Złote sidła. Kryminały przedwojennej Warszawy - Marek Romański - ebook

Złote sidła. Kryminały przedwojennej Warszawy ebook

Romański Marek

2,0

Opis

To powieść o szalonej miłości i zbrodni osadzona w Warszawie w latach 30. Roman Gordon jest bezrobotny, bez grosza i grozi mu wyrzucenie z wieloosobowego pokoju. W barze, gdzie pije za ostatnie pieniądze, poznaje inżyniera Karlińskiego, który załatwia mu pracę na stanowisku kasjera w swojej firmie. Jednocześnie Gordon poznaje piękną niedostępną kobietę, z którą nawiążą kontakt. Ale Gordon z rozpaczą odkrywa, że inny mężczyzna przychodzi na noce do jego dziewczyny, dyrektor Bartówny. Gordon postanawia zastrzelić dyrektora, ale w ostatniej chwili rozmyśla się. Jednak postanawia popełnić defraudację w firmie. Na jaw wychodzą także dawne przekręty dyrektora… Jakie będą losy tego romansu i czy coś lub ktoś stanie na drodze Gordona? Czy ten splot nieszczęśliwych zdarzeń będzie można jeszcze rozwiązać?
Polecamy również "Widmo przy ulicy Kanonia", "Mister X" i inne tomy w serii Kryminały przedwojennej Warszawy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 247

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marek Romański

ZŁOTE SIDŁA

Rozdział I

Kroki na schodach umilkły na chwilę, po czym dało się słyszeć pukanie do drzwi, ciche i jakby nieśmiałe.

W pokoju panował mrok zimowego wieczoru i tylko wielka lampa łukowa, stojąca po przeciwnej stronie ulicy, rzucała przez dawno niemyte szyby szary, mdły pobrzask, rysując refleksy na suficie. Ilekroć podmuch silnego, północnego wichru uderzał w lampę uliczną i targał nią, tylekroć refleksy na suficie pokoju poczynały drgać i tańczyć, aż wreszcie uspokajały się z wolna.

Pukanie do drzwi powtórzyło się, tym razem już głośniejsze i bardziej zdecydowane.

Mężczyzna leżący na tapczanie ocknął się – nie wiedział, czy z chwilowej drzemki, czy też ze stanu podświadomości, w jakiej się znajdował. Zakaszlał, dźwignął się leniwie i ociągając się, pospieszył ku drzwiom.

Nie zapalił światła, toteż gdy otworzył drzwi, w żółtym blasku padającym z klatki schodowej ostro zarysowała się sylwetka kobiety, która pukała.

Mężczyzna cofnął się o krok i teraz dopiero przekręcił elektryczny włącznik znajdujący się tuż u futryny. W pokoju zrobiło się jasno.

W pierwszej chwili nie chciał wierzyć własnym oczom. Patrzył na stojącą przed nim młodą kobietę okrytą kosztownym futrem, na którym szybko topniały gęste płatki śniegu. Ona również spoglądała na niego, niepewna, niespokojna jak ją przyjmie, jakimi przywita ją słowami, czy nie rzuci wyrazów twardych i nie zatrzaśnie jej przed nosem owych drzwi, do których stukała tak nieśmiało.

Obawy jej okazały się jednak płonne. Nie zatrzasnął drzwi, a w jego głębokim, piersiowym, dudniącym głosie nie było ani zdumienia, ani niechęci, lecz proste stwierdzenie faktu, gdy ozwał się wreszcie.

– Ach!… To ty?

– Tak, Pawle. To ja…

Jak przed chwilą pukała do drzwi z tajonym lękiem, daremnie starając się go przezwyciężyć, tak teraz głos jej brzmiał znowu onieśmieleniem.

Uczynił ręką gest zapraszający ją, by weszła do pokoju.

– Skoro już przyszłaś… Nie będziemy przecież rozmawiali, stojąc w progu.

– Masz rację – powtórzyła z lekką goryczą. – Skoro już przyszłam…

Należał do ludzi, posiadających umiejętność panowania nad sobą, mimo to jednak zjawienie się jej wzburzyło go i ręce drżały mu nieco, gdy zamykał za nią drzwi.

Pokój był nieduży i marnie umeblowany. Z każdego kąta wyzierało ubóstwo, każdy mebel, każdy szczegół świadczył o tym, że właścicielowi tego małego mieszkania powodzi się nieświetnie.

Na rozległym, prostym stole leżał rozpoczęty jakiś techniczny rysunek rozpięty na rajzbrecie. Obok niego cyrkle, kątownica, grafiony i flaszeczka tuszu. Dalej piętrzyły się porozrzucane w nieładzie podręczniki i skrypty.

Mały żelazny piecyk był wygasły, a w drewnianej skrzyni stojącej przy nim znajdowało się na dnie kilka kawałków węgla i wyszczerbiona łopatka. Panował też w pokoju chłód niemiły i przejmujący, gorszy od tego, który był na dworze.

Mieszkanie przesycone było zapachem jakiegoś mocnego kreozotowego preparatu. Zapach ten mieszał się teraz z subtelnym zapachem dobrych perfum, którego fala szła w ślad za przybyłą.

Młoda, wytwornie ubrana kobieta jednym rzutem oka objęła i skontrolowała wszystkie niewesołe szczegóły otoczenia, w którym się znalazła. Jej elegancka sylwetka – rażąca nieco swą poprawnością – dziwnie odcinała się od owego ubogiego, nędznego tła.

Czego szukała tutaj? Po co przyszła?…

Mężczyzna zdawał się być zupełnie niezadowolony z tej wizyty. Nie przywitał się z kobietą, nie podał jej ręki, lecz usiadł na tapczanie o wysłużonym, w kilku miejscach poprzecieranym obiciu i wskazał jej krzesło stojące obok stołu.

– Usiądź!… Nie proszę cię, byś się rozebrała, bo nie jest tu zbyt ciepło. – Uczynił gest w stronę wygasłego piecyka, po czym sięgnął do małego stoliczka po pudełko papierosów, wziął jednego i zapalił nerwowo. – Zresztą… sądzę, że rozmowa nasza nie będzie trwała za długo.

– Jesteś bardzo uprzejmy… – odparła bezradnie, zajmując miejsce i rozpinając mokre futro.

W odpowiedzi ruszył ramionami. Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem wpatrzony w jeden punkt przed siebie. Siedział w kręgu światła rzucanego przez żarówkę elektryczną i mogła teraz dobrze zaobserwować jego kanciastą, chudą postać.

Był zupełnie młodym człowiekiem, a jednak wydawał się znacznie starszy. Choroba, która trapiła go już od dłuższego czasu, wyryła swe piętno zarówno na całej jego postaci, wysokiej, lecz przygarbionej i podanej naprzód, jak i na rysach twarzy, ostrych, skupionych i zaciętych. Na widok jego musiała każdemu nasuwać się i narzucać refleksja – to nie był ani człowiek łatwy, ani łatwo idący przez życie.

Gdy po długim namyśle, po walce z sobą, szła, by go odwiedzić, ułożyła sobie wszystko dokładnie, jak i co będzie z nim mówić, miała nawet dobrane słowa i zdania całe, jakimi zamierzała rozpocząć rozmowę. Skoro jednak znalazła się teraz wobec niego – wszystkie przygotowania okazały się daremne. W głowie jej powstał chaos i pod wpływem zmieszania, pod wpływem jednego twardego spojrzenia jego ponurych oczu zapomniała o wszelkich planach i zamiarach, o wszelkich sposobach rozpoczęcia z nim rozmowy. Nie mogła zebrać myśli i czuła się niepomiernie skrępowana.

Stało się to, czego się obawiała. Przyjął ją równie nieuprzejmie i odpychająco jak wtedy… ale, gdy widziała teraz wychudłą szyję, która latała w zbyt obszernym już kołnierzyku, gdy widziała jego twarz o ziemistej cerze, o zapadłych policzkach i obciągniętych żółtą skórą skroniach, ogarnęło ją czysto kobiece współczucie, bo zrozumiała, że choroba jego posunęła się znacznie od chwili, kiedy widziała go po raz ostatni i była gotowa przebaczyć mu oschłe i niezachęcające przywitanie, byle tylko zechciał jej usłuchać.

– Zapewne, Pawle – odparła na jego ostatnie słowa. – Bądź spokojny, nie zajmę ci zbyt wiele czasu.

– Ależ, proszę cię! Wizyta twa jest mi bardzo miła – rzekł tonem fałszywej, nieszczerej uprzejmości. – Jak znalazłaś mój adres?… Zmieniłem przecież mieszkanie od czasu, gdy…

Nie dokończył, jak gdyby przyłapał się na zadaniu niepotrzebnego pytania, ona jednak zrozumiała, że chciał powiedzieć od czasu, gdy widzieliśmy się po raz ostatni…

– Zapominasz, że istnieją biura adresowe – uśmiechnęła się wielkimi, pełnymi uroku oczyma. – Trafiłam tu, co prawda, z trudem.

Rozejrzała się raz jeszcze po pokoju i urządzeniu mieszkania, które było legitymacją ubóstwa.

– Na Grójeckiej mieszkałeś znacznie lepiej.

– Masz rację. Zarobki moje skurczyły się jednak. Dostosowałem się do warunków…

Mówił tonem rzeczowym, informacyjnym, który mroził ją coraz bardziej. Popatrzył na dopalający się papieros, zaciągnął się raz jeszcze, po czym zdusił w palcach niedopałek.

– Czuję się tu całkiem dobrze – rzekł – choć przyznaję, że twoje futro nie nadaje się do tego otoczenia. Cóż robić!… Natura nie dała mi takich możliwości zarobkowych, jak tobie…

– Pawle! – drgnęła i wyprostowała się na krześle, jakby podcięta biczem – Pawle, jesteś okrutny…

– Tak!… Zapewne!… – wydął lekko wargi. – Zapomniałem się jeszcze zapytać, co u ciebie słychać?

Zawahała się. Cóż miała mu odpowiedzieć?

– U mnie?… Wszystko po staremu.

– Tak też i myślałem! – przeciął krótko.

Piękne rysy jej twarzy ściągnęły się. Czuła się coraz bardziej zmieszana i żałowała już prawie, że przyszła do niego. Rozmowa rwała się jak wątła nić i kobieta szukała uporczywie punktu zaczepienia, który by pozwolił nawiązać ją i naprowadzić na właściwe tory. W rzeczywistości jednak dzieliło ich wszystko, o czymże więc mieli mówić?…

Przez długą chwilę panowało milczenie, w którym słyszała jego ciężki nieco i nierówny oddech.

Wstał i podszedł do okna. Rzucił okiem na ulicę, gdzie lampa drżała od uderzeń wichru, jak jej serce pod obuchem jego złych słów. On jednak o tym nie wiedział lub nie chciał wiedzieć.

Odwrócił się nagle.

– Po co przyszłaś? – zapytał. – Wszystkiego się spodziewałem, tylko nie tego, że odszukasz mnie raz jeszcze… Szczególnie po tym, co usłyszałaś pół roku temu. Zapewne sprowadziła cię do mnie jakaś ważna przyczyna.

– Może… A może chciałam cię po prostu zobaczyć.

– Podczas, gdy ja chcę tylko zapomnieć, że istniejesz.

Pochyliła głowę.

– Myślisz więc tak samo jak wtedy…

– Tak samo! A ciebie co tu sprowadziło do mnie?

– Właśnie to samo, co wtedy…

Był zdziwiony. W pierwszej chwili nie zrozumiał dobrze.

– A! – rzekł wreszcie. – Przykro mi, że trudzisz się daremnie.

Wyprostowała się. Spojrzała mu w oczy.

– Myślałam, że z biegiem czasu inaczej widzi się pewne rzeczy… Sprawiedliwiej… pobłażliwiej!… Pawle!… Doszło do mych uszu, że jesteś chory… że stan twego zdrowia wymaga coraz bardziej pomocy.

– I jak poprzednio chcesz mi dopomóc…

– W tym chyba nie ma nic dziwnego? Przyszłam, choć wiesz chyba, jak było mi tu trudno przyjść… Chcę cię namówić… przekonać…

Uczynił szybki, odtrącający ruch.

– Trudzisz się zupełnie zbytecznie. O ile chodzi o moje zdrowie, to nie przejmuj się… To tylko to stare przeziębienie, którego nabawiłem się, pracując jako wiertacz w Bitkowie… Nic wielkiego i z wiosną przejdzie bez śladu. O ile zaś chodzi ci o tę pomoc, to naturalnie nie mam słów wdzięczności, ale na tym wyczerpuje się temat. Bo…

Chciał mówić dalej, lecz porwał go nagły atak dokuczliwego kaszlu, aż twarz pociemniała mu falą napływającej krwi, aż żyły rysujące się na skroniach, tuż pod skórą, nabrzmiały, jakby miały pęknąć lada chwila.

Zrobiła gest, chcąc podbiec ku niemu. Powstrzymał ją niecierpliwym ruchem ręki.

– To nic!… Trochę kaszlu… Zaraz przejdzie.

Istotnie atak kaszlu przeszedł. Zmęczony oddychał ciężko.

– To nic! – powtórzył, siadając z powrotem na tapczanie i uśmiechając się, jakby do siebie.

– I ty mówisz, że jesteś zdrów!… To był zły kaszel. Musisz się leczyć… Powinieneś wyjechać do sanatorium… Posłuchaj!…

Wstała, podeszła ku niemu. Usiadła obok niego na tapczanie. Wiedziała doskonale, że jak większość chorych na płuca, nie zdawał sobie dobrze sprawy ze swego stanu.

– Pawle! Gdybyś dał się przekonać!…

– Tak… Wiem… Już raz to słyszałem. Jesteś niewątpliwie dobra, skoro już po raz drugi zjawiasz się u mnie, by ofiarować mi pieniądze na wyjazd i leczenie. Jesteś bardzo dobra i być może uwierzę niedługo, że to dla mnie właśnie się poświęcasz, żyjąc z owym starszym, bogatym jegomościem…

– To byłaby przecież tylko pożyczka.

Nie zważając na obraźliwy ton jego słów, przejęta jedynie myślą przeprowadzenia swych namiarów do końca, chciała ująć go za rękę, lecz zerwał się z tapczanu i jął szybko przebiegać pokój. Od drzwi do okna, od okna do drzwi.

– Ani nie chcę, ani nie umiem ocenić twej szlachetności… – zaniósł się znowu kaszlem. – Nic mi nie jest, ale gdybym miał nawet wypluć płuca, nie wezmę ani grosza z tych pieniędzy, które chcesz mi ofiarować… z tych pieniędzy, które są ceną twej hańby…

– Skoro bierze się pożyczki od lichwiarzy…

– Niewątpliwie. Ale i w tym wypadku porównanie nie wypada na twą korzyść. Lichwiarzom płaci się lichwiarskie procenty i jest się wolnym od wszelkich moralnych zobowiązań… Jakież lichwiarskie procenty zapłaciłbym w tym wypadku, gdybym cię usłuchał i pojechał do tego sanatorium?… Każdą chwilę leczenia czy wypoczynku, każdy dzień, każdą noc zatruwałaby mi świadomość w jaki sposób i jak zdobywałaś te pieniądze. Te pieniądze, które paliłyby mi palce… Mogę być chory, nawet niebezpiecznie chory, ale nie mam zwyczaju korzystania z pieniędzy siostry, która zarabia na życie swym ciałem…

– Pawle! Mówiłam ci już, jak to było…

Stanął przed nią z wyrazem wzburzenia na twarzy. Jego głęboko osadzone oczy fanatyka płonęły ponurym wrogim ogniem.

– To nie zmienia postaci rzeczy!… Znam tę historyjkę! Nie trzeba było robić lekkomyślnych kroków. Wzrastałem w takich samych warunkach, jak ty, a przecież, choć mam tak niewiele, zdobyłem to w sposób uczciwy… Zresztą, gdybyś go chociaż kochała, tego twego protektora… Ale powiedz mi prawdę! Nie kłam! Powiedz z ręką na sercu. Kochasz go? Zrobiłaś to z miłości?…

Pochyliła znowu głowę.

– Nie! – wyszeptała po długiej chwili, zmęczonym głosem.

– A widzisz! Dla wygodnego życia, dla tego pięknego futra poszłaś w jego ramiona. Sprzedałaś się po prostu. Cokolwiek byś zresztą powiedziała na swą obronę, nic nie zmieni faktu, że jesteś utrzymanką pewnego bardzo czcigodnego pana… Nie zmieni faktu, że ściągnęłaś hańbę na nasz dom, że sponiewierałaś nasze nazwisko, wydając je na łup małomiasteczkowej plotki… że wiadomość o tym, na jakie w Warszawie zeszłaś drogi, skróciła życie naszej matce… I teraz przychodzisz zaproponować mi już po raz drugi pieniądze tamtego… Na leczenie!… Jego pieniądze! Byłem młodym chłopcem i musiałem się rumienić, gdy pytano mnie, co się stało z moją siostrą… Cóż miałem odpowiedzieć?… Że zarabia…

Wstała bardzo blada, ze łzami, które zaświeciły w jej oczach.

– Pawle!… Dosyć!…

Ton jej głosu był taki, że zamilkł.

– Pawle! Ja już to wszystko słyszałam, chociażby od ciebie w czasie poprzedniego widzenia… – mówiła z wysiłkiem, jakby ją coś dławiło w gardle. – To takie nudne i jednostajne, co wy wszyscy mówicie o takich jak ja kobietach. Ale ty nie masz prawa mnie obrażać!… Możesz raz jeszcze odrzucić moją, propozycję lub przyjąć ją, ale obrzucać mnie obelgami nie masz prawa!… Ani ty, ani nikt nie ma nade mną prawa sądu…

– Sama przyznasz…

– Teraz ja powiem, Pawle! Słuchałam już dość długo…

Nerwowo drżącymi rękami wkładała rękawiczki. Dwie duże łzy potoczyły się, żłobiąc bruzdy w pudrze pokrywającym jej policzki. Wbiła wzrok w ziemię i skandowała wolno, nie patrząc na niego.

– Wiem dobrze, co jestem warta i co chciałam zrobić… Chciałam raz tylko zrobić komuś coś dobrego… z tych właśnie pieniędzy… właśnie z tych i chciałam tobie pomóc. Nie myśl, że mam ich tak wiele… Wystarczyłyby ci jednak na podleczenie się… Odmówiłeś… więc odchodzę i… bądź pewien… nie prędko już mnie zobaczysz… Do widzenia, Pawle! Bądź zdrów!…

Przeszła obok niego i otworzyła drzwi.

Raz jeszcze spojrzała na brata, lecz nie poruszył się. Nie zrobił nawet najmniejszego gestu, by ją zatrzymać. Nie należał do ludzi, którzy by dali się przekonać. Potępiał ją bez cienia litości i zrozumiała, że nie trafiły do niego ani jej łzy, ani argumenty, które już znał – przyczyny, z których mu się spowiadała.

Nie pozostawało jej nic innego, jak zamknąć te drzwi niegościnne. Gdy zamykała je, dobiegły ją jeszcze słowa, wypowiedziane obojętnym tonem.

– Bądź zdrowa… Wiesz, że nie będę cię zatrzymywał.

Odeszła pełna wielkiego bólu, on zaś, gdy umilkły kroki na schodach, zgasił światło i rzucił się znów na tapczan.

Zmęczony i zniechęcony leżał z otwartymi oczyma, patrząc na refleksy, jakie rzucała na sufit lampa łukowa stojąca po drugiej stronie ulicy, targana podmuchami zimowego wichru.

Rozdział II

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Marek Romański, wł. Roman Dąbrowski

(ur. 1906 w Rzeszowie, zm. 20 czerwca 1974 w Buenos Aires) – polski pisarz, publicysta i dziennikarz, autor kilkudziesięciu powieści kryminalnych, wraz z Adamem Nasielskim i Antonim Marczyńskim należał do tzw. wielkiej trójki polskich pisarzy powieści kryminalnych II Rzeczypospolitej. Wcześnie osierocony i przygarnięty przez wujostwo Rydlów. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, kierunku nie skończył. W latach 20. związany z pismami socjalistycznymi - „Naprzód” (1922), „Robotnik” (1927) i „Głos młodzieży robotniczej” (1928-29). Wiadomo, że powieści kryminalne publikował już od początku lat 30. XX w., a więc wieku dwudziestu kilku lat (podobnie jak Adam Nasielski). W latach 1935-36 korespondent wojenny „Gońca Warszawskiego” z Abisynii. Szczyt popularności Romańskiego przypadł na lata tuż przed wybuchem II wojny światowej, kiedy publikował po kilka powieści rocznie. Jego losy podczas wojny są nieznane. W 1944 r. tuż przed powstaniem warszawskim przedostał się na Węgry, gdzie został złapany przez Hitlerowców i skazany na roboty przymusowe w Dolnej Bawarii. Po ucieczce do Włoch wstąpił do armii generała Władysława Andersa. Po demobilizacji wyjechał do Argentyny, gdzie mieszkał w Buenos Aires. Redagował m.in. „Głos Polski” (od 1957), opublikował również kilka powieści (być może napisanych jeszcze przed wojną). W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.

Lista publikacji Marka Romańskiego na stronie:

http://www.cmkryminaly.pl/?marek-romanski

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Tom 1.

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży.

Tom 2.

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.

Tom 3.

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.

Tom 4.

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu.

Tom 5.

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin.

Tom 6.

Marek Romański

, Mister X.

Tom 7.

Marek Romański

, Pająk.

Tom 8. pierwsza część.

Marek Romański

, Złote sidła.

Tom 8. druga część.

Marek Romański

, Defraudacja, druga część.

Tom 9. pierwsza i druga część.

Walery Przyborowski

, Widmo przy ulicy Kanonia.

Tom 10.

Antoni Hram

, Upiór warszawskich podziemi

Tom 11.

Kazimierz Laskowski

, Agent policyjny w Warszawie.

Tom 12.

Walery Przyborowski

, Tajemnica czerwonej skrzyni.

Tom 13.

Marek Romański

, Warszawski prokurator Garda.

Szpiedzy i agenci

Tom 1. Marek Romański, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.

Tom 2. Marek Romański, Szpieg z Falklandów.

Tom 3. Marek Romański, Tajemnica kanału La Manche.

Tom 4. Marek Romański, Znak zapytania.

Tom 5, pierwsza część. Marek Romański, Serca szpiegów.

Tom 5, druga część. Marek Romański, Salwa o świcie.

Detektyw Piotr Vulpius

Tom 1. Marek Romański, Tajemnica małżeństwa Forster.

Tom 2. Marek Romański, Zycie i śmierć Branda.

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Tom 1, Alibi

Tom 2. Opera śmierci

Tom 3. Człowiek z Kimberley

Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie

Tom 5. Grobowiec Ozyrysa

Tom 6. Skok w otchłań

Tom 7. Puama E

Tom 8. As Pik

Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania

Najciekawsze kryminały PRL

Tom 1.

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka

Tom 2.

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca 

Tom 3.

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc

Tom 4.

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć

Tom 5.

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą

Tom 6.

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy

Tom 7.

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt

Tom 8.

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni

Tom 9.

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców

Tom 10.

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tom 1. Tajemnica szpilki

Tom 2. Czerwony Krąg

Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby

Tom 4. Szajka Zgrozy

Tom 5. Kwadratowy szmaragd

Tom 6. Numer Szósty

Tom 7. Spłacony dług

Tom 8. Łowca głów

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem

Tom 2. Czarna Gwiazda

Tom 3. Tajemnica torpedy

Tom 4. Pokój zmarłego

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Tom 1. Lista sześciu. 

Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.

Tom 3. Zamknięci

Tom 4. Poza granicą szaleństwa

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Tom 1. Sekret włoskiego orzecha

Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa

Tom 2. Mordercza proteza

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Tom 1. Syryjska legenda

Tom 2. Meksykańska hekatomba

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Marek Romański

Złote sidła

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie II powojenne, 2019. Oparto na wydaniu z 1935r.

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce:   bogdanvija, Mallivan / Adobe Stock, cottonbro / Pexels

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-149-4

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek