W walce z Arsène Lupin. Kryminały przedwojennej Warszawy - Marek Romański - ebook

W walce z Arsène Lupin. Kryminały przedwojennej Warszawy ebook

Romański Marek

4,0

Opis

Słynny złodziej w Polsce. Warszawa, Łagiewki, dwudziestolecie międzywojenne. Okazuje się, że Arsène Lupin wcale nie zginął w Maroku, tylko przeniósł się z działalnością do Warszawy. Napotkany w klubie Marabutów Francuz Medieval zakłada się z prywatnym detektywem Konradem Wichurą o to, czy słynny złodziej wyprowadzi detektywa w pole, czy ten go prędzej złapie. Już niebawem Konrad Wichura będzie miał trudny orzech do zgryzienia. Jednocześnie kontakt z detektywem Wichurą i komisarzem Wagnerem nawiązuje francuski milioner mieszkający w Polsce, Izydor Bitru. Dostał list z pogróżkami od Arsène Lupina i obawia się o swój majątek. Detektyw i komisarz wyjeżdżają do pałacu w Łagiewkach, aby złapać słynnego złodzieja. Polecamy również "Mister X".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 228

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział I

w którym jesteśmy w klubie „Marabutów”

W chwili, gdy oszust zbliżył się do okienka bankowego i przedłożył uprzedzonemu już przeze mnie urzędnikowi fałszywy list kredytowy na sześćset funtów szterlingów, podszedłem do niego cicho (mam zwyczaj noszenia butów o gumowej podeszwie) i położyłem mu rękę na ramieniu.

– Kasjuszu Sankey! – ozwałem się – kariera pańska jest już skończona. Proszę udać się za mną.

Obrócił się szybko i przewiercił mnie spojrzeniem swych czarnych oczu.

– Co to znaczy? – zapytał – Jak pan śmie?

Miałem w kieszeni nakaz aresztowania. Położyłem mu rękę na ramieniu.

– Kasjuszu Sankey! – powtórzyłem – w imieniu prawa aresztuję pana i ostrzegam, że każcie słowo wypowiedziane teraz przez pana, może być użyte przeciw panu i w śledztwie, i podczas rozprawy sądowej.

– U licha! Oto moja odpowiedź!

Był bardzo sprytny, widocznie jednak sądził, że to nie zorganizowana zasadzka, lecz przypadkowe spotkanie. Omal nie przypłaciłem życiem tego jego mniemania.

Zanim zdołałem się zorientować – czyż mogłem przypuszczać, że w tym właśnie momencie, zdeterminowany, pójdzie na „mokrą robotę”? – w ręku jego zaczerniał rewolwer i padły dwa strzały.

Wierzcie mi panowie, że z pewnością nie byłbym siedział teraz tu, w Warszawie, w wygodnym fotelu, w gabinecie klubu „Marabutów”, gdyby nie czujność jednego z wywiadowców, którzy kręcili się w hali bankowej, udając interesantów. Wywiadowca ów, jakby przeczuwając, co się święci, zbliżył się, nie czekając, kiedy dam sygnał, i nagłym ruchem obalił mnie na ziemię w krytycznym momencie, ratując mnie tym od kuli Sankeya.

W kilka sekund później fałszerz czeków i papierów bankowych był już rozbrojony i skuty. Zmarł przed dwoma laty w więzieniu w Dartmoor. Wyrok opiewał na dziesięć lat.

* * *

Konrad Wichura, zakończył swe opowiadanie i spojrzał po obecnych, po czym jął uderzać fajeczką o metalową popielniczkę, wytrząsając z niej resztki popiołu.

Gdy ukończył tę czynność, spojrzał raz jeszcze na grupę słuchaczów, uśmiechnął się i sięgnąwszy po kapciuch, począł nabijać na nowo fajkę, wkładając w tę czynność całą swą uwagę.

Ponieważ dnia tego spożywał obiad w klubie „Marabutów”, którego był od niedawna członkiem, angielskim zwyczajem ubrany był w smoking. Chociaż narzekał na polski klimat, twierdząc, że woli już mglisty Londyn, bowiem tam ma przynajmniej, obok mgły, Scotland Yard pod bokiem, wyglądał czerstwo i zdrowo.

Nie było wieczoru w klubie, podczas którego nie proszono by go, by opowiedział jedną ze swych niezliczonych przygód, a opowiadał tym razem w języku francuskim. Czynił to z kurtuazji dla pana Alberta Medievala, bogatego kupca z Marsylii, który od dwudziestu czterech godzin gościł w Warszawie w sprawach handlowych.

Pana Medievala wprowadził właśnie tego wieczoru do klubu „Marabutów” jeden ze stałych członków klubu, pan Bracht, z którym kupiec marsylski pozostawał w stosunkach handlowych już od dłuższego czasu.

Albert Medieval zdawał się być ogromnie zainteresowany obecnością w towarzystwie głośnego detektywa, o którym, jak oświadczył, słyszał już nieraz, choć nie mógł się nigdy uporać z wymową jego nazwiska.

W tym, że pan Medieval słyszał nazwisko Konrada Wichury, nie było nic dziwnego, bowiem znakomity detektyw-amator, rozporządzając poważnym majątkiem osobistym, zjawiał się wszędzie tam, gdzie nadarzała się do rozwiązania zawikłana zagadka kryminologiczna. Często też policje wielu państw zwracały się do Konrada Wichury, prosząc go o pomoc lub opinię w sprawach szczególnie trudnych. Konrad Wichura nigdy się od tego nie uchylał.

Po chwilowym milczeniu, które było jakby aktem kurtuazji obecnych wobec detektywa, zabrał głos gość z Francji.

– Sprawa Sankeya! Bardzo zajmująca! Czytałem swego czasu w gazetach!

Konrad Wichura uczynił sobie w duchu uwagę, że jak na Francuza, a zwłaszcza Marsylczyka człowiek ten, wbrew regule o gadatliwości mieszkańców tego miasta, mówi krótkimi, urywanymi zdaniami. Tak zwykle mówią Anglicy.

Medieval urwał i zwrócił się wprost do Wichury.

– Pan jest istotnie niezwyciężony. Krążą o panu legendy, że nikt nigdy nie pokonał pana!

Nie wiadomo, dlaczego Konrad Wichura uczuł się podrażniony tonem Francuza i słowem legenda. Być może było to winą kuchni klubowej, która podała tego dnia głośnemu detektywowi zbyt mało soczysty befsztyk. Potwierdzałoby to starą teorię, że małe przyczyny powodują wielkie skutki.

Dość, że Konrad Wichura odpowiedział z pewnym rozdrażnieniem w głosie.

– W każdym razie zdarzało mi się to rzadko!

Medieval zdawał się szukać czegoś w pamięci.

– No, ja znam jednego takiego śmiałka, z którym miałby pan twardy orzech do zgryzienia.

Jerzy Bracht spojrzał ciekawie na Francuza. To zaczynało być interesujące.

Komisarz Wagner, który uważał, iż osoba Konrada Wichury jest mocno przereklamowana, uśmiechnął się i zaczął z wielką uwagą oglądać swe paznokcie. Ten Francuz może niekoniecznie był taktowny, ale w każdym razie chciał dać Wichurze nauczkę, by nie był zbyt zarozumiały i pewny siebie.

Detektyw podjął rzuconą mu rękawicę.

– O kim pan myśli?

– Być może zetknął się pan już z tym człowiekiem. A już z nazwiskiem w każdym razie. Myślę...

Dokończenie zdania padło, jak trzaśniecie z bicza.

– ...myślę o Arseniuszu Lupinie!

Konrad Wichura zrobił minę, jakby połknął gorzką pigułkę. To była jedna z jego rzadkich klęsk, jakich wstydził się przed samym sobą. Przemógł się jednak i odpowiedział z podziwu godną szczerością i otwartością.

– Istotnie, panie Medieval, zetknąłem się z tym dziwnym i niezwykłym przestępcą. Przyznaje szczerze, wystrychnął mnie na dudka. Sądziłem, że będę miał okazję do rewanżu, ale, niestety, Arseniusz Lupin już nie istnieje.

Stary radca ministerialny Krotowski, który nie uznawał innej literatury poza kryminalną, choć wstydził się tego, iż czytał powieści kryminalne, pochylił się naprzód z błyskiem zainteresowania w oczach.

– Lupin nie żyje!...

– To stara historia. Ten szaleniec, w czasie kampanii francuskiej w Maroku, zgłosił się do władz i ofiarował swe usługi wywiadowi wojennemu. Oddawał istotnie ogromne usługi, okupując tym swe dawne winy wobec sprawiedliwości, potem jednak słuch o nim zaginął. Został niewątpliwie ujęty przez Rifenów i jako szpieg stracony wśród tortur.

Albert Medieval zapalił ponownie papierosa, który mu zgasł.

– Pana wiadomości o Arseniuszu Lupinie są o tyle nieścisłe, że nie został on przez Rifenów rozstrzelany.

– Co?

– Lupin żyje?

Medieval skinął poważnie głową.

– To twarda bestia. Zbiegł w nocy przed egzekucją.

– A pan skąd o tym wie?

– Skąd wiem? Mon Dieu, wiem i koniec. A gdybym zresztą panu powiedział, że wiem o tym od niego samego?

– Od niego samego?

– No, tak! Przecież to bardzo możliwe.

Komisarz Wagner zwrócił się nagle do detektywa.

– Skoro Arseniusz Lupin żyje, nie zniknęła jeszcze możliwość pomszczenia poniesionej przez pana klęski...

– Cieszy mnie to bardzo. Monsieur Medieval, niechże pan nie będzie taki tajemniczy. Czy pan istotnie zetknął się z Arseniuszem Lupinem? Rozmawiał pan z nim?

– O, tak! Rozmawiałem. Kto wie, może i panowie będą mieli sposobność porozmawiania z nim, bowiem, o ile mi wiadomo, Arseniusz Lupin jest w tej chwili w granicach Polski.

Teraz komisarz Wagner poderwał się od stołu.

– Lupin w Polsce? – powtarzał. – Lupin w Polsce? To niemożliwe. Może tu, w Warszawie?

– Być może.

– Być może? Ależ to ważne! To niesłychanie ważne! Lupin w Warszawie! Niechże pan mówi, niechże pan mówi szybko.

Francuz obrzucił gwałtownego komisarza policji chłodnym spojrzeniem.

– Nie widzę powodu, by udzielać panu, panie komisarzu informacji, których udzielać nie jestem obowiązany.

– Słusznie! – zauważył Konrad Wichura, rzucając jednocześnie komisarzowi ironiczne spojrzenie.

– Zaspokoję ciekawość panów, o ile to w mojej mocy. Poznałem go w luxie paryskim. W wagonie restauracyjnym. Gdy przyszedłem na obiad, były wszystkie stoliki i miejsca zajęte z wyjątkiem jednego. Przy małym stoliku siedział jakiś pan. Miejsce vis-à-vis było wolne. Poprosiłem o pozwolenie zajęcia go!

Medieval wiedział doskonale, że jest teraz osobą, na której skupiło się główne zainteresowanie. Zdawało się to mu pochlebiać.

– Czarujący, przykuwający człowiek. Dawno nie jadłem obiadu w tak miłym towarzystwie.

– Ale skądże pan wie, iż ów osobnik, z którym pan jadł obiad w wagonie restauracyjnym luxu paryskiego, to właśnie Arseniusz Lupin?

– Gdy płacił, wypadło mu z portfela kilka biletów wizytowych. Każdy na inne nazwisko. Rzuciłem na nie okiem i odczytałem pierwszy z brzegu: Arsène Lupin.

– On jest jednak bezczelny!

– Zawsze brawurował w nieprawdopodobny sposób!

– I cóż? Czy zauważył, że odczytał pan ten bilet?

– Naturalnie! Zauważył natychmiast i rzekł do mnie ze spokojnym uśmiechem, chowając bilety do portfela: Stało się! Jestem istotnie Arseniuszem Lupinem! Jestem spokojny, że nie powie pan o tym nikomu, jakbym miał na to pańskie słowo honoru. Jesteśmy przecież obaj Francuzami podróżującymi przez Niemcy...

– Spryciarz, szelma!

– Czy on jest faktycznie Francuzem? Nazwisko brzmi z włoska.

– To rodowity Korsykanin. W żyłach jego płynie krew włoska zmieszana z francuską.

– Cóż było dalej, monsieur Medieval?

– Rozmawialiśmy jeszcze przez pół godziny, po czym najspokojniej pożegnał się. Nie widziałem go już więcej.

– Wysiadł na najbliższej stacji?

– To by nie było w jego stylu.

– A zatem przyjechał do Warszawy?

Konrad Wichura ruszył ramionami.

– Dobrze się składa. Popróbujemy się trochę.

Medieval spojrzał bystro na detektywa.

– Wątpię, czy wyjdzie pan z tych zapasów zwycięsko. W Lupinie tkwi geniusz francuskiej rasy.

– Tak pan sądzi?

– Tak sądzę.

– A ja sądzę, że jeżeli pan Lupin jest w Warszawie, jeżeli przyjechał tu na gościnne występy, to wkrótce nałożę mu bransoletki na ręce. Pan w to wątpi?

– Tak.

– Zapomina pan, że Arseniusz Lupin – jeżeli to był on faktycznie – liczy teraz nie mniej niż czterdzieści pięć lat... Mam nad nim przewagę wieku i to dużą. Jedenaście lat różnicy to bardzo wiele w życiu policjanta i przestępcy. Zresztą, panie Medieval, jestem gotów założyć się z panem, że zwyciężę Arseniusza Lupina. Odnajdę go, sparaliżuję każdą jego robotę i gdy będzie trzeba, będę go miał.

– Zakład? Ależ zgoda! Chętnie nawet przystanę na to, by w razie potrzeby korzystał pan z usług policji.

– To zupełnie naturalne – wtrącił sentencjonalnie komisarz Wagner. – Tam gdzie prawo jest obrażone, władza państwowa wkracza z urzędu.

– I na to zgoda... A zatem zakład. O jaką sumę?...

– Jaką pan sobie życzy?

– O sto tysięcy franków. Czy nie za wysoko?

– Jak pan sobie życzy! – powtórzył Konrad Wichura, pochylając głowę.

Medieval i detektyw sięgnęli równocześnie po książeczki czekowe. Zaskrzypiały wieczne pióra.

Jakby jedną myślą kierowani, zwrócili się obaj jednocześnie do radcy Krotowskiego, trzymając w ręku mokre jeszcze blankiety wydarte z książeczek.

– W pana ręce, jeżeli pan pozwoli, złożymy te czeki, jako depozyt...

– Czek na sto tysięcy franków na Credit Lyonais.

– Czek na tę samą sumę w przeliczeniu na funty na bank Crossman & Brothers w Londynie.

– Bardzo chętnie, panowie. Jaki jest termin rozegrania zakładu?

– Sądzę, że pół roku wystarczy... Albo lepiej i bardziej po dżentelmeńsku, póki jedna ze stron nie uzna się lojalnie za pokonaną.

– Niech i tak będzie.

– Zakład stoi, moi panowie.

Medieval uśmiechnął się.

– Warto by go oblać! Garçon, flaszkę Pommery! Proszę dobrze zamrozić!

Rozdział II

w którym jest już kobieta i to – rzecz prosta – kobieta piękna i młoda

Około północy Konrad Wichura wracał do domu z klubu „Marabutów”.

Postawił kołnierz od płaszcza, siekł bowiem lodowaty wicher.

Mimo że mieszkał w willi na przedmieściu i że od domu dzieliło go kilka kilometrów, mimo że pogody nie można było absolutnie nazwać przyjemną a nocy gwiaździstą, słynny detektyw prywatny nie miał ochoty zająć miejsca w taksówce.

Uczuwał potrzebę ruchu, chciał przez drogę pomyśleć o tym, co przydarzyło mu się w klubie „Marabutów”.

Konrad Wichura szedł pochylony i gryzł w zębach ustnik swej nieodstępnej fajki.

– Niech mnie piorun spali! – mruczał do siebie, co było jego zwyczajem, gdy był zaaferowany. – Gdzie mam szukać tego przeklętego Lupina? Kto wie, czy nie jest on wytworem bujnej fantazji kupca z Marsylii? Jest przecież przysłowie we Francji: Blaguje, jak Marsylczyk...

Nie dokończył myśli. Już od dłuższej chwili słyszał za sobą jakieś kroki. Obejrzał się. Biegła za nim, stukając obcasami, jakaś dziewczyna, wymachując ręką, w której trzymała jakiś kwadratowy przedmiot.

Dopadła go szybko.

Jedno spojrzenie na zziębniętą, umalowaną jaskrawo twarzyczkę, na brwi i rzęsy, ociekające wprost tuszem, powiedziało mu wszystko. Miał do czynienia z dziewczyną uliczną.

Zirytowany chciał już iść dalej, gdy jej zdyszany głos osadził go na miejscu.

– Czy... pan... Wi... chura?...

Detektyw osłupiał.

– Tak się nazywam. Czego chcesz ode mnie? Skąd znasz moje nazwisko – rzekł przez zęby, nie wyjmując z ust fajki.

– Polecono mi dogonić pana i oddać mu ten list. Dostałam za to dwa złote.

Wichura wyjął z ust fajkę i wyciągnął rękę po kopertę.

– Pokaż!...

Podała mu list. Podszedł z nim do latarni.

– Zaczekaj!

Detektyw dobył małego scyzoryka i starannie rozciął kopertę, którą schował do kieszeni. Następnie zajął się listem.

Był to mały arkusik papieru. List był bez daty i nagłówka, pisany na maszynie czcionką vogue. Royal Portable – powiedział sobie Wichura.

List był pisany w języku francuskim.

Zmuszony do śledzeniu każdego kroku p. Alberta Medievala, przed którym zdemaskował mnie przypadek – wiem o zakładzie, jaki dziś stanął między Panem, a nim. Podejmuję rzucone mi wezwanie.

Konradzie Wichuro! Usłyszy Pan o mnie, w ciągu najbliższych dni, lub może godzin.

Arsen Lupin

Konrad Wichura dwukrotnie przeczytał treść listu, po czym w ślad za kopertą arkusik papieru powędrował do jego kieszeni.

– Kto ci to doręczył?

– Jakiś pan.

– To już wiem. Gdzie?

– Na Nowym Świecie.

– Aha! Jak wyglądał?

– Nie wiem.

– Nie wiesz? Nie kręć no, mała, bo ja jestem z policji. Nie wiesz, jak wyglądał?

– Nie mogę wiedzieć. Idę Nowym Światem z koleżanką, a tu wolniutko sunie taksówka. Wewnątrz ciemno, ale szyba się odsuwa i ktoś kiwa ręką. Panienko, woła. Mój fach podchodzić, jak ktoś kiwa ręką.

– Mów prędzej!

– Z panem to też! Podchodzę, a on daje mi forsę i list. Idź, mówi, szybko za tym panem – wskazał niby za panem – i list oddaj.

– Po polsku mówił? Dobrze?

– Dobrze! Jak ja!...

– No, to znów nie zanadto dobrze. I cóż dalej?

– Nic. Dogoniłam pana...

– A jak wyglądał ten pan?

– Dwu ich było w taksówce.

– A! Dwu?...

– Tak! Ten drugi siedział głęboko w wozie i z kapeluszem nasuniętym na czoło.

– Już rozumiem! – mruknął do siebie detektyw. – Ma tu już swoich ludzi... Czy nie pamiętasz, gdzie ta taksówka pojechała?

– Co mnie to obchodzi.

– Numeru wozu, naturalnie, też nie wiesz?

W odpowiedzi ruszyła ramionami.

– No, to masz tu jeszcze złotówkę i zwiewaj.

– Dał dziewczynie pieniądze i machnął ręką, jakby odpędzał się od muchy. Oddaliła się szybko i zniknęła za rogiem ulicy.

Konrad Wichura stał przez chwilę i patrzał za nią. Gdyby nie ów list, byłyby gotów uwierzyć, że było to wszystko fantastycznym snem. Upłynęły zaledwie krótkie godziny od chwili, kiedy stanął zakład między nim, a Medievalem, a już Arseniusz Lupin wiedział o wszystkim.

Czy był wszechwiedzący ten wcielony szatan, z którym nie mogła dać sobie rady policja całego świata, ów dżentelmen-włamywacz, o którym po tysiąc razy mówiono, że umarł, a na którego nie było śmierci?

Czasem na kilka lat znikał z horyzontu. Nie wiadomo skąd, jak gdyby przez jego agentów rozpuszczana, kursować poczynała wiadomość, że Arsène Lupin zginął w takich, a takich okolicznościach. I wiadomość ta kursowała tak uporczywie, że wreszcie policja francuska skłonna była uwierzyć, że dobry los pozbawił ją przeciwnika, który kosztował ją tyle wysiłków i tyle kompromitacji.

– Najwyższy czas! – mówiono do siebie.

Tymczasem po miesiącach czy po latach, zależnie od kaprysu, bo wszystko było kaprysem w życiu Lupina, dżentelmen-włamywacz wypływał pod jakimś obcym nazwiskiem, mącił policji spokój, dokonywał rzeczy wyprost nadludzkich, demaskował się czasami, mówiąc z subtelnym uśmiechem: Tak, panowie, to ja jestem Arseniuszem Lupinem i znikał, zanim ktokolwiek próbował mu przeszkodzić.

Takim był Arseniusz Lupin.

Konrad Wichura raz jeszcze przeczytał list i schował go starannie do portfelu.

– Chcesz ze mną wojny? – mruknął pod adresem autora listu. – Dobrze! Będziesz ją miał. Obawiam się tylko, że ci ona bokiem wyjdzie.

Pogoda stawała się coraz gorsza. Jął padać deszcz ze śniegiem i Konrad Wichura postanowił zrezygnować z dalszego spaceru. Podszedł do najbliższego postoju taksówek i skinął na wóz.

Rozparł się wygodnie na poduszkach taksówki i przymknął oczy. Gdyby go kto tak widział, powiedziałby, że słynny detektyw drzemie w czasie jazdy. Tak jednak nie było, bowiem Konrad Wichura myślał i to myślał bardzo intensywnie.

Wreszcie przyjechał na miejsce i już płacąc, zauważył w półmroku panującym na ulicy jakąś zgiętą postać, skuloną na deszczu pod parkanem.

Musiał przejść koło niej, zdążając do furtki willi. Zrazu minął obojętnie ciemną, zgiętą sylwetkę, gdy jednak uświadomił sobie, że to kobieta kuli się na chłodzie i deszczu jesiennym, zawrócił, podszedł do niej i potrząsnął ją za ramię.

Kobieta drgnęła i uniosła głowę, ukrytą dotąd w dłoniach.

Miotany wichrem płomyk ulicznej latarni dawał nikłe światło, wobec czego Konrad Wichura dobył z kieszeni elektryczną latarkę i rzucił snop światła na nieznajomą.

Zdumiał się. Był przekonany, że ma do czynienia z żebraczką, tymczasem ujrzał twarz młodą i delikatną, nacechowaną wielką bladością. Spojrzały na niego duże, śliczne oczy.

Nieznajoma ubrana była bardzo ubogo i skromnie. Na jednej ręce wisiała mocno zniszczona torebka.

– Kto pani jest i co pani tu robi na deszczu o tej godzinie?

Westchnęła głęboko i podniosła się z trudem. Była zupełnie przemoczona, a gdy zaczęła mówić, głos jej drżał.

– Cóż mam innego robić? Nie mam dokąd iść...

– Bezdomna?

– Tak...

Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.

– Pani nie jest warszawianką?

– Zgadł pan – uśmiechnęła się leciutko. – Przyjechałam z prowincji do stolicy za pracą. Naturalnie, nie znalazłam jej. Na dobitek ukradli mi w tramwaju z torebki wszystkie pieniądze i dokumenty. Zrozpaczona wałęsałam się tak przez całe popołudnie po mieście, aż wreszcie znalazłam się tu i sił mi już brakło. Było mi już wszystko jedno... Usiadłam tu i chciałam umrzeć.

– Z jakiego miasta pani pochodzi?

Wymieniła jedno z małych prowincjonalnych miast. Wichura przypatrywał się jej badawczo. Jej piękna twarz i duże smutne oczy zrobiły na nim wrażenie. Należał do mężczyzn, którzy nigdy nie przechodzą obojętnie wobec wdzięków kobiecych.

– Gdybym miał pewność, że nie jest pani oszustką, dałbym pani na bilet powrotny do domu.

– Do domu? Nie mam żadnego domu. Jestem sama na świecie.

– Hm... – Konrad Wichura uczynił w duchu uwagę, że młoda dziewczyna ma bardzo zgrabną figurę. – Głodna pani?

– O, tak.

Był jeszcze niezdecydowany. Przyszła mu do głowy pewna idea, jednakże miał swoje nawyczki i w pierwszej chwili pomyślał z niechęcią o wprowadzeniu intruza do swego domu. Deszcz jednak padał coraz gęstszy i przenikliwszy. Trzeba się było decydować.

– No, trudno, pójdzie pani do mnie. Mieszkam tu obok.

– Do pana? – W głosie jej brzmiała nuta niepokoju.

– Przecież nie zostanie tu pani w noc i na taką pogodę. No, już idziemy, bo i ja przemoknę do nitki!

Usłuchała w milczeniu. Wichurze przypomniało się, że zwolnił na wieczór służącego i że sam wobec tego będzie musiał zająć się zziębniętą dziewczyną. Myślał jeszcze o tym, gdy wyjmował klucz z kieszeni, by otworzyć drzwi willi, gdy jednak włożył klucz do zamku, zapomniał na chwilę o dziewczynie, która stała obok niego.

Zamek, który zazwyczaj ustępował łatwo, tym razem stawił opór.

Detektyw zaniepokoił się. Począł manipulować kluczem, aż wreszcie zamek ustąpił. Wichura był zbyt doświadczony w swoim zawodzie, by nie zrozumieć, że zamek ten otwierany był niedawno wytrychem.

– Czy stało się coś? – zapytała spokojnym, nieco znużonym głosem dziewczyna, widząc pewne zaniepokojenie Wichury.

– Nie, nic. Mam tylko wrażenie, że ktoś się włamał do willi w czasie mej nieobecności – odparł detektyw i równocześnie przyszło mu na myśl, że może to być nowy figiel Arseniusza Lupina.

– Chodźmy szybko! – dodał, nie zapalając światła na schodach i ujmując w rękę rewolwer.

Drzwi, wiodące do jego mieszkania były otwarte, choć zamek był nienaruszony. Konrad Wichura, coraz poważniej zaniepokojony, przekręcił kontakt w przedpokoju i zapominając zupełnie o obecności dziewczyny, pobiegł do dalszych apartamentów.

Nigdzie nic nie było ruszone, nigdzie nie było znać śladów gospodarki nieproszonego gościa, jedynie w pracowni detektywa biurko przedstawiało rozpaczliwy obraz. Wszystkie szuflady były pootwierane lub porozbijane, a papiery w największym nieładzie walały się po podłodze rozrzucone ręką człowieka, który szukał czegoś w pośpiechu.

Wichura patrzał przez chwilę na tę ruinę. Jak błyskawica przebiegła mu przez głowę myśl, że w jednej z szuflad biurka przechowywał ważny akt dyplomatyczny złożony u niego jako depozyt przez jedno z zagranicznych poselstw. W poselstwie tym uważano, iż dokument ów najbezpieczniejszy był pod opieką Konrada Wichury. Tymczasem...

Czyżby włamanie, podczas którego włamywacz interesował się tylko biurkiem Wichury, miało na celu wykradzenie cennej koperty z dokumentem?

– Hallo! – zawołał detektyw, przypominając sobie o obecności dziewczyny. – Jest tam pani?

– Jestem.

– Proszę dobrze zamknąć drzwi i przyjść tu do mnie. Jak przypuszczałem, dokonano tu włamania.

Usłuchała go, a gdy weszła do pokoju, Konrad Wichura wskazał jej porozrzucane wokół biurka papiery.

– Niech mi pani pomoże uporządkować ten bałagan.

Nie zdejmując płaszcza, usiadł na ziemi, a ona, nie pytając o nic, zrobiła to samo. Spędzili w ten sposób blisko godzinę.

Wreszcie detektyw podniósł się ciężko z ziemi, zdjął płaszcz i wyszedł, by powiesić go na wieszaku. Wiedział już wszystko. Dokument istotnie został wykradziony. I znowu przyszedł mu na myśl Arseniusz Lupin. Zamierzał zapytać dziewczynę, czy nie widziała kogoś kręcącego się koło willi, ale porzucił ten zamiar jako bezcelowy. Jeżeli nawet miała głowę, by zwrócić na kogoś uwagę, nie mogła przecież rozróżnić między domownikiem a człowiekiem obcym.

Wrócił do pracowni i dopiero teraz przypomniał sobie, w jakim stanie znalazł na ulicy nieznajomą. Teraz też dopiero w blasku elektrycznej lampy rzucającej blask przez wielką mleczną kulę szklaną mógł zaobserwować, jak piękna była kobieta, której pośpieszył z pomocą.

– Zapomniałem zupełnie, że pani cała ocieka wodą. Trzeba się panią zająć. Służącego zwolniłem aż do rana, ale damy sobie od biedy radę.

– Przepraszam, że robię panu kłopot. Czy zginęło panu coś ważnego? Jeżeli tak, dlaczego pan nie da znać policji?

Wichura roześmiał się.

– Zginęła drobnostka – skłamał. – Domyślam się, czyja to sprawka i nic więcej nie mogę w tej chwili zrobić. A co do policji... No, naturalnie, pani nie wie, że jestem detektywem prywatnym.

– Nie wiedziałam. Nie chciałam pana urazić.

– Zaraz zagotuję herbaty. Ale w tych mokrych szmatkach nie może pani zostać. Proszę się rozebrać.

– Rozebrać?... – w pięknych jej oczach zamigotały iskry niepokoju.

– No, tak. To przecież musi wyschnąć. Tam jest łazienka. Sądzę, że nie zaszkodziłaby pani gorąca kąpiel. A potem jeść, dużo jeść i spać. Tylko... – rozejrzał się wokoło bezradnie. – W co ja panią ubiorę?

Świadomość, jak piękna jest dziewczyna, którą wprowadził do domu, walczyła w nim jeszcze z niezadowoleniem ze swego kroku. Ale czyż mógł wiedzieć, że zaproszenie jego zbiegnie się z włamaniem do mieszkania?

Przyniósł z szafy swoją piżamę i długi szlafrok. Wraz z pantoflami miało to dopełnić stroju nieznajomej na dzisiejszą noc.

– Chyba to pani włoży – rzekł z komiczną determinacją, która wywołała pogodniejszy uśmiech na jej wargi. – Mam kilkupokojowe mieszkanie i jeden pokój oddam chętnie do pani wyłącznej dyspozycji. Proszę mnie posłuchać, a jutro pomówimy o tym, jak wybrnąć z tej trudnej sytuacji. No, niechże pani idzie zrobić sobie kąpiel, a ja przygotuję coś do jedzenia.

Spojrzała na niego raz jeszcze, po czym wzięła piżamę, szlafrok i pantofle i usłuchała jego wezwania.

W pół godziny potem zjawiła się w jadalnym pokoju. Wyglądała w swym niezwykłym stroju równie zabawnie jak uroczo. Kąpiel orzeźwiła ją i Konrad Wichura, którego serce topniało jak wosk na widok ładnej kobiety, zapomniał od razu o wszystkich swych uprzedzeniach. Dziewczyna była skończoną pięknością.

– Kolacja czeka.

– Widzę, że jest pan znakomitym kucharzem.

Uwaga ta pochlebiła mu. Usiadła i z apetytem jęła się posilać.

Konrad Wichura zostawił ją w spokoju. Od czasu do czasu patrzał na nią tylko ukradkiem, mieszając herbatę łyżeczką, a myśl jego wędrowała stale od wykradzionego dokumentu do osoby pięknej nieznajomej.

Naraz Wichura drgnął na dźwięk telefonicznego dzwonka.

Ledwie podniósł słuchawkę, usłyszał w telefonie głos.

– Mówi Arseniusz Lupin. Chcę tylko donieść, że dokument dyplomatyczny jest w tej chwili w moich rękach. Dobranoc!

Wichura chciał coś mówić, lecz z tamtej strony odłożono już słuchawkę. Przygryzł wargi w bezsilnej złości.

– Otrzymał pan jakąś złą wiadomość? – zapytała z pełnymi ustami.

– Iii... nic poważnego.

Przyszło mu na myśl, by zaalarmować komisarza Wagnera wiadomością o wykradzeniu dokumentu, ale ambicja nie pozwoliła mu tego uczynić. Był zmęczony i pragnął jak najszybciej udać się na spoczynek.

Spojrzał na dziewczynę. I ona była tak zmęczona, że oczy kleiły się jej, a powieki przymykały, mimo że walczyła z sennością.

– Śpiąca pani? – zapytał.

– Oj, tak. – skinęła głową.

– Wobec tego idziemy spać. – Wskazał jej pokój, w którym przygotował już dla niej posłanie. – Dobranoc! – uśmiechnął się do niej.

– Dziękuję panu, ale...

– Co ale?...

– Klucz...

Ogarnął go niczym niewytłumaczony gniew.

– Klucz jest w zamku. Może się pani zamknąć na ile spustów pani chce. Mam w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie jak uwodzenie nawet tak ładnej dziewczyny jak pani. Dobranoc!

– Dobranoc – powtórzyła bynajmniej nie obrażona, wyławiając komplement z jego gniewnych słów.

Za chwilę zazgrzytał klucz w zamku. Konrad Wichura popatrzał przez chwilę na drzwi, po czym wrócił do swej pracowni.

Gdy udał się na spoczynek, nie mógł długo zasnąć i trudno mu było uświadomić sobie, o czym myślał więcej, czy o wykradzionym dokumencie – co wróżyło mu wiele przykrości – czy o Arseniuszu Lupinie, który tak szybko spełnił zapowiedź walki, czy też o młodej ponętnej dziewczynie, która spała spokojnie w jego mieszkaniu.

Rozdział III

w którym komisarz Wagner jest zakłopotany

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Kryminały przedwojennej Warszawy:

Ukazały się:

Daniel Bachrach

Król sutenerów Rozenberg działa

(t. 41 serii)

Epidemia samobójstw. Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie

, tom 1 (t. 48 serii)

Kobieta, wino i hazard. Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie

, tom 2 (t. 49 serii)

Niebezpieczne poszlaki. Sensacyjne pamiętniki byłego aspiranta Urzędu Śledczego w Warszawie

, tom 3 (t. 54 serii)

Aleksander Błażejowski

Czerwony Błazen

(t. 1 serii)

Sąd nad Antychrystem

(t. 5 serii)

Korytarz podziemny

B (t. 7 serii)

Ryszard Braun

Manekin nr 6

(t. 11 serii)

Adolf Doliński

Opowiadania kryminalne 1

(t. 20 serii)

Opowiadania kryminalne 2

(t. 21 serii)

ELMAR

Mord przy Chmielnej

(t. 45 serii)

Piotr Godek

Ekspress Warszawa-Paryż

(t. 66 serii)

Tajemnica białej willi

(t. 69 serii)

Pocałunek śmierci

(t. 74 serii)

Tajemniczy wynalazca

(t. 77 serii)

Kartel stalowy

(t. 81 serii)

Przeklęty skarb

(t. 87 serii)

Jan Grom

Bokser i dziewczyna. Hazardzista

(t. 46 serii)

Antoni Hram

Upiór podziemi

(t. 34 serii)

Ludwik M. Kurnatowski

Tajemnice Belwederu

(t. 9 serii)

Zagadkowi milionerzy

(t. 23 serii)

Samochodowa banda Kłaka

(t. 36 serii)

Szczury hotelowe

(t. 47 serii)

Henryk Nagiel

Tajemnice Nalewek

(t. 3 serii)

Sęp

(t. 16 serii)

Adam Nasielski

Alibi

(„Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 6 serii)

Opera śmierci

(„Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 8 serii)

Człowiek z Kimberley

(„Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 14 serii)

Dom Tajemnic

(„Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 19 serii)

Grobowiec Ozyrysa

(„Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 22 serii)

Skok w otchłań

(„Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 25 serii)

Puama E

(„Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 30 serii)

As Pik

(„Wielkie gry Bernarda Żbika”) (t. 40 serii)

Koralowy sztylet i inne opowiadania

(„Małe gry Bernarda Żbika”) (t. 42 serii)

Pociąg w nieznane

(t. 44 serii)

Mecz o kobietę

(t. 53 serii)

Walery Przyborowski

Czerwona skrzynia

(t. 28 serii)

Szkielet na Lesznie

(t. 31 serii)

Widmo na Kanonii

, tomy 1‒2 (t. 38 i 39 serii)

Marek Romański

Żółty szatan

(t. 17 serii)

Ostatnia gra Yoshimury

(t. 18 serii)

Odwet

(t. 24 serii)

Czarny Trójkąt

(t. 26 serii)

Człowiek z Titanica

(t. 27 serii)

Mord na placu Trzech Krzyży

(t. 50 serii)

Pająk

(t. 52 serii)

W walce z Arseniuszem Lupinem

(t. 57 serii)

Marek Romański, Mirko Borkowicz

Szajka Biedronki

(t. 32 serii)

Akcje ATN

(t. 33 serii)

Zenon Różański

Ostatnia gra Normana Kinga

(t. 56 serii)

Rafał Scherman

Samobójstwo zmarłego

(t. 10 serii)

Tadeusz Starostecki

Krwawy reporter

(t. 37 serii)

Antoni Starzewski

Męty. Opowiadania kryminalne ze znalezionych rękopisów

(t. 35 serii)

Otto Stemin

Musiałem zabić

(t. 43 serii)

Otchłań ciągnie

(t. 55 serii)

Tunel śmierci

(t. 71 serii)

Stanisław Antoni Wotowski

Człowiek, który zapomniał swego nazwiska

(t. 2 serii)

Czarny adept

(t. 4 serii)

Sekta Diabła

(t. 13 serii)

Upiorny dom

(t. 15 serii)

Tajemniczy wróg

(t. 29 serii)

Demon wyścigów

(t. 51 serii)

W przygotowaniu:

Daniel Bachrach

Pamiętniki – kolejne części

Ludwik M. Kurnatowski

Niebieskie ptaki

Walery Przyborowski

Czarna godzina

Marek Romański

Mister X

Adam Ty-ski

Opowiadania kryminalne

Polecamy także serie:

Klasyka angielskiego kryminału

Przypominamy wybrane najlepsze kryminały angielskie

Edgar Wallace,

Czerwony Krąg

Edgar Wallace,

Numer Szósty

Edgar Wallace,

Bractwo Wielkiej Żaby

Edgar Wallace,

Szajka Zgrozy

Edgar Wallace,

Kwadratowy szmaragd

Edgar Wallace,

Twarz o zmroku

Edgar Wallace,

Pogromca hien ludzkich

Edgar Wallace,

Tajemnica szpilki. Obcy wśród mroków nocy

Edgar Wallace,

Tajemnica samotnego domu

Najlepsze kryminały PRL

Lata 50.

Wydane:

Tadeusz Starostecki,

Plan Wilka

(1956)

Andrzej Piwowarczyk,

Stary zegar

(1956)

Andrzej Piwowarczyk,

Królewna?!

(1956)

Jacek Wołowski,

Walther 45771

(1956)

Jerzy Żukowski,

Martwy punkt

(1957)

Jacek Wołowski,

Kryptonim „Proszek do prania”

(1959)

Andrzej Piwowarczyk,

Maszkary

(1956)

Lata 60.

Wydane:

Jacek Wołowski,

Oset pleni się w mroku

(1963)

Andrzej Kobar,

Zielony volkswagen

(1963)

Janusz Faber,

Ślady prowadzą w mrok

(1969)

Kazimierz Kłoś,

Listy przyniosły śmierć

(1961)

Lata 70.

Wydane:

Jacek Roy,

Czarny koń zabija nocą

(1975)

Zuza Śliwa,

Bardzo niecierpliwy morderca

(lata 70.)

Jerzy M. Mech,

Szyfr zbrodni

(1977)

Zuza Śliwa,

Teodozja i cień zabójcy

Anna Kłodzińska

Wydane:

Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny

(1957)

Złota bransoleta

(1958)

Srebrzysta śmierć

(1959)

Dwa włosy blond

(1960)

Malwersanci

(1961)

Przegrana stawka

(1961)

Jaka śmierć jest cicha

(1962)

Zaułki

(1964)

Błękitne okulary

(1965)

Jedwabny krawat

(1966)

Nie bój się nocy. Nienawiść

(1968)

Świetlista igła. Tajemniczy pasażer

(1969)

Potem przychodzi ktoś inny

(1970)

Nocny gość. Skradziona biżuteria

(1973)

Królowa nocy

(1971)

Wrak

(1973)

Czy Pan pamięta, inżynierze

(1975)

Taniec szkieletów

(1977)

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Marek Romański

W walce z Arsène Lupin

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Opracowano na podstawie wydania z 1934 r.

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: Demian, Radoslaw Maciejewski / Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-050-3

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek