Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Bycie dobrym dla innych nie powinno oznaczać rezygnacji z siebie.
Czy czujesz się winny, kiedy mówisz „nie”? Masz wrażenie, że jeśli nie spełniasz cudzych oczekiwań, to zawodzisz? A może uważasz, że troska o siebie to luksus, na który nie możesz sobie pozwolić?
Jeśli udzieliłeś odpowiedzi twierdzącej na przynajmniej jedno z tych pytań, prawdopodobnie zbyt długo stawiałeś innych na pierwszym miejscu. Sunita Osborn, psycholożka i terapeutka, wprost i bez lukru pokazuje, że stawianie granic, odpoczynek i własne potrzeby to nie egoizm, ale zdrowa odpowiedzialność za siebie.
Autorka obala mity na temat bycia miłym i społecznej presji ciągłego dawania, opowiada historie osób, które odbudowały swoją tożsamość po kryzysie, wypaleniu lub stracie, oraz oferuje praktyczne narzędzia do wyznaczania granic i wzmacniania poczucia własnej wartości.
To nie jest poradnik, który mówi ci, że masz wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady. To książka, która krok po kroku pomaga odzyskać siebie — takiego, który nie przeprasza za swoje istnienie i nie boi się być „wystarczająco ważny”.
Przestań być wszystkim dla wszystkich – zacznij być kimś dla siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 173
Wprowadzenie
Wpisuję hasło „miłość własna”1 na Twitterze (obecnie X); w pasku wyszukiwania pojawia się informacja: „800 tweetów w ciągu ostatniej godziny”. Zważywszy, że to godzina 11:00 rano we wtorek, można uznać, że całkiem sporo ludzi rozmyśla o miłości własnej przed południem w dniu powszednim. Jako psycholog nie mogę się z tego nie cieszyć.
„Bardzo dobrze, moi wirtualni przyjaciele, myślę sobie, że zastanawiacie się, co oznacza dla was miłość własna, i dzielicie się swoimi przemyśleniami na Twitterze. Zobaczmy, co napisaliście”.
Kiedy zaczynam przeglądać tweety oznaczone hasztagiem #miloscwlasna, kilka od razu rzuca mi się w oczy:
„Kryształy wzmagające miłość własną”.
„Twoja miłość własna musi przewyższać pragnienie bycia kochanym”.
„Miłość własna jest rewolucyjna”.
„Naszyjnik miłości własnej”.
„Miłość własna ponad wszystkie rodzaje miłości”.
Natychmiast przyszło mi do głowy kilka myśli. Po pierwsze, uderza mnie, że ludzie naprawdę czują, że „Miłość własna musi przewyższać wszystko”. (Wrócimy później do tego stwierdzenia). Po drugie, co to jest naszyjnik miłości własnej?
Nie zrozumcie mnie źle – jak każda kobieta lubię biżuterię, ale wiele produktów sprzedawanych pod hasłem „miłość własna” sprawia, że zaczynam czuć się trochę nieswojo. Gdy przewijam dalej, uczucie niepokoju i zdziwienia rośnie.
Być może zastanawiacie się, po co psycholog szuka informacji o miłości własnej w serwisie X. Zapewniam was: media społecznościowe nie są moim podstawowym źródłem informacji na ten temat. Próbuję się dowiedzieć, jak ludzie rozumieją swój stosunek do siebie – fundamentalną koncepcję, do której zawsze odwołuję się podczas terapii. Widzicie, doszłam do wniosku, że poszukiwanie i rozwijanie więzi z własnym „ja” to jeden z najpotężniejszych czynników napędowych rozwoju osobistego. Osoby, które zadają pytania (na przykład: „Dlaczego wciąż ląduję w związkach, które są skazane na porażkę?” lub „Dlaczego jestem dla siebie taki surowy?” albo też „Dlaczego czuję taką pustkę, choć mam wszystko, o czym marzyłem?”), analizują własny sposób rozumienia i wyrażania samooceny, zaufania do siebie, dbania o siebie i innych aspektów relacji ze sobą, znajdują odpowiedzi, wnioski, a ostatecznie – sens istnienia.
Dzięki sesjom terapeutycznym miałam szczęście obserwować, jak ludzie odnajdują drogę do tych części własnej osobowości, które dotąd ignorowali lub których nie dostrzegali, przytłoczeni ciężarem presji i wymagań. Patrzyłam na ich smutek towarzyszący odkryciu, jak dalece byli zaniedbywani, jak bardzo brakowało im miłości w okresie dorastania, a w wyniku takiego modelowania i uwarunkowań sami zaczęli siebie spychać na dalszy plan i utracili miłość własną w wielu pozornie pozbawionych znaczenia aspektach, co jednak miało na nich ogromny wpływ. Widziałam też radość i ulgę, które zjawiają się, gdy uczymy się kochać bezwarunkowo wszystkie części siebie (nie tylko te sympatyczne), gdy budujemy trwałą wiarę w siebie i swoją zdolność do podejmowania trudnych wyzwań (teraz i w przyszłości), gdy zaczynamy o siebie dbać – i nie mam tu na myśli kąpieli w bąbelkach i wpadania w szał zakupów, ale umiejętność dokonywania trudnych wyborów i stawiania własnego dobra na pierwszym miejscu.
Relacja z samym sobą to temat przewodni psychoterapii; podobnie jak inne związki w naszym życiu ten również składa się z wielu skomplikowanych warstw. To nasz sposób postrzegania i traktowania samych siebie, od reagowania na sygnały wysyłane nam przez organizm po świadome przeżywanie porażek i sukcesów. Zważywszy na to, jak długa jest historia naszego związku ze sobą (który kształtuje nasze opinie, uczucia, poczucie bezpieczeństwa, zaufanie, miłość czy dbałość o siebie w wyniku niezliczonych doświadczeń mających na nas wpływ), najłatwiej jest porównać relację z samym sobą do innych długofalowych związków w naszym życiu.
Związki takie, zarówno te romantyczne, jak i te platoniczne, wymagają pracy, przewartościowań, umiejętności zarządzania konfliktami, zaufania oraz wsparcia. Relacja z samym sobą także wymusza naprawę sytuacji, gdy wyrządzamy szkodę lub krzywdę, co zdarza się każdemu; także tutaj obowiązują zasady funkcjonowania w relacjach międzyludzkich – musimy uświadomić sobie, na ile związek jest dla nas ważny, co mamy zamiar zmienić, a następnie przystąpić do działania.
Choć stosunek do siebie jest najważniejszą relacją w naszym życiu, wielu moich pacjentów ma trudności ze zrozumieniem tej koncepcji – niektórzy nie mają nawet świadomości, że takie pojęcie istnieje (typowa reakcja na wzmiankę o zaufaniu do siebie to: „O kurczę, to ma jakieś znaczenie?”), inni stwierdzają, że jedyne znane im rozumienie pojęć z tego obszaru wiąże się z ich uproszczoną wersją, prezentowaną w mediach społecznościowych. Coraz bardziej martwi mnie fakt, że nasza chęć rozpowszechniania kluczowych zasad psychologii jako wartościowego przekazu przyczynia się do ogólnego pomylenia pojęć związanych z relacją z samym sobą.
Wróćmy zatem do naszego wyszukiwania.
W nadziei, że uda mi się rozwiać niepokój wywołany przez wpisy na Twitterze, wpisuję hasło „miłość własna” w pasku wyszukiwania na Instagramie i otrzymuję 76,4 miliona wyników. „W porządku, Instagramie, widzę cię”. Mętlik w mojej głowie nasila się na widok kolorowych postów, rolek i memów, które głoszą:
„Traktuj siebie jak króla”.
„Myśl pozytywnie. Nie bądź dla siebie surowy”.
„Oznaki gaslightingu – z listą zachowań i wyrażeń, które powinny budzić czujność”.
„Dziś jest nowy dzień. Daj sobie szczyptę miłości własnej, dołóż odrobinę zarozumialstwa i całą masę tupetu”.
Choć ten ostatni cytat naprawdę mi się podoba, myślę sobie: „Jakim cudem tak niejasny przekaz może pomóc ludziom zrozumieć, czym jest miłość własna?”.
Być może jesteście zdania, że nie należy uczyć się miłości własnej z mediów społecznościowych – źródłem wiedzy na ten temat powinni być raczej rodzice, autorytety życiowe, może terapeuci. Teoretycznie się z tym zgadzam, lecz doświadczenie zawodowe każe mi mieć wątpliwości. Wielu moich pacjentów opisuje rodziców, którzy są zawsze gotowi nieść wsparcie i okazywać miłość swoim dzieciom, lecz pozostają przy tym głusi na własne potrzeby. Kiedy pytam ich, w jaki sposób ich rodzice dbali o siebie i o własną samoocenę, odpowiedzią jest często puste spojrzenie. Czasami słyszę: „W mojej rodzinie tego nie było. Wychwalano stawianie cudzych potrzeb ponad własne, a skupianie się na sobie uważano za egoizm”.
Ach, tak – to wielkie, paskudne słowo, którego wszyscy staramy się unikać. Słowo „egoizm” traktuje się jak tabu – co jest dziwne, zważywszy, że oznacza jedynie przyjęcie do wiadomości, że mamy jaźń, a to na niej powinniśmy się skupić. (Więcej na ten temat w dalszej części).
Media społecznościowe to wspaniała przestrzeń do poszukiwania informacji i budowania więzi międzyludzkich. Podczas pandemii media społecznościowe pozwoliły nam tworzyć i rozwijać je w czasie, gdy były nam one szczególnie potrzebne. Przekonaliśmy się też, że media społecznościowe są potęgą we wspieraniu ruchów tworzących historię, że różne platformy stają się miejscem przekazu niezwykle ważnych i trudnych opowieści.
Oczywiście, każdy medal ma dwie strony. Media społecznościowe to świetne narzędzie do poszukiwania, udostępniania i rozpowszechniania informacji – zarazem jednak mogą okazać się źródłem dezinformacji i nieścisłości. Ma to szczególne znaczenie, gdy myślimy o kluczowych pojęciach psychologicznych, które mogą wywrzeć przemożny wpływ na życie jednostek. Im częściej te terminy będą używane w postach „nadających się do udostępnienia”, tym większe ryzyko utraty ich pierwotnego znaczenia lub, co gorsza, ich całkowitego niezrozumienia. Pomyślmy o tym jak o niebezpiecznej zabawie w głuchy telefon, w którym każdy nowy post (bazujący nie na pierwotnej definicji, lecz na poprzednim poście) oddala się coraz bardziej od początkowego znaczenia danego terminu.
Być może niezrozumienie tych kluczowych pojęć jest wynikiem przesycenia nimi mediów społecznościowych, a może efektem zinternalizowanych przekonań, które wypływają z wzorców międzypokoleniowych – tak czy inaczej, odchodzimy coraz dalej od prawdziwego zrozumienia i doświadczania tych koncepcji. W rezultacie nie mamy świadomości, że mogłyby one zmienić diametralnie jakość naszego życia, nadać mu sens i znaczenie.
Niniejsza książka to zaproszenie do podróży, która odsłoni i pozwoli wam lepiej zrozumieć prawdziwą, nieprzefiltrowaną domenę relacji z samym sobą w kontekście teorii psychologicznych, badań naukowych, przypadków klinicznych – oczywiście, z solidną szczyptą poczucia humoru. Wspólnie zbadamy wszystkie wymiary stosunku do siebie, nie pomijając niuansów, odkryjemy ich korzenie, znaczenie, jak też sposoby realizowania każdego z tych wymiarów przez całe wasze życie.
Powtórzę znowu: to praca na całe wasze życie.
W wielu opracowaniach znajdziecie krótkie wskazówki – jak poprawić samoocenę, samokontrolę i samodyscyplinę. Niektóre z nich zamieściłam także w niniejszej książce, w bardziej rozbudowanej wersji. Choć straciły przez to na zwięzłości, zyskały niezbędną głębię, byście mogli osiągnąć długofalowy efekt – wymaga to bowiem wprowadzenia pewnych praktyk na stałe do swego harmonogramu i nieustannego rozwijania się.
Nasza relacja z samym sobą kształtuje się przez całe życie, dlatego nie wystarczy raz przeczytać książkę i wykonać zawarte w niej ćwiczenia – trzeba się z nimi zapoznać, przemyśleć je, wdrożyć… a potem wdrażać dalej, raz za razem, do czasu wypracowania sobie „pamięci mięśniowej”, która pozwoli nam odłożyć tę książkę na półkę. (Przynajmniej do czasu, kiedy trzeba będzie przypomnieć sobie to i owo).
Mam nadzieję, że weźmiecie tę książkę do ręki w chwili wielkiej życiowej przemiany, jak choćby zakończenie związku, rozpoczęcie nowej pracy, uświadomienie sobie, jak zaniedbywaliście się przez lata, lub zapragniecie lepiej poznać samych siebie. Mam też nadzieję, że sięgniecie po nią w chwili, gdy będzie towarzyszyć wam poczucie, że osiągnęliście w życiu wszystko – świetną pracę, piękny dom, wspaniałą rodzinę – a jednak nie czujecie się spełnieni.
Przygotujcie się więc na spotkanie ze sobą.
MIŁOŚĆ WŁASNA
Słownik Merriam-Webster: Umiejętność doceniania własnej wartości lub zalet.
Słownik Urban Dictionary: Egoizm, myślenie o sobie i robienie różnych rzeczy dla siebie, a dopiero potem dla innych, robienie tego, co kochasz. Miłość własna jest dobra i akceptowalna, wyłącznie jeśli zrobiłeś wszystko, co mogłeś, dla innych ludzi, masz czas dla siebie i możesz zająć się tym, co kochasz.
Słownik Psychologiczny APA: 1. Wzgląd na siebie i zainteresowanie sobą samym lub samozadowolenie. 2. Nadmierne przywiązywanie wagi do siebie lub postawa narcystyczna wobec własnego ciała, zdolności lub osobowości.
Definicje pochodzące ze źródeł mogą podlegać parafrazie.
1
Miłość własna
Zaczęłam wyszukiwanie w serwisie X od hasła „miłość własna” nie bez powodu – nie tylko dlatego, że zostało ono podsunięte przez algorytm automatycznego uzupełniania tekstu. Miłość do siebie to nieodzowny fundament trudnej, dogłębnej, a zarazem przełomowej analizy, do której właśnie przystępujemy. Trwała miłość własna jest jak fundament domu – tylko ona pozwoli nam udźwignąć ciężar i stres związany ze stosunkiem do siebie (czyli domem). Podobnie jak ten fundament, miłość własna nie przetrwa bez uszczerbku długich dziesięcioleci, jeśli nie zadbamy o jej konserwację.
Niestety często zaniedbujemy konieczność pielęgnowania miłości własnej jeszcze bardziej niż fundamenty naszych domów. Traktujemy ją jako pewnik i nie dbamy o jej rozwijanie, pielęgnowanie, ba, nawet nie sprawdzamy, jak się miewa. Tymczasem dane z wyszukiwarki Google sugerują, że często myślimy o tym pojęciu. Wyniki globalnego wyszukiwania wskazują, że w trakcie całego roku występuje kilka momentów szczytowego zainteresowania tym tematem, szczególnie w okolicach lutego (a dokładniej – blisko walentynek). Możemy założyć, że wiąże się to (1) ze świętem skupionym na miłości, które zmusza ludzi do przewartościowania własnych związków, oraz (2) z przekazem medialnym, bez końca powtarza się w nim, jakie to ważne, żebyśmy kochali siebie ponad wszystko (kupcie parę kryształów, które wam w tym pomogą!).
Nie spodziewam się, że będziecie nieustannie zanurzać się we własnej psychice i analizować fundamenty swojej miłości do siebie (no dobrze, koniec z analogią do domu). Niemniej to bardzo ważne, abyście pielęgnowali i wzmacniali miłość własną, by pozwolić jej się rozwijać i wzrastać. Ma to szczególne znaczenie ze względu na złożoność etapów naszego rozwoju, jak i fakt, że wyzwania, które stawia przed nami życie, także się zmieniają i ewoluują. Solidny fundament miłości własnej pozwala nam stawić im czoła w pełnym rynsztunku.
Jak już ustaliliśmy, w mediach społecznościowych można znaleźć wiele zabawnych, interesujących i niekiedy dość trafnych postów na temat miłości własnej. Jednakże podobnie jak w przypadku wielu innych pojęć, które omówimy w tej książce, równie często media społecznościowe powielają zniekształcone dane i sieją dezinformację. Nawet Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne, podstawowe źródło informacji dla specjalistów zajmujących się zdrowiem psychicznym, wydaje się podzielone w kwestii rozumienia tego pojęcia. W pierwszej definicji czytamy, że miłość własna to „wzgląd na siebie i zainteresowanie sobą samym lub samozadowolenie”, w drugiej natomiast, że to „nadmierne przywiązywanie wagi do siebie lub postawa narcystyczna wobec własnego ciała, zdolności lub osobowości”. To dopiero mylące!
Jednym z problemów, które wiążą się z definiowaniem miłości własnej, jest fakt, że definicja musi być zwięzła. Miłość własna to pojęcie szerokie obejmujące sposób bycia, myślenia i postępowania względem siebie. To wewnętrzna akceptacja trudnych myśli i uczuć, a także działania, które są przejawem aprobaty i bezwarunkowego szacunku do siebie – jak choćby fakt, że nie winimy siebie za popełnione błędy po wyjątkowo trudnym dniu.
Kolejnym wyzwaniem przy definiowaniu miłości własnej jest łatwość, z jaką można pomylić to pojęcie z pobłażaniem sobie – spójrzmy na post koleżanki na Instagramie, która napisała: „Kupiłam sobie tę torebkę, bo na nią zasługuję #miloscwlasna”. Nie mam nic przeciwko folgowaniu sobie (czego dowodzą moje nowe szałowe kowbojki); miłość własna nie oznacza jednak natychmiastowego ulegania własnym kaprysom.
Dowodem miłości rodzica do dziecka nie jest spełnianie wszystkich jego zachcianek. To reagowanie na potrzeby dziecka oraz bezwarunkowa troska, nawet gdy dziecko po raz osiemnasty rzuca kubeczkiem o podłogę lub wrzeszczy, że zabije wszystkich, jeśli mamusia nie pozwoli mu się bawić buteleczką z lekarstwami. Rodzic może oczywiście wpaść w gniew, wyciągnąć konsekwencje z zachowania dziecka lub próbować odwrócić jego uwagę od problemu; niemniej miłość i troska pozostają fundamentem relacji z dzieckiem. Rodzic rozumie, że dziecko nie robi scen dla rozrywki, ale po prostu uczy się radzić sobie z „dużymi” emocjami i eksperymentuje z metodami osiągania celów.
Wiecie co? Gdy dziecko dorośnie, pewnie także będzie czasem wpadać w histerię, robić bałagan i doświadczy niejednej żenującej wpadki. Wówczas jednak z pomocą przyjdzie mu miłość własna, która pozwoli mu zareagować z klasą i okazać sobie współczucie.
Co najważniejsze, miłość własna nie oznacza, że dajemy sobie przyzwolenie na złe zachowanie lub ulegamy wszystkim swoim zachciankom; przeciwnie, oznacza ona świadomość, że jako istoty ludzkie robimy to, co kochamy i z czego jesteśmy dumni, ale też nie potrafimy ustrzec się myśli i działań, na wspomnienie których odczuwamy nieprzyjemny dreszcz. Miłość własna oznacza, że cenimy osobę, jaką jesteśmy. To szacunek dla własnych potrzeb, świadomość faktu, że wciąż się uczymy i rozwijamy, by stać się tym, kim chcemy być.
Teraz, gdy już wiemy, czym jest, a czym nie jest miłość własna, przyjrzyjmy się największemu kłamstwu w historii świata. Zostało ono zgrabnie ujęte we wpisie na Twitterze – przez to, że zdobył mnóstwo polubień, wyświetlił mi się wielokrotnie, gdy wyszukiwałam hasło #miloscwlasna: „twoja miłość do siebie musi być większa niż pragnienie bycia kochanym”.
Oczywiście, miłość własna jest bardzo ważna – tak istotna, że poświęciłam jej cały rozdział – ale problem z tym cytatem leży w sugestii, że powinniśmy ją mierzyć, ważyć i porównywać z miłością, którą chcielibyśmy otrzymać od innych. W mojej praktyce klinicznej często stykam się z osobami uważającymi, że nie należy im się niczyja miłość i troska, bo muszą najpierw bezgranicznie pokochać się sami, by mógł ich pokochać ktoś inny. Jakie to tragiczne. Nie rodzimy się z umiejętnością kochania siebie – to doświadczanie miłości, dbałości i bezpieczeństwa pozwala nam wykształcić autonomiczny i zdrowy stosunek do siebie, w tym miłość własną. Innymi słowy, nasza miłość do siebie rodzi się stąd, że pozwalamy, by inni nas kochali, dostrzegali i cenili.
Jeszcze jedna uwaga: jeśli nie mieliście w życiu nikogo, kto dałby wam należną miłość i troskę, to nie znaczy, że wszystko stracone. Oznacza to jedynie, że należy wziąć pod uwagę tę okoliczność, by zmienić swoje życie.
Jeśli moje argumenty was nie przekonują, zapoznajcie się z teorią przywiązania.
Teoria przywiązania, której autorami są John Bowlby i Mary Ainsworth2, zajmuje się nauką relacji i odpowiada na pytanie, w jaki sposób rozwijamy, utrzymujemy i doświadczamy więzi z innymi ludźmi i ze sobą. Teoria przywiązania głosi, że rodzimy się z wewnętrznym pragnieniem więzi, a obecność naszych głównych opiekunów daje nam poczucie bezpieczeństwa. Możemy odczuwać niepokój, gdy się oddalają, cieszymy się, kiedy wracają i szukamy ich towarzystwa, gdy potrzebujemy pocieszenia lub mamy ochotę na zabawę. Fundamentalnym aspektem budowania bezpiecznej więzi jest doświadczanie na ogół nieustannej miłości, troski i akceptacji ze strony naszych głównych opiekunów. To dzięki tej trosce rozwijamy i budujemy naszą miłość własną.
Słowa „na ogół” wyróżniłam tu kursywą, ponieważ nikt z nas nie jest w stanie okazywać sobie ani innym miłości, troski i akceptacji przez sto procent czasu. Z badań wynika jednak, że trzydzieści procent wystarczy, by zbudować bezpieczną więź3. Widzicie, chodzi o jakość, a nie o ilość.
Jako przykład podam wam Cynthię, elokwentną pośredniczkę w handlu nieruchomościami, z którą pracowałam kilka lat. Była wielką fanką samopomocy – czytała wszystkie książki, znała fachowy język i robiła wszystko, żeby jej „szklanka była pełna” (ten refren powtarzał się często podczas terapii). Cynthia wierzyła, że nie jest w stanie napełnić swojej szklanki, ponieważ nie pozwala sobie randkować, mimo że pragnie stałego związku. Myślała, że musi „prawdziwie pokochać siebie”, zanim będzie gotowa na zdrowy związek. Delikatnie wyprowadziłam ją z błędu i pomogłam zrozumieć, dlaczego związek z inną osobą (czy to romantyczny, czy platoniczny) w rzeczywistości może wzmocnić jej miłość do siebie, którą tak bardzo starała się w sobie wzbudzić.
My, ludzie, jesteśmy stworzeni do życia w związkach. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, a obecność innych członków stada pozwala nam przetrwać i się rozwijać. Cynthia doskonale radziła sobie z pracą indywidualną, analizowała różne aspekty swojej jaźni, nagradzała je miłością i współczuciem – musiała jednak zrozumieć, że miłość i troska innych odgrywają kluczową rolę w udowadnianiu tym aspektom, że mają wartość. Podałam jej przykład łączącej nas relacji pacjenta i terapeuty, by uświadomić jej, że pełna miłości i troski obecność drugiej osoby wspiera ją w drodze ku miłości własnej. Rozmawiałyśmy o tym, że kluczowe elementy pracy nad sobą nie zostaną dopełnione w chwili, gdy Cynthia wejdzie w związek – przeciwnie, związek pomoże jej ewoluować.
Ostatecznie Cynthia zaczęła chodzić na randki i przeżyła wiele pięknych chwil, tworząc więzi; doświadczyła też (jakżeby inaczej) niejednej trudności i przykrości. Rezultat jej romantycznych poszukiwań, choć istotny, blednie jednak przy tym, jak bardzo ją to wzmocniło, ile doświadczyła i jak dalece rozwinęła się jej miłość własna – co w zupełności wystarczyło jej, żeby „napełnić szklankę”.
„Powinnam być w stanie wypełnić obowiązki zawodowe i zatroszczyć się o moją rodzinę”.
„Nie powinnam okazywać zdenerwowania; pomyślą, że jestem słaba lub zbyt uczuciowa”.
„Jeśli nie mogę mieć dziecka, czy to znaczy, że nie jestem w pełni kobietą?”
„Jeśli nie chcę mieć dziecka, czy to znaczy, że nie jestem w pełni kobietą?”
„Nie wystarczy, że będę osiągać wyniki tak dobre, jak mężczyźni – muszę radzić sobie lepiej od nich”.
Brzmi znajomo? Jako kobiety od chwili narodzin zmagamy się z mnóstwem zobowiązań. Mówi się nam, że powinnyśmy być czułe (a więc troszczyć się najpierw o innych), miłe (dozwolone emocje, które możemy okazywać, to szczęście, pogoda ducha i opanowanie, a może także strach, bo to takie urocze, prawda?) i że powinnyśmy być w stanie zrobić wszystko (działać na najwyższych obrotach w pracy, nie zaniedbując przy tym domu – czyli krzątać się przy domowym ognisku z takim samym zapałem, z jakim wygłaszamy podsumowanie dla zarządu). Nie pomaga nam fakt, że koncepcja kobiecości jest często utożsamiana z macierzyństwem, co oznacza, że decyzja o nieposiadaniu dzieci lub niezdolność do ich urodzenia prowadzi do kwestionowania tożsamości kobiety.
Podsumowując, wszystkie te oczekiwania tworzą standard miłości warunkowej, właściwy jedynie kobietom. W rezultacie nasza miłość własna jest często uwarunkowana spełnieniem określonych wymagań. Zupełnie jakby cały ten przekaz (jawny i ukryty), którym się nas bombarduje, składał się na opis stanowiska pracy. Wyobrażam sobie, że mógłby on wyglądać mniej więcej tak:
Opis stanowiska pracy: Główne obowiązki i wymagania Szukamy pełnej entuzjazmu, sympatycznej, zawsze miłej kobiety, która dołączy do naszego zespołu!
Aby stać się odnoszącą sukcesy kobietą, musisz mieć zdolność oceny potrzeb emocjonalnych wszystkich dookoła i intuicyjnie na nie reagować, zgodnie ze specjalizacją w dziedzinie opieki nad wszystkimi żywymi stworzeniami. Dodatkowo musisz mieć udane życie zawodowe, w którym jesteś w pełni akceptowana i nie pozwalasz, aby realnie istniejące przeszkody systemowe wpłynęły na twoją zdolność do osiągania sukcesów i budzenia sympatii. Powinnaś także cieszyć się wspaniałym życiem prywatnym, mieć od 1 do 2,5 dzieci i wspierającego partnera, przy założeniu, że nawet jeśli praca zawodowa angażuje cię w takim samym stopniu jak jego, masz wykonywać co najmniej 1,5 raza więcej prac domowych niż on. (Jeśli twoja praca zawodowa jest mniej wymagająca niż praca twojego partnera, musisz wziąć na siebie 8,5 raza więcej obowiązków domowych).
Oferty proszę przesyłać za pośrednictwem swojej strony w mediach społecznościowych, abyśmy mogli ocenić, na ile spełniasz przedstawione wymogi. Z przyjemnością powitamy cię w naszej firmie (albo nie)!
Spróbuj przez chwilę wyobrazić sobie, jakie inne cechy, obowiązki lub wymagania można dodać do tego opisu. Może należałoby uwzględnić także określone cechy fizyczne lub cechy charakteru, które kobiety powinny mieć, aby doczekać się uznania. Oczekiwania, jakie mamy wobec siebie, prowadzą do ukształtowania warunkowej miłości własnej – wierzymy, że zasługujemy na miłość własną, wyłącznie jeśli spełnimy określone kryteria.
Jak już pisałam, miłość do siebie to fundament niezbędny, byśmy mogli podejmować ryzyko, popełniać błędy i ogólnie być ludźmi. Tymczasem warunkowa miłość własna prowadzi do niepewności, lęku i poczucia wstydu i może manifestować się perfekcjonizmem, ponieważ usiłujemy spełnić nawet najbardziej nierealne oczekiwania innych wobec nas.
Warunki miłości własnej, które sobie stwarzamy, niełatwo jest wyplenić. Są zacementowane w naszych umysłach przez długie lata warunkowania, jawnego lub też nie, przez nasze rodziny, społeczności, a także niewątpliwie przez media społecznościowe. Uwarunkowania te są wzmacniane w dorosłym życiu w różnych sytuacjach i kontekstach, co sprawia, że pozbycie się ich staje się niemal niemożliwe. Choć nie zawsze jednak jesteśmy w stanie całkowicie uwolnić się od tych przekonań, możemy je sobie uświadomić i wyciągnąć z nich wnioski. Znacie to uczucie, że moglibyście prawdziwie pokochać siebie, gdyby nie tych kilka drobnostek, których chcielibyście się pozbyć? I tu właśnie praca nad miłością własną staje się ciekawa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.Self-love (ang.) – miłość własna. Zarówno to hasło, jak i te z pozostałych rozdziałów zostały wyszukane w języku angielskim, dlatego wyniki autorki pochodzą z anglojęzycznych wpisów i źródeł (przyp. red.). [wróć]
2. J. Bowlby, M. Ainsworth, The Bowlby-Ainsworth attachment theory, „Behavioral and Brain Sciences”, 2(4), 1971, s. 637–638. [wróć]
3. E.D. Tronick, H. Ais, T.B. Brazelton, Mutuality in mother-infant interaction. „Journal of Communication”, 1977, t. 27(2), s. 74–79. [wróć]