Zima świata - Ken Follett - ebook + książka

Zima świata ebook

Ken Follett

4,6

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Pokój w Europie lat 30. ubiegłego wieku jest złudny. Hitler obiecuje Niemcom wspaniałą przyszłość. Stany Zjednoczone próbują złagodzić skutki wielkiego kryzysu. W Związku Radzieckim w atmosferze terroru gasną nadzieje na to, że rewolucja odmieni los pogrążonych w nędzy ludzi. Bohaterowie Upadku gigantów i ich potomkowie próbują się odnaleźć w coraz bardziej przerażających czasach. Rodzice i dzieci, bracia i siostry, a nawet małżonkowie niejednokrotnie stają po przeciwnych stronach barykady.

Jedni wierzą w ideologie, w imię których dochodzi do potworności, inni ze wstydem przymykają oczy na to, co dzieje się wokół nich, jeszcze inni stawiają opór historii. Bohaterstwo przeplata się z konformizmem, poświęcenie z egoizmem, a szlachetność – z podłością.

Pełna napięcia, nieoczekiwanych zwrotów akcji, intryg i przygód opowieść o wzajemnie splątanych losach pięciu rodzin – amerykańskiej, niemieckiej, rosyjskiej, angielskiej i walijskiej. Fikcyjni bohaterowie zostali umieszczeni wśród postaci historycznych, co czyni ich uczestnikami i świadkami najważniejszych wydarzeń decydujących o losach ówczesnego świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1309

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (40 ocen)
28
9
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ChaAnna

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca historia wojny z perspektywy kilku stron, szkoda, że zabrakło Polaków
10
Kajus7

Nie oderwiesz się od lektury

nie oderwiesz się od tej książki, wspaniała opowieść
00
makalonka2000

Nie oderwiesz się od lektury

świetnie opowiedziana historia
00
marysia2020

Nie oderwiesz się od lektury

Czekam na serial!
00
MaBy123

Dobrze spędzony czas

Rasowa saga, po lekturze takich powieści czytelnik doświadcza kaca , żadna następna książka nie wydaje się równie dobra. Ken Follett nie zawodzi nigdy.
00

Popularność




WOJNY, NAWET NAJBARDZIEJ KRWAWE, I WALKA O PRZETRWANIE NIE SPRAWIAJĄ, ŻE LUDZIE ZAPOMINAJĄ O SWOICH MARZENIACH, CODZIENNYCH RADOŚCIACH I MIŁOŚCI.

Losy pięciu powiązanych ze sobą rodzin – amerykańskiej, niemieckiej, rosyjskiej, angielskiej i walijskiej – na tle najmroczniejszego okresu w historii XX wieku. W czasach, w których można przyjąć różne postawy, ale najgorsza z nich to pozostać obojętnym.

Lata trzydzieste XX wieku. Na świecie, który wciąż się nie podniósł po Wielkiej Wojnie, panuje wprawdzie pokój, ale jest on złudny. Hitler obiecuje Niemcom wspaniałą przyszłość, Hiszpania stoi w obliczu wojny domowej, Stany Zjednoczone próbują złagodzić skutki wielkiego kryzysu, a w Związku Radzieckim „zdobycze rewolucji” mogą być utrzymane tylko za sprawą terroru.

Lloyd Williams walczący w Londynie i Hiszpanii zarówno z faszyzmem, jak i z komunizmem… Carla von Ulrich i jej rodzice stawiający czoło nazistom… Władimir Peszkow, agent radzieckiego wywiadu, który wciąż jest przekonany, że komunizm to najlepszy ustrój… Woody Devar i jego ojciec, do końca wierzący, że można zapobiec wojnie… Greg Peshkov, marzący o karierze w Białym Domu, i jego siostra Daisy, która poślubiła angielskiego arystokratę… Niektórzy z nich będą musieli stanąć po przeciwnych stronach barykady. Jedni wierzą w ideologie, w imię których dochodzi do potworności, inni przymykają oczy na to, co dzieje się wokół nich, jeszcze inni stawiają opór historii. Bohaterstwo przeplata się z konformizmem, poświęcenie z egoizmem, a szlachetność z podłością.

KEN FOLLETT

Brytyjski pisarz urodzony w 1949 roku w Walii. Autor thrillerów i powieści historycznych. Światową sławę przyniosła mu wydana w 1978 roku Igła. Kolejne tytuły, m.in. Trzeci bliźniak, Zabójcza pamięć, Zamieć, Upadek gigantów, Zima świata orazKrawędź wieczności, utrwaliły jego pozycję jako autora bestsellerów.

Choć książki odwołujące się do wydarzeń z okresu II wojny światowej dominują w jego twórczości, autor za swoje najważniejsze dzieło nadal uważa sagę Filary Ziemi – owoc jego zainteresowania średniowieczem.

Na podstawie dzieł Folletta nakręcono wiele filmów oraz seriali, m.in. Igłę, Klucz do Rebeki, Na skrzydłach orłów i Filary Ziemi. W Polsce powstały dwie superprodukcje audio: Filary Ziemi – z udziałem m.in. Krzysztofa Gosztyły, Katarzyny Herman, Michała Żurawskiego i Piotra Cyrwusa – oraz Upadek gigantów, w którym bohaterom głosów użyczyli m.in. Łukasz Simlat, Agnieszka Więdłocha, Antoni Pawlicki czy Eliza Rycembel.

Nakłady książek Kena Folletta przekroczyły 100 milionów egzemplarzy.

ken-follett.com

Tego autora

Powieści historyczne

UCIEKINIER

NIEBEZPIECZNA FORTUNA

CZŁOWIEK Z SANKT PETERSBURGA

Filary Ziemi

FILARY ZIEMI

ŚWIAT BEZ KOŃCA

SŁUP OGNIA

NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ

Stulecie

UPADEK GIGANTÓW

ZIMA ŚWIATA

KRAWĘDŹ WIECZNOŚCI

Thrillery wojenne

IGŁA

KRYPTONIM „KAWKI”

LOT ĆMY

KLUCZ DO REBEKI

NOC NAD OCEANEM

Thrillery

MŁOT EDENU

ZABÓJCZA PAMIĘĆ

TRÓJKA

ZAMIEĆ

SKANDAL Z MODIGLIANIM

TRZECI BLIŹNIAK

LWY PANSZIRU

PAPIEROWE PIENIĄDZE

Literatura faktu

NA SKRZYDŁACH ORŁÓW

Tytuł oryginału:

WINTER OF THE WORLD: BOOK TWO OF THE CENTURY TRILOGY

Copyright © Ken Follett 2012

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2020

Polish translation copyright © Grzegorz Kołodziejczyk & Zbigniew A. Królicki 2012

Redakcja: Beata Słama

Zdjęcia na okładce: © Elisabeth Ansley/Arcangel Images (para),Alamy/BE&W (Katedra św. Pawła w Londynie, II wojna światowa)

Projekt graficzny okładki: Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8215-259-3

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Książkę tę poświęcam pamięci moich dziadków,Toma i Minnie FollettóworazArthura i Bessie Evansów

GŁÓWNI BOHATEROWIE

Amerykanie

Rodzina Dewarów

senator Gus Dewar

Rosa Dewar, jego żona

Woody Dewar, ich starszy syn

Chuck Dewar, ich młodszy syn

Ursula Dewar, matka Gusa

Rodzina Peshkovów

Lev Peshkov

Olga Peshkov, jego żona

Daisy Peshkov, ich córka

Marga, kochanka Lva

Greg Peshkov, syn Lva i Margi

Gladys Angelus, gwiazda filmowa, druga kochanka Lva

Rodzina Rouzrokhów

Dave Rouzrokh

Joanne Rouzrokh, jego córka

Dzieci socjety z Buffalo

Dot Renshaw

Charlie Farquharson

Inni

Joe Brekhunov, bandzior

Brian Hall, działacz związkowy

Jacky Jakes, gwiazdka filmowa

Eddie Parry, marynarz, przyjaciel Chucka

kapitan Vandermeier, dowódca Chucka

Margaret Cowdry, piękna dziedziczka

Postacie historyczne

Franklin Delano Roosevelt, prezydent Stanów Zjednoczonych

Marguerite „Missy” LeHand, jego asystentka

Harry Truman, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych

Cordell Hull, sekretarz stanu

Sumner Welles, podsekretarz stanu

Leslie Groves, pułkownik korpusu inżynieryjnego armii

Anglicy

Rodzina Fitzherbertów

hrabia Fitzherbert, zwany Fitzem

księżniczka Bea, jego żona

Boy Fitzherbert, wicehrabia Aberowen, ich starszy syn

Andy, ich młodszy syn

Rodzina Leckwithów-Williamsów

Ethel Leckwith (z domu Williams), parlamentarzystka z Aldgate

Bernie Leckwith, mąż Ethel

Lloyd Williams, syn Ethel, pasierb Berniego

Millie Leckwith, córka Ethel i Berniego

Inni

Ruby Carter, przyjaciółka Lloyda

Bing Westhampton, przyjaciel Fitza

Lindy i Lizzie Westhampton, córki bliźniaczki Binga

Jimmy Murray, syn generała Murraya

May Murray, siostra Jimmy’ego

markiz Lowther, zwany Lowthie

Naomi Avery, najbliższa przyjaciółka Millie

Abe Avery, brat Naomi

Postacie historyczne

Ernest Bevin, parlamentarzysta, minister spraw zagranicznych

Niemcy i Austriacy

Rodzina von Ulrichów

Walter von Ulrich

Maud, jego żona (z domu Maud Fitzherbert)

Erik, ich syn

Carla, ich córka

Ada Hempel, służąca

Kurt, syn Ady z nieformalnego związku

Robert von Ulrich, kuzyn Waltera

Jörg Schleicher, partner Roberta

Rebecca Rosen, sierota

Rodzina Francków

Ludwig Franck

Monika, jego żona (z domu von der Helbard)

Werner, ich starszy syn

Frieda, ich córka

Axel, ich młodszy syn

Ritter, szofer

hrabia Konrad von der Helbard, ojciec Moniki

Rodzina Rothmannów

doktor Isaac Rothmann

Hannelore Rothmann, jego żona

Eva, ich córka

Rudi, ich syn

Rodzina von Kesslów

Gottfried von Kessel

Heinrich von Kessel, jego syn

Gestapowcy

komisarz, później inspektor Thomas Macke

inspektor Kringelein, przełożony Mackego

Reinhold Wagner

Klaus Richter

Günther Schneider

Inni

Hermann Braun, najbliższy przyjaciel Erika

sierżant Schwab, ogrodnik

Wilhelm Frunze, naukowiec

Rosjanie

Rodzina Peszkowów

Grigorij Peszkow

Katerina, jego żona

Władimir, ich syn, zawsze nazywany Wołodią

Ania, ich córka

Inni

Zoja Worocyncewa, fizyk

Ilja Dworkin, funkcjonariusz tajnej policji

pułkownik Lemitow, przełożony Wołodii

pułkownik Bobrow, oficer Armii Czerwonej w Hiszpanii

Postacie historyczne

Ławrientij Beria, szef tajnej policji

Wiaczesław Mołotow, minister spraw zagranicznych

Hiszpanie

Teresa, nauczycielka czytania i pisania

Walijczycy

Rodzina Williamsów

Dai Williams, dziadek

Cara Williams, babcia

Billy Williams, parlamentarzysta z Aberowen

Dave, starszy syn Billy’ego

Keir, młodszy syn Billy’ego

Rodzina Griffithsów

Tommy Griffiths, współpracownik polityczny Billy’ego Williamsa

Lenny Griffiths, syn Tommy’ego

CZĘŚĆ IDrugi policzek

ROZDZIAŁ 1Rok 1933

I

Carla wiedziała, że za chwilę między rodzicami rozpęta się burza. Gdy tylko weszła do kuchni, wrogość owionęła ją niczym przenikający do szpiku kości podmuch zimnego wiatru pędzącego ulicami Berlina tuż przed lutową zamiecią. O mało nie odwróciła się i nie wyszła.

Rodzice prawie się nie kłócili, przeważnie okazywali sobie czułość, i to aż do przesady. Carla wzdrygała się, widząc, jak całują się w obecności innych ludzi. Jej znajomi uważali, że to dziwne, bo ich rodzice tak się nie zachowywali. Zwróciła kiedyś na to uwagę matce, a ona zaśmiała się radośnie.

– Dzień po ślubie rozdzieliła nas Wielka Wojna. – Matka urodziła się w Anglii, choć trudno było to po niej poznać. – Ja zostałam w Londynie, a tata wrócił do Niemiec i zaciągnął się do wojska. – Carla słyszała tę opowieść wiele razy, lecz matce nigdy się ona nie nudziła. – Myśleliśmy, że zawierucha potrwa trzy miesiące, ale nie widziałam go przez pięć lat. Tęskniłam i marzyłam, żeby go dotknąć. Teraz nigdy nie mam dość.

Ojciec był tak samo niepoprawny.

– Twoja matka jest najmądrzejszą kobietą, jaką znam – oznajmił przed kilkoma dniami, gdy byli w kuchni. – Właśnie dlatego się z nią ożeniłem. Nie miało to nic wspólnego z… – Nie dokończył, a matka uśmiechnęła się konspiracyjnie, jakby jedenastoletnia Carla nie wiedziała nic o seksie. To było żenujące.

Jednak od czasu do czasu dochodziło między nimi do kłótni. Carla widziała jej pierwsze oznaki.

Siedzieli po przeciwnych stronach kuchennego stołu, ojciec był ubrany w ciemnoszary garnitur, wykrochmaloną białą koszulę i krawat z czarnej satyny. Jak zwykle wyglądał elegancko, mimo że jego włosy się przerzedziły, a kamizelka nieco wybrzuszyła pod dewizką złotego zegarka. Jego twarz zastygła w wyrazie udawanego spokoju. Carla znała tę minę. Przybierał ją zawsze, ilekroć ktoś z rodziny zrobił coś, co go rozgniewało.

Trzymał w rękach numer „Demokraty”, tygodnika, w którym pracowała Maud. Prowadziła w nim dział plotek politycznych i dyplomatycznych, pisząc pod pseudonimem Lady Maud. Ojciec zaczął powoli czytać:

– Nasz nowy kanclerz, Herr Adolf Hitler, po raz pierwszy zaprezentował się korpusowi dyplomatycznemu podczas spotkania, którego gospodarzem był prezydent Hindenburg.

Carla wiedziała, że prezydent jest głową państwa. Był wybierany przez społeczeństwo, lecz stał ponad swarami codziennej polityki, pełniąc funkcję arbitra. Premierem był Hitler, który został kanclerzem, mimo że jego partia narodowosocjalistyczna nie zdobyła większości w Reichstagu, niemieckim parlamencie. Na razie więc pozostałe partie miały możliwość ukrócenia ekscesów partii nazistowskiej.

– Sprawiał wrażenie, jakby czuł się nieswojo we fraku – dokończył ojciec z niesmakiem. Wydawało się, że wbrew swojej woli mówi o czymś tak odrażającym jak rynsztok.

Maud piła kawę i patrzyła przez okno na ulicę, jakby zajmował ją widok ludzi spieszących do pracy, ubranych w szale i rękawiczki. Ona także udawała spokój, ale Carla wiedziała, że tylko czeka na właściwy moment.

Służąca Ada stała w fartuchu przy blacie i kroiła ser. Postawiła przed ojcem talerzyk, on jednak nie zwrócił na to uwagi.

– Herr Hitler był wyraźnie zauroczony panią Elisabeth Cerruti, kulturalną żoną włoskiego ambasadora. Pani ambasadorowa miała na sobie suknię z różowego aksamitu z sobolową lamówką.

Matka Carli zawsze opisywała, w co ludzie są ubrani. Mówiła, że czytelnikom łatwiej jest ich sobie wyobrazić. Ona także ładnie się nosiła, jednak czasy były ciężkie i od lat nie kupiła sobie niczego nowego. Tego ranka włożyła sukienkę z granatowego kaszmiru, która przypuszczalnie dorównywała wiekiem Carli, mimo to Maud wyglądała w niej ładnie i szczupło.

– Signora Cerruti, Żydówka, jest jednocześnie gorącą zwolenniczką faszyzmu. Rozmawiali przez wiele minut. Czyżby prosiła Hitlera o to, aby nie podsycał nienawiści do Żydów? – dokończył ojciec, rzucając gazetę na stół.

Teraz się zacznie, pomyślała Carla.

– Zdajesz sobie sprawę, że tego rodzaju spostrzeżeniami rozwścieczysz nazistów?

– Taką mam nadzieję – odparła chłodno matka Carli. – W dniu, w którym przeczytają z zadowoleniem mój artykuł, rzucę dziennikarstwo.

– Oni potrafią być niebezpieczni, kiedy się ich zdenerwuje.

W oczach matki błysnął gniew.

– Nie waż się traktować mnie z góry, Walterze. Zdaję sobie sprawę, że są niebezpieczni, i dlatego przeciwko nim występuję.

– Mimo to nie wiem, po co ich irytujesz.

– Ty atakujesz ich w Reichstagu – zauważyła matka. Ojciec Carli był deputowanym z ramienia Socjaldemokratycznej Partii Niemiec.

– Uczestniczę w racjonalnej debacie.

Jakie to charakterystyczne, pomyślała Carla. Ojciec myśli logicznie, jest ostrożny i stara się przestrzegać prawa, a matka ma swój styl i poczucie humoru. On dąży do celu ze spokojnym uporem, ona sięga po swój czar i odwagę. Nigdy się ze sobą nie zgodzą.

– Ja nie doprowadzam nazistów do furii – stwierdził ojciec.

– Być może dlatego, że niespecjalnie im szkodzisz.

Dowcipna riposta żony rozzłościła Waltera.

– A tobie się wydaje, że zaszkodzisz im żartami?! – spytał podniesionym głosem.

– Walczę z nimi kpiną.

– Kpina według ciebie ma zastąpić argumenty?

– Uważam, że potrzebne jest jedno i drugie.

Ojciec jeszcze bardziej się rozgniewał.

– Ależ, Maud, nie widzisz, na jakie niebezpieczeństwo narażasz siebie i swoją rodzinę?

– Wprost przeciwnie. Prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi w tym, że przestaniemy ich wyśmiewać. Jakie będzie życie naszych dzieci, jeśli Niemcy staną się państwem faszystowskim?

Takie rozmowy przyprawiały Carlę o dreszcze. Nie mogła znieść myśli, że rodzinie coś zagraża. Życie musi się toczyć swoim torem. Marzyła, aby zawsze było tak samo: jest ranek, ona siedzi z rodzicami przy sosnowym stole, Ada krząta się przy kuchni. Za chwilę Erik zbiegnie na dół, tupiąc na schodach, jak zwykle spóźniony. Dlaczego coś miałoby się zmienić?

Przez całe życie słuchała przy śniadaniu rozmów o polityce i wydawało jej się, że rozumie, do czego dążą rodzice, w jaki sposób chcą zmienić Niemcy na lepsze. Ostatnio jednak zaczęli rozmawiać inaczej. Z ich słów wynikało, że nad krajem zawisło straszliwe niebezpieczeństwo. Carla nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić, co to takiego.

– Bóg mi świadkiem, że robię wszystko, co w mojej mocy, by powstrzymać Hitlera i jego zgraję.

– Ja również, ale ty uważasz, że wybrałeś właściwy kierunek – Głos matki stał się twardszy, zabrzmiała w nim niechęć. – A mnie oskarżasz o to, że narażam rodzinę na niebezpieczeństwo.

– I mam po temu powody – odparował ojciec. Kłótnia dopiero się zaczynała, lecz po schodach zbiegł Erik, tupiąc jak koń. Wpadł do kuchni z torbą szkolną na ramieniu. Miał trzynaście lat, był dwa lata starszy od Carli, i na jego górnej wardze pojawiły się brzydkie czarne włoski. Kiedyś bez przerwy się razem bawili, lecz tamte czasy odeszły w przeszłość. Erik urósł i teraz utrzymywał, że Carla jest głupia i dziecinna. W rzeczywistości była mądrzejsza od niego, wiedziała dużo rzeczy, których on nie rozumiał, znała na przykład cykle miesięczne kobiety.

– Jaką melodię grałaś? – zapytał matkę.

Rankiem często budził ich dźwięk fortepianu Steinwaya. Odziedziczyli go, podobnie jak dom, po rodzicach ojca. Mama grywała rano; mówiła, że w ciągu dnia jest zajęta, a wieczorem zbyt zmęczona. Tego ranka zagrała sonatę Mozarta, a później melodię jazzową.

– Nosi tytuł Tiger Rag – odparła mama. – Chcesz sera?

– Jazz to dekadencja – prychnął Erik.

– Nie pleć głupstw.

Ada podała chłopcu talerzyk z serem i plasterkami kiełbasy, a on zaczął wpychać sobie jedzenie do ust. Carla uważała, że ma okropne maniery.

Ojciec spojrzał na niego surowo.

– Kto ci opowiada takie bzdury, Eriku?

– Hermann Braun mówi, że jazz to nie muzyka, tylko murzyńskie hałasy. – Hermann był najlepszym kolegą Erika. Jego ojciec należał do Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników.

– Powinien sam spróbować zagrać. – Ojciec spojrzał na matkę nieco łagodniej. Uśmiechnęła się do niego. – Twoja mama przed wielu laty próbowała nauczyć mnie ragtime’u, ale nie mogłem opanować rytmu.

Matka się zaśmiała.

– Prędzej żyrafa nauczyłaby się jeździć na wrotkach.

Carla stwierdziła z ulgą, że kłótnia dobiegła końca. Poczuła się lepiej. Wzięła kromkę czarnego chleba i umoczyła w mleku.

Teraz jednak Erik otworzył nowe pole sporu.

– Murzyni to niższa rasa – stwierdził wyzywająco.

– Wątpię – odparł cierpliwie ojciec. – Gdyby murzyński chłopiec wychował się w domu pełnym książek i obrazów i chodził do drogiej szkoły, w której uczą dobrzy nauczyciele, mógłby okazać się bystrzejszy od ciebie.

– To śmieszne! – zaprotestował Erik.

– Nie mów tak do ojca, głuptasie – odezwała się łagodnie Maud, która całą złość zużyła na męża. Wydawało się, że jest rozczarowana, a zarazem zmęczona kłótnią. – Nie wiesz, o czym mówisz, podobnie jak Hermann Braun.

– Ale rasa aryjska musi być najlepsza ze wszystkich – upierał się Erik. – To my rządzimy światem!

– Twoi koledzy naziści nie mają pojęcia o historii – odparł ojciec. – Starożytni Egipcjanie budowali piramidy, kiedy Niemcy mieszkali w jaskiniach. W średniowieczu Arabowie władali światem, muzułmanie znali algebrę, gdy niemieccy książęta nie potrafili napisać swoich nazwisk. Inteligencja nie jest związana z rasą.

– A więc z czym? – zapytała Carla.

Ojciec spojrzał na nią czule.

– To bardzo dobre pytanie, a ty jesteś mądrą dziewczynką, skoro je zadałaś. – Rozpromieniła się, słysząc tę pochwałę. – Cywilizacje powstają i upadają, tak było z Chińczykami, Aztekami, Rzymianami, ale tak naprawdę nikt nie wie, dlaczego tak się dzieje.

– Zjedzcie i włóżcie palta – powiedziała matka. – Robi się późno.

Ojciec wyciągnął zegarek z kieszonki kamizelki i uniósł brwi.

– Nie jest jeszcze późno.

– Muszę iść z Carlą do domu Francków – wyjaśniła matka. – Szkoła dla dziewcząt jest dzisiaj zamknięta, chyba naprawiają piec, więc Carla spędzi dzień z Friedą.

Frieda Franck była najlepszą koleżanką Carli, ich matki także się przyjaźniły. W młodości Monika zakochała się w ojcu Carli. Babcia Friedy wyjawiła to kiedyś, gdy wypiła za dużo wina musującego.

– Dlaczego Ada nie może zająć się Carlą? – spytał ojciec.

– Ma umówioną wizytę u lekarza.

– Ach tak.

Carla myślała, że ojciec zapyta, co dolega Adzie, ale on tylko skinął głową, jakby znał odpowiedź, po czym schował zegarek. Carla chciała zadać to pytanie, lecz coś ją powstrzymało. Zanotowała sobie w pamięci, żeby później zapytać mamę. Po chwili już o tym nie pamiętała.

Ojciec wyszedł pierwszy, włożywszy długi czarny płaszcz. Erik założył czapkę, zsuwając ją tak daleko na tył głowy, jak się dało – taka moda panowała w jego towarzystwie. Potem wyszedł za ojcem.

Carla i matka pomogły Adzie sprzątnąć ze stołu. Carla kochała Adę prawie tak bardzo jak mamę. Kiedy była mała, Ada opiekowała się nią przez całe dnie, aż Carla urosła i poszła do szkoły. Mama zawsze pracowała. Ada nie miała jeszcze męża. Skończyła dwadzieścia dziewięć lat i była brzydka, ale miło się uśmiechała. Latem ubiegłego roku romansowała z policjantem Paulem Huberem, lecz nie trwało to długo.

Stanęły z matką w holu przed lustrem i założyły nakrycia głowy. Mama się nie spieszyła. Wybrała kapelusz z granatowego filcu, okrągły, z wąskim rondem, taki, jakie nosiły wszystkie kobiety. Zsunęła go jednak nieco na bok, dzięki czemu wyglądał bardziej gustownie. Zakładając wełnianą czapkę, Carla zastanawiała się, czy będzie miała wyczucie stylu matki, która przypominała boginię wojny. Miała długą szyję, wydatną brodę i kości policzkowe jak wyrzeźbione z białego marmuru. Była piękna, ale na pewno nie w typowy sposób. Carla miała takie same ciemne włosy i zielone oczy, lecz bardziej przypominała pulchną laleczkę niż posąg. Kiedyś przypadkowo podsłuchała rozmowę babci z mamą. „Twoje brzydkie kaczątko wyrośnie kiedyś na łabędzia, przekonasz się”, orzekła babcia. Carla wciąż czekała, aż ta przepowiednia się spełni.

Wyszły z domu, kiedy mama była gotowa. Dom stał w szeregu ładnych wysokich budynków administracyjnych w dzielnicy Mitte, stanowiącej dawne centrum miasta. Mieszkali w niej ministrowie i wysocy oficerowie, tacy jak dziadek Carli, którzy pracowali w pobliskich gmachach.

Pojechały tramwajem ulicą Unter den Linden, a następnie na Friedrichstrasse przesiadły się do metra i dotarły do stacji Zoo. Rodzina Francków mieszkała na południowo-zachodnim przedmieściu o nazwie Schöneberg.

Carla miała nadzieję, że zobaczy brata Friedy, Wernera, który miał czternaście lat. Podobał jej się. Czasem razem z przyjaciółką wyobrażały sobie, że jedna wychodzi za brata drugiej, zostają sąsiadkami, a ich dzieci się ze sobą przyjaźnią. Frieda traktowała to jak zabawę, lecz Carla w skrytości ducha naprawdę tego chciała. Werner był przystojny, dojrzały i nie taki głupi jak Erik. W domku dla lalek, który Carla miała w swoim pokoju, w malutkim łóżeczku spali obok siebie mama i tata. Nosili imiona Carla i Werner, ale nikt o tym nie wiedział, nawet jej przyjaciółka.

Frieda miała jeszcze jednego brata, siedmioletniego Axla, który urodził się z rozszczepem kręgosłupa i wymagał stałej opieki medycznej. Przebywał w specjalnym szpitalu na przedmieściu Berlina.

W czasie jazdy matka była zamyślona.

– Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży – powiedziała cicho, jakby do siebie, kiedy wysiadały z pociągu.

– Oczywiście, że tak – zapewniła ją Carla. – Z Friedą będzie mi fajnie.

– Nie to miałam na myśli. Mówię o artykule, w którym napisałam o Hitlerze.

– Czy coś nam grozi? Tata miał rację?

– Twój tata przeważnie ma rację.

– Co się z nami stanie, jeśli rozzłościmy nazistów? – spytała Carla.

Matka przez dłuższą chwilę patrzyła na nią dziwnie.

– Boże drogi, na jaki świat cię sprowadziłam… – Westchnęła i zamilkła.

Po dziesięciu minutach marszu dotarły do wspaniałej willi z wielkim ogrodem. Franckowie byli bogaci. Ojciec Friedy, Ludwig, miał fabrykę produkującą odbiorniki radiowe. Na podjeździe stały dwa samochody. Duży, lśniący i czarny wóz należał do Herr Francka. Silnik zawarczał i z rury uniósł się obłok niebieskich oparów. Szofer Ritter stał z czapką w ręce, gotowy otworzyć drzwi. Spodnie uniformu miał wpuszczone w cholewki butów. Ukłonił się i powiedział:

– Dzień dobry, Frau von Ulrich.

Drugi, mniejszy, samochód był dwuosobowy i miał zielony kolor. Z domu wyszedł niski mężczyzna z siwą brodą, niósł skórzaną teczkę. Wsiadając do auta, dotknął palcami ronda kapelusza. W ten sposób witał matkę Carli.

– Ciekawe, co doktor Rothmann robi tutaj tak wcześnie rano? – zastanawiała się Maud.

Wkrótce obie miały się tego dowiedzieć. Do drzwi podeszła wysoka kobieta z burzą rudych włosów; była to matka Friedy, Monika. Na jej pobladłej twarzy malował się niepokój. Zamiast przywitać gości, stanęła w drzwiach, jakby chciała uniemożliwić im wejście.

– Frieda zachorowała na odrę! – oznajmiła.

– Przykro mi – odparła Maud. – Jak się czuje?

– Okropnie, ma gorączkę i kaszel. Ale Rothmann mówi, że wyzdrowieje. Na razie musi przejść kwarantannę.

– Naturalnie. Ty miałaś odrę?

– Tak, kiedy byłam mała.

– Werner też, pamiętam, że dostał strasznej wysypki na całym ciele. A twój mąż?

– Ludi przeszedł odrę w dzieciństwie.

Kobiety spojrzały na Carlę, która jeszcze nie chorowała na odrę. Dziewczynka uświadomiła sobie, że nie będzie jej dane spędzić tego dnia z Friedą.

Była rozczarowana, lecz matka wyglądała na wzburzoną.

– W tym tygodniu wydajemy numer wyborczy, nie mogę nie przyjść do pracy.

Wszyscy dorośli bali się wyborów powszechnych wyznaczonych na następną niedzielę. Mama i tata Carli obawiali się, że naziści zdobędą pełnię władzy.

– Poza tym z Londynu przyjeżdża moja przyjaciółka. Może uda się namówić Waltera, żeby wziął wolny dzień i popilnował Carli.

– Może do niego zadzwoń? – zaproponowała Monika.

Niewielu ludzi miało w domach telefony, lecz Franckowie należeli do tych szczęśliwców. Carla i jej matka weszły do domu. Urządzenie stało na stoliku z cieniutkimi nóżkami umieszczonym koło drzwi. Mama Carli podniosła słuchawkę i podała numer biura ojca w Reichstagu. Gdy ją połączono, wyjaśniła mu, jaka jest sytuacja. Słuchała go przez minutę, a potem spojrzała gniewnie.

– Moja gazeta zachęci sto tysięcy czytelników, by prowadzili kampanię na rzecz Socjaldemokratycznej Partii Niemiec – przypomniała. – Naprawdę masz dzisiaj coś ważniejszego do roboty?

Carla domyślała się, jaki będzie koniec tej sprzeczki. Ojciec bardzo ją kochał, wiedziała o tym, ale w ciągu jedenastu lat ani razu nie opiekował się nią przez cały dzień. Ojcowie wszystkich koleżanek postępowali tak samo. Mężczyźni nie zajmowali się takimi sprawami, jednak mama czasem udawała, że nie zna zasad rządzących życiem kobiet.

– Wobec tego będę musiała zabrać ją ze sobą do redakcji – stwierdziła. – Aż boję się pomyśleć, co powie Jochmann. – Herr Jochmann był jej szefem. – Trudno go uznać za feministę, nawet gdy jest w najlepszym nastroju. – Odłożyła słuchawkę, nie pożegnawszy się.

Carla nie znosiła, kiedy rodzice się kłócili, a dzisiaj zdarzyło się to już po raz drugi. Nagle cały świat chwiał się w posadach. Carla o wiele bardziej bała się kłótni niż nazistów.

– No trudno, idziemy. – Mama westchnęła, kierując się do drzwi.

Nawet nie zobaczę Wernera, pomyślała ze smutkiem Carla.

Właśnie w tej chwili w holu pojawił się ojciec Friedy, rumiany jegomość z małym czarnym wąsikiem, pogodny i pełen energii. Zatrzymał się, by zamienić kilka uprzejmych zdań z Maud. Monika pomagała mu włożyć czarną pelisę z futrzanym kołnierzem.

Podszedł do schodów.

– Wernerze! – zawołał. – Bo pojadę bez ciebie! – Założył szary zamszowy kapelusz i wyszedł.

– Już jestem, już jestem! – Werner zbiegał po stopniach niczym tancerz. Był wysoki jak ojciec, ale przystojniejszy, i miał nieco za długie jasnorude włosy. Pod pachą trzymał skórzaną teczkę wypchaną książkami, w drugiej ręce niósł łyżwy i kij hokejowy. Zatrzymał się na chwilę. – Dzień dobry, Frau von Ulrich – powiedział grzecznie. – Cześć, Carla, moja siostra ma odrę – dodał nieco swobodniej.

Carla poczuła, że się rumieni.

– Wiem – odparła. Chciała powiedzieć coś miłego, a zarazem zabawnego, lecz nic nie przychodziło jej do głowy. – Ja nigdy na to nie chorowałam, więc nie mogę się z nią zobaczyć.

– Ja miałem odrę w dzieciństwie – odrzekł, jakby to było bardzo dawno temu. – Muszę się spieszyć – dodał przepraszającym tonem.

Carla nie chciała tak szybko tracić Wernera z oczu, więc wyszła za nim. Szofer Ritter stał przy otwartych tylnych drzwiach auta.

– Co to za wóz? – zapytała. Chłopcy zawsze znali marki samochodów.

– Limuzyna Mercedes-Benz W-dziesięć.

– Musi być bardzo wygodny. – Zauważyła, że mama spogląda na nią trochę zaskoczona, a trochę rozbawiona.

– Podwieźć cię? – spytał Werner.

– Byłoby fajnie.

– Zapytam ojca. – Werner wsunął głowę do samochodu i coś powiedział.

Carla odwróciła się do mamy.

– Może pojedziemy autem!

Maud wahała się, ale tylko przez chwilę. Nie pochwalała przekonań politycznych Herr Francka, który finansował nazistów, lecz ranek był zimny i nie zamierzała wzgardzić podwózką ciepłym samochodem.

– To bardzo miłe z twojej strony, Ludwigu.

Wsiadły do auta, z tyłu było miejsce dla czterech osób. Ritter ruszył płynnie.

– Przypuszczam, że jedziesz na Koch Strasse? – rzucił Herr Franck. Redakcje wielu gazet i wydawnictw mieściły się przy tej samej ulicy w dzielnicy Kreuzberg.

– Nie zbaczaj z drogi, proszę. Wystarczy, jeśli podrzucicie nas do Leipziger Strasse.

– Chętnie podwiózłbym cię pod same drzwi, ale pewnie byś nie chciała, żeby koledzy lewicowcy zobaczyli cię wysiadającą z samochodu spasionego plutokraty – odrzekł Franck tonem, w którym wesołość mieszała się z wrogością.

Matka Carli uśmiechnęła się czarująco.

– Nie jesteś spasiony, Ludi, tylko odrobinę pulchny.

Klepnęła kołnierz jego palta.

Herr Franck się roześmiał.

– Sam się o to prosiłem. – Napięcie zniknęło. Franck wziął tubę i wydał polecenie Ritterowi.

Carla nie posiadała się z radości, siedząc w samochodzie z Wernerem, i chciała jak najlepiej wykorzystać okazję, lecz z początku nie wiedziała, o czym z nim rozmawiać. Tak naprawdę chciała zapytać: „Kiedy będziesz starszy, zechcesz ożenić się z dziewczyną o ciemnych włosach i zielonych oczach, która jest od ciebie o trzy lata młodsza, a oprócz tego mądra?”. W końcu wskazała palcem jego łyżwy.

– Masz dzisiaj mecz?

– Nie, tylko potrenujemy po lekcjach.

– Na jakiej pozycji grasz? – Nie miała pojęcia o hokeju na lodzie, ale w sportach zespołowych zawsze gra się na jakiejś pozycji.

– Na prawym skrzydle.

– Czy to niebezpieczny sport?

– Nie, jeśli potrafisz szybko jeździć.

– Jestem pewna, że jeździsz wspaniale.

– Nieźle – odparł skromnie chłopiec.

Carla znów zauważyła, że mama zerka na nią z zagadkowym uśmieszkiem. Czyżby odgadła, co córka czuje do Wernera? Carla poczuła, że znów się czerwieni.

Samochód zatrzymał się przed drzwiami szkoły i Werner wysiadł.

– Do widzenia wszystkim! – zawołał i wbiegł na dziedziniec.

Ritter pojechał dalej wzdłuż południowego brzegu kanału Landwehr. Carla patrzyła na barki, na których piętrzyły się stosy węgla zwieńczone czapami śniegu. Była rozczarowana. Sprytnie podsunęła Wernerowi myśl, żeby ją podwiózł, i dzięki temu mogła spędzić z nim więcej czasu, a później zmarnowała te chwile, plotąc o hokeju.

A o czym chciałaby z nim rozmawiać? Nie wiedziała.

– Maud, przeczytałem twój felieton w „Demokracie” – zagaił Herr Franck.

– Mam nadzieję, że ci się spodobał.

– Stwierdziłem z przykrością, że nie okazujesz szacunku naszemu kanclerzowi.

– Uważasz, że dziennikarze powinni pisać o politykach z szacunkiem? – spytała wesoło Maud. – To radykalny pogląd. Nazistowska prasa musiałaby wyrażać się uprzejmie o moim mężu! Wcale by im się to nie podobało.

– Nie o wszystkich politykach, to jasne – odrzekł poirytowany Franck.

Przejechali ruchliwe skrzyżowanie na Potsdamer Platz, który stanowił istny galimatias mijających się samochodów, tramwajów, powozów konnych oraz przechodniów.

– Czy to nie lepiej, gdy prasa może w taki sam sposób krytykować wszystkich? – dociekała Maud.

– Doskonały pomysł, ale wy, socjaliści, żyjecie w świecie marzeń. My, ludzie praktyczni, wiemy, że Niemcy nie mogą żyć ideami. Ludzie muszą mieć co jeść, co założyć na nogi i czym się ogrzać.

– Zgadzam się z tym, mnie też przydałoby się więcej węgla na zimę. Ale chcę, żeby Carla i Erik dorastali jako obywatele wolnego kraju.

– Przeceniasz wolność, ona nie daje szczęścia. Ludzie wolą silne przywództwo. Ja chcę, żeby Werner, Frieda i biedny Axel wychowali się w kraju, który jest dumny, zdyscyplinowany i zjednoczony.

– Czy warunkiem jedności jest to, że młodociane bandziory w brązowych koszulach biją starych żydowskich sklepikarzy?

– Polityka jest twarda, nic się na to nie poradzi.

– Wprost przeciwnie. Ty i ja jesteśmy liderami społecznymi, Ludwigu, każde na swój sposób pełni taką funkcję. I na nas spoczywa obowiązek, by uczynić politykę mniej twardą i bezwzględną, a bardziej uczciwą i racjonalną. Jeśli tego nie zrobimy, nie wypełnimy patriotycznego obowiązku.

Herr Franck się zjeżył.

Carla nie wiedziała zbyt dużo o mężczyznach, lecz uświadomiła sobie, że nie lubią być pouczani przez kobiety. Najwidoczniej mama zgubiła gdzieś swoją delikatność. Jednak nie tylko ona. Wszyscy byli spięci i zdenerwowani, nadchodzące wybory działały tak na każdego.

Samochód dojechał do Leipziger Platz.

– Gdzie mogę cię wyrzucić? – zapytał zimno Herr Franck.

– Tutaj jest w sam raz – odparła Maud.

Franck stuknął w szklaną przegrodę. Ritter zatrzymał wóz i wysiadł żwawo, by otworzyć drzwi.

– Mam nadzieję, że Frieda szybko wyzdrowieje – rzekła Maud.

– Dziękuję.

Maud i Carla wysiadły, Ritter zamknął drzwi.

Do siedziby redakcji pozostało jeszcze kilkanaście minut marszu, lecz Maud najwyraźniej nie chciała dłużej pozostawać w aucie. Carla miała nadzieję, że mama nie pokłóci się na amen z Herr Franckiem. Utrudniłoby jej to spotykanie się z Friedą i Wernerem, a tego bardzo nie chciała.

Ruszyły raźnym krokiem.

– Postaraj się zachowywać grzecznie w redakcji – powiedziała Maud. Carla usłyszała w jej głosie błagalny ton i zawstydziła się, że sprawia matce kłopot. Postanowiła, że będzie bardzo grzeczna.

Po drodze mama pozdrowiła kilka osób. Prowadziła własny dział w gazecie, odkąd Carla sięgała pamięcią, i była znana w środowisku dziennikarskim. Wszyscy nazywali ją z angielska Lady Maud.

W pobliżu budynku, w którym mieściła się redakcja „Demokraty”, dostrzegły znajomą sylwetkę; był to sierżant Schwab, który walczył razem z ojcem w czasie Wielkiej Wojny i wciąż nosił krótko obcięte włosy w surowym wojskowym stylu. Po wojnie pracował jako ogrodnik najpierw u dziadka, a później u ojca Carli, jednak ukradł pieniądze z portmonetki mamy i ojciec go wyrzucił. Teraz miał na sobie brzydki brązowawy mundur szturmowców. Nie byli to żołnierze, lecz naziści, którym dano władzę, jaką mają formacje pomocnicze policji.

– Dzień dobry, Frau von Ulrich! – odezwał się głośno, jakby wcale nie wstydził się tego, że jest złodziejem. Nawet nie dotknął palcami czapki.

Maud skinęła chłodno głową i przeszła obok niego.

– Ciekawe, dlaczego on się tutaj kręci – mruknęła, gdy wchodziły do budynku.

Redakcja gazety zajmowała pierwsze piętro nowoczesnego biurowca. Carla wiedziała, że nie ucieszą się tam na widok dziecka, i miała nadzieję, że zdołają wejść z matką niezauważone. Jednak na schodach natknęły się na Herr Jochmanna. Był to tęgi mężczyzna w okularach z grubymi szkłami.

– Co to ma znaczyć? – zapytał z papierosem w ustach. – Nie prowadzimy tu przedszkola.

Maud nie zareagowała na ten brak uprzejmości.

– Zastanawiałam się nad spostrzeżeniem, które wygłosiłeś przedwczoraj. Stwierdziłeś, że młodzi wyobrażają sobie, że dziennikarstwo to zawód wspaniały i pełen zaszczytów, a nie rozumieją, jak dużo ciężkiej pracy wymaga.

Mężczyzna zmarszczył czoło.

– Tak powiedziałem? No cóż, taka jest prawda.

– Przyprowadziłam więc córkę, żeby zobaczyła, jak wygląda dziennikarska rzeczywistość. Uważam, że będzie to dla niej cenna nauka, szczególnie jeśli zostanie pisarką. Opisze wizytę tutaj i przeczyta w klasie. Jestem pewna, że temu przyklaśniesz.

Maud zmyśliła tę historyjkę na poczekaniu, lecz zabrzmiała ona przekonująco. Nawet Carla prawie w nią uwierzyła. Mama wreszcie przypomniała sobie, że warto być miłym dla ludzi.

– Wydawało mi się, że przyjmujesz dzisiaj ważnego gościa z Londynu – rzekł Jochmann.

– Tak, przyjeżdża Ethel Leckwith, moja stara przyjaciółka. Znała Carlę, gdy ta była malutka.

Wyglądało na to, że Jochmann został nieco udobruchany.

– Za pięć minut mamy zebranie redakcyjne. Kupię tylko papierosy.

– Carla ci je przyniesie – zaproponowała Maud, odwracając się do córki. – Kilka budynków dalej jest sklep tytoniowy, Herr Jochmann lubi papierosy Roth-Händle.

– To zaoszczędzi mi wycieczki – ucieszył się Jochmann, wręczając Carli monetę jednomarkową.

– Kiedy wrócisz, będę w swoim pokoju na wprost schodów, obok włącznika alarmu pożarowego – powiedziała Maud do córki, po czym odwróciła się i konfidencjonalnym gestem wzięła Jochmanna pod rękę. – Niewykluczone, że zeszłotygodniowy numer był naszym najlepszym.

Carla wybiegła na ulicę. Matce upiekło się dzięki temu, że zastosowała swoją charakterystyczną pozę łączącą bezczelność z zalotnością. „My, kobiety, musimy wykorzystywać każdy oręż, jaki mamy”, mawiała. Nagle Carla uzmysłowiła sobie, że dzięki zastosowaniu taktyki mamy nakłoniła Herr Francka, aby je podwiózł. Może jednak jest do niej podobna? Pewnie dlatego matka skwitowała jej zachowanie uśmieszkiem. Może stwierdziła, że widzi siebie sprzed trzydziestu lat.

W sklepie była kolejka, jakby połowa berlińskich dziennikarzy postanowiła wybrać się na zakupy. Carla w końcu zdołała kupić paczkę papierosów i wróciła do redakcji „Demokraty”. Bez trudu znalazła alarm przeciwpożarowy, którym była duża dźwignia przymocowana do ściany, lecz nie zastała matki w pokoju. Na pewno poszła na zebranie redakcyjne.

Carla ruszyła korytarzem. Wszystkie drzwi stały otworem, w większości pokoi nie było nikogo z wyjątkiem paru kobiet, które pracowały zapewne jako maszynistki i sekretarki. Za rogiem na tyłach gmachu znajdowało się pomieszczenie oznaczone napisem Sala konferencyjna. Dziewczynka usłyszała podniesione głosy dyskutujących mężczyzn. Zapukała do drzwi, lecz nikt nie otworzył. Zawahała się, a potem nacisnęła klamkę i weszła do środka.

Salę wypełniał dym papierosowy, a wokół długiego stołu siedziało osiem lub dziesięć osób. Zamilkli zaskoczeni, gdy Carla podeszła do szczytu stołu i podała Jochmannowi paczkę papierosów oraz resztę. Uznała ich milczenie za znak, że źle postąpiła, wchodząc do sali.

– Dziękuję – powiedział Jochmann.

– Bardzo proszę – odparła dziewczynka i nie wiadomo dlaczego dygnęła.

Mężczyźni się roześmiali.

– To twoja nowa asystentka? – rzucił ktoś. Carla już wiedziała, że wszystko jest w porządku.

Wyszła szybko z pomieszczenia i wróciła do gabinetu matki. Nie zdejmowała palta, bo było zimno. Rozejrzała się. Na biurku stał telefon, maszyna do pisania oraz leżały sterty papieru i kalki.

Obok aparatu telefonicznego stało oprawione w ramkę zdjęcie przedstawiające Carlę, Erika i ich ojca. Zrobiono je przed paroma laty w słoneczny dzień na plaży nad jeziorem Wannsee, dwadzieścia pięć kilometrów od centrum Berlina. Tata miał na sobie szorty, wszyscy się śmiali. Działo się to, zanim Erik zaczął udawać poważnego, twardego mężczyznę.

W gabinecie było jeszcze tylko jedno zdjęcie, które wisiało na ścianie. Przedstawiało matkę Carli w towarzystwie bohatera socjaldemokratów Friedricha Eberta, pierwszego prezydenta Niemiec po zakończeniu wojny. Zostało zrobione jakieś dziesięć lat temu. Carla uśmiechnęła się na widok matki, która była ubrana w bezkształtną sukienkę z niską talią i miała chłopięcą fryzurę. Pewnie taka była wtedy moda.

Na półkach stały książki adresowe i telefoniczne, słowniki kilkunastu języków oraz atlasy, ale nie było nic do czytania. W szufladzie leżały ołówki, kilka par nowych rękawiczek w opakowaniach, paczka podpasek i notes z nazwiskami i numerami telefonów.

Carla ustawiła datę w kalendarzu: był poniedziałek dwudziestego siódmego lutego 1933 roku. Następnie umieściła w maszynie arkusz papieru i wystukała swoje imiona i nazwisko: Heike Carla von Ulrich. Mając pięć lat, oznajmiła, że nie podoba jej się imię Heike i chce, aby wszyscy używali imienia Carla. Była zaskoczona, gdy rodzina zastosowała się do jej życzenia.

Uderzenie w klawisz maszyny powodowało, że metalowy pręt unosił się i spadał na nasączoną atramentem wstążkę, drukując na papierze jedną literę. Kiedy Carla przypadkowo uderzyła dwa klawisze, pręty się zaklinowały. Usiłowała je podważyć, ale nie mogła. Naciśnięcie następnego też nic nie dało, teraz zaklinowane były trzy klawisze. Carla jęknęła, wiedząc, że napytała sobie biedy.

Jej uwagę zwrócił jakiś hałas na ulicy i podeszła do okna. Środkiem jezdni maszerowało kilkanaście brunatnych koszul, wykrzykując hasła: „Śmierć Żydom!” i „Żydzi do piekła!”. Carla nie mogła zrozumieć, dlaczego ci ludzie tak bardzo gniewają się na Żydów, którzy nie różnią się od innych niczym oprócz religii. Zaskoczona, zauważyła, że na czele bojówki maszeruje sierżant Schwab. Współczuła mu, gdy stracił posadę, bo wiedziała, że nie będzie mu łatwo znaleźć inną. W Niemczech pracy szukały miliony mężczyzn; ojciec mówił, że to krach gospodarczy. Ale mama zadała pytanie: „Jak możemy trzymać w domu kogoś, kto kradnie?”.

Nagle okrzyki się zmieniły.

– Precz z żydowskimi brukowcami! – darli się bojówkarze. Któryś wziął zamach i na drzwiach redakcji ogólnokrajowej gazety rozprysło się zgniłe warzywo. Carla zobaczyła z przerażeniem, że brunatne koszule ruszają w kierunku gmachu, w którym była.

Odsunęła się i wyglądała spoza krawędzi okna, licząc na to, że jej nie zauważą. Zatrzymali się przed budynkiem, skandując hasła. Ktoś cisnął kamieniem i trafił w okno, obok którego stała Carla. Nie rozbił szyby, ona jednak krzyknęła cicho ze strachu. Po chwili do gabinetu weszła młoda maszynistka w czerwonym berecie.

– Co się stało? – zapytała, po czym wyjrzała przez okno. – O cholera.

Brunatne koszule wtargnęły do budynku, Carla usłyszała łomot ich butów na schodach. Ogarnął ją strach, nie wiedziała, co zamierzają.

Sierżant Schwab wkroczył do gabinetu Maud i zawahał się na widok kobiety i dziewczynki. Szybko jednak zdławił wszelkie wątpliwości, chwycił maszynę do pisania i wyrzucił ją przez okno. Szyba pękła z brzękiem. Carla i maszynistka głośno krzyknęły.

Do gmachu wbiegli następni bojówkarze z hasłami na ustach.

Schwab złapał maszynistkę za rękę.

– A teraz powiedz mi, gdzie jest sejf, skarbie.

– W archiwum! – odparła przerażona kobieta.

– Wskaż drogę.

– Tak jest!

Schwab wyprowadził ją z gabinetu.

Carla zaczęła płakać, lecz po chwili się opanowała.

Najchętniej ukryłaby się pod biurkiem, ale postanowiła, że nie okaże lęku. Coś kazało jej postawić się bandytom.

Ale co powinna zrobić? Postanowiła ostrzec matkę.

Zbliżyła się do drzwi i rozejrzała po korytarzu. Napastnicy w brunatnych koszulach wdzierali się do pokoi, ale jeszcze nie dotarli do końca korytarza. Carla nie wiedziała, czy pracownicy zgromadzeni w sali konferencyjnej usłyszeli hałasy. Pobiegła ile sił korytarzem, lecz nagle powstrzymał ją okrzyk. Zajrzawszy do jednego z pomieszczeń, zobaczyła Schwaba, który potrząsał dziewczyną w czerwonym berecie.

– Gdzie klucz?! – ryknął.

– Nie wiem, przysięgam!

Nie miał prawa traktować jej w taki sposób; Carla była oburzona.

– Zostaw ją, Schwab, ty złodzieju!

Mężczyzna spojrzał na nią nienawistnym wzrokiem i nagle jej strach wzrósł dziesięciokrotnie. Mężczyzna skierował wzrok na kogoś, kto stał za plecami Carli.

– Zabierz stąd tę małą, niech mi się nie plącze pod nogami, do jasnej cholery!

Poczuła na sobie czyjeś ręce.

– Jesteś małą Żydówką? – zapytał męski głos. – Tak wyglądasz, masz czarne włosy.

– Nie jestem Żydówką! – krzyknęła przerażona Carla.

Bojówkarz powlókł ją korytarzem aż do gabinetu matki. Dziewczynka potknęła się i upadła na podłogę.

– Zostań tutaj – rozkazał i odszedł.

Carla wstała, nic jej się nie stało. Korytarz zaroił się od brunatnych koszul; nie mogła dostać się do matki, ale musiała wezwać pomoc.

Wyjrzała przez rozbite okno. Na ulicy zgromadził się niewielki tłum. Wśród gapiów stało dwóch policjantów i spokojnie rozmawiało.

– Policja! Ratunku! – krzyknęła Carla, a tamci tylko się roześmiali.

To ją rozgniewało i osłabiło strach. Znów wyjrzała na korytarz i jej wzrok spoczął na dźwigni alarmu przeciwpożarowego. Wyciągnęła rękę.

Nagle się zawahała. Nie wolno włączać alarmu, jeśli się nie pali. Na ścianie wisiała tabliczka z groźnie brzmiącymi ostrzeżeniami o karach.

Mimo to Carla pociągnęła dźwignię.

Przez chwilę nic się nie działo. Urządzenie mogło być zepsute.

Wtem rozległ się donośny ostry sygnał o falującym natężeniu, który wypełnił budynek.

Z sali konferencyjnej na końcu korytarza niemal natychmiast wybiegli pracownicy redakcji.

– Co tu się wyprawia, do diabła ciężkiego?! – krzyknął Jochmann.

– Ten żydowsko-komunistyczny szmatławiec obraził naszego przywódcę, więc go zamykamy – wyjaśnił jeden z brunatnych bojówkarzy.

– Wynocha z mojej redakcji!

Tamten puścił to mimo uszu i wszedł do jakiegoś pokoju. Po chwili rozległ się kobiecy krzyk i łoskot przewracanego metalowego biurka.

Jochmann zwrócił się do jednego z pracowników:

– Schneider, wezwij policję, natychmiast!

Carla wiedziała, że na nic się to nie zda. Policjanci już byli na miejscu i przyglądali się biernie.

Matka przepchnęła się przez ciżbę i pobiegła korytarzem.

– Nic ci się nie stało?! – krzyknęła, biorąc córkę w ramiona.

Carla nie chciała, by pocieszano ją jak małe dziecko. Odsuwając się od matki, odparła:

– Ze mną wszystko w porządku, nie martw się.

Maud rozejrzała się po gabinecie.

– Moja maszyna!

– Wyrzucili ją przez okno. – Carla dopiero teraz uświadomiła sobie, że nic jej nie grozi za zablokowanie mechanizmu.

– Musimy się stąd wynosić. – Maud wzięła z biurka zdjęcie i pospiesznie wyprowadziła córkę z gabinetu.

Nikt ich nie zatrzymywał, gdy zbiegały po schodach. Postawny młody mężczyzna, który mógł być reporterem, wyprowadzał z budynku bojówkarza brunatnych koszul, trzymając jego głowę w mocnym uścisku. Carla i jej matka wyszły za nimi. Z tyłu podążał drugi bojówkarz.

Dziennikarz zbliżył się do dwóch policjantów, nie puszczając napastnika.

– Proszę aresztować tego człowieka, nakryłem go na okradaniu redakcji – powiedział. – W jego kieszeni znajdą panowie słoik kawy.

– Niech go pan puści – odrzekł starszy funkcjonariusz.

Reporter niechętnie wykonał polecenie.

Bojówkarz, który wyszedł za Maud, stanął obok kolegi.

– Jak się pan nazywa? – spytał policjant reportera.

– Jestem Rudolf Schmidt, korespondent parlamentarny tygodnika „Demokrata”.

– Aresztuję pana pod zarzutem napaści na policjantów.

– To śmieszne, ja przyłapałem tego człowieka na kradzieży!

Policjant skinął na bojówkarzy brunatnych koszul.

– Zabierzcie go na komendę.

Mężczyźni złapali Schmidta za ręce. Dziennikarz chciał stawić opór, lecz nagle zmienił zamiar.

– W następnym numerze „Demokraty” ukaże się dokładna relacja o tym incydencie! – ostrzegł.

– Nie będzie następnego numeru – warknął funkcjonariusz. – Zabrać go.

Nadjechał wóz strażacki i wyskoczyło z niego kilkunastu strażaków.

– Musimy opróżnić budynek – oznajmił szorstkim głosem dowódca.

– Wracajcie do siebie, nie ma pożaru – odparł starszy z dwóch policjantów. – Szturmowcy zamykają komunistyczne pisemko.

– To nie moja sprawa – stwierdził strażak. – Włączono alarm, muszę wyprowadzić wszystkich, łącznie ze szturmowcami. Takie jest moje zadanie. Poradzimy sobie bez waszej pomocy.

Strażacy weszli do budynku.

– Och, nie! – jęknęła Maud. Carla odwróciła się i zobaczyła matkę, która patrzyła na maszynę leżącą na ulicy. Metalowa obudowa oderwała się od korpusu, odsłaniając połączenia klawiszy z prętami. Klawiatura wygięła się, jedno zakończenie rolki odpadło, dzwoneczek sygnalizujący koniec wiersza leżał smętnie na ziemi. Maszyna do pisania nie była cennym przedmiotem, lecz Maud wyglądała tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem.

Brunatne koszule i pracownicy tygodnika wychodzili z gmachu prowadzeni przez strażaków. Sierżant Schwab opierał się, pokrzykując gniewnie:

– Tam się nie pali!

Strażacy wypchnęli go, nie zważając na protesty.

Jochmann podszedł do Maud.

– Nie zdążyli wyrządzić wielkich szkód, strażacy ich powstrzymali. Ten, kto włączył alarm, wyświadczył nam przysługę!

Carla, która obawiała się reprymendy za wywołanie fałszywego alarmu, teraz uświadomiła sobie, że postąpiła najlepiej, jak to było możliwe.

Maud ocierała oczy rękawem. Ten gest świadczył o tym, jak bardzo jest wstrząśnięta. Gdyby zrobiła to Carla, zaraz by ją upomniano, że trzeba używać chusteczki do nosa. Dziewczynka wzięła matkę za rękę.

– I co my teraz poczniemy? – Matka Carli nigdy nie zadawała takich pytań, zawsze umiała znaleźć wyjście z sytuacji.

Nagle Carla zauważyła, że w pobliżu stoi dwoje ludzi, i spojrzała na nich. Kobieta była mniej więcej w wieku Maud, bardzo ładna, roztaczała aurę osoby świadomej, że ma władzę. Carla skądś ją znała, lecz nie wiedziała skąd. Stojący obok młody mężczyzna mógł być jej synem. Szczupły i niezbyt wysoki, wyglądał jak gwiazdor filmowy. Jego twarz o regularnych rysach wydawałaby się aż nazbyt urodziwa, gdyby nie nos, który był spłaszczony i zniekształcony. Oboje sprawiali wrażenie wstrząśniętych, młodzieniec zbladł z gniewu.

Kobieta odezwała się pierwsza, mówiła po angielsku:

– Cześć, Maud. – Głos wydał się Carli znajomy. – Nie poznałaś mnie? Jestem Ethel Leckwith, a to Lloyd.

II

Lloyd Williams zapisał się w Berlinie do klubu bokserskiego, w którym za parę pensów mógł trenować przez godzinę. Klub mieścił się w robotniczej dzielnicy Wedding, na północ od centrum miasta. Ćwiczył z piłką lekarską i skakanką, młócił pięściami gruszkę, a potem zakładał kask i boksował przez pięć rund na ringu. Trener znalazł mu sparingpartnera, Niemca w tym samym wieku i o tej samej wadze. Lloyd walczył w wadze półśredniej. Młody Niemiec miał szybki, zaskakujący cios i kilka razy zdołał mocno trafić Lloyda, zanim ten wyprowadził lewy sierpowy i posłał przeciwnika na deski.

Londyński East End, gdzie się wychował, był złą dzielnicą. Gdy miał dwanaście lat, pobito go w szkole. „Mnie też to spotkało – rzekł jego ojczym, Bernie Leckwith. – Ot, klasowy łobuz uwziął się na najinteligentniejszego chłopaka w szkole”. Ojczym był Żydem, jego matka znała wyłącznie jidysz. Zaprowadził Lloyda do klubu bokserskiego Aldgate. Ethel tego nie chciała, lecz Bernie postąpił wbrew jej woli, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło.

Lloyd nauczył się szybko poruszać i mocno uderzać, i napaści ustały. Złamano mu nos, przez co stracił nieco ze swej chłopięcej urody. Jednocześnie odkrył w sobie talent. Miał szybki refleks i instynkt bojowy, wygrywał turnieje. Trener był rozczarowany na wieść o tym, że Lloyd chce studiować w Cambridge, zamiast przejść na zawodowstwo.

Lloyd wziął prysznic, włożył garnitur i poszedł do baru chętnie odwiedzanego przez robotników. Usiadł przy stoliku i napisał do przyrodniej siostry Millie list o incydencie z brunatnymi koszulami. Millie zazdrościła mu podróży z matką, obiecał więc, że będzie często pisał i relacjonował, co się dzieje.

Poranna rozróba go poruszyła. Polityka stanowiła część życia Lloyda: matka była deputowaną do parlamentu, ojciec pełnił funkcję radnego dzielnicy, on zaś przewodniczył londyńskiej młodzieżówce Partii Pracy. Zawsze jednak polityka ograniczała się do debatowania i głosowania. Aż do dziś. Nigdy nie widział, by umundurowane zbiry demolowały siedzibę jakiejś organizacji na oczach roześmianych gliniarzy. Tak wygląda polityka prowadzona bez białych rękawiczek, i ten obraz wstrząsnął Lloydem.

Czy to mogłoby się zdarzyć w Londynie? – pisał. W pierwszym odruchu pomyślał, że to wykluczone. Jednak Hitler miał sympatyków wśród brytyjskich przemysłowców oraz właścicieli gazet. Zaledwie przed kilkoma miesiącami zbuntowany parlamentarzysta, sir Oswald Mosley, utworzył Brytyjski Związek Faszystów. Jego członkowie paradowali w uniformach przypominających mundury. Co będzie dalej?

Skończył pisać, złożył list, a potem wsiadł do metra jadącego do śródmieścia. On i matka mieli zjeść obiad z Walterem i Maud von Ulrichami. Lloyd przez całe życie słuchał opowieści o Maud. Jej przyjaźń z matką Lloyda była czymś niezwykłym: Ethel rozpoczęła swoje życie zawodowe jako pokojówka w wielkim domu należącym do rodziny Maud. Później obie zostały sufrażystkami i razem walczyły o prawo wyborcze dla kobiet. W czasie wojny wydawały feministyczną gazetkę „Żona Żołnierza”. Poróżniły się w kwestii taktyki i ich drogi się rozeszły.

Lloyd dobrze pamiętał wizytę von Ulrichów w Londynie w 1925 roku. Miał dziesięć lat i był zakłopotany, że nie zna niemieckiego, chociaż Erik i Carla, którzy mieli pięć lat i trzy lata, mówili w obu językach. Właśnie wtedy Ethel i Maud postanowiły puścić w niepamięć dawne nieporozumienia.

Restauracja nazywała się Bistro Robert i miała wystrój w stylu art déco. Stoły i krzesła były nieprzyjemnie kanciaste, a lampy na metalowych podstawach wieńczyły wymyślne abażury z kolorowego szkła. Uwagę Lloyda zwróciły wykrochmalone białe serwetki stojące na baczność obok talerzy.

Pozostała trójka uczestników posiłku już czekała. Lloyd ocenił, że panie prezentują się bardzo atrakcyjnie; obie były dystyngowane, doskonale ubrane i pewne siebie. Goście siedzący przy innych stolikach rzucali na nie pełne podziwu spojrzenia. Lloyd domyślał się, że matka sporo się nauczyła od przyjaciółki arystokratki.

Kiedy złożyli zamówienie, Ethel wyjaśniła, co skłoniło ją do podróży do Niemiec.

– W tysiąc dziewięćset trzydziestym pierwszym straciłam miejsce w parlamencie. Mam nadzieję, że odzyskam je w następnych wyborach, ale tymczasem muszę zarabiać na życie. Na szczęście nauczyłaś mnie dziennikarskiego fachu, Maud.

– Nie musiałam cię dużo uczyć – odparła przyjaciółka. – Miałaś wrodzony talent.

– Piszę cykl artykułów o nazistach dla „News Chronicle”, podpisałam także umowę na książkę z wydawcą, który nazywa się Victor Gollancz. Zabrałam Lloyda, by był moim tłumaczem. Mój syn uczy się francuskiego i niemieckiego.

Widząc jej pełen dumy uśmiech, Lloyd poczuł, że nie zasługuje na taką matkę.

– Jak dotąd moje umiejętności tłumacza nie zostały poddane poważniejszej próbie – wyznał. – Spotykaliśmy się na ogół z ludźmi, którzy tak jak państwo doskonale mówią po angielsku.

Lloyd zamówił sznycel wiedeński, którego w Anglii nigdy nie jadł. Bardzo mu smakował.

– A ty nie powinieneś być teraz w szkole? – zaciekawił się Walter.

– Mama uznała, że w ten sposób nauczę się niemieckiego, a szkoła wyraziła zgodę.

– Może popracowałbyś przez jakiś czas w Reichstagu? Niestety, praca nie byłaby płatna, ale przez cały dzień rozmawiałbyś po niemiecku.

– Byłoby świetnie – ucieszył się Lloyd. – Co za wspaniała okazja!

– Pod warunkiem że Ethel da sobie bez ciebie radę – dodał Walter.

Ethel się uśmiechnęła.

– A mogłabym na niego liczyć od czasu do czasu, gdyby okazało się, że jest mi bardzo potrzebny?

– Naturalnie.

Ethel wyciągnęła rękę i dotknęła dłoni Waltera. Lloyd uświadomił sobie, że tych troje łączy wyjątkowo bliska więź.

– To bardzo miło z twojej strony, Walterze.

– Ależ skąd. Przyda mi się młody, lotny asystent, który rozumie politykę.

– Ja nie mam już pewności, czy rozumiem politykę… – Ethel westchnęła. – Co, u licha, dzieje się w Niemczech?

– W połowie lat dwudziestych wszystko szło dobrze – odparła Maud. – Mieliśmy demokratyczną władzę, a gospodarka się rozwijała. Zawaliło się po krachu na Wall Street w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym. Teraz tkwimy w głębokiej recesji. – Jej głos drżał, pobrzmiewała w nim nuta żalu. – Czasem w kolejce do jednego ogłoszenia o pracy ustawia się stu mężczyzn. Patrzę na ich twarze, są zrozpaczeni. Nie wiedzą, jak nakarmić dzieci. Naziści dają im nadzieję, a oni myślą: Co mam do stracenia?

Walter uznał, że żona trochę przesadza.

– Na szczęście Hitler nie zdołał przekonać do siebie większości Niemców – odezwał się pogodnym tonem. – W ostatnich wyborach naziści zdobyli jedną trzecią głosów. Ich partia ma najwięcej miejsc w parlamencie, ale Hitler stoi na czele rządu mniejszościowego.

– I dlatego domaga się następnych wyborów – wtrąciła Maud. – Potrzebuje większości, by zamienić państwo niemieckie w bezwzględną dyktaturę, do której dąży.

– Zdobędzie ją? – spytała Ethel.

– Nie – odrzekł Walter.

– Tak – powiedziała Maud.

– Nie wierzę, że Niemcy naprawdę zagłosują za dyktaturą – upierał się Walter.

– Ależ to nie będą sprawiedliwe wybory! – zaoponowała gniewnie Maud. – Wystarczy popatrzeć, co stało się dzisiaj z moją gazetą. Niebezpieczeństwo grozi każdemu, kto krytykuje nazistów. Tymczasem ich propaganda panoszy się wszędzie.

– I wygląda na to, że nikt nie stawia oporu! – zauważył Lloyd, który żałował, że nie znalazł się nieco wcześniej pod siedzibą „Demokraty”, bo miałby okazję przyłożyć paru brunatnym koszulom. Uprzytomnił sobie, że zacisnął dłoń w pięść; musiał użyć całej siły woli, by ją rozprostować. Jednak wzburzenie wcale nie minęło. – Dlaczego lewicowcy nie robią nalotów na faszystowskie gazety? Powinno się im odpłacić tą samą monetą!

– Nie wolno nam odpowiadać przemocą na przemoc! – rzekła z naciskiem Maud. – Hitler tylko czeka na pretekst, by przystąpić do ataku, ogłosić stan wyjątkowy, odrzucić prawa obywatelskie i wsadzić przeciwników do więzienia. Nie możemy podsuwać mu tej wymówki, choćbyśmy nie wiem jak mieli cierpieć.

Dokończyli posiłek, restauracja zaczęła pustoszeć. Gdy podano kawę, przysiedli się do nich Robert von Ulrich, daleki kuzyn Waltera, oraz szef kuchni Jörg. Przed Wielką Wojną Robert pracował jako dyplomata w ambasadzie austriackiej w Londynie, Walter zaś pełnił podobną funkcję w ambasadzie Niemiec. Właśnie wtedy zakochał się w Maud.

Robert był podobny do Waltera, ale ubierał się bardziej starannie: nosił krawat ze złotą spinką i zegarek z grawerowaną dewizką, a jego włosy były mocno wybrylantynowane. Młodszy od niego Jörg miał blond włosy, delikatne rysy twarzy i radosny uśmiech. Razem siedzieli w rosyjskim obozie jako jeńcy wojenni, a teraz mieszkali nad restauracją.

Zaczęto wspominać ślub Waltera i Maud, który odbył się w wielkiej tajemnicy w przededniu wojny. Nie było na nim gości, a w rolach drużby i druhny wystąpili Robert i Ethel.

– Wypiliśmy szampana w hotelu, a potem Robert i ja oznajmiliśmy, że wychodzimy… – Ethel stłumiła śmiech. – A ja liczyłam, że zjemy razem kolację!

Maud roześmiała się głośno.

– Możecie sobie wyobrazić moją radość!

Lloyd skierował wzrok na filiżankę z kawą. Miał osiemnaście lat i był prawiczkiem. Czuł się zakłopotany, słysząc żarty o miesiącu miodowym.

– Dostajesz wiadomości od Fitza? – spytała Ethel, poważniejąc.

Lloyd wiedział, że potajemny ślub doprowadził do zerwania kontaktów między Maud i jej bratem. Hrabia Fitzherbert wyrzekł się siostry, gdyż ta nie zwróciła się o pozwolenie na małżeństwo do niego jako głowy rodziny.

Maud smutno pokręciła głową.

– Napisałam do niego, kiedy wybieraliśmy się do Londynu, ale nie chciał się ze mną spotkać. Zraniłam jego dumę, wychodząc za Waltera bez jego zgody. Obawiam się, że mój brat należy do mężczyzn, którzy nie wybaczają.

Ethel zapłaciła rachunek. W Niemczech wszystko było tanie, jeśli miało się obcą walutę. Zamierzali wstać od stolika, gdy podszedł do nich jakiś nieznajomy i bez pytania o zgodę przysunął sobie krzesło. Był to tęgi mężczyzna o okrągłej twarzy, miał niewielki wąsik. Nosił brunatny uniform.

– Czym mogę panu służyć? – spytał zimno Robert.

– Jestem komisarzem do spraw kryminalnych, Thomas Macke. – Mężczyzna złapał za rękę przechodzącego kelnera. – Przynieś mi kawę.

Kelner spojrzał pytająco na Roberta, a ten skinął głową.

– Pracuję w wydziale politycznym pruskiej policji – ciągnął Macke. – Stoję na czele berlińskiej sekcji wywiadu.

Lloyd po cichu przetłumaczył matce jego słowa.

– Chcę porozmawiać z właścicielem restauracji o sprawie natury osobistej.

– Gdzie pracował pan miesiąc temu? – zapytał Robert.

To pytanie zaskoczyło Mackego.

– W komendzie policji w Kreuzbergu – odrzekł bez wahania.

– Czym pan się zajmował?

– Kierowałem archiwum. Dlaczego pan pyta?

Robert skinął głową, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi.

– Był pan urzędnikiem od papierów, a mianowano pana szefem wywiadu w Berlinie. Gratuluję błyskawicznego awansu. – Odwrócił się do Ethel. – Pod koniec stycznia, gdy Hitler został kanclerzem, jego siepacz, Hermann Göring, objął stanowisko ministra spraw wewnętrznych Prus. Stanął na czele największej formacji policyjnej na świecie. Od tamtej pory masowo wyrzuca funkcjonariuszy i mianuje na ich miejsce nazistów. – Spojrzał na Mackego i dodał z przekąsem: – Nie wątpię jednak, że awans naszego niespodziewanego gościa podyktowany był względami czysto merytorycznymi.

Macke zaczerwienił się, ale powściągnął gniew.

– Jak wspomniałem, chcę pomówić z właścicielem lokalu o sprawie natury osobistej.

– Proszę przyjść rano. Godzina dziesiąta panu odpowiada?

Macke zignorował tę propozycję i brnął dalej:

– Mój brat działa w biznesie restauratorskim.

– Ach! Może go znam? Nazywa się Macke? Jaki lokal prowadzi?

– Mały bar dla robotników we Friedrichshain.

– W takim razie nie sądzę, byśmy się spotkali.

Lloyd uważał, że Robert postępuje nieroztropnie, wbijając Mackemu szpilki. Policjant był niegrzeczny, ale mógł mu bardzo zaszkodzić.

– Brat chciałby kupić tę restaurację – wyjaśnił Macke.

– Pański brat chce się wybić, tak jak pan.

– Jesteśmy gotowi zapłacić panu dwadzieścia tysięcy marek, suma byłaby rozłożona na dwa lata.

Jörg parsknął śmiechem.

– Pozwoli pan, że coś panu wyjaśnię, komisarzu – zaczął Robert. – Jestem austriackim hrabią. Przed dwudziestu laty miałem na Węgrzech zamek i dużą posiadłość, w której mieszkały moja matka i siostra. Wojna odebrała mi rodzinę, zamek, ziemię, a nawet ojczyznę, która… uległa miniaturyzacji. – Głos Roberta, w którym pobrzmiewał sarkazm, teraz stał się ochrypły ze wzruszenia. – Przyjechałem do Berlina, nie mając nic oprócz adresu Waltera von Ulricha, dalekiego kuzyna. Na przekór wszystkiemu zdołałem otworzyć tę restaurację. – Przełknął ślinę. – Ona jest wszystkim, co mam. – Zrobił pauzę, by napić się kawy. Wszyscy milczeli. Robert wziął się w garść i w jego głosie znów pojawił się ton wyższości. – Nawet gdyby przedstawił pan hojną ofertę, a tak nie jest, odmówiłbym, bo nie sprzedam tego, co jest treścią mojego życia. Nie chcę być wobec pana niegrzeczny, mimo że pan był impertynencki. Moja restauracja nie jest na sprzedaż za żadną cenę. – Wstał i wyciągnął rękę. – Dobranoc, panie komisarzu.

Macke machinalnie uścisnął mu dłoń, a potem spojrzał na niego, jakby tego pożałował. Kiedy wstawał, jego twarz przybrała purpurową barwę i malował się na niej gniew.

– Jeszcze porozmawiamy – warknął, wychodząc.

– Ale prostak – mruknął Jörg.

– Widzisz, co musimy znosić? – powiedział Walter do Ethel. – Włożył ten mundur, więc może robić, co mu się podoba!

Lloyda zaniepokoiła pewność siebie Mackego. Sprawiał wrażenie, jakby był przekonany, że może kupić lokal za wymienioną sumę. Odmowę Roberta potraktował jako chwilową przeszkodę. Czyżby naziści mieli aż tak wielką władzę?

Właśnie to było celem Oswalda Mosleya i brytyjskich faszystów – chcieli, by w ich kraju rządy prawa ustąpiły miejsca przemocy i dyktaturze. Dlaczego ludzie są tacy cholernie głupi?

Goście włożyli płaszcze i kapelusze i pożegnali się z Robertem i Jörgiem. Gdy tylko znaleźli się na ulicy, Lloyd poczuł zapach dymu, i nie był to dym z papierosów. Cała czwórka wsiadła do samochodu Waltera, bmw dixi 3/15. Lloyd wiedział, że to niemiecka wersja austina 7. W parku Tiergarten wyprzedziły ich dwa wozy strażackie, głośno dzwoniąc.

– Ciekawe, gdzie się pali – zastanawiał się Walter.

Po chwili ujrzeli płomienie prześwitujące między drzewami.

– Chyba w pobliżu Reichstagu – orzekła Maud.

– Zobaczmy, co się dzieje – powiedział zaniepokojony Walter. Wykonał nagły skręt. Woń dymu się nasiliła. Płomienie strzelały w niebo wyżej niż czubki drzew.

– To duży pożar – stwierdził Lloyd.

Wyjechali z parku na Königs Platz rozciągający się między gmachami Reichstagu i Opery Krolla. Reichstag stał w ogniu. Czerwone i żółte błyski tańczyły wokół okien o klasycystycznych zarysach. Płomienie i dym przebijały się przez główną kopułę.

– Och, nie! – krzyknął Walter głosem przepełnionym żalem. – O mój Boże, nie.

Zatrzymał samochód i wszyscy wysiedli.

– To katastrofa – jęknął.

– Taki piękny stary gmach – dodała Ethel.

– Budynek nie jest ważny – rzucił ku jej zaskoczeniu Walter. – Te płomienie trawią nasz ustrój demokratyczny.

W odległości około pięćdziesięciu metrów stała niewielka grupka ludzi i obserwowała pożar. Przed gmach podjechały wozy strażackie; z sikawek tryskała woda, która zalewała płomienie i popękane okna. Garstka policjantów gapiła się bezczynnie. Walter zagadnął jednego z nich:

– Jestem deputowanym. Kiedy zaczął się pożar?

– Przed godziną – odparł funkcjonariusz. – Złapaliśmy jednego ze sprawców. Miał na sobie tylko spodnie! Wykorzystał ubranie jako podpałkę.

– Ustawcie kordon, odgrodźcie teren liną – polecił Walter. – Niech ludzie zachowają bezpieczną odległość.

– Tak jest – odrzekł policjant i odszedł.

Lloyd zbliżył się nieco do płonącego budynku. Strażacy opanowywali pożar; płomieni i dymu było mniej. Lloyd ominął wozy strażackie i podszedł do okna. Nie wydawało mu się to niebezpieczne; jak zwykle ciekawość wzięła górę nad ostrożnością.

Zajrzawszy przez okno, zobaczył, że zniszczenia są poważne: mury i sufity zawaliły się, tworząc zwały gruzu. Obok strażaków widział mężczyzn w cywilnych ubraniach, przypuszczalnie urzędników Reichstagu, którzy szacowali rozmiar strat. Lloyd wszedł do środka i znalazł się na schodach.

Policja ustawiała kordon bezpieczeństwa, a pod gmach z rykiem silników podjechały dwa czarne mercedesy. Z drugiego wyskoczył mężczyzna w jasnym trenczu i kapeluszu z opadającym rondem. Miał niewielki wąsik. Lloyd uświadomił sobie, że widzi nowego kanclerza Niemiec, Adolfa Hitlera.

Za nim szedł wyższy mężczyzna w czarnym mundurze Schutzstaffel, czyli SS; był to jego osobisty ochroniarz. Za nimi podążał szef propagandy, pałający nienawiścią do Żydów Joseph Goebbels. Lloyd znał tych ludzi ze zdjęć w gazetach. Tak bardzo chciał zobaczyć ich z bliska, że zapomniał o strachu.

Hitler wbiegał na górę po dwa stopnie naraz, zmierzając w stronę Lloyda, a ten, tknięty impulsem, otworzył wysokie drzwi i przytrzymał je, by kanclerz mógł wejść. Hitler skinął głową i minął go, a jego świta wkroczyła za nim.

Lloyd także wszedł do środka, nikt go nie zagadnął. Podwładni Hitlera uznali nieznajomego za pracownika Reichstagu, on zaś pomyślał to samo o nich.

Powietrze wypełniała dusząca woń mokrego popiołu. Hitler i jego towarzysze przekraczali zwęglone belki i węże strażackie, wdeptując w błotniste kałuże. W drzwiach sali stanął rosły Hermann Göring. Jego olbrzymi brzuch opinał płaszcz z wielbłądziej wełny, kapelusz miał rondo modnie podwinięte z przodu. Oto ten, który obsadza policję nazistami, pomyślał Lloyd, przypomniawszy sobie rozmowę w restauracji.

Na widok Hitlera Göring wykrzyknął:

– To początek powstania komunistycznego! Teraz uderzą całą siłą! Nie mamy chwili do stracenia!

Lloyd poczuł się jak widz w teatrze, który patrzy na aktorów wcielających się w postacie ludzi mających ogromną władzę.

Hitler zareagował jeszcze bardziej histerycznie niż Göring.

– Teraz już nie będzie litości! – wrzasnął, jakby zwracał się do publiczności na stadionie. – Każdy, kto wejdzie nam w drogę, zostanie zaszlachtowany! – Trząsł się z wściekłości, która rosła z każdą chwilą. – Wszyscy działacze komunistyczni będą rozstrzeliwani na miejscu. Komunistycznych deputowanych do Reichstagu należy powiesić jeszcze tej nocy. – Wyglądał tak, jakby za chwilę miał eksplodować.

Była jednak w tym wszystkim pewna sztuczność. Nienawiść Hitlera sprawiała wrażenie prawdziwej, lecz jego wybuch wyglądał na przedstawienie odgrywane z myślą o tych, którzy znajdowali się w pobliżu, jego podwładnych. Grał, odczuwał emocje, jednak wyolbrzymiał je na potrzeby widowni. I robił to skutecznie. Lloyd widział, że wszyscy, którzy słyszeli jego słowa, wpatrywali się w niego jak zahipnotyzowani.

– Mein Führer, oto szef mojej policji, Rudolf Diels. – Göring wskazał szczupłego ciemnowłosego mężczyznę stojącego obok niego. – Zdążył już aresztować jednego ze sprawców.

Diels nie wpadł w histerię, zachowywał spokój.

– Nazywa się Marinus van der Lubbe, jest holenderskim robotnikiem budowlanym.

– Oraz komunistą! – dodał triumfalnie Göring.

– Wyrzucono go z Holenderskiej Partii Komunistycznej za podpalenia – dodał Diels.

– Byłem tego pewny! – powiedział Hitler.

Lloyd widział, że Hitler za wszelką cenę, bez względu na fakty, pragnie oskarżyć komunistów o spowodowanie pożaru.

– Z pierwszego przesłuchania, które przeprowadziłem, jasno wynika, że to pomyleniec – rzekł spokojnie Diels. – Działał w pojedynkę.

– Bzdura! – ryknął Hitler. – Wszystko było z góry zaplanowane. Ale oni się przeliczyli! Nie rozumieją, że naród stoi po naszej stronie.

Göring odwrócił się do Dielsa.

– Od tej chwili policja zostaje postawiona w stan podwyższonej gotowości. Mamy listy działaczy komunistycznych: deputowanych do Reichstagu, członków lokalnych urzędów administracyjnych i aktywistów partyjnych. Aresztować wszystkich, i to jeszcze dziś w nocy! Nakazuję bezwzględne stosowanie broni, podczas przesłuchań nie można okazywać cienia litości.

– Tak jest, panie ministrze – odparł Diels.

Lloyd uprzytomnił sobie, że obawy Waltera były uzasadnione. Właśnie takiego pretekstu szukali naziści. Nie posłuchają nikogo, kto powie, że pożar został wzniecony przez szaleńca. Chcą ogłosić, że komuniści zawiązali spisek i dlatego trzeba ich zniszczyć.

Göring spojrzał z niesmakiem na swoje ubłocone buty.

– Moja oficjalna rezydencja znajduje się tylko minutę stąd, ale pożar na szczęście jej nie dotknął. Mein Führer, może powinniśmy się tam udać?

– Tak, trzeba omówić wiele spraw – zgodził się Hitler.

Lloyd przytrzymał drzwi wychodzącym. Kiedy odjechali, przekroczył policyjną barierkę i po chwili stał obok matki i von Ulrichów.

– Gdzieś ty się podziewał?! – wykrzyknęła Ethel. – Zamartwiałam się o ciebie!

– Wszedłem do środka.

– Co takiego? Jak?

– Nikt mnie nie zatrzymywał. Jest straszne zamieszanie.

Matka uniosła ręce.

– On w ogóle nie rozumie, czym jest niebezpieczeństwo.

– Natknąłem się na Adolfa Hitlera.

– Co mówił? – chciał wiedzieć Walter.

– O wywołanie pożaru oskarża komunistów. Szykują się czystki.

– Boże, miej nas w opiece – szepnął von Ulrich.

III

Thomas Macke wciąż czuł piekącą gorycz kpin Roberta von Ulricha. „Pański brat chce się wybić, tak jak pan”, szydził.

Macke żałował teraz, że nie przyszła mu do głowy odpowiednia riposta: „A dlaczegóż by nie? Nie jesteśmy gorsi od ciebie, ty wystrojony pajacu”. Pragnął się zemścić, lecz przez kilka dni miał za dużo na głowie, by coś przedsięwziąć.

Siedziba pruskiej tajnej policji mieściła się w okazałym, eleganckim gmachu w stylu klasycystycznym przy Prinz-Albrecht-Strasse 8. Mackego przepełniała duma, ilekroć przekraczał jego progi.

Wszyscy mieli pełne ręce roboty. W ciągu doby po pożarze Reichstagu aresztowano cztery tysiące komunistów, z każdą godziną zgarniano kolejnych. Państwo niemieckie przechodziło proces oczyszczania z zarazy. Macke miał wrażenie, że berlińskie powietrze już smakuje lepiej.

Jednak policyjne archiwa nie były aktualne. Ludzie się przeprowadzali, jedni wygrywali wybory, inni przegrywali, starcy umierali, ich miejsce zajmowali młodzi. Macke trafił do zespołu zajmującego się aktualizacją dokumentów; jego zadanie polegało na wyszukiwaniu nowych nazwisk i adresów.

Był w tym dobry. Lubił rejestry, książki adresowe, plany ulic, wycinki z gazet, wszelkiego rodzaju zestawienia. Jego talentu nie doceniano w komendzie policji w Kreuzbergu, w której policjanci z sekcji kryminalnej po prostu katowali podejrzanych tak długo, aż ci podali nazwiska. Liczył na to, że tutaj jego przymioty zostaną dostrzeżone.

Nie znaczyło to, że Macke miał coś przeciwko biciu podejrzanych. W swoim biurze na tyłach budynku słyszał krzyki mężczyzn i kobiet torturowanych w podziemiach, lecz to go nie zaprzątało. To byli zdrajcy, wywrotowcy i rewolucjoniści. Strajkami doprowadzili Niemcy do ruiny i ściągną na kraj jeszcze większe nieszczęścia, jeśli im się pozwoli. Nie miał dla nich ani krzty współczucia. Żałował jedynie, że wśród nich nie znajduje się Robert von Ulrich, że nie jęczy z bólu i nie błaga o litość.

W czwartek drugiego marca o dwudziestej nadarzyła się okazja, aby się do niego dobrać.

Macke odesłał ludzi do domu i zaniósł stos zaktualizowanych dokumentów swojemu szefowi, inspektorowi kryminalnemu Kringeleinowi, urzędującemu na górze. Następnie wrócił do archiwum.

Nie spieszyło mu się do domu. Mieszkał sam. Jego żona okazała się kobietą niesubordynowaną i uciekła z kelnerem pracującym w restauracji brata, oznajmiła, że pragnie wolności. Nie mieli dzieci.

Macke zaczął przeglądać papiery.

Ustalił już, że Robert von Ulrich wstąpił do partii NSDAP w 1923 roku i odszedł z niej po dwóch latach. To samo w sobie nie znaczyło wiele, Macke potrzebował czegoś jeszcze.

Układ archiwum nie był tak logiczny, jak pragnąłby tego komisarz Macke. Pruska policja w sumie go rozczarowała. Krążyła plotka, że Göring także nie jest nią zachwycony; podobno zamierzał oddzielić wydziały polityczny i wywiadowczy od regularnej policji i stworzyć z nich nową, skuteczniejszą formację. Macke uznał, że to dobry pomysł.

Nie znalazł Roberta von Ulricha w żadnym spośród typowych dokumentów archiwalnych. Przyszło mu na myśl, że być może nie jest to kwestia czyjejś niedbałości. Może von Ulrich nie ma nic na sumieniu. Jako austriacki hrabia raczej nie mógł być komunistą czy Żydem. Najgorsze, co można było o nim powiedzieć, to to, że jego kuzyn Walter należy do socjaldemokratów. To nie zbrodnia – na razie.

Macke uświadomił sobie, że powinien był przeprowadzić tę kwerendę przed spotkaniem z Robertem von Ulrichem. Zaczął działać, nie dysponując pełnymi informacjami, a to okazało się błędem. Naraził się na protekcjonalną drwinę i został upokorzony. Ale się odegra.

Przeglądał rozmaite szpargały złożone w zakurzonej szafce na tyłach pomieszczenia.

Także i tam nie natrafił na nazwisko von Ulrich, lecz w zestawieniu brakowało jednego dokumentu.

Według listy przypiętej do drzwiczek szafki archiwum powinno zawierać stusiedemnastostronicowy dokument o nazwie Lokale nieobyczajne. Mógł się pod tym kryć wykaz berlińskich nocnych klubów. Macke domyślał się, dlaczego zniknął. Ostatnio na pewno z niego korzystano, gdyż po tym, jak Hitler został kanclerzem, najbardziej dekadenckie nocne knajpy zamknięto.

Macke znów poszedł na górę. Kringelein prowadził właśnie odprawę policjantów mundurowych, dokonujących nalotów na mieszkania komunistów i ich sojuszników, których adresy zaktualizował.

Bez wahania przerwał szefowi. Kringelein nie należał do nazistów, nie odważy się więc zbesztać członka oddziału szturmowego.

– Szukam spisu nieobyczajnych lokali – oznajmił Macke.

Kringelein spojrzał na niego poirytowany, ale nie zrobił awantury.

– Jest na tamtym stoliku, weź sobie.

Macke zabrał teczkę i wrócił do siebie.

Wykaz miał pięć lat. Uwzględniono w nim istniejące nocne kluby oraz popełniane tam wykroczenia: hazard, obsceniczne pokazy, prostytucję, sprzedaż narkotyków, homoseksualizm oraz inne przejawy deprawacji. Zawierał również nazwiska właścicieli i inwestorów, członków klubów i pracowników. Macke cierpliwie czytał każdy wpis, licząc na to, że Robert von Ulrich okaże się narkomanem lub mężczyzną korzystającym z usług dziwek.

Berlin słynął z lokali dla homoseksualistów. Macke skupił się na ponurym opisie klubu Pink Slipper, w którym mężczyźni tańczyli z mężczyznami, a na scenie występowali piosenkarze transwestyci. Pomyślał, że czasami jego praca bywa odrażająca.

Przesuwając palec po liście członków klubu, wreszcie natrafił na Roberta von Ulricha.

Westchnął z zadowoleniem.

Nieco niżej zobaczył nazwisko Jörga Schleichera.

– Patrzcie, patrzcie – mruknął. – Teraz zobaczymy, czy będziesz sobie ze mnie pokpiwał.

IV

Kiedy Lloyd znów spotkał się z Walterem i Maud, oboje byli rozgniewani i przestraszeni zarazem.

Stało się to w następną sobotę, czwartego marca, czyli w przeddzień wyborów. Lloyd i Ethel zamierzali wybrać się na wiec partii socjaldemokratycznej zorganizowany przez Waltera. Wcześniej poszli na lunch do von Ulrichów w Mitte.

Dziewiętnastowieczny budynek miał przestronne pokoje i duże okna, lecz większość mebli była bardzo zużyta. Posiłek był prosty – schab z ziemniakami i kapustą – ale podano do niego dobre wino. Walter i Maud uważali się za ludzi ubogich i bez wątpienia żyli skromniej niż ich rodzice, lecz nie przymierali głodem.

Byli natomiast przestraszeni.

Hitler nakłonił sędziwego prezydenta, Paula von Hindenburga, do podpisania dekretu „O ochronie narodu i państwa”, sankcjonującego to, czego naziści i tak już się dopuszczali, czyli stosowanie przemocy i tortur wobec przeciwników politycznych.