ZMIERZCH. Słońce w mroku - Stephenie Meyer - ebook + audiobook
BESTSELLER

ZMIERZCH. Słońce w mroku ebook i audiobook

Stephenie Meyer

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Opowieść o wiecznej miłości śmiertelniczki i wampira narodziła się, gdy Isabella Swan i Edward Cullen spotkali się w pierwszym tomie sagi „Zmierzch”. Dotychczas znaliśmy tę historię z perspektywy Belli. Jednak autorka uznała, że Edward także zasługuje na to, by móc opowiedzieć swoją wersję. Jego relacja jest zdecydowanie bardziej mroczna.

W miarę poznawania myśli i uczuć wampira oraz odkrywania fascynujących wydarzeń z przeszłości zaczynamy rozumieć z pozoru nieracjonalne zachowania i wybory młodego Cullena. Edward musi w ostateczności zmierzyć się z życiowym dylematem: czy ma prawo podążać za głosem serca, skoro tym samym naraża Bellę na śmiertelne niebezpieczeństwo?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1087

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 28 godz. 7 min

Lektor: Stephenie Meyer

Oceny
3,7 (1157 ocen)
423
273
240
153
68
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kamagata

Nie polecam

Liczyłam na poznanie Edwarda, historie z jego przeszłości, na poznanie jego rodziny i na smaczki z ich życia. Dostałam 800 stron użalania się nad sobą starego stalkera.
Kate0220

Z braku laku…

Jest to dużo gorsza propozycja niż sam Zmierzch albo Życie i Śmierć. Rozciągnięte do maksimum żale szalonego prześladowcy. Liczyłam na nowe informacje o rodzeństwie Edwarda, ciekawe przemyślenia, możliwość poznania myśli całego otoczenia Belli, zamiast tego dostałam przydługie opisy cierpienia, tęsknoty i polowania na pająki.
20
izabela19840723

Z braku laku…

Dokladnie jak nazwana ocena. Z braku laku, ale jest wiecej lepszych ksiazek. Opisy ciagna sie niemilosiernie, jakby autorka pisała ksiazke na sile. Sceny rozbudowane, fajnie wiedziec jak to wygladalo z drugiej strony, ale pogon za tropicielem na kilkanaście stron to jakas wielka przesada.
32
KatarzynaMyszka

Nie oderwiesz się od lektury

Jako fanka tej sagi z przyjemnością jeszcze raz zagłębiłam się w tą historię, tym razem patrząc na nią z drugiej strony.
21
elisaria

Nie polecam

nie polecam tego nawet fanom serii - Edward w swoich przemyśleniach powtarza w kółko to samo, gdyby nie powtarzające się monologi wewnętrzne wkoło o tym samym, książka byłaby o połowę krótsza. sama postać Edwarda dużo traci. Edek wypowiada się o ludziach tak, jakby sam nigdy człowiekiem nie był i jest ogromnym creepem względem Belli. pojawiają się nieścisłości względem oryginału - Alice nagle widzi przyszłość zanim ktoś podejmie jakąś decyzję. masakra, lepiej ponownie przeczytać pierwszą część
10

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Tytuł oryginałuMidnight Sun
Okładka © 2020 by Hachette Book Group, Inc. projekt Dave Caplan i Gail Doobinin fot. © 2020 by Roger Hagadone
Ilustracja na stronie tytułowej Antonio Canowa, Psyche i Kupidyn, Włochy, 1794–1799 The State Hermitage Museum, St. Petersburg fot. © The State Hermitage Museum / photo by Vladimir Terebenin
Koordynacja projektuSYLWIA MAZURKIEWICZ-PETEK
Część dialogów zaczerpnięto z tomu Zmierzch w przekładzie JOANNY URBAN, Wydawnictwo Dolnośląskie 2007. Przekład rozdziałów 19, 20, 24–27 ANNA GRALAK Przekład rozdziałów 21, 22 i Epilogu TOMASZ SZLAGOR
RedakcjaURSZULA ŚMIETANA
KorektaBOGUSŁAWA OTFINOWSKA, URSZULA WŁODARSKA
Redakcja technicznaKRZYSZTOF CHODOROWSKI
Copyright © 2020 by Stephenie Meyer
Polish edition © Publicat S.A. MMXX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
All rights reserved.
ISBN 978-83-271-6081-2
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Dedykuję tę powieść wszystkim czytelnikom, którzy przez ostatnie piętnaście lat stanowili jakże ważny i radosny element mojego życia. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wielu z was było pięknymi, mądrymi nastolatkami z głowami pełnymi marzeń.

Mam nadzieję, że kolejne lata przyniosły wam spełnienie tych marzeń, a ich realizacja przerosła wasze najśmielsze oczekiwania.

1 PIERWSZE SPOTKANIE

To była pora dnia, w której niemal żałowałem, że nie jestem w stanie zasnąć.

Czas lekcji.

Szkoła średnia – a może „czyściec” byłby tu lepszym słowem? Jeśli istniała dla mnie możliwość odkupienia grzechów, szkoła powinna choćby częściowo odegrać tę rolę. Nie potrafiłem przywyknąć do nudy, każdy dzień wydawał się jeszcze bardziej monotonny od poprzedniego.

Może wręcz powinienem był uważać, że to taka moja własna forma snu – o ile snem można określić czas bezczynności i letargu pomiędzy okresami aktywności.

Wpatrywałem się w pęknięcia tynku w odległym narożniku stołówki, wyobrażając sobie, że tworzą nieistniejące w rzeczywistości wzory. To był jeden ze sposobów na wyciszenie głosów świdrujących mój umysł ustawicznym trajkotem.

Kilkaset z tych nudnych głosów po prostu ignorowałem.

Wszystko to już słyszałem dziesiątki razy. Dzisiaj myśli uczniów koncentrowały się wokół banalnej atrakcji, jaką stanowiło pojawienie się Nowej w szkole. I to wystarczyło, aby wszystkich aż tak podekscytować. Widziałem tę twarz w ich myślach, i to pod każdym z możliwych kątów. Zwyczajna dziewczyna. Fascynacja jej przybyciem była męcząco przewidywalna – taką samą reakcję wywołałby jakiś błyszczący przedmiot rzucony grupce kilkulatków. Połowa męskich byczków wyobrażała już sobie, jak się w Nowej zakochuje tylko dlatego, że to świeżynka. Wysiliłem swój umysł, by wyciszyć te głosy.

Tylko cztery osoby blokowałem z czystej uprzejmości, a nie z obrzydzenia: moich dwóch braci i dwie siostry, którzy zresztą byli tak przyzwyczajeni do braku prywatności w mojej obecności, że nie zwracali na to uwagi. Tak czy inaczej, starałem się nie słuchać, jeśli tylko było to możliwe.

Starałem się, ale... i tak wiedziałem, o czym myślą.

Rosalie – jak zwykle – rozmyślała o samej sobie. Jej umysł był jak stojąca woda stawu, w której rzadko pojawia się cokolwiek niespodziewanego. Dostrzegła odbicie swojego profilu w czyichś okularach i analizowała właśnie swoją idealną urodę. Nikt inny nie miał włosów w kolorze tak zbliżonym do prawdziwego złota. Niczyja sylwetka nie przypominała tak stylowej klepsydry. Nikt nie mógł się poszczycić tak symetrycznie owalną, nieskazitelną twarzą. Ale Rosalie nie porównywała się do obecnych tu śmiertelników, takie zestawienie byłoby wręcz absurdalne. Myślała raczej o podobnych do nas, z których i tak nikt nie mógł się z nią mierzyć.

Zwykle beztroska mina Emmetta teraz ustąpiła miejsca grymasowi frustracji. Mimo że minęło już trochę czasu, nadal przeczesywał wielką dłonią hebanowe loki, a palce jego drugiej ręki zaciskały się w pięść. Nie mógł przeboleć, że poprzedniej nocy przegrał z Jasperem, i niecierpliwie wyczekiwał końca lekcji, żeby zorganizować rewanż. Gdy słuchałem myśli Emmetta, nigdy nie miałem wrażenia, że jestem wścibski – Emmett mówił wszystko to, co myślał, a myśli wprowadzał w czyny. Kiedy jednak czytałem myśli pozostałych, czułem wyrzuty sumienia, wiedziałem bowiem, że są wśród nich rzeczy, których woleliby nie zdradzać. Jeśli umysł Rosalie przypominał staw ze stojącą wodą, umysł Emmetta był jak jezioro o krystalicznie przejrzystych toniach.

A umysł Jaspera... był cierpieniem. Z trudem powstrzymałem westchnienie.

Edward. Alice zawołała mnie po imieniu w myślach, czym natychmiast zwróciła moją uwagę. W niczym nie różniło się to od zawołania mnie na głos. Cieszyłem się, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat moje imię straciło na popularności. W przeszłości irytowało mnie, że gdy tylko ktoś pomyślał o jakimś Edwardzie, od razu odwracałem głowę.

Tym razem jednak nawet nie drgnąłem. Byliśmy z Alice całkiem dobrzy w prowadzeniu prywatnych rozmów w myślach i rzadko komukolwiek udało się nas na tym przyłapać. Cały czas wbijałem wzrok w pęknięcia na ścianie.

Jak on się trzyma?, zapytała.

Skrzywiłem się, ale była to tylko nieznaczna zmiana układu ust, nic, co mogłoby zaniepokoić pozostałych. Można było przypisać to mojemu znudzeniu.

Jasper zbyt długo siedział niczym posąg. Nie wykonywał charakterystycznych ludzkich odruchów, o których wszyscy musimy pamiętać, żeby się nie wyróżniać w tłumie. Emmett dotykał swoich włosów, Rosalie raz po raz zakładała nogę na nogę, Alice stukała palcami stóp w linoleum, a ja kręciłem głową, by spoglądać na kolejne wzory w tynku. Jasper siedział wyprostowany jak struna, niczym sparaliżowany, nawet jego miodowe włosy pozostawały niewzruszone mimo intensywnie działającej wentylacji.

Alice wydawała się bardzo zaniepokojona, wyczytałem z jej myśli, że obserwuje Jaspera kątem oka. Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo? Zajrzała do najbliższej przyszłości, prześlizgnęła się przez wizje nudy i monotonii, szukając przyczyny mojego grymasu. Przez cały czas pamiętała, żeby się choć trochę poruszać. Regularnie mrugała, szpiczasty podbródek oparła o drobną piąstkę, odgarnęła z oczu kosmyk krótkich czarnych włosów.

Odwróciłem głowę powoli w lewo, jakbym oglądał cegły na ścianie, westchnąłem i skierowałem ją w prawo, ku pęknięciom sufitu. Pozostali z pewnością uznają, że udaję człowieka, tylko Alice wiedziała, że w ten sposób zaprzeczam.

Od razu się rozluźniła. Daj znać, jeśli się pogorszy.

Poruszyłem jedynie oczami, w górę, a potem z powrotem w dół.

Dzięki.

Byłem zadowolony, że nie muszę odpowiadać jej na głos. Bo co miałbym powiedzieć? „Cała przyjemność po mojej stronie”?

Nie czerpałem żadnej przyjemności, wsłuchując się w wewnętrzną walkę Jaspera. Nie rozumiałem, dlaczego ten eksperyment jest konieczny. Czy nie byłoby bezpieczniej przyznać, że Jasper nigdy nie nauczy się kontrolować swojego pragnienia tak jak my, i nie wystawiać jego wytrzymałości na próbę? Jaki sens miało igranie z ogniem?

Od naszego ostatniego polowania minęły już dwa tygodnie. Dla reszty z nas nie był to jakiś wyjątkowo długi i niemożliwy do przetrwania okres. Owszem, od czasu do czasu czuliśmy się niekomfortowo – jeśli jakaś istota ludzka podeszła zbyt blisko albo wiatr zawiał w niewłaściwą stronę. Na szczęście ludzie trzymali się od nas z daleka. Intuicja podpowiadała im to, czego ich świadomość nie byłaby w stanie ogarnąć: że jesteśmy niebezpieczeństwem, którego muszą za wszelką cenę unikać.

Jasper był w tym momencie bardzo niebezpieczny.

Taka sytuacja nie zdarzała się często, ale czasami uderzała mnie całkowita nieświadomość otaczających nas ludzi. My już się przyzwyczailiśmy, nie spodziewaliśmy się niczego innego, ale oni? Nie zauważali ryzyka siedzącego przy zniszczonym stoliku stołówki, choć stado wygłodniałych tygrysów stwarzałoby mniejsze zagrożenie niż my. Widzieli jedynie pięcioro dziwacznie wyglądających istot, na tyle podobnych do ludzi, że za nich właśnie nas brali. Aż trudno było sobie wyobrazić, że ktoś o tak niesamowicie przytępionych zmysłach może przetrwać na tym świecie.

W tej samej chwili przy sąsiednim stole zatrzymała się drobna dziewczyna, by porozmawiać z koleżanką. Grzejniki dmuchnęły w naszą stronę jej zapachem. Zdołałem się przyzwyczaić do reakcji, jakich doświadczałem w takiej sytuacji: suche pieczenie w gardle, pustka w żołądku, mimowolny skurcz mięśni i nagły napływ jadu do ust.

Całkiem normalny odruch, zwykle łatwy do zignorowania. Tym razem było mi nieco trudniej – monitorując Jaspera, odczuwałem wszystko w dwójnasób.

A Jasper dawał się ponieść fantazji. Wyobrażał sobie, jak wstaje i rusza ku dziewczynie. Myślał o tym, że się pochyla, jakby chciał szepnąć jej coś do ucha, a jego wargi dotykają łuku jej szyi. Wyobrażał sobie, jak by to było poczuć na ustach gorące uderzenia jej pulsu pod cienką skórą...

Kopnąłem krzesło, na którym siedział.

Popatrzył na mnie, przez moment w jego czarnych oczach czaiła się niechęć, ale zaraz spuścił wzrok. Słyszałem, jak wstyd i bunt toczą ze sobą walkę w jego głowie.

– Przepraszam – wymamrotał.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie zrobiłbyś nic złego – szepnęła Alice, łagodząc jego zażenowanie. – Widziałam.

Powstrzymałem grymas, który od razu zdradziłby, że kłamała. Musieliśmy trzymać się razem, Alice i ja. Nie było łatwo grać rolę dziwaków wśród tych, którzy sami byli dziwakami, ale chroniliśmy wzajemnie swoje tajemnice.

– Trochę pomaga, kiedy myśli się o nich jak o ludziach – zasugerowała Alice. Jej wysoki melodyjny głos wypowiadał słowa zbyt szybko, żeby ludzkie ucho mogło je zrozumieć – o ile jakieś znalazłoby się odpowiednio blisko, żeby cokolwiek usłyszeć. – Ma na imię Whitney. Uwielbia swoją maleńką siostrę. Jej matka zaprosiła Esme na garden party, pamiętasz?

– Wiem, kto to jest – odparł Jasper krótko. Odwrócił się i wbił wzrok w jedno z małych okienek rozmieszczonych wzdłuż ścian podłużnej stołówki. Ton jego odpowiedzi zakończył całą rozmowę.

Będzie musiał wybrać się na łowy. Idiotyzmem było ryzykowanie w taki sposób, poddawanie go próbie po to tylko, by rozwijać w nim siłę i wytrzymałość. Jasper powinien zaakceptować swoje ograniczenia i żyć tak, by nie wychodzić poza ich granice.

Alice westchnęła w milczeniu i wstała, zabierając ze sobą tacę z jedzeniem – rekwizyt, można powiedzieć. Wiedziała, że czas zostawić go samego, dość już tego wsparcia. Co prawda Rosalie i Emmett bardziej afiszowali się ze swoim związkiem, ale to Alice i Jasper znali się na wylot. Zupełnie jakby i oni potrafili czytać w myślach, ale tylko swoich nawzajem.

Edward.

Odruchowa reakcja. Odwróciłem się na dźwięk swojego imienia, chociaż nie zostało wypowiedziane, zaledwie pomyślane.

Na ułamek sekundy mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem dużych czekoladowobrązowych oczu osadzonych w bladej twarzy o sercowatym kształcie. Znałem tę twarz, chociaż do tej pory nie miałem okazji zobaczyć jej osobiście. Po prostu tego dnia była obecna w myślach niemal wszystkich osób w szkole. Nowa uczennica, Isabella Swan. Córka komendanta tutejszej policji, która przeprowadziła się do naszego miasta w związku z tym, że z jakiegoś powodu opiekę nad nią przyznano teraz jej ojcu. Tak zwana Bella. Poprawiała każdego, kto użył jej pełnego imienia.

Odwróciłem głowę, ale dopiero po chwili dotarło do mnie, że to nie w jej myślach wyczytałem swoje imię.

Oczywiście, od razu wpadli jej w oko Cullenowie, usłyszałem dalszy ciąg myśli.

Teraz rozpoznałem ten „głos”.

Jessica Stanley. Już dawno nie nękała mnie swoją wewnętrzną paplaniną. Czułem ulgę, kiedy minęła jej fascynacja moją osobą, bo ucieczka przed jej nieustannymi idiotycznymi marzeniami na jawie była wyczynem z kategorii: nierealne. Żałowałem w pewnym momencie, że nie mogę jej precyzyjnie unaocznić, co by się stało, gdyby moje usta – a także znajdujące się za nimi zęby – zetknęły się z jej skórą. Z pewnością to uciszyłoby te jej irytujące fantazje. Na samą myśl o jej spodziewanej reakcji aż się uśmiechnąłem pod nosem.

I co to jej da, ciągnęła teraz Jessica. Nawet nie jest ładna. Nie mam pojęcia, dlaczego Eric tak się na nią gapi... i Mike.

Przy tym drugim imieniu wzdrygnęła się w myślach. Jej nowy obiekt uczuć, cieszący się popularnością w szkole Mike Newton, zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Ale najwidoczniej od razu zauważył Nową. Ot, kolejny dzieciak wyciągający rękę po błyszczącą zabawkę. Oczywiście, to nadało jej myślom złośliwy ton, chociaż na zewnątrz nie dawała tego po sobie poznać. Potraktowała nowicjuszkę serdecznie i zaczęła jej wyjaśniać to, co opinia publiczna wiedziała na temat mojej rodziny. Widocznie dziewczyna o nas pytała.

Ale na mnie też dzisiaj wszyscy patrzą, pomyślała Jessica z wyższością. Jakie szczęście, że Bella ma ze mną dwie lekcje. Mike na pewno podejdzie do mnie, żeby zapytać o...

Próbowałem nie dopuszczać do siebie tej bezsensownej paplaniny, bojąc się, że jej banalność i jałowość doprowadzą mnie do szaleństwa.

– Jessica Stanley prezentuje Swanównie wszystkie brudy klanu Cullenów – mruknąłem do Emmetta, żeby odwrócić swą uwagę od strumienia świadomości dziewczyny.

Zaśmiał się pod nosem.

Mam nadzieję, że się postarała, odpowiedział mi w myślach.

– Niestety, zabrakło jej wyobraźni. Zaledwie cień skandalu. Ani grama horroru. Jestem odrobinę zawiedziony.

A ta nowa? Też jest rozczarowana plotkami?

Wsłuchałem się w myśli Belli, żeby dowiedzieć się, co sądzi o rewelacjach przedstawionych przez koleżankę. Co widzi, patrząc na dziwne blade rodzeństwo, którego wszyscy starają się unikać?

Czułem, że poznanie jej reakcji jest moim obowiązkiem. Można powiedzieć – z braku lepszego określenia – że stałem na czatach naszej rodziny. Żeby nas chronić. Gdyby ktokolwiek nabrał podejrzeń, ostrzegłbym wszystkich odpowiednio wcześnie i moglibyśmy się łatwo ewakuować. Zdarzało się to już przedtem – jakaś istota ludzka o bujnej wyobraźni widziała w nas bohaterów książkowych albo filmowych. Zwykle się mylili, ale lepiej było przenieść się w bezpieczne miejsce, niż ryzykować głębszą analizę naszych zwyczajów. Rzadko – naprawdę rzadko – zdarzało się, że ktoś odgadł, kim jesteśmy. Nigdy nie dawaliśmy tej osobie szansy na zweryfikowanie hipotezy. Znikaliśmy, stając się jedynie przerażającym wspomnieniem.

Ale tego rodzaju rozpoznanie nie zdarzyło się od kilkudziesięciu lat.

Nie usłyszałem niczego, chociaż skupiłem się mocno na bezmyślnym wewnętrznym monologu Jessiki. Zupełnie jakby nikt nie siedział obok niej. Dziwne. Czyżby Dziewczyna zmieniła miejsce? Mało prawdopodobne, Jessica bowiem nadal do niej mówiła. Czułem się zdezorientowany, podniosłem głowę. Nigdy dotąd nie musiałem sprawdzać, czy mój dodatkowy „słuch” działa prawidłowo.

I znów mój wzrok napotkał spojrzenie dużych brązowych oczu. Dziewczyna siedziała na tym samym krześle co wcześniej i patrzyła w naszą stronę – co, jak przypuszczałem, było całkiem naturalne, skoro Jessica cały czas zarzucała ją plotkami o Cullenach.

Rozmyślanie o nas byłoby w takiej sytuacji również bardzo na miejscu.

A jednak nie słyszałem nawet szeptu.

Ciepły, zachęcający rumieniec oblał jej policzki. Spuściła wzrok, zawstydzona gafą, jaką był fakt, że została przyłapana na gapieniu się na obcą osobę. Dobrze, że Jasper nadal wyglądał przez okno, nawet nie próbowałem sobie wyobrażać, jak by zareagował na taki ewidentny napływ świeżej krwi.

Emocje malujące się na twarzy Dziewczyny były tak jasne, jak gdyby wypowiedziała je na głos: zaskoczenie, gdy nieświadomie zarejestrowała subtelne różnice pomiędzy naszym gatunkiem a jej własnym; ciekawość, gdy słuchała opowieści koleżanki; ale i coś więcej... Fascynacja? Taka reakcja nie byłaby nowością, naszym potencjalnym ofiarom jawiliśmy się jako osobniki o wyjątkowej urodzie. No i wreszcie – wstyd.

A jednak, chociaż jej myśli tak wyraźnie odznaczały się w jej dziwnych oczach – dziwnych, ponieważ miały zadziwiającą głębię – z miejsca, które zajmowała, dobiegała mnie jedynie cisza. Cisza, i nic więcej.

Poczułem się nieswojo.

Nic takiego nigdy wcześniej się nie zdarzyło, czy coś było ze mną nie tak? Przecież czułem się normalnie. Zaniepokojony wsłuchałem się mocniej.

Wszystkie głosy, które blokowałem, uderzyły we mnie zbiorowym krzykiem.

...Ciekawe, jaką muzykę lubi... Może powinienem wspomnieć jej o mojej nowej płycie..., rozmyślał Mike Newton siedzący dwa stoliki dalej. Oczywiście o Belli Swan.

Jak on się na nią gapi. Jakby mało mu było, że połowa dziewczyn w szkole tylko czeka, aż on... Zgryźliwe myśli Erica Yorkiego także koncentrowały się wokół Dziewczyny.

...obrzydliwe. Można by pomyśleć, że jest sławna, czy coś w tym stylu... Nawet Edward Cullen na nią patrzy... Lauren Mallory aż kipiała zazdrością, cud, że nie zzieleniała na twarzy. A Jessica obnosi się ze swoją nową przyjaźnią. Żenada... Jad nadal sączył się z jej myśli.

...Pewnie wszyscy ją o to pytają. Ale chętnie bym z nią pogadała. Może coś bardziej oryginalnego przyjdzie mi do głowy?, zastanawiała się Ashley Dowling.

...Może będzie chodziła ze mną na hiszpański..., łudziła się June Richardson.

...tyle dzisiaj do zrobienia! Trygonometria i jeszcze sprawdzian z angielskiego. Mam nadzieję, że mama...

Angela Weber, cicha, niezwykle przyjaźnie usposobiona, jako jedyna nie wykazywała obsesji na punkcie Belli.

Słyszałem ich wszystkich, każdą nic nieznaczącą myśl, która przemknęła im przez głowę. Wszystko, ale nic ze strony nowej uczennicy o zwodniczo rozmownych oczach.

Oczywiście słyszałem, co Nowa powiedziała do Jessiki, kiedy się w końcu odezwała. Nie musiałem czytać jej w myślach, by usłyszeć niski, wyraźny głos dochodzący z przeciwległego końca stołówki.

– A ten z rudawymi włosami to który? – zapytała. Pokusiła się, by zerknąć raz jeszcze kątem oka, ale natychmiast odwróciła wzrok, gdy się zorientowała, że nadal na nią patrzę.

Jeśli liczyłem na to, że dźwięk jej głosu pomoże mi rozpoznać jej myśli, srogo się zawiodłem. Zwykle ludzkie myśli mają podobne brzmienie jak ich fizyczny głos, jednak ten cichy, nieśmiały ton był mi zupełnie obcy. Miałem stuprocentową pewność, że nie słyszałem go pośród setek myśli kłębiących się w stołówce. Kompletna nowość.

Powodzenia, kretynko!, pomyślała Jessica, zanim odpowiedziała na pytanie.

– To Edward. Wiem, wygląda zabójczo, ale nie zawracaj nim sobie głowy. Z nikim się nie spotyka. Najwyraźniej żadna z miejscowych dziewczyn nie jest dla niego dostatecznie dobra – dodała, prychając.

Odwróciłem głowę, by ukryć uśmiech. Jessica i jej koleżanki nie miały pojęcia, jakimi są szczęściarami, że żadna z nich nie wydała mi się nigdy szczególnie pociągająca.

Ale pod powłoką humoru poczułem dziwaczny impuls, którego sam do końca nie rozumiałem. Miał coś wspólnego ze złośliwością Jessiki i naiwnością Belli Swan... Poczułem nagle dziwne pragnienie, by stanąć pomiędzy nimi i zasłonić Dziewczynę przed agresją myślową koleżanki. Cóż za dziwne uczucie. Próbując wytropić przyczynę tego impulsu, jeszcze raz przyjrzałem się uważnie Nowej, tym razem oczami Jessiki. Swoim wgapianiem się niepotrzebnie zwracałem na siebie uwagę.

Być może był to jakiś dawno zapomniany instynkt – silnej jednostki, która chce bronić słabszej. W końcu Dziewczyna wyglądała na bardziej kruchą i delikatną niż jej koleżanki z klasy. Jej skóra wydawała się niemal przezroczysta, aż trudno było uwierzyć, że w jakikolwiek sposób chroni ją przed światem zewnętrznym. Pod tym cieniutkim bladym naskórkiem dostrzegałem rytmiczne pulsowanie krwi w żyłach... Nie, nie powinienem się na tym skupiać. Doskonale sobie radziłem w życiu, na które się zdecydowałem, ale odczuwałem podobne pragnienie jak Jasper. Kuszenie losu nie miało najmniejszego sensu.

Pomiędzy brwiami Dziewczyny rysowała się nieznaczna zmarszczka, z której istnienia nie zdawała sobie chyba sprawy. Jakie to wszystko musiało być frustrujące! Widziałem, że ledwo wytrzymuje siedzenie w stołówce, prowadzenie rozmowy z tyloma obcymi osobami, bycie w samym środku uwagi. W sposobie, w jaki lekko garbiła chude ramiona – jak gdyby w każdej chwili spodziewała się odtrącenia – wyczuwałem jej nieśmiałość. Wszystko to jednak tylko widziałem i domyślałem się tego, przez cały czas bowiem umysł tej zwyczajnej ludzkiej istoty pozostawał dla mnie zamknięty. Nic nie słyszałem. Nic. Jak to było możliwe?

– Idziemy? – szepnęła Rosalie, przerywając moje rozmyślania.

Z niekłamaną ulgą odwróciłem uwagę od Dziewczyny. Nie miałem zamiaru pogłębiać poczucia porażki – te były dla mnie doświadczeniem niemalże nieznanym, więc tym bardziej mnie irytowały. Nie planowałem także rozwijać zainteresowania jej ukrytymi myślami tylko dlatego, że były ukryte. Nie miałem wątpliwości, że kiedy je rozszyfruję – a wiedziałem, że na pewno znajdę na to sposób – okażą się tak samo trywialne i małostkowe jak myśli wszystkich innych ludzi. Niewarte wysiłku włożonego w ich odczytanie.

– I jak, Nowa już się nas boi czy jeszcze nie? – zapytał Emmett, nadal czekając na odpowiedź na swoje poprzednie pytanie.

Wzruszyłem ramionami, a on najwyraźniej nie zamierzał ciągnąć mnie za język. Wstaliśmy od stołu i wyszliśmy ze stołówki.

Emmett, Rosalie i Jasper udawali uczniów czwartej klasy, więc ruszyli na swoje lekcje. Ja odgrywałem rolę młodszego, w związku z czym udałem się na biologię, przygotowując się psychicznie na straszną nudę. Wątpiłem, żeby pan Banner, człowiek o bardzo przeciętnym intelekcie, wykrzesał ze swoich zajęć cokolwiek na tyle ciekawego, by zaskoczyć kogoś, kto skończył dwa kierunki medyczne.

Wszedłem do klasy, zająłem miejsce i wyłożyłem na ławkę książki i zeszyty – znów tylko rekwizyty normalnego życia, nie zawierały ani jednej informacji, której bym nie znał. Jako jedyna osoba w sali miałem całą ławkę do swojej dyspozycji. Istoty ludzkie były zbyt mało inteligentne, by wiedzieć, że się mnie boją, jednak ich wrodzony instynkt przetrwania wystarczył, by trzymały się ode mnie z daleka.

Klasa wypełniała się powoli uczniami wracającymi z przerwy obiadowej. Rozparłem się na krześle i wziąłem na przeczekanie, znów żałując, że nie jestem w stanie zasnąć. A ponieważ wcześniej rozmyślałem o Dziewczynie, gdy Angela Weber wprowadziła ją do środka, jej imię od razu wdarło mi się do głowy.

Bella wydaje się tak samo nieśmiała jak ja. Pewnie ten dzisiejszy dzień jest dla niej bardzo trudny. Chciałabym coś powiedzieć... ale pewnie cokolwiek wymyślę, zabrzmi głupio.

Yes!, pomyślał Mike Newton i okręcił się na krześle, żeby popatrzeć na wchodzących do sali.

Ze strony Dziewczyny nadal płynęła do mnie cisza. Puste miejsce, w którym powinny znajdować się jej myśli, męczyło mnie i drażniło.

A co, jeśli mój dar w ogóle zniknie? Jeśli to po prostu pierwszy objaw spadku umysłowej formy?

Często żałowałem, że nie potrafię uciec przed kakofonią dźwięków, że nie jestem normalny – na tyle, na ile było to możliwe. Teraz jednak na samą myśl, że mogłoby tak się stać, ogarniała mnie panika. Kim byłbym bez swoich zdolności? Nigdy nie słyszałem jednak o możliwości utraty tego daru. Postanowiłem, że zapytam o to Carlisle’a. 

Dziewczyna ruszyła przejściem obok mojej ławki, zmierzając do biurka nauczyciela. Biedaczka. Jedyne wolne miejsce w klasie znajdowało się obok mnie. Natychmiast zwolniłem połowę ławki, składając swoje rzeczy na jedną kupkę. Wątpiłem, żeby czuła się komfortowo w moim sąsiedztwie, no cóż – czekał ją długi semestr, przynajmniej na biologii. Ale może siedząc obok niej, wyłuskam jej myśli z czeluści umysłu... Nie, żeby potrzebna mi była do tego bliskość fizyczna. Nie, żebym spodziewał się znaleźć tam cokolwiek wartego mojej uwagi.

W tym momencie Bellę Swan owiał podmuch ogrzanego powietrza, które napływało w moją stronę z wywietrznika.

Jej zapach uderzył we mnie jak taran, jak eksplodujący granat. Nie istnieją słowa, którymi mógłbym opisać siłę tego, co mną wtedy owładnęło.

Doświadczyłem natychmiastowego przeobrażenia. Przestałem przypominać istotę ludzką, nie została we mnie ani cząstka człowieczeństwa, którym omotałem się w ciągu wielu lat swojego życia.

Przerodziłem się w drapieżnika, a ona stała się moją ofiarą. Wszystko inne na świecie przestało się liczyć.

W jednej chwili z horyzontu zniknęło szkolne pomieszczenie pełne świadków – w moim umyśle jawili się oni jako przypadkowe, ale konieczne ofiary. Zapomniałem o zagadkowości jej nieczytelnych myśli – w końcu przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, wiedziałem, że nie będzie jej dane długo myśleć.

Byłem wampirem, a ona miała najsłodszą krew, jaką wyczułem od ponad osiemdziesięciu lat.

Nawet sobie nie wyobrażałem, że taki zapach istnieje. Gdybym zdawał sobie z tego sprawę, już dawno wybrałbym się na poszukiwanie jego źródeł. Przeryłbym całą planetę, byleby ją znaleźć. Już czułem na języku ten smak...

Pragnienie paliło mnie w gardle żywym ogniem, w ustach mi zupełnie wyschło, a świeży napływ jadu tylko pogłębiał te doznania.

Mój żołądek skręcał się z głodu, który był echem tego pragnienia. Wszystkie moje mięśnie napięły się do skoku.

Ale wszystko to razem trwało może pół sekundy. Dziewczyna nadal znajdowała się w połowie kroku, który zaczęła stawiać.

Gdy jej stopa dotknęła ziemi, jej wzrok powędrował w moją stronę, w sposób, który zapewne miał być ukradkowy. Jej oczy napotkały moje, zobaczyłem w nich swoje odbicie.

Szok, jaki odmalował się na jej twarzy, ocalił jej życie na kilka denerwujących chwil.

Nie ułatwiała mi zadania. Na widok mojej miny krew znów napłynęła jej do policzków, zabarwiając cerę najbardziej apetycznym kolorem, jaki kiedykolwiek widziałem. Jej zapach oszołomił mnie tak, że ledwo mogłem zebrać myśli. Instynkt aż we mnie buzował, opierając się samokontroli, dziki i szalony.

Bella Swan przyspieszyła kroku, jakby wyczuwała potrzebę ucieczki. Ten pośpiech tylko wzmógł jej niezdarność – potknęła się i niemal wpadła na dziewczynę siedzącą tuż przede mną. Słaba i bezbronna. Nawet bardziej niż typowa istota ludzka.

Próbowałem skupić się na twarzy odbitej w jej oczach – twarzy, którą z obrzydzeniem rozpoznawałem. To było oblicze tkwiącego we mnie potwora, którego próbowałem zdławić przez lata wielkim wysiłkiem i bezlitosną dyscypliną. Jakże łatwo teraz wyskoczył na powierzchnię!

Znów omiótł mnie zapach Dziewczyny, rozpraszając moje myśli i niemal katapultując mnie z ławki.

Nie.

Zacisnąłem palce na krawędzi stolika, próbując utrzymać się na krześle. Niestety, drewno nie wytrzymało naporu i moja ręka przeszła przez blat. Kiedy ją uniosłem, zobaczyłem w swojej garści drewnianą miazgę, a na ocalałym fragmencie ławki – wgłębienie po moich palcach.

Zniszczyć dowody – tak brzmiała podstawowa zasada. Koniuszkami palców natychmiast zmiażdżyłem odciśnięty kształt, tak że została tylko wystrzępiona dziura w blacie i kupka trocin na podłodze, którą natychmiast roztarłem butem.

Zniszczyć dowody. Pozbyć się świadków...

Wiedziałem, co teraz nastąpi. Dziewczyna usiądzie obok mnie, a ja będę musiał ją zabić.

Niewinne przypadkowe ofiary, osiemnaścioro dzieciaków i jeden mężczyzna – nie będą mogli wyjść stąd żywi po tym, co zobaczą.

Wzdrygnąłem się na myśl o tym, co muszę zrobić. Nawet na najgorszym etapie swojego życia nie posunąłem się do takich okropności. Nigdy nie zabiłem niewinnego człowieka, a teraz planowałem pozbawić życia aż dwadzieścia osób.

Twarz tkwiącego we mnie potwora zdawała się ze mnie drwić.

Ale chociaż jakaś część mnie pragnęła od niego uciec, inna część już planowała kolejne kroki.

Jeśli zabiję najpierw Dziewczynę, będę miał zaledwie piętnaście, może dwadzieścia sekund, zanim pozostali zareagują. Może odrobinę więcej, jeśli nie zorientują się od razu, co robię. Ona nie zdąży nawet krzyknąć czy choćby poczuć bólu. Nie zamierzałem być okrutny, choć tyle mogłem dać tej obcej istocie o szalenie apetycznej krwi.

Później jednak musiałbym zapobiec rejteradzie pozostałych. Oknami się nie przejmowałem, znajdowały się zbyt wysoko i były zbyt małe, żeby stanowić potencjalną drogę ucieczki. Zostawały jedynie drzwi – wystarczyło je zablokować, aby wszyscy znaleźli się w pułapce.

Uśmiercenie miotającej się w amoku dwudziestki wymagałoby więcej czasu i zachodu, ale oczywiście nadal było możliwe. Tyle że wygenerowałoby hałas. Dałoby im czas na wrzaski. Ktoś z zewnątrz z pewnością by to usłyszał... Zostałbym zmuszony do zamordowania kolejnych niewinnych ludzi.

W tym czasie jej krew by stygła.

Jej zapach ukarał mnie, zamknął mi gardło palącym bólem...

Czyli najpierw świadkowie.

Rozrysowałem to sobie w głowie. Siedziałem na końcu środkowego rzędu. Najpierw zabrałbym się do tych z prawej strony. Zakładałem, że mógłbym skręcić cztery, pięć karków na sekundę. Cicha robota. Prawa strona miałaby zatem szczęście doświadczyć nagłej i niespodziewanej śmierci. Potem ruszyłbym do przodu, a stamtąd zabrałbym się do lewej strony. Powinienem pozbawić wszystkich życia w nie więcej niż pięć sekund.

To zapewne wystarczyłoby, żeby Dziewczyna domyśliła się, co ją czeka. Żeby poczuła strach. A jeśli szok jej kompletnie nie sparaliżuje – żeby wydała z siebie krzyk. Jeden cichy krzyk, na który jednak nikt nie zareaguje.

Wziąłem głęboki wdech, a zapach Dziewczyny niczym kula ognia popędził przez moje wyschnięte żyły, paląc po drodze wszystkie dobre instynkty i reakcje, do jakich byłem zdolny.

Bella się odwróciła. Jeszcze chwila, a usiądzie kilka centymetrów ode mnie.

Tkwiący we mnie potwór nie posiadał się z radości.

Ktoś z lewej zatrzasnął głośno segregator. Nie podniosłem głowy, by sprawdzić, który ze skazanych na nieuchronną śmierć uczniów tak hałasuje, ale ruch powietrza na moment zmącił zapachową aurę Nowej.

Na chwilę odzyskałem jasność myśli i oczami wyobraźni ujrzałem obok siebie dwie twarze.

Jedna należała do mnie – kiedyś. Twarz czerwonookiego potwora, który zamordował tyle osób, że w którymś momencie przestałem je liczyć. Usprawiedliwione, uzasadnione zbrodnie. Byłem zabójcą zabójców, mordercą innych, słabszych ode mnie potworów. Przyjąłem do wiadomości, że mam coś w rodzaju kompleksu Boga – decydowałem, kto zasłużył sobie na karę śmierci. To był mój kompromis z samym sobą. Musiałem żywić się ludzką krwią, wybierałem więc taką, która płynęła w żyłach kreatur dopuszczających się tak przerażających praktyk, że niemal pozbawiały ich sprawców prawa przynależności do gatunku ludzkiego.

Druga twarz należała do Carlisle’a. 

Nie było między nimi podobieństwa – jasny dzień i noc najczarniejsza z czarnych.

Nie istniał zresztą żaden powód, dla którego miałyby przypominać siebie nawzajem. Carlisle nie był moim biologicznym ojcem, nie mieliśmy więc wspólnych genów. Podobieństwo cery wynikało z przynależności do gatunku: każdy wampir był blady jak trup. Podobieństwo koloru oczu brało się jednak z czegoś zupełnie innego – z naszego osobistego wyboru.

Ale chociaż nic nie wskazywało na to, abyśmy byli z Carlisle’em do siebie zewnętrznie podobni, wyobrażałem sobie, iż moja twarz zaczyna w pewien sposób upodabniać się do jego twarzy: a to dlatego, że w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat powtórzyłem jego wybory i poszedłem jego ścieżką. Moje rysy się nie zmieniły, ale miałem wrażenie, że odcisnął się na nich cień jego mądrości, że z układu moich warg przebija odrobina jego empatii, a na czole można dostrzec łagodną linię jego cierpliwości.

Tyle że te wszystkie drobne ulepszenia zginęły teraz w chmurze okrucieństwa potwora, którym byłem. Jeszcze chwila, a nie zostanie ani śladu mojego twórcy, mentora i ojca w najlepszym tego słowa znaczeniu. Moje oczy rozbłysną czerwienią jak diabelskie ślepia i wszelkie podobieństwo zostanie na zawsze utracone.

Oczy Carlisle’a, które widziałem w myślach, wcale mnie nie osądzały. Wiedziałem, że wybaczy mi dokonane zbrodnie, ponieważ mnie kocha. Ponieważ uważa, że tak naprawdę nie jestem taki zły.

Bella Swan usiadła na krześle obok, dość sztywno i niezdarnie – zapewne mocno przestraszona – a zapach jej krwi otoczył mnie słodką mgłą, od której nie było ucieczki.

Zdawałem sobie sprawę, że za moment udowodnię ojcu, jak bardzo się mylił co do mojej osoby. Rozpacz, z jaką sobie to uświadomiłem, piekła mnie niemal tak samo mocno jak ogień w przełyku.

Zohydzony potworem, wręcz owładniętym krwiożerczym pragnieniem, odsunąłem się od Dziewczyny z obrzydzeniem.

Dlaczego musiała się tu pojawić? Po co musiała istnieć? Dlaczego musiała zniszczyć tę odrobinę spokoju, jaką znalazłem w swoim niby-życiu? Jaki był powód, dla którego tak irytująca istota ludzka przyszła na świat? Chyba tylko po to, by mnie zniszczyć.

Odwróciłem od niej głowę, oblała mnie bowiem fala gwałtownej irracjonalnej nienawiści.

Nie chciałem być potworem! Nie chciałem zabijać całej klasy bezbronnych dzieciaków! Nie chciałem tracić wszystkiego, co udało mi się osiągnąć przez tyle lat poświęcenia i wyrzeczeń!

O nie!

Nie zmusi mnie do tego.

Problemem był zapach, ten nieodparcie pociągający aromat jej krwi.

Gdyby tylko istniał sposób, by mu się oprzeć... Gdyby jakiś podmuch świeżego powietrza rozjaśnił mój umysł...

Bella Swan potrząsnęła w moim kierunku długimi, gęstymi, ciemnymi włosami. Czy ona postradała zmysły?

Nie czekała mnie żadna pomocna bryza. Ale przecież nie musiałem oddychać.

Natychmiast zatrzymałem napływ powietrza do płuc. Ulga była momentalna, ale zaledwie częściowa, ponieważ w pamięci nadal miałem wspomnienie zapachu Dziewczyny, czułem go też na języku. Wiedziałem, że długo mu się nie oprę. Dopóki ona i ja znajdujemy się w jednym pomieszczeniu, wszystkim pozostałym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Powinienem uciekać. Chciałem to zrobić, wydostać się spod fali bijącego od niej ciepła, zwiać przed piekącym bólem w gardle, nie byłem jednak pewien, czy kiedy zmuszę zablokowane mięśnie do ruchu – ba, nawet do wstania – nie rzucę się na nią i nie popełnię zbrodni, którą już sobie przecież zaplanowałem.

Może jednak udałoby mi się wytrzymać godzinę? Czy godzina wystarczy, by odzyskać kontrolę nad własnym ciałem? Wątpiłem w to, ale postanowiłem się zmusić. Zrobić wszystko, by sześćdziesiąt minut wystarczyło na wydostanie się z sali pełnej ludzi, którzy być może wcale nie musieli jednak paść ofiarą moich żądz. Gdyby tylko udało mi się wytrwać przez jedną krótką godzinę.

Czułem się nieswojo, wstrzymując się od oddychania. Mój organizm nie potrzebował tlenu, ale brak oddechu był dla mnie czymś nienaturalnym. W chwilach stresu opierałem się przede wszystkim na zmyśle powonienia, to właśnie węch dominował podczas polowań, jako pierwszy ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Rzadko trafiałem na cokolwiek, co byłoby groźniejsze ode mnie samego, ale instynkt samozachowawczy był u wampirów tak samo silny jak u przeciętnego człowieka.

Czułem się więc nieswojo, ale mogłem sobie z tym poradzić – z pewnością lepiej niż z wąchaniem zapachu Belli i powstrzymywaniem się przed zatopieniem zębów w tej delikatnej, cienkiej, niemal przezroczystej skórze nad gorącą, wilgotną, pulsującą...

Godzina! Tylko jedna godzina. Nie wolno mi w tym czasie myśleć o tym zapachu i smaku.

Dziewczyna milczała i pochylała się tak, że jej włosy tworzyły kurtynę między nami. Nie widziałem jej twarzy, nie mogłem więc wyczytać emocji czających się w jej oczach. Czy próbowała ukryć je przede mną? Ze strachu? Z nieśmiałości? Żeby utrzymać swoje tajemnice?

Moja wcześniejsza irytacja faktem, że nie słyszę jej myśli, była niczym w porównaniu z pragnieniem i nienawiścią, jakie mną teraz owładnęły. Nie cierpiałem tej kruchej istoty siedzącej obok mnie, nienawidziłem tak samo zajadle, jak trzymałem się swojego dawnego „ja”, swojej miłości do rodziny i marzeń, że jestem kimś lepszym niż w rzeczywistości. Ta nienawiść – do niej i do emocji, jakie we mnie wyzwoliła – okazała się odrobinę pomocna. I ta wcześniejsza irytacja – choć słaba i blada – także. Skupiałem się na każdej myśli, która odwracała moją uwagę od tego, jak smakowałaby...

Nienawiść i irytacja. Oraz zniecierpliwienie. Czy ta godzina nigdy nie minie?

A gdy wreszcie się skończy... ona wyjdzie z klasy. Co wtedy zrobię?

Jeśli uda mi się zapanować nad czyhającym we mnie potworem, przekonać go, że zwłoka będzie warta zachodu... Mógłbym przedstawić się Belli: „Cześć, nazywam się Edward Cullen. Mogę cię odprowadzić na następną lekcję?”.

Z pewnością się zgodzi, tego wymaga uprzejmość. I chociaż już się mnie bała, byłem pewien, że postąpi zgodnie z powszechnie przyjętym zwyczajem i przyjmie propozycję. Nietrudno będzie ją poprowadzić w niewłaściwym kierunku. Las niemal wdzierał się od tyłu na szkolny parking. Mógłbym skłamać, że zostawiłem podręcznik w samochodzie...

Czy ktokolwiek zapamiętałby, z kim ją ostatnio widziano? Padało, jak zwykle. Dwa płaszcze przeciwdeszczowe przemieszczające się w złą stronę nie zwróciłyby szczególnej uwagi i nie zdradziły mojej tożsamości.

Tyle że nie tylko ja zauważyłem Bellę, choć nikt inny nie był aż tak boleśnie świadomy jej obecności. W szczególności Mike Newton wydawał się wyczulony na każdy ruch jej ciała, gdy wierciła się na krześle – siedzenie tak blisko mnie sprawiało jej widoczny dyskomfort, jak się spodziewałem, zanim jeszcze jej zapach rozwiał wszelkie moje oznaki miłosierdzia. Mike Newton zauważyłby, gdyby wyszła z klasy razem ze mną.

Jeśli wytrzymam godzinę, czy nie wytrzymałbym dwóch?

Skrzywiłem się, tak mnie paliło w przełyku.

Bella wróci do pustego domu, komendant Swan pracował osiem godzin dziennie. Znałem jego dom, tak samo jak wszystkie inne budynki w tej małej mieścinie. Budynek stał przytulony do gęstego lasu, w najbliższym sąsiedztwie nikt nie mieszkał. Nawet gdyby miała czas krzyczeć – a nie będzie go miała – i tak nikt by jej nie usłyszał.

To byłby odpowiedzialny sposób załatwienia tej sprawy. Ponad siedem dekad obywałem się bez ludzkiej krwi, jeśli wstrzymam oddech, wytrzymam co najmniej dwie godziny. A kiedy znajdę się z nią sam na sam, nikt inny nie ucierpi. „No i nie będziesz musiał się spieszyć” – zgodziła się bestia w mojej głowie.

Głupotą z mojej strony było mniemać, że jeśli dzięki wysiłkowi i cierpliwości ocalę życie dziewiętnastu istot ludzkich w tej klasie i zamorduję tylko jedną niewinną dziewczynę, okażę się mniejszym potworem.

Co prawda jej nienawidziłem, ale miałem stuprocentową świadomość, że moja nienawiść nie ma podstaw. Tak naprawdę nienawidziłem samego siebie. Wiedziałem także, że kiedy zamorduję Dziewczynę, moja nienawiść jeszcze się spotęguje.

Tę nieszczęsną godzinę przetrwałem, wizualizując sobie najlepsze sposoby zabijania. Starałem się unikać myślenia o samej czynności, bo to mogłoby okazać się dla mnie zbyt wiele. Dlatego planowałem wyłącznie strategię i nic więcej.

Raz, pod koniec lekcji, Bella spojrzała na mnie zza kurtyny swoich włosów. Czułem, jak emanuje ze mnie niczym nieusprawiedliwiona nienawiść, a gdy nasz wzrok się spotkał, ujrzałem odbicie tej nienawiści w jej przestraszonych oczach. Krew podbiła czerwienią jej policzki, zanim zdołała z powrotem ukryć się za włosami, a ja prawie straciłem nad sobą kontrolę.

Na szczęście zadzwonił dzwonek i nas – cóż za frazes – uratował. Ją – od śmierci. Mnie, na krótki czas, od stania się koszmarną bestią, której nie cierpiałem i której się bałem.

Czas było się ruszyć.

Nawet gdybym skupił uwagę na najprostszych czynnościach, i tak nie byłbym w stanie iść tak wolno, jak powinienem. Wypadłem z klasy jak szalony. Gdyby ktokolwiek mi się przyglądał, z pewnością mógłby uznać, że poruszam się z nienaturalną prędkością. Ale nikt nie patrzył, myśli wszystkich uczniów kręciły się wokół Dziewczyny, która miała zginąć za trochę więcej niż godzinę.

Schowałem się w samochodzie.

Wolałem nie myśleć o tym jako o ukrywaniu się, wyglądało to bowiem na tchórzostwo. Chwilowo jednak brakowało mi samokontroli, nie chciałem więc przebywać wśród istot ludzkich. Tak bardzo skoncentrowałem się na tym, by nie zabić jednej z nich, że brakło mi sił na oparcie się pozostałym. To byłaby niepowetowana strata: skoro już miałem oddać pola wewnętrznej bestii, chciałem, żeby gra była przynajmniej warta świeczki.

Włączyłem płytę, która mnie zwykle uspokajała – tym razem nie podziałała. Najbardziej pomocne okazało się zimne, wilgotne powietrze, które wpadało wraz z deszczem przez opuszczone szyby. Choć bardzo wyraźnie pamiętałem zapach krwi Belli Swan, ten świeży powiew jakby wymywał infekcję z wnętrza mojego organizmu.

Znów byłem sobą. Mogłem myśleć i walczyć – z tym, czym nie chciałem się stać.

Nie musiałem jechać do niej do domu, nie musiałem jej zabijać. Przecież byłem rozsądną, myślącą istotą i miałem wybór. Zawsze istniał wybór.

W klasie tego nie czułem, ale teraz... Teraz znajdowałem się daleko od niej.

Czy koniecznie musiałem sprawić zawód swojemu ojcu? Narażać swoją matkę na stres, zgryzotę... cierpienia?

Bo tak, to zraniłoby także i moją przybraną matkę, osobę niezwykle łagodną, delikatną i kochającą. Przysporzenie bólu komuś takiemu jak Esme byłoby po prostu niewybaczalne.

A może, gdybym naprawdę starannie unikał Dziewczyny, wcale nie musiałbym wywracać swojego życia do góry nogami? Dlaczego jakiś nieznośny, ale smakowity nikt miałby mi zepsuć mój poukładany świat?

Cóż za ironia – pomyśleć, że chciałem chronić Dziewczynę przed śmiesznie żałosnym niebezpieczeństwem złośliwych myśli Jessiki Stanley. Byłem ostatnią osobą, która powinna zgłaszać się do ochrony Isabelli Swan. W istocie, jeśli potrzebna jej była jakakolwiek obrona, to wyłącznie przede mną.

Gdzie jest Alice? Czy nie widziała w myślach, jak zabijam tę ludzką istotę na tysiąc rozmaitych sposobów? Dlaczego nie pospieszyła mi na pomoc – żeby mnie powstrzymać albo pomóc zatrzeć ślady? Czyżby tak się zaangażowała w pilnowanie Jaspera, że nie zwróciła uwagi na znacznie gorszą ewentualność? A może byłem silniejszy, niż mi się wydawało? Czy to możliwe, że w rzeczywistości i tak nie skrzywdziłbym tej dziewczyny?

Nie. To nieprawda. Widocznie Alice była bardzo skupiona na Jasperze.

Zacząłem lustrować miejsce, w którym spodziewałem się zastać swoją siostrę – niewielki pawilon, gdzie odbywały się lekcje angielskiego. Szybko zlokalizowałem jej znajomy „głos”. Jak się okazało, miałem rację. Była całkowicie pochłonięta nadzorowaniem Jaspera, wnikliwie analizowała każdą jego decyzję.

Żałowałem, że nie mogę poprosić jej o radę, ale jednocześnie cieszyłem się, że tkwi w nieświadomości i nie ma pojęcia, do czego jestem zdolny. Poczułem, jak oblewa mnie kolejna piekąca fala – wstydu. Wolałem, żeby nikt z moich najbliższych nie poznał prawdy o mnie.

Gdyby udało mi się unikać Belli Swan, może bym jej nie zabił – już na samą myśl bestia we mnie zaczęła się wiercić i zgrzytać zębami z frustracji – a wtedy nikt nie musiałby nawet poznać moich zamiarów. Gdybym tylko potrafił trzymać się z daleka od jej zapachu...

Nic nie stało na przeszkodzie, aby spróbować zastosować tę strategię. Dokonać właściwego wyboru, podjąć wysiłek bycia takim, za jakiego miał mnie Carlisle.

Ostatnia lekcja dobiegała powoli końca. Postanowiłem niezwłocznie wprowadzić swój plan w życie. Lepsze to niż siedzenie na parkingu – zawsze mogła znaleźć się w pobliżu i zaprzepaścić cały mój wysiłek. Ponownie poczułem do niej nieuzasadnioną nienawiść.

Ruszyłem szybko – zbyt szybko, na szczęście nie było świadków – przez boisko do sekretariatu.

Recepcjonistka nie zauważyła, jak się bezszelestnie wsuwam do środka.

– Dzień dobry.

Kobieta o nienaturalnie rudych włosach podniosła głowę przestraszona. Zawsze wytrącaliśmy ich z równowagi, było w nas coś, czego nie rozumieli, bez względu na to, jak często nas widywali.

– Och – wydukała zmieszana i wygładziła bluzkę.

To głupota, pomyślała. On jest tak młody, że prawie mógłby być moim synem.

– Witaj, Edwardzie. W czym mogę pomóc? – Jej rzęsy zatrzepotały za grubymi szkłami.

Zakłopotanie. Wiedziałem jednak, że potrafię być czarujący, jeśli tylko tego zechcę. Przychodziło mi to z łatwością, ponieważ od razu dowiadywałem się, jak zostały przyjęte mój gest czy słowo.

Pochyliłem się do przodu, jakbym wpatrywał się głęboko w jej nieco mdłe brązowe oczy. Myśli krążyły jej bezładnie po głowie – to ja wywołałem u niej taki efekt. Zadanie powinno być proste.

– Chciałem zapytać, czy pomogłaby mi pani nieco zmodyfikować mój plan lekcji – odezwałem się najdelikatniejszym głosem, którego używałem, gdy nie chciałem przestraszyć istot ludzkich.

Słyszałem, jak przyspiesza jej puls.

– Oczywiście, Edwardzie. Co mogę zrobić?

Za młody, za młody, powtarzała w duchu.

Jakże się myliła – byłem starszy od jej dziadka.

– Chciałbym przenieść się z biologii na jakieś zajęcia na poziomie klasy czwartej. Może fizyka?

– Czy jest jakiś problem z panem Bannerem?

– Nie, tylko ja już to wszystko przerobiłem...

– W tej szkole z zaawansowanym programem na Alasce? Rozumiem. – Zacisnęła wargi, zastanawiając się.

Oni powinni być już na studiach. Słyszałam, jak nauczyciele narzekają. Najwyższa średnia, żadnego wahania przy udzielaniu odpowiedzi, nawet najmniejszego błędu na sprawdzianach – jakby znaleźli sposób, żeby ściągać na każdym przedmiocie. Pan Varner prędzej uwierzy, że ktoś oszukuje, niż przyzna, że uczeń może być lepszy od niego z trygonometrii. Pewnie ich matka daje im lekcje...

– Tak się składa, że na fizyce mamy komplet uczniów. Pan Banner nie życzy sobie grup liczących więcej niż dwadzieścia pięć osób...

– Nie będę sprawiał kłopotu.

Oczywiście, że nie. Przecież to jeden z idealnych Cullenów.

– Wiem, Edwardzie. Tyle że w klasie nie ma tylu miejsc i...

– Czy w takim razie mogę zrezygnować z biologii? Mógłbym wykorzystać okienko na indywidualną naukę.

– Chcesz zrezygnować z biologii? – Kobieta otworzyła usta ze zdziwienia.

To jakieś szaleństwo. Dlaczego tak trudno mu wysiedzieć na przedmiocie, z którego materiał ma już opanowany? Na pewno jest jakiś problem z panem Bannerem.

– Nie otrzymasz oceny potrzebnej, żeby dostać się na studia.

– Nadrobię to w przyszłym roku.

– Może najpierw powinieneś porozmawiać o tym z rodzicami.

Za moimi plecami otworzyły się drzwi, ale ktokolwiek wszedł do sekretariatu, nie poświęcił mi ani jednej myśli, więc zignorowałem go i skupiłem się na pani Cope. Przysunąłem się jeszcze bliżej i udałem, że zaglądam jej głęboko w oczy. Moja strategia zadziałałaby lepiej, gdyby moje oczy miały kolor złoty, a nie czarny. Czerń przerażała ludzi – tak jak powinna.

Kobieta cofnęła się, zdezorientowana mieszanymi uczuciami.

– Bardzo proszę – wymruczałem tak łagodnie i zachęcająco, jak tylko się dało, i jej awersja natychmiast ustąpiła. – Może jest jakiś inny przedmiot, na który mógłbym się przenieść? Na pewno są gdzieś miejsca. Biologia na szóstej godzinie nie może być jedyną opcją...

Uśmiechnąłem się, ale tak, żeby za mocno nie pokazywać zębów i znów jej nie wystraszyć.

Jej serce zabiło jeszcze mocniej.

Zbyt młody, napomniała samą siebie.

– Może mogłabym porozmawiać z Bobem... Znaczy, z panem Bannerem...

Wystarczyła sekunda, by wszystko się zmieniło: atmosfera w pomieszczeniu, moja misja, powód, dla którego przysuwałem się do tej rudowłosej kobiety... By zmienił się cel moich działań.

W ciągu tej sekundy Samantha Wells weszła do sekretariatu, wrzuciła usprawiedliwienie do stojącego przy drzwiach koszyka i pospiesznie wyszła, zapewne chcąc jak najszybciej znaleźć się poza szkołą. Uderzył we mnie nagły podmuch powietrza z otwartych drzwi, a wtedy zrozumiałem, dlaczego ta pierwsza osoba nie zalała mnie potokiem swoich myśli.

Odwróciłem się, chociaż w zasadzie było to zbyteczne.

Bella Swan opierała się plecami o ścianę przy drzwiach, w palcach ściskała kartkę. Gdy napotkała moje wściekłe nieludzkie spojrzenie, jej oczy rozszerzyły się jak spodki.

Zapach jej krwi nasączył każdą cząsteczkę powietrza w tym ciasnym, dusznym pomieszczeniu. Mój przełyk zapłonął żywym ogniem.

Z jej oczu spojrzało na mnie znowu odbicie bestii, zła w czystej postaci.

Moja ręka zawahała się nad blatem. Nawet nie musiałbym się odwracać, żeby chwycić sekretarkę za szyję i uderzyć jej głową o biurko z taką siłą, że zginęłaby na miejscu. Dwa morderstwa zamiast dwudziestu. Dobry deal.

Potwór czekał, aż to zrobię – zniecierpliwiony i wygłodniały.

Ale przecież zawsze istniał wybór – na pewno.

Odciąłem dopływ powietrza do płuc i wyobraziłem sobie twarz Carlisle’a. A potem odwróciłem się do pani Cope i zarejestrowałem jej wewnętrzne zaskoczenie na widok zmiany w mojej twarzy. Odsunęła się ode mnie, ale jej strach nie uformował się w żadne słowa.

W moich płucach znajdowało się akurat tyle powietrza, by wystarczyło na jedną krótką wypowiedź. Wykorzystując więc całą samokontrolę, jakiej nauczyłem się w ciągu kilkudziesięciu lat wyrzeczeń, spokojnym, zrównoważonym tonem powiedziałem:

– Trudno. Widzę, że rzeczywiście nic nie da się zrobić. Dziękuję za fatygę.

Okręciłem się na pięcie i wypadłem na zewnątrz, starając się zignorować ciepło bijące od ciała Dziewczyny, którą musiałem minąć przy drzwiach.

Zatrzymałem się dopiero przy samochodzie, przez całą drogę pędziłem jak szalony. Większość uczniów już rozjechała się do domów, nie miałem więc zbyt wielu świadków. Słyszałem tylko, jak chłopak z drugiej klasy, D.J. Garret, spostrzega mnie, ale szybko to bagatelizuje...

Skąd tu się znalazł nagle Cullen? Normalnie, jakby spadł z nieba... No i znów ta moja bujna wyobraźnia. Mama ciągle powtarza...

Gdy wsiadłem do volvo, pozostali byli już na swoich miejscach. Próbowałem zapanować nad oddechem, ale dyszałem tak ciężko, jakbym się dusił.

– Edward? – W głosie Alice słychać było niepokój.

Pokręciłem tylko głową.

– Co ci się, do cholery, stało? – zapytał Emmett, zapominając na moment o tym, że Jasper nie jest w nastroju do rewanżu.

Zamiast im odpowiadać, wrzuciłem wsteczny. Musiałem wyjechać z parkingu, zanim Bella Swan i tu mnie znajdzie. Mój własny demon, wystawiający mnie na najgorsze tortury...

Zakręciłem gwałtownie i przyspieszyłem. Zanim wyjechałem z parkingu, miałem już siedemdziesiątkę na liczniku, a jeszcze przed pokonaniem pierwszego zakrętu wskazówka pokazywała sto dwadzieścia kilometrów na godzinę.

Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, że Emmett, Rosalie i Jasper popatrzyli jednocześnie na Alice. Ta wzruszyła ramionami. Nie widziała przecież, co się stało, jedynie to, co miało nastąpić.

Spojrzała na mnie, oboje przetworzyliśmy to, co pojawiło się w jej głowie, i oboje zareagowaliśmy zaskoczeniem.

– Wyjeżdżasz? – szepnęła.

Pozostali wbili we mnie wzrok.

– A wyjeżdżam? – zapytałem przez zaciśnięte zęby. Dopiero wtedy wszystko zobaczyła – gdy moja silna wola się zachwiała i inne rozwiązanie popchnęło moją przyszłość w mroczniejszym kierunku.

– Och – westchnęła.

Martwa Bella Swan. Moje oczy błyszczące purpurą od świeżej krwi. Poszukiwania zaginionej. Starannie odmierzony czas na odczekanie, aż minie niebezpieczeństwo, a potem wyprowadzka z Forks i budowanie życia od nowa...

– Och – powtórzyła.

Obraz zyskał wyrazistość, mogłem teraz dostrzec detale. Po raz pierwszy ujrzałem wnętrze domu komendanta Swana, Bellę w małej kuchni z żółtymi szafkami, odwróconą do mnie tyłem, podczas gdy ja nachodziłem ją z ciemności, pozwalałem, by jej zapach przyciągał mnie...

– Przestań! – jęknąłem. Nie byłem w stanie znieść więcej.

– Przepraszam – szepnęła.

Potwór nie posiadał się z radości.

Wizja w jej umyśle znów zyskała nową odsłonę. Pusta autostrada w nocy, drzewa wzdłuż drogi obsypane śniegiem, mijane z prędkością ponad trzystu trzydziestu kilometrów na godzinę.

– Będę za tobą tęsknić – powiedziała. – Nawet jeśli znikniesz na krótko.

Emmett i Rosalie spojrzeli po sobie czujnie.

Dotarliśmy niemal do zjazdu w długą szosę prowadzącą do naszego domu.

– Wypuść nas tutaj – poinstruowała mnie Alice. – Powinieneś osobiście powiedzieć Carlisle’owi.

Kiwnąłem głową, samochód zatrzymał się z piskiem hamulców.

Emmett, Rosalie i Jasper wysiedli w milczeniu. Z pewnością wypytają Alice o szczegóły, kiedy zostaną sami. Alice dotknęła mojego ramienia.

– Zrobisz to, co właściwe – szepnęła. Tym razem polecenie, a nie wizja. – Charlie Swan ma tylko ją. To by go zabiło.

– Tak – zgodziłem się, ale wyłącznie z ostatnim zdaniem.

Alice dołączyła do reszty, marszcząc brwi z niepokojem. Cała czwórka wtopiła się w las i zniknęła mi z pola widzenia, zanim zdążyłem zawrócić.

Wiedziałem, że wizje Alice zaczną się zmieniać z mrocznych w jasne, jak w kalejdoskopie. Pędziłem sto pięćdziesiąt na godzinę, niepewien, co właściwie robię. Żegnam się z ojcem? Czy raczej akceptuję tkwiącego we mnie potwora?

2 OTWARTA KSIĘGA

Oparłem się o miękką zaspę, a suchy miałki śnieg zmienił kształt pod ciężarem mojego ciała. Moja skóra ochłodziła się, przyjmując temperaturę powietrza, drobinki lodu pod moim dotykiem zyskiwały gładkość aksamitu.

Nad głową miałem czyste niebo, rozświetlone mnóstwem gwiazd, czasem niebieskich, czasem żółtych. Wszystkie razem tworzyły majestatyczne wirujące formy na tle czarnej pustki wszechświata: zaiste, niesamowity widok. Wyjątkowo piękny. Czy raczej powinienem powiedzieć, że byłby wyjątkowo piękny, gdybym był w stanie go docenić.

Sytuacja wcale się nie poprawiała. Minęło sześć dni, odkąd ukryłem się w dzikich ostępach Denali, a mimo to od wolności oddzielała mnie taka sama przepaść jak wtedy, gdy po raz pierwszy poczułem zapach Belli.

Gdy wpatrywałem się w rozgwieżdżone niebo, miałem wrażenie, że jakaś przeszkoda utkwiła pomiędzy jego pięknem a moim wzrokiem. Tą przeszkodą była twarz: przeciętna ludzka fizjonomia, której obrazu nie mogłem się pozbyć.

Nadchodzące myśli usłyszałem, zanim jeszcze dotarł do mnie dźwięk towarzyszących im kroków. Te zresztą brzmiały jedynie jak delikatny szmer na śniegu.

Nie byłem zaskoczony tym, że Tanya przyszła tu w ślad za mną. Wiedziałem, że przez ostatnie dni rozmyśla nad rozmową ze mną, odkładając ją do momentu, gdy nie zyska pewności, co dokładnie chce powiedzieć.

Wyskoczyła z lasu, jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie, po czym wzbiła się w powietrze i wylądowała na wystającej czarnej skale, utrzymując równowagę na podbiciu gołych stóp.

Jej skóra wydawała się srebrzysta w świetle gwiazd, a długie jasne loki połyskiwały blado, jakby lekko zabarwione na różowo. Bursztynowe oczy rozbłysły na mój widok, a jej pełne wargi powoli ułożyły się w uśmiech.

Wyśmienicie. Gdybym tylko rzeczywiście potrafił ją dostrzec. Westchnąłem.

Nie ubrała się dla ludzkiego oka – miała na sobie wyłącznie cienki bawełniany stanik i szorty. Przykucnęła na wielkiej skale, dotykając jej powierzchni koniuszkami palców, a jej ciało naprężyło się.

Kula armatnia, pomyślała.

Rzuciła się w powietrze. Jej sylwetka stała się ciemnym wirującym kształtem, wdzięcznie poruszającym się pomiędzy mną a gwiazdami. W ostatniej chwili zwinęła się w kulkę i uderzyła całym ciałem w znajdującą się obok mnie zaspę.

Otoczyła mnie zamieć śnieżna. Gwiazdy zgasły, a ja wpadłem głęboko w otchłań lodowych kryształków.

Westchnąłem raz jeszcze, wdychając lód, ale nie ruszyłem się nawet, by się wydostać spod śniegu. Otaczający mnie teraz mrok ani nie popsuł, ani nie poprawił widoku. I tak miałem ciągle przed oczami tę samą twarz.

– Edwardzie?

Tanya natychmiast mnie odkopała, po czym strzepnęła biały puch z mojej skóry, nie patrząc mi przy tym w oczy.

– Przepraszam – szepnęła. – To był żart.

– Wiem. Całkiem zabawny.

Przygryzła wargę.

– Irina i Kate twierdziły, że powinnam cię zostawić w spokoju. Uważają, że cię denerwuję.

– Skądże – zapewniłem. – Wręcz przeciwnie – to ja jestem nieuprzejmy, i to bardzo. Przepraszam za to.

Wracasz do domu, prawda?, zapytała w myślach.

– Ja... Jeszcze nie postanowiłem... do końca.

Ale tu nie zostajesz, pomyślała ze smutkiem.

– Nie. To mi raczej nie... nie pomaga.

Wydęła wargi.

– To moja wina, prawda?

– Oczywiście, że nie. – Faktycznie, niczego mi nie ułatwiała, ale jedynym problemem tak naprawdę była prześladująca mnie twarz.

Nie bądź dżentelmenem.

Uśmiechnąłem się.

Przy mnie czujesz się nieswojo, zarzuciła mi.

– Nie.

Uniosła brew, na jej twarzy malowało się tak oczywiste niedowierzanie, że aż parsknąłem śmiechem. Jeden krótki śmiech, a po nim kolejne westchnienie.

– No dobrze – przyznałem. – Trochę.

Ona też westchnęła i oparła brodę na dłoniach.

– Jesteś tysiąckrotnie piękniejsza od gwiazd, Tanyo. Oczywiście, od dawna o tym wiesz, ale nie chciałbym, żeby mój upór osłabił twoją pewność siebie – wyznałem i zaśmiałem się, takie to było nieprawdopodobne.

– Nie jestem przyzwyczajona do odmowy – powiedziała. Jej dolna warga wydęła się atrakcyjnie.

– Oczywiście, że nie – odparłem, próbując bezskutecznie zablokować jej myśli, gdy przelotnie przesiewała wspomnienia tysięcy udanych podbojów miłosnych. Tanya preferowała zwłaszcza mężczyzn rasy ludzkiej. Po pierwsze, było ich znacznie więcej niż wampirów, po drugie – byli delikatni i tacy ciepli. No i zawsze chętni.

– Sukkub[1] – zakpiłem, z nadzieją, że to przerwie ciąg obrazów przesuwających się w jej myślach. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując zęby. – I to w najczystszej postaci.

W przeciwieństwie do Carlisle’a Tanya i jej siostry bardzo powoli odkrywały swoje sumienie. Ostatecznie zwyciężyła słabość do mężczyzn rasy ludzkiej i tym samym skończyły się rzezie. Teraz mężczyźni, którzy im się spodobali... przeżywali.

– Gdy się tu zjawiłeś – zaczęła pomału – pomyślałam, że...

Wiedziałem, co sobie pomyślała. I powinienem był się tego domyślić. Tyle że ja w tym momencie nie byłem zdolny do analitycznego myślenia.

– Pomyślałaś, że zmieniłem zdanie.

– Tak. – Skrzywiła się.

– Mam wyrzuty sumienia w związku z tym, że tak igrałem z twoimi oczekiwaniami. Nie chciałem... Nie przemyślałem tego. Po prostu... wyjechałem w pośpiechu.

– Zapewne nie powiesz mi, jaka była przyczyna?

Usiadłem, prostując ramiona, i skrzyżowałem ręce na piersi.

– Wolałbym o tym nie rozmawiać. Wybacz mi, proszę, moją powściągliwość.

Zamilkła, próbując dociec, o co chodzi. Ignorowałem ją, starając się – nadaremno – podziwiać piękno gwiazd.

Po chwili dała za wygraną, a jej myśli poszybowały w innym kierunku.

Dokąd się udasz, Edwardzie, jeśli opuścisz to miejsce? Wrócisz do Carlisle’a?

– Raczej nie – szepnąłem.

Dokąd się udam? Nie istniało żadne miejsce na całej kuli ziemskiej, które by mnie interesowało. Niczego nie chciałem zobaczyć ani zrobić. W gruncie rzeczy, gdziekolwiek bym pojechał, nie byłaby to droga do, ale ucieczka przed.

Bardzo mi się to nie podobało. Kiedy stałem się takim tchórzem?

Tanya objęła mnie szczupłym ramieniem. Zastygłem, ale nie wzdrygnąłem się pod jej dotykiem. Chciała tylko okazać mi przyjacielskie wsparcie. Chyba.

– Myślę jednak, że wrócisz – powiedziała. W jej głosie pojawił się cień dawno zapomnianego rosyjskiego akcentu. – Bez względu na to, co... czy kto... cię prześladuje. Zmierzysz się z tym bezpośrednio, taki już jesteś.

Jej myśli niosły w sobie taką samą pewność jak słowa. Próbowałem przyswoić sobie jej wizję kogoś, kto mierzy się bezpośrednio z problemem. Miło było znów móc o sobie pomyśleć w takich kategoriach. Zanim zdarzyła się ta okropna lekcja biologii, nigdy nie powątpiewałem we własną odwagę i umiejętność radzenia sobie z kłopotami.

Pocałowałem Tanyę w policzek i odsunąłem się gwałtownie, gdy odwróciła do mnie twarz. Uśmiechnęła się posępnie, widząc mój unik.

– Dziękuję ci, Tanyo. Właśnie takie słowa były mi potrzebne.

– Nie ma za co. – Nadąsała się. – Chyba. Powinieneś podchodzić do wszystkiego z większym rozsądkiem, Edwardzie.

– Przykro mi. Wiesz, że jesteś dla mnie za dobra. Ja po prostu... Nie znalazłem jeszcze tego, czego szukam.

– Jeśli wyjedziesz, zanim się zobaczymy... Żegnaj, Edwardzie.

– Żegnaj, Tanyo. – Ledwo wypowiedziałem to pożegnanie, a już ujrzałem siebie wyjeżdżającego. Znajdującego w sobie siłę, by wrócić do jedynego miejsca, w którym chciałem się znaleźć. – I jeszcze raz dziękuję.

Zerwała się na nogi jednym zręcznym ruchem i popędziła tak szybko, że jej stopy nie miały czasu, by zapaść się w śnieg. Nie zostawiała za sobą żadnych śladów. Nie obejrzała się za siebie. Moja odmowa bolała ją bardziej, niż dała to po sobie poznać. Nie zamierzała się już ze mną spotkać przed moim wyjazdem.

Zasępiłem się. Nie chciałem ranić Tanyi, choć jej uczucia były płytkie i niezbyt czyste, i z całą pewnością nie mogłem ich odwzajemnić. A jednak nie czułem się dżentelmenem, do którego mnie porównała.

Oparłem brodę o kolana i ponownie spojrzałem w gwiazdy. Nagle ogarnęła mnie nieprzemożona ochota powrotu do domu. Wiedziałem, że Alice ujrzy to w myślach i powiadomi resztę. Będą szczęśliwi – zwłaszcza Carlisle i Esme. Jeszcze przez moment wpatrywałem się w niebo, próbując zobaczyć cokolwiek innego niż bezustannie pojawiającą się w moich myślach twarz Belli. Pomiędzy mną a migoczącymi srebrzyście punkcikami widniała para zdziwionych czekoladowobrązowych oczu, zastanawiających się nad motywami moich poczynań. Zdających się pytać, co moja decyzja będzie oznaczać dla niej. Oczywiście nie miałem pewności, czy takiej wiedzy rzeczywiście szuka, bo nawet w wyobraźni nie słyszałem jej myśli. Oczy Belli Swan wpatrywały się we mnie pytająco, gwiazdy ciągle umykały przed moim spojrzeniem, przesłonięte wizją Dziewczyny. Westchnąłem ciężko, podniosłem się i ruszyłem w drogę. Wiedziałem, że jeśli puszczę się biegiem, dotrę do samochodu Carlisle’a w ciągu niecałej godziny.

Śpiesząc się do rodziny i pragnąc być Edwardem, który mierzy się bezpośrednio z problemami, popędziłem pod rozgwieżdżonym niebem, nie zostawiając ani śladu na białej połaci śniegu.

***

– Będzie dobrze – szepnęła Alice. Wzrok miała mglisty, Jasper podtrzymywał ją lekko pod łokieć i prowadził do przodu. Szliśmy zwartą grupką przez środek stołówki, z Emmettem i Rosalie na czele. Emmett wyglądał idiotycznie, niczym bodyguard na wrogim terenie. Rose wydawała się niespokojna, ale raczej rozdrażniona niż opiekuńcza.

– Oczywiście, że będzie – mruknąłem. Zachowywali się niedorzecznie. Gdybym nie miał pewności, że dam radę, zostałbym przecież w domu.

Nagłe przeobrażenie naszego normalnego, wręcz radosnego porannego zachowania – w nocy padał śnieg, Emmett i Jasper wykorzystali moje roztargnienie, by obrzucić mnie śnieżkami, a gdy znudził ich brak reakcji z mojej strony, zaczęli atakować siebie nawzajem – w tę przesadną czujność byłoby komiczne, gdyby aż tak bardzo nie działało na nerwy.

– Nie ma jej jeszcze, ale... kiedy wejdzie... Jeśli usiądziemy tam, gdzie zawsze, znajdzie się od zawietrznej.

– Oczywiście, że usiądziemy tam, gdzie zawsze. Przestań, Alice, denerwujesz mnie. Dam radę.

Zamrugała raz, gdy Jasper posadził ją na krześle, a jej wzrok wreszcie skoncentrował się na mojej twarzy.

– Hmm... – Wydawała się zaskoczona. – Chyba masz rację.

– Oczywiście, że mam – mruknąłem.

Bardzo, ale to bardzo nie podobało mi się, że to na mnie skupiła się cała ich uwaga. Poczułem nagłe współczucie dla Jaspera, przypominając sobie, ile razy wisieliśmy mu nad głową, by go chronić. Spotkał moje spojrzenie i uśmiechnął się szeroko.

Wkurzające, co?

Popatrzyłem na niego z wściekłością.

Nie mogłem uwierzyć, że zaledwie kilka dni wcześniej to obskurne pomieszczenie wydawało mi się śmiertelnie nudne. Że będąc tu, czułem się, jakbym zapadał w śpiączkę.

Teraz moje nerwy były napięte do granic możliwości – jak struny fortepianu, gotowe zagrać przy najlżejszym muśnięciu. Wszystkie moje zmysły tkwiły w gotowości bojowej, rejestrowałem każdy dźwięk, każdy ruch powietrza muskającego moją skórę, każdą myśl – zwłaszcza myśli. Tylko jeden zmysł trzymałem na uwięzi, nie decydując się go użyć. Węch, rzecz jasna. Dlatego nie oddychałem.

Spodziewałem się usłyszeć więcej na temat Cullenów w myślach, które skanowałem. Przez cały dzień szukałem osoby, której Bella Swan mogła się zwierzyć, chciałem bowiem oszacować, jak formują się nowe plotki, ale na nic nie trafiłem. Nikt nie zwracał szczególnej uwagi na wampiry w stołówce, tak jak to było, zanim Dziewczyna się tu przeprowadziła. Kilkoro uczniów nadal o niej myślało, mniej więcej to samo co w zeszłym tygodniu. A ja, zamiast śmiertelnego znudzenia, poczułem rosnącą fascynację.

Czyżby z nikim o mnie nie rozmawiała?

To niemożliwe, żeby nie zauważyła mrocznego, morderczego spojrzenia moich czarnych oczu. Widziałem przecież jej reakcję. Doznała szoku i byłem pewien, że komuś o tym wspomni – może nawet ubarwi nieco swoją opowieść, by lepiej zabrzmiała. Włoży w moje usta parę złośliwości.

Poza tym słyszała, jak próbuję wymigać się od wspólnej lekcji biologii. Zapewne dostrzegłszy moją minę, zastanawiała się, czy to ona jest przyczyną tej dezercji. Normalna dziewczyna popytałaby innych, porównała swoje doświadczenia z ich spostrzeżeniami, starając się znaleźć jakiś wspólny mianownik, żeby nie czuć się napiętnowaną. Istotom ludzkim szalenie zależy na normalności, na dopasowaniu się do grupy. Wtopieniu się w tłum podobnych do siebie osobników, pozbawionych jakichkolwiek cech wyróżniających. To pragnienie wydawało się szczególnie nasilone w trudnym okresie dojrzewania, a ta nowa na pewno nie była wyjątkiem.

Nikt jednak nie zwracał na nas uwagi. Uznałem, że Bella musi być wyjątkowo nieśmiała, skoro nikomu się nie zwierzyła. Być może rozmawiała z ojcem, może to z nim miała najlepsze relacje... Co wydawało się mało prawdopodobne, zważywszy na to, iż tyle czasu mieszkali osobno. Z pewnością bliższa jej była matka. Wkrótce będę musiał przejść obok komendanta Swana, żeby posłuchać, o czym myśli.

– Coś nowego? – zapytał Jasper.

Skupiłem się i pozwoliłem, by chmara cudzych myśli znów zaatakowała mój umysł. Nic jednak nie zwróciło mojej uwagi – nikt o nas nie myślał. Najwidoczniej niepotrzebnie się martwiłem, mój dar bowiem wydawał się tak samo funkcjonalny jak wcześniej – nie licząc niesłyszalnej Dziewczyny. Po powrocie do domu podzieliłem się wątpliwościami z Carlisle’em, ale on słyszał wyłącznie o rozwijaniu umiejętności dzięki ich praktykowaniu, nigdy o ich całkowitym zaniku.

Jasper czekał niecierpliwie.

– Nic. Widocznie... nic nie powiedziała.

Wszyscy unieśli brwi.

– Może wcale nie jesteś tak przerażający, jak ci się wydaje – rzucił Emmett ze śmiechem. – Założę się, że ja bym ją bardziej przestraszył.

Tylko przewróciłem oczami.

– Zastanawiam się, dlaczego... – Znowu próbował znaleźć wyjaśnienie fenomenu niesłyszalności myśli Swanówny, o którym im opowiedziałem.

– Już o tym rozmawialiśmy. Nie wiem.

– Idzie – szepnęła Alice, a ja zastygłem. – Spróbuj wyglądać jak istota ludzka.

– Istota ludzka? – zapytał Emmett.

Wyciągnął prawą rękę, w zaciśniętej dłoni trzymał grudkę śniegu. Nie rozpuściła się, ścisnął ją w kostkę lodu. Wpatrywał się w Jaspera, ja jednak zorientowałem się, w jakim kierunku zmierzają jego myśli. Oczywiście, Alice także. Kiedy więc cisnął w nią nagle lodem, odrzuciła go od siebie niedbałym ruchem palców. Lodowa bryła odbiła się rykoszetem, przeleciała przez całą długość stołówki – zbyt szybko dla ludzkiego oka, by mogło to zauważyć – i rozbiła się na kawałki, uderzając w ceglaną ścianę. Cegła pękła.

Głowy wszystkich siedzących w tamtej części pomieszczenia odwróciły się, by popatrzeć na kupkę pokruszonego lodu na podłodze, po czym zaczęły się obracać w poszukiwaniu winowajcy. Oczywiście, tylko w najbliższej okolicy, w naszym kierunku nikt nawet nie spojrzał.

– Faktycznie, to było bardzo ludzkie, Emmett – zganiła go Rosalie. – Może od razu przebij pięścią ścianę, skoro już masz takie pomysły?

– Będzie to wyglądało znacznie bardziej imponująco, jeśli ty to zrobisz, moja piękna.

Próbowałem skupić na nich uwagę, utrzymać uśmiech przyklejony do twarzy, jakbym przekomarzał się razem z nimi. Nie pozwoliłem sobie popatrzeć w stronę kolejki, w której stała Bella. Ale nasłuchiwałem wyłącznie z tamtego kierunku.

Słyszałem zniecierpliwione myśli Jessiki, Dziewczyna bowiem wydawała się roztargniona – co i rusz blokowała ruch kolejki. Dowiedziałem się, że policzki Belli Swan są znów zaróżowione od napływu krwi.

Wziąłem kilka płytkich oddechów, gotów całkowicie zrezygnować z oddychania, jeśli tylko w powietrzu wyczuję choćby cień jej zapachu.

Dziewczynom towarzyszył Mike Newton. Gdy wypytywał Bellę o jej kłopoty, słyszałem oba jego głosy – zarówno ten na zewnątrz, jak i wewnętrzny. Czułem niesmak, gdy jego myśli owijały ją kokonem, gdy wyczuwałem zapowiedź fantazji, które zaczynały przesłaniać jego umysł, podczas kiedy na nią patrzył. Dziewczyna została wyrwana nagle z zadumy, zaskoczona, jakby zapomniała zupełnie, że znajduje się w szkolnej stołówce.