Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Los nie wybiera słabych. Los wybiera gotowych.
W Illustros rządzą magia i niebezpieczeństwo, a Calliope Rosewood od samego początku była skazana na wędrowanie ścieżką zniszczenia – wszystko przez jej nieograniczone moce. Mroczne przekleństwo i strach innych magicznych istot zmusiły Callę do opuszczenia sabatu wraz z dwiema najlepszymi przyjaciółkami.
Po czterech latach Calla odkrywa, że jest o krok od wypełnienia przerażającej przepowiedni. Ma zostać ostatnią Wojowniczką Krwi i rozpocząć Wojnę Losów. To może zniszczyć jej lud i wymazać magię z powierzchni ziemi. Jedynym sposobem na zmianę swojego przeznaczenia jest podróż do śmiercionośnego Nieskończonego Lasu…
Towarzyszy jej zdradliwy eks i jego tajemniczy starszy brat, którego urok może okazać się zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. To właśnie tam serce Calli zostanie rozdarte między dawnymi pragnieniami, a obietnicą nieznanego. Czy uda jej się odmienić swój los i zerwać klątwę, zanim będzie za późno?
W tej pasjonującej opowieści o miłości, zdradzie i walce o wolność odkryjesz, że prawdziwa siła tkwi nie w magii, ale w wyborach, które wszyscy podejmujemy!
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: A Ruinous Fate
Copyright © 2022 Kaylie Smith
All rights reserved.
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Copyright © for the Polish translation by Karolina Podlipna, 2025
Redaktorka prowadząca: Aleksandra Kotlewska
Marketing i promocja: Gabriela Wójtowicz
Redakcja: Sandra Popławska
Korekta: Robert Narloch, Aleksandra Szulejewska
Projekt okładki: Karolina Graczyk
Strony tytułowe: Wojciech Bryda
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68370-76-8
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
WE NEED YA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.weneedya.pl
Prolog
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
59
Epilog
Podziękowania
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Dla mojej Meme i Baa – za dar czytania i magii
Północne konstelacje błysnęły lśniącymi zębami ku koronom drzew. Losy były dziś w dobrych nastrojach.
Losy tak – lecz nie jej oprawca.
Odsunęła się od otwartego okna i z kąta zagraconej izby obserwowała, jak jej hegemon zapamiętale tka nić po wiszącej na ścianie starożytnej mapie. Jednak tym razem ciemny, atramentowy kolor używany do znaczenia Losów oraz ich kontraktów zniknął. Dziś w nocy nić miała barwę krwi.
W powietrzu unosiła się energia nietypowa nawet jak na tę chatę.
Zaciekawiona, podeszła do dużego stołu. Zerknęła na delikatny pergamin, który jej oprawca rozerwał gwałtownie raptem chwilę wcześniej. List pojawił się na blacie ni z tego, ni z owego – w tym demonicznym lesie tak właśnie bywało. Zapieczętowany pozłacanym woskiem, cokolwiek zawierał, z miejsca zmienił atmosferę.
Spojrzała w dół na papier zabazgrany czarnym atramentem. Gdy wyciągnęła rękę, by przesunąć po nim opuszkami palców, krew zaczęła jej pulsować w granatowych jak noc żyłach rozciągających się pod przezroczystą skórą niczym pajęczyna. Wyczuła ciężar magii bijący od listu. Zmrużyła oczy, usiłując rozszyfrować poszczególne słowa, i szybko zdała sobie sprawę, że to wcale nie był list – lecz kontrakt.
Tymczasem po drugiej stronie izby oprawca nadal snuł szkarłatną nić. Robił to tak, jakby próbował prześcignąć jakiś niewidzialny dla niej tykający zegar. Raz po raz, z coraz większym zapałem, przeciągał nić nad mapą. Od najodleglejszego zakątka Estrelli aż po serce Dworów Północnych Fae – krwista nić wiła się po całym Illustrosie, zamieniając przejrzystą poprzednio mapę w plątaninę linii. Aż wreszcie wszystko zamarło. Nawet potworny las wokół nich nie miał śmiałości westchnąć czy choćby zrzucić liścia.
Uchwyciwszy kątem oka jakiś ruch od strony stołu, jej hegemon przerwał na chwilę tkanie. Nie potrzebowała wiele czasu, aby stwierdzić, co przykuło jego wzrok. Kontrakt.
Na dole, w miejscu, które przed chwilą świeciło pustką, widniały teraz cztery imiona zapisane krwią.
Calliope Rosewood stała z losem twarzą w twarz. Na ustach jej przeciwnika, który przez ostatnich kilka minut zapamiętale tasował czarną talię kart, wykwitł iście diabelski uśmiech.
– Callo, twoja kolej.
Na dźwięk swego imienia Calla oderwała wreszcie wzrok od czerwonej Kości Czarownicy, którą tamten – ostrożnie, by nie dopuścić do kontaktu z własną skórą – wysypał przed chwilą z woreczka prosto na środek stołu. Calla spojrzała na resztkę leżących przed nią pieniędzy. Wystarczy akurat na to, by podbić tę ostatnią rundę.
Muskając opuszką kciuka ostatnie z pozłacanych spéctrali, wzięła głęboki oddech i zamyśliła się nad kolejnym posunięciem. Jeśli przegra i weźmie kość, od losu przeklętej – czy ściślej rzecz ujmując, jeszcze bardziej przeklętej – będą ją dzieliły dokładnie dwa rzuty. Z drugiej strony, jeśli spasuje w tym momencie, nie tylko i tak będzie musiała wziąć kość, ale i straci wszystkie pieniądze, które postawiła do tej pory. Zważywszy na fakt, że od eksmisji – po raz kolejny – dzieliły ją z dziewczynami raptem trzy dni, ta opcja nie wchodziła w grę.
Krzywiąc się z pogardą, zebrała resztkę złotych monet i dołożyła do puli. Wylądowały na szczycie z metalicznym brzękiem. W tym momencie nie było już odwrotu.
Twarz jej przeciwnika rozjaśnił szeroki uśmiech.
Calla bacznie obserwowała, jak zwinne palce z głośnym świstem tasują karty jeszcze kilka razy.
– Przełóż – polecił czarodziej, podsuwając jej talię pod nos.
Wytrzymując jego wzrok, przełożyła karty w losowym miejscu i jedną z części odłożyła na bok. Czarodziej z powrotem złączył je ze sobą i wreszcie szybkimi, precyzyjnymi ruchami zaczął je rozdawać.
W piwnicy zapadła grobowa cisza. Calla rozłożyła swoje karty w wachlarz i sięgnęła po magię, by porównać je z innymi. Było to rzecz jasna nieuczciwe, ale czarownica miała to gdzieś.
Sądząc po tym, jak siedzącemu na prawo od niej Boone’owi, jednemu ze stałych bywalców Gwiezdnej Gospody, krew zabuzowała nagle w żyłach, olbrzym miał powody do zmartwienia. W jego przypadku Calla nie musiała nawet uciekać się do magii – nerwowa mina, którą bezskutecznie próbował ukryć przed pozostałymi, zdradzała, że w tej rundzie blefował. A słaby uśmiech drugiego z przeciwników powiedział jej, że on też miał nadzieję na więcej szczęścia.
Jak się słodko składa, pomyślała Calla, od niechcenia wsuwając za ucho kosmyk ciemnobrązowych włosów.
Miała dwa asy, które choć nie gwarantowały wygranej, w tym momencie zdecydowanie zapewniały jej przewagę. Zerknęła spod długich rzęs na onyksowego czarodzieja siedzącego po przeciwnej stronie stołu. Pogardliwą minę, jaką zwykle przybierała w jego obecności, zastąpiła teraz pieczołowicie doskonalonym ostatnimi czasy pokerowym wyrazem twarzy.
Ezra Black jeszcze o tym nie wiedział, lecz ta rozgrywka należała do niej.
Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy przesiedziała tu tyle wieczorów… Dokładnie w tej samej piwnicy, z tymi samymi ludźmi, grając w tę samą grę. Jednak dzisiejszy różnił się od pozostałych. Dziś gra toczyła się o wyższą stawkę. Znacznie bardziej brzemienną w skutkach. Po raz pierwszy to nie aż nazbyt znajomy aromat czarnej magii dolatujący z wyższych pięter przyprawiał ją o skręt żołądka.
Znów spojrzała na trzymane w ręku karty. Błyszczące czarne grzbiety nowiutkiej talii raziły w oczy na boleśnie wręcz bezbarwnym tle starej, odrapanej piwnicy. Próbowała ignorować serce raz po raz podjeżdżające jej do gardła, gdy czekała na decyzję pozostałych graczy o tym, ile kart zechcą wymienić w tej rundzie. Nigdy w życiu nie pragnęła wygranej bardziej niż w tej chwili. Zwłaszcza z nim. Zwłaszcza po ich ostatnim spotkaniu.
Na wspomnienie tego pijackiego wieczoru, który spędzili razem, zacisnęła palce na kartach tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Wiedziała, że gdyby nie wyjątkowa zdolność do panowania nad sobą, mogłaby w tym momencie nie wytrzymać i rzucić mu kartami prosto w twarz.
Zupełnie się nie spodziewała, że poprzedniego wieczoru znajdzie wetknięty w okno karteluszek zabazgrany jego pismem. A już na pewno nie tego, że wiadomość okaże się zaproszeniem na karty do Gwiezdnej Gospody. Calla wiedziała, że nie powinna była dać mu się podjudzić, lecz gdzieś głęboko drzemało w niej coś, co nigdy nie potrafiło oprzeć się okazji, by utrzeć temu pyszałkowi nosa.
Ponownie rzuciła okiem na środek drewnianego stołu, niemal wzdrygając się, gdy wzrok mimowolnie powędrował ku lśniącej w samym centrum krwistoczerwonej Kości Czarownicy. Nawet przytępione piwniczne światło nie zdołało przyćmić wrażenia, jakie dawała. Skrzący się szyderczo bok o sześciu czarnych kropkach, który Calla miała tuż przed sobą, wprost zdawał się do niej mrugać.
Cyfrę sześć Calla darzyła nienawiścią jeszcze większą niż siedzącego naprzeciwko onyksowego czarodzieja.
Tymczasem po lewej stronie Ramor, starszy troll o okropnej posturze, który traktował Boone’a jak swojego pachołka, odchrząknął znacząco, a do Calli dotarło, że nadeszła jej kolej. Szybko wróciła wzrokiem do kart i po raz ostatni przyjrzała się swojej wziątce. Szum magii w żyłach powiedział jej, że Ramora zalała nagle fala wściekłości. Z kolei Boone, wymieniwszy kilka kart, sprawiał wrażenie raczej zrezygnowanego.
– Callo, a tobie ile? – zapytał Ezra wyzywającym tonem.
Mrugnęła do niego. Nie zareagował.
W tej rozgrywce był dla niej jedynym przeciwnikiem. Ezra, który doskonale wiedział, że Calla może wykorzystać swoją magię Różu do odczytania ciśnienia krwi, wyraźnie starał się uspokoić oddech, aby jej to uniemożliwić. Na jego nieszczęście zawsze mogła wyczytać z jego twarzy to, czego potrzebowała.
Starając się nie zwracać uwagi na kość migoczącą złowieszczo na obrzeżach pola widzenia, spojrzała znacząco na onyksowego, który zajmował miejsce dokładnie po przeciwnej stronie chyboczącego się stołu. Czarodziej zacisnął szczęki w sposób niezauważalny dla nikogo, kto nie znał go tak dobrze jak ona. Calla posłała mu najbardziej wyniosły uśmiech, na jaki umiała się zdobyć.
– Żadnej. Wchodzę.
Wyraźnie wzburzony Ramor burknął coś gniewnie pod nosem.
– W porządku. – Ezra zmrużył oczy. – No to wykładamy.
Ramor i Boone pokazali swoje karty, lecz ani Calla, ani Ezra nie zwrócili na nich najmniejszej uwagi. Calla rzuciła na stół dwa asy, a odgłos sztywnych kart w zetknięciu z chropowatym drewnem rozniósł się po sali niczym echo grzmotu.
– I co, Black, moje na wierzchu – obwieściła zwycięstwo czarownica.
Ramor z Boone’em jęknęli żałośnie, gdy ich spéctrale przeszły w ręce Calli, a Ezra gwałtownie wypuścił powietrze z płuc i pobladł na twarzy. Szybko, niemal mimowolnie sięgnął zesztywniałymi palcami po Kość Czarownicy. Patrząc, jak ta zagnieżdża mu się w dłoni z krótkim szkarłatnym błyskiem, Calla niemal poczuła przypływ żalu, szybko jednak go stłumiła. Dziś w nocy to nie ona znajdowała się o jeden rzut od kilku stuleci niewolniczej służby, a tylko to się liczyło.
Nachyliła się nad blatem i zaczęła pospiesznie zgarniać monety do niewielkiej aksamitnej torby przewieszonej przez ramię. Ezra tymczasem poderwał się z krzesła i z rozdzierającym uszy wrzaskiem rzucił nim o wilgotny mur piwnicznej sali. Z nieukrywaną furią i pobielałymi z napięcia knykciami zacisnął pięść z kością w środku. Nie ważąc się na niego spojrzeć, Calla bez wahania zgarnęła resztę spéctrali i gdy tylko ostatnia z monet z cichym brzękiem wpadła do torby, czarownica odwróciła się w stronę otwartych drzwi wyjściowych.
Na chwilę jej to umknęło, ale nienaturalnie gwałtowny powiew wiatru zatrzaskujący drzwi i odcinający w ten sposób drogę odwrotu dobitnie jej przypomniał, jakim darem władał Ezra. Jako czarodziej Onyksu sprawował kontrolę nad większością żywiołów. Podmuch okazał się tak silny, że Calla omal nie straciła równowagi. Obejrzawszy się przez ramię, spiorunowała onyksowego maga wzrokiem.
– Nie możesz tego zrobić – wysyczała. – Wygrałam!
– Chyba chcesz powiedzieć, że oszukiwałaś – warknął w odpowiedzi.
– Nie sądzisz, że jeśli już ktoś tutaj oszukiwał, to najprawdopodobniej ten, kto rozdawał karty? – rzuciła oskarżycielsko.
Czarne jak węgiel oczy Ezry pociemniały jeszcze bardziej. Czarodziej wolno ruszył w jej kierunku, wzmacniając tylko przekonanie, że oskarżenie nie było zupełnie bezpodstawne.
– Zapominasz, Callo, że znam cię na wylot – odpowiedział, wykrzywiając wargi w złowróżbnym uśmiechu. – Twoja śliczna pokerowa twarzyczka może zwieść innych, ale nie mnie. Kantowałaś cały wieczór.
Calla w odpowiedzi posłała mu szyderczy uśmiech.
– Miło wiedzieć, że nadal uważasz mnie za śliczną. – Słowa te paliły ją w ustach niczym kwas, lecz zdusiła w sobie wspomnienie uczuć, z którymi się wiązały, i skoncentrowana na tym, co tu i teraz, sunęła nieprzerwanie w stronę drzwi.
– A czy kiedykolwiek twierdziłem coś innego? – Onyksowy uniósł brew.
– Och, tak, mój błąd – rzuciła sarkastycznie Calla. – Dałeś tylko do zrozumienia, że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra.
– Od samego początku cię ostrzegałem, że nie przyszedłem tu po to, by grać czysto. Naprawdę sądziłaś, że będziesz wyjątkiem od tej reguły?
Tylko dzięki ogromnej sile woli nie skuliła się w sobie na te słowa.
– Jak sprytnie z twojej strony ukrywać prawdziwe zamiary na samiutkim wierzchu. I pomyśleć, że swego czasu miałam cię za megaciacho, choć totalnie pozbawione mózgu.
– Dość. – Spiorunował ją wzrokiem. – Oszukiwałaś i nie wyjdziesz stąd, dopóki nie weźmiesz ode mnie Kości Czarownicy.
– Wiesz co, Black, kompletnie brakuje ci sportowego ducha. Musisz nad tym popracować – rzuciła z zuchwałą nonszalancją. – Oskarżanie innych o oszukiwanie tylko dlatego, że przegrałeś, rzeczywiście nie stawia cię w zbyt dobrym świe…
– Naprawdę masz zamiar udawać – warknął, wolno ruszając w jej kierunku – że to nie dzięki mnie podszlifowałaś swoje umiejętności w tej materii? Ani że przez ostatnich kilka miesięcy w dokładnie ten sam sposób nie wykiwaliśmy wspólnie setki innych naiwniaków?
Calla wstrzymała oddech.
– A może zapominasz, że potrafię doskonale wyczuć, ilekroć uciekasz się do swojej magii, tak samo jak i ty, gdy korzystam z mojej?
Dzieliły ich już co najwyżej ze dwie stopy. Znajome ciepło, jakim emanowała jego magia, przybierało na intensywności. Czarownica zebrała się w sobie, na wypadek gdyby trzeba było ratować się ucieczką.
– No proszę, czyżbyś właśnie przyznał, że jesteś naiwniakiem? – rzuciła żartobliwie.
Zmarszczył czoło i popatrzył na nią z nieskrywanym rozdrażnieniem. Nie było na co czekać, musiała się stąd zmywać w tej chwili.
Onyksowy już-już miał znowu coś powiedzieć, lecz Calla skorzystała ze sposobności i wyrzuciła z siebie podmuch mocy. Magią Różu ścisnęła każdą uncję krwi płynącą w jego ciele, tak że wylądował na stole, przy którym przed chwilą grali. Od siły uderzenia drewniany blat pękł na samym środku. Calla obróciła się na pięcie.
Może odrobinę przesadziłam, przeszło jej przez głowę, szybko jednak odpędziła od siebie tę myśl. Wszystko jedno, a niech go szlag trafi.
Kilka drogocennych sekund, które sobie w ten sposób kupiła, naraz jednak raptownie się skurczyło – oto wielka, zrogowaciała łapa chwyciła ją mocno za nadgarstek. Elektryzujący dreszcz wywołany bezpośrednim kontaktem z czyjąś skórą na moment przyprawił czarownicę o utratę tchu.
– Śliczny chłoptaś mówi, że oszukiwałaś. – W twarz uderzył ją cuchnący oddech górującego nad nią Boone’a.
Ramor tymczasem szybko zaszedł ją od tyłu, tak że znalazła się w pułapce.
Zaabsorbowana Ezrą, o tych dwóch kompletnie zapomniała – za to przeoczenie miała ochotę zdzielić się po głowie.
– Puść mnie – wysyczała do Boone’a, usiłując wyszamotać się z uścisku. Oczami wyobraźni już widziała siniaki tworzące się na nadgarstkach miażdżonych właśnie przez olbrzymie paluchy. Nadzwyczajna siła trolla znacznie utrudniała próby stawiania oporu.
– Dopiero, jak oddasz nam forsę – oznajmił Ramor, dźgając ją ostrzem noża w dolną część pleców tak mocno, że omal się nie zachłysnęła.
Spróbowała się odsunąć, lecz olbrzym trzymał ją w zbyt silnym uścisku, by mogła się poruszyć choć o cal. Kolejne szturchnięcie, jeszcze mocniejsze, wyraźnie świadczyło o tym, że troll tracił cierpliwość.
Czując, jak oblewa ją pot, gorączkowo zastanawiała się, co teraz. Szybki rzut oka w tył, na Ezrę rzężącego znad połamanego stołu, upewnił ją tylko w przekonaniu, że nie ma wiele czasu. Usłyszała, jak onyksowy syczy i próbuje podnieść się na nogi.
Wyglądał na nieziemsko wpieklonego. Cholera.
To wtedy to poczuła – z opóźnieniem przez tak długie trwanie w uśpieniu, lecz nie do pomylenia z niczym innym – dobiegające z głębi wołanie drzemiącej w niej sifony.
W wezwaniu tym dał się czuć wprost rozdzierający głód – Calla nigdy nie przywykła do fali nienaturalnego ciepła, jaka zalewała ją, ilekroć doszło do kontaktu ze skórą drugiej istoty. Wrażenie przypominało nagły przypływ gorączki – całe ciało od stóp do głów aż się rozpalało, ciśnienie rosło, a drzemiąca w niej ciemność rozpaczliwie pragnęła wyssać z przeciwnika całą esencję życia, aż do ostatniej kropli.
Calla zdecydowanie zdusiła w sobie pokusę wykorzystania sifony i przywołała w zamian magię Różu. Bez względu na to, w jak głębokie tarapaty by nie wpadła, nie miała zamiaru poddać się tej ciemności.
Pod wpływem magii Różu naczynka krwionośne w ręce, którą trzymał ją Boone, zaczęły pękać. Olbrzym wrzasnął i rozluźnił uchwyt. Calla błyskawicznie skorzystała z okazji i odskoczyła w bok tak gwałtownie, że ostrze Ramora rozcięło jej tył bluzki i drasnęło skórę. Nim ten zdążył się jednak na nią rzucić, Calla machnięciem ręki w kierunku głowy Boone’a spowodowała gwałtowny odpływ krwi z jego mózgu. Olbrzym zemdlał i runął na brudną posadzkę, przygważdżając Ramora swoim cielskiem.
W czasie, gdy Calla była zajęta tamtymi, Ezra wstał i zaczął się otrzepywać z wiór i pyłu.
Klnąc pod nosem, odwróciła się i dała nura w stronę drzwi. Złapała za gałkę i przekręciła gorączkowo. Onyksowy już niemal deptał jej po piętach. Calla wdrapała się po piwnicznych schodach z prędkością, która ją samą przyprawiła o zdumienie. Jednak Ezra bez wysiłku przeskoczył już nad dwoma zalegającymi na drodze cielskami i nim Calla zdążyła otworzyć drzwi u szczytu klatki, powietrze przeszył świst przywołanego przezeń wiatru. Czarownica straciła równowagę i upadła w przód. Uczepiła się kurczowo krawędzi ostatniego stopnia, ale nie na wiele się to zdało – po chwili turlała się już na sam dół. Z jękiem obróciła się na plecy i uniosła dłoń. Wirujący wokół niej magiczny wiatr natychmiast ucichł. Calla tak mocno ścisnęła naczynia krwionośne pod skórą Ezry, że czarodziej aż wybałuszył oczy, a jego onyksowa magia rozproszyła się w powietrzu między nimi.
Calla wiedziała, że powinna oszczędnie gospodarować każdą uncją mocy, jaka jej została, ale nie mogła puścić Ezry przed dotarciem na szczyt schodów. Sama była tylko półczarownicą; onyksowy już choćby z tego powodu miał nad nią przewagę. Nie rozluźniając uścisku ani na sekundę, zmusiła więc obolałe ciało do wysiłku i najszybciej jak się tylko dało, przeskakując po dwa stopnie, dotarła na sam szczyt. Dopiero wtedy poczuła, jak siły ją opuszczają, i zwinęła magię.
Gdy wypadła na hol parteru, pierwszym, co ją uderzyło w porównaniu do piwnicy, była znacznie silniejsza woń czarnej magii unoszącej się w powietrzu. Ledwie zdołała powstrzymać odruch wymiotny, czując węglany odór rozchodzący się po starym budynku. Torując sobie drogę przez rozbawiony tłum, z każdym krokiem znajdowała się już coraz bliżej wyjścia. Jeszcze tylko…
– Nigdzie nie idziesz – warknął Ezra i szarpnięciem od tyłu za materiał bluzki stanowczo przyciągnął ją do siebie.
Z plecami przylegającymi do jego torsu, nawet przez gruby czarny sweter, który miał na sobie, wyraźnie czuła twarde mięśnie klatki piersiowej i brzucha. Nie było w tym nic nadzwyczajnego – większość onyksowych oprócz magii żywiołów dysponowała także wyjątkową siłą i umiejętnościami walki. A jednak opierając się o tego onyksowego maga, Calla poczuła w żyłach mimowolny dreszczyk podekscytowania.
Przestań!, skarcił ją cichy głosik z tyłu głowy.
Była na siebie wściekła za zdradzieckie myśli – myśli, które przypominały jej bardzo szczegółowo, jak pod warstwą ubrań wyglądało jego umięśnione ciało. Przez głowę jeden po drugim przemykały jej obrazy z tych kilku okazji, gdy widziała płaski, idealnie wyrzeźbiony brzuch młodego czarodzieja i wyobrażała sobie, jak by to było przemykać po nim dłońmi… A potem sunąć powoli coraz wyżej i wyżej, aż do ciemnych jak noc rozczochranych włosów…
Zgrzytając zębami, z całych sił zdzieliła go łokciem prosto w brzuch i obróciła się na pięcie, tak że stali teraz twarzą w twarz. Ezra mruknął gniewnie, ale rozluźnił uścisk.
– To wyłącznie twoja wina, że musisz wykonać kolejny rzut – wysyczała Calla. Sfrustrowana natrętnymi myślami pozwoliła, by w jej głosie zabrzmiał żar. – To ty przyniosłeś Kość Czarownicy.
– Ale to ty oszukiwałaś – oskarżył ją gniewnie, ściągając uwagę kilku gości znajdujących się w pobliżu.
– Nie przyszłam tu po to, by grać czysto. Naprawdę sądziłeś, że będziesz wyjątkiem od tej reguły? – zaszydziła.
– Jakiś problem? – rozległ się naraz aksamitny męski głos. Przybysz, o jakiś cal czy dwa wyższy od Ezry – który swoją drogą i tak górował nad Callą o dobre pół stopy – miał krótkie, niezwykłe kobaltowe włosy i jasnosrebrzyste oczy.
Calla instynktownie skorzystała z magii Różu, by ocenić nowe potencjalne zagrożenie, i gdy tylko wyczuła jego moc, mimowolnie zazgrzytała zębami.
Następny onyksowy mag.
No przecież.
Ezra na ułamek sekundy przeniósł chmurne spojrzenie na nowo przybyłego czarodzieja. To Calli wystarczyło: wyślizgnęła mu się i popędziła w stronę wyjścia. Ze strony gości, między którymi przepychała się tak szybko, jak tylko była w stanie, rozległy się okrzyki poirytowania. Ignorując je, z adrenaliną buzującą w żyłach wypadła na ciemną brukowaną uliczkę. Ponieważ nie dobiegły jej żadne odgłosy świadczące o tym, by Ezra ją gonił, westchnęła z ulgą. Oby tamten zdołał zatrzymać go wystarczająco długo.
Ostre, zimowe powietrze kłuło w skórę. Calla wzdrygnęła się, gdy dotarło do niej, że przecież zostawiła płaszcz w piwnicy. Sfrustrowana na samą myśl o konieczności zakupu nowego, zaczęła energicznie pocierać dłonie, by je nieco rozgrzać.
Cóż, przynajmniej mam forsę, pocieszyła się, przyklepując torbę, aby się upewnić, że niczego więcej nie zgubiła. Suma, którą wygrała dziś wieczorem, wystarczy zarówno na nowy płaszcz, jak i kilkumiesięczny czynsz. Razem z dziewczynami nie będą już musiały korzystać z syreniego czaru Delphine, by codziennie kraść jabłka na śniadanie.
Przynajmniej przez jakiś czas.
Wzięła głęboki oddech i skręciła w lewo. Niebiesko-fioletowe gwiazdy, z których słynęło niebo Estrelli, mrugnęły do niej z góry i Calla energicznym krokiem ruszyła w stronę domu.
Po kilka minutach w oddali zamajaczył zarys Ashwoods. Wiatr niósł znajomy sosnowy zapach aż tutaj. Callę znów przeszył dreszcz. Od domu – maleńkiego mieszkanka, które wynajmowała z dziewczynami – dzieliło ją jeszcze pięć przecznic. Musiała dać radę. Może wreszcie skorzysta z propozycji Delphine, żeby uwolnić się od Ezry raz na zaw…
Nagle rzuciło nią do przodu. Złapała się za szyję, mając wrażenie, jakby z płuc gwałtownie wydzierano jej powietrze. Z palcami na krtani obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni: Ezra. Ciemne włosy i ubranie odcinały się wyraźnie na tle mlecznego blasku księżycowego światła. Niespiesznie, z rękami nonszalancko w kieszeniach, kroczył w jej stronę. Callę aż skręcało, z jaką niewymuszoną łatwością, jakby nie sprawiało mu to najmniejszego wysiłku, pozbawiał ją powietrza dzięki władzy nad wiatrem. Mógłby ją udusić, nie uroniwszy przy tym ani kropli potu.
Stwierdziła w duchu, że go nienawidzi. Stanowił ciągłe przypomnienie, że nie jest tak silna, jak by chciała. Niezależnie od solidnego przeszkolenia w zakresie kanciarstwa i podejmowania ryzyka, jakie jej zapewnił, w starciu z nią zawsze będzie miał przewagę.
Dożywotnio znajduje się u mnie na czarnej liście, zapewniła się w myślach. Jeśli jeszcze kiedykolwiek go dopadnę…
W następnej chwili nie była już nawet w stanie myśleć; ucisk w klatce piersiowej wzmocnił się tak bardzo, że ból zwalił ją na kolana. Onyksowy drań zatrzymał się zaledwie o parę cali od niej. Przykucnął, by znaleźli się na tym samym poziomie. Twarz o ostrych rysach znaczyła ponura mina, a czarne jak węgiel oczy płonęły gniewem.
– W tej chwili ją ode mnie weźmiesz – wycedził niskim, nieznoszącym sprzeciwu głosem i wyciągnął ku niej zaciśniętą pięść. Rozczapierzył palce: na otwartej dłoni leżała przeklęta kość.
Calla dziko potrząsnęła głową, bezskutecznie usiłując odsunąć od siebie rękę onyksowego czarodzieja.
– Weźmiesz ją teraz ode mnie dobrowolnie, w przeciwnym razie uduszę cię tu, na środku ulicy.
Posłała mu wściekłe spojrzenie i skoncentrowała się na przyzwaniu swojej magii, by odeprzeć atak. Pojedynczy wyrzut mocy i ostatnia kropla magii Różu ścisnęła mu żyły na tyle, że rozluźnił uścisk. Calla zaczęła łapczywie nabierać powietrza, jednak już po chwili Ezra z łatwością odzyskał kontrolę. Podejmowanie kolejnej próby mijało się z celem, gdy jedyne, o czym mogła myśleć, to przeraźliwy ogień w gardle i czarne plamy pełzające na obrzeżach pola widzenia.
Rozpaczliwie rozważała dostępne możliwości.
Do tej pory wykonała tylko trzy z sześciu Rzutów Losu.
Większość czarodziejów wykorzystywała całą szóstkę znacznie wcześniej. Młodzi, beztroscy, nic sobie nie robili z faktu przechodzenia w ten sposób na służbę królowej klanu, do którego należeli. Calla była mądrzejsza. Nawet ona musiała jednak przyznać, że poświęcenie czwartego rzutu tu i teraz zaczynało wyglądać na mniejsze zło niż dawanie Ezrze satysfakcji z dalszego obserwowania, jaką toczy walkę.
Zgromiła onyksowego wzrokiem.
– A więc? Co wybierasz?
Resztką sił zdobyła się na krótkie skinienie głową i Ezra cofnął magię. Zanosząc się od kaszlu, Calla spróbowała podnieść na niego rozwścieczony wzrok. Łapczywie nabierała jeden oddech za drugim, wypełniając tlenem spragnione powietrza płuca. Ezra znów podsunął jej sześcianik pod nos.
Ignorując jego upór, podniosła się na nogi. Zachwiała się lekko, walcząc z zawrotami głowy. Onyksowy z gracją wstał razem z nią i zaczekał, aż oddech jej się nieco uspokoi. W czarnych tęczówkach wirowały emocje, których Calla nie mogła do końca rozszyfrować. Szybko odwróciła zatem wzrok, koncentrując się z powrotem na szkarłatnej kości spoczywającej w ręce czarodzieja.
Nadal nie mieściło jej się w głowie, że Ezra postawił Kość Czarownicy jako stawkę w grze. Sama nigdy w życiu nie igrałaby z czymś tak poważnym. Co za skrajna lekkomyślność. Gdy Ezrze skończyły się spéctrale, wyjął z torby niewielkie skórzane etui i ostrożnie wytrząsnął z niego krwistoczerwoną kość prosto na blat drewnianego stołu. Następnie zaś – jak na aroganckiego drania przystało – mrugnął do Calli.
Idiotka, skarciła się w myślach. Powinnam była być mądrzejsza.
Wolno wyciągnęła rękę, żeby wreszcie wziąć od niego felerny przedmiot. Poczuła, jak oddech więźnie jej w gardle. Powietrze wokół aż zapulsowało od mocy drzemiącej w czarodziejskiej kości, a gdy Calla przesunęła po niej opuszkami palców, poczuła emanujące od sześcianu ciepło. Mimowolnie powędrowała wzrokiem wyżej, od nadgarstka Ezry w stronę przedramienia, i aż się wzdrygnęła na widok pogrupowanych według rzutów czarnych kropek wyrytych w jego skórze.
Piątka, trójka, dwójka, jedynka, kolejna dwójka.
Nic dziwnego, że dysponował aż tak wielką mocą. Był jedynym znanym jej osobiście czarodziejem – oczywiście nie licząc jej samej – którego Rzut Wyjściowy wypadł powyżej czwórki. Ale nawet jeśli ten ważki pierwszy rzut miał zapewnić jakąś szczególną przewagę, w jej przypadku Losy znów miały okazję sobie zakpić.
Biorąc głęboki oddech, Calla chwyciła wreszcie maleńki przedmiot. Z przerażenia ściskało ją w dołku. Kość zanuciła jej cicho w ręce i po chwili pieczenie magii przeszyło ją aż do rdzenia – to los drzemiący w kości przenosił się z Ezry na nią. Wrażenie to bardzo się różniło od wołania, jakim nęciła ją sifona. Jeśli magię przeklętej kości Calla mogła porównać do iskry biegnącej w żyłach jak po loncie, to magia, którą czuła przy kontakcie z czyjąś skórą, była niczym żar powstały w wyniku eksplozji. Wiedziała, że jeśli odpowie na to wezwanie, ogień zniknie, a wrząca krew się uspokoi. Jednak zdawała sobie też sprawę, że jeżeli stawi opór, spłonie co najwyżej ona sama. W przeciwnym razie równałoby się to wrzuceniu w ten ogień kogoś innego.
Zrezygnowana, zacisnęła palce na szkarłatnym sześcianiku. Ezra, o dziwo, nawet się nie wyszczerzył w bezczelnym uśmiechu. Tak naprawdę nie wyglądał na zadowolonego, choć przecież postawił na swoim. Wpatrywał się w nią tylko z twarzą tak dalece pozbawioną wszelkiego wyrazu, że Calla nie miała cienia wątpliwości: coś ukrywał.
– Już po wszystkim. – Wyrzuciwszy z siebie tych parę słów, odwrócił się, by odejść.
Calla, nadal czujna, spojrzała za nim.
– Dlaczego? – wypaliła z desperacją w głosie, za którą natychmiast się skarciła; nie chciała w żaden sposób dać po sobie poznać, że tak ją poruszył.
Ezra już się odwrócił, żeby coś powiedzieć, lecz Calla nie dała mu szansy dojść do słowa.
– Dlaczego się zgodziłeś na kolejną rundę, skoro nie miałeś już nic innego, co mógłbyś postawić? Naprawdę jesteś aż tak zarozumiały? Czy po prostu aż do tego stopnia mnie nienawidzisz?
Utkwił w niej spojrzenie na chwilę tak długą, że miała wrażenie, jakby upłynęła wieczność.
– Robię tylko to, za co mi płacą.
Calla cofnęła się o krok.
– Nie jesteś nawet w połowie tak przebiegła, jak ci się wydaje, Callo – kontynuował onyksowy. – Od miesięcy miałem cię na oku, a ty ani razu niczego nie podejrzewałaś. Naprawdę sądziłaś, że spotkanie w Estrelli innego czarodzieja było dziełem przypadku? Taki tam zwykły zbieg okoliczności?
Ręce mimowolnie jej zadrżały.
– Ty… – Z nerwami zszarganymi już doszczętnie zaczęła mu wygrażać, ale Ezra szybko wszedł jej w słowo.
– Przez te wszystkie miesiące powoli się do mnie przywiązywałaś. – Mówiąc, sprawiał wrażenie niemal wzburzonego, a oczy płonęły mu jeszcze intensywniej niż zazwyczaj. – Naiwna z ciebie dziewczyna, Calliope. Zbyt łatwo obdarzasz innych zaufaniem.
Czując, jak czerwienieje na twarzy, odsunęła się od niego jeszcze bardziej. Nie cierpiała, gdy wciąż określano ją dziewczyną, nienawidziła też, gdy zwracano się do niej pełną wersją jej imienia – jakby była niesfornym dzieckiem, które się strofuje. Irytowało ją to tym bardziej, że Ezra był raptem o rok starszy, co w świecie nieśmiertelnych nadal oznaczało praktycznie niemowlęctwo.
Ale w jednym miał rację – rzeczywiście była na tyle głupia, że się do niego przywiązała. Samo to, że w ogóle wzięła pod uwagę dzisiejsze spotkanie po tym, jak… Skłonność do robienia sobie nadziei zawsze stanowiła jej największą słabość.
– Dlaczego musiałaś… – zaczął.
– Przestań! – wykrzyczała, nie mogąc już tego dłużej słuchać. – Proszę, już po prostu prze…
– Ezro – rozległ się naraz jakiś głos. Oboje jak na komendę spojrzeli w stronę, z której dobiegł. – Musimy się zbierać – oznajmił niebieskowłosy czarodziej z gospody tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Ezra skinął mu krótko głową, po czym zwrócił się jeszcze raz do Calli.
– Miłego rzucania. – Z beznamiętnym wyrazem twarzy wskazał na kość. – Aha, i jeszcze…
Hardo podniosła na niego wzrok; krew wciąż jej się gotowała na wspomnienie tego, co powiedział.
– Myrea przesyła pozdrowienia. – Po tych słowach odwrócił się i dołączył do swojego kumpla.
Calli zmroziło krew w żyłach.
Wzięła głęboki oddech i spojrzała na pordzewiałą drabinę, która zdawała się wisieć na ścianie starej kamienicy niemal na słowo honoru. Metalowe szczeble były tak zimne, że Calla na serio zaczęła się obawiać, czy krew nadal wściekle buzująca w żyłach po spotkaniu z Ezrą za chwilę jej przypadkiem nie zamarznie. Klucz do mieszkania tkwił w kieszeni płaszcza, który zostawiła w gospodzie, więc nie było rady: musiała wejść przez okno.
Gdy tylko stanęła na pierwszym szczeblu, dotarło do niej, że wspinaczka po niebudzącej zaufania metalowej konstrukcji będzie znacznie trudniejsza z Kością Czarownicy nadal mocno zaciśniętą w dłoni. To jeden problem. Drugi – przez wyczerpanie całego zapasu magii Różu mięśnie miała jak z galarety. W połowie drogi lewa stopa ześlizgnęła jej się z oblodzonego szczebla. Walcząc o zachowanie równowagi, Calla na sekundę rozluźniła pięść. Syknęła i szybko na powrót zacisnęła palce wokół niewielkiego sześcianika, który wbił jej się boleśnie w skórę – magia czarodziejskiego artefaktu zapobiegała wypuszczeniu go z ręki.
Wreszcie wdrapała się na samą górę. Otworzyła okno i ledwie przerzuciła nogi przez parapet, gdy usłyszała za sobą złowieszczy zgrzyt. Odmówiła naprędce szybką modlitwę, prosząc Bogów, by jęk starego metalu nie był ostatnim dźwiękiem, jaki przyjdzie jej usłyszeć w życiu. Wgramoliła się do maleńkiego pokoiku i sturlała prosto na łóżko. Całe szczęście stało ono tuż pod oknem, które zamknęło się za Callą z cichym trzaskiem.
Przez chwilę leżała bez ruchu, na nowo odgrywając w myślach bieg wydarzeń. Dłoń wciąż ją paliła w miejscu, w którym kość wryła się w skórę. Ciężki oddech z wolna jednak już się uspokajał, aż do chwili, gdy w głowie ponownie rozbrzmiały ostatnie słowa Ezry.
Sam fakt, że Myrea znała miejsce jej pobytu, nie stanowił dla niej zaskoczenia. Chodziło raczej o to, że królowa wynajęła Ezrę, by podstępem wrobił ją w kolejny rzut – a ta perspektywa przerażała Callę bardziej niż cokolwiek innego. Z cichym jękiem podniosła się na tyle, żeby siąść na łóżku. Po chwili drzwi sypialni otworzyły się na oścież.
– Calliope! – zawołała Hannah, podbiegając do niej. – Tak się nam wydawało, że coś usłyszały…
– Co z tobą? – wykrzyknęła w tym samym czasie Delphine.
Calla westchnęła ciężko i zsunęła nogi na podłogę, pospiesznie starając się doprowadzić jako tako do porządku. Wiedziała, że prezentuje się niechlujnie, a rozdarta bluzka będzie pierwszą rzeczą, która przyciągnie uwagę Delph. Przyjaciółki lustrowały ją wzrokiem wyraźnie zatroskane – w każdym razie Hannah wyglądała na zaniepokojoną; twarz syreny wyrażała raczej: „W coś ty się u Piekieł wpakowałaś!”. Ukradkowe spojrzenie, które posłała blondynce, tylko potwierdziło przypuszczenia Calli, która obserwowała przez chwilę, jak tamte prowadzą ze sobą rozmowę bez słów.
Sifona, czarownica Różu i syrena. Tworzyły we trzy nader ostentacyjne trio, co być może wyjaśniało, dlaczego bez przerwy wpadały w kłopoty. Czy też może to raczej kłopoty znajdowały je. Już samej tylko Delphine trudno było nie zauważyć. Księżycowe oczy i gładkie, obcięte na pazia srebrzyste włosy mieniły się niczym gwiazdy Estrelli. Karnacja o barwie lodu lśniła w słońcu, lecz nawet ona bladła wobec promiennego uśmiechu syreny. Delphine o gibkiej, wysportowanej sylwetce z wyraźnie zarysowanymi mięśniami stanowiła totalne przeciwieństwo filigranowej Hannah i obdarzonej pełniejszymi kształtami Calli.
Skończywszy oględziny, syrena przeniosła wzrok na twarz przyjaciółki i utkwiła w niej wyczekujące spojrzenie.
Lepiej już mieć to za sobą, pomyślała Calla i biorąc głęboki oddech, wyciągnęła przed siebie rękę.
Delphine uniosła pytająco srebrną brew, więc Calla otworzyła zaciśniętą pięść, odsłaniając błyszczącą szkarłatem kość i powoli gojący się ślad po oparzeniu. Twarz syreny z typowego dla siebie lodowego błękitu przybrała niezdrowy odcień barwinku.
– Och, Callo, jakim cudem trafiła w twoje ręce? – wyszeptała Hannah, zakrywając usta dłonią. – Czy wypłynęła obok ciebie?
Calla pokręciła przecząco głową. Minęło mnóstwo czasu, odkąd Kość Czarownicy wyrosła na jej oczach na terenie Illustrosu. Za każdym razem, gdy na świat przychodziło dziecię czarodziejskiej krwi, Losy tworzyły sześć kości, które mogły się pojawić wszędzie tam, gdzie mieszkały czarownice. Problem polegał na tym, że ktokolwiek znalazł się w takim miejscu, automatycznie stawał się w magiczny sposób zobowiązany do jej odszukania i przyjęcia – chyba że ubiegł go w tym ktoś inny. Odkąd jednak Calla opuściła Królestwa, możliwość znalezienia się w takiej sytuacji już jej przesadnie nie martwiła.
– To przez Ezrę – przyznała, wciąż nieco ochrypłym głosem. Nie doszła jeszcze całkiem do siebie po tym, jak onyksowy ją podduszał.
– Przez Ezrę? A coś ty z nim robiła? – zapytała syrena tonem, w którym pobrzmiewała raczej troska niż osąd.
– Zostawił mi liścik z prośbą o spotkanie wieczorem w Gwiezdnej Gospodzie, więc pomyślałam, że może chciał po prostu porozmawiać i przeprosić – wyznała z cichym jękiem Calla. – Okazało się, że nie chodziło o rozmowę, tylko o karty. Jedyna pociecha w tym, że przynajmniej wygrałam forsę na czynsz.
Nie musisz od razu dodawać, że od teraz czynsz będziemy musiały płacić już gdzieś indziej, wyszeptał jej w głowie cichutki głosik. To może zaczekać do jutra.
Calla dopiero teraz zdjęła przewieszoną przez ramię torbę i rzuciła do Delphine, która zwinnie przechwyciła ją w locie. Hannah odchyliła klapę i zajrzała do środka. Odgarnęła z twarzy jasnoblond włosy, żeby lepiej widzieć.
– Na Bogów, jakim cudem wygrałaś aż tyle? – zapytała, wybałuszając fioletowe oczy.
– Lepiej zapytać: jakim cudem skończyłaś z tym? – Delphine skinęła głową na kość, kierując rozmowę z powrotem na właściwe tory, jak to często miała w zwyczaju. Hannah łatwo ulegała rozproszeniom.
– Ezra postawił ją w ostatniej rundzie – odpowiedziała Calla rozdrażnionym głosem, po czym zdała relację z wydarzeń całego wieczoru. – … i jak tylko rzuciłam asa, oskarżył mnie o kantowanie – skończyła po dłuższej chwili. – Później wszystko potoczyło się tak szybko…
– A faktycznie kantowałaś? – zapytała Delphine.
– No jasne, że tak! – wykrzyknęła Calla. – Przecież gra toczyła się o tę przeklętą kość!
Hannah ją rozumiała – z jasnych oczu blondynki biło współczucie. Calla mimowolnie przesunęła wzrok na lewe przedramię przyjaciółki, starając się nie wzdrygnąć na widok wyrytych w skórze wyników wszystkich sześciu rzutów. Młodziutka blondynka opuściła klan tuż po wykonaniu ostatniego i nigdy nie spojrzała wstecz. Nie żeby teraz, gdy zebrała komplet rzutów, odległość mogła ją uchronić od wszelkich rozkazów Królowej Różu, Calla jednak wiedziała, że jeśli ktokolwiek na tym świecie ją rozumiał, była to właśnie Hannah.
Delphine delikatnie uszczypnęła się w nos.
– No dobrze, więc przynajmniej mamy forsę na czynsz. Wystarczy na… – zerknęła do torby – jakieś trzy miesiące?
Hannah potwierdziła skinieniem głowy, po czym przeniosła wzrok na zaciśniętą w pięść dłoń Calli.
– Masz zamiar rzucić teraz?
Calla przełknęła ciężko ślinę.
– Chyba powinnam. Minęła prawie godzina, jedno oparzenie już zaliczyłam. – Gestem poprosiła przyjaciółki, żeby usiadły na podłodze. Wszystkie trzy skuliły się blisko siebie i Calla potrząsnęła kością w zaciśniętej pięści.
– Byle nie szóstka! – wykrzyknęła Hannah niezbyt pomocnie.
Delphine zgromiła ją wzrokiem.
– Dlaczego chcesz zapeszyć?!
– Zapeszyć? – Hannah wzruszyła ramionami. – Los to los.
Calla przestała trząść.
– Naprawdę w to wierzysz?
– Oczywiście – potwierdziła blondynka, ponownie wzruszając ramionami. – Uważam, że cokolwiek masz wyrzucić, zostało już z góry ustalone. Od ciebie zależy tylko, kiedy wykonasz rzut.
Ta myśl wcale się Calli nie podobała. To, że jej własny los znajduje się tak dalece poza jej kontrolą? Nie, zawsze wolała sądzić, że koniec końców spoczywa on w jej własnych rękach; że cokolwiek wyznaczyły Losy, nie miało znaczenia, bo jedynym, co naprawdę decydowało o przyszłości, były wybory, których dokonywała sama. Choć może ta nadzieja świadczyła tylko o czystym szaleństwie z jej strony.
Wzięła głęboki oddech i w końcu wypuściła kość z ręki. Ta, wyczuwając zamierzone działanie, tym razem bez oporów sturlała jej się z dłoni. Ostro uderzyła o podłogę, odbiła się od niej kilka razy i z głośnym stuknięciem wreszcie się zatrzymała. Krwistoczerwony sześcianik zaczął lśnić i wszystkie trzy nachyliły się, by zobaczyć, co wypadło.
Szóstka.
Hannah i Delphine wstrzymały oddech.
Sekundę później lewa ręka Calli zaczęła palić żywym ogniem: na przedramieniu wolno pojawiał się zarys kolejnych sześciu kropek. Po chwili kość zamigotała słabo jeszcze raz, magia się wyczerpała i sześcianik rozpłynął się w powietrzu. Calla nie czuła już nic prócz odrętwienia.
– Jeśli jeszcze raz wpadnę kiedyś na tego onyksowego gada, rozszarpię mu gardło – zawyła Delphine.
Hannah w milczeniu wpatrywała się w punkt, w którym jeszcze przed chwilą lśniła szkarłatna kość. Ścisnęła Callę za rękę, próbując dodać jej otuchy.
– Cal, przecież nie wiesz na pewno, że zostaniesz szóstą. Wciąż istnieje szansa na…
Calla gwałtownie cofnęła dłoń. Na twarzy jasnowłosej czarownicy pojawił się wyraz bólu.
– Han, obie znamy prawdę. – Calla spojrzała na przyjaciółkę już łagodniejszym wzrokiem, lecz jej słowa i tak wybrzmiały jasno i wyraźnie.
Wzdychając, Delphine smukłą, niebieską ręką odgarnęła Calli z ramienia kilka długich pasm pofalowanych włosów.
– W tej chwili liczy się wyłącznie to, że Myrea nadal nie ma pojęcia, gdzie tak dokładnie się znajdujesz. Wie tylko tyle, ile ten drań z twojego klanu naopowiadał jej o twoich dotychczasowych rzutach. Ale teraz musisz już naprawdę bardzo uważać. Koniec z ryzykiem, gdy stawką jest Kość Czarownicy.
Calla z poczuciem winy odwróciła wzrok. Wolała nie przypominać, że już samo podejrzenie Myrei co do jej rzutów stanowiło wystarczający problem. A już na pewno nie miała siły wyjawiać im dzisiaj, że Królowa Różu znała obecnie miejsce jej pobytu – co oznaczało konieczność rychłej przeprowadzki. Jeśli dodać do tego wzmiankę, że to nie przez nikogo innego, lecz właśnie przez Myreę otrzymała od Ezry tę nieszczęsną kość… Romantyczne rojenia Calli mierziły Delphine już w wystarczającym stopniu, Calli zaś niekoniecznie się spieszyło przyznać, że wykazała się tak okropną naiwnością w stosunku do onyksowego maga. Nie, nie od razu.
– Koniec z ryzykiem, gdy stawką jest Kość Czarownicy – powtórzyła za syreną.
Usatysfakcjonowana tym potwierdzeniem Delphine kiwnęła głową i dała Hannah porozumiewawczy znak. Dziewczyny wyszły, żeby zapewnić przyjaciółce odrobinę prywatności. Calla w odrętwieniu zrzuciła z siebie przesiąknięte potem ciuchy i przebrała się w piżamę, choć nie miała pojęcia, czy po tym wszystkim, co się dzisiaj stało, w ogóle uda jej się zasnąć.
Dobiegające z sąsiedniego pokoju przyciszone głosy Hannah i Delphine ucichły dość szybko. Calla przewróciła się na bok i patrzyła na cienie tańczące na ścianie. W blasku świec dogasających na stoliku nocnym nadal dało się dostrzec zadrapania i wgniecenia w farbie – pamiątki z czasów, gdy Ezra próbował ją nauczyć rzucać nożem w jabłko. W końcu po wielokrotnych namowach pozwolił jej wypróbować swój wyjątkowy, wysadzany klejnotami sztylet, który zawsze nosił przy biodrze. Nazywał go Łupieżcą Serc. Pomysł okazał się iście fatalny w skutkach dla obojga, bo Calla częściej niż w owoc trafiała w ścianę, a sztylet wyrządzał znacznie większe szkody niż tępy nóż, którym dziewczyny posługiwały się w kuchni.
Stało się to zaledwie miesiąc temu.
Wydawało się zaś, że minęły lata.
Kiedy Ezra poprosił o dzisiejsze spotkanie, Calla w głębi duszy była wniebowzięta. Jej zdradzieckie serduszko aż zatrzepotało na myśl, że znowu się zobaczą, choć minęły raptem dwa tygodnie. Dwa tygodnie od tamtej pamiętnej nocy, gdy po wyjątkowo udanej grze wrócili do niej i obalili butelkę rumu. Dwa tygodnie, w czasie których snuła się żałośnie po maleńkim mieszkaniu, ignorując napomnienia Delphine: „Albo o nim zapomnij, albo pozwól mi go zabić”.
Czuła się żałośnie.
A jednak – gdy po południu znalazła wetknięty w okno liścik, całe ciało z miejsca jej się rozluźniło. Trochę tak, jakby była na głodzie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Przez ostatnie trzy miesiące widywali się niemal dzień w dzień. Spędzali ze sobą tak wiele czasu, że nawet jej magia zaczęła na niego reagować, tak samo jak w przypadku Hannah. Ilekroć któreś z nich znajdowało się w pobliżu, Callę przeszywał identyczny strumień ciepła.
Jęcząc z zażenowania, przeturlała się na brzuch i wtuliła twarz w poduszkę. Myśl, że czuła się w obecności Ezry na tyle swobodnie, że reagowała na to aż jej magia… Skuliła się w sobie; potęgowało to tylko poczucie wstydu, że dała mu się podejść.
Podniosła lewą rękę, aby przyjrzeć się nowiutkiej grupie sześciu kropek. Dzięki magii ślad po oparzeniu dłoni nareszcie się zagoił, ale Calla mogła przysiąc, że wciąż czuła, jak kość wwierca jej się w skórę żywym ogniem. A niegdyś tak bardzo nie mogła się doczekać wykonania rzutu. Z niecierpliwością wyczekiwała trzynastych urodzin, które wiązały się z ceremonią Rzutu Wyjściowego i otrzymaniem magii Różu. Było to coś, co Królowe Czarownic egzekwowały tak czy owak, lecz Calla cieszyła się na swoją kolej mimo wszystko: miała nadzieję, że podkreślając poprzez rzut to, co jest w niej z czarownicy, uda się zamaskować fakt bycia sifoną. Młodzieńcza naiwność sprawiała jej w tym momencie niemal fizyczny ból.
Teraz, gdy leżała samotnie w swoim pokoju, za jedynego towarzysza mając słaby płomień przygasającej świecy, ze wstydem zdała sobie sprawę, że nie chodziło o panikę czy strach z powodu czwartej wyrzuconej szóstki – choć ta bez wątpienia oznaczała, że Calla znajdzie się teraz na celowniku. Dobijający był raczej smutek po tym, co dziś straciła. Jutro będzie musiała powiedzieć dziewczynom, że czas znów zwijać manatki; że muszą opuścić to miejsce i poszukać sobie nowego domu. Jeśli rano zapłaci czynsz za bieżący miesiąc, będą przynajmniej miały tydzień, żeby się na spokojnie zebrać i pomyśleć, dokąd przeniosą się tym razem – o ile w całej Estrelli zostało jeszcze jakiekolwiek miasto, z którego się wcześniej nie ewakuowały. Obecna sytuacja była nawet gorsza od poprzedniej, gdy Calla zapomniała zamaskować oczy elfim czarem i poszła do apteki – klienci zobaczyli pośród siebie sifonę i wybuchła panika. Calla nie mogła znieść, że taka drobnostka jak różnobarwne tęczówki, których zapomniała zamaskować, oznaczała wywrócenie do góry nogami życia przyjaciółek. Przy czym wtedy przynajmniej był to wypadek. Tym razem wpakowała się w kłopoty na własne życzenie.
Przewróciła się na plecy, wdychając kojący zapach lawendy i soli morskiej, którymi pachnęła pościel.
Nadejdzie dzień, obiecała sobie, gdy wynagrodzę dziewczynom za wszystkie kłopoty, które na nie sprowadziłam.
Kolejny głęboki oddech.
Nadejdzie dzień, w którym zapomnę na dobre o Ezrze Blacku.
Callę obudziła smuga światła tańcząca jej po twarzy i ciepło bijące od postaci obok.
Hannah.
Musiała się wślizgnąć w środku nocy, gdy pogrążona we śnie Calla odpłynęła zbyt mocno, by cokolwiek zarejestrować. Albo Delphine po prostu wyrzuciła ją od siebie. Calla obstawiała to drugie.
Jasny blask poranka zalał mikroskopijny pokoik światłem w taki sposób, że nawet obskurna farba i brudne ściany sprawiały lepsze wrażenie niż w rzeczywistości. Calla z roztargnieniem potarła lewe ramię. Momentalnie przypomniała sobie wydarzenia minionej nocy. Przeturlała się na bok i wtuliła się w Hannah, próbując zdusić w sobie przypływ strachu wywołany rezultatem kolejnego rzutu.
Dziewczyny zwykle spały razem, to Delphine na ogół wolała być sama. Callę zwłaszcza teraz, w czasie mroźnych zim tak charakterystycznych dla Estrelli, przepełniała wdzięczność za to, że może się cieszyć w nocy ciepłem drugiej osoby. Jej życie nie zawsze tak wyglądało. Niegdyś należała do klanu, który troszczył się o wszystkie potrzeby swoich członków. Niegdyś, to znaczy zanim jej życiem zaczęły rządzić Losy. Choć biorąc pod uwagę, jak nikłe było prawdopodobieństwo przyjścia na świat z przekleństwem sifony, być może rządziły jej życiem od zawsze.
Calla doskonale uchwyciła moment, w którym musiała opuścić swój klan: gdy strach, czym może się stać, jeśli Losy wybiorą ją na swoją szóstą – i ostatnią – Wojowniczkę Krwi, dało się wyczuć nawet w powietrzu. Po trzeciej wyrzuconej przez nią szóstce zaczęto szeptać po wszystkich kątach. Gdzie nie poszła, tam czuła na sobie wzrok innych. Terytoria klanów nie były w końcu niewiadomo jak rozległe, a pogłoski rozchodziły się z prędkością światła. Słowa, niegdyś miłe, teraz ociekały jadem, a w końcu w ogóle przestano z nią rozmawiać. Od tamtej pory wiedziała, że było tylko kwestią czasu, aż ci, którzy nie kryli się z dezaprobatą dla jej zdolności sifony, doniosą Myrei o kolejnej szóstce, którą wyrzuciła. Choć klany na ogół robiły co w ich mocy, aby chronić swoich, gdy chodziło o klątwę Wojowników Krwi, nie można było liczyć na nikogo. Calla nie byłaby pierwszą ofiarą Królowych Czarownic zamordowaną tylko po to, by uniemożliwić Losom przejęcie ostatniej osoby do swojego kręgu wojowników, a młoda czarownica nie miała zamiaru narażać na dalsze niebezpieczeństwo tych, na których jej zależało.
Życie komplikował również fakt, że istniało zaledwie kilka miejsc, do których z Królestw Czarownic można się było udać drogą lądową. Ziemie walkirii rozpościerające się za północno-zachodnią granicą nie wchodziły w grę – między walkiriami i czarownicami panowała bowiem zażarta wrogość. Na dworach fae czy terytoriach ludzi może nie przyjęto by jej z szeroko otwartymi ramionami, ale nie byłby to też najgorszy wybór – gdyby nie to, że była sifoną. W Estrelli niezamaskowanie oczu elfim czarem oznaczało wygnanie z miasta pod ostrzałem nienawistnych spojrzeń. W leżących na północy dworach fae oddzielonych od Estrelli Nieskończonym Lasem sifony musiały nieustannie kluczyć i umykać przed tymi, którzy chcieli wykorzystać ich umiejętności dla własnych celów. Terytoria ludzi na południu były jeszcze gorsze – tam sifony cieszyły się najgorszą reputacją. Calla równie dobrze mogłaby obwieścić wszem wobec, że jest Wojowniczką Krwi, jak i przejść się po wiosce ludzi z bursztynowym okiem. Estrella, jako opcja najbardziej atrakcyjna, była również opcją najbardziej oczywistą. Jej dni w tym miejscu od początku były policzone – i wyglądało na to, że ten czas skończył się właśnie teraz.
Czarownica w zamyśleniu wpatrywała się w nową grupę kropek świeżo wyrytych na lewym przedramieniu. Zaczęła je pocierać. W narastającej złości tarła coraz mocniej i mocniej, aż skóra stała się niemal purpurowa, ale uparte kropki nie znikały.
– Ugh!
– Calla? – rozległ się zaspany głos Hannah.
Calla odwróciła głowę. Przyjaciółka zamrugała sennie w blasku poranka.
– Która godzina? – zapytała Hannah ochryple i usiadła, żeby się przeciągnąć.
Calla wzruszyła ramionami, lecz sądząc po ilości światła wpadającej do pokoju, wyglądało na to, że jeszcze dość wcześnie. Całe szczęście. No cóż, czas się zbierać, jeśli ma zanieść wygrane ubiegłej nocy spéctrale właścicielowi – śmiertelnikowi o imieniu Jack. O tym, że będzie to czynsz za ostatni miesiąc, jaki spędzą w tym mieszkaniu, Calla nadal bała się powiedzieć przyjaciółkom. Choć na ogół wymykały się z miasta cichaczem, bez uiszczenia należności, o Jacku słyszały wystarczająco dużo, aby wiedzieć, że ma lojalnych sojuszników rozsianych po całej Estrelli. Gdyby wydał na nie wyrok, znalazłyby się w jeszcze żałośniejszym położeniu.
Przechodząc nad Hannah, Calla wygramoliła się z łóżka. Przejrzała pospiesznie zawartość maleńkiej garderoby, którą dzieliły we trzy, i wyciągnęła zapinaną pod szyję czarną tunikę, pasujące do niej skórzane spodnie i swoje zwykłe, znoszone buty.
Już kończyła je sznurować, gdy w drzwiach mignęła srebrzysta głowa Delphine.
– Wstałyście już?
– Tak – odpowiedziała Calla za nie obie. – Idę do Jacka zanieść forsę na czynsz.
Reszta może zaczekać do wieczora, pomyślała, rozglądając się po niewielkim pokoiku w poszukiwaniu rzuconej gdzieś w nocy torby złotych monet.
– Łap – zawołała Delphine, gdy podniosła zgubę z podłogi.
Calla złapała torbę w locie i przerzuciła sobie przez ramię.
Hannah już-już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, gdy jej wzrok padł na koronkową koszulę nocną Delphine. Był to prawdopodobnie jeden z najbardziej skąpych elementów syreniej garderoby, co biorąc pod uwagę jej upodobanie do pokazywania nóg, mówiło wiele. Najbardziej skąpych – i najbardziej przezroczystych.
Calla dostrzegła, jak na policzkach Hannah pojawiają się dwie różowe plamki. Jasnowłosa czarownica szybko odwróciła głowę, by ukryć je przed syreną.
– Dobra, to ja lecę – rzuciła Calla nonszalancko, celowo ściągając uwagę Delph na siebie. – Na razie!
– Czekaj, pójdę z tobą. I tak mam się spotkać z Allex – zatrzymała ją syrena.
Calla z trudem się powstrzymała od spojrzenia na Hannah, gdy padło imię Allex.
– Okej. W takim razie zaczekam, aż się ubierzesz – zapewniła przyjaciółkę.
Delphine zniknęła w salonie. Calla delikatnym kopniakiem zamknęła drzwi i przysiadła na rogu łóżka. Hannah westchnęła żałośnie.
– Jakim cudem Delphine nadal tkwi w tej relacji? Przecież Allex nie jest nawet nieśmiertelne! To się jak nic skończy złamanym sercem.
Dar nieśmiertelności dziedziczy się tylko w przypadku, gdy oboje z rodziców również się nim cieszą. Śmiertelność jest zawsze dominującym genem. Allex jako istota na pół ludzka, na pół czarodziejska będzie żyć znacznie dłużej od większości śmiertelników, lecz starość i śmierć jej ostatecznie nie ominą. Przypominanie o tym w tej chwili mijało się jednak z celem.
– Wiesz, Han, że kartą nieśmiertelności niczego tu nie ugrasz.
Przyjaciółka wydęła usta i z powrotem opadła na łóżko.
– No już, przecież wiesz, że mam rację – perswadowała łagodnie Calla.
Gdy z ust jasnowłosej czarownicy wydobyło się mrukliwe „wiem”, drzwi znów się otworzyły.
– Co wiesz? – zapytała Delph od progu.
– Nic, nic – zbyła ją Calla, szybko podnosząc się z posłania.
Delphine miała na sobie długą do ziemi szmaragdową spódnicę z rozcięciem sięgającym aż połowy uda i – pomimo siarczystego mrozu – dopasowaną do niej górę bez rękawów. Głęboka zieleń wyjątkowo pasowała przyjaciółce, o czym Calla nie omieszkała jej powiedzieć.
– Dziękuję. – Delphine rozpromieniła się na komplement. – Ale lećmy już. Nie mogę się spóźnić na spotkanie z Allex.
– Oczy? – upewniła się Calla, machając sobie ręką przed twarzą; po zbyt wielu wpadkach na tym polu weszło jej to w nawyk. Ponieważ różnobarwne tęczówki z miejsca zdradzały klątwę sifony, Calla musiała raz po raz maskować elfim czarem prawe oko o ciemnym, miodowym odcieniu, by upodobniło się do fioletu lewego. Czasami błagała gwiazdy, aby czar utrzymał się na dobre, lecz to marzenie nigdy się nie spełniło.
– Tak, są identyczne – zapewniła ją Delphine.
Calla posłała Hannah szybki, współczujący uśmiech, po czym wyślizgnęła się z sypialni za syreną. Na zewnątrz panował dojmujący chłód. Calla zadrżała, choć temperatura nie była nawet w połowie tak niska jak w nocy. Na Delphine zimno nie robiło wrażenia.
– Gdzie twój płaszcz? – zapytała przyjaciółkę, gdy ruszyły brukowaną uliczką w kierunku północnej dzielnicy.
– W pośpiechu zostawiłam go w Gwiezdnej Gospodzie. Wracając od Jacka, będę musiała wejść gdzieś po nowy. Nawet w pełnym słońcu jest za zimno, żebym się mogła obejść bez żadnego.
– Nie chcesz wrócić do gospody po stary?
– Wykluczone – zaparła się kategorycznie Calla. – W najbliższym czasie nie pokażę się tam za żadne skarby świata.
– Obawiasz się kolejnego najścia ze strony Ezry?
– Nie. Wygląda na to, że tym razem skończył ze mną już na dobre.
Echem odbiły jej się w głowie ostatnie wypowiedziane przez niego słowa.
Myrea przesyła pozdrowienia.
Szybko odepchnęła je od siebie.
– Jeśli mu życie miłe, to lepiej, żeby faktycznie tak było – mruknęła Delphine, sprawdzając wymanikiurowane paznokcie.
Zbliżały się już do deptaku wiodącego do dzielnicy północnej. Tuż za pierwszym rzędem straganów skręciły w lewo. Rozpościerający się przed nimi rynek tętnił życiem; im dalej szły, tym bardziej tłum gęstniał.
– Wątpię, abym się musiała martwić, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczę – powiedziała Calla.
– Mam nadzieję, że pewnego dnia zabłąka się do jakiegoś wyjątkowo szemranego zakątka Nieskończonego Lasu i skończy jako przystawka wodorostów – stwierdziła syrena ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
Calla niespodziewanie wybuchła szczerym śmiechem i konspiracyjnie szturchnęła przyjaciółkę w ramię.
– Nadzieję można mieć.
Sunąc przez tłum, obserwowały rytualne wymiany zdań między kupcami a klientami. Calla uwielbiała targ. W całym tym zgiełku, szumie tłumu, woni ziół i kwiatów, którymi handlowano, było coś urzekającego. Uskoczyły w bok przed centaurem, który targował się zawzięcie o cenę ryby.
Calla odchrząknęła.
– A więc Allex… Wygląda na to, że mocno się zbliżyliście.
Delphine zanuciła cicho.
– Allex jest super.
Przedarły się wreszcie na drugą stronę tłumu. Tutaj za murowanymi witrynami uroczych sklepików zakupy robiła zamożniejsza klientela. Dom Jacka stał nieco dalej na uboczu po prawej stronie w otoczeniu sosen.
– Więc te… – zaczęła Calla, lecz w tej samej chwili zza pleców dobiegł ich czyjś radosny głos.
– Delph!
Calla odwróciła głowę ku pędzącej w ich stronę śmiertelnej osóbce.
Rozpromieniona Delphine wybiegła Allex naprzeciw. Allex objęło syrenę, która cmoknęła je w policzek. Zaledwie o cal wyższe od Delph, o smukłej, muskularnej sylwetce, krótkich piaskowych włosach, jasnoniebieskich oczach i zaczątku dwukolorowej brody nie wpasowywało się co prawda w typ, który zwykle pociągał syrenę, ale Calla doskonale rozumiała, co Delph urzekło w nowej sympatii.
Syrena odwróciła się do przyjaciółki tak szybko, że srebrzyste włosy aż zafalowały.
– To co, możemy jeszcze coś dla ciebie zrobić czy dalej idziesz sama? Chcemy z Allex zajrzeć do piekarni.
– Lećcie, do Jacka już pójdę sama – zapewniła ją z uśmiechem Calla.
– Chodź, drożdżówki czekają! – zawołała Delphine, ciągnąc Allex w drugą stronę. – Zobaczymy się wieczorem – krzyknęła jeszcze przez ramię do Calli.
Ta uniosła rękę i pomachała przyjaciółce, po czym ruszyła w stronę rezydencji Jacka. Imponujący dworek rzucał na chodnik długie cienie. Calla jak zwykle z najwyższym trudem powstrzymywała się przed zadzieraniem głowy ku robiącej nie lada wrażenie architekturze. Wbiegła po białych kwarcowych schodach i przystanęła tuż przed frontowymi drzwiami. Wspięła się na palce i złapała za ciężką mosiężną kołatkę w kształcie lisiej głowy. Zastukała. Cisza.
Odczekała dłuższą chwilę, po czym zapukała jeszcze raz.
Może Jack wybrał się gdzieś z samego rana, pomyślała.
Już miała się odwrócić, gdy kątem oka zauważyła falowanie kotary w oknie po lewej stronie. Wyciągnęła rękę, aby znów zapukać, lecz oto drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że omal nie straciła równowagi.
– Witaj, witaj, nasza mała czarowniczko. – Boone złowrogo się wyszczerzył.
W nogi!
Słysząc głos instynktu, Calla wyprostowała się jak struna, lecz nim zdołała zrobić chociaż krok, poczuła uderzenie prosto w głowę i wszystko spowiła ciemność.