Tajemnica małżeństwa Forster. Piotr Vulpius. Tom 1 - Marek Romański - ebook

Tajemnica małżeństwa Forster. Piotr Vulpius. Tom 1 ebook

Romański Marek

0,0

Opis

 Doktor Piotr Vulpius jest z wykształcenia lekarzem, który jednak porzucił swoją praktykę, aby zostać prywatnym detektywem. Odwiedza go niejaki Józef Scat, który zgłasza zaginięcie swojego przyjaciela, byłego marynarza, Martina Forstera. Szybko okazuje się, że Forster miał piękną i młodszą o osiem lat żonę Neilę, która pomimo kilku dni od jego zaginięcia, wcale nie kwapi się, aby zgłosić sprawę na policję. Co więcej, opornie odpowiada na pytania zadane przez detektywa i policję. Doktor Vulpius wraz z redaktorem Otmarem podejmują śledztwo. Niebawem okazuje się, że zniknęły wszystkie podobizny Martina Forstera i właściwie nie wiadomo, jak on wyglądał. Zapraszamy do lat 20. XX w.! To jest pierwsza część o detektywie Piotrze Vulpiusie. Polecamy również kolejną część "Życie i śmierć Branda".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 223

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marek Romański

TAJEMNICA MAŁŻEŃSTWA FORSTER

I

Nad miastem jaśniało słońce upalnego lipcowego popołudnia, jednakże w pokoju panował miły, orzeźwiający chłód, a półprzezroczyste rolety, zasłaniające duże okno, przesączały do wnętrza łagodne, stonowane światło.

Gabinet umeblowany był wykwintnie i należał najwidoczniej do człowieka odznaczającego się nie tylko dobrym smakiem, ale stawiającego również wysokie wymagania życiu pod względem materialnym.

Na pierwszy plan wysuwało się olbrzymie mahoniowe biurko, stojące ukośnie niemal pośrodku gabinetu. Poza tym prawie całą ścianę pokoju zajmowały wznoszące się aż do sufitu półki z książkami i broszurami poukładanymi z przesadną wprost pedanterią. W kącie pokoju stała oszklona szafa, pełna narzędzi zdradzających, że mężczyzna pracujący w tym pokoju ma niewątpliwie coś wspólnego z medycyną. A jednak nie był to gabinet lekarski, darmo bowiem szukałoby się wzrokiem obitego białą ceratą łóżka dla pacjentów. Pełne tajemnic dla każdego laika narzędzia lekarskie, wypolerowane tak, że można się było przejrzeć w ich stali, spoczywały w oszklonych gablotkach niby na wystawie sprzętu medycznego.

Od drzwi aż do biurka prowadził miękki, puszysty dywan perski. Biurko to także różniło się od przeważającej liczby męskich biurek, zarzuconych zazwyczaj bezładnie mnóstwem potrzebnych i niepotrzebnych papierów, gazet, listów i innych szpargałów, które już od dawna powinny spoczywać w koszu na śmieci. Na mahoniowym biurku panował ten sam co w całym gabinecie wzorowy porządek – nie było na nim ani jednego ścinka papieru, ani nawet najdrobniejszego pyłu. Ciężki, kanciasty kałamarz z czerwonego onyksu, zgrabny aparat telefoniczny ze smukłą słuchawką, książki adresowa i telefoniczna, wreszcie pokaźnych rozmiarów blok do pisania obok pudełka z najdroższymi cygarami hawańskimi, które świadczyły o upodobaniach i stopie życiowej właściciela – to było wszystko, co znajdowało się na płycie biurka.

Najważniejszą rzeczą w owym gabinecie była jednak atmosfera. Wśród czterech ścian, jakby zakrzepły w powietrzu, trwał dziwny spokój, który sprawiał, że każdy przekraczający jego próg wchodził mimo woli w krąg dostojnej ciszy, rzekłbyś, wkraczał w mury świątyni.

I było to wrażenie poniekąd słuszne, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że mężczyzna, który tu pracował, doktor Piotr Vulpius – należał do ludzi nigdy nie podnoszących głosu. Do wszystkiego, zda się, można by zmusić doktora Piotra Vulpiusa, ale nigdy do tego, by choć na chwilę dał się wyprowadzić z równowagi. Piotr Vulpius mówił zazwyczaj cicho, tonem przypominającym szemranie górskiego strumyka po okrągłych, obtoczonych przez wodę kamieniach.

Piotr Vulpius spojrzał na zegarek.

Od kilku minut, kiedy to jego gabinet opuściła niegustownie i niemodnie ubrana gruba jejmość w kapeluszu przybranym jakimiś dziwacznymi piórami, był sam. Dama ta zabrała mu wiele czasu sprawą błahą, doprawdy zbyt błahą jak na lipcowe, skwarne popołudnie. Nadchodziła pora obiadu, a w poczekalni urządzonej z nie mniejszym smakiem niż gabinet czekali jeszcze zapewne „pacjenci”.

Doktor Vulpius przeciągnął dłonią po czole, wydarł z notesu arkusik papieru, pokreślony na wszystkie strony i wrzucił go do kosza na śmieci. Nie było się nad czym zastanawiać. Opowiadanie niemodnie ubranej, starej pani nie zyskało tego zainteresowania i współczucia, jakiego się spodziewała.

Piotr Vulpius nacisnął guzik dzwonka.

Drzwi gabinetu uchyliły się tak cicho, jakby otwierający je nie dotykał klamki. Stanął w nich służący o chłodnym wyrazie twarzy i czujnych oczach.

 – Czeka ktoś jeszcze? – zapytał doktor.

 – Tak – brzmiała krótka odpowiedź.

 – Ile osób?

 – Trzy.

Do słabostek doktora Vulpiusa należało zatrudnianie służby, która odznaczałaby się jak największą małomównością. Dan wiedział o tym i umiał sprawić panu zadowolenie swą do perfekcji doprowadzoną zwięzłością odpowiedzi.

 – Przyjmę jeszcze jednego interesanta – rzekł doktor do służącego. – Resztę proszę odesłać na jutro. Jak zwykle na trzecią po południu.

 – Tak.

Dan znikł równie cicho, jak się pojawił. Vulpius patrzył na drzwi. Po chwili służący wprowadził do gabinetu tę z trzech oczekujących osób, na którą wypadała kolejność. Gdy przybyły przekroczył próg pokoju, Dan zasunął szybkim gestem ciężką kotarę wiszącą u drzwi, po czym drzwi te starannie zamknął. Dwie pozostałe osoby musiały tego dnia zrezygnować z widzenia z doktorem, ale nie należało się temu dziwić. Vulpius miał swoje kaprysy, a co ważniejsze, sądził, że ma do nich prawo.

W tej chwili jednak Piotr Vulpius podniósł się z głębokiego fotela o wysokich poręczach na powitanie mężczyzny idącego wolno w kierunku biurka. Objął go inkwizytorskim spojrzeniem swych czarnych oczu.

 – Jestem Piotr Vulpius – uprzedził tamtego, wyciągając do niego rękę.

 – Nazywam się Józef Scat – oznajmił przybyły, a choć nie był przyzwyczajony do tego, by mówić cicho, i on zniżył głos, bo i na niego, jak na wszystkich, podziałała owa chłodna cisza unosząca się w gabinecie niby niewidzialny pył.

Doktor wskazał swemu gościowi klubowy fotel po drugiej stronie biurka. Mężczyzna podszedł bliżej, lekko pociągając prawą nogą, i usadowił się w nim wygodnie.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, jakby obopólnie chcieli wykorzystać ten czas na przypatrzenie się sobie.

Nie ulegało wątpliwości, że rzadko można było spotkać człowieka tak swym wyglądem dostosowanego do otoczenia, w którym przebywał, jak był dostosowany doktor Vulpius do swego gabinetu. Po prostu można było powiedzieć, że kto widział gabinet doktora, mógł wyrobić sobie zdanie o Vulpiusie, nawet gdyby go nigdy nie oglądał na oczy, i odwrotnie.

Doktor Piotr Vulpius był wysokim, szczupłym mężczyzną w średnim wieku. Smukłość jego postaci podkreślał jeszcze bardziej czarny, długi satynowy płaszcz, którego zawsze używał w godzinach pracy. Twarz miał bladą, odbijały od niej kontrastowo czarne oczy i niewielka, w klin przycięta, również czarna bródka. W zaczesanych starannie włosach wiły się nitki przedwczesnej siwizny, tak charakterystycznej dla brunetów. Z całej postaci bił niesłychany spokój, a zarazem zimna pewność siebie.

Człowiek ten budził zaufanie, ale i mroził swym wyglądem. Czynił istotnie wrażenie lekarza wykonującego swój zawód starannie i sumiennie, lecz przywykłego w ciągu lat praktyki do tak rozlicznych cierpień swych pacjentów, że nie czyniło to na nim już żadnego wrażenia.

A jednak doktor Piotr Vulpius nie był lekarzem – a przynajmniej w tej chwili nie występował w tej roli.

Gdy milczenie przeciągało się, przysunął przybyłemu pudełko z cygarami.

 – Pali pan, panie Scat?

 – Dziękuję, mister Vulpius. Palę tylko fajkę.

 – Marynarze palą zazwyczaj fajkę, znałem jednak i takich, którzy nie pogardzali dobrym cygarem.

Po żywej, ruchliwej twarzy tamtego przebiegł wyraz zdziwienia. Chciał zapytać o coś, ale mężczyzna w satynowym płaszczu uśmiechnął się do niego kątem warg i powiedział:

 – To niewinna igraszka z typu tych przereklamowanych cudów, których dokonywał mityczny Sherlock Holmes. Przecież nietrudno na pierwszy rzut oka stwierdzić, że jest pan marynarzem, który przynajmniej chwilowo nie wykonuje swego zawodu, że był pan w Japonii i zaglądał również do portów chińskich.

 – Skąd pan wie, doktorze?

Vulpius wziął z pudełka cygaro, którym przybyły wzgardził i zapalił je z namaszczeniem.

 – To bardzo proste. Wprawdzie pan utyka, ale zachował pan typowy dla ludzi morza kołyszący krok. Sądzę, że chwilowo nie wykonuje pan swego zawodu, ponieważ nie jest pan ubrany po marynarsku, a wiem, że na ogół marynarze lubią swój charakterystyczny strój i są z niego dumni.

 – Ale Japonia? Chiny?

 – Głupstwo! Kiedy się witaliśmy, na przegubie pana ręki dostrzegłem niewielki wytatuowany rysunek. To mi też zdradziło pański zawód. Ale rysunek ten jest trójbarwny, a dobór kolorów taki, jaki stosują przy tatuowaniu Japończycy… Co do Chin to domysł mój nie sprawił mi żadnych trudności. Widzę na pana palcu pierścień, a na jego tarczy wygrawerowany znak chińskiego alfabetu, będący zarazem symbolem szczęścia.

 – To istotnie bardzo proste. – Przybyły spojrzał odruchowo na swą rękę.

Vulpius odłożył cygaro.

 – Co pana do mnie sprowadza? Proszę wziąć pod uwagę, że interesuję się tylko rzeczywiście ciekawymi sprawami.

Marynarz poprawił się w fotelu.

 – Przychodzę nie w mojej sprawie.

 – A w czyjej?

 – W sprawie Martina Forstera.

Doktor wsunięty w fotel, z rękami splecionymi na brzuchu, patrzył na przybyłego z pozorną obojętnością, niemal ze znudzeniem. Nie obiecywał sobie wielkich emocji po tej wizycie.

 – Nazwisko to nic mi nie mówi – odrzekł potrząsnąwszy głową.

Mimo tej opinii Vulpius uniósł się lekko i rzucił na arkusz bloku kilka stenograficznych znaków. W ten sposób sporządzał wszystkie swoje notatki.

 – Martin Forster jest moim przyjacielem.

 – To również marynarz?

 – Był nim. Od dwu lat nie ma nic wspólnego z morzem i zdaje się, że już mieć nie będzie.

Józef Scat nie używał gwary marynarskiej, starał się mówić poprawnie, uważnie dobierając słowa.

 – Zatem rzucił służbę morską?

 – Tak. A od trzech dni Martin znikł bez śladu. Jestem bardzo niespokojny.

Vulpius skrzywił się lekko.

 – Od trzech dni? Pana to zaalarmowało? W wielomilionowym mieście ludzie często znikają na dłużej, i w końcu się odnajdują.

 – Obawiam się jednak…

 – Zaraz, zaraz! Przedtem jeden szczegół. Dlaczego pan teraz nie pływa?

Chuderlawy blondyn ożywił się.

 – Zrobiłem sobie mały urlop… Przyjaźniłem się z Martinem, kiedy był jeszcze marynarzem i ani myślał, że w jego życiu zajdzie tak wielka odmiana… Niedawno zaprosił mnie do siebie. Tłukłeś się, chłopie, dość po różnych portowych dziurach – pisał do mnie. Nie mam tego listu przy sobie. Rzuć to wszystko na jakiś czas – pisał – i przyjeżdżaj. Możesz siedzieć u mnie, jak długo zechcesz, a gdy ci się znudzi i zatęsknisz za słoną wodą. wyjedziesz sobie, kiedy będziesz miał ochotę. Neila również cię zaprasza.

 – Kto to jest Neila? – przerwał Vulpius potok wymowy marynarza.

 – Neila? To żona Martina.

 – Ach! Więc Martin Forster jest żonaty.

 – Ma piękną żonę – odparł Scat, ale Vulpius nie mógł doszukać się w jego słowach entuzjazmu dla żony przyjaciela.

 – Wrócimy potem do Neili Forster. Jednym słowem, usłuchał pan zaproszenia przyjaciela?

 – Tak. Tym bardziej, że Vesterdyke poszedł do suchego doku na dłuższą reperację. To okręt, na którym ostatnio pływałem – dorzucił informacyjnie, nie wiedząc, czy doktor Vulpius zrozumiał.

 – Vesterdyke nie należy do rzeczy – przerwał mu jednak tamten znudzony i znowu spojrzał na zegarek, ponieważ pora obiadu zbliżała się, a on musiał jeszcze przedtem się przebrać. – Przyjechał pan zatem do przyjaciela i zamieszkał u niego. Czy tak?

 – Właśnie tak.

 – No, dobrze. – Vulpius przesunął palcami po brodzie i zajął się porzuconym cygarem. – Kiedy znikł Martin Forster?

 – Dziś mamy piątek. W środę widziałem go po raz ostatni.

 – To nie jest sprawa dla mnie. – Doktor potrząsnął głową. Trzeba złożyć zwyczajny meldunek w rejonowym komisariacie policji. Nie zajmuję się poszukiwaniem zaginionych.

Marynarz patrzył zawiedziony na Vulpiusa.

 – Proszę pana, mnie nie wydaje się to takie proste.

 – Podejrzewa pan nieszczęście?

 – Mam przeczucie, że z Martinem stało się coś złego.

 – Nie chodzi mi o pańskie przeczucia, lecz o fakty. O jak największą liczbę faktów.

 – Nie mam ich. Wiem jedno, że Martin zniknął bez śladu, a nie należał do ludzi, którzy by tak robili. Może się pan śmiać z moich przeczuć, ale wierzę w nie, chociaż nie jestem babą, lecz marynarzem… Muszę panu powiedzieć, że doświadczyłem tego wiele razy na morzu.

 – Hm… Ale i Martin Forster jest marynarzem. Mógł się gdzieś zawieruszyć.

 – Nie. To nie wchodzi w grę. Przynajmniej ja wiedziałbym, co się z nim dzieje.

 – W tym wszystkim nie rozumiem jednego. Nie składał pan meldunku na policji?

 – Nie.

 – A jego żona?

 – Też nie.

 – Trzeba było to zrobić przede wszystkim. A dlaczego właściwie zwraca się pan do mnie?

 – Mówiłem kilkakrotnie Neili, by zawiadomiła policję. Powiedziała, że Martinowi na pewno nie stało się nic złego, że niepotrzebnie ją niepokoję, a i siebie także.

 – To znaczy przejęła się mniej niż pan?

 – O! O wiele mniej.

Vulpius spojrzał na niego bacznie.

– Nie lubi pan zbytnio żony przyjaciela?

Józef Scat wzruszył ramionami.

– Tak jakoś nie przypadliśmy sobie do serca.

– Może to rzeczywiście pierwszy dziwny moment w tej sprawie, że żona okazuje tak dużo zimnej krwi wobec faktu, iż mąż od trzech dni nic dał o sobie znaku życia. W każdym razie powinna była po dwudziestu czterech godzinach zawiadomić policję.

– Właśnie jej to mówiłem, a gdy kilkakrotnie zbyła mnie byle czym, postanowiłem przyjść do pana. Słyszałem wiele o panu.

– Jak oni żyli ze sobą?

– Martin z Neilą?

– Na litość boską! Tak! Przecież o nich mówimy, panie Scat.

– Byli małżeństwem – odparł filozoficznie chuderlawy marynarz.

– A teraz niech mi pan opowie, jak było z tym zaginięciem Forstera?

– Bardzo prosto. Wyszedł z domu około dziewiątej rano i od tej chwili nie wiem, co się z nim działo.

– Mówił, kiedy wróci?

– Umówiliśmy się, że spotkamy się na lunchu w restauracji Pod Trzema Gwiazdami. Czekałem tam na niego kilka godzin. Nie przyszedł. Wróciłem do domu. Na obiad również się nie zjawił. Neila i ja czekaliśmy na niego do późnej nocy.

– A więc, wychodząc z domu, nie miał żadnych planów wyjazdu?

– Najmniejszych. Zamówił z rana telefonicznie bilety do teatru. Mieliśmy iść w trójkę.

– W jakim humorze był owego rana?

– W bardzo dobrym. Żartował przy śniadaniu.

– W kronice wypadków nie znalazł pan jego nazwiska?

 – Przeglądałem najskrupulatniej wszystkie pisma i nic nie znalazłem.

 – Czy miał przy sobie jakieś dokumenty stwierdzające tożsamość?

 – Nie rozstawał się ze starą książeczką żeglarską.

Vulpius namyślał się. Mała wskazówka sekundnika pięła się skokami po tarczy zegarka.

 – Ustalmy tedy fakty. Pański przyjaciel Martin Forster, były marynarz… Chwileczkę, a dlaczego właściwie porzucił służbę marynarską?

 – Otrzymał duży spadek. Wrócił i ożenił się.

Doktor Piotr Vulpius poprzestał na tym wytłumaczeniu, choć, jak się później okazało, zrobił źle.

 – A więc były marynarz Martin Forster – ciągnął rozpoczętą myśl Vulpius – wyszedł z domu w ubiegłą środę o dziewiątej rano. Miał się zobaczyć z panem na lunchu. O pierwszej?

 – O pierwszej.

 – O to mi chodziło. Czy nie wie pan, co miał robić Forster między dziewiątą rano a pierwszą po południu?

 – Miał załatwiać jakieś interesy w mieście.

 – Jakie? Miał się może z kimś zobaczyć?

 – Nie wiem.

 – Nic nie mówił?

 – Nie.

 – A może pani Forster wie, co miał robić mąż?

 – Nie wie.

 – To gorzej. W tej sytuacji istnieją trzy przypuszczenia: nieszczęśliwy wypadek, samobójstwo i zbrodnia. Samobójstwo należałoby wyłączyć, skoro mówił mi pan, mister Scat, że krytycznego dnia zaginiony był w doskonałym humorze.

 – Rzeczywiście, tak się zachowywał. Ale w poprzednich dniach było z nim zgoła inaczej.

 – Jak to?

 – Martin nie należał na ogół do ludzi skrytych i wkrótce po przyjeździe zauważyłem, że coś go gryzie. Znam go dobrze i tylko dlatego to zauważyłem, ale on należy do twardych istot, co częściej zdradzają się ze swymi radościami niż z troskami. Powiedział raz tylko…

 – Co powiedział?

 – Był wtedy zamyślony i dziwnie milczący. Przechadzaliśmy się wieczorem po ogrodzie. Wspominałem nasze marynarskie czasy. Chciałem go ożywić, a było czym – przecież spędziliśmy razem niejedną wesołą chwilę w knajpach i tawernach. W pewnym momencie Martin położył mi nagle rękę na ramieniu. Scat – rzekł, nazywał mnie zwykle po nazwisku – Scat, boję się, że wdałem się w bardzo złą sprawę… Tak powiedział.

 – I cóż dalej? Jaką sprawę miał na myśli?

Marynarz podrapał się po głowie.

 – Ba, doktorze Vulpius! Gdybym to ja wiedział! Przerwał na tym, zamyślił się znowu, po czym machnął zniechęcony ręką.

Martinie – powiedziałem – przede mną nie musisz mieć tajemnic. Co cię gnębi, Martinie? Wiesz, że co powiesz, to jakbyś kamień w morze rzucił. Może ci ulży to wyznanie? Zdawało mi się przez chwilę, że ma zamiar wszystko mi opowiedzieć, ale skończyło się na tym, że dorzucił tylko: Nie dzisiaj, Scat, nie dzisiaj… Pogadamy innym razem, a gdybyśmy nawet nie pogadali… I znowu umilkł.

 – Kiedy to było?

 – Niecały tydzień temu.

 – Nie domyśla się pan, co to znaczyło?

 – Ani trochę! Każdy człowiek ma swoje troski i kłopoty, musiał je mieć i Martin, ale poza tym miał wszelkie powody, by czuć się zadowolony. Majątek, piękną żonę…

Vulpius poruszył się w fotelu.

 – Dlaczego pan jej nie lubi? Czy była złą żoną dla Forstera? – zadał doktor po raz drugi to samo pytanie.

 – Tego nie mogę powiedzieć. – Scat potrząsnął głową. – Mimo wszystko jednak nie mamy do siebie zbytniej sympatii. Tak się złożyło.

 – Wobec tego nie rozumiem, dlaczego pani Forster wzdraga się zawiadomić policję o zaginięciu.

 – I ja nie rozumiem.

 – A może po prostu wie, co się stało z mężem, i dlatego jest o niego spokojna? Może mają sprawy, które chcieli zachować przed panem w tajemnicy?

 – Wątpię. Forster nigdy dotąd nie miał przede mną tajemnic.

 – A jednak… przerwał wtedy tę rozmowę w ogrodzie.

Vulpius nakreślił jeszcze kilka notatek na bloku i podniósł się. Był to znak, że rozmowa jest skończona.

 – Zajmę się tą sprawą – rzekł. – Jeżeli w obecnej fazie jest w ogóle coś do zrobienia. To mi nie wygląda na nic ciekawego ani skomplikowanego. Niech pan zadzwoni do mnie jutro o tej porze i oczywiście natychmiast, gdyby Forster się znalazł.

Uśmiechnął się nieco lekceważąco.

 – Najprawdopodobniej wróci do domu i wszystko wyjaśni się zupełnie zwyczajnie. Niech mi pan jeszcze poda adres Forsterów. Pan tam mieszka, naturalnie… To dwunasty okręg policyjny? Tak? Dobrze!

Wolno odprowadzał do drzwi utykającego marynarza.

 – Mógłby pan jeszcze udać się do komisariatu i złożyć formalny meldunek.

 – Wolałbym tego nie czynić. Właśnie dlatego zwróciłem się do pana, by wbrew Neili Forster nie nadawać sprawie urzędowego biegu.

 – Rozumiem. Znam inspektora Doheny’ego i wspomnę mu dziś o tym. Dwunasty okręg należy do niego. Do widzenia, mister Scat.

 – Do widzenia, panie doktorze. – Marynarz wahał się przez chwilę, lecz w końcu zapytał: – Czy mam zostawić coś na koszty?

 – Nie teraz. Pomówimy o tym ewentualnie później. Wolę ciekawą sprawę za darmo, niż nudną obsypaną złotem.

Już w drzwiach zatrzymał go jednak.

 – Jeszcze jedno! Mister Scat, załóżmy wbrew mej obecnej opinii najgorszą możliwość. Gdybyśmy przypuścili, że Martin Forster został zamordowany, czy miałby pan jakieś podejrzenia?

Marynarz namyślał się.

 – Żadnych – odparł wreszcie, ale w głosie jego Vulpius wyczuł niepewność.

 – Absolutnie żadnych? – zapytał, przeszywając go spojrzeniem swych czarnych oczu.

 – Absolutnie! – Józef Scat potrząsnął mocno czupryną, ale Vulpius już mu nie uwierzył.

Pożegnał marynarza i wrócił do gabinetu. Stanął przed biurkiem i patrzył na arkusz papieru, pokryty stenograficznymi znakami.

 – Głupstwo! – mruknął do siebie. – Zmarnowałem tyle czasu… Nie ma już dziś ciekawych spraw.

Nie przypuszczał, jak bardzo jednak mylił się w tej chwili. Bo tak oto się złożyło, że trzymał w ręku najciekawszą ze spraw kryminalnych, z jaką dane mu było się zetknąć.

II

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Marek Romański, wł. Roman Dąbrowski

(ur. 1906 w Rzeszowie, zm. 20 czerwca 1974 w Buenos Aires) – polski pisarz, publicysta i dziennikarz, autor kilkudziesięciu powieści kryminalnych, wraz z Adamem Nasielskim i Antonim Marczyńskim należał do tzw. wielkiej trójki polskich pisarzy powieści kryminalnych II Rzeczypospolitej. Wcześnie osierocony i przygarnięty przez wujostwo Rydlów. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, kierunku nie skończył. W latach 20. związany z pismami socjalistycznymi - „Naprzód” (1922), „Robotnik” (1927) i „Głos młodzieży robotniczej” (1928-29). Wiadomo, że powieści kryminalne publikował już od początku lat 30. XX w., a więc wieku dwudziestu kilku lat (podobnie jak Adam Nasielski). W latach 1935-36 korespondent wojenny „Gońca Warszawskiego” z Abisynii. Szczyt popularności Romańskiego przypadł na lata tuż przed wybuchem II wojny światowej, kiedy publikował po kilka powieści rocznie. Jego losy podczas wojny są nieznane. W 1944 r. tuż przed powstaniem warszawskim przedostał się na Węgry, gdzie został złapany przez Hitlerowców i skazany na roboty przymusowe w Dolnej Bawarii. Po ucieczce do Włoch wstąpił do armii generała Władysława Andersa. Po demobilizacji wyjechał do Argentyny, gdzie mieszkał w Buenos Aires. Redagował m.in. „Głos Polski” (od 1957), opublikował również kilka powieści (być może napisanych jeszcze przed wojną). W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.

Lista publikacji Marka Romańskiego na stronie:

http://www.cmkryminaly.pl/?marek-romanski

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Tom 1.

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży.

Tom 2.

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.

Tom 3.

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.

Tom 4.

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu.

Tom 5.

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin.

Tom 6.

Marek Romański

, Mister X.

Tom 7.

Marek Romański

, Pająk.

Tom 8. pierwsza część.

Marek Romański

, Złote sidła.

Tom 8. druga część.

Marek Romański

, Defraudacja, druga część.

Tom 9. pierwsza i druga część.

Walery Przyborowski

, Widmo przy ulicy Kanonia.

Tom 10.

Antoni Hram

, Upiór warszawskich podziemi

Tom 11.

Kazimierz Laskowski

, Agent policyjny w Warszawie.

Tom 12.

Walery Przyborowski

, Tajemnica czerwonej skrzyni.

Tom 13.

Marek Romański

, Warszawski prokurator Garda.

Szpiedzy i agenci

Tom 1. Marek Romański, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.

Tom 2. Marek Romański, Szpieg z Falklandów.

Tom 3. Marek Romański, Tajemnica kanału La Manche.

Tom 4. Marek Romański, Znak zapytania.

Tom 5, pierwsza część. Marek Romański, Serca szpiegów.

Tom 5, druga część. Marek Romański, Salwa o świcie.

Detektyw Piotr Vulpius

Tom 1. Marek Romański, Tajemnica małżeństwa Forster.

Tom 2. Marek Romański, Zycie i śmierć Branda.

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Tom 1, Alibi

Tom 2. Opera śmierci

Tom 3. Człowiek z Kimberley

Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie

Tom 5. Grobowiec Ozyrysa

Tom 6. Skok w otchłań

Tom 7. Puama E

Tom 8. As Pik

Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania

Najciekawsze kryminały PRL

Tom 1.

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka

Tom 2.

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca 

Tom 3.

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc

Tom 4.

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć

Tom 5.

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą

Tom 6.

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy

Tom 7.

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt

Tom 8.

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni

Tom 9.

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców

Tom 10.

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tom 1. Tajemnica szpilki

Tom 2. Czerwony Krąg

Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby

Tom 4. Szajka Zgrozy

Tom 5. Kwadratowy szmaragd

Tom 6. Numer Szósty

Tom 7. Spłacony dług

Tom 8. Łowca głów

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem

Tom 2. Czarna Gwiazda

Tom 3. Tajemnica torpedy

Tom 4. Pokój zmarłego

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Tom 1. Lista sześciu. 

Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.

Tom 3. Zamknięci

Tom 4. Poza granicą szaleństwa

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Tom 1. Sekret włoskiego orzecha

Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa

Tom 2. Mordercza proteza

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Tom 1. Syryjska legenda

Tom 2. Meksykańska hekatomba

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Marek Romański

Tajemnica małżeństwa Forster Seria: Piotr Vulpius, tom 1

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie III, 2019

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce:  jeff Metzger, Anneke, Oleksii / Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-150-0

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek