowania, tylko parsknął. Siedział naprzeciw, zgarbiony, głaszcząc kopertę, jak gdyby była ostatnią pamiątką po ukochanej.
– Wiedziałem, że ona żyje. Przez cały czas czułem, że coś tu nie gra. Za każdym razem, kiedy byłem na cmentarzu i patrzyłem na ten zaniedbany grób, czułem, że to nieprawda. Przez lata wmawiałem sobie, że to dlatego, że nie było mnie na pogrzebie. Ale absolutnie nie przypuszczałem, że tak bezczelnie zataiłyście przede mną prawdę.
Przesuwał palcami po wypłowiałym, odręcznie napisanym adresie matki.
– Dlaczego? – szepnął. – Przecież nic wam nie zrobiła… A może zrobiła, tylko to ja o czymś nie wiem? – Popatrzył na Magdę smutnym wzrokiem.
Chrząknęła i chwyciła za ucho zdobionego srebrnego koszyczka, w którym znajdowała się cienka szklanka, po czym zanurzyła usta w brązowej cieczy.
– Spróbuj – powiedziała. – Earl grey. Całkiem niezła, tylko trochę za mocna.
Leszek westchnął głęboko i spuścił przepełniony bólem wzrok. Wiedział, że nic nie ugra, a Magdalena, tak jak ich matka, zabierze tajemnicę do grobu. Wstał i wyszedł bez pożegnania, nie obróciwszy się za siebie.
CZĘŚĆ I
MAGDA
WRZESIEŃ 1939
Adela siedziała na ławce, opierając się plecami o ścianę domu, i brodziła bosymi stopami w trawie, próbując doprowadzić myśli do jakiejś bezpiecznej przystani. Burek łasił się przy jej nogach, dziewczyna jednak nie miała ochoty na igraszki z psem.
Patrzyła tępym wzrokiem na trawę, w której stokrotki chowały swoje małe główki przed nocą. Było ich już coraz mniej. Z bólem serca myślała o tym, że kiedy siądzie tu następnego popołudnia, niektóre całkiem przekwitną, a okolicę opanuje jesień.
Od kilku dni obserwowała spektakl, w którym rośliny przekwitały, usychały i nie pozostawało po nich nic prócz wspomnień. Tak samo jak po jej rodzinie i po beztroskim czasie spędzanym z dziećmi ze wsi.
Odkąd wojna zabrała na front jej ojca i braci, sielskie życie zmieniło się nie do poznania i wcale nie chodziło o natłok dodatkowych obowiązków. Kobiety w Ociesękach spochmurniały i nagle stały się marnymi imitacjami swoich poprzednich wcieleń. Adela miała wrażenie, że żegnając wyruszających na wojnę mężczyzn, oddały im na drogę swoją radość i nadzieję na lepsze jutro.
Wojna była dla Adeli kompletnie niezrozumiała. Dziewczyna wyobrażała sobie, że to zły duch, który zabrał mężczyzn gdzieś za horyzont i pozostawił smutne kobiety w nieprzystającej do okoliczności, urokliwej wsi. Długo próbowała podejść matkę i siostrę w nadziei, że wreszcie nadejdzie dzień, kiedy wytłumaczą jej, co teraz będzie. Co może się wydarzyć, jeśli wojna dotrze i do nich. Jednak za każdym razem, gdy rozmowy zaczynały zmierzać w stronę rozszyfrowania zagadki, matka i siostra patrzyły na Adelę wystraszonym wzrokiem, ostatecznie nie udzielając odpowiedzi na żadne z zadawanych przez nią pytań. Powtarzały tylko, że ma szczęście, że jest tak młoda i że nie pamięta ostatniej wojny. I żeby lepiej cieszyła się chwilą, póki w okolicy nic złego się nie dzieje. Z czasem Adela nauczyła się milczeć, chociaż z każdym dniem w jej głowie pojawiało się coraz więcej pytań.
Teraz, żeby zabić nudę, zerkała na matkę i siostrę snujące się po gospodarstwie. W pewnym oddaleniu od siebie pieliły rosnące po horyzont warzywa. Garbiły się nad grzędami w niemym zawieszeniu lub dla odmiany szeptały modlitwy. Były jak w transie, a na każdą propozycję pomocy warczały, mówiąc, że zrobią to lepiej. Jak gdyby dobrze wypielone warzywa miały skrócić czas wojny lub złagodzić trud oczekiwania na mężów.
Gdakanie kur wybijało rytm popołudnia i przypominało o ciążącym na barkach dziewczyny obowiązku. Adela znużonym wzrokiem omiotła podwórko. Poza drobiem, który szurał pazurami po ziemi, próbując za wszelką cenę znaleźć w niej jakieś pożywienie, wokół panowała cisza. Kolejny dzień przemijał w aurze milczenia i smutku.
W końcu z westchnieniem założyła na nogi wysłużone buty i lekko się ociągając, ruszyła w kierunku kurnika, po drodze zaganiając do niego kury. Szybko uwinęła się z pracą. Poprawiła kosmyki włosów, które wydostały się z jej złotego warkocza, i spojrzała na rozpościerający się przed nią bezkres pól. Jej rodzinny dom został wzniesiony w najwyższym punkcie wsi i okolica wyglądała stąd majestatycznie.
Każdego dnia, obserwując, jak dzień chyli się ku końcowi, Adela próbowała wyobrazić sobie dwór i drewniany folwark, o którym kiedyś opowiadała jej matka. Podobno aż do końca ubiegłego wieku usytuowany był dokładnie pośrodku drogi między ich domem a miejscem, za którym zachodziło słońce. Niewielu żyjących pamiętało jeszcze, jak dokładnie wyglądał. Teraz wznosiły się tam dwa dęby; Adela wyobrażała sobie, że wyrosły tylko dlatego, iż przelatująca sójka nieopatrznie zgubiła żołędzie. Po okazałym folwarku nie została nawet jedna deska, a matka zwykła kwitować ten fakt nostalgicznym i złowrogim: „Wojna wszystko pochłonęła”. Czy tym razem wojna również pochłonie wszystko i po Adeli, tak jak po ostatnim dziedzicu folwarku, nie pozostanie nawet nagrobek?
* * *
Magdalena powłóczyła nogami, z każdym kolejnym krokiem mając wrażenie, że na jej ramionach osiada ciężar całego świata. Spojrzała na ciągnący się przed nią pas czarnoziemu. Zostało jej jeszcze do wykopania kilka rzędów marchwi. Ta praca miała odwrócić jej myśli od ciągłego zamartwiania się o Władka.
Westchnęła głęboko i ruszyła dalej, mijając bez słowa zmierzającą do kurnika młodszą siostrę. Kiedy rozpętała się poprzednia wojna, Magda była w wieku Adeli, chociaż w odróżnieniu od siostry miewała już kobiece dni. Wtedy czas też mijał jej głównie na siedzeniu przed domem i wpatrywaniu się w matkę pielącą ogród. Pielenie pochłaniało Antoszewskiej mnóstwo czasu, a Magda, zadowolona z tego, że nie musi nic robić, gadała do siebie, próbując odgrywać aktorskie scenki i wyobrażając sobie, że jest gwiazdą estrady.
Odkąd sięgała pamięcią, chciała być aktorką. Wyobrażała sobie, jak występuje przed publicznością, jeździ po kraju, staje na deskach prestiżowych teatrów, dostaje gromkie owacje i piękne kwiaty od wielbicieli, a może nawet biżuterię. Pragnęła wcielać się w różne role i przeżyć barwne, ciekawe życie. Może nawet zakochać się w jakimś bogatym mężczyźnie. Nie musiał być dobrze urodzony; wystarczyłby fabrykant, których po wojnie przybywało jak grzybów po deszczu, choćby w pobliskich Kielcach, gdzie prężnie rozwijał się przemysł. Każdy właściciel nowo powstałej firmy afiszował się sukcesem w „Gazecie Kieleckiej”. Magda zaczytywała się w niej za każdym razem, gdy jechała do miasta na targ, by sprzedawać warzywa. Jakże wtedy marzyła, by poznać fabrykanta! Przy takim nie musiałaby brudzić sobie rąk pracą na gospodarstwie. Przy takim mogłaby zarabiać swoim intelektem. Przecież zawsze była bystra.
Matka nie podzielała jej nadziei na dostatnie życie. Renata była realistką i na świat patrzyła chłodno. Z rzadka tylko, kiedy miała dobry humor, mawiała, że gdyby mogła, zrobiłaby wszystko, żeby Magda wiodła życie takie, o jakim marzy, a nie takie, jakie wieść musi. Wtedy też ubolewała, że nie stać ich było na posłanie Magdy do wyższej szkoły. Jednocześnie przepełniała ją duma, że córka po maturze pobierała nauki u emerytowanej nauczycielki z sąsiedniej wsi.
Magdalena przystanęła na krańcu pola i obciągnęła na sobie dwa grube swetry, po czym ponownie schyliła się nad rzędem warzyw. Sięgnęła po nać i wyciągnęła z ziemi dwa splecione ze sobą korzenie marchwi. Wyglądały jak kochankowie scaleni w romantycznym uniesieniu, a ona poczuła, jakby bezwstydnie przerwała im miłosny taniec. Jeden korzeń ciasno przylegał do drugiego. Zupełnie tak jak ona do Władka podczas ich ostatniej nocy.
Mąż z pewnością był dla niej ważny. Chyba nawet go kochała, choć w książkach, które czytywała, miłość wyglądała inaczej. Ona z Władkiem nigdy nie żywili wobec siebie jakichś szczególnie spalających uczuć. Nawet teraz, gdy Magda nie wiedziała, gdzie poniosły go wojenne losy, nie czuła w piersiach palącej tęsknoty. Martwiła się o niego, owszem. Zastanawiała się, co robi i gdzie jest, ale poza tym starała się funkcjonować jak wcześniej. Od kilku tygodni analizowała w myślach ich związek i właśnie teraz, gdy Władka nie było przy niej, zdała sobie sprawę, że nigdy nie zaznała tego żarliwego płomienia miłości. Nigdy pożądanie nie pochłonęło jej tak, by świata nie widziała poza tym chłopakiem. A mimo to był jej bliski. Mogła porozmawiać z nim o wszystkim i zdawał się ją rozumieć, choć nie mógł dać jej tego, czego pragnęła otrzymać od życia. Nie chciał bogactwa, więc i nie dążył do tego, by je dla niej zdobyć. Był tak samo biedny jak Magda, ale potrafił słuchać. Usiłował nawet – choć bezskutecznie – zrozumieć jej marzenia lub obawy. Lecz zawsze mówił coś, co poprawiało jej humor. Wiedziała, że z nim nie zawojuje świata. Czuła się jednak tak dobrze, że życie przy jego boku jawiło się jej jak bezpieczna przystań. Nie wiedziała, czy na tym polega sens znalezienia drugiej połówki, ale przecież musiała mieć męża. Po co więc szukać kogoś innego, skoro z Władkiem było w porządku? Normalnie? Poprawnie…
Ślub wzięli w pewną czerwcową niedzielę. Byli na to gotowi już kilka tygodni wcześniej, jednak Renata rzekła, że lepiej w czerwcu niż w maju, że to dobra wróżba na długie pożycie. Mieli zamieszkać razem, kiedy Władek wybuduje dom na skraju pola Antoszewskich. Chcieli mieć trochę prywatności, ale by jednocześnie mogli pomagać rodzicom na roli.
„To miał być taki piękny dom” – pomyślała Magda, czując, jak łzy napływają jej do oczu.
Wszystko było już naszykowane. Już były ścięte drzewa. Niektóre z nich obrane z kory i wystrugane w długie deski. Oheblowane z uporem oraz dbałością przez Władka, który wymarzył sobie dom z bali. Taki, jaki kiedyś widział w górach. Magda nigdy nie była w nich nie była, ale słuchając mężowych opowieści, wyobrażała sobie, jak piękny może być taki dom. Pewnie już teraz uwijałby się z budową. Może nawet stałyby ściany.
Spojrzała przed siebie. Kilkanaście metrów dalej, na skraju pola leżały deski, a ściernisko wokół było zryte i wyrównane. Widok pnącej się wysoko sterty oheblowanego drewna sprawił, że Magdalena powróciła myślami do ich pierwszego zbliżenia.
Praca przy domu nadała ciału Władka męskości. Na jego ramionach zaczęły uwidaczniać się twarde mięśnie, a skóra pokryta potem lśniła w letnim słońcu. Magda śmiała się, że wyglądał jak Adonis. Władek nie wiedział, kto to, a ona nie miała ochoty tłumaczyć mu tego, co dla niej było oczywiste. Miała za to olbrzymią chęć zniknąć pod naporem jego mięśni. Poddać się męskiej sile i tej atletycznej sylwetce. Wtedy pierwszy raz się kochali, choć od ślubu minął miesiąc. Swoimi rozpalonymi ciałami przypieczętowali miejsce, w którym mieli wspólnie się zestarzeć. Gdyby wiedziała, że kilka tygodni później wezmą go do wojska, nie kazałaby mu tyle pracować. Przegadaliby wszystkie obawy. Omówiliby wszelkie aspekty ich rozłąki, ale wtedy myśleli, że wiadomości o wojnie skończą się tylko na straszeniu, a oni nigdy nie będą musieli się rozstawać.
– Dziecko, noc cię zastanie.
Matka pojawiła się obok znienacka, choć jeszcze chwilę temu była na grzędzie daleko za córką.
Magda wrzuciła splecione marchewki do wiadra, wciąż nieco zawstydzona ich widokiem, swoimi wspomnieniami i spojrzeniem matki, które zdawało się odgadywać jej myśli. Podniosła wzrok na pole. Został im ledwie kawałek. Kilka chwytów za nać. Kilogram, może półtora kilograma warzyw. A później pozostanie im tylko bezczynność, którą odpędzały od siebie wrzucanymi do wiadra marchewkami.
Bała się tego, co miało nastąpić po uporaniu się z pracą na gospodarstwie. Wizja bierności wprawiała ją w otępienie. Wiedziała, że bezczynność rąk wywołuje chaos myśli, a tego obawiała się najbardziej.
* * *
Następnej nocy Magda Antoszewska-Wójcik nie mogła spać. Jeśli już udało jej się przysnąć i senna mara roztoczyła przed nią obrazy, to każdy z nich był mroczny i nieprzyjemny. Przez wiele godzin rzucała się z boku na bok, aż w końcu miała wrażenie, że spada z ogromnej wysokości, i obudziła się gwałtownie, cała zlana potem. Przez chwilę siedziała na łóżku, próbując uspokoić oddech, jednak lęk nie ustawał, jak gdyby zło, które czuła we śnie, czyhało na nią w rzeczywistości. W końcu zwlekła się z łóżka i poszła do kuchni napić się wody.
Stała przy stole, kiedy nagle za oknem mrok rozświetliła czerwona łuna. Magda zastygła w bezruchu, trzymając szklankę przy ustach, i z przerażeniem obserwowała, jak nad Kielcami co jakiś czas wznosi się kula jasnego światła, by po chwili opaść i żarzyć czerwienią na linii horyzontu. Nigdy wcześniej nie widziała takiego spektaklu, ale domyśliła się, że w mieście właśnie toczą się walki. Poczuła, jak kurczy jej się żołądek, gardło zaciska, a oddech znów przyspiesza.
Miasto było oddalone od Ociesęków o niespełna trzydzieści kilometrów. Ta odległość zawsze wydawała jej się duża, jednak w obliczu zbliżającego się frontu zdawało jej się, że miasto jest nad wyraz blisko. Za blisko. Momentalnie ogarnęła ją panika. Choć niespełna miesiąc temu przeszła w Kielcach trzydniowe przeszkolenie sanitarne i miała okazję trzymać w rękach karabin, a nawet oddać próbny strzał, to teraz, kiedy łuna coraz szerzej rozlewała się nad miastem, nie wiedziała, co robić, a strach paraliżował ją po czubki palców u stóp.
W jednej chwili ogarnęła ją olbrzymia obawa o przyszłość. Nic już nie było pewne, a już na pewno nie jej bezpieczeństwo.
Przeszła przez sień i zajrzała do pokoju matki. Renata spała spokojnie pod grubą puchową pierzyną, cicho pomrukując. Magda zawahała się, czy powinna ją obudzić. Podeszła bliżej i wyciągnęła w jej stronę otwartą dłoń, nie odważyła się jednak dotknąć pogrążonego we śnie ciała. Przez głowę przeleciała jej myśl, że nawet gdyby matka wstała i zobaczyła tę złowrogą czerwień nieba, nic by się nie zmieniło. Przecież matka też nie mogłaby nic zrobić…
Magda wiedziała, że w tej chwili jedyne, co mogła, to zachować spokój i modlić się o bezpieczeństwo. Nawet gdyby żołnierze przyszli do wsi, one nie miały dokąd uciekać. Nie miały, jak Władek, dużej rodziny rozsianej po całej Polsce, do której jego matka i siostry wyjechały jeszcze latem. Większość krewnych Antoszewskich mieszkała w okolicach Kielc, a jedyna siostra matki w samym centrum tego miasta. Gdzie wobec tego miałyby szukać schronienia?
Bezszelestnie wróciła do kuchni, wyjęła z szafki pudełko z różańcem i usiadłszy przy stole, naprzeciw okna, modliła się, by niebezpieczeństwo nie dotarło do ich domu.
Zaczynało świtać i teraz nad Kielcami Magda nie dostrzegła już nic niepokojącego. Po chwili na Ociesęki zaczął spadać deszcz.
– Uchroń nas, Panie, od tej wojny – szeptała Magda z różańcem przyłożonym do czoła. – Uchroń nas od śmierci, przenajświętsza Mateńko, chroń naród polski…
– A ty co z trwogą do Boga się kłaniasz? – Matka stanęła w progu. – Nigdy gorliwą katoliczką żeś, córuś, nie była. Siłą trza cię było targać pod ołtarz. A teraz różańce odmawiasz po nocy?
Speszona dziewczyna zamknęła różaniec w dłoni.
– Coś dzieje się w Kielcach – rzuciła szeptem, nasłuchując, czy Adela już wstała, ale odpowiedziała jej cisza, podeszła do matki i zaczęła mówić: – Nie śpię już od kilku godzin. Kiedy wstałam, nad miastem unosiła się czerwona łuna, jakby całe płonęło.
Renata przyłożyła dłoń do ust. Weszła do kuchni i schyliła się do spiżarki, w której między workami mąki miała schowane radio. W 1937 roku Leszek kupił je za trzy wypłaty i zostawił im przed wyruszeniem na wojnę. Uparcie kręciła teraz gałką odbiornika, próbując złapać stację. Nadaremnie. Nachyliła się ponownie i schowała mały radioodbiornik, a gdy się wyprostowała, do uszu obu kobiet dotarł nieznany dźwięk, jakby warkot. Stanęły przy kuchennym oknie, w oczekiwaniu na pojawienie się na polach jakiejś dużej maszyny, może nawet czołgu. Z pewnością to był czołg. W końcu nawet duże auto lekarza, który czasem do nich zajeżdżał, nie było tak głośne. Jednak na ciągnących się daleko polach, widzianych z domu na wzgórzu, nie dostrzegły żadnego niepokojącego ruchu. Wieś zdawała się pogrążona we śnie, a spokojny krajobraz, budzony wstającym słońcem, bardzo powoli jaśniał i nabierał kolorów.
– Patrz! – Magda się nastroszyła. – Coś leci po niebie. To chyba samolot.
Objęła wzrokiem puchate chmury, z których co chwila wyłaniał się ciemny krzyż, oddalający się w stronę Kielc. Nie była pewna, czy to jeden, czy może kilka, bo krzyż to wyłaniał się, to niknął w obłokach.
Po kilku minutach nad Kielcami uniosła się czerwona łuna, a zaraz po niej ciemny, wysoki dym. Obie kobiety wzdrygnęły się na ten widok.
– Mój Boże! – Renata się przeżegnała. – Miałam nadzieję, że do nas nie dotrze.
– Ja też, mamuś… Ale wojna się zbliża i nie wiem, co robić.
– Nic nie zrobisz, dziecko – odparła zrezygnowana matka, siadając na taborecie, tyłem do okna. – Trzeba to przeczekać.
– Przeczekać? Tak po prostu? Przecież zwariujemy tu w oczekiwaniu, czy wróg do nas przyjdzie, czy nie.
– Dziecko moje… – Renata spojrzała na córkę z rezygnacją. – Przecież od zarania dziejów wojna tu była. Z mniejszymi lub większymi przerwami, ale zawsze bili się o nas. Nie powinno być to dla ciebie obce… Przecież tyle lat nauki pobierałaś, to wiesz, że Polska zawsze pod uciskiem…
– Wiem też, że zawsze walczyliśmy o swój kraj. Nie siedzieliśmy bezczynnie – rzuciła butnie Magda.
Renata westchnęła.
– Ja na własnej skórze tych zmian doświadczyłam i gdyby nie pokora, której nauczyła mnie mamusia, skończyłabym marnie, a i tobie radzę siedzieć cicho.
Magda potrząsnęła głową i popatrzyła na matkę z niedowierzaniem. Renata wyjęła z szafki swój różaniec i ucałowała krzyżyk.
– Liczyłam, że Bóg na starość uchroni mnie od kolejnych bitew o tę ziemię.
– Bitew? Przecież nawet jak tu coś się będzie działo, nie masz zamiaru nic robić… Przeczekasz tę wojnę, tak jak poprzednią.
W głosie Magdy dało się słyszeć kpinę, a Renata poczuła bolesne ukłucie w sercu.
Magda zawsze była indywidualistką, a z biegiem lat tylko rosły w niej siła i upór; by za wszelką cenę postawić na swoim, niejednokrotnie pakowała się w kłopoty, częściej nawet niż jej bracia. Teraz stała przy oknie, mocno zaciskając pięści, a jej wzrok świdrował niebo.
– Rozumiem twój opór i potrzebę buntu, ale teraz musisz myśleć o przyszłości. Wojna to męska rozgrywka. Kobiety siedzą w domu i mają czekać, by w razie potrzeby móc nieść pomoc. Kiedy wybuchła ostatnia wojna, byłaś mała – powiedziała nagle, rozczulona. – Żyjesz, bo z pokorą czekałam na lepsze czasy.
Magda nie odpowiedziała. Stała przy oknie, w niemym zawieszeniu, wpatrując się w dal. Renata patrzyła na nią tak, jakby chciała powiedzieć, żeby nawet nie próbowała żadnych zagrywek, a potem wzięła w palce różaniec i w myślach zaczęła odmawiać modlitwę, słuchając kojącej melodii spadających na parapet kropel deszczu.
Choć sprawnie przesuwała paciorki, myślami oddalała się od intencji modlitwy. W jej głowie przewijały się obrazy z ostatniej wojny. Nauczona doświadczeniem, wiedziała, że nadchodzą czasy, które kolejny raz zmuszą ją do wykrzesania z siebie nadludzkiej siły psychicznej. Przez wiele lat modliła się żarliwie, by do jej życia nigdy już nie powrócił strach, a mimo to Bóg nie spełnił jej próśb. Nie pozwolił spracowanemu ciału zaznać bezpiecznego ukojenia. Nie okazał miłosierdzia i kolejny raz wystawiał polski naród na próbę. Teraz, gdy przeżyła pięćdziesiąt wiosen, najbardziej żałowała tego, że tak późno urodziła Adelę.
Miecio i Leszek poszli za ojcem na wojnę i chociaż Renata wiedziała, że musi liczyć się z tym, że mogą nie wrócić, nie czuła takiego przygnębienia, jakie budziło się w niej na widok twarzy najmłodszej pociechy. Mieczysław, Lech i Magdalena urodzili się na kilka lat przed wybuchem wojny. Renata dziękowała Bogu, że gdy wojna nadeszła, byli mali, i miała nadzieję, że nie zdążyli pojąć zbyt wiele z tamtego okrucieństwa. Wszystkich wykształciła najlepiej, jak potrafiła. Nie zostali profesorami, choć Magda miała aspiracje na wyższą uczelnię, ale Renata i tak była dumna z siebie, że wszyscy troje zdali maturę, a ona dzięki temu dotrzymała słowa danego sobie 11 listopada 1918 roku. Poprzysięgła wówczas, że w wolnej Polsce wychowa swoje dzieci na prawych i mądrych ludzi. Że zrobi wszystko, by otworzyć im furtkę na świat.
Leszek miał dobry fach w ręku i czego by się nie łapał, od razu umiał to zrobić. Magda wyszła za mąż, a Mietek lada moment miał się ożenić, bo zaślubiny z Irką Piątkówną były umówione. Zresztą czas najwyższy, bo kto to widział dziecko chować bez formalnego związku… Niestety, nie wszystko potoczyło się po jej myśli.
„Szkoda byłoby, gdyby synowie poświęcili życie dla ojczyzny” – myślała, żegnając ich prawie miesiąc temu. Jeśli jednak Bóg kazałby jej wybierać, które z dzieci ocalić, któremu miałby pozwolić przeżyć, to nie zastanawiałaby się ani sekundy i rzekłaby: Adelka. Ukochane, najmłodsze, najpiękniejsze dziecko, które Bóg jej zesłał, kiedy czuła się najbardziej samotna.
Kilka lat wcześniej, gdy troje jej dzieci świat chciało zwojować i z maturalnymi świadectwami ganiało po Kielcach w poszukiwaniu pracy, ona siedziała we wsi, czując, jak jej serce usycha z tęsknoty. W wypełnionym dotąd śmiechami i rozmowami domu pojawiła się cisza, a Renata nie umiała sobie poradzić z nową rzeczywistością. Jej mąż Kazimierz, zamiast dać jej wsparcie, wolał siedzieć z kolegami nad kuflem piwa, tłumacząc się, że przecież młodość spędził na froncie, później ciężko pracował, żeby utrzymać rodzinę, więc należy mu się trochę wolności. Dla Renaty wyfrunięcie dzieci z rodzinnego gniazda wcale nie oznaczało wolności. Czuła się obezwładniona samotnością. Narzekała, jak strasznie jej źle, że została odsunięta od ważnych spraw, licząc na to, że mąż okaże jej większe zainteresowanie niż kilka chwilowych uniesień przed snem. Ale Kazimierz nie chciał dać żonie nic więcej prócz wieczornej bliskości. Później Renata podupadła na zdrowiu, przez długi czas zrzucając złe samopoczucie na karb starości. Nie przypuszczała, że długo po czterdziestce może się w niej pojawić nowe życie.
Teraz nie mogła poradzić sobie z myślą, że ta iskierka, która nadała sens jej egzystencji, miała patrzeć na świat wypełniony wojną.
– Uchroń nas, Panie, od historii, która znów koło zatoczyła – powiedziała Renata półszeptem, pokładając całą wiarę w tym, że jej najmłodsze dziecko nie będzie musiało doświadczyć życia pod butem okupanta tak jak jej matka i babka oraz by mogło żyć w wolnym kraju.
Jeszcze chwilę siedziała zgarbiona na taborecie, próbując zebrać w sobie okruchy nadziei na lepsze jutro. Jednak ta z każdą chwilą ulatywała z niej coraz bardziej. Antoszewska upiła łyk wody i z westchnieniem zaczęła krzątać się po kuchni.
– Nie rozumiem, jak możesz przyjmować to bez nerwów? – powiedziała nieco głośniej Magdalena. – Nie boisz się o naszą przyszłość?
– Oj, córuś. Każdą cząstką ciała czuję obawę, ale co mi to da, jeżeli będę się bać? – mówiła, starając się nie pokazywać po sobie, jak bardzo ciąży jej na sercu wiadomość o wojnie. – Czy ja, biedna kobieta ze wsi, mam jakiś wpływ na to, kto sprawuje władzę nad naszym krajem?
Magda patrzyła na matkę zrezygnowana.
– Ano nie mam – ciągnęła Renia, przesuwając taboret bliżej pieca. – Mówiłam ci nieraz: opór to niech mężczyźni stawiają. To oni są od walki, my jesteśmy od czekania na nich… – Westchnęła kolejny raz, czując, jak emocje odbierają jej siłę. – I na lepszą przyszłość – dodała szeptem.
– Powtarzasz w kółko to samo! – Magda uniosła ręce w geście bezradności. – Nie rozumiem, jak możesz tak po prostu udawać, że nic się nie dzieje. Mnie to wykańcza! – Zaczęła nerwowo krążyć po kuchni. – A jeżeli nasze czekanie oznacza śmierć?
– Śmierć rzadko przychodzi do tych, którzy jej nie szukają. Musimy z pokorą czekać na lepsze czasy. Wtedy nic złego nam się nie stanie.
Magda prychnęła, co wzburzyło Renatę. Podeszła do córki i złapała ją za ramię.
– Słuchaj no, niepokorna duszo! – Wycedziła przez zęby. – Podczas poprzednich okupacji, jeżeli nie stawiałaś się władzy, to byłaś bezpieczna, więc wierzę, że jeśli teraz będziemy żyć w zgodzie z nowymi regułami, to również nie wydarzy się nic, co mogłoby nas zaprowadzić przed oblicze Pana. Zastanów się więc, czyje życie ryzykujesz swoim brakiem pokory, a później wyjdź na zewnątrz i ochłoń.
– O czym rozmawiacie? – zapytała zaspana Adela, stając nagle w progu kuchni.
– O tym, że gdyby nie wojna, zbierałabyś się dzisiaj do szkoły. – Magda sprawnie zmieniła temat. – Ale skoro już wstałaś, to ubierz się i idź pozbierać jajka, zrobimy jajecznicę na śniadanie. A później poćwiczymy czytanie. Nie możesz być analfabetką tylko dlatego, że Hitler rozpoczął wojnę.
– Wolę gotowane, na miękko – powiedziała Adela, po czym ziewnęła i przeciągnęła się leniwie.
– Mogą być na miękko. Zostało też trochę chleba, później upieczemy nowy – skwitowała Renata i zabrała się do dorzucania drew do pieca, a dziewczyny rozeszły się na poranną toaletę.
* * *
Antoszewskie siedziały przy stole, odpoczywając po obiedzie. Słońce powoli przesuwało się po niebie, na którym nie dało się dostrzec nawet jednej chmurki.
Magda przyglądała się Adeli piszącej wypracowanie i uśmiechała się pod nosem, kiedy młodsza siostra nieświadomie robiła śmieszne miny, jak gdyby wyciągnięty język miał jej pomóc w kreśleniu zgrabniejszych literek. Renata upychała przyschnięte główki czosnku do dziurawych rajstop Magdy, które naprędce i bez dbałości zeszywała czarną nicią. Zapytana nie chciała jednak pomocy, choć sterta czosnku wychodziła poza obręcz balii. Drżącymi dłońmi wsuwała srebrne główki, które łuszczyły się podczas tego procesu i napinały nylon.
Magda przypomniała sobie, jak kilka miesięcy wcześniej pierwszy raz kupiła te „odporne jak stal i delikatne jak pajęcza sieć” rajstopy marki Du Pont.
Poszła wtedy na skrzyżowanie ulic Sienkiewicza i Staszica w Kielcach, gdzie mieścił się sklep bieliźniany.
– Pani droga, jak tylko założy je pani na swoje zgrabne nogi, nie będzie pani żałowała. – Sprzedawca przestał się skupiać na walorach rajstop i próbował namówić ją do zakupu, komplementując jej wygląd, czego nie lubiła.
Nachalność mężczyzny coraz bardziej działała jej na nerwy.
Skarciła delikwenta wzrokiem, odkładając na ladę drogie rajstopy, które ponoć były ostatnim krzykiem mody i jak twierdził sprzedawca, „każda chciała je mieć, ale nie każda mogła dostać”.
Nie była przekonana, czy jest jak każda. Z pewnością nie lubiła zmian, a już totalnie nie takich, które miałyby godzić w jej komfort i znacząco uszczuplać budżet. Przyzwyczajona do rajtuz starego typu, niechętnie przystała na propozycję sprzedawcy i zaczęła oglądać te z nylonem.
Wtedy do sklepu weszła kolejna klientka.
Kobieta mogła być jej rówieśniczką lub była o kilka lat starsza, ale jej wygląd sugerował, że wywodziła się z wyższych sfer. Gustownie ubrana, miała na sobie długi, rozkloszowany płaszcz, który zdawał się cudownie miękki. Z jej ramienia zwisała skórzana listonoszka bez żadnych oznak użytkowania, a sprzączka stanowiąca zapięcie torebki miała kształt ptaka o szeroko rozpiętych złotych skrzydłach, których elegancji dopełniało kilka ozdobnych kamieni. Podobną aplikację miała wpiętą w czarne, kręcone włosy. Wokół niej unosiła się słodka aura, którą z początku Magda zaciągała się ukradkiem, lecz po chwili zapach wypełnił całą przestrzeń niewielkiego, choć drogiego sklepu.
W swoim znoszonym płaszczu, zakurzonych, poprzecieranych butach i z materiałową, kilkukrotnie cerowaną od wewnątrz torebką czuła się przy tej kobiecie marną podróbką. Zupełnie jak te stare, komfortowe i tanie rajtuzy. Oglądała je raz po raz, jakby miało im to dodać atrakcyjności, choć dobrze wiedziała, że jedyną ich zaletą jest niska cena.
Kobieta melodyjnym głosem poprosiła o kilka sztuk rajstop z nylonem, tych samych, na które Magda nie mogła się zdecydować.
– Pani Kempner, mamy tylko pięć par. – Ekspedient mlasnął niegrzecznie. – Chyba że panienka – spojrzał ostentacyjnie na Magdę – jednak się nie zdecyduje, to sprzedam pani sześć.
– Nie ma takiej potrzeby – skwitowała z uśmiechem pani Kempner. – Pięć par w zupełności wystarczy, a pani – zwróciła się do Magdy – gorąco je polecam. Każdemu należy się odrobina luksusu. Ten kawałek materiału działa na mnie imponująco. Wystarczy, że nawlekę rajstopy na nogi i od razu czuję się jak Janet Gaynor.
To była dla Magdy najlepsza rekomendacja. Nie wiedziała, kim jest pani Kempner, ale śledziła karierę Janet Gaynor. Jej sława odbijała się echem nawet w małym polskim mieście, a historia życia Amerykanki dawała nadzieję wszystkim kobietom, które marzyły o tym, by kiedykolwiek osiągnąć sukces. Magda też marzyła o sukcesie. Może nie tak wielkim jak ten Janet; w końcu nie każda kobieta marzy o występach i Oscarach za role pierwszoplanowe. Antoszewska pragnęła jedynie wystąpić na deskach kieleckiego teatru. A jeśli to uczucie miałyby dać jej rajstopy, uznała, że jest w stanie zapłacić za nie horrendalną kwotę, która stanowiła znaczną cześć jej miesięcznego wynagrodzenia. Tuż po wyjściu ze sklepu oczywiście wyrzucała sobie, że dała się namówić na tak drogie rajstopy, rozchodzące się podobno jak świeże bułeczki. Lecz już następnego dnia uznała, że te rajstopy naprawdę stanowią namiastkę luksusu, dlatego później pozwoliła sobie na jeszcze kilka par. Du Pont nie były tak wytrzymałe jak te, w które zaopatrywała się dotychczas, jednak okazały się wspaniale cienkie i niebywale podnosiły jej poczucie wartości.
Kiedy pierwszy raz pojawiła się w pracy, mając na nogach cieniutką warstwę nylonu, czuła się jak gwiazda. Każda kobieta zatrudniona w kieleckim ratuszu nosiła spódnicę do kolan, ale tylko nogi Magdy wyglądały naturalnie, a lekko błyszcząca nylonowa nitka nadawała im smukłości i sprawiała wrażenie, jakby stale były wysmarowane balsamem. Nie umknęło to uwadze mężczyzn zebranych na sesji rady miasta ani pracującej załodze, a Magda tamtego dnia została obdarowana wieloma komplementami. Zupełnie jakby nagle wszyscy zaczęli zauważać, że ma nogi. I to nie byle jakie, bo nawet bez rajstop bardzo jej się podobały.
Magia kosztująca krocie miała teraz zawisnąć na belce w rogu kuchni, wypełniona czosnkiem, który Renata od zawsze dodawała do niemal wszystkich potraw, by w ten sposób zapobiec sezonowym przeziębieniom.
– Skończyłam! – Adela z dumą wypięła pierś i odłożyła na stół wieczne pióro.
– To teraz przeczytaj – poleciła z westchnieniem Magda.
Adela wstała, wygładziła ręką spódnicę, po czym wzięła kartkę i zaczęła czytać:
– Temat pracy: Napisz opowiadanie o tym, co będziesz robić, gdy nastanie lato.
Popatrzyła na siostrę i matkę. Magda wpatrywała się w Adelę, uśmiechając się porozumiewawczo, a Renata, pogrążona we własnych myślach, zaczęła wpychać czosnek w kolejną parę rajstop, raz po raz zerkając na swoje najmłodsze dziecko.
– „Kiedy nastanie lato, chciałabym leżeć na kocu i opalać się albo pływać w Jeziorze Chańcza, nad które mieliśmy pojechać we wrześniu, ale nie pojechaliśmy, bo wybuchła wojna. Latem będę grać w klasy, skakać na skakance albo bawić się w chowanego z przyjaciółmi. Chciałabym robić wtedy wiele ciekawych rzeczy, ale boję się, że jak dalej będzie wojna, to nie będę mogła robić nic, tylko będę się nudzić i tak jak teraz będzie mi przykro, że żaden z moich planów się nie spełni. Teraz jest mi smutno z powodu tego jeziora. A tak naprawdę to chciałabym, żeby latem wydarzyła się rzecz niemożliwa, bo wiem, że niektóre rzeczy nie mogą się wydarzyć, ale skoro mogę pomarzyć, to chciałabym, żeby latem zmartwychwstał Józef Piłsudski”.
Magda uniosła brwi, a Renata zastygła z główką czosnku w dłoni.
– Co ty opowiadasz, dziecko?
– No co? Gdy on zmarł, to znów zaczęła się wojna. Chciałabym, żeby Piłsudski jeszcze raz nas uratował i żeby Polska odzyskała niepodległość, to znaczy znowu stała się wolna, i żebym mogła planować sobie wszystko i wiedziała, że to się spełni.
Matka upuściła rajstopy, a główki czosnku poturlały się po podłodze. Magda zastygła nad stołem, ze łzami w oczach, a Adela stała z zapisaną kartką, zdając się nie rozumieć ich reakcji, lecz tylko pozornie. To dziecko wiedziało znacznie więcej, niż Magdzie i Renacie się wydawało, i ta świadomość przytłoczyła je tak bardzo, że w izbie jeszcze przez parę chwil panowała niezręczna cisza. Potem Renata wstała i przytuliła córkę.
– Wojna zakończy się szybciej, niż myślisz, drogie dziecko – powiedziała drżącym głosem. – Mamy w Polsce wielu bohaterów, którzy o to zadbają.
Spojrzała na siedzącą przy stole zdezorientowaną starszą córkę i pogładziła Adelę po głowie. Sama jednak przestawała wierzyć w wypowiedziane chwilę wcześniej słowa.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Nina Zawadzka, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Zdjęcie na okładce: © Stephen Mulcahey/Trevillion
Redakcja: Malwina Kozłowska
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-441-7
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.