Warszawski prokurator Garda Kryminały przedwojennej Warszawy - Marek Romański - ebook + audiobook

Warszawski prokurator Garda Kryminały przedwojennej Warszawy ebook i audiobook

Romański Marek

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Janusz Garda, syn wybitnego warszawskiego prokuratora Tomasza Gardy, zakochuje się w Renie Łaskiej, sprzedawczyni w sklepie odzieżowym. Rena skrywa wiele tajemnic, których nie chce ujawniać przed Januszem. O sprzedawczynię zazdrosny jest jej szef, Artur Szalski. Za sprawą matactw i szantażów zmusza ją do przyjścia do niego do domu wieczorem informując zarazem anonimowo Janusza, że Rena jest jego kochanką. Informuje o godzinie i miejscu spotkania. Zrozpaczony Janusz przybywa na miejsce i kłóci się z Szalskim. Po nim przybywa Rena i znajduje dyrektora zamordowanego. Kto usunął Szalskiego? Zapraszamy do Warszawy lata 30. XX w.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 12 min

Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marek Romański

WARSZAWSKI PROKURATOR GARDA

Rozdział I

Olbrzymi gmach domu towarowego jaśnieje jak łuna pożaru i cały plac rozjaśnia blaskami, bijącymi od wielkich weneckich okien i od krwawego neonowego napisu, który, umieszczony na frontowym budynku, już z daleka wabi przechodniów, głosząc wyprzedaż wiosenną.

Olbrzymi gmach magazynu góruje nad całym placem, podobny, po zapadnięciu wczesnego jeszcze zmroku, do potężnego ognistego słupa bijącego w niebo.

Przez piętra domu towarowego przelewa się ciżba ludzka, stłoczona, popychająca się, śpiesząca się niecierpliwie. Od hallu domu towarowego, aż po szklany dach sześciopiętrowego gmachu bije gwar zmieszanych głosów podobnych natrętnemu brzęczeniu pszczół.

Od czasu do czasu nad gwarem tym zapanowują tony muzyki grającej w kawiarni mieszczącej się na najwyższym piętrze gmachu.

Wielka wyprzedaż wiosenna – krzyczy wielki neonowy napis do przejeżdżających autobusów, do sznurów samochodów prywatnych i taksówek, do przechodniów przemierzających plac.

Wyprzedaż. To słowo przemawia, zachęca i pociąga. Tylko przez tydzień wszystkie ceny o 25% zniżone. Należy korzystać z okazji, tym bardziej, że wyprzedaże w domu towarowym A. Szalski i S–ka mają swą ustaloną markę.

Przewalają się przez magazyn tłumy pasące swe oczy widokiem nagromadzonych cudowności, śledzące ceny powypisywane na niektórych przedmiotach, pytające o ceny, tam gdzie ich nie ma.

Wielki magazyn dyszy pośpiechem, tętni życiem gorączkowym, nerwowym.

Wiosna. Już idzie. Już ją czuć w powietrzu, w podmuchach rannego wiatru, w kryształowym wiosennym chłodzie. Wiosna. Już ją czuć w umysłach, w tęsknocie za jej dosytem, już zaczyna szumieć i tętnić w krwi.

Wiosna. Wiosenne zakupy.

Umęczone ekspedientki wielkiego magazynu starają się dobrać, przekonać, wyperswadować, zachęcić, ba, nawet wmówić, by załatwić wreszcie niezdecydowanego klienta lub rozgrymaszoną klientkę. Byle prędzej! Byle prędzej, bo już czeka klient drugi, trzeci i dziesiąty.

Na najwyższym piętrze magazynu otwierają się drzwi ozdobione białą, mleczną taflą szklaną. Obcym jest tu wstęp wzbroniony, jak głoszą czarne litery na mlecznym szkle szyby.

Dyrektor Artur Szalski wychodzi z gabinetu, jak to zwykle czyni w czasie swego urzędowania, by zawodowym okiem rzucić na ruch w magazynie, by dojrzeć, czy szybko i sprawnie idzie obsługa klientek.

Już z daleka uderza jego uszy gwar, istna wieża Babel głosów.

Dyrektor Szalski wsłuchuje się w ten gwar ludzkiego mrowiska jak w najmilszą muzykę. Opłaci się tydzień wyprzedażowy, opłaci się kampania reklamowa w dziennikach stołecznych, opłaci się ów krzykliwy neonowy napis.

Wąskim korytarzem kieruje się dyrektor Szalski w stronę, skąd gwar ów dochodzi.

Naraz zatrzymuje się.

Obok niego wyrasta w półmroku postać ludzka, jakby wyszła ze ściany lub wyrosła spod ziemi. Postać lekko pochylona, jakby w pokorze i gotowości do natychmiastowych, gorliwych i pełnych oddania usług. Blada twarz, oczy podbite, wyostrzony nos nad małymi niedbale utrzymanymi wąsikami.

– To ja, panie dyrektorze.

– Stanisław? Nie poznałem…

Lekko pochylona postać występuje z cienia i podchodzi jeszcze bliżej. W zachowaniu woźnego wobec naczelnego dyrektora i właściciela domu towarowego jest jakaś mieszanina uniżoności, a zarazem bezczelnej poufałości.

Głos woźnego kryje szczególne akcenty, gdy mówi:

– Zbadałem wszystko, panie dyrektorze.

Artur Szalski przystaje. Myśli właśnie o czym innym i nagłe pojawienie oraz słowa woźnego budzą w nim odruch zniecierpliwienia.

– O czym Stanisław mówi?

Małe, zapuchnięte tłuszczem oczka woźnego są ruchliwe i niespokojne, podobne do pary rozbieganych koni. Już wie, już rozumie, że zjawił się w nieodpowiedniej chwili. Nie budzi to w nim żadnych uczuć, pochyla jednak głowę w kornym ukłonie.

– To, co pan dyrektor polecił mi zbadać…

Niecierpliwy ruch ręką, jakby dyrektor Szalski opędzał się od natrętnej muchy.

– A, już wiem. Ale to nie teraz, później. Jestem teraz zajęty. Niech Stanisław przyjdzie potem, około ósmej, po zamknięciu magazynu.

– Według rozkazu, panie dyrektorze.

Woźny Stanisław służył w wojsku w randze podoficera i lubił się popisywać swą służbistością.

Szalski robi jeszcze jeden ruch ręką i rusza dalej. Woźny patrzy za nim przez chwilę. Pod pozorami uległości kryje się chytrość i pewność siebie. Zdaje sobie sprawę, że może być chwilami niezbyt miły dyrektorowi, ale z pewnością jest niezbędny.

Dyrektor Szalski naciska tymczasem guzik dzwonka, przywołujący windę. Podnosi wypielęgnowaną rękę i przesuwa nią po rzednących już włosach. Przypomina sobie o czym mówił mu Stanisław i na jego brzydkiej, rasowej twarzy, pojawia się uśmiech. Dyrektor Szalski uśmiecha się do swych myśli i jest zadowolony.

– Pyszna dziewczyna! – mruczy do siebie. – Że też wcześniej na nią nie zwróciłem uwagi.

Szczęk otwartych drzwi windy wyrywa go z zamyślenia.

– Na trzecie piętro! – rzuca krótko obsługującemu dźwig.

Pomimo panującego tłoku, przez który przeciska się z trudem, zostaje dostrzeżony natychmiast. Przez całe piętro z ust do ust, z szybkością, jakiej mógłby pozazdrościć telegraf, przebiega przez sznur ekspedientek wiadomość, ostrzeżenie–nowina.

– Dyrektor…

Pochylają się nad ladami, pochylają się ku klientom, ruchy ich stają się szybsze i sprawniejsze, prześcigają się w gorliwości, podwajają swe wysiłki, pomnażają swą uprzejmość wobec kupujących.

Dyrektor Szalski w szarym ubraniu z angielskiego materiału, przesuwa się wolno przez tłum, pozornie obojętny na wszystko i jakby zamyślony.

Ale ten wyraz twarzy nikogo, absolutnie nikogo, nie zmyli. Personel magazynu zna doskonale Szalskiego. Przed wzrokiem dyrektora nic nie da się ukryć. Wystarczy, by przeszedł przez magazyn swym wolnym, jakby ociężałym krokiem, by potem rozległy się na piętrach dzwonki telefonów do szefa. A takie wezwania do szefa nie należały do najmilszych. O, nie…

Czasami dyrektor Szalski, przechodząc przez magazyn, przystawał i przez chwilę przysłuchiwał się rozmowie ekspedientki z kupującym czy kupującą. I wtedy nic nie mówił, stał tylko z boku, patrzył i słuchał, a słuch miał fenomenalny. Potem szedł dalej z wyrazem twarzy, z którego nic nie można było wyczytać.

Była to ogniowa próba. Jeżeli Szalski ujrzał wówczas, że ekspedientka nieumiejętnie obsługuje klienta, jeżeli niezbyt gorliwie i zręcznie przedstawia mu zalety i walory towaru – była skończona.

Padało krótkie, nieodwołalne słowo: redukcja.

Nie istniały żadne uboczne względy, nie było okoliczności łagodzących. Bo i po co?… Dziewczęcego towaru było jeszcze w Warszawie dość i jeszcze było w czym wybierać, a o zgrabną ekspedientkę – było również łatwo.

Właściciel domu towarowego zatrzymał się tym razem przy ladzie, na której widziały krawaty i rękawiczki męskie. Mimo, że powiadomione pantoflową pocztą, trzy ekspedientki obsługujące ten dział, w nawale pracy, zdawały się nie pamiętać ostrzeżenia szef idzie.

Nie widziały Szalskiego, którego od lady sklepowej przedzielali klienci, nie widziały, jak przystanął i mimo, że był dość wysoki, wspiął się nieco na palcach, by obrzucić wzrokiem ekspedientki.

Wzrok Szalskiego pełen znawstwa, prześlizgiwał się z jednej na drugą. To, że w magazynie jego pracowały jedynie ładne i miłej powierzchowności ekspedientki było przedmiotem jego dumy. Wzrok ten zatrzymał się na pięknej wysokiej dziewczynie o delikatnych rysach twarzy. Dziewczyna zajęta była właśnie polecaniem pary rękawiczek jakiemuś starannie ubranemu młodemu człowiekowi i wynoszeniem pod niebo ich niewątpliwych zalet.

Była z pewnością zmęczona i podniecona, co sprawiało, że oczy jej błyszczały, a rumieńce na policzkach były żywsze niż zwykle. Wprawnymi, szybkimi ruchami rąk zdejmowała z półek pudełka z rękawiczkami i układała na ladzie, biorąc z nich to tę, to inną parę.

Pośpiech i szybkie ruchy sprawiły, że pyszne rude włosy, połyskujące kolorem starej miedzi, zwichrzyły się i rozsypały w nieładzie wokół wdzięcznej główki, dodając jej nowego uroku.

Dyrektor Szalski stał i patrzył, nieporuszony, pozornie obojętny.

Piękna ekspedientka podobała się najwidoczniej młodemu, starannie ubranemu blondynowi, który umyślnie grymasił i starał się przedłużyć i przeciągnąć kupno.

Młody człowiek obracał niezdecydowanie w ręku jedną parę rękawiczek, wyrażając widocznie, co do niej jakąś wątpliwość, ona zaś starała się go przekonać, że towar jest bez zarzutu.

Oparł się łokciem o ladę sklepową, rozszerzając palce, i poprosił, by pomogła nałożyć mu rękawiczkę. To bardzo ważna rzecz, by numer był dobry, tym bardziej, że poza gatunkiem numer również budził wątpliwości, kupujący bowiem zapomniał zupełnie jaką wielkość nosi.

Kilku klientów czekało na swoją kolej, ekspedientka jednak musiała spełnić jego wolę. Ujęła rękawiczkę i pomagała mu włożyć ją, przy czym ręce ich zetknęły się, co wywołało nowy rumieniec, który wystąpił jej na policzki.

Kupujący, korzystając z tego, że nachyleni byli ku sobie, mówił do niej coś, czemu dziewczyna żywo przeczyła ruchem głowy, raczej zadąsana niż zagniewana.

Wargi Szalskiego drgnęły nieznacznie. Nie trudno było domyślić się, o czym była mowa. Dziewczęta pracujące w wielkich magazynach często narażone są na zaczepki ze strony klientów i propozycje zawarcia znajomości.

Gdy scena mierzenia rękawiczek przeciągała się, dyrektor domu towarowego powiedział krótkie przepraszam i przecisnął się przez rząd klientów.

Ekspedientka wcześniej usłyszała jego głos, niski a oschły zarazem, zanim go spostrzegła.

– Proszę pani! Czekają klienci…

Drgnęła i uśmiech znikł z jej twarzy. Przy ladzie stał Szalski i patrzył na nią zimnym wzrokiem, w którym kryła się odrobina szyderstwa. Był jednak najwyraźniej zirytowany, skoro odezwał się w ten sposób, nie zważając na to, że może dotknąć tym wahającego się w wyborze rękawiczek klienta.

Kupujący, na dźwięk słów Szalskiego, wyprostował się również i mimo woli odsunął się od Reny, jak gdyby przydybano ich na gorącym uczynku czynienia czegoś, co wzbronione i zakazane.

Zrozumiał natychmiast, że to przełożony strofuje pracownicę i że w słowach jego jest również przygana dla jego zachowania. Przygana ta mało go obchodziła, ważniejsze było to, że postępowaniem swoim ściągnął burzę na głowę tej pięknej dziewczyny, która aż przybladła, słysząc skierowany do niej monit, wypowiedziany tonem brutalnym. Natychmiast też, opanowawszy zmieszanie, krótkie jak mgnienie oka, kupujący odezwał się spokojnie do ekspedientki:

– Biorę tę parę. Miała pani rację, że numer był dobry.

Odpowiedziała mu szybkim spojrzeniem, które wyrażało wdzięczność. Jednakże Szalski nie należał do ludzi robiących cokolwiek połowicznie.

Wzrok jego spoczął na młodym, przystojnym blondynie, po czym przeniósł się na kierowniczkę działu, która słysząc głos dyrektora podbiegła do niego, zdobiąc swą twarz w najmilszy uśmiech, na jaki było ją stać.

– Pani Skowrońska – rzekł Szalski, nie podnosząc głosu, dość jednak głośno, by słyszeli wszyscy, stojący w pobliżu. – Widzę, że panna Łaska nie może dać sobie rady. Niech pani weźmie kogoś do pomocy z sąsiedniego działu. Tam nie ma przepełnienia.

Po czym, nie czekając odpowiedzi, obrócił się i poszedł dalej.

Rena zbladła jeszcze bardziej. Ręce jej drżały, gdy wkładała do torebki rękawiczki, kupione przez romantycznego młodego człowieka, który usiłował nawiązać z nią rozmowę.

Wiedziała doskonale, że z Szalskim nie było żartów. Takie powiedzenie dyrektora oznaczało pewną dymisję, a Renę na samą myśl o tym słowie ogarniał dreszcz.

Z trudem panując nad sobą, wypisała kwit do kasy, podała go młodemu człowiekowi, który naraził ją na taką przykrość, a gdy szła oddać w paczkarni małe zawiniątko, w oczach jej zakręciły się łzy.

Należało się spodziewać wszystkiego najgorszego.

Tymczasem Szalski, nie zważając na to, jakie wrażenie wywołał swoim wystąpieniem, przeszedł jeszcze kilka działów magazynu, aż wreszcie wszedł do windy, by wrócić do biura.

Gdy przechodził przez korytarz, wyrosła przed nim znowu sylwetka Stanisława.

– Panie dyrektorze!

– Mówiłem wam już, że nie teraz. Wezwę was, gdy będę miał chwile czasu.

– Panie dyrektorze, nie to, tylko jest tu ktoś do pana dyrektora. Czeka w poczekalni.

– Kto taki?

– Mówi, że z pilnym interesem. On już raz tu był…

Stanisław nachylił się nieco ku Szalskiemu i dodał konfidencjonalnym tonem:

– Żyd, panie dyrektorze.

– Dobrze. Zobaczę.

Skierował się do drzwi swego gabinetu, do którego musiał przejść przez poczekalnię. Kto mógł mieć do niego interes o tej porze? Jakiś niezadowolony klient ze skargą?

Gdy mijał poczekalnię, na widok jego podniósł się z krzesła wysoki, dość otyły Żyd o ciemnych, głęboko osadzonych oczach. Skłonił się z uszanowaniem Szalskiemu, który spojrzał na niego ze zdziwieniem i niechęcią.

Dyrektor magazynu znikł w drzwiach swego gabinetu. Żyd usiadł z powrotem i czekał cierpliwie. Zachowanie jego było spokojne i pewne siebie.

Wreszcie rozległ się głos dzwonka. Stanisław z fenomenalnym pośpiechem zjawił się u drzwi gabinetu. W chwilę potem ukazał się znowu i skinął na interesanta.

– Pan dyrektor prosi…

Żyd wstał ciężko z krzesła i wszedł do pracowni Szalskiego.

Tamten widocznie zirytowany, nie padając ręki, wskazał mu miejsce.

Niech pan siada…

Spóźniony interesant usiadł i czekał spokojnie, aż Szalski, zgasiwszy z pasją papierosa, odezwał się tonem niechętnym i karcącym.

– Panie Hufnagel! Mówiłem panu tyle razy, by nie przychodził i nie pokazywał się pan tutaj! Te rzeczy załatwiamy przecież gdzie indziej!

Rozdział II

W godzinach rannych w budzie – jak ekspedientki w rozmowach między sobą nazywały Dom Towarowy ruch był znacznie mniejszy.

Korzystając z tego, pracownice rozmawiały ze sobą, dzieląc się plotkami i ploteczkami. W monotonnym, pozbawionym wszelkich blasków życiu ekspedientek, w nudnych, długich godzinach pracy w magazynie, każde nawet najdrobniejsze wydarzenie urasta do wielkich rozmiarów, budzi niewspółmierne zainteresowanie i jest żywo komentowane i omawiane.

Wśród pracownic trzeciego piętra Domu Towarowego, zdarzeniem takim, wymagającym oświetlenia ze wszystkich stron, był incydent między dyrektorem Szalskim a Reną.

Wiadomość o owym incydencie lotem błyskawicy rozeszła się po magazynie. Dla ekspedientek nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że po tym, co zaszło, dni pobytu Reny w magazynie są policzone i że lada chwila zostanie wezwana przed oblicze szefa, by dowiedzieć się, że nie nadaje się do pracy w Domu Towarowym.

Rena nie była lubiana przez koleżanki, które z jednej strony zazdrościły jej urody, z jaką nie mogła się równać uroda żadnej z nich. Z drugiej strony znowu miano jej za złe, że była nieprzystępna, dumna i zamknięta w sobie.

Rena istotnie prowadziła życie zamknięte w sobie i samotne. Była z natury nieufna, a nieufność tę mimo młodego wieku, wyniosła z własnych doświadczeń życiowych. Zdobyć jej przyjaźń, pochwalić się jej zaufaniem było rzeczą trudną, co sprawiało, że koleżanki nie umiejąc znaleźć do niej drogi, orzekły, że jest dumna, że wysoko się nosi, że ma wywrócone w głowie i dały spokój nawiązywaniu z nią bliższych stosunków, poprzestając na konwencjonalnej znajomości.

W tych okolicznościach szczególnym trafem było, że jedyną koleżanką, z którą Rena nawiązała kontakt bliższy i serdeczniejszy, była ekspedientka z tego samego działu, będąca zupełnym przeciwieństwem Reny, zarówno pod względem wyglądu zewnętrznego, jak i pod względem charakteru.

Kazia była brunetką o czarnych palących oczach, która w życiu bardzo mało miejsca przeznaczała na filozofię i brała życie takim, jakim jest, przedkładając zawsze praktykę nad teorię.

To, że była ekspedientką, zmuszoną do stania przez osiem godzin dnia przy ladzie sklepowej wielkiego magazynu – drobnym nic nieznaczącym pionkiem, który można było w każdej chwili innym pionkiem zastąpić – uważała za dopust boży i poczytywała sobie za obowiązek robić wszelkie wysiłki, póki młodość jej była w pełnym rozkwicie, by wyciągnąć z życia tyle przyjemności, ile można, i by w tym okresie zmienić swą pozycję towarzyską i socjalną.

Ustami wypełnionymi drugim śniadaniem, które jadła szybko, korzystając z tego, że w dziale nie było klientów, pytała Renę, bełkocąc niewyraźnie:

– Byłaś już wezwana do starego?

Stary – oznaczało dyrektora Szalskiego, podobnie, jak buda oznaczało magazyn.

Rena potrząsnęła przecząco głową.

– Nie! Ale spodziewam się, że czeka mnie to lada chwila.

Kazia spojrzała raz jeszcze na zmęczoną twarz przyjaciółki i ruszyła ramionami.

– Niepotrzebnie się przejmujesz!… Wyglądasz, jak stwór. Gdyby widział cię dziś ten twój fatygant, przez którego zrobiła się cała awantura, z pewnością byś mu się nie podobała…

Na ustach Reny pojawił się przelotny uśmiech. Poprawiła ręką swe pyszne miedziane włosy.

– Nie! To nie to. Stracić dziś posadę, to wielkie nieszczęście, ale nie dlatego tak dziś źle wyglądam. Mama chorowała w nocy, nie spałam długo…

– Znowu była chora? Moja droga, mówiłam ci tyle razy, że gdy twej matce jest gorzej, jestem zawsze gotowa czuwać przy niej na zmianę z tobą…

Rena uśmiechnęła się z przymusem:

– Dziękuję ci, Kazieńko. To naprawdę zbyteczne, dam sobie radę…

– Jak wolisz! – odparła brunetka urażona, zdarzało się bowiem nie po raz pierwszy, że ofiarowała się Renie z tą propozycją, za każdym jednak razem dziewczyna uchylała się, oświadczając, że nie chce męczyć koleżanki.

Zdarzało się, iż Rena dość często przychodziła rano ze śladami niewyspania i zmęczenia. Ilekroć wówczas pytano ją o powód złego wyglądu, odpowiadała niezmiennie, że czuwała podczas nocy przy chorej matce. Kazia, mimo, że lubiła Renę i dużo z nią przestawała, należała do tych, które niezbyt dowierzały temu tłumaczeniu dziewczyny i wietrzyły w tym jakąś tajemnicę. Dlaczego bowiem Rena, mimo że znała ją bliżej już od roku, nigdy nie zapraszała Kazi do siebie do domu, przeciwnie uchylała wszelkie jej starania w tym kierunku? Kazia domyślała się, że w życiu Reny istnieje jakaś tajemnica. Mówiła nawet o tym z Irką z drugiego piętra magazynu, która poinformowała ją, iż dla niej nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ta historia o czuwaniu przy łóżku chorej matki, to bujda na resorach, że ona już od dawna przeczuwała, że Rena jest faryzeusz, udaje w magazynie świętoszka i niedotykalską, a w rzeczywistości puszcza się cichcem i bez rozgłosu. Stąd właśnie to zmęczenie w rysach jej twarzy, stąd właśnie podkrążone oczy. Ona, Irka, zna się na tych typach, może jej Kazia wierzyć.

Kazia trochę wierzyła, trochę nie wierzyła, ale w każdym razie przyszło jej to na myśl, gdy Rena znowu tym razem podziękowała jej uprzejmie i zarazem dość chłodno za propozycję wyręczenia jej w pielęgnowaniu chorej.

Brunetka zmieniła temat rozmowy i spytała:

– Czy nie wiesz, kto jest ten twój wielbiciel, który wklepał cię w tę przykrość?

Rena wzruszyła ramionami:

– Skądże mogę wiedzieć. Nie przedstawił mi się…

– Jeszcze nie? Śmieszny typ. Chodzi tu od szeregu dni i za każdym razem kupuje rękawiczki. Jeżeli tak dłużej potrwa, jeżeli twój adorator nadal będzie taki nieśmiały i mało przedsiębiorczy, to obawiam się, że prędzej założy sobie sklep z rękawiczkami, nim cię pozna…

Bladą twarzyczkę Reny okrasił lekki rumieniec.

– Pleciesz, Kaziu. Wiesz, że nie uprawiam znajomości, które zaczynają się w ten sposób.

– I głupio robisz. Pomyśl, jak my możemy inaczej w ogóle kogoś poznać.

Kazia ruszyła ramionami i zapakowała sobie usta nowym kęsem bułki z szynką. Żuła przez chwilę z miną zadowoloną z całego świata, po czym znowu ruszyła ramionami.

– Chciałam powiedzieć naturalnie kogoś lepszego – rzuciła tonem wytłumaczenia. – Ale tak szczerze mówiąc, co ten młody człowiek mówił wczoraj do ciebie?

Rena z niechęcią uniosła w górę ramiona:

– Cóż mógł mówić. Mało to razy słyszałam, to z tych, to z innych ust. Chciał się ze mną spotkać.

– Naturalnie odmówiłaś? Jakbym zgadła. Ja tam nie jestem taka surowa, gdy chłopiec mi się podoba.

– Nie zdążyłam mu nawet odpowiedzieć, gdy Szalski wpadł na mnie – odparła wymijająco Rena.

Kazia spojrzała na nią filuternie przymrużając oko:

– Mam wrażenie Reniu, że on ci się bardzo podoba?

Rena pochyliła głowę.

– Owszem – rzekła wreszcie z pewnym przymusem, nie podnosząc głowy. – Jest wcale przystojny i miły.

– Widziałam go kilka razy. Może się podobać…

– Przypuszczam, że nie zobaczymy się już więcej.

Ładna brunetka zmięła z szelestem papier, w który miała zawinięte śniadanie.

– A to dlaczego? – spytała.

Rena nie odpowiedziała, bowiem w tej samej chwili ukazała się chuda, tyczkowata postać kierowniczki, która wycedziła:

– Panna Łaska do pana dyrektora Szalskiego!

Rumieniec znikł z policzków dziewczyny. Spodziewana chwila nadeszła. Miał się rozegrać epilog wczorajszego zajścia.

Dziewczyna podniosła rękę do czoła i mimo woli poprawiła włosy.

– Idę. Już idę.

I poszła wolno, ociągając się, jakby szła na stracenie, pod gradem współczujących i złośliwych spojrzeń, które ją odprowadzały. Udała się na najwyższe piętro magazynu, gdzie mieściły się biura Domu Towarowego, gdzie wśród korespondentek i sekretarek, wśród kierowników działów zakupów i sprzedaży, wśród buchalterów pochylonych nad wielkimi księgami królował właściciel instytucji – pan dyrektor Szalski.

Łuki pięknych brwi dziewczyny zbiegły się nad oczami, które patrzyły teraz tępo przed siebie.

Mój Boże! A więc zacznie się na nowo. Zacznie się na nowo to, czego tak bardzo się obawiała, przed czym drżała nieustannie, chociaż do obaw tych nie śmiała się przyznać sama przed sobą. Zacznie się to, co skończyło się zaledwie rok temu. Szalski wyrzuci ją na pewno z pracy i znowu stanie przed nią widmo bezrobocia.

Rena budzi się z zamyślenia. Jest na najwyższym piętrze. Podnosi głowę i wzrok jej spotyka się z natrętnym, jakoby trochę szyderczym wzrokiem woźnego Stanisława, który siedzi na krzesełku przy wejściu do mrocznego korytarza, który wiedzie do biur i do gabinetu Szalskiego. Rena czuje, jak spojrzenie małych oczek woźnego taksuje ją, jak wędruje od włosów przez twarz, aż do nóg, aż do tanich, ale zgrabnych pantofelków. Wstrętny typ! Zapewne wie, że idzie tu, by otrzymać zwolnienie z pracy.

Stanisław wie zawsze bardzo dużo. Mówią o nim, że jest zaufanym dyrektora; że Szalski używa go do posług poufnych i wymagających dyskrecji. Nazywają go po prostu szpiegiem.

Gdy Rena podchodzi do niego, woźny podnosi się z krzesła i ku jej zdziwieniu kłania się jej grzecznie.

– Pani do pana dyrektora?…

– Tak. Zostałam wezwana.

– Będzie pani musiała na chwilę spocząć i zaczekać. Pan dyrektor jest chwilowo zajęty.

Szalski istotnie musiał być zajęty, bowiem nad drzwiami jego gabinetu żarzyła się mała czerwona lampka.

Nareszcie otwierają się drzwi gabinetu dyrektora Szalskiego i wybiega z nich zaabsorbowany buchalter z grubą księgą pod pachą. Zaraz potem słychać głos Szalskiego.

– Stanisławie, czy jest tam panna Łaska?

Stanisław już jest na posterunku, przy drzwiach gabinetu dyrektora.

– Jest, panie dyrektorze.

Ekspedientka wchodzi do gabinetu. Nie jest tu po raz pierwszy. Tu rozmawiała z dyrektorem przed przyjściem do pracy. Szalski miał bowiem zwyczaj załatwiania wszystkiego sam, wtrącania się w najdrobniejsze szczegóły i nieufnego odnoszenia się do wszystkich posunięć swych najbliższych nawet współpracowników. Tak też nieufnie traktował decyzję kierownika działu personalnego i każdą z pracowniczek musiał poznać i zobaczyć przed przyjęciem do pracy.

Szalski siedział za wielkim biurkiem, na którym panował idealny ład i porządek.

Gdy Rena weszła, Szalski szukał czegoś w papierach ułożonych na biurku. Nie patrząc na nią, odpowiedział krótkim dzień dobry na jej powitanie i ruchem ręki wskazał jej miejsce.

Usiadła i znowu czekała, obserwując go nieznacznie z odcieniem ciekawości zmieszanej z niepokojem. Miał twarz o rysach regularnych, mógł nawet uchodzić za przystojnego mężczyznę, gdyby nie to, że w twarzy jego było coś, co odpychało, co budziło nieufność, co nakazywało mieć się na baczności przed tym człowiekiem. W oczach osadzonych dość głęboko, w ciężkich powiekach, w kwadratowej brodzie i w założeniu pełnych, namiętnych ust było coś, co można by nazwać ostrzeżeniem, co sprawiało, że w jego urodzie starszego, bardzo dbałego o siebie, zawsze gładko ogolonego pana, zawsze bez zarzutu ubranego, było coś niemiłego, nakazującego rezerwę.

Szalski przerwał wreszcie grzebanie w papierach, podniósł swą ciężką głowę i spojrzał na Renę.

– Przypuszczam, że pani wie, po co ją tu wezwałem.

– Domyślam się, panie dyrektorze.

– To dobrze. To ułatwi naszą rozmowę…

Rena z trudem powstrzymywała swe zdenerwowanie.

Dyrektor przerwał na chwilę i z szuflady biurka wyjął jakąś niewielką karteczkę.

– Zebrałem tu trochę informacji o pani – rzekł wolno.

Nie odpowiedziała. Uświadomiła sobie, że Szalski może wiedzieć to, z czym przed wszystkimi ukrywała się starannie, o czym nie chciała, by ktokolwiek wiedział. Opuściła na oczy powieki o długich rzęsach. Pod powiekami uczuła cisnące się łzy.

Szalski jednak zdawał się nie dostrzegać, że powiedzeniem swym zrobił dziewczynie przykrość. Pozornie nie patrzył na nią, w rzeczywistości jednak ponad małą kartką, którą trzymał w ręce, spojrzenie jego obejmowało chciwie postać siedzącej przed nim dziewczyny, spoczywało na gęstwinie jej wspaniałych włosów koloru starej miedzi, ześlizgiwało się po twarzy, notowało w pamięci linię jej nosa i ust, opierało się na pięknie toczonej szyi.

Rena nie widziała tego spojrzenia, natrętnego i zuchwałego, odczuła je jednak i poruszyła się.

– Wczoraj, przechodząc przez magazyn – odezwał się Szalski – zauważyłem, że nie bardzo mogła pani dać sobie radę z obsługą klienteli. Czy jest pani przeciążona pracą?

Podniosła głowę i spojrzała na niego zdziwiona. Spodziewała się wypowiedzianej ostrym tonem nagany, zakończonej wiadomością, iż w terminie ustawowym może poszukać sobie innej pracy, tymczasem jednak…

Tymczasem Szalski pytał ją, czy nie jest przemęczona. Co mu się stało?

Dyrektor patrzył na nią przenikliwie, po czym powtórzył pytanie, jakby dając jej do zrozumienia, że się nie przesłyszała.

– Czy jest pani przeciążona pracą?

– Ależ nie, panie dyrektorze.

– Czy ten młody człowiek, który z panią rozmawiał w czasie kupna, to pani znajomy?

– Nie, panie dyrektorze.

Pani ma dosyć nieszczególne warunki domowe…

– Panie dyrektorze…

– Rozumiem. Wolałaby pani nie mówić o tym… To zresztą nie moja rzecz… Ważniejsze jest, że według relacji działu personalnego w ciągu ostatniego miesiąca spóźniła się pani trzy razy do pracy. Pani wie, że to może być dostatecznym powodem do zwolnienia pracownicy, tym bardziej, że sam widziałem, iż prowadzi pani z klientami rozmowy, rozmowy o sprawach niedotyczących kupna. Zna pani regulamin pracy i wiadomo pani, że to jest najsurowiej zabronione.

Rena pochyliła głowę:

– Wiem o tym, panie dyrektorze.

– No więc… Pani mieszka daleko? Na przedmieściu?

– Tak.

– Trzeba się tak urządzić, by przychodzić na czas do pracy. Ja tu nikogo nie szykanuję, ale porządek musi być…

– Rozumiem, panie dyrektorze.

Szalski oparł się rękami o biurko, wcisnął wygodnie w fotel i spojrzał znowu na Renę.

– Powinienem udzielić pani dymisji. Mogła się pani poinformować chociażby u swych starszych koleżanek, że jestem równie surowy, jak sprawiedliwy.

– Stało się – pomyślała Rena.

– Tym razem jednak – usłyszała dalej ku swemu niedowierzaniu słowa Szalskiego – ponieważ wiem o pani więcej, niż pani przypuszcza, ponieważ znam mniej więcej warunki, w jakich się pani znajduje, postanowiłem nie czynić tego.

Ekspedientka poruszyła się zdziwiona. Uczuła, jakby kamień spadł jej z serca. Uczucie nagłej ulgi, które przeniknęło ją całą.

Szalski dostrzegł to i na wargach jego ukazał się uśmiech.

– Nie mogę czynić dla nikogo wyjątków – ciągnął dalej – toteż otrzyma pani list z naganą, podobnie jak wszystkie pracownice, niech pani jednak nic sobie z tego nie robi. To tylko prosta formalność…

– Dziękuję, panie dyrektorze.

– Niech pani mi nie dziękuje… A co do tego incydentu, wczoraj wieczorem, to zupełnie się nie dziwię, że znajdują się klienci, którzy chcieliby poznać bliżej, tak piękną dziewczynę jak pani…

Na twarzy Reny ukazał się znowu rumieniec.

– Nie mogę więc mieć o to pretensji do pani, a raczej do pani urody – uśmiechnął się znowu, mówiąc szybko, by uprzedzić jej odpowiedź. – Doprawdy, dziwię się, gdy na panią patrzę, że z pani urodą zabija się pani pracą w magazynie na marnej, śmiesznie niskiej pensji ekspedientki.

Powieki Reny zadrgały. Ona nieraz słyszała to zdanie, które właśnie wypowiedział Szalski. Rena słyszała nieraz tę obłudną litość, za którą kryła się haniebna propozycja. Uczuła, iż wdzięczność, jaką jeszcze przed chwilą miała dla Szalskiego, naraz znika i ustępuje miejsca chłodnej rezerwie. Życie nauczyło ją, by być podejrzliwą i nieufną.

O Szalskim różne rzeczy szeptano sobie w magazynie. Słyszała czasem nazwiska ekspedientek, które cieszyły się mniej lub bardziej przelotnymi względami szefa, ponieważ jednak miała zwyczaj odrabiać swe godziny w magazynie, nie interesując się zupełnie jego wewnętrznym życiem – małą na to zwracała uwagę i nie siliła się nawet przekonywać, czy jest w tym chociażby odrobina prawdy.

Jego zaś zwykłą metodą było rzucanie pewnych słów i zdań, potem zaś zacieranie ich wrażenia, toteż natychmiast zapytał, skoro dostrzegł zdziwienie w jej oczach:

– Jaką pani ma pensję?…

– Sto pięćdziesiąt złotych miesięcznie… Bez potrąceń…

– To mało – zdecydował. – Postaram się podwyższyć pani pensję… Nie musi pani naturalnie nikomu mówić o tym… Czasy są ciężkie i nie mogę czynić tego dla wszystkich.

– Bardzo dziękuję, panie dyrektorze – odparła oszołomiona.

Szalski wstał, dając tym znak, że rozmowę uważa za skończoną.

– Niech pani teraz wróci do pracy, a gdyby pani potrzebowała czegoś, proszę zwracać się wprost do mnie. Stanisław będzie miał odpowiednie instrukcje.

Wbrew swemu zwyczajowi wyciągnął do niej na pożegnanie dużą rękę o krótko obciętych paznokciach. Podała mu swoją i mała jej dłoń, ciepła i o gładkiej skórce, zginęła w jego wielkiej dłoni.

Wracała do magazynu z gabinetu Szalskiego zupełnie oszołomiona odbytą przed chwilą rozmową. Nie tylko nie otrzymała wymówienia, lecz nadto Szalski dał jej obietnicę podwyżki pensji. Widocznie Szalski nie był taki zły, jak mówiono.

W dziale, w którym pracowała, czekała rozgorączkowana Kazia.

– No, ale nie było cię długo! – powitała ją. – I co? Mówże szybko. Dostałaś dymisję?

– Nie.

– O jej! Cedzisz słowa, jak wielka hrabina. Nie dostałaś dymisji? Masz szczęście. Jakże to było?

– Mam dostać naganę na piśmie – odparła Rena, którą drażniła ciekawość i natarczywość Kazi.

– Naganę? – powtórzyła Kazia. – Tylko naganę? Co jeszcze mówił? Bardzo się irytował?

– Nie. Powiedział, że da nam pomoc w godzinach wielkiego ruchu, skoro nie możemy dać sobie rady.

Kazia spojrzała na koleżankę z odcieniem zazdrości.

– Masz doprawdy szczęście. Każda inna byłaby wyleciała z budy… Co to znaczy podobać się…

– Podobać się?…

Twarz Reny wyrażała zdziwienie. Kazia spojrzała na nią i wzruszyła ramionami. Doprawdy, nieraz zastanawiała się nad tym, czy Rena jest pod pewnymi względami taka głupia, czy taka sprytna.

– Naprawdę nie wiesz i nie rozumiesz? Ty chyba nie masz w sobie za grosz kobiecej intuicji. Więc naprawdę nie masz o tym pojęcia, że podobasz się Szalskiemu i że jesteś u niego w łaskach, skoro pozostajesz w pracy? Wiesz przecież, że u nas się nie liczą z niczym i gdy która z nas nie odpowiada warunkom, a chociażby kaprysom pana dyrektora, to wylatuje się bezapelacyjnie, chociażby się nie wiem jak prosiło i błagało. Jeżeli Szalski cię zostawił, ty naiwne stworzenie, to tylko dlatego, że mu się podobasz i że jesteś ładna. Wszystkim się podobasz, wszyscy ci nadskakują. Ot, chociażby ten młody człowiek, który kupuje tu stale rękawiczki.

Wiem, że brzydka nie jestem, a to, że podobam się Szalskiemu, czy też komu innemu, jest mi zupełnie obojętne…

– Mnie by to nie było obojętne. I mnie, i zapewne wielu innym, a być może i ty wreszcie dojdziesz do przekonania, że i tobie to obojętne nie jest.

– Co chcesz przez to powiedzieć, Kaziu?…

Dziewczyna zrobiła niechętny ruch ręką.

– Ach, moja droga… Czy ty naprawdę nie znasz życia? Przecież każda z nas byłaby zadowolona i szczęśliwa, że taki bogacz, jak Szalski, raczył zwrócić na nią uwagę, a ty wcale nie zdajesz się być ucieszona tym odkryciem. Dziwna z ciebie dziewczyna.

Rena nic na to nie odpowiedziała.

Przyszło popołudnie, liczba kupujących zaczynała róść szybko, aż wieczorem magazyn stał się rojny i gwarny i trzeba było zapomnieć o wszystkim, poświęcając się wyłącznie gorliwej obsłudze klienteli.

Rena była zmęczona pracą i wrażeniami dnia, toteż z radością powitała sygnał, dający znać, że nadeszła upragniona godzina siódma, że magazyn zamyka swe podwoje.

Kazia, która, jak zwykle, czekała na to, by jak najprędzej zepchnąć nudne godziny pracy, pierwsza wybiegła z działu. Spotkały się w garderobie, umówiły się bowiem, że wyjdą razem. Był piękny wiosenny wieczór i należało przejść się trochę przed powrotem do domu, zobaczyć, czy kwitną już kasztany.

– Cóż, nie był? – rzuciła brunetka przez ramię Renie, z ogromną uwagą nakładając twarzowo kapelusz.

– Kto?…

– Ten twój wielbiciel od rękawiczek.

Odpowiedziała Kazi niechętnym tonem:

– Widziałaś, że go nie było. Mówiłam ci przecież, że nie przyjdzie.

Kazia jednak nie tak prędko rezygnowała ze swego zdania.

– Jeżeli nie przyszedł dziś, to przyjdzie jutro. Bądź spokojna.

Rozdział III

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Marek Romański, wł. Roman Dąbrowski

(ur. 1906 w Rzeszowie, zm. 20 czerwca 1974 w Buenos Aires) – polski pisarz, publicysta i dziennikarz, autor kilkudziesięciu powieści kryminalnych, wraz z Adamem Nasielskim i Antonim Marczyńskim należał do tzw. wielkiej trójki polskich pisarzy powieści kryminalnych II Rzeczypospolitej. Wcześnie osierocony i przygarnięty przez wujostwo Rydlów. Studiował prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, kierunku nie skończył. W latach 20. związany z pismami socjalistycznymi - „Naprzód” (1922), „Robotnik” (1927) i „Głos młodzieży robotniczej” (1928-29). Wiadomo, że powieści kryminalne publikował już od początku lat 30. XX w., a więc wieku dwudziestu kilku lat (podobnie jak Adam Nasielski). W latach 1935-36 korespondent wojenny „Gońca Warszawskiego” z Abisynii. Szczyt popularności Romańskiego przypadł na lata tuż przed wybuchem II wojny światowej, kiedy publikował po kilka powieści rocznie. Jego losy podczas wojny są nieznane. W 1944 r. tuż przed powstaniem warszawskim przedostał się na Węgry, gdzie został złapany przez Hitlerowców i skazany na roboty przymusowe w Dolnej Bawarii. Po ucieczce do Włoch wstąpił do armii generała Władysława Andersa. Po demobilizacji wyjechał do Argentyny, gdzie mieszkał w Buenos Aires. Redagował m.in. „Głos Polski” (od 1957), opublikował również kilka powieści (być może napisanych jeszcze przed wojną). W 1951 wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.

Lista publikacji Marka Romańskiego na stronie:

http://www.cmkryminaly.pl/?marek-romanski

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Tom 1.

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży.

Tom 2.

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.

Tom 3.

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.

Tom 4.

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu.

Tom 5.

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin.

Tom 6.

Marek Romański

, Mister X.

Tom 7.

Marek Romański

, Pająk.

Tom 8. pierwsza część.

Marek Romański

, Złote sidła.

Tom 8. druga część.

Marek Romański

, Defraudacja, druga część.

Tom 9. pierwsza i druga część.

Walery Przyborowski

, Widmo przy ulicy Kanonia.

Tom 10.

Antoni Hram

, Upiór warszawskich podziemi

Tom 11.

Kazimierz Laskowski

, Agent policyjny w Warszawie.

Tom 12.

Walery Przyborowski

, Tajemnica czerwonej skrzyni.

Tom 13.

Marek Romański

, Warszawski prokurator Garda.

Szpiedzy i agenci

Tom 1. Marek Romański, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.

Tom 2. Marek Romański, Szpieg z Falklandów.

Tom 3. Marek Romański, Tajemnica kanału La Manche.

Tom 4. Marek Romański, Znak zapytania.

Tom 5, pierwsza część. Marek Romański, Serca szpiegów.

Tom 5, druga część. Marek Romański, Salwa o świcie.

Detektyw Piotr Vulpius

Tom 1. Marek Romański, Tajemnica małżeństwa Forster.

Tom 2. Marek Romański, Zycie i śmierć Branda.

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Tom 1, Alibi

Tom 2. Opera śmierci

Tom 3. Człowiek z Kimberley

Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie

Tom 5. Grobowiec Ozyrysa

Tom 6. Skok w otchłań

Tom 7. Puama E

Tom 8. As Pik

Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania

Najciekawsze kryminały PRL

Tom 1.

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka

Tom 2.

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca 

Tom 3.

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc

Tom 4.

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć

Tom 5.

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą

Tom 6.

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy

Tom 7.

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt

Tom 8.

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni

Tom 9.

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców

Tom 10.

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tom 1. Tajemnica szpilki

Tom 2. Czerwony Krąg

Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby

Tom 4. Szajka Zgrozy

Tom 5. Kwadratowy szmaragd

Tom 6. Numer Szósty

Tom 7. Spłacony dług

Tom 8. Łowca głów

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem

Tom 2. Czarna Gwiazda

Tom 3. Tajemnica torpedy

Tom 4. Pokój zmarłego

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Tom 1. Lista sześciu. 

Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.

Tom 3. Zamknięci

Tom 4. Poza granicą szaleństwa

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Tom 1. Sekret włoskiego orzecha

Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa

Tom 2. Mordercza proteza

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Tom 1. Syryjska legenda

Tom 2. Meksykańska hekatomba

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Marek Romański

Warszawski prokurator Garda

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I powojenne, 2020. Oparto na wydaniu z 1934r.

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: markd800, krsmanovic / Adobe Stock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-148-7

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek