Znak zapytania. Szpiedzy i agenci. Tom 5 - Marek Romański - ebook + audiobook

Znak zapytania. Szpiedzy i agenci. Tom 5 ebook i audiobook

Romański Marek

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Europę zastrasza organizacja terrorystyczna znana jako „Znak Zapytania”. Właśnie tym znakiem „firmuje” dokonane napady, akcje sabotażowe czy pisma z nakazami posłuszeństwa lub zapowiedzią rychłej śmierci. Kto nie podda się woli „Znaku Zapytania” narażony jest na szybką śmierć ... „Znak Zapytania” nie toleruje braku lojalności. Stojące za nim osoby rozpracowuje agent Th-113 brytyjskiego Intelligence Service, Roger Crandall. Ważne informacje zawarł w raporcie, który ma przekazać ambasadorowi brytyjskiemu w Warszawie. Jednakże nie dane jest mu tego dokonać, gdyż ginie nagle w mieszkaniu komisarza policji Adama Gorzyckiego. Raport przepadł, a organizacja „Znaku Zapytania” wzmacnia siły i werbuje szantażem do walki nowych członków ... Bardzo zapraszamy do Warszawy międzywojenne!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 30 min

Lektor: Marek Romański

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marek Romański

ZNAK ZAPYTANIA

I

Agent Th-113

Teraz, gdy to wszystko, co było, jest już tylko przeszłością, gdy minęło jak zły sen, jak zwid chorej wyobraźni, można o tym mówić spokojniej i można mówić już całą prawdę, prawdę bez żadnych osłonek.

Można już o tym mówić całą prawdę, bowiem Znak Zapytania został już z powrotem zdegradowany do tej roli, którą zajmował poprzednio. Znak Zapytania stał się z powrotem tym, czym był – jednym ze znaków przestankowych, stał się, po prostu mówiąc, z powrotem – znakiem zapytania.

Ale był czas – pamiętamy go przecież wszyscy! – był czas, gdy ów mały, drobny znak, ów znak rachitycznie wykręcony urastał do jakiegoś groźnego symbolu.

Był czas, kiedy nazwa tego znaku, kiedy słowa kiedy słowa Znak zapytania budziły bladą trwogę. Był czas, kiedy słowa te biły przez tygodnie czernią olbrzymich czcionek z pierwszych kolumn mniejszych i większych dzienników całego świata, kiedy nazwa owego drobnego znaku płynęła na falach eteru, w językach wszystkich kulturalnych narodów, kiedy był on ustach speakerów wszystkich radiostacji…

Był to czas, kiedy Znak Zapytania był potęgą.

Komu wówczas, o tej czy innej porze dnia, ukazywał się ów znak złowieszczy, w tego serce wkradał się niepokój, tego mózg owładała trwoga cienką, ale nierozerwalną pajęczyną. Bowiem Znak Zapytania niósł przymus bezwzględnego posłuszeństwa, kazał rzucać wszystko i śpieszyć pod swój sztandar. A jeżeli ktoś nie usłuchał – byli zaś i tacy śmiałkowie – Znak Zapytania zabijał.

Dziś można już o tym mówić spokojnie.

Znak Zapytania wrócił na swe miejsce. Nie ma już dzisiaj innych znaków zapytania, prócz tych, które widnieją w książkach i dziennikach, na końcu pytających zdań, prócz tych, które pewną ręką kreślimy w naszych listach.

Znak zapytania wrócił na swe miejsce… Ale zanim powrócił…

* * *

Daleki zegar wieżowy, zbłąkany wśród dachów miasta, jął wydzwaniać godzinę dwunastą w nocy. Czynił to z dostojną powagą, jaka w zupełności przysługiwała jego wiekowi.

Nocy tej padał drobny, dokuczliwy deszcz i ulice Warszawy były puste. Mókł na deszczu policjant przechadzający się na zbiegu ulic, co chwila to niknący w cieniu nocy, to zjawiający się znowu w jasnym kręgu światła, jakie rzucały łukowe lampy. Mokły na deszczu dorożkarskie szkapy, świeciły wilgocią budy przejeżdżających taksówek.

Przechodniów można było liczyć na palcach. Uciekając przed dokuczliwym deszczem, śpieszyli do domu z podniesionymi kołnierzami palt i nieprzemakalnych płaszczów.

Nocne lokale wabiły kuszącymi potokami świateł. Dozorcy nocni kulili się we wnękach bram.

W ową deszczową, ponurą noc szedł Krakowskim Przedmieściem mężczyzna w miękkim kapeluszu o szerokich krezach, ubrany w płaszcz w szeroką, ciemną kratę.

Mężczyzna ów śpieszył się widocznie, gdy jednak uszu jego dobiegły dźwięki obwieszczającego północ zegara, przystanął na mokrym chodniku i zsunął rękawiczkę z przegubu ręki.

Na przegubie owej ręki nosił zegarek. Miał zwyczaj nakręcać go codziennie o północy i chociaż każda minuta była mu droga, nie widział przyczyny, dla której miałby obecnie odstąpić od swego stałego zwyczaju.

Mężczyzna w kapeluszu o szerokich krezach był bowiem zdania, że dżentelmen nie śpieszy się nigdy, uważał się zaś za dżentelmena, bowiem był Anglikiem.

W rejestrach Intelligence Service, w dużym gmachu na Downing Street, w dalekim mglistym Londynie, figurował on pod krótkim nazwiskiem.

Brzmiało ono po prostu Th-113.

Anglik bowiem, który uważał, że dżentelmen nie śpieszy się nigdy, był agentem Intelligence Service. Roger Crandall – takie bowiem było nazwisko człowieka, który nosił kryptonim Th-113 – po nakręceniu zegarka, ruszył w dalszą drogę.

Jakaś dziewczyna uliczna wysunęła się z wnęki, jaką tworzyła wystawa sklepowa i podbiegła do niego, wypowiadając znużonym głosem stereotypowe słowa zachęty – jednakże cofnęła się zaraz zniechęcona, bowiem mężczyzna minął ją zupełnie obojętnie i nie obdarzył nawet przelotnym spojrzeniem.

Agent Th-113 przeszedł Krakowskie Przedmieście i część Nowego Światu i skręcił w ulicę Ordynacką, gdzie zatrzymał się przed znajomym mu domem.

Wyciągnął rękę do dzwonka, lecz w momencie, kiedy miał zadzwonić, zawahał się, jakby naraz opadły go jakieś wątpliwości, jakby zachwiał się nagle w swym postanowieniu.

Agent Th-113 był jednak Anglikiem, toteż wahanie jego nie trwało długo. Energicznym ruchem nacisnął guzik dzwonka.

Chwila spokojnego oczekiwania. W sieni zabłysło światło. Skulona sylwetka, utykając nieco, podeszła do bramy. Zgrzyt klucza w zamku. Jedno skrzydło bramy uchyla się.

Pytające spojrzenie zwężonych snem oczu. Dozorca domu nie zna tego pana, który dzwoni do bramy. Widzi go po raz pierwszy. Ten pan nie jest lokatorem domu, do którego dzwoni.

Anglik mówi wyraźnie skandowaną polszczyzną, kładąc nacisk na każdej sylabie:

– Pan Gorzycki… w domu?…

Dozorca kiwa głową.

– Śpi już zapewne od dawna?

Th-113 cofa się o krok i obejmuje wzrokiem ciemne okna domu. W ani jednym oknie nie pali się światło. Cały dom śpi. Agent Intelligence Service wtyka jakąś monetę w rękę dozorcy domu i wchodzi szybko do bramy,

Nie musi pytać o drogę do mieszkania nadkomisarza Gorzyckiego, szefa warszawskiej policji politycznej. Zna dobrze rozkład domu, do którego się udaje, zna dobrze, chociaż istotnie po raz pierwszy przekracza jego progi.

Agent Intelligence Service musi wszystko wiedzieć. Dwa są grzechy, grzechy śmiertelne, których nie przebacza najpotężniejsza szpiegowska organizacja świata. Grzechami tymi jest zdrada tajemnic Intelligence Service i nieświadomość tajemnic cudzych.

Th-113 wchodzi na pierwsze piętro i dzwoni do drzwi mieszkania.

Dozorca domu wrócił już do swej dyżurki, ledwie jednak legł na łóżku, nowy dzwonek wezwał go do otwarcia bramy.

– Psia służba! – mruknął pod nosem i zwlókł się znowu z posłania.

Dzwoniącym do bramy był tym razem również człowiek obcy. Przyjechał taksówką, która stała przed domem. Człowiek ów był dziwnie zakatarzony. Mówił przez nos i do tego bardzo ochryple. Trzymał przy ustach chusteczkę, a słowa jego przecinały krótkie ataki kaszlu.

Dozorca domu nie dziwił się jednak temu. Nie sztuka być przeziębionym w okresie ciągłej niepogody. Bardziej zdziwiły go słowa zachrypniętego człowieka.

– Czy przed chwilą wszedł do tego domu jakiś obcy człowiek?

– Nie wiem! – odpowiedział burkliwie dozorca, który w lot zrozumiał sytuację. – Nie budź pan lepiej ludzi po próżnicy.

Ostatnim akordem tej niezbyt grzecznej odpowiedzi miało być zatrzaśnięcie bramy. Zanim jednak dozorca zdołał postawić tę kropkę nad i, stała się rzecz nieoczekiwana.

Bardzo szybkim ruchem zakatarzony człowiek wsunął nogę między oba skrzydła bramy, uniemożliwiając tym samym dozorcy zatrzaśnięcie jej.

Równocześnie nieznajomy odjął równie szybko od twarzy ręce przytrzymujące chusteczkę.

W ręku zakatarzonego mężczyzny błysnął pięciodolarowy banknot. Banknot ten w chwilę potem znalazł się w ręku zdumionego dozorcy.

– Bierz i gadaj! – zachrypiał nieznajomy.

Dozorca domu był jednak flegmatycznym człowiekiem. Był czas, kiedy, w czasie inflacji, miał do czynienia z czarną giełdą i znał się dobrze na dolarach! Minęły już te czasy, kiedy znalazłszy w śmietniku banknot studolarowy, uwierzył, że znalazł banknot prawdziwy. Tymczasem na drugiej stronie banknotu był napis głoszący, że większą przyjemność niż sto dolarów sprawi każdemu obejrzenie filmu Danton.

Dozorca domu obejrzał więc banknot i uznał, że jest dobry.

– A był tu jeden taki – rzekł zupełnie już innym tonem. – Poszedł na górę…

Flegmatyczny dozorca nabrał rozpędu i chciał się dalej wywnętrzać przed ofiarodawcą pięciodolarowego banknotu, jednak zakatarzony mężczyzna wiedział już widać wszystko, czego chciał i bardzo nie miał czasu.

Nim dozorca się spostrzegł, nieznajomy siedział już w taksówce i rzucał jakieś rozkazy szoferowi.

Taksówka ruszyła i znikła w ulicy Kopernika.

Dozorca domu stał jeszcze w bramie przez długą chwilę. Spojrzał na banknot pięciodolarowy, który otrzymał za krótkie potwierdzenie przypuszczeń nieznajomego. Pokręcił głową pełen zdziwienia.

Następnie zamknął bramę z gorącym postanowieniem zakomunikowania owej dziwnej przygody, temu drugiemu nieznajomemu panu, który o tak późnej godzinie udał się do mieszkania nadkomisarza Gorzyckiego.

Postanowienia tego nie wykonał już jednak nigdy.

II

Pieczęć milczenia

Kobieta oderwała nagle gorące, żarłoczne wargi od ust kochanka.

Odsunęła się od niego i ruchem ręki odgarnęła z czoła włosy czarne jak skrzydła kruka.

Ostry, przykry dźwięk dzwonka rozdarł ciszę nocną.

Mężczyzna przeciągnął się leniwie. Uniósł się na ręku i jął nadsłuchiwać.

Wołanie dzwonka powtórzyło się.

– Zapal światło, Ino!

Kobieta usłuchała. Mała lampka, stojąca obok tapczanu, okryta abażurem koloru krwi, oświetliła pokój czerwonym blaskiem.

Adam Gorzycki spojrzał na zegarek. Było dwadzieścia minut po dwunastej.

– Kogo też diabli niosą o tej porze?… – zaklął zniecierpliwiony.

Spojrzał na zmieszaną twarzyczkę dziewczyny, która osłaniała swoją nagość piżamą o misternym deseniu.

Światło lampki kładło się różowym cieniem na jej białych ramionach.

– Jak myślisz, kto to być może?

– Pojęcia nie mam. Gdyby mnie potrzebowano urzędowo, wzywano by mnie telefonicznie. Słyszysz? Znowu dzwoni. Ale mu śpieszno! Siedźże tu cicho, postaram się spławić jak najszybciej tego nocnego intruza.

Adam Gorzycki musnął ustami czoło dziewczyny i wyszedł z sypialni. Sytuacja nie była miła. Należało ją zlikwidować jak najszybciej.

Th-113 zniecierpliwiony długim oczekiwaniem, zamierzał już zadzwonić po raz ostatni i tym razem nie żałować dzwonka, gdy usłyszał kroki w przedpokoju i znajomy głos Gorzyckiego wypowiedział sakramentalne Kto tam?

– Crandall! – brzmiała krótka odpowiedź.

Adam Gorzycki wzniósł ruchem zdziwienia wąskie linie brwi. Crandall? Czego mógł Crandall szukać u niego o tej porze, przerywając mu słodkie sam na sam z przyjaciółką. Musiało to być w każdym razie coś ważnego. Crandall znał go zbyt mało, by bez ważnej przyczyny składać mu pierwszą wizytę akurat o północy.

Zazgrzytał odsuwany łańcuch i drzwi mieszkania Gorzyckiego otworzyły się.

– Ach, to pan. Proszę niech pan pozwoli. Cóż sprowadza pana do mnie o tej porze?

– Bardzo ważne sprawy, panie naczelniku – odparł agent Intelligence Service swą specjalną polszczyzną, która z trudem przechodziła przez jego usta.

Zanim przybył ze swą misją do Polski, Th-113 przez trzy długie lata po wiele, wiele godzin dziennie wtajemniczał się w arkana trudnego słowiańskiego języka; zrezygnował jednak już dawno z nadziei zdobycia kiedykolwiek poprawnego akcentu.

Obaj mężczyźni podali sobie ręce.

– Zbudziłem pana? – zapytał Th-113 Gorzyckiego, obrzucając wzrokiem jego piżamę.

– Nic nie szkodzi. Proszę, niech pan pozwoli do salonu.

Szef policji wprowadził nocnego gościa do małego saloniku.

Na stoliku w salonie stała opróżniona do połowy butelka wermutu, ciastka, owoce i dwa kieliszki.

– Proszę, niech pan siada – mówił dalej Gorzycki, wskazując gościowi fotel.

– Czy jesteśmy sami?

– Naturalnie! – odparł krótko Gorzycki. Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz naraz przygryzł wargi.

Bystry wzrok agenta angielskiego wywiadu spoczął na stojącym w rogu salonu fortepianie. Na fortepianie tym, porzucone w nieładzie, leżały rękawiczki kobiece oraz kapelusz.

Th-113 był dżentelmenem, toteż natychmiast odwrócił oczy od tych kompromitujących dowodów kłamstwa wypowiedzianego przez Gorzyckiego. Wiedział zresztą, że on sam na miejscu Gorzyckiego postąpiłby tak samo.

Gorzycki jednak podjął ten temat.

– Jest u mnie kobieta! – rzekł krótko.

Th-113 poruszył głową.

– To mnie nic nie obchodzi. To mnie nic nie obchodzi, panie naczelniku. Jeżeli pytam o to, czy jesteśmy sami, to tylko dlatego, że chcę z panem mówić o rzeczach bardzo ważnych i bardzo poufnych. Inaczej nie odwiedzałbym pana o tak niezwykłej porze. Wie pan jednak, panie naczelniku, że skazańcom wolno więcej niż innym ludziom.

Gorzycki spojrzał na agenta Intelligence Service. Czyżby Roger Crandall postradał zmysły?

– Może pan mówić zupełnie spokojnie – odparł. – Nikt nas nie podsłucha. Co znaczą słowa wypowiedziane przez pana poprzednio?

– Są one prawdą, panie naczelniku. Boję się, że niewiele już życia mam przed sobą.

Gorzycki uśmiechnął się.

– Czyżby pan powziął zamiar popełnienia samobójstwa?

Crandall zapalił papierosa.

– Nie! Powzięto zamiar usunięcia mnie…

Nastała niedługa chwila milczenia.

Szef policji znał zbyt dobrze owego chłodnego, flegmatycznego Anglika, figurującego w kartotekach Intelligence Service pod szyfrem Th-113, by wątpić w prawdziwość jego słów. Roger Crandall zrzucił dziś swą zimną maskę i z trudem tylko opanowywał ogarniające go zdenerwowanie.

Wreszcie Gorzycki przerwał przedłużające się milczenie.

– Czy zwraca się pan do mnie o pomoc? Czy potrzebuje pan ochrony?

Na ustach Crandalla pojawił się gorzki uśmiech.

– Zdaje mi się, że nikt na świecie nie zdoła mi przyjść z jakąkolwiek pomocą. Cała potężna, niezwyciężona Intelligence Service, cały potężny wywiad naszego mocarstwa jest pyłkiem wobec wyroku, jaki podpisało na mnie przeznaczenie… Ale to nic strasznego. Agent Intelligence Service umierający za dobrą sprawę, jest żołnierzem, który ginie na posterunku…

– Jest pan zdenerwowany, mister Crandall.

– Zechce mnie pan uważać za wytłumaczonego. Nie tyle jestem zdenerwowany, ile przemęczony. W ostatnich czasach pracowałem zbyt może wiele, jak na siły jednego człowieka…

– Wyjeżdżał pan na czas dłuższy z Warszawy?

Roger Crandall zamiast odpowiedzi z ogromną uwagą jął gasić niedopałek papierosa na popielniczce z zielonego nefrytu.

– Czy mogę mówić spokojnie? – zapytał niespodziewanie.

– Zupełnie spokojnie. Może pan mówić bez obawy, by mógł nas ktokolwiek podsłuchać…

Adam Gorzycki mylił się tym razem. Był ktoś, kto na palcach opuścił sypialnię, minął jeden pokój i pochylony u drzwi saloniku łowił ciekawie każde słowo rozmowy między Gorzyckim, a agentem Intelligence Service.

Osobą tą była jedyna istota, która poza szefem policji i jego nocnym gościem znajdowała się w mieszkaniu. Była to właścicielka kapelusza i rękawiczek porzuconych w nieładzie na fortepianie w saloniku, była to Ina Ordeyg, kochanka Gorzyckiego.

Roger Crandall jął tymczasem mówić głosem już spokojnym i opanowanym:

– Przyszedłem, panie naczelniku, zwierzyć się panu z wielkiego odkrycia, jakiego dokonałem zupełnie przypadkowo. Istnieje mianowicie w Polsce i innych państwach Europy znakomicie zorganizowana organizacja szpiegowska, która działa równie sprytnie jak ofiarnie… Również zupełnie przypadkowo udało mi się dokonać rewelacyjnego odkrycia i zdobyć dowody, kto jest wodzem owej szpiegowskiej organizacji. Moje odkrycie łączy się z licznymi aktami terroru, jakie ostatnio zanotowano w Europie. Popełniłem jednak błąd… błąd bardzo drobny, który wystarczył w zupełności, by tamta strona – Crandall wymówił te słowa ze specjalnym naciskiem – uświadomiła sobie wagę dokonanych przeze mnie odkryć… Od tej chwili jestem jak tropione zwierzę. Idą za mną trop w trop, jak zgłodniała horda wilków za łosiem – Th-113 przerwał na chwilę, jakby chciał zastanowić się, w jaką szatę słów miał ubrać to, co chciał dalej powiedzieć.

Adam Gorzycki słuchał z uwagą słów Crandalla. Kobieta pochylona za drzwiami, gotowa do ucieczki z zajmowanego stanowiska za lada podejrzanym szmerem, słuchała z nie mniejszą uwagą.

– Wiem, że skończą mnie prędzej czy później – mówił po krótkiej przerwie gość szefa policji. – Skończą jednak ze mną, ale nie zdołają zatrzymać już biegu wypadków. Przygotowałem raport dla Intelligence Service… Jutro rano raport ten zostanie wysłany. Chcę panu odkryć i powierzyć ustnie tę część tajemnicy, której zasłony mogę uchylić. Roger Crandall przerwał znowu. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął z niej pudełeczko z gumą do żucia. Roger Crandall palił mało, nikt nigdy nie widział go pijącego, za to miał zwyczaj nieustannego żucia gumy.

Th-113 wyjął z pudełeczka gumowy cukierek i włożył go do ust. Rozgryzł cukierek zębami.

– Otóż, panie…

Agent Intelligence Service uczynił nagle grymas, jak człowiek, który się dławi.

Nagły skurcz przebiegł mu po twarzy, oczy rozwarły się z jakimś ogromnym zdziwieniem i Roger Crandall osunął się z cichym jękiem na ziemię.

Kobieta, podsłuchująca pod drzwiami, odskoczyła nagle zmieszana.

Adam Gorzycki rzucił się ku leżącemu.

Ale Roger Crandall leciał mu już przez ręce i poszarzałą twarzą patrzył na szefa policji.

Th-113 był trupem.

Ci, którzy szli od dawna jego tropem, jak zgłodniała horda wilków za zwierzyną, dokonali swego dzieła i w sam czas zdołali położyć na jego ustach pieczęć wiecznego milczenia.

III

Hotel Atlantis, pokój 312

Zachrypnięty człowiek, który za cenę pięciodolarowego banknotu, wręczonego dozorcy domu, zdołał upewnić się, że Roger Crandall istotnie udał się do mieszkania naczelnika policji Adama Gorzyckiego – po zajęciu miejsca w taksówce, rzucił szoferowi adres pierwszej nocnej restauracji, jaka przyszła mu na myśl.

– Proszę nie żałować gazu! – dodał jeszcze rozkazującym tonem.

Na nieszczęście zachrypniętego człowieka, szofer pojął zbyt dosłownie żądanie pasażera.

Taksówka zarzuciła na mokrym asfalcie i zderzyła się z drugą taksówką, przecinającą właśnie Nowy Świat.

Zachrypnięty mężczyzna zaklął siarczyście i podniósł ręce do policzków. Kilka odłamków szkła zraniło mu twarz.

Tymczasem na ulicy odbyła się scena, którą tak często widzieć można na ulicach Warszawy, zarówno w dzień jak i w nocy.

Szoferzy obu taksówek wyskoczyli z wozów i jęli obrzucać się wielopiętrowymi i nader wymyślnymi przekleństwami i wyzwiskami.

Mimo późnej pory wokół dwu uszkodzonych taksówek zgromadził się zaraz tłum gapiów. Wypełzły z bram dziewczęta uliczne, wyrośli jak spod ziemi kawalerowie księżyca, w których Nowy Świat obfituje w nocnej porze, jak Brazylia w plantacje kawy.

Grupa gapiów podzieliła się zaraz na dwa wrogie sobie obozy. Jeden z nich, bez żadnych zresztą motywów, zrzucił winę na szofera taksówki, którą jechał nieznajomy mężczyzna, drugi zaś, również nie mający po temu żadnych argumentów, przypisywał wypadek kierowcy drugiego wozu.

Zachrypnięty mężczyzna, tamując chusteczką płynącą z twarzy krew, mało się tym wszystkim interesował.

Były rzeczy znacznie ważniejsze. Lada chwila mógł się zjawić policjant, by spisać protokół o wypadku. Będzie musiał zatem podać do protokołu swe nazwisko i adres. Być może – okazać legitymację, szofer bowiem niewątpliwie, by osłonić siebie, wypaple, że pasażer kazał mu jechać pełnym gazem.

Tajemniczy mężczyzna nie miał najmniejszej ochoty zawierać nawet tak odległej znajomości z policją. Miał po temu swoje powody. Mógłby wprawdzie powiedzieć jakieś zmyślone nazwisko i adres, gdyby jednak zażądano od niego legitymacji (kto wie, co może strzelić do głowy posterunkowemu?), mogłoby być gorzej. Zależało mu przy tym na pośpiechu.

Pasażer taksówki otworzył drzwi i wysiadł z wozu. Był już najwyższy czas, do miejsca zderzenia taksówek zbliżał się właśnie posterunkowy, rosły chłopak opięty w granatowy mundur.

Pasażer taksówki, korzystając z tego, iż zarówno uwaga obu szoferów jak i grupy gapiów zwrócona była na osobę zbliżającego się „władzy” – oddalił się szybko od miejsca wypadku.

Dotarł do lokalu, którego adres podał niedawno szoferowi. Zrzucił palto, udał się do toalety, gdzie obmył z krwi poranioną twarz i zadraśnięcia pokrył warstwą pudru. Nie było czasu na dalsze roztkliwianie się nad sobą.

Nieznajomy pośpieszył do budki z automatycznym telefonem i wkrótce uzyskał połączenie z żądanym numerem.

Z ust jego padło tylko kilka słów. Brzmiały one:

– Hotel Atlantis, pokój 312.

Z tamtej strony wiedziano już co to znaczy.

Tajemniczy mężczyzna położył słuchawkę na widełkach.

Była jeszcze jedna sprawa, którą tej nocy musiał załatwić.

Opuścił szybko nocny lokal i znowu znalazł się w taksówce. Rzucił pośpiesznie jakiś adres i wtulił się w poduszki taksówki. Trwał tak nieruchomo z przymkniętymi oczyma przez cały czas jazdy, dopóki wóz nie zatrzymał się przed obdrapanym domem na ulicy Żelaznej.

Zadzwonił niecierpliwie, wcisnął w rękę dozorcy otwierającemu bramę wygrzebaną z kieszeni monetę i szybko zniknął w ciemnej klatce schodowej.

Szedł po schodach zręcznie i pewnie, jak gdyby widział doskonale w ciemności. W ten sposób dostał się na trzecie piętro domu. Piętro to zajmowały pokoje pojedyncze rozłożone tak zwanym korytarzowym systemem.

Nieznajomy zatrzymał się przed jednym z takich pokoi. Ruchy jego stały się dziwnie opanowane i ostrożne, podobne ruchom skradającego się kota.

Cicho i bezszelestnie mężczyzna otworzył kluczem drzwi pokoju i wszedł do wnętrza.

W pokoju paliło się światło. Na stole stała przygotowana skromna kolacja na dwie osoby. Na kuchence gazowej zmniejszony płomyk gazu trzymał w stanie stałej ciepłoty czajnik z wodą na herbatę.

Na tapczanie stojącym w kącie pokoju pod oknem spała w ubraniu młoda dziewczyna.

Znać, oczekując na przybyłego, położyła się na tapczanie by wypocząć na chwilę i zmógł ją sen. Delikatną jej twarz okalały złote, bujne włosy.

Mężczyzna zamknął cicho drzwi i przypatrywał się przez chwilę śpiącej, po czym wzrok jego padł na zegar stojący na stoliczku.

To był przecież cel jego spóźnionej wizyty.

Podszedł do zegara i cofnął go o godzinę, po czym zbudził śpiącą dziewczynę.

Przeciągnęła się leniwie, po czym spojrzała na niego.

– Przyszedłeś wreszcie? Czy nie mogłeś tego zrobić później?

W głosie jej brzmiał ton wyrzutu. Mężczyzna zdjął dopiero teraz nakrycie głowy i obracał je w ręku, jakby namyślając się, gdzie je położyć.

– Nie gniewaj się! – rzekł łagodnym tonem. – Wiedziałem, że będziesz czekać na mnie i chciałem, mimo wszystko, wypić herbatę w twym towarzystwie. Nie jest zresztą tak późno. Dopiero za piętnaście dwunasta.

Niebieskie oczy dziewczyny z niedowierzaniem spojrzały na tarczę zegara.

– Istotnie! To ja spałam zaledwie kwadrans? A zdawało mi się, że trwało to znacznie dłużej.

– Zegar na pewno idzie dobrze. Nie traćmy jednak czasu. Wypiję z tobą herbatę i pójdę do domu, bo jestem bardzo zmęczony.

Gdy odwróciła się i zajęła, kuchenką gazową i herbatą, szybkim ruchem przesunął znowu wskazówki zegara, tym razem naprzód, przywracając właściwą godzinę, po czym położył na zegarze kapelusz w ten sposób, że kreza kapelusza zasłaniała tarczę.

Dopiero po dokonaniu tej czynności zrzucił palto i usiadł przy stole.

Gdy po jakimś czasie opuścił dom przy ulicy Żelaznej, przystanął na chodniku i zatarł ręce z zadowoleniem.

– W języku sprawiedliwości nazywa się to zapewnieniem sobie alibi – szepnął do siebie zadowolony. – Przyda się na wszelki wypadek.

IV

Z polecenia prokuratora

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Marek Romański, wł. Roman Dąbrowski

(ur. 1906 w Rzeszowie, zm. 20 czerwca 1974 w Buenos Aires) – polski pisarz, publicysta i dziennikarz, autor kilkudziesięciu powieści kryminalnych, wraz z Adamem Nasielskim i Antonim Marczyńskim należał do tzw. wielkiej trójki polskich pisarzy powieści kryminalnych II Rzeczypospolitej. Wcześnie osierocony i przygarnięty przez wujostwo Rydlów. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, kierunku nie skończył. W latach 20. związany z pismami socjalistycznymi - „Naprzód” (1922), „Robotnik” (1927) i „Głos młodzieży robotniczej” (1928-29). Wiadomo, że powieści kryminalne publikował już od początku lat 30. XX w., a więc wieku dwudziestu kilku lat (podobnie jak Adam Nasielski). W latach 1935-36 korespondent wojenny „Gońca Warszawskiego” z Abisynii. Szczyt popularności Romańskiego przypadł na lata tuż przed wybuchem II wojny światowej, kiedy publikował po kilka powieści rocznie. Jego losy podczas wojny są nieznane. W 1944 r. tuż przed powstaniem warszawskim przedostał się na Węgry, gdzie został złapany przez Hitlerowców i skazany na roboty przymusowe w Dolnej Bawarii. Po ucieczce do Włoch wstąpił do armii generała Władysława Andersa. Po demobilizacji wyjechał do Argentyny, gdzie mieszkał w Buenos Aires. Redagował m.in. „Głos Polski” (od 1957), opublikował również kilka powieści (być może napisanych jeszcze przed wojną). W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.

Lista publikacji Marka Romańskiego na stronie:

http://www.cmkryminaly.pl/?marek-romanski

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Tom 1.

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży.

Tom 2.

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.

Tom 3.

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.

Tom 4.

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu.

Tom 5.

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin.

Tom 6.

Marek Romański

, Mister X.

Tom 7.

Marek Romański

, Pająk.

Tom 8. pierwsza część.

Marek Romański

, Złote sidła.

Tom 8. druga część.

Marek Romański

, Defraudacja, druga część.

Tom 9. pierwsza i druga część.

Walery Przyborowski

, Widmo przy ulicy Kanonia.

Tom 10.

Antoni Hram

, Upiór warszawskich podziemi

Tom 11.

Kazimierz Laskowski

, Agent policyjny w Warszawie.

Tom 12.

Walery Przyborowski

, Tajemnica czerwonej skrzyni.

Tom 13.

Marek Romański

, Warszawski prokurator Garda.

Szpiedzy i agenci

Tom 1. Marek Romański, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.

Tom 2. Marek Romański, Szpieg z Falklandów.

Tom 3. Marek Romański, Tajemnica kanału La Manche.

Tom 4. Marek Romański, Znak zapytania.

Tom 5, pierwsza część. Marek Romański, Serca szpiegów.

Tom 5, druga część. Marek Romański, Salwa o świcie.

Detektyw Piotr Vulpius

Tom 1. Marek Romański, Tajemnica małżeństwa Forster.

Tom 2. Marek Romański, Zycie i śmierć Branda.

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Tom 1, Alibi

Tom 2. Opera śmierci

Tom 3. Człowiek z Kimberley

Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie

Tom 5. Grobowiec Ozyrysa

Tom 6. Skok w otchłań

Tom 7. Puama E

Tom 8. As Pik

Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania

Najciekawsze kryminały PRL

Tom 1.

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka

Tom 2.

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca 

Tom 3.

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc

Tom 4.

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć

Tom 5.

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą

Tom 6.

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy

Tom 7.

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt

Tom 8.

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni

Tom 9.

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców

Tom 10.

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tom 1. Tajemnica szpilki

Tom 2. Czerwony Krąg

Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby

Tom 4. Szajka Zgrozy

Tom 5. Kwadratowy szmaragd

Tom 6. Numer Szósty

Tom 7. Spłacony dług

Tom 8. Łowca głów

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem

Tom 2. Czarna Gwiazda

Tom 3. Tajemnica torpedy

Tom 4. Pokój zmarłego

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Tom 1. Lista sześciu. 

Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.

Tom 3. Zamknięci

Tom 4. Poza granicą szaleństwa

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Tom 1. Sekret włoskiego orzecha

Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa

Tom 2. Mordercza proteza

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Tom 1. Syryjska legenda

Tom 2. Meksykańska hekatomba

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Marek Romański

Znak zapytania Seria: Szpiedzy i agenci

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I powojenne, 2019. Oparto na wydaniu z 1936r.

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: cottonbro / Pexels, kharchenkoirina / Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-147-0

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek