Zdrowy egoizm - Sunita Osborn - ebook + książka

Zdrowy egoizm ebook

Osborn Sunita

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Bycie dobrym dla innych nie powinno oznaczać rezygnacji z siebie.

Czy czujesz się winny, kiedy mówisz „nie”? Masz wrażenie, że jeśli nie spełniasz cudzych oczekiwań, to zawodzisz? A może uważasz, że troska o siebie to luksus, na który nie możesz sobie pozwolić?

Jeśli udzieliłeś odpowiedzi twierdzącej na przynajmniej jedno z tych pytań, prawdopodobnie zbyt długo stawiałeś innych na pierwszym miejscu. Sunita Osborn, psycholożka i terapeutka, wprost i bez lukru pokazuje, że stawianie granic, odpoczynek i własne potrzeby to nie egoizm, ale zdrowa odpowiedzialność za siebie.

Autorka obala mity na temat bycia miłym i społecznej presji ciągłego dawania, opowiada historie osób, które odbudowały swoją tożsamość po kryzysie, wypaleniu lub stracie, oraz oferuje praktyczne narzędzia do wyznaczania granic i wzmacniania poczucia własnej wartości.

To nie jest poradnik, który mówi ci, że masz wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady. To książka, która krok po kroku pomaga odzyskać siebie — takiego, który nie przeprasza za swoje istnienie i nie boi się być „wystarczająco ważny”.

Przestań być wszystkim dla wszystkich – zacznij być kimś dla siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 173

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wprowadzenie

Wpro­wa­dze­nie

Wpi­suję hasło „miłość wła­sna”1 na Twit­te­rze (obec­nie X); w pasku wyszu­ki­wa­nia poja­wia się infor­ma­cja: „800 twe­etów w ciągu ostat­niej godziny”. Zwa­żyw­szy, że to godzina 11:00 rano we wto­rek, można uznać, że cał­kiem sporo ludzi roz­my­śla o miło­ści wła­snej przed połu­dniem w dniu powsze­dnim. Jako psy­cho­log nie mogę się z tego nie cie­szyć.

„Bar­dzo dobrze, moi wir­tu­alni przy­ja­ciele, myślę sobie, że zasta­na­wia­cie się, co ozna­cza dla was miłość wła­sna, i dzie­li­cie się swo­imi prze­my­śle­niami na Twit­te­rze. Zobaczmy, co napi­sa­li­ście”.

Kiedy zaczy­nam prze­glą­dać twe­ety ozna­czone hasz­ta­giem #milo­scw­la­sna, kilka od razu rzuca mi się w oczy:

„Krysz­tały wzma­ga­jące miłość wła­sną”.

„Twoja miłość wła­sna musi prze­wyż­szać pra­gnie­nie bycia kocha­nym”.

„Miłość wła­sna jest rewo­lu­cyjna”.

„Naszyj­nik miło­ści wła­snej”.

„Miłość wła­sna ponad wszyst­kie rodzaje miło­ści”.

Natych­miast przy­szło mi do głowy kilka myśli. Po pierw­sze, ude­rza mnie, że ludzie naprawdę czują, że „Miłość wła­sna musi prze­wyż­szać wszystko”. (Wró­cimy póź­niej do tego stwier­dze­nia). Po dru­gie, co to jest naszyj­nik miło­ści wła­snej?

Nie zro­zum­cie mnie źle – jak każda kobieta lubię biżu­te­rię, ale wiele pro­duk­tów sprze­da­wa­nych pod hasłem „miłość wła­sna” spra­wia, że zaczy­nam czuć się tro­chę nie­swojo. Gdy prze­wi­jam dalej, uczu­cie nie­po­koju i zdzi­wie­nia rośnie.

Być może zasta­na­wia­cie się, po co psy­cho­log szuka infor­ma­cji o miło­ści wła­snej w ser­wi­sie X. Zapew­niam was: media spo­łecz­no­ściowe nie są moim pod­sta­wo­wym źró­dłem infor­ma­cji na ten temat. Pró­buję się dowie­dzieć, jak ludzie rozu­mieją swój sto­su­nek do sie­bie – fun­da­men­talną kon­cep­cję, do któ­rej zawsze odwo­łuję się pod­czas tera­pii. Widzi­cie, doszłam do wnio­sku, że poszu­ki­wa­nie i roz­wi­ja­nie więzi z wła­snym „ja” to jeden z naj­po­tęż­niej­szych czyn­ni­ków napę­do­wych roz­woju oso­bi­stego. Osoby, które zadają pyta­nia (na przy­kład: „Dla­czego wciąż ląduję w związ­kach, które są ska­zane na porażkę?” lub „Dla­czego jestem dla sie­bie taki surowy?” albo też „Dla­czego czuję taką pustkę, choć mam wszystko, o czym marzy­łem?”), ana­li­zują wła­sny spo­sób rozu­mie­nia i wyra­ża­nia samo­oceny, zaufa­nia do sie­bie, dba­nia o sie­bie i innych aspek­tów rela­cji ze sobą, znaj­dują odpo­wie­dzi, wnio­ski, a osta­tecz­nie – sens ist­nie­nia.

Dzięki sesjom tera­peu­tycz­nym mia­łam szczę­ście obser­wo­wać, jak ludzie odnaj­dują drogę do tych czę­ści wła­snej oso­bo­wo­ści, które dotąd igno­ro­wali lub któ­rych nie dostrze­gali, przy­tło­czeni cię­ża­rem pre­sji i wyma­gań. Patrzy­łam na ich smu­tek towa­rzy­szący odkry­ciu, jak dalece byli zanie­dby­wani, jak bar­dzo bra­ko­wało im miło­ści w okre­sie dora­sta­nia, a w wyniku takiego mode­lo­wa­nia i uwa­run­ko­wań sami zaczęli sie­bie spy­chać na dal­szy plan i utra­cili miłość wła­sną w wielu pozor­nie pozba­wio­nych zna­cze­nia aspek­tach, co jed­nak miało na nich ogromny wpływ. Widzia­łam też radość i ulgę, które zja­wiają się, gdy uczymy się kochać bez­wa­run­kowo wszyst­kie czę­ści sie­bie (nie tylko te sym­pa­tyczne), gdy budu­jemy trwałą wiarę w sie­bie i swoją zdol­ność do podej­mo­wa­nia trud­nych wyzwań (teraz i w przy­szło­ści), gdy zaczy­namy o sie­bie dbać – i nie mam tu na myśli kąpieli w bąbel­kach i wpa­da­nia w szał zaku­pów, ale umie­jęt­ność doko­ny­wa­nia trud­nych wybo­rów i sta­wia­nia wła­snego dobra na pierw­szym miej­scu.

Definicja relacji z samym sobą

Rela­cja z samym sobą to temat prze­wodni psy­cho­te­ra­pii; podob­nie jak inne związki w naszym życiu ten rów­nież składa się z wielu skom­pli­ko­wa­nych warstw. To nasz spo­sób postrze­ga­nia i trak­to­wa­nia samych sie­bie, od reago­wa­nia na sygnały wysy­łane nam przez orga­nizm po świa­dome prze­ży­wa­nie pora­żek i suk­ce­sów. Zwa­żyw­szy na to, jak długa jest histo­ria naszego związku ze sobą (który kształ­tuje nasze opi­nie, uczu­cia, poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, zaufa­nie, miłość czy dba­łość o sie­bie w wyniku nie­zli­czo­nych doświad­czeń mają­cych na nas wpływ), naj­ła­twiej jest porów­nać rela­cję z samym sobą do innych dłu­go­fa­lo­wych związ­ków w naszym życiu.

Związki takie, zarówno te roman­tyczne, jak i te pla­to­niczne, wyma­gają pracy, prze­war­to­ścio­wań, umie­jęt­no­ści zarzą­dza­nia kon­flik­tami, zaufa­nia oraz wspar­cia. Rela­cja z samym sobą także wymu­sza naprawę sytu­acji, gdy wyrzą­dzamy szkodę lub krzywdę, co zda­rza się każ­demu; także tutaj obo­wią­zują zasady funk­cjo­no­wa­nia w rela­cjach mię­dzy­ludz­kich – musimy uświa­do­mić sobie, na ile zwią­zek jest dla nas ważny, co mamy zamiar zmie­nić, a następ­nie przy­stą­pić do dzia­ła­nia.

Choć sto­su­nek do sie­bie jest naj­waż­niej­szą rela­cją w naszym życiu, wielu moich pacjen­tów ma trud­no­ści ze zro­zu­mie­niem tej kon­cep­cji – nie­któ­rzy nie mają nawet świa­do­mo­ści, że takie poję­cie ist­nieje (typowa reak­cja na wzmiankę o zaufa­niu do sie­bie to: „O kur­czę, to ma jakieś zna­cze­nie?”), inni stwier­dzają, że jedyne znane im rozu­mie­nie pojęć z tego obszaru wiąże się z ich uprosz­czoną wer­sją, pre­zen­to­waną w mediach spo­łecz­no­ścio­wych. Coraz bar­dziej mar­twi mnie fakt, że nasza chęć roz­po­wszech­nia­nia klu­czo­wych zasad psy­cho­lo­gii jako war­to­ścio­wego prze­kazu przy­czy­nia się do ogól­nego pomy­le­nia pojęć zwią­za­nych z rela­cją z samym sobą.

Wróćmy zatem do naszego wyszu­ki­wa­nia.

W nadziei, że uda mi się roz­wiać nie­po­kój wywo­łany przez wpisy na Twit­te­rze, wpi­suję hasło „miłość wła­sna” w pasku wyszu­ki­wa­nia na Insta­gra­mie i otrzy­muję 76,4 miliona wyni­ków. „W porządku, Insta­gra­mie, widzę cię”. Mętlik w mojej gło­wie nasila się na widok kolo­ro­wych postów, rolek i memów, które gło­szą:

„Trak­tuj sie­bie jak króla”.

„Myśl pozy­tyw­nie. Nie bądź dla sie­bie surowy”.

„Oznaki gasli­gh­tingu – z listą zacho­wań i wyra­żeń, które powinny budzić czuj­ność”.

„Dziś jest nowy dzień. Daj sobie szczyptę miło­ści wła­snej, dołóż odro­binę zaro­zu­mial­stwa i całą masę tupetu”.

Choć ten ostatni cytat naprawdę mi się podoba, myślę sobie: „Jakim cudem tak nie­ja­sny prze­kaz może pomóc ludziom zro­zu­mieć, czym jest miłość wła­sna?”.

Być może jeste­ście zda­nia, że nie należy uczyć się miło­ści wła­snej z mediów spo­łecz­no­ścio­wych – źró­dłem wie­dzy na ten temat powinni być raczej rodzice, auto­ry­tety życiowe, może tera­peuci. Teo­re­tycz­nie się z tym zga­dzam, lecz doświad­cze­nie zawo­dowe każe mi mieć wąt­pli­wo­ści. Wielu moich pacjen­tów opi­suje rodzi­ców, któ­rzy są zawsze gotowi nieść wspar­cie i oka­zy­wać miłość swoim dzie­ciom, lecz pozo­stają przy tym głusi na wła­sne potrzeby. Kiedy pytam ich, w jaki spo­sób ich rodzice dbali o sie­bie i o wła­sną samo­ocenę, odpo­wie­dzią jest czę­sto puste spoj­rze­nie. Cza­sami sły­szę: „W mojej rodzi­nie tego nie było. Wychwa­lano sta­wia­nie cudzych potrzeb ponad wła­sne, a sku­pia­nie się na sobie uwa­żano za ego­izm”.

Ach, tak – to wiel­kie, paskudne słowo, któ­rego wszy­scy sta­ramy się uni­kać. Słowo „ego­izm” trak­tuje się jak tabu – co jest dziwne, zwa­żyw­szy, że ozna­cza jedy­nie przy­ję­cie do wia­do­mo­ści, że mamy jaźń, a to na niej powin­ni­śmy się sku­pić. (Wię­cej na ten temat w dal­szej czę­ści).

Media spo­łecz­no­ściowe to wspa­niała prze­strzeń do poszu­ki­wa­nia infor­ma­cji i budo­wa­nia więzi mię­dzy­ludz­kich. Pod­czas pan­de­mii media spo­łecz­no­ściowe pozwo­liły nam two­rzyć i roz­wi­jać je w cza­sie, gdy były nam one szcze­gól­nie potrzebne. Prze­ko­na­li­śmy się też, że media spo­łecz­no­ściowe są potęgą we wspie­ra­niu ruchów two­rzą­cych histo­rię, że różne plat­formy stają się miej­scem prze­kazu nie­zwy­kle waż­nych i trud­nych opo­wie­ści.

Oczy­wi­ście, każdy medal ma dwie strony. Media spo­łecz­no­ściowe to świetne narzę­dzie do poszu­ki­wa­nia, udo­stęp­nia­nia i roz­po­wszech­nia­nia infor­ma­cji – zara­zem jed­nak mogą oka­zać się źró­dłem dezinfor­ma­cji i nie­ści­sło­ści. Ma to szcze­gólne zna­cze­nie, gdy myślimy o klu­czo­wych poję­ciach psy­cho­lo­gicz­nych, które mogą wywrzeć prze­możny wpływ na życie jed­no­stek. Im czę­ściej te ter­miny będą uży­wane w postach „nada­ją­cych się do udo­stęp­nie­nia”, tym więk­sze ryzyko utraty ich pier­wot­nego zna­cze­nia lub, co gor­sza, ich cał­ko­wi­tego nie­zro­zu­mie­nia. Pomyślmy o tym jak o nie­bez­piecz­nej zaba­wie w głu­chy tele­fon, w któ­rym każdy nowy post (bazu­jący nie na pier­wot­nej defi­ni­cji, lecz na poprzed­nim poście) oddala się coraz bar­dziej od począt­ko­wego zna­cze­nia danego ter­minu.

Być może nie­zro­zu­mie­nie tych klu­czo­wych pojęć jest wyni­kiem prze­sy­ce­nia nimi mediów spo­łecz­no­ścio­wych, a może efek­tem zin­ter­na­li­zo­wa­nych prze­ko­nań, które wypły­wają z wzor­ców mię­dzy­po­ko­le­nio­wych – tak czy ina­czej, odcho­dzimy coraz dalej od praw­dzi­wego zro­zu­mie­nia i doświad­cza­nia tych kon­cep­cji. W rezul­ta­cie nie mamy świa­do­mo­ści, że mogłyby one zmie­nić dia­me­tral­nie jakość naszego życia, nadać mu sens i zna­cze­nie.

Dlaczego, Co i Kto

Niniej­sza książka to zapro­sze­nie do podróży, która odsłoni i pozwoli wam lepiej zro­zu­mieć praw­dziwą, nie­prze­fil­tro­waną domenę rela­cji z samym sobą w kon­tek­ście teo­rii psy­cho­lo­gicz­nych, badań nauko­wych, przy­pad­ków kli­nicz­nych – oczy­wi­ście, z solidną szczyptą poczu­cia humoru. Wspól­nie zba­damy wszyst­kie wymiary sto­sunku do sie­bie, nie pomi­ja­jąc niu­an­sów, odkry­jemy ich korze­nie, zna­cze­nie, jak też spo­soby reali­zo­wa­nia każ­dego z tych wymia­rów przez całe wasze życie.

Powtó­rzę znowu: to praca na całe wasze życie.

W wielu opra­co­wa­niach znaj­dzie­cie krót­kie wska­zówki – jak popra­wić samo­ocenę, samo­kon­trolę i samo­dy­scy­plinę. Nie­które z nich zamie­ści­łam także w niniej­szej książce, w bar­dziej roz­bu­do­wa­nej wer­sji. Choć stra­ciły przez to na zwię­zło­ści, zyskały nie­zbędną głę­bię, byście mogli osią­gnąć dłu­go­fa­lowy efekt – wymaga to bowiem wpro­wa­dze­nia pew­nych prak­tyk na stałe do swego har­mo­no­gramu i nie­ustan­nego roz­wi­ja­nia się.

Nasza rela­cja z samym sobą kształ­tuje się przez całe życie, dla­tego nie wystar­czy raz prze­czy­tać książkę i wyko­nać zawarte w niej ćwi­cze­nia – trzeba się z nimi zapo­znać, prze­my­śleć je, wdro­żyć… a potem wdra­żać dalej, raz za razem, do czasu wypra­co­wa­nia sobie „pamięci mię­śnio­wej”, która pozwoli nam odło­żyć tę książkę na półkę. (Przy­naj­mniej do czasu, kiedy trzeba będzie przy­po­mnieć sobie to i owo).

Mam nadzieję, że weź­mie­cie tę książkę do ręki w chwili wiel­kiej życio­wej prze­miany, jak choćby zakoń­cze­nie związku, roz­po­czę­cie nowej pracy, uświa­do­mie­nie sobie, jak zanie­dby­wa­li­ście się przez lata, lub zapra­gnie­cie lepiej poznać samych sie­bie. Mam też nadzieję, że się­gnie­cie po nią w chwili, gdy będzie towa­rzy­szyć wam poczu­cie, że osią­gnę­li­ście w życiu wszystko – świetną pracę, piękny dom, wspa­niałą rodzinę – a jed­nak nie czu­je­cie się speł­nieni.

Przy­go­tuj­cie się więc na spo­tka­nie ze sobą.

Miłość własna

MIŁOŚĆ WŁA­SNA

Słow­nik Mer­riam-Webster: Umie­jęt­ność doce­nia­nia wła­snej war­to­ści lub zalet.

Słow­nik Urban Dic­tio­nary: Ego­izm, myśle­nie o sobie i robie­nie róż­nych rze­czy dla sie­bie, a dopiero potem dla innych, robie­nie tego, co kochasz. Miłość wła­sna jest dobra i akcep­to­walna, wyłącz­nie jeśli zro­bi­łeś wszystko, co mogłeś, dla innych ludzi, masz czas dla sie­bie i możesz zająć się tym, co kochasz.

Słow­nik Psy­cho­lo­giczny APA: 1. Wzgląd na sie­bie i zain­te­re­so­wa­nie sobą samym lub samo­za­do­wo­le­nie. 2. Nad­mierne przy­wią­zy­wa­nie wagi do sie­bie lub postawa nar­cy­styczna wobec wła­snego ciała, zdol­no­ści lub oso­bo­wo­ści.

Defi­ni­cje pocho­dzące ze źró­deł mogą pod­le­gać para­fra­zie.

1. Miłość własna

1

Miłość wła­sna

Dlaczego zaczynamy od miłości własnej

Zaczę­łam wyszu­ki­wa­nie w ser­wi­sie X od hasła „miłość wła­sna” nie bez powodu – nie tylko dla­tego, że zostało ono pod­su­nięte przez algo­rytm auto­ma­tycz­nego uzu­peł­nia­nia tek­stu. Miłość do sie­bie to nie­odzowny fun­da­ment trud­nej, dogłęb­nej, a zara­zem prze­ło­mo­wej ana­lizy, do któ­rej wła­śnie przy­stę­pu­jemy. Trwała miłość wła­sna jest jak fun­da­ment domu – tylko ona pozwoli nam udźwi­gnąć cię­żar i stres zwią­zany ze sto­sun­kiem do sie­bie (czyli domem). Podob­nie jak ten fun­da­ment, miłość wła­sna nie prze­trwa bez uszczerbku dłu­gich dzie­się­cio­leci, jeśli nie zadbamy o jej kon­ser­wa­cję.

Nie­stety czę­sto zanie­dbu­jemy koniecz­ność pie­lę­gno­wa­nia miło­ści wła­snej jesz­cze bar­dziej niż fun­da­menty naszych domów. Trak­tu­jemy ją jako pew­nik i nie dbamy o jej roz­wi­ja­nie, pie­lę­gno­wa­nie, ba, nawet nie spraw­dzamy, jak się miewa. Tym­cza­sem dane z wyszu­ki­warki Google suge­rują, że czę­sto myślimy o tym poję­ciu. Wyniki glo­bal­nego wyszu­ki­wa­nia wska­zują, że w trak­cie całego roku wystę­puje kilka momen­tów szczy­to­wego zain­te­re­so­wa­nia tym tema­tem, szcze­gól­nie w oko­li­cach lutego (a dokład­niej – bli­sko walen­ty­nek). Możemy zało­żyć, że wiąże się to (1) ze świę­tem sku­pio­nym na miło­ści, które zmu­sza ludzi do prze­war­to­ścio­wa­nia wła­snych związ­ków, oraz (2) z prze­ka­zem medial­nym, bez końca powta­rza się w nim, jakie to ważne, żeby­śmy kochali sie­bie ponad wszystko (kup­cie parę krysz­ta­łów, które wam w tym pomogą!).

Nie spo­dzie­wam się, że będzie­cie nie­ustan­nie zanu­rzać się we wła­snej psy­chice i ana­li­zo­wać fun­da­menty swo­jej miło­ści do sie­bie (no dobrze, koniec z ana­lo­gią do domu). Nie­mniej to bar­dzo ważne, aby­ście pie­lę­gno­wali i wzmac­niali miłość wła­sną, by pozwo­lić jej się roz­wi­jać i wzra­stać. Ma to szcze­gólne zna­cze­nie ze względu na zło­żo­ność eta­pów naszego roz­woju, jak i fakt, że wyzwa­nia, które sta­wia przed nami życie, także się zmie­niają i ewo­lu­ują. Solidny fun­da­ment miło­ści wła­snej pozwala nam sta­wić im czoła w peł­nym rynsz­tunku.

Czym jest, a czym nie jest miłość własna

Jak już usta­li­li­śmy, w mediach spo­łecz­no­ścio­wych można zna­leźć wiele zabaw­nych, inte­re­su­ją­cych i nie­kiedy dość traf­nych postów na temat miło­ści wła­snej. Jed­nakże podob­nie jak w przy­padku wielu innych pojęć, które omó­wimy w tej książce, rów­nie czę­sto media spo­łecz­no­ściowe powie­lają znie­kształ­cone dane i sieją dez­in­for­ma­cję. Nawet Ame­ry­kań­skie Towa­rzy­stwo Psy­cho­lo­giczne, pod­sta­wowe źró­dło infor­ma­cji dla spe­cja­li­stów zaj­mu­ją­cych się zdro­wiem psy­chicz­nym, wydaje się podzie­lone w kwe­stii rozu­mie­nia tego poję­cia. W pierw­szej defi­ni­cji czy­tamy, że miłość wła­sna to „wzgląd na sie­bie i zain­te­re­so­wa­nie sobą samym lub samo­za­do­wo­le­nie”, w dru­giej nato­miast, że to „nad­mierne przy­wią­zy­wa­nie wagi do sie­bie lub postawa nar­cy­styczna wobec wła­snego ciała, zdol­no­ści lub oso­bo­wo­ści”. To dopiero mylące!

Jed­nym z pro­ble­mów, które wiążą się z defi­nio­wa­niem miło­ści wła­snej, jest fakt, że defi­ni­cja musi być zwię­zła. Miłość wła­sna to poję­cie sze­ro­kie obej­mu­jące spo­sób bycia, myśle­nia i postę­po­wa­nia wzglę­dem sie­bie. To wewnętrzna akcep­ta­cja trud­nych myśli i uczuć, a także dzia­ła­nia, które są prze­ja­wem apro­baty i bez­wa­run­ko­wego sza­cunku do sie­bie – jak choćby fakt, że nie winimy sie­bie za popeł­nione błędy po wyjąt­kowo trud­nym dniu.

Kolej­nym wyzwa­niem przy defi­nio­wa­niu miło­ści wła­snej jest łatwość, z jaką można pomy­lić to poję­cie z pobła­ża­niem sobie – spójrzmy na post kole­żanki na Insta­gra­mie, która napi­sała: „Kupi­łam sobie tę torebkę, bo na nią zasłu­guję #milo­scw­la­sna”. Nie mam nic prze­ciwko fol­go­wa­niu sobie (czego dowo­dzą moje nowe sza­łowe kow­bojki); miłość wła­sna nie ozna­cza jed­nak natych­mia­sto­wego ule­ga­nia wła­snym kapry­som.

Dowo­dem miło­ści rodzica do dziecka nie jest speł­nia­nie wszyst­kich jego zachcia­nek. To reago­wa­nie na potrzeby dziecka oraz bez­wa­run­kowa tro­ska, nawet gdy dziecko po raz osiem­na­sty rzuca kubecz­kiem o pod­łogę lub wrzesz­czy, że zabije wszyst­kich, jeśli mamu­sia nie pozwoli mu się bawić bute­leczką z lekar­stwami. Rodzic może oczy­wi­ście wpaść w gniew, wycią­gnąć kon­se­kwen­cje z zacho­wa­nia dziecka lub pró­bo­wać odwró­cić jego uwagę od pro­blemu; nie­mniej miłość i tro­ska pozo­stają fun­da­men­tem rela­cji z dziec­kiem. Rodzic rozu­mie, że dziecko nie robi scen dla roz­rywki, ale po pro­stu uczy się radzić sobie z „dużymi” emo­cjami i eks­pe­ry­men­tuje z meto­dami osią­ga­nia celów.

Wie­cie co? Gdy dziecko doro­śnie, pew­nie także będzie cza­sem wpa­dać w histe­rię, robić bała­gan i doświad­czy nie­jed­nej żenu­ją­cej wpadki. Wów­czas jed­nak z pomocą przyj­dzie mu miłość wła­sna, która pozwoli mu zare­ago­wać z klasą i oka­zać sobie współ­czu­cie.

Co naj­waż­niej­sze, miłość wła­sna nie ozna­cza, że dajemy sobie przy­zwo­le­nie na złe zacho­wa­nie lub ule­gamy wszyst­kim swoim zachcian­kom; prze­ciw­nie, ozna­cza ona świa­do­mość, że jako istoty ludz­kie robimy to, co kochamy i z czego jeste­śmy dumni, ale też nie potra­fimy ustrzec się myśli i dzia­łań, na wspo­mnie­nie któ­rych odczu­wamy nie­przy­jemny dreszcz. Miłość wła­sna ozna­cza, że cenimy osobę, jaką jeste­śmy. To sza­cu­nek dla wła­snych potrzeb, świa­do­mość faktu, że wciąż się uczymy i roz­wi­jamy, by stać się tym, kim chcemy być.

Pokochaj siebie, zanim ktokolwiek inny zdoła cię pokochać: Największe kłamstwo w historii

Teraz, gdy już wiemy, czym jest, a czym nie jest miłość wła­sna, przyj­rzyjmy się naj­więk­szemu kłam­stwu w histo­rii świata. Zostało ono zgrab­nie ujęte we wpi­sie na Twit­te­rze – przez to, że zdo­był mnó­stwo polu­bień, wyświe­tlił mi się wie­lo­krot­nie, gdy wyszu­ki­wa­łam hasło #milo­scw­la­sna: „twoja miłość do sie­bie musi być więk­sza niż pra­gnie­nie bycia kocha­nym”.

Oczy­wi­ście, miłość wła­sna jest bar­dzo ważna – tak istotna, że poświę­ci­łam jej cały roz­dział – ale pro­blem z tym cyta­tem leży w suge­stii, że powin­ni­śmy ją mie­rzyć, ważyć i porów­ny­wać z miło­ścią, którą chcie­li­by­śmy otrzy­mać od innych. W mojej prak­tyce kli­nicz­nej czę­sto sty­kam się z oso­bami uwa­ża­ją­cymi, że nie należy im się niczyja miłość i tro­ska, bo muszą naj­pierw bez­gra­nicz­nie poko­chać się sami, by mógł ich poko­chać ktoś inny. Jakie to tra­giczne. Nie rodzimy się z umie­jęt­no­ścią kocha­nia sie­bie – to doświad­cza­nie miło­ści, dba­ło­ści i bez­pie­czeń­stwa pozwala nam wykształ­cić auto­no­miczny i zdrowy sto­su­nek do sie­bie, w tym miłość wła­sną. Innymi słowy, nasza miłość do sie­bie rodzi się stąd, że pozwa­lamy, by inni nas kochali, dostrze­gali i cenili.

Jesz­cze jedna uwaga: jeśli nie mie­li­ście w życiu nikogo, kto dałby wam należną miłość i tro­skę, to nie zna­czy, że wszystko stra­cone. Ozna­cza to jedy­nie, że należy wziąć pod uwagę tę oko­licz­ność, by zmie­nić swoje życie.

Jeśli moje argu­menty was nie prze­ko­nują, zapo­znaj­cie się z teo­rią przy­wią­za­nia.

Teo­ria przy­wią­za­nia, któ­rej auto­rami są John Bowlby i Mary Ain­sworth2, zaj­muje się nauką rela­cji i odpo­wiada na pyta­nie, w jaki spo­sób roz­wi­jamy, utrzy­mu­jemy i doświad­czamy więzi z innymi ludźmi i ze sobą. Teo­ria przy­wią­za­nia głosi, że rodzimy się z wewnętrz­nym pra­gnie­niem więzi, a obec­ność naszych głów­nych opie­ku­nów daje nam poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Możemy odczu­wać nie­po­kój, gdy się odda­lają, cie­szymy się, kiedy wra­cają i szu­kamy ich towa­rzy­stwa, gdy potrze­bu­jemy pocie­sze­nia lub mamy ochotę na zabawę. Fun­da­men­tal­nym aspek­tem budo­wa­nia bez­piecz­nej więzi jest doświad­cza­nie na ogół nie­ustan­nej miło­ści, tro­ski i akcep­ta­cji ze strony naszych głów­nych opie­ku­nów. To dzięki tej tro­sce roz­wi­jamy i budu­jemy naszą miłość wła­sną.

Słowa „na ogół” wyróż­ni­łam tu kur­sywą, ponie­waż nikt z nas nie jest w sta­nie oka­zy­wać sobie ani innym miło­ści, tro­ski i akcep­ta­cji przez sto pro­cent czasu. Z badań wynika jed­nak, że trzy­dzie­ści pro­cent wystar­czy, by zbu­do­wać bez­pieczną więź3. Widzi­cie, cho­dzi o jakość, a nie o ilość.

Jako przy­kład podam wam Cyn­thię, elo­kwentną pośred­niczkę w han­dlu nie­ru­cho­mo­ściami, z którą pra­co­wa­łam kilka lat. Była wielką fanką samo­po­mocy – czy­tała wszyst­kie książki, znała fachowy język i robiła wszystko, żeby jej „szklanka była pełna” (ten refren powta­rzał się czę­sto pod­czas tera­pii). Cyn­thia wie­rzyła, że nie jest w sta­nie napeł­nić swo­jej szklanki, ponie­waż nie pozwala sobie rand­ko­wać, mimo że pra­gnie sta­łego związku. Myślała, że musi „praw­dzi­wie poko­chać sie­bie”, zanim będzie gotowa na zdrowy zwią­zek. Deli­kat­nie wypro­wa­dzi­łam ją z błędu i pomo­głam zro­zu­mieć, dla­czego zwią­zek z inną osobą (czy to roman­tyczny, czy pla­to­niczny) w rze­czy­wi­sto­ści może wzmoc­nić jej miłość do sie­bie, którą tak bar­dzo sta­rała się w sobie wzbu­dzić.

My, ludzie, jeste­śmy stwo­rzeni do życia w związ­kach. Jeste­śmy zwie­rzę­tami stad­nymi, a obec­ność innych człon­ków stada pozwala nam prze­trwać i się roz­wi­jać. Cyn­thia dosko­nale radziła sobie z pracą indy­wi­du­alną, ana­li­zo­wała różne aspekty swo­jej jaźni, nagra­dzała je miło­ścią i współ­czu­ciem – musiała jed­nak zro­zu­mieć, że miłość i tro­ska innych odgry­wają klu­czową rolę w udo­wad­nia­niu tym aspek­tom, że mają war­tość. Poda­łam jej przy­kład łączą­cej nas rela­cji pacjenta i tera­peuty, by uświa­do­mić jej, że pełna miło­ści i tro­ski obec­ność dru­giej osoby wspiera ją w dro­dze ku miło­ści wła­snej. Roz­ma­wia­ły­śmy o tym, że klu­czowe ele­menty pracy nad sobą nie zostaną dopeł­nione w chwili, gdy Cyn­thia wej­dzie w zwią­zek – prze­ciw­nie, zwią­zek pomoże jej ewo­lu­ować.

Osta­tecz­nie Cyn­thia zaczęła cho­dzić na randki i prze­żyła wiele pięk­nych chwil, two­rząc więzi; doświad­czyła też (jak­żeby ina­czej) nie­jed­nej trud­no­ści i przy­kro­ści. Rezul­tat jej roman­tycz­nych poszu­ki­wań, choć istotny, bled­nie jed­nak przy tym, jak bar­dzo ją to wzmoc­niło, ile doświad­czyła i jak dalece roz­wi­nęła się jej miłość wła­sna – co w zupeł­no­ści wystar­czyło jej, żeby „napeł­nić szklankę”.

Dlaczego kobietom trudno jest pokochać siebie

„Powin­nam być w sta­nie wypeł­nić obo­wiązki zawo­dowe i zatrosz­czyć się o moją rodzinę”.

„Nie powin­nam oka­zy­wać zde­ner­wo­wa­nia; pomy­ślą, że jestem słaba lub zbyt uczu­ciowa”.

„Jeśli nie mogę mieć dziecka, czy to zna­czy, że nie jestem w pełni kobietą?”

„Jeśli nie chcę mieć dziecka, czy to zna­czy, że nie jestem w pełni kobietą?”

„Nie wystar­czy, że będę osią­gać wyniki tak dobre, jak męż­czyźni – muszę radzić sobie lepiej od nich”.

Brzmi zna­jomo? Jako kobiety od chwili naro­dzin zma­gamy się z mnó­stwem zobo­wią­zań. Mówi się nam, że powin­ny­śmy być czułe (a więc trosz­czyć się naj­pierw o innych), miłe (dozwo­lone emo­cje, które możemy oka­zy­wać, to szczę­ście, pogoda ducha i opa­no­wa­nie, a może także strach, bo to takie uro­cze, prawda?) i że powin­ny­śmy być w sta­nie zro­bić wszystko (dzia­łać na naj­wyż­szych obro­tach w pracy, nie zanie­dbu­jąc przy tym domu – czyli krzą­tać się przy domo­wym ogni­sku z takim samym zapa­łem, z jakim wygła­szamy pod­su­mo­wa­nie dla zarządu). Nie pomaga nam fakt, że kon­cep­cja kobie­co­ści jest czę­sto utoż­sa­miana z macie­rzyń­stwem, co ozna­cza, że decy­zja o nie­po­sia­da­niu dzieci lub nie­zdol­ność do ich uro­dze­nia pro­wa­dzi do kwe­stio­no­wa­nia toż­sa­mo­ści kobiety.

Pod­su­mo­wu­jąc, wszyst­kie te ocze­ki­wa­nia two­rzą stan­dard miło­ści warun­ko­wej, wła­ściwy jedy­nie kobie­tom. W rezul­ta­cie nasza miłość wła­sna jest czę­sto uwa­run­ko­wana speł­nie­niem okre­ślo­nych wyma­gań. Zupeł­nie jakby cały ten prze­kaz (jawny i ukryty), któ­rym się nas bom­bar­duje, skła­dał się na opis sta­no­wi­ska pracy. Wyobra­żam sobie, że mógłby on wyglą­dać mniej wię­cej tak:

Opis sta­no­wi­ska pracy: Główne obo­wiązki i wyma­ga­nia Szu­kamy peł­nej entu­zja­zmu, sym­pa­tycz­nej, zawsze miłej kobiety, która dołą­czy do naszego zespołu!

Aby stać się odno­szącą suk­cesy kobietą, musisz mieć zdol­ność oceny potrzeb emo­cjo­nal­nych wszyst­kich dookoła i intu­icyj­nie na nie reago­wać, zgod­nie ze spe­cja­li­za­cją w dzie­dzi­nie opieki nad wszyst­kimi żywymi stwo­rze­niami. Dodat­kowo musisz mieć udane życie zawo­dowe, w któ­rym jesteś w pełni akcep­to­wana i nie pozwa­lasz, aby real­nie ist­nie­jące prze­szkody sys­te­mowe wpły­nęły na twoją zdol­ność do osią­ga­nia suk­ce­sów i budze­nia sym­pa­tii. Powin­naś także cie­szyć się wspa­nia­łym życiem pry­wat­nym, mieć od 1 do 2,5 dzieci i wspie­ra­ją­cego part­nera, przy zało­że­niu, że nawet jeśli praca zawo­dowa anga­żuje cię w takim samym stop­niu jak jego, masz wyko­ny­wać co naj­mniej 1,5 raza wię­cej prac domo­wych niż on. (Jeśli twoja praca zawo­dowa jest mniej wyma­ga­jąca niż praca two­jego part­nera, musisz wziąć na sie­bie 8,5 raza wię­cej obo­wiąz­ków domo­wych).

Oferty pro­szę prze­sy­łać za pośred­nic­twem swo­jej strony w mediach spo­łecz­no­ścio­wych, aby­śmy mogli oce­nić, na ile speł­niasz przed­sta­wione wymogi. Z przy­jem­no­ścią powi­tamy cię w naszej fir­mie (albo nie)!

Spró­buj przez chwilę wyobra­zić sobie, jakie inne cechy, obo­wiązki lub wyma­ga­nia można dodać do tego opisu. Może nale­ża­łoby uwzględ­nić także okre­ślone cechy fizyczne lub cechy cha­rak­teru, które kobiety powinny mieć, aby docze­kać się uzna­nia. Ocze­ki­wa­nia, jakie mamy wobec sie­bie, pro­wa­dzą do ukształ­to­wa­nia warun­ko­wej miło­ści wła­snej – wie­rzymy, że zasłu­gu­jemy na miłość wła­sną, wyłącz­nie jeśli speł­nimy okre­ślone kry­te­ria.

Jak już pisa­łam, miłość do sie­bie to fun­da­ment nie­zbędny, byśmy mogli podej­mo­wać ryzyko, popeł­niać błędy i ogól­nie być ludźmi. Tym­cza­sem warun­kowa miłość wła­sna pro­wa­dzi do nie­pew­no­ści, lęku i poczu­cia wstydu i może mani­fe­sto­wać się per­fek­cjo­ni­zmem, ponie­waż usi­łu­jemy speł­nić nawet naj­bar­dziej nie­re­alne ocze­ki­wa­nia innych wobec nas.

Warunki miło­ści wła­snej, które sobie stwa­rzamy, nie­ła­two jest wyple­nić. Są zace­men­to­wane w naszych umy­słach przez dłu­gie lata warun­ko­wa­nia, jaw­nego lub też nie, przez nasze rodziny, spo­łecz­no­ści, a także nie­wąt­pli­wie przez media spo­łecz­no­ściowe. Uwarun­ko­wa­nia te są wzmac­niane w doro­słym życiu w róż­nych sytu­acjach i kon­tek­stach, co spra­wia, że pozby­cie się ich staje się nie­mal nie­moż­liwe. Choć nie zawsze jed­nak jeste­śmy w sta­nie cał­ko­wi­cie uwol­nić się od tych prze­ko­nań, możemy je sobie uświa­do­mić i wycią­gnąć z nich wnio­ski. Zna­cie to uczu­cie, że mogli­by­ście praw­dzi­wie poko­chać sie­bie, gdyby nie tych kilka drob­no­stek, któ­rych chcie­li­by­ście się pozbyć? I tu wła­śnie praca nad miło­ścią wła­sną staje się cie­kawa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.Self-love (ang.) – miłość wła­sna. Zarówno to hasło, jak i te z pozo­sta­łych roz­dzia­łów zostały wyszu­kane w języku angiel­skim, dla­tego wyniki autorki pocho­dzą z anglo­ję­zycz­nych wpi­sów i źró­deł (przyp. red.). [wróć]

2. J. Bowlby, M. Ain­sworth, The Bowlby-Ain­sworth attach­ment the­ory, „Beha­vio­ral and Brain Scien­ces”, 2(4), 1971, s. 637–638. [wróć]

3. E.D. Tro­nick, H. Ais, T.B. Bra­zel­ton, Mutu­ality in mother-infant inte­rac­tion. „Jour­nal of Com­mu­ni­ca­tion”, 1977, t. 27(2), s. 74–79. [wróć]